poniedziałek, 15 sierpnia 2022

rozdział 83

James:
-To wszystko, James. Dziękujemy. Twoja pomoc jest jak zawsze nieoceniona.
Dumbledore uśmiechnął się i podał mi rękę. Uścisnąłem ją mocno i kiwnąłem mu głową. Cieszyłem się, że moja misja już dobiegła końca. Byłem zmęczony i marzyłem już tylko o tym, żeby w końcu się wyspać. Wyszedłem z gabinetu Dumbledore'a i ruszyłem korytarzem kwatery w stronę wyjścia. Już miałem nacisnąć klamkę, kiedy drzwi otworzyły się od drugiej strony i stanęła w nich Lily.
-James! Godryku, tak się cieszę! - zawołała rzucając mi się na szyję.
-Cześć, Ruda - szepnąłem zatapiając się w zapachu jej włosów. Poczułem, jak część napięcia ze mnie ulatuje.
-Tak bardzo tęskniłam - wyszeptała, patrząc się na mnie spod rzęs. Pocałowałem ją mocno.
-Poczekaj na mnie chwilkę. Muszę rozmówić się z Dumbledorem. - powiedziała, łapiąc mnie za ręce.
Pociągnęła mnie z powrotem wgłąb korytarza. Usiadłem na wysłużonym fotelu w hallu i obserwowałem, jak jej ruda głowa znika w gabinecie. Byłem niesamowicie zmęczony. Ostatkami sił powstrzymywałem się przed zaśnięciem na siedząco.
-Profesorze, jak pan już wie z mojego listu, to jest bardzo pilna sprawa. Chciałabym zająć się nią jeszcze dzisiaj. - usłyszałem głos Lily. W jej głosie było coś, co natychmiast mnie otrzeźwiło.
-Wiem, Lily. Ale jeśli faktycznie jest tak jak się obawiacie, to wolałbym, żebyś nie szła do niego sama. - odpowiedział jej Albus.
-Remus jest dzisiaj zajęty. Myślę, że to nie powinno czekać. Dam radę sama się tym zająć.
Przez chwilę nie usłyszałem żadnej odpowiedzi profesora. Potem dotarło do mnie ciche westchnienie.
-Dobrze. Jednak bądź ostrożna. Jeśli cokolwiek cię zaniepokoi, czekaj na pomoc któregoś z naszych aurorów.
Chwilę później Lily dołączyła do mnie w korytarzu. Próbowałem coś odczytać z jej twarzy, ale ona tylko się uśmiechała. Nie wiedziałem, o czym rozmawiała z Dumblem i nie byłem pewien jak bardzo powinienem się martwić.
-Wyglądasz na wykończonego. - powiedziała, łapiąc mnie za rękę. Ruszyliśmy w stronę kominka, żeby zaraz przenieść się siecią fiuu do naszego mieszkania.
Kiedy tylko znaleźliśmy się w salonie, Lily przyciągnęła mnie do pocałunku.
-Witaj w domu - powiedziała, uśmiechając się pięknie.
-Lily, co to za zadanie, którym chcesz się zająć? - zapytałem poważnie, uznając, że trzeba sobie to wyjaśnić jak najszybciej.
-Nie przejmuj się tym. Jesteś zmęczony, idź się położyć. Ja wrócę zanim się obejrzysz.
-Lily... Mówię serio. Jeśli dzieje się coś niebezpiecznego, masz mi natychmiast powiedzieć.
Spojrzałem się na nią nieustępliwie. Wiedziałem doskonale, że była twarda i zapewne uznała, że nie warto mnie martwić. Jednak jeśli nawet Dumbledore uważał, że to niebezpieczne zadanie, to nie zamierzałem jej nigdzie puszczać. Kiedy zobaczyła moją minę, od razu zmiękła.
-No dobrze. Sam wiesz, że od dawna nie ma kontaktu z Peterem. Remus parę dni temu spotkał się z nim, ale to wcale go nie uspokoiło. Martwimy się. Uznaliśmy więc, że pora to sprawdzić z ramienia Zakonu. Jeśli dzieje się coś złego, to przecież nie możemy zostawić Petera samego. - powiedziała.
-I chcesz tam iść sama?
-Wszyscy inni są zajęci. Uważam, że to nie może czekać. - wzruszyła ramionami.
-Lily, jeśli dzieje się coś złego, to nie ma opcji, żebyś tam poszła bez obstawy. Ja z tobą pójdę. Pokręciła stanowczo głową.
-Nie ma mowy, James. Dopiero wróciłeś, jesteś wykończony. To naprawdę nic poważnego...
-Sama powiedziałaś, że to na tyle poważna sprawa, że nie może czekać choćby do jutra. Nigdzie cię nie puszczę samej. Idę z tobą. - oznajmiłem. Nie zamierzałem słuchać sprzeciwu. Postawiłem torbę podróżną na ziemi i złapałem garść proszku fiuu.
Lily nie wyglądała na przekonaną. Jednak ostatecznie westchnęła tylko głośno i złapała mnie za rękę. Razem wkroczyliśmy w zielone płomienie. 

***

Przedmieścia Londynu powoli ginęły w ciemnościach. Deszcz chwilowo przestał padać, ale nadal wiał zimny wiatr. Owinąłem się szczelniej płaszczem i ruszyłem razem z Lily w stronę domu Petera. Miałem nadzieje, że o tej porze już go zastaniemy. Po paru minutach zobaczyliśmy stojący na uboczu domek. Ogród od frontu był zaniedbany, chyba od dawna nikt nie miał czasu się nim zająć. W głębokich koleinach obok ścieżki stała woda po ostatniej ulewie.
Lily nacisnęła dzwonek do drzwi, jednak po paru minutach wciąż nie było odpowiedzi. Zajrzałem przez ciemne okna do środka. Zmrużyłem oczy niemal pewien, że zauważyłem w salonie ruch. Wchodzenie bez zaproszenia do domu innego czarodzieja nie było najlepszym pomysłem, ale po chwili wahania wyciągnąłem różdżkę.
-Alohomora - szepnąłem i nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły ze złowieszczym skrzypnięciem.
Ruszyłem przodem, kątem oka widziałem, że Lily też sięgnęła po różdżkę.
W domu było ciemno. Odkąd ojciec Petera odszedł, pani Pettigrew pracowała na dwie zmiany, żeby związać koniec z końcem. Nie spodziewałem się jej dzisiaj spotkać. Wszędzie panował umiarkowany bałagan. Brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, a zużyte ubrania mieszały się na podłodze z jakimiś papierami. Lily sięgnęła do włącznika światła.
-Peter? - zawołała wgłąb domu - Peter, tu Lily i James...
Nie było odpowiedzi. Ruszyłem w stronę ciemnego salonu. Miałem rację. Peter stał na środku pokoju. Jeśli wcześniej miałem jakieś wątpliwości, to teraz doskonale rozumiałem, dlaczego Remus po ostatnim spotkaniu zaczął się o niego martwić. Pettigrew drżącą dłonią mierzył w nas różdżką. Na czole wystąpiły mu kropelki potu, a rozbiegane spojrzenie skakało po kątach pokoju.
-Peter, cześć, to my - zacząłem i opuściłem własną różdżkę. Nie miałem wątpliwości, że coś złego się z nim działo. Jednak znałem go. Przecież by nas nie zaatakował.
-Co tu robicie? - zapytał roztrzęsiony.
-Właśnie wróciłem do kraju. Chciałem cię odwiedzić - powiedziałem, uśmiechając się. Glizdogon warknął z irytacją.
-Kłamiesz. Co tu naprawdę robicie? - jego głos poleciał o oktawę w górę.
Lily wychyliła się zza mojego ramienia. Uśmiechnęła się dość blado.
-Hej, Peter. Przyszliśmy, bo martwimy się o ciebie. To szczera prawda. Od dawna nie mieliśmy od ciebie wiadomości. - powiedziała, idąc powoli w jego stronę. Ręka Petera drżała coraz mocniej. Obserwowałem ich, czując jak napięcie w pokoju rośnie.
-Opuść różdżkę. Nie masz się czego bać - wyciągnęła dłoń w jego stronę.
-Nie boję się - pisnął. Opuścił różdżkę dopiero po kilku nerwowych sekundach.
Zapadła między nami ciężka cisza. Peter dyszał jak po przebiegnięciu maratonu, a zarówno ja jak i Lily baliśmy się odezwać.
-Chcielibyśmy odświeżyć kontakt. Brakuje nam ciebie - powiedziałem w końcu. Jeśli coś niedobrego działo się w jego życiu, to łatwiej byłoby temu przeciwdziałać razem. Peter podniósł na mnie szkliste spojrzenie.
-Nie mam czasu na spotkania. Mój szef ciągle się czepia... Niedługo pewnie będę bez pracy... - zaczął wymijająco. Lily pokiwała głową ze współczuciem.
-Może moglibyśmy jakoś pomóc... ja i Mary prowadzimy kwiaciarnię. Jeśli potrzebujesz pracy... - zaczęła, ale Glizdogon skrzywił się ze wstrętem.
-Nie chcę waszej łaski! - zawołał piskliwie. Zaczynała mnie boleć głowa.
-Peter, uspokój się. To nie żadna łaska. Jesteśmy przyjaciółmi a przyjaciele sobie pomagają - wtrąciłem, niecierpliwiąc się. Jeśli sytuacja była zła, to należało przełknąć dumę. Nie ocenialibyśmy go.
-Przyjaciele - prychnął rozeźlony - Jakie przyjaźń ma teraz znaczenie?
-Co masz na myśli? - zapytałem, nie mogąc rozpoznać w tym człowieku mojego szkolnego kumpla. Był rozgoryczony i bez dwóch zdań czegoś się bał. Czy to po prostu wojna tak na niego działała? Czy było coś jeszcze?
-Nie udawajcie. Zakon przysłał was na zwiady, mam rację? Taka przyjaźń, a wparowaliście do mojego domu jak brygada uderzeniowa. - warknął napastliwie. Był czerwony na twarzy i cały dygotał.
Lily pokręciła gwałtownie głową.
-Nie! To nie tak. Naprawdę chcemy ci tylko pomóc! Zachowujesz się jak nie ty...
-Więc pomyśleliście, że was zdradziłem? - wypluł ze złością. Teraz ja pokręciłem głową.
-Peter, naprawdę nie chcemy zobaczyć Mrocznego Znaku wiszącego nad twoim domem.
-To groźba?!
-Nie bądź głupi! Nie widzisz co tu się dzieje? Voldemort chce żebyśmy się bali. Próbuje nas ze sobą skłócić. Jakie będziemy mieć szanse, jeśli się od siebie odwrócimy?! - zawołałem, tracąc cierpliwość.
Peter pobladł i cofnął się o krok. Wyglądał, jakby nagle zeszło z niego całe powietrze. Opadł na kanapę i schował twarz w dłoniach. Przez dłuższą chwilę znowu panowała cisza.
-Mnie już pokonał... Nie mam szans w walce i nie nadaję się do Zakonu. Najlepiej zrobicie, jeśli o mnie zapomnicie. - usłyszeliśmy w końcu jego stłumiony głos.
Zerknąłem na Lily, poszukując wsparcia. Ona była lepsza w pocieszaniu.
-Nie zamierzamy o tobie zapomnieć. Chcesz czy nie, ale ciągle jesteś naszym przyjacielem. - odparła łagodnie. Peter pokręcił głową.
-Powinniście już iść. - odparł nagle zupełnie pozbawionym emocji tonem. Patrzyłem się na niego jeszcze chwilę. Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym mu powiedzieć. Jeśli sam nie zdecyduje się przed nami otworzyć, to jak mamy mu pomóc? Przecież siłą go nie wyciągniemy z domu. To musiała być jego decyzja.
Peter podniósł na nas oczy i pustym wzrokiem wpatrywał się w nasze twarze. Nie zamierzał nas dłużej słuchać.
-Idźcie już! Chce zostać sam! - krzyknął, a Lily cofnęła się o krok ze strachem.
-Chodź, Lily - powiedziałem, wyciągając do niej rękę. Wiedziałem, kiedy należało odpuścić. Glizdogon miał teraz nad czym myśleć i pozostawało mieć nadzieję, że dojdzie do dobrych wniosków.
Evans złapała moją dłoń, ale zanim ruszyliśmy do wyjścia, jeszcze raz spojrzała się na Petera i powiedziała:
-Teraz pójdziemy, ale nie zamierzamy cię zostawić z tym wszystkim samego. Sam Wiesz Kto tak właśnie działa. Niszczy wszystko co dobre, gasi nadzieję. Ale nie pozwolimy na to. On nie ma prawdziwych przyjaciół. Ty, Peter, masz nas. Jeśli sam nie masz siły, możesz liczyć na nas. Bo nie możemy być tacy jak on. Musimy być lepsi.
Potem odwróciła się do mnie i posłała mi słaby uśmiech. Pełni obaw zostawiliśmy Petera samego. Miałem nadzieję, że oprzytomnieje i rzeczywiście zwróci się do nas o pomoc. Było dokładnie tak, jak powiedziała Lily i nie zamierzaliśmy przegrać tej wojny.

                      image

 

Dorcas: 

 -To jaki jest ten twój plan? - zapytałam, zerkając na niego.
Staliśmy na środku targanego wiatrem pola. Syriusz rozglądał się dookoła wypalając powoli papierosa, a ja starałam się opanować drżenie rąk. Minęły dwa tygodnie niemych potyczek na spojrzenia zanim Desire skapitulował i pozwolił mi wyjść gdzieś z Blackiem. Byłam szczerze zdziwiona, że w ogóle się to udało, bo Blanshard należał przecież do upartych typów. Miał swoje zasady i nie złamałby ich nawet dla mnie. A już na pewno nie złamałby ich dla kogoś o nazwisku Black. Jednak Syriusz miał swoje sposoby.
Po odnalezieniu naszej kryjówki przychodził codziennie i cierpliwie czekał pod domem, aż ktoś go wpuści. Witał się z nami z ogromnym uśmiechem satysfakcji, zupełnie jakby mówił od niechcenia: "Wszyscy wiemy, że mi się nie odmawia". Na początku byłam równie osłupiała jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Potem się przyzwyczaiłam.
Tylko ciągle nie byłam pewna, jaki on miał w tym interes. Desire łypał na niego podejrzliwie, więc domyślałam się, że i on się nad tym zastanawiał. Black za to po prostu wzruszał ramionami i powtarzał, że mam się nie martwić. Gdyby to było takie proste. Nie mogłam przecież tak łatwo uwierzyć, że mógłby bezinteresownie robić to dla mnie. Przecież to był Black. Do tej pory nie znaczyłam dla niego więcej niż wkurzający gnom ogrodowy. Czekałam więc w napięciu aż zawiedzie. Aż nie przyjdzie. Na próżno. Zjawiał się każdego dnia bez wyjątku - czasem zanim jeszcze zdążyłam się obudzić, a czasem w środku dnia, cały rozgrzany, jakby dopiero co wyrwany z jakiejś akcji. W końcu się z tym pogodziłam i stało się to moją rutyną. Budziłam się rano i wyczekiwałam dzwonka do drzwi.
Wytrwałość Blacka zdawała się nie mieć granic. Mnie kupił szybko, Desire w końcu też uległ. Black miał w końcu rację - jemu się nie odmawiało. Nadal cyniczny, ironiczny, zaczepny i nadal lubił prowokować. O tak. Bez przerwy wciągał mnie w bezsensowne kłótnie, czekając z radością na to aż rzucę mu jadowite spojrzenie. Jednak odkąd pojawił się za pierwszym razem, miałam nieodzowne wrażenie, że coś ważnego się zmieniło. Z początku nie potrafiłam powiedzieć co, ale w końcu zrozumiałam. Mimo codziennych przepychanek nie było już śladu po tej męczącej, dusznej wrogości. W Hogwarcie otwarcie warczeliśmy na siebie, ledwo powstrzymując się przed wydrapaniem sobie oczu. Teraz nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nasze spory stały się pieszczotliwe. Inaczej nie dało się tego wyjaśnić. Po wrednych docinkach Black uśmiechał się do mnie wesoło, jakby właśnie obdarował mnie wspaniałym komplementem, a ja o zgrozo zaczęłam sama wyczekiwać kłótni, żeby tylko zobaczyć ten uśmiech.
Zresztą nie żebyśmy się tylko ze sobą żarli i nic więcej. Nikt nie był bardziej zdziwiony ode mnie, gdy odkryliśmy, że potrafimy normalnie porozmawiać. Byłam wciąż niesamowicie spragniona informacji o Anglii, a Syriusz przyjął na siebie tę żmudną rolę i cierpliwie odpowiadał na wszystkie moje pytania. Okazało się nagle, że umiem się jeszcze śmiać i Black nigdy nie odpuszczał okazji, żeby mnie rozśmieszyć. Czasami śmiałam się tak bardzo, że aż brakowało mi powietrza. Czasami, kiedy na niego patrzyłam, brakowało mi słów. Czasami, kiedy zawzięcie o czymś opowiadał, robiło mi się nieznośnie gorąco i nie mogłam oderwać wzroku od jego uśmiechniętych oczu. Tylko czasami, powtarzałam sobie w kółko. Jeszcze nie ma się czym martwić.
W końcu nawet Desire zaakceptował obecność Syriusza. Nadal mu w pełni nie ufał, ale przynajmniej przestał przewracać oczami i teatralnie wzdychać na jego widok.
-A czy mam jakiś wybór? On ewidentnie i tak się nigdzie nie wybiera. - odparł pewnego dnia. Ale chyba ufał mu już odrobinkę bardziej. Przynajmniej na tyle, żeby zostawiać nas na całe dnie samych. Podczas tych długich samotnych posiedzeń, nie dochodziło między mną a Blackiem do niczego więcej. Owszem, czasem sama się łapałam na tym, że nie mogłam oderwać od niego oczu, a czasami wydawało mi się, że i on mnie obserwuje, kiedy nie patrzę. Chociaż sama często wracałam myślami do tamtej nocy, to nie chciałam tego roztrząsać. Bałam się po prostu utracić to coś, co rodziło się między nami. Lubiłam myśleć, że w końcu udało nam się zaprzyjaźnić. 


-Zgoda - oznajmił dzisiaj Desire, wkraczając do mojego salonu. Stałam przy sztaludze i mieszałam farby, a Black leżał wyciągnięty na kanapie z książką. Spojrzałam się zaskoczona na Desire.
-Co?
-Zgadzam się - powiedział z miną, która wskazywała na to, że ma ochotę sam odgryźć sobie język - Możecie iść na to wasze durne spotkanie.
Starałam się nie okazywać przed Blackiem jak bardzo się ucieszyłam. Nie chciałam, żeby pomyślał, że aż tak mocno chciałam spędzić z nim ten wieczór. Nie potrzebowałam dwuznacznych uśmieszków.
Pocałowałam Desire w policzek i powstrzymując się przed podskokami z radości, z obojętną miną poszłam przygotować się do mojej sypialni. Wciągnęłam na siebie pierwszą lepszą sukienkę, złapałam plecak i wrzuciłam do niego kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Chciałam podejść do tego na luzie, ale serce waliło mi w piersi, jakby wygrywało hymn narodowy. Odetchnęłam głębiej dopiero, kiedy spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
-To nie jest żadna randka - powiedziałam patrząc się na moją zaróżowioną twarz. Wiedziałam, jak mocno Black mógł na mnie działać. Jednak byłam pewna, że zakochanie się wszystko by skomplikowało i bez wątpienia doprowadziłoby do złamanego serca. To był w końcu Syriusz Black. Już przyjaźń z nim była ryzykowna. Dlatego jeszcze raz spojrzałam się ze strachem w swoje oczy.
-Nie waż się zakochać, Dorcas.
Zbiegłam na dół, powtarzając sobie to zdanie w myślach jak mantrę. Tamci nadal siedzieli w salonie a atmosfera była gęsta. Syriusz sprawiał wrażenie zupełnie rozluźnionego, od niechcenia przyglądał się swoim paznokciom, ale chytry uśmieszek już zdobił jego twarz. Desire wprost przeciwnie. Stał nachmurzony z zaciśniętymi zębami i rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie bluzy. Kiedy mnie zobaczył, trochę się rozluźnił, jednak nadal jego spojrzenie ciskało gromy w stronę Blacka. Mogłam się domyślić, że wykorzystali chwilę mojej nieobecności, żeby się o coś pożreć.
-Mam warunki. - oznajmił oschle Desire. Black łaskawie przeniósł na niego znudzony wzrok. 
-Po pierwsze, nasze zaklęcie łączące, Dorcas. Nigdzie nie puszczę cię bez niego.
Pokiwałam głową i wyciągnęłam z plecaka różdżkę. Zaklęcie łączyło nas na stałe, ale Desire wolał odświeżać je przed większymi przedsięwzięciami. Bez wahania złapałam go za rękę i machnęłam nad nami różdżką. W myślach wypowiedziałam odpowiednie formuły i po chwili nasze dłonie oplotła złota magiczna nić. Poczułam charakterystyczne ciepło pod palcami, które po chwili rozlało się po całym moim ciele. Blanshard kiwnął głową.
-Po drugie, nie możecie się za bardzo oddalać. Żadna teleportacja na drugi koniec świata nie wchodzi w grę. Mam zawsze mieć możliwość szybko do was dotrzeć mugolskimi środkami. Dorcas wie, że się nie teleportuję. - oznajmił, a mi zrzedła mina. W promieniu wielu kilometrów nie było nic poza polami i pastwiskami. Wiało tu nudą i nawet Black nic by na to nie poradził.
-Nie ma problemu - powiedział szybko Syriusz, jakby chciał mieć formalności już za sobą. Spojrzałam się na niego zdziwiona. On chyba nie zdawał sobie sprawy na jakim wygwizdowie byliśmy.
-Po trzecie - zaczął Desire, uśmiechając się złowieszczo do Blacka - Jeśli wywiniesz jakikolwiek numer, Black, to możesz być pewien, że osobiście cię znajdę i wykończę.
Mówiąc to wyciągnął z cholewki buta swój ostry jak brzytwa nóż. Zawsze nosił go tam dla ochrony. Pomachał nim przed nosem Syriusza i schował z powrotem. 

image


Black uśmiechnął się szeroko, jakby groźby karalne były dla niego miłym komplementem.
-Nie ma żadnego problemu, Blanshard.
Przewróciłam oczami. Czy oni naprawdę nie mogli schować samczej dumy w kieszeń i się normalnie dogadać? Desire uśmiechnął się do mnie niewinnie, jakby dokładnie wiedział, co o tym wszystkim myślałam.
Przeniosłam pytające spojrzenie na Blacka, zastanawiając się jaki genialny plan sobie obmyślił. Otworzyłam już usta, chcąc wtrącić coś od siebie, ale on dziarskim ruchem wstał z kanapy i ruszył prosto w moją stronę. Miał tak stanowczą minę, że na chwilę mnie zatkało.
-Skoro instruktaż mamy już za sobą, będziemy spadać. Na razie, Blanshard.
Złapał mnie mocno za rękę i nie czekając już na żadną odpowiedź wymaszerował z domu, ciągnąc mnie za sobą. 

Szliśmy przez kilka minut w stronę łąk za domem. Black stawiał długie kroki, a ja próbowałam za nim nadążyć. Ledwo łapiąc oddech, starałam się wyjaśnić mu, jak niewielkie były szanse, że w tej okolicy uda nam się zrobić coś ciekawego. On jednak był nieugięty. Święcie przekonany powtarzał, że mam się nie martwić, bo będzie super.
W końcu się zatrzymaliśmy. Nabawiłam się już niezłej zadyszki, co Black skwitował tylko złośliwym uśmieszkiem.
-Powinnaś zadbać o kondycję. - oznajmił z miną eksperta. Przewróciłam oczami. Naprawdę chciał się kłócić nawet dzisiaj?
-Naprawdę, Black. Myślę, że nie znajdziemy tu nic do roboty. - westchnęłam, podejmując ostatnią próbę.
-Oj Dorcas, skąd ten cały pesymizm?
Pokręciłam głową. Puściłam mimo uszu to, że zwrócił się do mnie po imieniu. Robił to wyjątkowo rzadko i nigdy się do tego nie przyzwyczaiłam. Jednak lubiłam to jak miękko, niemal czule to brzmiało. Przestań, Dorcas. Skarciłam się sama w myślach, bo ledwo wyszliśmy z domu a ja już porzucałam moje postanowienia.
-Dobrze - odparłam w końcu - Zdaję się na ciebie. Jeśli naprawdę uważasz, że znajdziemy coś do roboty w tej dziurze, to niech będzie.
Black uśmiechnął się szeroko, prezentując rząd swoich idealnie białych zębów.
-Właśnie to chciałem usłyszeć. Myślę, że tu będzie idealnie. - oznajmił i przyciągnął mnie do siebie władczym gestem. Uderzyłam podbródkiem o jego mostek. Zanim zdążyłam choćby pisnąć, poczułam jak teleportacja wyciska mi powietrze z płuc.

Oderwałam się od niego gwałtownie, kiedy tylko poczułam grunt pod nogami. Spojrzałam się na niego oskarżycielsko.
-Co? Co to miało być? - zawołałam ze złością. Black wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła.
-Hej! Mieliśmy zakaz teleportacji! - krzyknęłam. Dźgnęłam go mocno palcem w żebra, bo nie raczył na mnie spojrzeć. Odwołuję wszystko co wcześniej mówiłam! Black był nadal dupkiem do kwadratu! Już raz nadszarpnęłam zaufanie Desire i nie zamierzałam kolejny raz tego przechodzić. Nie miałam też ochoty spędzić tego wieczoru będąc ciągnięta, targana i przerzucana z miejsca na miejsce jak worek ziemniaków!
-Uspokój się, Meadowes. Nie było żadnego zakazu teleportacji. Mieliśmy się zbytnio nie oddalać, a tutaj Blanshard spokojnie dojedzie mugolskim autem. - odparł Syriusz nadal niezbyt przejęty moimi atakami. - Poza tym jeszcze minutę temu oznajmiłaś, że zdajesz się na mnie.
Rozejrzałam się dookoła, starając się ochłonąć.
Staliśmy na niewielkim placyku w centrum jakiegoś miasteczka. Wokół nas zapadała gęsta, listopadowa ciemność.
-Co to za miejsce? - zapytałam siląc się na spokój.
-Już tu byłaś. Chociaż możesz nie pamiętać, w końcu byłaś zajęta czym innym - powiedział, posyłając mi złośliwy uśmieszek.
Poczułam jak policzki mi płoną. No oczywiście. To tutaj Black mieszkał podczas swojego pobytu w Danii. To tutaj... no nie ważne. Co było to było i przecież umówiliśmy się, że nie żałujemy. Dlaczego jednak teraz postanowił sobie z tego pożartować? Spojrzałam się na niego spode łba.
-Kobieto, jak ty się na mnie patrzysz. Myślałem, że będziesz chciała się dzisiaj rozerwać wśród ludzi. Ale jeśli wolisz, możemy od razu przenieść się do mojej sypialni. - zaśmiał się jeszcze głośniej, kiedy moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora.
-Możesz pomarzyć - mruknęłam obrażona, a on uśmiechnął się szeroko.
-Czekałem na tę minę. - najwyraźniej świetnie się bawił. Westchnęłam i prosząc w myślach Merlina o odrobinę cierpliwości, powiedziałam:
-Dobrze, jak powiedziałam, zdaję się na ciebie. Co takiego chcesz tutaj robić? I zanim to zasugerujesz, mogę cię zapewnić, Black, że nie wybieram się do twojej sypialni.
Zaśmiał się cicho.
-Chodź, pokażę ci.
Złapał mnie mocno za rękę i znów nic mi nie wyjaśniając, pociągnął mnie wgłąb jednej z uliczek. Doprawdy, czy on nie umiał przemieszczać się inaczej niż ciągnąc mnie ze sobą jak bezwładną kukłę? W końcu zatrzymał się znienacka, a ja wpadłam z impetem na jego twarde plecy.
-To tutaj, jeśli się nie mylę - oznajmił dziarskim tonem. Wychyliłam się zza jego ramienia, żeby zobaczyć, co takiego nas tu przyciągnęło. Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia i na parę sekund dosłownie odjęło mi mowę.
-Gdzie my właściwie jesteśmy? - wyjąkałam w końcu, kiedy mój mózg wrócił do działania. Staliśmy na obrzeżach miasta. Z niedaleka dobiegał nas huk wzburzonego morza, ale było już tak ciemno, że nie byłam w stanie dojrzeć plaży. Za to tuż przed nami rozciągała się wielka, rozmigotana milionami pstrokatych światełek armia namiotów. Ludzie krążyli pomiędzy nimi rozglądając się z ciekawością, gromady dzieci piszczały ganiając się od stoiska do stoiska a grupy podchmielonych nastolatków śmiały się głośno podśpiewując hity z radia.
-Koleżanka powiedziała mi, że dzisiaj zjeżdża tu mugolski festyn - wyjaśnił Black, wzruszając ramionami, jakby to była najnormalniejsza na świecie rzecz.
Jednak zamiast zniknąć, moje zdziwienie wręcz wmurowało mnie w ziemię. No bo jak poukładać sobie w głowie to, że jaśnie wytworny pan arystokrata Syriusz Black zamierzał zabrać mnie, Dorcas Meadowes, wkurzający wrzód na jego idealnym tyłku, na jarmarczny festiwal rozrywek szarego gminu? Black unikał towarzystwa rozwrzeszczanych dzieciaków jak ognia i nigdy przenigdy nie pomyślałabym, że dobrowolnie uda się do miejsca kultu hałaśliwej hałastry. I to ze mną. Może jednak Desire miał rację i ktoś go podmienił?
Black spojrzał się na mnie i kiedy zobaczył moją zszokowaną minę, odchrząknął niespokojnie.
-Jeśli wolisz robić coś innego... - zaczął, a ja chyba pierwszy raz w życiu zobaczyłam w jego oczach niepewność. Przemknęła niczym cień przez jego twarz i szybko włożył z powrotem obojętną maskę, ale ja widziałam. Jakaś maleńka naiwna część mnie pomyślała, że to nadal mógł być ten sam wyniosły, nielubiący dzieci Black, ale przełamał się specjalnie dla mnie. Szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy. Nie potrzebowałam takich podszeptów, kiedy moją misją było nie zakochać się w Blacku. Jednak to wystarczyło, żeby moja złość szybko stopniała. Wystarczył tylko jeden przebłysk człowieczeństwa w jego oczach, a ja nie potrafiłam się dłużej gniewać.
Black nadal patrzył się na mnie wyczekująco. Dla własnego bezpieczeństwa uciekłam spojrzeniem od tych pięknych oczu z powrotem w stronę wesołych, rozmigotanych świateł. Nagle poczułam cały humor tej sytuacji i parsknęłam śmiechem. Jakby nie patrzeć to było całkiem zabawne. Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że pewnego dnia Syriusz Black i Dorcas Meadowes pójdą na mugolski jarmark, uznałabym, że hipogryf kopnął go mocno w głowę.
-Żartujesz sobie? Musimy to zobaczyć! - zaśmiałam się a dziwne ciepło rozlało się w moim brzuchu, gdy zobaczyłam jego szeroki uśmiech.
-No to chodź. Może kupie ci watę cukrową - powiedział znajomym, pewnym siebie tonem. Wyciągnął do mnie rękę. Ujęłam ją, czekając na kolejny mocny, dominujący uścisk. Tym razem jednak złapał moją dłoń z niespotykaną delikatnością. Ledwo zarejestrowałam, jak wciąga mnie za sobą w tłum, bo moje myśli zalała kolejna fala gorąca, gdy poczułam jak splata razem nasze palce, a jego kciuk leniwie wędruje po mojej skórze. 

 

***

-Syriusz?! - usłyszeliśmy za plecami piskliwy głosik. Odwróciłam się i ze zdziwieniem zobaczyłam małą dziewczynkę, która wpatrywała się w Blacka ze szczerbatym uśmiechem. Machała do nas zawzięcie ręką, a do nadgarstka przywiązanego miała ogromnego balona z helem. Spod ciepłej jesiennej czapki wystawały jej dwa rozlatujące się warkocze, a na policzkach malowały się czerwone wypieki.
-Syriusz! Wiedziałam, że przyjdziesz! Wiedziałam! - zawołała, biegnąc w podskokach w naszą stronę. Aż sapnęłam ze zdziwienia, kiedy Black uśmiechnął się do niej szczerym, niewymuszonym uśmiechem i pochylił się, żeby poklepać ją po ramieniu, gdy przylgnęła do niego w dziecięcym uścisku. Zamrugałam kilkakrotnie nie dowierzając własnym oczom. Serio, kim był ten koleś?
Syriusz spojrzał się na mnie nieco zakłopotany i powiedział:
-Meadowes, to Emma, koleżanka z obozu, w którym stacjonuję.
Emma teraz wbiła swoje zaciekawione spojrzenie we mnie.
-Emmo, to jest Dorcas. Znamy się ze szkoły. - przedstawił mnie Syriusz. Zorientowałam się, że mam rozdziawioną buzię, więc szybko się zreflektowałam i posłałam dziewczynce miły uśmiech.
-Cześć, miło mi cię poznać - powiedziałam, potrząsając jej wyciągniętą ręką.
-Cześć, jestem Emma. Syriusz, czy to ta twoja dziewczyna? - zapytała prosto z mostu. Moje brwi powędrowały w górę. Syriusz uśmiechnął się do niej chytrze.
-Niezła próba, mała. Nie myśl, że tak łatwo wyciągniesz ode mnie informacje.
Rzucił mi wymowne spojrzenie, jakby mówił "To jakaś wariatka, nie znam jej".
Emma jednak też uśmiechała się złośliwie. Widać czas spędzony z Blackiem nauczył ją kilku wrednych min.
-Ja i tak swoje wiem - oznajmiła, po czym znowu zwróciła się do mnie.
-Syriusz tyle mi o tobie opowiadał. Był pewien, że się zaprzyjaźnimy. Naprawdę jesteś tak piękna jak mówił - dodała niesamowicie pewna swego. Znowu otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale ta sytuacja trochę wymykała się mojemu rozumieniu.
-Dwie wścibskie harpie zawsze się dogadają. - skwitował szybko Black, ucinając dywagacje małej.
Emma pokazała mu język.
-Ale jesteś wredny.
-A ty lepiej zmykaj do ojca. Pewnie już szuka swojej prawej ręki.
-Tata przyjedzie po mnie dopiero za parę godzin. Może mogłabym zostać z wami?
Znowu uśmiechnęła się szeroko, prezentując wszystkie szczerby. Syriusz za to spojrzał się na nią twardo.
-Nie ma opcji. Zjeżdżaj, mała.
-Syriusz, myślę, że ona nie powinna tu chodzić sama... - zaczęłam, zastanawiając się, czy nie powinniśmy się nią jakoś zająć. Black zrobił zbolałą minę.
-Ale... - zaczął, a Emma szybko weszła mu w słowo.
-Spoko, są tu moje koleżanki - powiedziała, machając ręką. Puściła oko do Syriusza.
-Jesteś pewna? - zapytałam.
-Jasne, po prostu chciałam zobaczyć jego minę. Wiedziałam, że to jednak randka! Na razie, Pogromco Potworów! - zachichotała piskliwym głosikiem, znowu pokazała Blackowi język i czmychnęła z powrotem w gęsty tłum.
Syriusz spojrzał się na mnie i westchnął teatralnie.
-Mała wariatka, mówię ci. Plecie od rzeczy.
Zaśmiałam się cicho.
-Chyba pomyliła mnie z Pam. - rzuciłam szybko.
Black uśmiechnął się dość cierpko.
-Chodźmy stąd, zanim znowu jej się odwidzi. 

***

-Dasz radę - usłyszałam szept tuż przy uchu. Wszystkie mięśnie w ciele napięły mi się, gdy poczułam jego ciepły oddech na szyi. Odchrząknęłam nerwowo i skupiłam wzrok na celu. Jak niby teraz miałam trafić, skoro ręce tak cholernie mi się trzęsły?  Nie licząc na wiele cisnęłam piłką w stronę ostatniej stojącej butelki. Dźwięk tłuczonego szkła zaniknął w głośnym aplauzie. Wytrzeszczyłam oczy.
-Udało się - powiedziała sama do siebie, kompletnie nie wiedząc jak to możliwe. Nie znałam nikogo, kto miałby równie beznadziejnego cela co ja. Jednak jakimś cudem butelka leżała już roztrzaskana na ziemi.
-Udało się! - pisnęłam, kiedy w końcu do mnie dotarło, że faktycznie to zrobiłam. Odwróciłam się do Blacka i niewiele myśląc zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam go z całej siły.
-Udało się, gratulacje - zaśmiał się w moje włosy, przejmując nad moim ramieniem dużego pluszowego psa od faceta ze straganu.
-Zasłużona nagroda - powiedział, wręczając mi pluszaka. Pies był okropnie brzydki, ale i tak nie mogłam przestać się szczerzyć jak głupi do sera.
-To przecież niemożliwe. Black, znasz mnie, ja nie potrafię rzucać. Prędzej dysk by mi wypadł niż trafiłabym w tę butelkę...
-Może właśnie odkryłaś w sobie nowy talent - zaśmiał się wzruszając ramionami. Ruszyliśmy dalej między straganami, a ja kolejny raz tego dnia poległam w walce o logiczne myślenie. Dłoń Blacka niespiesznie zjechała na dół moich pleców, znacząc długą drogę wzdłuż mojego kręgosłupa.
-Ty za tym stałeś? - zapytałam, zatrzymując się. Trudno mi było ukryć przyspieszony oddech, ale musiałam się dowiedzieć. Czy to mógł być ten sam Syriusz Black, jeśli bezinteresownie pomógł mi wygrać?
-We wszystkim musisz się dopatrywać moich nieczystych intencji? - spojrzał się na mnie z wyrzutem, ale wiedziałam, że to tylko pozory.
-Zbyt długo cię znam, żeby podejrzewać cię o coś innego - powiedziałam, uśmiechając się złośliwie. Black pokręcił głową.
-A niby co mogłem zrobić? Nakierować piłkę siłą umysłu? - zapytał szczerze ubawiony moimi podejrzeniami. Podniósł obie ręce do góry w obronnym geście.
-Dobra dobra. Nie zapominaj, że ja też mam różdżkę i wiem co to magia.
-Meadowes, naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz - uśmiechnął się do mnie z miną niewiniątka.
Spojrzałam się na niego raz jeszcze i po chwili wahania, wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.
-Dzięki, Black.


Syriusz: 

-Może tutaj? - zapytałem, wpuszczając Dorcas przodem do obwieszonej lampkami sali. W środku mało ruchliwa orkiestra grała hity sprzed paru dekad a kilkanaście starszych par bujało się na parkiecie. Na ścianie za zespołem wisiał spory banner z hasłem Bal Seniora.
Dorcas rozpromieniła się w uśmiechu i od razu pociągnęła mnie za sobą na parkiet.
Przygarnąłem ją blisko do siebie i oplotłem jedną ręką w talii. Zaczęliśmy kołysać się do spokojnej melodii.
-Black, nie poznaję cię. Byłam pewna, że nie lubisz dzieci. - powiedziała Meadowes, patrząc mi w oczy. Uśmiechnąłem się do niej, nie mogąc się powstrzymać.
-Bo nie lubię. Emma to wyjątek potwierdzający regułę. - stwierdziłem, wzruszając ramionami.
Posłała mi sceptyczne spojrzenie.
-Poza tym to jedna z nielicznych osób w obozie, które rozumieją parę słów po angielsku. - wyjaśniłem, próbując ratować mój wizerunek.
-Skoro tak mówisz... Pogromco Potworów - Dorcas uśmiechnęła się do mnie złośliwie. Zgromiłem ją spojrzeniem. Jeśli ta mała intrygantka chciała ze mną zadzierać, musiała poznać konsekwencje.
-Meadowes, dobrze ci radzę, nie prowokuj mnie. - powiedziałem groźnie.
Na potwierdzenie swoich słów przyciągnąłem ją do siebie władczym gestem. Nasze ciała zderzyły się ze sobą, a Dorcas o mały włos nie walnęła mnie czołem w brodę. Trzymałem ją mocno w talii tak, że nie mogła się odsunąć. Muzyka była powolna i mogliśmy leniwie kołysać się do rytmu.
-Prowokować? Ja? - zaśmiała się, robiąc niewinną minkę. Wypadła jednak dość blado, gdy nasze twarze dzieliły dosłownie milimetry. Czułem, że jej oddech staje się płytszy.
-Meadowes, ty prowokujesz jak mało kto - odparłem i pozwoliłem jej okręcić się wokół własnej osi w takt muzyki. Odetchnęła trochę swobodniej, a ja za to mogłem podziwiać jej sylwetkę. Przyciągnąłem ją z powrotem blisko do siebie.
-Ta sukienka na przykład... nawet nie zdajesz sobie sprawy jak działa na wyobraźnię - szepnąłem prosto do jej ucha. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kiedy poczułem, jak całe jej ciało się spina. Znowu się zarumieniła i spuściła spojrzenie.
-Nie mogę na nic narzekać - dodałem, uśmiechając się złośliwie.
Nic już nie odpowiedziała, tylko przytuliła delikatnie policzek do mojej piersi, chcąc ukryć palące rumieńce. Oparłem brodę na czubku jej głowy i lekko kołysałem nami do spokojnej muzyki. Przymknąłem oczy, czerpiąc ukojenie z jej bliskości.
Wiedziałem, że jeszcze nie czuła się zupełnie komfortowo będąc tak blisko mnie, ale ostatnie tygodnie, które spędziliśmy razem, dawały mi nadzieję, że to może się jeszcze zmienić. W obozie zaczynały krążyć już plotki, że byłem tam tylko gościem, jednak nie mogło mnie to mniej obchodzić. Emma dość dobrze mnie znała i była inteligentna. Potrafiła dodać dwa do dwóch i szybko połapała się, że moja ciągła nieobecność wiązała się z naszą rozmowa sprzed kilku tygodni.
-Wiesz, że naprawdę nie musisz mnie zawsze podejrzewać o najgorsze? - zapytałem po kilku minutach ciszy. Zaczęła się kolejna smętna piosenka i bez żadnych oporów mogłem dalej trzymać ją w ramionach. Niedaleko nas kilka starszych par tańczyło statecznie do rytmu, dwóch emerytów raczyło się cygarem, a ich partnerki popijały brandy z niskich kieliszków.
Dorcas podniosła na mnie spojrzenie.
-Powoli się do tego przyzwyczajam. - powiedziała patrząc mi w oczy. Poczułem, że robi mi się coraz goręcej.
-Chciałabym ci podziękować, Black - dodała po chwili, uśmiechając się niepewnie.
-Podziękować? - zapytałem, błądząc spojrzeniem po jej twarzy.
W jej dużych, błękitnych oczach odbijała się cała gama emocji. Uwielbiałem ją obserwować, zwłaszcza w trakcie kłótni. Czasami nie mogłem się wprost oprzeć pokusie wplątania jej w krótką sprzeczkę, żeby tylko zobaczyć to roziskrzone spojrzenie.
-Domyślam się, że mogłeś mieć inne... ciekawsze plany na piątkowy wieczór. W ogóle spędzanie każdego dnia ze mną może nie być szczytem twoich marzeń, zdaję sobie z tego sprawę. Ale to naprawdę dużo dla mnie znaczy, Black. Więc dzięki.
Obserwowałem ją ze zdziwieniem. Zastanawiałem się, jak można być tak inteligentnym a jednocześnie tak niedomyślnym.
-Meadowes, wierz lub nie, ale nie spędzałbym z tobą czasu, gdybym tego nie chciał - powiedziałem w końcu.
-No tak, ale nie chcę, żebyś myślał, że musisz... - odparła zmieszana.
Przewróciłem oczami.
-Godryku... - westchnąłem z irytacją. Wzmocniłem uścisk na jej talii i przygwoździłem jej ciało mocno do swojego. Zbliżyłem do niej swoją twarz tak, że czułem jej płytki oddech na policzku.
-Meadowes, ja niczego nie muszę. Doskonale o tym wiem. Wbij sobie w końcu do głowy, że robię tylko to, co mi się podoba. Tak się składa, że podoba mi się spędzanie z tobą czasu. Tak się składa, że ty mi się podobasz. - warknąłem sfrustrowany, że trzeba jej tłumaczyć wszystko jak dziecku.
-Och. Okej - mruknęła speszona i uciekła spojrzeniem w bok. Znowu oblała się rumieńcem, a mi przynosiło to dziwną satysfakcję. Zapadła między nami cisza, niemal widziałem jak wszystkie trybiki w jej głowie pracują na pełnych obrotach. Dobrze. Chciałem, żeby ta sprawa była między nami jasna. Znudziło mi się udawanie. Od naszej wspólnej nocy nie potrafiłem myśleć o niczym i nikim innym. Była jedyną osobą, która tak na mnie działała. Kiedyś wydawało mi się, że to przez kłótnie. Jednak odkąd obudziłem się przy jej boku, a ciężar uprzedzeń i urazów przeszłości na chwilę opadł, zrozumiałem, że już nie tego chcę. Owszem nadal lubiłem się z nią przegadywać. Była wtedy naprawdę piękna - cała iskrzyła, w oczach zapalały jej się zadziorne ogniki. Ale zaczynało do mnie docierać, że chciałem czegoś więcej. Chciałem po prostu być obok, móc z nią rozmawiać, móc z nią milczeć... Chciałem ją poznać na nowo i chciałem, żeby ona poznała mnie. I kiedy wreszcie dostałem adres jej kryjówki, nic by mnie nie powstrzymało przed widywaniem jej każdego dnia. Doskonale wiedziałem, że naszej przeszłości nie wymaże żadne zaklęcie i trzeba było nam czasu, żebyśmy znowu oswoili się ze sobą. Nie wiedziałem, czy to wszystko między nami miałoby szansę się udać, gdybyśmy oboje nadal byli w Anglii. Tutaj jednak nie musieliśmy podążać dłużej utartymi schematami. To było trudne, ale jednocześnie nie potrafiłem się dłużej temu oprzeć.
Bałem się tych uczuć, tej dziwnej bezbronności. Nigdy przed nikim się nie otworzyłem, zawsze pilnowałem, żeby te drzwi były szczelnie zamknięte. Ale jednocześnie teraz, nie zmieniłbym nic. Może to i było głupie przeznaczenie, że się tu spotkaliśmy! Nigdy nie wierzyłem w te dyrdymały, ale teraz miałem to głęboko w poważaniu. Jak dla mnie nawet i sam Merlin mógł stać za tym spotkaniem. Ważne, że teraz czułem się, jakbym w końcu po wielu wielu latach odnalazł swoje miejsce. 
Nie czekałem na jej reakcję. Każde z nas miało wiele do przemyślenia i nie zamierzałem niczego popędzać. Nagle jednak poczułem, jak się ode mnie odsuwa a w jej miejsce pojawia się nieprzyjemny chłód. Spojrzałem się na nią z irracjonalnym lękiem, powstrzymując się, żeby znowu nie przyciągnąć jej do mocnego uścisku. Jednak ona wcale nie patrzyła się na mnie. Wzrok wbiła w coś za moimi plecami, a gdy podążyłem za jej spojrzeniem, nie mogłem powstrzymać głuchego warknięcia irytacji, które wyrwało się z moich płuc.
-Chyba sobie kpi. - warknąłem pod nosem.
Dorcas spojrzała się na mnie z żalem i puściła moją rękę. Zacisnąłem pięści, obserwując jak idzie w stronę czekającego pod ścianą Desire. Blanshard obserwował nas chłodnym spojrzeniem. Kiedy Meadowes do niego podeszła, objął ją ramieniem i zaczęli o czymś cicho dyskutować. Nie chcąc sterczeć na środku parkietu jak kołek, ruszyłem niechętnie w ich kierunku.
-Blanshard - przywitałem się skinieniem głowy. Zerknąłem na zegarek.
-Nie wiedziałem, że mamy wrócić na dobranockę - dodałem chłodno, a Dorcas spojrzała się na mnie z wyrzutem. No co? Naprawdę starałem się być dla gościa miły, ale po prostu nie mogłem się oprzeć, kiedy zachowywał się wobec niej jak pies ogrodnika.
-Już druga w nocy. Czas na nas. - usłyszałem za plecami kolejny znajomy głos. Tom stał kilka kroków za mną, trzymając na rękach śpiącą Emmę.
Desire podał Dorcas pelerynę, a ona przyjęła ją bez słowa. Może po prostu nie zależy jej na tym, żeby z tobą zostać - odezwał się w mojej głowie bardzo wredny głosik. Mimowolnie zobaczyłem przed oczami drwiące grymasy na twarzach matki, ojca i brata. Westchnąłem z irytacją i odepchnąłem od siebie te myśli.
-Jak wracamy? - zapytałem.
-Przyjechałem samochodem. Podwieziemy was. - odparł Tom.
Mimo późnej nocy na festynie były nadal tłumy. Stary pickup Toma stał daleko na parkingu. Desire pomógł zapakować do środka Emmę i sam zajął miejsce obok kierowcy. Mnie i Dorcas pozostały miejsca z tyłu na pace. Pomogłem jej wsiąść i sam wskoczyłem koło niej. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo byłem zmęczony. Ułożyliśmy się na starych kocach, które woził ze sobą Tom. Nie było zbyt wygodnie, ale nie przeszkadzało mi to, gdy mogłem spokojnie obserwować jej twarz. Była teraz taka spokojna. Zupełnie jakbyśmy spotykali się w ten sposób od lat, a cała nasza kłótliwa przeszłość należała do kogoś innego.
-Syriusz, nie obrazisz się, jeśli najpierw odwiozę Desire? Wiem, że do ciebie jest po drodze, ale ta dwójka powinna szybko znaleźć się w kryjówce. - usłyszałem przez szybę głos Toma. Powoli oddalaliśmy się od świateł i hałasów festynu. Znowu zacząłem słyszeć spokojny szum morza.
-Nie ma problemu - zawołałem, ciągle obserwując Meadowes.
Wyglądała na zmęczoną. Oparła głowę o ścianę szoferki, a oczy prawie jej się zamykały. Mimo wszystko uśmiechała się do mnie i sprawiała wrażenie szczęśliwej. Kiedy wjechaliśmy na wyboiste, polne drogi za miastem, samochód zaczął bujać się na prawo i lewo. Przy akompaniamencie morskich fal czuliśmy się jak na unoszącej się na wodzie łódce.
Dorcas wyciągnęła do mnie rękę. Złapałem lekko jej palce i splotłem je ze swoimi.
-Mówiłeś prawdę? - zapytała szeptem, patrząc się na mnie spod przymykających się powiek.
Pokiwałem głową.
-Tak. - odparłem niemal bezgłośnie.
Uśmiechnęła się delikatnie. Pogładziłem kciukiem wierzch jej dłoni. Gdybym mógł, zatrzymałbym ten moment już na zawsze. Znowu przypomniał mi się list od Andromedy i jej słowa o tym, że może jednak uda nam się kiedyś znaleźć szczęście. Czy tak właśnie wyglądało? Chyba tak, bo nie znałem niczego, co byłoby mu bliższe. Mógłbym jechać już tym samochodem do końca życia, obserwować jej pogrążającą się w śnie twarz i czuć dotyk jej skóry. W końcu, gdy zasnęła, wyciągnąłem dłoń i na zaparowanej szybie napisałem to, co od kilku godzin dudniło mi w sercu: Kocham cię.


 

 

 

 

 

Linki: 

  • https://bellas-gifhunts.tumblr.com/post/139996209561/karen-gillan-gif-hunt
  • https://eternalroleplay.tumblr.com/post/162641616794/jamie-campbell-bower-gif-hunt
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872379165796/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872369960858/ 
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872366021197/

niedziela, 17 lipca 2022

rozdział 82

Dorcas:

-Nie.
Spojrzałam się na Desire i przestraszyłam się jego poważnej miny.
-To nie jest dobry pomysł - powiedział kręcąc głową.
No dobra, sama wiedziałam, że wpuszczanie kogoś do ściśle tajnej kryjówki nie było najmądrzejszym posunięciem, ale stało się. Co mogłam teraz poradzić na to, że kiedy my naradzaliśmy się zamknięci w maleńkiej łazience, w moim salonie stał Syriusz Black? Przecież to nie ja dałam mu adres! Miałam wrażenie, że Desire właśnie o to mnie podejrzewał. Ale nie byłam głupia! W każdym razie nie aż tak.
-No ale co chcesz teraz zrobić? - zapytałam, bo sama nie widziałam wielu opcji.
-Jak najszybciej się spakować, odpalić świstoklika i przenieść się w bezpieczne miejsce.
Przewróciłam oczami.
-To jest bezpieczne miejsce, Desire. Myślisz, że co się teraz stanie? Nagle przez komin wleci nam horda śmierciożerców tylko dlatego, że pojawił się tu jeden z członków Zakonu Feniksa? - zapytałam irytując się. Może nie stało się najlepiej, że Syriusz nas znalazł, no ale bez przesady!
-Chyba nie dostrzegasz wszystkich konsekwencji tej sytuacji. To, że on znalazł naszą kryjówkę, znaczy, że inni też z łatwością mogą to zrobić. Nasza ochrona przestała być szczelna. Jest dodatkową osobą, która zna to miejsce. Jeśli go złapią, albo zdradzi...
-Nie przesadzaj! Nie wiemy jeszcze jak nas znalazł, ale możemy go po prostu zapytać!
-I myślisz, że powie nam prawdę? Widziałaś jak się zachowywał!
-On już taki jest - żachnęłam się, nie dostrzegając nawet tego jak absurdalna była ta sytuacja. Właśnie broniłam intencji Syriusza Blacka. Ja! - Merlinie, trochę wiary w ludzi! Czemu miałby od razu zdradzić?
-Dorcas, myślę, że akurat w tym przypadku twój osąd jest zaburzony.
Spojrzałam się na niego ze złością. Prychnęłam pod nosem.
-Zaburzony? Z jakiego powodu?
-Nie jesteś obiektywna.
Doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Uniosłam wysoko brwi.
-Jeśli myślisz, że po jednej nocy straciłam umiejętność racjonalnego myślenia, to jesteś w błędzie.
Desire westchnął głęboko i przysiadł na krawędzi wanny. Przymknął oczy i potarł skronie palcami.
-Naprawdę myślisz, że możemy mu ufać? - zapytał po chwili ciszy.
-Znam go od lat. Jest wrednym, napuszonym dupkiem, ale nie wierzę, że mógłby nas wydać. Nie musimy się przenosić - powiedziałam łagodniejąc. Desire się zamyślił.
-No ale co teraz? - zapytał, wskazując głową na drzwi.
Wzruszyłam ramionami. A gdybym to ja wiedziała.
-Chodźmy z nim porozmawiać. - powiedziałam. Wzięłam Desire za rękę i wyciągnęłam na korytarz. 

W salonie jednak było pusto. Przestraszyłam się. Bardzo nie chciałam, żeby tak po prostu zniknął. Ale nagle usłyszałam jakiś szelest w kuchni. Poszliśmy tam razem z Desire i zastaliśmy Syriusza, który oglądał wiszące na lodówce zdjęcia i wycinki z gazet.
-Fajny nekrolog - powiedział i wskazał na jedną notkę z Proroka. "Dorcas Meadowes zamordowana" głosił nagłówek.
-Dzięki - mruknęłam. Syriusz przeniósł spojrzenie na moją rękę, która była spleciona z palcami Desire. Spojrzał się na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. Odchrząknęłam nerwowo i wyswobodziłam dłoń z uścisku.
-Chodźmy do salonu - powiedziałam speszona i ruszyłam przodem.
-Załatwmy to szybko - odparł Desire, kiedy wszyscy usiedliśmy - Już jestem spóźniony na spotkanie.
Spojrzał się wrogo na Syriusza, który sprawiał wrażenie zupełnie zrelaksowanego mimo napiętej atmosfery.
-Jak znalazłeś to miejsce i czego chcesz? - Desire rozpoczął przesłuchanie.
-Już mówiłem. Wystarczyło załatwić jednego smoka i uratować życie odpowiedniej osobie. Mam znajomości.
-Black...
-Co? Nie żartuję. Tom Seaborn tutejszy szef zakonu dał mi ten adres po tym jak uratowałem go przed spopieleniem. O ile wiem, jest waszym Strażnikiem Tajemnicy.
-Nie powinien ci nic zdradzać.
-Cóż, to już nie do mnie pretensje. - Syriusz wzruszył ramionami, jakby było mu zupełnie obojętne, czy nasz Strażnik rozdaje informacje na prawo i lewo. Jednak chwilę potem spojrzał się poważniej na Desire i dodał:
-Ufa mi. Wy też możecie. Nie planuję was zdradzić, jeśli się o to martwisz.
Blanshard zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Byłoby dużo lepiej, gdyby Syriusz chociaż spróbował zyskać jego zaufanie. Raczej nie miałam złudzeń, że tych dwóch się polubi.
-A co zamierzałeś osiągnąć zjawiając się tutaj? - kontynuował Desire, a Black znowu wzruszył ramionami.
-Nie planowałem niczego konkretnego. Ale tak jak powiedziałem już Meadowes, nie zamierzam się jeszcze żegnać - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. Poczułam, że robię się czerwona jak burak.
Zapadła cisza. Każde z nas kalkulowało w głowie nowe informacje. Ja nie wiedziałam co mam myśleć. Ten Syriusz, którego poznałam tutaj, był kompletnie inny niż ten, którego zostawiłam w Anglii. Nadal cyniczny, ironiczny, zadziorny... ale nie wiem. Było w nim coś nowego. A może to ja się zmieniłam? Potrzebowałam czasu, żeby to rozgryźć. Wiedziałam jednak, że odkąd zobaczyłam go przed moją furtką, cały spokój, który udało mi się zbudować przez parę ostatnich dni, runął niczym domek z kart. Ja też nie chciałam się z nim żegnać.
Desire nagle wstał, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam się na niego pytająco, oczekując jakichś decyzji.
-Odwołam to spotkanie. Nie mogę cię teraz zostawić - powiedział, sięgając po pergamin.
-Czekaj! Przecież to ważna sprawa. Musisz iść! - zawołałam. Nie chciałam, żeby rezygnował, skoro miały się dziś ważyć losy naszej kolejnej misji.
-Dopóki nie sprawdzimy szczegółowo barier ochronnych, nie możesz zostać sama - powiedział, posyłając Syriuszowi chłodne spojrzenie.
-To pozwól mi iść z tobą! - wypaliłam, sama zdziwiona własną propozycją. Doskonale wiedziałam, że się nie zgodzi.
-To nie wchodzi w grę. Nie wpuszczą cię do kwatery.
-Poczekamy przed wejściem - odezwał się nagle Syriusz, a ja i Desire spojrzeliśmy się na niego zdziwieni.
-No co? - zapytał, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie - Meadowes nie może wejść do środka ani zostać tutaj, więc pozostaje jej poczekać gdzie indziej. Mogę się przez parę godzin pobawić w twoją opiekunkę - odparł nonszalancko, mrugając do mnie.
-W sumie... Zamaskuję się, a ty przecież nie musisz być obok mnie, żeby mnie chronić - powiedziałam nieśmiało zerkając na Blansharda. Tak bardzo chciałam wyjść! A wyjście do miasteczka, gdzie byli inni ludzie brzmiało jak marzenie.
-To jest głupi pomysł - powiedział twardo Desire. Widząc moją pełną nadziei minę dodał:
-Dorcas, wiem że ci zależy, ale nie zmienię rzeczywistości. Mam cię chronić, to moja najważniejsza rola.
-I jak ci to do tej pory idzie? - zapytał Syriusz, uśmiechając się złośliwie. Spojrzałam się na niego wściekła.
-Idzie ci wspaniale! Jesteś jedyną osobą, dzięki której jeszcze żyję. I nie zastąpiłabym cię nikim innym. - Podeszłam do Desire i złapałam go za ręce - Ale naprawdę teraz nic mi nie grozi. Zamaskuję się, poczekam w jakimś spokojnym miejscu razem z członkiem Zakonu a sama też będę miała różdżkę. Zajmie to tylko parę godzin i będziemy z powrotem w domu. To zbyt ważna sprawa, żeby ją odwoływać.
Desire zawahał się. Wiedziałam, że nie ufał Syriuszowi. Ale mi mógł zaufać. Westchnął głęboko a potem:
-Dobrze. Ale wzmocnimy zaklęcie łączące. Jeśli cokolwiek będzie się działo, od razu się pojawię - powiedział zmęczonym głosem. Uśmiechnęłam się i mocno go przytuliłam. Tak bardzo się cieszyłam z powrotu do ludzi.

***

Z jednej strony złapałam za rękę Desire, z drugiej Syriusza i teleportowałam się w wąskim zaułku w miasteczku. Rozejrzeliśmy się czujnie dookoła, ale wszystko było w porządku. Desire spojrzał się na mnie poważnie i powiedział:
-Muszę iść. Gdyby cokolwiek się działo, masz alarmować. Nadal nie wierzę, że to robimy.
Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco.
-Jestem gotowa.
Naprawdę byłam. Spod czapki wystawały mi krótkie kosmyki ciemnych włosów, a na nosie błyszczały okulary. To zresztą nic w porównaniu z czarami Desire, które miały odpychać ode mnie uwagę postronnych osób. Byłam naprawdę bezpieczna.
Blanshard spojrzał jeszcze raz nieufnie na Syriusza, przytulił mnie na pożegnanie i ruszył w stronę centrum miasta. Zostaliśmy sami.
Odwróciłam się do Syriusza i zobaczyłam jego szeroki uśmiech. Najpiękniejszy uśmiech.
-To co robimy? - zapytał, po czym, nie czekając na moją odpowiedź, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę centrum. Ruszyłam za nim, próbując uspokoić łomoczące z radości serce.
O tej godzinie nie było dużego ruchu. Pojedynczy przechodnie pośpiesznie przemykali ulicami, starając się ochronić od listopadowego wiatru. Znowu zbierało się na deszcz.
Syriusz pociągnął mnie w stronę niewielkiej kawiarni, która zapraszała zziębniętych gości ciepłem i obietnicą pysznej kawy. Merlinie, tak dawno nie byłam w takim miejscu!
-W środku czy na zewnątrz? - zapytała kelnerka, uśmiechając się do Syriusza. Black spojrzał się na mnie pytająco.
-Na zewnątrz - odparłam zdecydowanie. Mimo zimna nie mogłam się nacieszyć świeżym powietrzem i widokiem tętniącego życiem miasta. Kelnerka nadal uśmiechała się do niego, wcale nie zwracając na mnie uwagi. Cóż, czary Desire widać świetnie działały, ale nie mogłam zdusić w sobie irytacji, na widok jej rozanielonej miny, gdy przyjmowała od Syriusza nasze zamówienia. Kiedy usiedliśmy, westchnęłam lekko, rozglądając się dookoła z uśmiechem.
-Godryku, tak mi tego brakowało.
-Czemu nie wychodzisz częściej? Ja bym zwariował siedząc tyle czasu w zamknięciu. - Syriusz patrzył się na mnie uważnie, jakby starał się rozszyfrować jakąś zagadkę. Wzruszyłam ramionami.
-To dla mojego bezpieczeństwa. Kryjówka nie byłaby już taką dobrą kryjówką, gdybym regularnie przechadzała się po mieście, prawda?
-Przed czym teraz cię chroni? Dla mnie to trochę tak, jakbyś zamieniła jedno więzienie na drugie.
Pokręciłam zdecydowanie głową.
-Uwierz mi, tego nie da się porównać do niewoli u śmierciożerców - powiedziałam gorzko, starając się odepchnąć od siebie dręczące wspomnienia.
-Oczywiście. Ale nie sprawiasz wrażenie zbyt szczęśliwej. - Syriusz nadal wpatrywał się we mnie przenikliwie.
-Kto teraz jest szczęśliwy? Jest wojna.
Nie chciałam, żeby namotał mi w głowie. Pogodziłam się ze swoją sytuacją i nie chciałam się znowu przeciwko niej buntować. To by mi nic nie dało poza rozczarowaniem.
-Wojna wojną, ale życie toczy się dalej. - powiedział Black wskazując ręką na wszystko dookoła.
-Naprawdę, nie jest tak źle. - odparłam, desperacko starając się przekonać nas oboje - Na szczęście mam Desire. To dzięki niemu jeszcze nie ześwirowałam.
Nie chciałam dalej ciągnąć tej rozmowy. Co chciał mi udowodnić? Że moje życie stanęło w miejscu i zatrzymało się w czasie? Jakbym sama o tym nie wiedziała.
-Desire... chyba mnie nie polubił - zaśmiał się Syriusz, wyczuwając, że nie chcę już drążyć.
Roześmiałam się.
-Dziwisz mu się?
Black uśmiechnął się niewinnie.
-Wszyscy mnie lubią.
-Tak, Black, jesteś ideałem.
-Dziękuję! Trochę trzeba było poczekać na to wyznanie.
Przewróciłam oczami. Black zostanie Blackiem choćby nie wiem co.
-Nic się nie zmieniłeś.
-Kolejny komplement. Meadowes, chyba się rumienię. Ty chyba się jednak zmieniłaś bardziej niż myślałem. A tak serio, ty i Desire...
Spojrzałam się na niego pytająco, kiedy zawiesił sugestywnie głos.
-Merlinie, nie! Nic z tych rzeczy. Przyjaźnimy się, w tej chwili jest już jak rodzina. - odparłam, rozumiejąc do czego pije.
-Dobrze. Już się bałem, że byłem tylko sekretnym kochankiem. - błysnął zębami w uśmiechu - Nie żeby ta rola jakoś szczególnie mi przeszkadzała.
Zaśmiałam się, kręcąc głową. Czy on kiedykolwiek wydorośleje?
-Desire na pewno cię nie zaakceptuje, jeśli dalej będziesz zachowywał się jak skończony dupek.
-Cóż, całe szczęście, że to nie jego względy mnie interesują - uśmiechnął się ironicznie, a ja z trudem powstrzymałam rumieńce.
-A powinny - odparłam w końcu, kiedy po krótkim zaćmieniu udało mi się odzyskać racjonalne myślenie - Jeśli on cię nie polubi, możesz zapomnieć o dalszych nalotach na mój dom. Spakujemy manatki i zanim się obejrzysz nie będzie po nas śladu.
-Skarbie, czyżby zależało ci na tym, żebym nadal robił naloty?
Przewróciłam oczami.
-Po prostu polubiłam to mieszkanie. Nawet nie wiesz ile zajęło mi pielenie ogrodu - odparłam niewinnie, a Syriusz się zaśmiał.
-W takim razie nie możemy dopuścić do tego, żeby cię przenieśli. Będę najsłodszym chłopakiem jakiego poznał.
Uśmiechnęłam się, już wyobrażając sobie jak to mogło wyglądać. Ale trzeba było mu to przyznać,że Syriusz, kiedy chciał, to potrafił zjednać sobie każdego. I rzeczywiście zwykle wszyscy go uwielbiali. Nie znałam nikogo, kto nie chciałby się kolegować z Syriuszem Blackiem. Ale żeby zrobił to dla mnie? Chyba jeszcze nie byłam gotowa w to uwierzyć. Obserwując ruch na ulicy, zanurzyłam się głęboko w swoich myślach. Było wiele do przemyślenia. Nasza wspólna noc była czymś prostym, bo mieliśmy się już nigdy więcej nie spotkać. Nagłe szalejące uczucia łatwo było zwalić na alkohol i tęsknotę za kontaktem. Jak jednak wyjaśnić to, co czułam teraz? Prawda była taka, że chciałam, żeby to spotkanie trwało już zawsze. Chciałam go widzieć, słuchać i czuć jego zapach. Merlinie. Tamta noc zawróciła mi w głowie, ale miała być czymś do czego będę czasem z sentymentem wracać myślami. To wszystko. Teraz jednak sprawy się skomplikowały. Jak mieliśmy się teraz zachowywać?
-O czym myślisz? - usłyszałam nagle jego głos. Siedział w nonszalanckiej pozie i charakterystycznym dla siebie pełnym gracji gestem odpalił papierosa.
-Wszystko się skomplikowało. A już myślałam, że nie można mieć większego bałaganu w życiu.
-Bałagan to nic złego - odparł wzruszając ramionami. Łatwo było mu mówić. On kiedyś wróci do Anglii i będzie mógł zapomnieć. A ja będę już zawsze żyła w tym przesiąkniętym wspomnieniami miejscu.
-Jak teraz sobie to wyobrażasz? - zapytałam. Jeśli miał w planach robić naloty na mój dom, trzeba było sobie to od razu wyjaśnić. Nagle poczułam nieracjonalną złość, że ośmielił się tak bezpardonowo wtargnąć w mój ledwo uporządkowany świat i znowu w nim namotać. Jakoś z innymi ludźmi potrafiłam mieć normalne, proste relacje. Ale z Syriuszem Blackiem? Można by opisać je na różne sposoby, ale na pewno nie były ani normalne ani proste.
Black nadal mnie obserwował i miałam wrażenie, że wyczuwał moje emocje.
-Wierz lub nie, ale ja też tego nie planowałem.
No tak, podświadomie wiedziałam, że miał rację. Nie było sensu się wściekać.
-Ale co teraz? - zapytałam cicho.
-Może zaczęliśmy od złej strony - odparł enigmatycznie. Spojrzałam się na niego oczekując nieco jaśniejszych wskazówek.
-Meadowes, będę szczery. Wydaje mi się, że twoje "uporządkowane" życie, to tylko jeden gigantyczny bałagan skrzętnie zamieciony pod dywan. Żyjesz w kostnicy! Na lodówce w twoim domu wisi twój własny nekrolog! Od wielu miesięcy nie miałaś kontaktu z drugim człowiekiem. Pokonałaś tyle przeciwności losu i zamiast świętować chowasz głowę w piasek. Nigdy nie znałem osoby, która tak jak ty lubi żyć. Nie warto tego teraz tracić. - powiedział a ja zmieszana spuściłam spojrzenie na pustą filiżankę po kawie.
-Nie umarłaś! Trzeba więc żyć. - dodał spokojnie i wyciągnął rękę, żeby złapać moją dłoń. Skóra mnie mrowiła od jego dotyku. - Poszliśmy na kawę i nie padłaś trupem. To chyba nie takie trudne. Dlatego jutro zabieram cię na miasto.
Podniosłam na niego zdziwione spojrzenie.
-Pogadam z Desire. Nie wykręcisz się. Zresztą już raz widziałem cię tu w akcji, nie wmówisz mi, że już nie lubisz imprez - uśmiechnął się przekornie, a na moją twarz już kolejny raz dzisiaj wypłynęły rumieńce.
-Panie Black, nie można mnie tak rozpieszczać. Jeszcze pomyślę, że zapraszasz mnie na randkę. - powiedziałam, stwierdzając, że obrócenie tego w żart to moja jedyna droga ucieczki.
Syriusz uśmiechnął się szeroko.
-Panno Meadowes, taka jest kolej rzeczy. Najpierw randka a potem seks. To że już raz zaciągnęłaś mnie do łóżka nie znaczy, że pierwszy krok cię ominie.
Zaśmiałam się, nie łudząc się nawet, że tym razem uda mi się powstrzymać te cholerne rumieńce.
-A więc randka. Z tego co pamiętam, nasze doświadczenia w tej materii nie są najlepsze - odparłam, uśmiechając się złośliwie. Nasza podwójna randka w Hogwarcie udała się jedynie Jamesowi i Lily. Ja i Black byliśmy bliscy dokonania mordu.
-Od tamtej pory nauczyłem się naprawdę wiele.
-To prawda, widzę poprawę już choćby w tym, że nie nagabujesz mnie samej w dormitorium kiedy mam na sobie tylko ręcznik. - zaśmiałam się do wspomnień.
-Kochanie, nawet nie wiesz jaki potrafię być szarmancki. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i spędzisz ze mną wieczór twojego życia? - błysnął uśmiechem a ja nie mogłam się dłużej spierać. Ba! Wcale nie chciałam się spierać.
-No zgoda - powiedziałam, wyciągając do niego dłoń, a on ujął ją delikatnie i pocałował.
-Powodzenia z przekonaniem Desire - dodałam, uśmiechając się do niego powątpiewająco. Jeśli Blanshard się zgodzi, to ja jestem Godryk Gryffindor.



Remus:

Spojrzałem na zegarek. Czy był sens zamawiać jeszcze jedną kawę? Może już nie przyjdzie... Ale nie chciałem się tak łatwo poddawać. Umówiłem się z Peterem na spotkanie, bo wszyscy się o niego martwiliśmy. Nasz kontakt praktycznie się zerwał, odkąd wróciliśmy z Hogwartu po misji ratunkowej Dorcas. Każdy miał własne sprawy, ale jakoś dawaliśmy radę spotkać się chociaż raz w miesiącu. Jednak Pettigrew nie pojawił się ani razu. Zapraszaliśmy go nie raz, ale poza przelotnymi spotkaniami w kwaterze głównej Zakonu nie było szans na nic więcej. W końcu po wielu wysłanych sowach zgodził się ze mną zobaczyć. Umówiliśmy się w knajpie niedaleko jego pracy w godzinach, które dopasowaliśmy do jego potrzeb. Ale nie przyszedł.
-Przepraszam, poproszę jeszcze czarną herbatę - powiedziałem do przechodzącej akurat kelnerki. Godzina spóźnienia. Czy była szansa, że jeszcze przyjdzie?
W końcu wpadł zdyszany do środka, kiedy kończyłem już kolejną filiżankę. Powstrzymałem grymas niezadowolenia i uśmiechnąłem się do niego.
-Cześć, Peter. Zamówić ci coś?
-Hej, nieee nie trzeba. Nie mam wiele czasu.
Uniosłem brwi. Tak, jak też nie miałem wiele czasu, a jednak czekałem na niego ponad godzinę. Ale nie odezwałem się ani słowem. Kiwnąłem tylko głową i wskazałem krzesło naprzeciwko.
-Co słychać? - zapytał, ściągając przemoczoną kurtkę.
-W porządku. Dawno się nie widzieliśmy. Pomyślałem, że fajnie byłoby się zobaczyć.
Peter kiwnął nerwowo głową. Coś mi mówiło, że nie wszystko było u niego w porządku. Schudł i zmizerniał. Był dziwnie blady, a dłonie, które złożył na stoliku, trzęsły się delikatnie. Zauważył, że mu się przyglądam i schował ręce pod blatem. Odchrząknął cicho.
-Właściwie to jestem dopiero co po lekkim przeziębieniu. Pewnie nie wyglądam najlepiej. - mruknął usprawiedliwiająco.
-Mam nadzieję, że już wszystko w porządku.
-Tak, tak, wszystko gra.
Znowu zapadła niezręczna cisza. Nie trzeba było szkolenia wywiadowczego, żeby dostrzec, że Peter nie czuł się komfortowo w mojej obecności. Ale co się z nim działo?
-Słuchaj, Peter. Jeśli masz jakieś problemy, albo dzieje się cokolwiek... złego, to możesz mi powiedzieć. Chciałbym ci pomóc. - powiedziałem, a Peter od razu zamrugał zdziwiony.
-Co? Nie mam żadnych problemów! Nic się nie dzieje! - zawołał ciut za głośno, bo pozostali goście w knajpie odwrócili się w naszą stronę.
-Spokojnie. My tylko się o ciebie martwimy. Tak nie może dłużej być...
To zdenerwowało go jeszcze bardziej.
-Nie potrzebuję waszej pomocy! Nie chcę waszego litości! - rzucił i zerwał się na równe nogi. Krzesło na którym siedział przewróciło się z hukiem na ziemię, a on dyszał ciężko, wpatrując się we mnie ze strachem.


Zanim zdążyłem jednak cokolwiek jeszcze powiedzieć, załapał swoja kurtkę i wybiegł na dwór. Zostałem sam z szokiem wymalowanym na twarzy. Co do cholery się z nim działo? Jeśli wcześniej miałem złe przeczucia, to teraz zacząłem się o niego poważnie martwić. Ale nie zamierzałem go tak zostawić. Nadszedł czas na przyjacielską interwencję.


Desire:
Zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki. Starałem skupiać się na rozmowie o działaniach wojennych, ale przychodziło mi to z trudem, bo większość uwagi i tak musiałem poświęcać na odciąganie ludzi od Dorcas. Może i mogłem działać zdalnie, ale nie było to łatwe. Zebranie się przedłużało, ale chociaż omówiliśmy już kwestię naszej misji, chciałem poczekać do końca. Tom siedział na drugim końcu pokoju i przysłuchiwał się sprawozdaniom z umiarkowaną uwagą. Chciałem do niego podejść i porozmawiać o tym, co się dzisiaj wydarzyło, ale to musiało poczekać do końca zebrania.
-No dobrze, chyba na tym dziś skończymy - odezwał się w końcu, wstając z fotela. Podziękował wszystkim i potarł zaczerwienione oczy ręką. On też wydawał się zmęczony. Odczekałem aż ostatni maruderzy wyjdą z pokoju i podszedłem prosto do niego.
-O Desire, co tam? - zapytał, zbierając raporty i mapy ze stołu.
-Cześć, słuchaj. Może wiesz coś o tym, że dzisiaj z samego rana w kryjówce której pilnuję, pojawił się nieproszony gość, twierdząc, że to ty zdradziłeś mu adres? - zapytałem prosto z mostu. Tom nieco zbladł.
-A więc jednak. Miałem nadzieję, że tego nie wykorzysta...
-Miałeś nadzieję? - prychnąłem, a Tom spojrzał się na mnie przepraszająco.
-Dobra. Wiem, że nie zrobiłem dobrze. To żadne wyjaśnienie, ale Syriuszowi bardzo na tym zależało, a to dobry chłopak i nie mam wątpliwości, że komukolwiek jeszcze o tym powie.
Nadal spoglądałem na Toma spode łba. Nie taka była umowa. Strażnik Tajemnicy nie powinien tak sobie wyjawiać pilnowanego sekretu.
-Jak mam ją teraz chronić? Wiesz, że jest ważna dla Zakonu a Śmierciożercy nadal na nią polują. Mamy się przenieść?
Tom westchnął.
-Myślę, że to nie będzie potrzebne. Rozmawiałem już z Dumbledorem. On też ufa Blackowi, to jeden z najlepszych ludzi Zakonu i z nim będzie bezpieczna.
-Bezpieczna? A wiesz co ich łączy? Wiesz jak on traktuje swoje dziewczyny? Naprawdę nie chcę jej zbierać po tym jak już mu się znudzi.
Tak. To była moja główna obawa. Syriusz Black mógł sobie być wielkim czarodziejem i odważnym człowiekiem, ale nie ufałem mu gdy chodziło o Dorcas. Zbyt łatwo było ją skrzywdzić. Zwłaszcza teraz, gdy straciła tylu ludzi i cały swój świat, nie chciałem jej narażać na taki ból. Chciałem dla niej jak najlepiej i bałem się o nią. A to co wiedziałem o stylu życia Blacka nie napawało mnie optymizmem.
Tom wzruszył jednak tylko ramionami.
-Myślę, że na to nie mamy wpływu. Oboje są dorośli. Ukrywacie się od tylu miesięcy i myślę, że to może być czas, żeby trochę poluzować zasady. Zresztą to Dumbledore naciska, żeby Dorcas brała udział w misjach Zakonu.
-Śmierciożercy nadal na nią polują! Wiesz jakie to niebezpieczne?
-Prawda jest taka, że teraz życie każdego z nas jest zagrożone. Ona ma ciebie. Chronisz ją, a jestem pewien, że Syriusz też prędzej da się przekląć jakąś klątwą niż da jej zrobić krzywdę.
Tom wrzucił papiery do torby i położył mi rękę na ramieniu.
-Wiem, że się martwisz. Ale to dobry chłopak. Spróbujmy mu zaufać. Może czarne scenariusze się nie sprawdzą i wyjdzie z tego coś dobrego.
Nie mogłem uwierzyć, że tylko tyle miał mi do powiedzenia. Jednak on założył torbę na ramię i zniknął w zielonych płomieniach kominka. Ja sam nic nie mogłem z tym zrobić. Czy naprawdę pozostawało mi tylko czekać z założonymi rękami aż Black sam zniknie z życia Dor zostawiając po sobie złamane serce?
Jak najszybciej wyszedłem z kwatery i ruszyłem w stronę Dorcas. Wiedziałem gdzie jest, dzięki łączącemu nas zaklęciu i wiedziałem, że teraz nic jej życiu nie zagrażało. Ale kiedy dotarłem na miejsce i zobaczyłem jak z radością wpatruje się w Syriusza, który z szerokim uśmiechem coś jej opowiada, poczułem, że rozdzielenie tej dwójki może być bardzo trudne.


 

 

Linki:

  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872365835290/
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/20740097566/jamie-bell-gifs

środa, 13 lipca 2022

rozdział 81

Dorcas:

Ciężkie chmury wisiały nad doliną. Deszcz padał bez przerwy od dwóch tygodni. Nawet gdybym mogła, to nie miałabym ochoty wychodzić. Siedziałam więc posłusznie w domu i nie wyściubiałam nosa za drzwi. Taka pogoda sprzyjała rozmyślaniu, a moje myśli nader często uciekały do wspomnień z tamtego wieczoru. Nadal nie żałowałam. Od tego poranka, gdy każde z nas poszło w swoją stronę, rany na mojej duszy i sercu zaczęły powoli się zabliźniać. Wiedziałam, że spotkanie z Syriuszem było czymś dobrym. Uśmiechem losu, który pozwolił mi zamknąć ten zbyt bolesny rozdział. Miałam szansę się pożegnać. Odzyskałam spokój. Chyba po prostu pogodziłam się z tym, że moje życie było teraz tutaj. Nie było sensu żyć przeszłością. Dlatego jeszcze bardziej doceniałam to, że miałam kogoś takiego jak Desire. Jedyne, czego mogłam żałować to to, jak bardzo go wtedy przestraszyłam. 
Na szczęście złość mu już przeszła. Co rano przychodził do mnie i jedliśmy razem śniadanie. Potem szedł do miasteczka a ja zostawałam sama. Przyzwyczaiłam się już do tego. Nudę traktowałam jako pokutę za to ile strachu mu napędziłam. Nuda to naprawdę niska cena, mogło być dużo gorzej.
-Dzień dobry, kochanie! Jak się dzisiaj czujemy? - Desire wkroczył jak co rano do mojego domku, witając się wylewnie. Był uśmiechnięty od ucha do ucha, na kapturze jego bluzy widać było pierwsze krople porannego deszczu. Zrzucił ją z siebie w przedpokoju, zostawił tam też swoją deskorolkę, na której zwykł po śniadaniu jeździć do miasteczka.
-Na sam twój widok wspaniale - zaśmiałam się, rzeczywiście czując jak z jego pojawieniem poprawia mi się humor.
-Wybornie! Przyniosłem nam śniadanie. Dzisiaj w podróż kulinarną wybierzemy się do Francji. - odparł wypakowując z papierowej torby świeże wypieki.
Zaśmiałam się i ruszyłam do kuchni nastawić kawiarkę.
-Co planujesz dzisiaj robić? - zapytał, buszując w mojej lodówce.
-A wiesz, tyle się tutaj dzieje. Pomiędzy patrzeniem za okno a czytaniem książek to po prostu nie wiem w co ręce włożyć - westchnęłam. Ale taka prawda. Na piżamę zarzuciłam tylko szlafrok i poważnie zastanawiałam się czy jest w ogóle sens się dzisiaj ubierać.
-A ty? Jakie plany? - zagaiłam, postanawiając przynajmniej skupić się na rozrywkach jego dnia.
Wynurzył się z lodówki i podrapał się w zamyśleniu po głowie.
-Od razu po śniadaniu muszę lecieć do miasta. Ma być spotkanie z kimś z Zakonu w sprawie nowej misji.
Spojrzałam się na niego zdziwiona. Byłam pewna, że po ostatnim minie jeszcze dużo czasu zanim coś nam przydzielą.
-To jeszcze nic pewnego. Nie znam żadnych szczegółów. Jeśli się czegoś dowiem, to wieczorem to obgadamy.
Z kawiarki dobiegło charakterystyczne bulgotanie, więc wyłączyłam gaz i rozlałam kawę do dwóch kubków. Rozpakowaliśmy resztę zakupów, które przyniósł ze sobą Desire i poszliśmy zjeść do salonu.
Śniadanie z Blanshardem było moją ulubioną częścią dnia. Desire wziął sobie za punkt honoru ciągłe rozśmieszanie mnie i czasem aż trudno było mi coś przełknąć. Ostatnio próbowałam go namalować i pod ścianą sechł jeden z serii niezbyt udanych portretów. Blanshard zaśmiewał się na jego widok do rozpuku. Ale nie mogłam się na niego złościć, sama śmiałam się z tego jak wykrzywiał twarz, próbując oddać minę z obrazu.
-Więcej cię nie będę malować - starałam się zabrzmieć poważnie. Rzuciłam w niego poduszką, ale ręka zatrzęsła mi się od śmiechu i chybiłam.
-Proszę cię, nie poddawaj się! Będę mógł powiesić sobie w salonie całą wystawę pod tytułem "którym Desire Blanshardem jesteś dzisiaj?".
Kolejna poduszka trafiła do celu. Jednak on nie zamierzał być dłużny. Gdy tylko poduszka odbiła się od jego twarzy, wróciła do mnie ze zdwojoną siłą.
-Nie musisz już iść? - zapytałam śmiejąc się, kiedy jedna poduszka za drugą leciały w moją stronę, a mi pozostało ukryć się za fotelem.
Desire spojrzał na zegar i westchnął ciężko.
-Masz szczęście. Teraz ci daruję, ale lepiej, żeby wieczorem był tu kolejny portret.
Puścił do mnie oko, a ja w odpowiedzi pokazałam mu tylko język.
Oboje wstaliśmy, on z fotela, ja z podłogi, i już mieliśmy się pożegnać, kiedy ciszę przerwał głośny dźwięk dzwonka do drzwi.
Zamarliśmy. Nikt nie miał prawa się tu pojawić. Serce załomotało mi w piersi, kiedy Desire powoli odwrócił się w stronę wejścia. Złapałam go mocno za rękę. Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Spojrzał się na mnie uspokajająco i przyłożył palec do ust na znak, że mam być cicho.
Kolejny dzwonek. Ten dźwięk szarpał mi nerwy.
-Zostań tutaj - wyszeptał. Widziałam po jego minie, że on też się bał. Ruszył w stronę drzwi, a ja z kieszeni szlafroka wyciągnęłam różdżkę. Nie zamierzałam stać tu z założonymi rękami. 


Syriusz: 

Tom miał swoje przyzwyczajenia. Małe rytuały dnia codziennego świadczyły o jego poukładanej naturze. Wstawał kilka godzin przed wschodem słońca, robił obchód obozu i sprawdzał stan zapasów. Potem odnawiał wszystkie zaklęcia ochronne. Po godzinie dołączali do niego jego najbliżsi współpracownicy, wartownicy przy wejściach się zmieniali a Tom szedł na poranny kubek czarnej słodkiej kawy. W tym czasie przeglądał pocztę i odpowiadał na wiadomości. Zawsze pisał tym samym mugolskim wiecznym piórem, które nosił w kieszeni sfatygowanej kurtki. Kiedy do namiotu jadalnego napływało więcej zaspanych obozowiczów, Tom wymieniał z nimi powitania i szybko wychodził, żeby wrócić do swoich obowiązków. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawiała się Emma. Wtedy Tom rozpogadzał się i razem szli na śniadanie. Reszta dnia zwykle upływała mu na reagowaniu na bieżące kryzysy. Czasami znikał na kilka godzin na jakiejś misji, a gdy nadchodził wieczór wracał na obchód, zbierał meldunki i oddelegowywał ludzi do kolejnych zadań. Spać chodził późno, kiedy już miał pewność, że wszystkie sprawy Zakonu były dopięte na ostatni guzik.
Moje obserwacje nie wynikały jedynie z własnej nudnej rutyny. Chciałem wiedzieć więcej. Mimochodem, przy okazji śledziłem jego poczynania, zastanawiając się gdzie tak często znikał. Wiedziałem na pewno, że miał kontakt z Dumbledorem, ale czy miał kontakt też z nią? Byłem więcej niż pewien, że wiedział gdzie się ukrywała. Zapytałem tylko raz, ale nie zamierzał mi nic zdradzić. Patrzył się na mnie dłuższą chwilę przenikliwym spojrzeniem, a potem...
-Nie mam pojęcia o kim mówisz, Syriusz.
Uśmiechnąłem się do niego cynicznie i odszedłem. Wtedy zacząłem obserwację. Wiedziałem, że łatwo nie będzie wydobyć z niego tych informacji, ale nie zamierzałem rezygnować.
Czasami spotykałem jego nieustępliwe spojrzenie. Widział co robię i zaczynał się irytować. Nasza niema potyczka trwała już ponad tydzień. Jednak tego właśnie chciałem. Wkurzyć go, zirytować na tyle, żeby w końcu się poddał. Nie miało być łatwo, Tom był typem nieustępliwym. Trafił swój na swego. 

-Cześć, Black - po drugiej stronie stołu pojawił się jeden z obozowych łączników. Na blacie wylądował talerz z obiadem, a chłopak usiadł ciężko na ławce. Kiwnąłem mu głową, nie zamierzając odrywać uwagi od leżących przede mną dokumentów. Rozmowa z nim niezbyt mnie interesowała.
-Tom wzywa cię do siebie - powiedział po chwili, pakując sobie do ust wielką pryzmę makaronu. Nadstawiłem uszu, ale wciąż skrobałem piórem po pergaminie. Uzupełniałem ważny raport. Czegokolwiek Tom ode mnie potrzebował, mogło to przecież chwilę poczekać.
-Pilnie, Black - usłyszałem znowu. Uniosłem na niego spojrzenie i westchnąłem ciężko. Nie zamierzał dać mi spokoju.
Niespiesznie pozbierałem ze stołu papiery, zakręciłem kałamarz i jednym ruchem różdżki odesłałem wszystko do mieszkania. Chłopak sprawiał wrażenie, jakby popędzał mnie spojrzeniem. Dopiłem jeszcze do końca kawę, odstawiłem kubek i z głośnym westchnieniem wstałem od stołu. 

-Wreszcie! - usłyszałem już od wejścia do namiotu. Tom miał zniecierpliwioną minę. Stał opierając się o stół, na którym leżała wielka mapa - Długo każesz na siebie czekać.
-Tyle obowiązków, sam wiesz jak jest - uśmiechnąłem się do niego obłudnie. Tom omiótł mnie tylko surowym spojrzeniem. Powoli, powoli tracił cierpliwość.
-Póki co twój główny obowiązek jest tutaj - postukał palcem w mapę - I lepiej, żebyś się skupił. To będzie ryzykowna akcja.
Podszedłem do stołu, a Seaborn dotknął różdżką mapy. Niewidzialna ręka namalowała na pergaminie maleńką smoczą postać. Powoli przemieszczała się między skałami na północ od obozu.
-Pojawił się wczoraj. Przyleciał z południa. Wstępne rozeznanie jeszcze trwa, ale musimy się spieszyć. Nasza czujka widziała na stoku kilku Śmierciożerców.
-W porządku. Kiedy mam wyruszyć? - zapytałem, szacując w myślach, że droga może zabrać co najmniej parę godzin.
-Byłbyś gotów za godzinę?
-Nie dotrę tam przed zmrokiem.
-Trzeba się spieszyć. Teleportujemy się.
Spojrzałem się na niego ze zdziwieniem. Zwykle nie towarzyszył mi w akcjach.
-Teleportujemy?
-To delikatna sprawa. Będzie niebezpiecznie, chcę, żebyś miał obstawę.
-Znam się na swojej robocie. - powiedziałem cierpko.
-Nie możemy ryzykować. Smok to jedno, śmierciożercy drugie. - odparł twardo i wiedziałem, że nie ma się co unosić dumą. Wzruszyłem więc tylko ramionami.
-Mogę ruszać choćby teraz. 

 

***

 

W górach wiał silny, wilgotny wiatr. Ciężkie chmury i gęste powietrze zapowiadały ulewny deszcz. Rozejrzałem się dookoła, poszukując śladów obecności smoka. Tom wyglądał na zaniepokojonego. Właśnie dlatego wolałem chodzić na misje sam. Już walka z bestią pochłaniała dużo uwagi, nie mówiąc o plączących się pod nogami gapiach.
-Lepiej tu zostań - mruknąłem cicho do Toma i ruszyłem przed siebie. Na kilku skałach widniały ślady po ostrych pazurach, albo uderzeniu ciężkim ogonem. Zacisnąłem palce na różdżce. Tym razem miałem ze sobą tylko ją. Zrezygnowałem z kuszy, po tym jak w starej księdze odnalazłem petryfikujące zaklęcie większej mocy. Trzeba było nadal trafić w odsłonięty punkt, ale miałem wrażenie, że to i tak bardziej humanitarny sposób niż ta zabawa ze strzałami.
Po kilku krokach wgłąb niewielkiego skalnego przesmyku zobaczyłem w końcu naszą zgubę. To nie był duży smok. Miał złote opalizujące łuski i błoniaste skrzydła. Na grzbiecie aż do ogona jeżył się rząd ostrych kolców. Odnotowałem w pamięci, że na nie należy uważać. Bestia siedziała pod skalną ścianą, warując nisko na łapach. Zobaczyła mnie niemal od razu, a ja ledwo zdążyłem uskoczyć przed wyplutym strumieniem ognia. Z daleka usłyszałem głośne przekleństwo Toma. Amator, pomyślałem, przewracając oczami. Smok zerwał się na tylne nogi, rozłożył skrzydła i wabiony głosem Seaborna wypruł w górę niczym strzała. Tego właśnie się obawiałem. Wymierzyłem do niego z różdżki, ale chybiłem o włos. Smok zanurkował w powietrzu i zniknął mi z oczu.
Ruszyłem biegiem z powrotem do Toma. Wypadłem na płaską równinę otoczoną z każdej strony wysokimi blokami skalnymi. Tom stał jakieś dwadzieścia metrów dalej, z różdżką w pogotowiu i zaciętą miną, ale widziałem, że się bał. Po smoku nie było ani śladu.
Usłyszałem go, zanim zobaczyłem. Świst powietrza rozpruwanego skrzydłami bestii zaalarmował mnie, z której strony spodziewać się ataku. Uchyliłem się w ostatniej chwili, zanim ostry jak brzytwa ogon rozorał ziemię obok mnie.
-Padnij! - wrzasnąłem na Toma, który stał jak kołek wbity w ziemię. Rzucił się na bok, a tam, gdzie jeszcze chwilę temu stał, pióropusz ognia stopił kawał skały. 

image


Smok zawrócił, a ja wiedziałem, że to jest prawdopodobnie moja jedyna szansa. Zamachnąłem się mocno i wycelowałem. Promień zaklęcia ze świstem pomknął w stronę bestii. Musiałem kolejny raz uskoczyć, gdy znokautowane w locie cielsko gruchnęło o skały tak, że ziemia się zatrzęsła.
Wstałem i głośno dysząc ze zmęczenia podszedłem do smoka. Leżał ogłuszony, a dym leciał mu z nozdrzy. Odwróciłem się w stronę Toma. Zbierał się z ziemi, krew leciała mu z rozciętego czoła a na ramieniu pod nadpaloną kurtką widać było świeże oparzenia. Pomogłem mu wstać i uniosłem różdżkę, żeby wyleczyć mu rany.
-Nie trzeba - wydyszał, podnosząc rękę - Opatrzą mnie w medycznym.
-Nie ufasz mi? - Zapytałem unosząc jedną brew.
Ale chyba był zbyt zmęczony, żeby mi odpowiedzieć.
-Daj spokój. Może nie jestem uzdrowicielem, ale chyba lepiej, żebym cię trochę poskładał zanim Emma cię zobaczy w tym stanie.
Tom spojrzał się na mnie raz jeszcze i skinął głową.
Wymruczałem kilka zaklęć, które znałem jeszcze z czasów w Anglii. Mary zadbała o to, żeby każde z nas znało chociaż podstawy. To wystarczyło, żeby wyleczyć rozcięcie na czole i zdezynfekować oparzenia. Na koniec zabezpieczyłem mu ramię bandażem.
-Syriusz, nie wiem jak ci dziękować... - wysapał po wszystkim.
-Daj spokój, pięciolatek zrobiłby to lepiej. - odparłem ze śmiechem.
-Uratowałeś mi życie. Ten smok by mnie załatwił. - pokręcił głową i spojrzał na stopione skały.
-Tak, cóż. Możemy uznać, że masz u mnie dług. - zaśmiałem się raz jeszcze.
Tom chwilę patrzył się na mnie z zaciętą miną.
-Wiem, na czym ci zależy. Ale zrozum... - powiedział to tak cicho, że ledwo dosłyszałem. Chwilę jeszcze lustrował mnie spojrzeniem, po czym skapitulował. Westchnął głęboko i zamknął oczy. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej swoje wieczne pióro oraz kawałek pergaminu i naskrobał na nich kilka słów. Wsunął mi karteczkę do ręki.
-Tam ją znajdziesz. 

 

***

 

Teleportowałem się na tonącej w deszczu wiejskiej drodze. Spojrzałem jeszcze raz na kartkę z adresem i ruszyłem przed siebie. Lawirowałem między kałużami i co jakiś czas odświeżałem tarczę chroniącą mnie przed zmoknięciem. Przez kilka minut nie widziałem na swojej drodze ani jednego domu. Zacząłem już sam wątpić, czy adres był prawidłowy. A może Tom chciał mnie tylko zmylić? Jednak nagle w miejscu, w którym przed chwilą widziałem tylko niekończącą się dziką łąkę, zmaterializowały się dwa nieduże domki. Stały samotnie po dwóch stronach błotnistej drogi z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Rozejrzałem się raz jeszcze. Była oczywiście możliwość, że zaraz zaroi się tu od Śmierciożerców. Jednak czy Tom wystawiłby mnie na pewną śmierć?
Huk deszczu trochę osłabł i wtedy to usłyszałem. Z domku po lewej stronie dobiegł mnie dziewczęcy, perlisty śmiech. Śmiech, który znałem aż za dobrze. Nie miałem więc wątpliwości. Ruszyłem w tamtą stronę. Furtka okazała się otwarta, podszedłem więc prosto pod drzwi i nacisnąłem dzwonek. Śmiech ustał jak za dotknięciem różdżki.
Nie przemyślałem zbyt dobrze mojego nagłego pojawienia się w kryjówce Meadowes. Nazajutrz po otrzymaniu od Toma adresu wstałem wcześnie, ubrałem się i teleportowałem od razu na miejsce. Teraz zacząłem dostrzegać minusy tego planu. A raczej jego braku. Cisza, która zapadła w środku, potwierdziła mnie w tym, że niespodziewane wizyty raczej nie były w tym miejscu czymś pożądanym. Cóż. Stało się. Wcisnąłem dzwonek raz jeszcze i czekałem.
W końcu z cichym skrzypnięciem drzwi się otworzyły. Nie stała w nich jednak Meadowes. 


-Kim jesteś? - zapytał groźnie chłopak, który zatarasował sobą wejście. Był dość szczupły, ale jego postawa pokazywała gotowość do walki.
Uniosłem wysoko brwi.
-Zastałem Meadowes? - zapytałem, uśmiechając się do niego protekcjonalnie.
-Kim jesteś? - powtórzył, robiąc krok w moją stronę.
-Godryk Gryffindor, a ja z kim mam przyjemność? - odparłem, nie ruszając się z miejsca. Goryla sobie znalazła, trzęsę się ze strachu.
-To prywatna posesja - powiedział, pokazując mi ruchem głowy, że mam cofnąć się na ulicę.
Nie zamierzałem ustąpić, ale trafiłem na twardego zawodnika. Byłem na jego terenie, może nie należało od razu pakować się w bójkę. Prychnąłem pod nosem i wyszedłem za furtkę. Zadowolony? Oparłem się o metalowe pręty bramy i spojrzałem na chłopaka nieustępliwie.
-Szukam Meadowes.
-Nie znam. - odparł tamten i odwrócił się, żeby odejść. Zaśmiałem się pod nosem. Żartujesz sobie? Byłem pewien, że ona jest w tym domu. Otworzył drzwi, by wejść do środka a ja wydarłem się na całą ulicę:
-Hej, Meadowes! Nie karz na siebie czekać! Zaszczycisz mnie łaskawie swoją obecnością?!
Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Za plecami blondyna natychmiast pojawiła się znajoma twarz. Oczy Dorcas były okrągłe ze zdziwienia. Patrzyła się na mnie, jakby za jej furtką stała szyszymora. Uśmiechnąłem się triumfalnie.
-No cześć, Meadowes.
-Syriusz... co tu robisz? - wyjąkała zdziwiona i już chciała wyjść na ganek, ale jej obrońca od siedmiu boleści złapał ją za ramię.
-Wracaj do środka - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie spodobało mi się to. Naprawdę miałem się z tym gościem pojedynkować, żeby pozwolił mi z nią porozmawiać? Nie ma problemu!
-Czekaj. To przecież nie jest możliwe... Co tu robisz Syriusz? - zapytała, nadal na mnie patrząc, jakbym był jakimś przewidzeniem.
-Dorcas, proszę cię... To może być pułapka...
-Zapewniam cię, stary, że gdyby to była pułapka, nie czekałbym grzecznie za furtką. - odparłem, uśmiechając się do niego cynicznie.
-Kim jesteś? - kolejny raz to samo. Przewróciłem oczami.
-Dobrze już dobrze. Syriusz Orion Black III, niechlubny syn Oriona i Walburgi ze Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków. A co zapewne bardziej cię interesuje, członek Zakonu Feniksa. - wyrecytowałem trochę się już niecierpliwiąc - Mam się również wylegitymować? Czy tyle ci wystarczy? A tak, jeszcze dowód, że ja to naprawdę ja. Pomyślmy... Meadowes, pamiętasz bal na szóstym roku i tą wariatkę, która rzuciła się na ciebie z zazdrości o moją skromną osobę? Tyle wystarczy, czy mam kontynuować?
-Wystarczy! - zawołała Dorcas, podnosząc dłonie do góry. Mimo to nadal spoglądała na mnie z niedowierzaniem. Potem przeniosła proszące oczy na swojego ochroniarza, a on po chwili wahania puścił jej rękę. Podeszła do mnie powoli i zatrzymała się pod furtką. Znowu zaczynało padać. 

image


-Jak to możliwe, Black? Jak mnie znalazłeś?
-Cóż, właściwie nic prostszego. Wymagało to tylko walki na śmierć i życie z pewnym smokiem. Ale widzisz Meadowes, jak ja się dla ciebie poświęcam? - uśmiechnąłem się do niej pogodnie.
Zaśmiała się cicho, chyba nie wiedząc, czy żartuję, czy mówię serio.
-Pożegnaliśmy się.
-Zmieniłem zdanie. Po co komu pożegnania?
-Przecież w końcu odejdziesz. Wiesz, że ja nie mam już gdzie iść. 
-Przemyślałem sprawę. Ty nie masz gdzie iść, a ja się nigdzie nie wybieram.
Dorcas patrzyła się na mnie w milczeniu, próbując zapewne ocenić, czy mówię poważnie.
-Jeśli teraz żartujesz...
-Nic z tych rzeczy, Meadowes. Nie chcę się z tobą żegnać. - powiedziałem poważnie. Naprawdę chciałem, żeby mi uwierzyła.
Znowu zapadła między nami cisza. Dorcas patrzyła się na mnie w napięciu, a ja cierpliwie czekałem na jej decyzję.
Nie powiedziała już nic. Nacisnęła tylko klamkę i otworzyła furtkę, wpuszczając mnie do swojego świata.

 


Linki do zdjęć: 

  • http://eternalroleplay.tumblr.com/post/135390876985/ben-barnes-gif-hunt
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872370918289/
  • https://historyrph.tumblr.com/post/124268588540/below-are-138-gifs-of-amanda-seyfried-in-les

niedziela, 10 lipca 2022

rozdział 80

Alicja:

Spojrzałam na zegarek. Dobiegała siedemnasta. Odetchnęłam z ulgą, bo ten dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Miałam za sobą kilka godzin uzupełniania dokumentów, sortowania raportów i porządkowania notatek ze spotkań. Chciałam już być w domu. Marzyła mi się odprężająca kąpiel i wieczór na kanapie z ciekawą książką.
Ułożyłam dokumenty w równy stosik i ruszyłam w stronę gabinetu szefa. Zapukałam, poczekałam aż usłyszę ze środka zwięzłe "proszę" i uchyliłam drzwi.
-Panie Crouch, idę zanieść dokumenty do archiwum. Będzie mnie pan jeszcze potrzebował?
-Dziękuję Longbottom. Na dzisiaj to wszystko. - Crouch nadal skrobał piórem po pergaminie, zbyt zaaferowany pracą, żeby na mnie spojrzeć. Mruknęłam ciche "do widzenia" i bezgłośnie zamknęłam drzwi gabinetu. Przywołałam z wieszaka moją pelerynę i z dokumentami pod pachą ruszyłam w stronę windy.
Korytarz był zapchany pracownikami departamentu. Ogonek do windy zmniejszał się co parę sekund, gdy kratownica rozsuwała się ze zgrzytem. Ustawiłam się na końcu kolejki. Był piątek i wszyscy zebrani na korytarzu omawiali plany na weekend. W niedzielę miała się odbyć na Pokątnej coroczna giełda kociołków i wielu czarodziejów planowało spędzić wolny dzień właśnie tam.
Ja z kolei błądziłam myślami między rozgrzewającą kąpielą a kolacją, którą miał dzisiaj przygotować Frank. Nagle jednak moją uwagę przykuła rozmowa kilku młodych czarownic, które stały w ogonku przede mną.
-...tak Barnett. Jego ostatnia książka była bardzo interesująca.
Maxwell Barnett? Interesująca książka? Mimowolnie nadstawiłam uszu. Dla mnie ta wypowiedź brzmiała jak oksymoron, ale takich sygnałów nie należało lekceważyć. Spuściłam wzrok na dokumenty i wytężyłam słuch.
-Wiem! Bardzo ciekawy punkt widzenia na rozwijającą się populację goblinów w południowej Anglii. Ministerstwo powinno się temu przyjrzeć! - zaskrzeczała blondwłosa czarownica w wyjątkowo nietwarzowej koszuli.
-Myślę, że jutro też dowiemy się czegoś ciekawego. Już nie mogę się doczekać! - pisnęła jej koleżanka.
-Pewnie będą tłumy, mam nadzieję, że uda mi się zdobyć autograf.
-Oczywiście, że będą tłumy. Barnett nie ma dużej konkurencji. Obecnie na rynku ciężko o drugiego takiego autora. Niby będą w Esach też inni pisarze, ale raczej nie ma na kim oka zawiesić - wymądrzała się blondynka.
-Ja tam idę tylko dla Barnetta. Słyszałyście, że jest teraz wolny? - zarechotała trzecia z czarownic.
-Przepraszam, będzie pani tak tarasować korytarz? - huknął mi nad głową jakiś zniecierpliwiony czarodziej.
-Przepraszam - mruknęłam i szybko wcisnęłam się do windy razem z trzema plotkarami.
Znowu nadstawiłam uszu, ale temat ich rozmowy zdążył już skręcić na giełdę kociołków.
Wysiadłam w atrium i popędziłam do archiwum. Kiedy przekazywałam księgowej raporty, nadal w głowie rozbrzmiewały mi zasłyszane plotki. Mieliłam je w głowie, kiedy czekałam w kolejce do kominka i kiedy wchodziłam do przedpokoju, żeby zdjąć płaszcz i buty.
-Cześć, kochanie - usłyszałam i dopiero zwróciłam uwagę na Frank'a, który siedział na kanapie i czytał książkę.
-Hej - pocałowałam go w policzek i ruszyłam do kuchni zobaczyć co na obiad.
-Za parę minut będzie gotowe - zawołał Frank.
Otworzyłam butelkę wina, wyciągnęłam dwa kieliszki i zaniosłam je do salonu. Podałam jeden Frankowi i usiadłam koło niego na kanapie.
-Co ciekawego dzisiaj robiłaś? - zapytał, odkładając książkę na stolik.
-Crouch wciąż jest Crouchem. Wiele się nie działo. - odparłam i pociągnęłam łyk wina.
-Może to i lepiej. Dumbledore pewnie będzie zadowolony, że Barty jeszcze nie fika. Kiedy idziesz do Zakonu z raportem?
-Pewnie jutro. Ale a propos jutra... w Ministerstwie usłyszałam coś ciekawego. Wiedziałeś, że w Esach i Floresach ma być jakieś spotkanie z Maxwellem? - zapytałam, podejrzewając, że Frank jest o wiele lepiej poinformowany ode mnie.
-Tak, chyba jakieś przyjęcie autorskie.
-Przyjęcie autorskie. Żeby komuś sodówa do głowy nie uderzyła. - mruknęłam do siebie, zanurzając usta w winie.
-Wiesz jaki jest Max. Czemu cię to interesuje? Chyba nie planujesz tam iść...
Wzruszyłam ramionami.
-Bez powodu - powiedziałam, ale Frank spojrzał się na mnie podejrzliwie.
-Knujesz coś? - zapytał ze śmiechem. Pokręciłam głową z miną niewiniątka.
-Po prostu nie mogę pojąć co takiego ciekawego ma do powiedzenia Maxwell Barnett, że ludzie się nim tak zachwycają.
-Jacy ludzie?
-Wszyscy! Dorcas była w niego zapatrzona jak w obrazek. Ty też go uwielbiałeś! - zawołałam, nie mogąc wciąż pojąć jak taka niesympatyczna, dwulicowa osoba może ciszyć się takim powodzeniem. 
Frank zaśmiał się cicho.
-Ale ty mi pokazałaś jaki jest naprawdę.
-No i całe szczęście. Ale ciągle nie rozumiem co takiego w sobie ma, że wszystkich do niego ciągnie! To taki śliski... gad.
Frank wzruszył ramionami.
-Jeśli chce, to potrafi zjednać sobie ludzi. - powiedział i sięgnął po książkę, jakby uznając, że w tej sprawie nie ma nic więcej do dodania.
Dopiłam swoje wino i poszłam po dolewkę. Krzątając się po kuchni, nakrywając do stołu i pilnując dochodzącego obiadu, ciągle byłam myślami gdzieś daleko. Nie mogłam wyrzucić Maxwell'a z głowy. Biłam się z myślami, aż w końcu doszłam do wniosku, że jeśli nic nie zrobię, to nie da mi to spokoju. Postawiłam na stole miskę z makaronem i obwieściłam:
-Pójdę na to cholerne przyjęcie. 

image


-Co? - Frank zadarł głowę i spojrzał się na mnie wątpiąco.
-Nie patrz tak na mnie. Nie oszalałam. Muszę tam iść i przekonać się na własne oczy co ten cholerny Barnett w sobie ma. Poza tym dzisiaj w Ministerstwie podsłuchałam rozmowę jakichś raszpli, które twierdzą, że Maxwell jest nie tylko świetny, ale też wolny!
Frank pokręcił głową ze śmiechem.
-A, czyli o to chodzi. Krótko mówiąc, idziesz tam na przeszpiegi. Wyjaśnij mi tylko proszę po co ci to do szczęścia?
-Od razu przeszpiegi. Jeśli Max zamierza wyrolować Dorcas to wolę mieć na niego oko.
-Nie sądzisz, że mamy na głowie wystarczająco własnych problemów?
-To mi nie da spokoju. Nie ufam mu i nie rozumiem dlaczego ty to bagatelizujesz. Nie musisz ze mną iść, jeśli nie chcesz.
-Kochanie moje, pójdę z tobą, bo twoja obsesja na punkcie Maxa staje się już niezdrowa. Jeśli to przyjęcie ma cię jakoś uspokoić, to niech będzie. Umówmy się jednak, że jeśli okaże się, że wszystkie mroczne przypuszczenia się nie spełnią a Maxwell będzie na swoim przyjęciu autorskim po prostu autorem podpisującym książki, to już na dobre damy mu spokój. - powiedział Frank.
-Zgoda. Ale jeśli okaże się, że dzieje się tam cokolwiek, co nie powinno mieć miejsca na przyjęciu autorskim to przyznasz mi cholerną rację.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.


Lily:
-Cześć Mary! Jak tam dzisiaj? - uśmiechnęłam się szeroko wchodząc do kwiaciarni. Mary stała za ladą i notowała coś w kalendarzu.
-Hej, właśnie szykuję kolejną dostawę. Myślę, że jutro wieczorem będzie idealnie. W niedzielę mamy zamknięte, więc na spokojnie wszystko rozładuję. Może wyskoczyłabyś na Pokątną rozejrzeć się za nowym kociołkiem dla firmy?
-Jasne. A dziś dużo było klientów? - zapytałam, idąc na zaplecze, żeby założyć fartuch.
-Rano tylko kilku, ale w południe był młyn. Zaczynam się zastanawiać, czy by nie zatrudnić kogoś jeszcze. Co o tym myślisz?
Mary włączyła czajnik i zalała wrzątkiem dwa kubki z herbatą.
-Sama nie wiem, może rzeczywiście przydałaby się pomoc... - zawahałam się. W kwiaciarni pracy było naprawdę dużo. Dzieliłam się z Mary zmianami po połowie, ale ona łączyła to św Mungiem a ja co jakiś czas znikałam, gdy potrzebował mnie Zakon.
-Oczywiście jest jeszcze Remus, ale sama wiesz jak z nim teraz jest... - westchnęła MacDonald. No tak. Remus bardzo nam pomagał, kiedy tylko mógł. Tylko, że to tak naprawdę nie była jego praca. Był w bardzo trudnej sytuacji, bo ilekroć któryś z jego szefów dowiadywał się o jego problemach z pełnią, nagle kończył współpracę. Wtedy Remus znowu lądował u nas. Współczułyśmy mu obie, a Mary dwoiła się i troiła, żeby jakoś mu pomóc. Wiedziałam oczywiście, że tak postępują przyjaciele, ale... No właśnie. Już parę tygodni minęło od naszej ostatniej hucznej imprezy na mieście, a jednak ja nie mogłam zapomnieć jednego malutkiego szczególiku z tamtej nocy. Może i byłam trochę zamroczona alkoholem, ale postawiłabym wszystkie galeony, że pocałunek Mary i Remusa mi się nie przewidział.
Od tamtej pory nie poruszałam z MacDonald tego tematu, bo ciągle się mijałyśmy, albo praca paliła nam się w rękach. Teraz jednak na przerwie przy herbacie to co innego.
-A propos Lupina... ciągle do tej pory wspominam sobie to nasze ostatnie wyjście na miasto - zagaiłam niezgrabnie.
-Serio? Ja mam wrażenie, że minęły całe miesiące - odparła obojętnie Mar.
-Fajnie było się spotkać całą paczką, co nie? Chętnie bym to powtórzyła. Może rozmawialiście z Remusem o jakimś spotkaniu? - zapytałam brnąc po grząskim gruncie.
-Nieee, nie było okazji. Mam przed sobą mega pracowity okres w Mungu. W najbliższym czasie raczej nie dam rady nigdzie wyskoczyć.
-No tak. Szkoda, bo w tamtym klubie było mega fajnie. Pamiętasz Alicję na scenie? - zaśmiałam się, a Mary uśmiechnęła się nerwowo. Zanim jednak cokolwiek zdążyła powiedzieć, drzwi kwiaciarni się otworzyły i weszli nowi klienci. Cóż jak nie tym razem, to kolejnym. 

 

Alicja: 

Na Pokątnej kręciło się sporo ludzi. Trwały przygotowania do jutrzejszej giełdy, ekipa techniczna rozkładała stragany i szyldy, a dostawcy lawirowali między nimi wydając polecenia tragarzom. Przed Esami i Floresami ustawiła się spora grupa elegancko ubranych czarownic i czarodziejów. Księgarnia była zatłoczona. Część regałów przesunięto pod ściany, żeby zrobić na środku miejsce na przemowy, autografy i temu podobne.
Frank zręcznie złowił dwa kieliszki szampana z tacy, która akurat przepływała w powietrzu niedaleko nas.
-Twoje zdrowie, kochanie - powiedział, uśmiechając się krzywo i wypił spory łyk. Wiedziałam, że nie był zadowolony z mojego postępowania. Prawdopodobnie uważał, że mam paranoję. Jednak potrzeba chronienia interesów przyjaciółki była we mnie zbyt silna i nie zamierzałam się przejmować jego humorami.
-Idę się rozejrzeć - powiedziałam oddając mu mój kieliszek. Ruszyłam wgłąb księgarni, wypatrując Maxwella. Co tak naprawdę spodziewałam się zobaczyć? Wątpiłam przecież, że na oczach wszystkich gości i reporterów Barnett będzie obściskiwał się po kontach z jakimiś wiedźmami. Ale miałam złe przeczucia. Intuicja zwykle mnie nie myliła.
No i właśnie. Ni stąd ni zowąd Maxwell Barnett wyrósł przede mną ze swoim wielkim, obłudnym uśmiechem na twarzy.
-Alicja! Co za zaszczyt! - zawołał. Nie trudno było zauważyć, że prawdopodobnie był już po drinku albo dwóch. 

image 

-Nie sądziłam, że jesteś moją fanką - zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem.
-Dobrze sądziłeś - odparłam, kiedy opierając się na mnie ruszył przez tłum z powrotem w stronę Franka.
-Nie ma potrzeby tego ukrywać, skarbie. W końcu przyszłaś tu specjalnie dla mnie - zaśmiał się.
-Dla ścisłości, przyszłam tu dla Dorcas. Może ją pamiętasz? Długie blond włosy, duże oczy, a ostatnio jak się widzieliście była twoją dziewczyną.
Maxwell westchnął.
-Oczywiście, moja słodka Dor. Ile to już minęło?
-Wnioskując po twoim zainteresowaniu chyba strasznie dużo - odparłam cierpko.
Max jednak nic nie odpowiedział. Zauważył Franka i rzucił się, żeby się z nim witać.
-Oczywiście mam coś dla was - odparł, sięgając na najbliższy stos książek. - Z dedykacją oczywiście.
Wyciągnął z kieszeni pióro i nabazgrał coś na okładce.
-A teraz wybaczcie, ale sława wzywa - powiedział, wciskając mi niedelikatnie książkę w ręce. Odszedł do najbliższej grupki czarownic.
Frank spojrzał się na mnie znudzony.
-Cóż, może i nie jest najskromniejszą osobą pod słońcem, ale chyba nie to chciałaś mi dziś udowodnić.
Spojrzałam się na niego zirytowana.
Mimo lejącego się strumieniami szampana i iście szampańskiego humoru, Maxwell przez resztę wieczoru zachowywał czujność. Był zbyt sprytny, żeby na oczach wszystkich otwarcie z kimś flirtować. Moja frustracja rosła z każdą chwilą, bo nie zamierzałam się poddać. Jednak obserwowanie go przez cały wieczór nie sprawiało ani mi ani Frankowi przyjemności. On był coraz bardziej znudzony, a ja coraz bardziej zła. Zapewne, kiedy przez całe przyjęcie staliśmy pod ścianą z nachmurzonymi minami, wyglądaliśmy jak dwoje najgorszych na świecie imprezowiczów, albo para z okropnymi problemami małżeńskimi. Nikt nie ośmielił się do nas podejść.

leighton meester chuck and blair gif 

A Maxwell tymczasem był prawdziwą duszą towarzystwa. Podpisywał autografy, zagadywał swoich fanów i pozwalał fotografować się reporterom Proroka. Czarownice ustawiały się do niego w kolejkach, odrzucały do tyłu włosy, posyłały mu zalotne uśmiechy i chichotały z jego głupich żartów. Ale zasadniczo nie można było przyczepić się do niczego. Kokietował, ale w granicach zdrowej normy. Nie mógł mi bardziej zepsuć humoru. W tej chwili nie lubiłam go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Nie było w końcu niczego gorszego niż niewierny chłopak, na którego nie ma żadnych dowodów.
-Kochanie, wiem, że to twoja misja, ale chyba tyle nam wystarczy. Chodźmy do domu. - powiedział mi do ucha Frank. Nie mogłam się kłócić. Spędziliśmy na tym cholernym przyjęciu kilka godzin i nic. Mieliśmy umowę, musiałam jej dotrzymać. Pokiwałam więc tylko głową i poprosiłam go, żeby przyniósł mi płaszcz.
-Ja pójdę jeszcze tylko do toalety - mruknęłam, traktując to jako moją ostatnią szansę.
Gości ubywało, a przyjęcie zmierzało do końca. Kiedy szłam między stertami książek do łazienki, Maxwell stał otoczony przez kilka najbardziej wytrwałych kokietek. Posłałam mu oceniające spojrzenie, ale nie zwrócił na nie uwagi.
W łazience spotkałam jeszcze kilka trzpiotek, które zachwycały się najbardziej rozchwytywanym autorem miesiąca. Przewróciłam oczami i jak najszybciej wyszłam, trzaskając trochę za głośno drzwiami. Odwróciłam się i już miałam wrócić do Franka, kiedy zobaczyłam coś, od czego serce zabiło mi szybciej.
Maxwell siedział ciągle przy stoliku od autografów i pakował swoje rzeczy. Zastęp fanek też już się zbierał do domu. Ostatnia dziewczyna odchodziła od jego stolika, posyłając mu ostatnie zalotne mrugnięcia, a wtedy on uśmiechnął się szeroko pod nosem i wykonał gest, którego nie dało się pomylić z niczym.
-Zadzwoń - wyszeptał, wykręcając numer na niewidzialnej tarczy telefonu.
Wytrzeszczyłam oczy i od razu spojrzałam na Franka. On też gapił się na Barnett'a z rozdziawionymi ustami. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Mam cię! 

Znalezione obrazy dla zapytania penn badgley gif



Lily:

Nie spodziewałam się, że giełda kociołków może przyciągnąć aż takie tłumy. Przeciskałam się przez napierające z każdej strony masy czarownic i czarodziejów, usiłując dotrzeć do któregokolwiek straganu. Cóż, widać w naszym kraju były ogromne deficyty garnków z grubym denkiem.
-Lily! Lily, cześć! - usłyszałam za plecami znajomy głos. Odwróciłam się i dostrzegłam Remusa, który przepychał się w moim kierunku.
-Cześć! Nie wiedziałam, że tu będziesz. Tak to już wcześniej bym się z tobą złapała.
Ucieszyłam się na jego widok. Działanie w parze zwiększało nasze szanse na szybsze opuszczenie tego sajgonu.
-Tak, sam z siebie nigdy bym tu nogi nie postawił. Moja mama postawiła mnie dziś rano przed faktem dokonanym. - zaśmiał się.
-Ach, dobry syn. To rozumiem. Cieszę się, że cię widzę. Miejmy nadzieję, że szybko się z tym uporamy. Gdybyś gdzieś przypadkiem zauważył dziesięciolitrowy z grubym denkiem to byłabym niesamowicie wdzięczna.
-To twój szczęśliwy dzień, Evans. Właśnie mijałem dokładnie taki stragan. - powiedział i pociągnął mnie w stronę, z której przyszedł.
I w ten sposób po niespełna godzinie poszukiwań udało mi się opuścić zatłoczoną Pokątną z wymarzonym dziesięciolitrowym kociołkiem.
-Co za ulga. Nie znoszę takich tłumów - westchnął Remus, kiedy dotarliśmy do mniej tłocznej części Magicznego Londynu.
-Po tym wszystkim jestem już kompletnie bez sił. Co powiesz na kawę, najlepiej w jakimś bezludnym miejscu? - zapytałam, uśmiechając się zachęcająco.
-Bezludne miejsce brzmi wspaniale.
Szybko znaleźliśmy jakąś kafejkę, na którą nie przypuścili szturmu żądni kociołków czarodzieje. Usiedliśmy w zacisznym kąciku, a wkrótce kelnerka przyniosła nasze zamówienia.
-Jakie plany na resztę dnia? - zagaił Remus, upijając duży łyk kawy.
-Nic specjalnego. James wyjechał gdzieś dla Zakonu, więc siedzę sama. Pewnie znajdę sobie coś do roboty w domu. A ty?
-Wieczorem spotykam się z Peterem.
-Pozdrów go koniecznie! Wieki się nie widzieliśmy!
-Właśnie wiem. Mam nadzieję, że uda mi się go namówić na jakieś spotkanie z resztą. Kompletnie nie wiem, co się u niego dzieje - powiedział z niepokojem. No tak. Poza przelotnymi spotkaniami w kwaterze Zakonu od paru miesięcy nie mieliśmy kontaktu.
-James niedługo ma wrócić. Chętnie spotkałabym się większą grupą. Może wpadlibyście do nas na kolację? Tęsknię za czasami, kiedy widywaliśmy się częściej.
-Ja bardzo chętnie. Teraz to już nie jest to samo co w Hogwarcie. Każdy miał jeden plan, siedzieliśmy na kupie...
-...no i była Dorcas - dodałam, a Remus pokiwał ponuro głową.
-Kiedy ostatni raz się widzieliśmy? - zapytał, a ja nie mogłam przecież nie wykorzystać takiej okazji.
-Wtedy kiedy poszliśmy na miasto. Merlinie, co to była za impreza - zaśmiałam się. Remus też uśmiechnął się do wspomnień.
-Godryku, ale miałem po tym kaca. Chyba się starzeję.
-James spał do szesnastej. Ale właśnie o tym mówię. Takie wspomnienia są najfajniejsze. Alicja na scenie, Frank z aparatem, ty i Mary w tańcu...
Remus spojrzał się na mnie przenikliwie. Uśmiechnął się delikatnie i spuścił wzrok na blat stołu.
-Widziałaś? - zapytał już na mnie nie patrząc.
-Tylko przez momencik. - powiedziałam cicho, wstydząc się jednak trochę, że tak się wtrącam. Jednak nie mogłam inaczej. Tych dwoje po prostu nie potrafiło samemu skonfrontować się z rzeczywistością. Ile już czasu udawali?
Remus westchnął głęboko.
-Tylko nie mów nic Mary. - spojrzałam się na niego zdziwiona. Zaraz. Co?
Lupin w końcu podniósł na mnie wzrok i zauważył szok wymalowany na mojej twarzy.
-Ona nie pamięta. Urwał jej się film. - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
-I nic jej nie powiedziałeś?! - zawołałam trochę za głośno. Kelnerka za ladą spojrzała się na mnie krzywo.
-I nic jej nie powiedziałeś? - powtórzyłam szeptem.
Remus przewrócił oczami. 

image 


-Merlinie, no a co miałem powiedzieć? Hejka Mary, pamiętasz, jak wczoraj się całowaliśmy? Może powtórzmy to kiedyś na trzeźwo?
-Na przykład to! Brzmi lepiej, niż trzymanie tego w tajemnicy!
-Nie żartuj...
-Jestem śmiertelnie poważna. Remus, jak długo zamierzasz trzymać takie uczucia w sobie? Przecież to jest cholernie nie zdrowe. Ani dla ciebie, ani dla niej.
Remus spojrzał się na mnie zirytowany. Westchnęłam i dodałam łagodniej:
-Przepraszam, że czepiam się waszych spraw. Ale martwię się o was, ok? Martwię się o ciebie. Co w tym dziwnego?
-Nie sądzę, żeby ona była zainteresowana czymś więcej. Schodziliśmy się już nieraz, pamiętasz? Nie wyszło nam to na dobre. - powiedział zrezygnowany.
-Ja mam wrażenie, że ilekroć byliście razem jak najbardziej wychodziło wam to na dobre. Za każdym razem to były wasze najszczęśliwsze chwile. Mylę się? Jeśli chodzi o Mary to wiem na pewno. Z tobą jest jej po prostu lepiej. Poza tym serio? Nie jest zainteresowana? Uwierz mi, że jak znam Mary MacDonald to jest zainteresowana i to bardzo. Po prostu jest zbyt miła i taktowna, żeby o to zawalczyć. Przykro mi, Rem, ale uważam, że to ty musisz zrobić dla niej pierwszy krok.
Zapadła cisza. Remus patrzył się za okno i myślał.
-Wiesz, Lily... Ja chyba naprawdę to wszystko wiem. Tylko... Tylko ciągle się zastanawiam co dobrego może to przynieść dla Mary. Widziałaś jak ostatnio wygląda moje życie. Nie mogę utrzymać pracy dłużej niż kilka miesięcy, bo prędzej czy później szef dowiaduje się o moim problemie z księżycem. Zamiast tego pomagam wam w kwiaciarni, żeby mieć jakiekolwiek zajęcie, a i tak wiszę na waszym utrzymaniu. Wróciłem do mieszkania z rodzicami, bo samemu nie radziłem sobie z wojną, zaginięciem Dorcas i rozstaniem z Mar. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że nie jestem dobrym materiałem na chłopaka. A Mary jest zbyt dobrą osobą. Nie zasługuje na to, żeby zrzucić na nią taki kłopot.
Tak bardzo mu współczułam. Był tak wspaniałą osobą, a świat go odrzucał. Nie zasługiwał na to. Zasługiwał tylko i wyłącznie na szczęście. 

image


-Rem. Jesteś najwspanialszym przyjacielem jakiego można mieć. Nigdy nie zostawiasz ludzi w potrzebie, zawsze można na ciebie liczyć. Wszyscy ci ludzie, którzy oceniają cię tylko po jednym sami na tym tracą. Wiem, że się o nią martwisz. Ale moim zdaniem, będzie dla niej dużo większym ciosem, gdy pozbawisz ją możliwości wyboru. Nie chcę się wtrącać w wasze sprawy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że na mnie możesz liczyć i ja będę wam kibicować, jeśli jednak spróbujecie. Bo chciałabym zobaczyć was jeszcze raz tak szczęśliwymi, jak wtedy, gdy byliście razem.
Złapałam go za rękę i ścisnęłam ją w pokrzepiającym geście.
-Będzie dobrze. 

 

 

Linki:

  • http://rp-archives.tumblr.com/post/86068054048/accessing-gif-hunt-ed-westwick-fc-age
  • http://torie-rph.tumblr.com/post/27903185243/gif-hunt-penn-badgley
  • http://wifflegif.com/tags/4752-leighton-meester-gifs
  • https://giphy.com/gifs/penn-badgley-uzy9Isj7drboI
  • https://may0osh.tumblr.com/post/103914127142/andrew-garfield-gif-hunt-under-the-cut-you
  • https://ac-cio-sophie.tumblr.com/post/145176911481/eleanor-tomlinson-poldark-gif-hunt