piątek, 12 lutego 2021

rozdział 77

James:
Teleportowałem się tuż przed barierą otaczającą Dolinę Godryka Gryffindora. Postawiłem kołnierz, żeby osłonić się przed zimnym wiatrem - była już późna jesień, a pogoda zdążyła się zrobić naprawdę paskudna. Ruszyłem wolnym krokiem w stronę centrum miasteczka. Mijałem znajome ulice, domy, parki. Miejsca, z którymi miałam tyle wspomnień, teraz wydawały mi się dziwnie zimne i puste.
Niedługo po tym, jak zamieszkałem z Lily, moi rodzice postanowili się wyprowadzić. To był ich plan od wielu miesięcy. Mama męczyła się w tym miejscu. Miała słabe zdrowie, a presja wojny tylko pogarszała jej stan. Mimo tylu dobrych wspomnień, które łączyły ich z Doliną, trudno było im tak dłużej żyć. Każdego dnia gazety informowały o kolejnych atakach Śmierciożerców, a rodzice wiedzieli, że ja, Syriusz i wszyscy nasi przyjaciele, narażaliśmy swoje życie w tej wojnie.
Śmierć Meadowes'ów była dla nich pierwszym ciosem. Ja i Dorcas byliśmy jak prawdziwe rodzeństwo. Wychowaliśmy się razem, a nasi rodzice przyjaźnili się odkąd sięgałem pamięcią. Gdy Roslin i Edmure zginęli, mama i tata otoczyli Dorcas jeszcze większą miłością. Każdy z nas musiał się pozbierać po tej tragedii. Zaginięcie Dor sprawiło, że rodzice wpadli w prawdziwą panikę. Mama ze strachu nie mogła spać. Codziennie wybiegała z domu przed świtem, czekając na sowę z porannym wydaniem Proroka. Potem na krótką chwilę przychodziła ulga, gdy okazywało się, że nie ma doniesień o jej śmierci. Wiedziałem doskonale, jak się czuła. Do dziś miałem w nocy koszmary z tego dnia, gdy Dor pojawiła się na naszym progu. Ten widok był zbyt straszny, by wyrzucić go z pamięci. To wtedy tata zaczął namawiać mamę na wyprowadzkę. Jedyne co trzymało ich dalej w Dolinie to strach o mnie, Dorcas i Syriusza. Teraz jednak Dor była pod skrzydłami Dumbledore'a i chociaż nie wiedzieliśmy gdzie, to musieliśmy mu zaufać. Syriusz z kolei wiódł swoje zawiłe życie, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Traktował moich rodziców jak swoich - kochał ich i szanował, ale nie mógł żyć w Dolinie. Doświadczenia z dzieciństwa nie pozwalały mu na zbytnie przywiązanie do jednego miejsca. Domyślałem się, że Hogwart i Dolina Godryka były mu najbliższe, ale po prostu łatwiej mu było żyć z dala.
Kiedy ja zamieszkałem z Lily, dałem rodzicom zielone światło. Chciałem ich szczęścia i wiedziałem, że to najlepsza decyzja. Potrzebowali spokoju. Dom zabezpieczyli wszelkimi znanymi zaklęciami i zostawili go mnie.
Doszedłem w końcu na miejsce i spojrzałem na ten smutny widok. Dwa kiedyś niezwykle piękne ogrody powoli zmieniały się nie do poznania. Ten przed moim domem zaczynał stopniowo żyć własnym życiem, a ogród domu Meadowes'ów dawno już porosła bujna trawa i chwasty. Maxwell zawinął manatki z domu w Dolinie, kiedy Dor przeniosła się do kryjówki. Wygodniej było mu mieszkać w apartamencie w centrum Londynu, niż przejmować się dbaniem o dziedzictwo Dorcas. Jedynie wysokie drzewo z grubym pniem nic się nie zmieniło. Gałęzie nadal łączyły okna sypialni na piętrze, jakby ciągle czekały na to, aż dziesięcioletni chłopiec przelezie po nich do pokoju swojej najlepszej przyjaciółki.
Usłyszałem za plecami szmer. Gdy się odwracałem, przez ułamek sekundy spodziewałem się zobaczyć śliczną dziewczynę z długimi blond włosami i usłyszeć jej perlisty śmiech. Był to jednak tylko szmer liści poruszonych jesiennym wiatrem.

Freya Mavor Aaron Johnson S GIF

Włożyłem klucz do zamka i wszedłem do ciemnego korytarza. Chwilę błąkałem się po domu i ciągle powracały do mnie przeróżne wspomnienia. Moje obecne życie było całkiem niezłe i byłem naprawdę szczęśliwy. Jednak nie mogłem się oprzeć wszechogarniającej nostalgii. Poszedłem do mojego starego pokoju. Mój wzrok od razu pobiegł do okna. Jesienne liście dawno opadły i miałem doskonały widok na dawną sypialnię Dor. Usiadłem przy biurku i wyciągnąłem z szuflady czysty pergamin. Zanurzyłem koniuszek pióra w atramencie i zacząłem pisać: 

Cześć Dorcas,
Odwiedziłem Dolinę i właśnie siedzę w mojej starej sypialni. Siedzę i Myślę - o tym wszystkim co za nami, o naszych rodzinach, no i o Tobie. Od Twojego zniknięcia nie było chyba ani jednego dnia, gdy nie pojawiałaś się w moich myślach. Ciągle zastanawiam się gdzie jesteś, czy masz z kim porozmawiać i czy jesteś w końcu bezpieczna. Jak to jest, Dor? Tyle razem przeżyliśmy, byłaś ze mną od samego początku i nie potrafię przyzwyczaić się do tego, że Cię nie ma.
Nic nigdy nie było dla mnie takie oczywiste jak to, że nie jestem jedynakiem - mam w końcu najlepszą na świecie młodszą siostrę. Tak, doskonale wiem, co chcesz powiedzieć "Nie wywyższaj się, masz tylko parę miesięcy przewagi". Nic nie poradzę jednak na to, że zawsze będę Cię traktował jak moją małą siostrzyczkę. Są takie rzeczy, których się po prostu nie da zmienić i to właśnie jest jedna z nich. To moja klątwa, ale już zawsze będę się o Ciebie martwić.
Od tak dawna nie rozmawialiśmy, że nie jestem pewien, czy pamiętam Twój głos. Nie wierzę, że to piszę, ale brakuje mi tego jak zawsze wciskałaś nos w moje sprawy. Bywało to wkurzające, ale powiedz, czy nie tak właśnie zachowuje się prawdziwe rodzeństwo? Ja zawsze sprawdzałem Twoich chłopaków, a Ty prawiłaś mi morały, kiedy latałem za Lily. Teraz możesz być z siebie dumna. Osiągnęłaś swój cel - mój związek z Evans jest chyba najlepszą rzeczą w moim obecnym życiu. Co ja gadam. Nie chyba, tylko na pewno.

Oderwałem pióro od pergaminu i sięgnąłem w stronę kałamarza. Nagle usłyszałem czyjeś kroki na schodach i drzwi za moimi plecami skrzypnęły delikatnie. Odwróciłem szybko głowę i zamrugałem ze zdziwienia.
-Profesorze? Co pan tu robi? - zapytałem, bo do mojej starej sypialni właśnie wkroczył Dumbledore. Na ramionach miał podróżną pelerynę, a brodę przerzucił przez ramię. Miał spokojną minę, ale było w niej coś co mówiło mi, że sprawa była poważna. Wstałem od biurka.
-Witaj, James - przywitał się, a ja skinąłem głową. Dumbledore rozejrzał się po moim pokoju i na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na widoku za oknem. Chwilę zbierał myśli, aż w końcu odparł spokojnym głosem:
-Mam do ciebie prośbę, James.
-Słucham.
-Chcę cię prosić, żebyś przestał to robić. Wiem, że to bardzo trudne, ale przestań pisać do Dorcas. - patrzył się na mnie przenikliwie, a ja nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Zdziwiłem się, bo przecież skąd mógł o tym wiedzieć? Miałem wrażenie, że słyszę w jego głosie współczucie.
-Skąd pan o tym wie? - zapytałem w końcu. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej peleryny i wyciągnął z niej plik listów. Od razu je rozpoznałem. Odkąd Dor odeszła do kryjówki, pisałem jeden w miesiącu, licząc, że sowa jakoś ją odnajdzie. Wiedziałem, że to ryzykowne, ale zabezpieczałem je każdym zaklęciem, jakie znałem. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Niestety - ani razu nie dostałem odpowiedzi. Nie zniechęcało mnie to jednak. Gdziekolwiek Dorcas była, chciałem, żeby wiedziała, że o niej nie zapomniałem.
-Skąd pan je ma? - zapytałem, kiedy dyrektor położył listy na blacie biurka. Żadna z kopert nie została otwarta.
-Nie martw się, nie czytałem ich. Mam je, bo wszystkie sowy wysłane do panny Meadowes lecą prosto do mnie.
-Dorcas nigdy ich nie dostała?
Dumbledore skinął tylko głową. Usiadłem z powrotem przy biurku, czując ukłucie zawodu.
-To zbyt niebezpieczne, James. Ja jeden mam kontakt z opiekunem Dorcas. Wiem, że to trudne, ale dla bezpieczeństwa przyjaciółki nie pisz do niej więcej.
Westchnąłem głęboko. Tego się nie spodziewałem. Dumbledore nie wyglądał jakby był na mnie zły. Może serio było mu przykro? Ja też nie zamierzałem się złościć. Nie było żadnego sensu - bo z czym miałem się kłócić? Bezpieczeństwo Dor było najważniejsze. Jednak bolało, że ta ostatnia łącząca mnie z nią linia, właśnie została przerwana.
-Dorcas wie, że o niej pamiętasz. Mogę cię zapewnić, że jest cała i zdrowa. Ma na miejscu przyjaciela, który się o nią troszczy. - Dumbledore poklepał mnie po ramieniu w pokrzepiającym geście. Spojrzał jeszcze raz na widok za oknem i wyszedł z pokoju.
-Profesorze, proszę zaczekać! - zawołałem za nim, kiedy był już na schodach.
-Tak?
-Skoro ma pan kontakt z tym jej opiekunem, może mógłby pan jemu przekazać list dla Dor. Napisalibyśmy go wszyscy razem z Lily, Remusem i resztą. Tylko jeden.
Dumbledore chwilę zastanawiał się w milczeniu.
-Tylko jeden. - powiedział wreszcie, a potem skinął mi głową i wyszedł.
Wróciłem do pokoju. Przez chwilę tępo patrzyłem się na gałęzie drzewa, które tyle lat były pomostem między dwiema sypialniami. Westchnąłem ciężko ostatni raz i zgarnąłem wszystkie listy z biurka.
Od razu skierowałem się do ogrodu na tyłach. Usiadłem na pożółkłej trawie i po raz ostatni spojrzałem na listy. Wyciągnąłem z kieszeni różdżkę i wiedząc, że to najlepsza decyzja, podpaliłem je zaklęciem.


Narcyza:
Gości przybywało. W drzwiach zrobił się już mały korek złożony z wystrojonych dam i wymuskanych gentelmenów - wszyscy czekali aż skrzaty domowe odbiorą od nich futra i wielkie angielskie kapelusze. Usłyszałam za sobą stukot obcasów i w porę odskoczyłam od uchylonych drzwi. Nie byłoby dobrze, gdyby wyszło na jaw, że podglądałam.
-Ach, to tylko ty - odetchnęłam z ulgą, gdy do komnaty wkroczyła Bella.
-A kogo ty się spodziewałaś? - zapytała nieco zbyt kpiącym tonem. Stanęła przed lustrem i poprawiła włosy, które spływały czarną, lśniącą kaskadą na jedno ramię. Wyglądała naprawdę zjawiskowo. Miała na sobie piękną czarną suknię, ozdobioną klejnotami wielkości orzechów włoskich. Dzisiejszy bankiet niby nie różnił się niczym szczególnym od dotychczasowych, jednak miałam wrażenie, że Bella była podenerwowana. Może dlatego obdarzyła mnie tak zimnym tonem? Ludzie zwykle z góry spodziewali się po niej pogardliwych uwag, ale tak naprawdę rzadko obdarzała nimi kogoś z najbliższej rodziny. W każdym razie do niedawna. Od jej ślubu z Rudolfem zaczęła się zmieniać. Nigdy nie była ciepłą osobą, ale wiedziałam, że w głębi duszy kochała swoich bliskich. Teraz jednak nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
-Napatrzyłaś się już? - rzuciła sarkastycznie Bella, spoglądając na mnie w lustrze. Uśmiechnęłam się cierpliwie i podeszłam bliżej, żeby poprawić jeden niesforny kosmyk włosów w jej fryzurze.
-Pięknie wyglądasz - szepnęłam, chcąc ją udobruchać.
-W końcu niecodziennie zdarza się takie święto - powiedziała Bella, uśmiechając się z uznaniem do swojego odbicia. Zmarszczyłam brwi, ale nic na to nie odpowiedziałam. Bankiety takie jak ten nie były czymś szczególnym w naszym środowisku. Lestrange'owie lubili popisywać się swoją fortuną i regularnie co parę tygodni ściągali do swojego dworu armię skrzatów i spraszali tłum gości z wyższych sfer. Co więc wyróżniało ten konkretny bal?
-Gdzie Lucjusz? - głos Bellatriks przerwał mój potok myśli. Wzruszyłam ramionami, bo wcale nie miałam ochoty szukać mojego narzeczonego. Zanim jednak zdążyłam na nowo zatopić się w rozmyślaniach, drzwi otworzyły się na oścież i do sali wkroczył Malfoy.
-Tu jesteście. Rudolf szuka pani domu. - powiedział, przeciągając sylaby. Podszedł do nas bliżej i władczym gestem przyciągnął mnie do siebie. Musiałam oprzeć rękę o jego tors, żeby utrzymać równowagę. Nie lubiłam, kiedy to robił.
-Zjawił się już? - zapytała Bella, a jej głos zdradzał ogromne podekscytowanie. Łatwo było się domyślić, że nie chodziło o Rudolfa - zazwyczaj traktowała swojego kochanego męża z chłodną obojętnością. Lucjusz skinął głową. Bella natychmiast odwróciła się z powrotem do lustra, żeby jeszcze raz ocenić swój wygląd. Nie wiedziałam o co im chodziło, ale widać nie mogłam liczyć na jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony tej dwójki.
Bella ruszyła do sali balowej jako pierwsza. Lucjusz kurtuazyjnie użyczył mi swojego ramienia i poszliśmy za nią. Rzeczywiście, wszyscy już się zebrali, a Rudolf czekał na nas przy głównym stoliku. Sala wyglądała olśniewająco. Odniosłam wrażenie, że postarali się bardziej niż zwykle - wszystko dosłownie ociekało luksusem i elegancją, skrzaty roznosiły tace z kieliszkami szampana, a w tle przygrywała orkiestra. Usiedliśmy na miejscach, Bella z Rudolfem wygłosili toast, a potem została podana wykwintna kolacja. Przez dłuższy czas nie działo się nic szczególnego. Zaczynała mnie już nudzić sztywna rozmowa, którą na czas bankietu przewidywała etykieta.
-Rudolf, twoi rodzice się nie pojawili? Co za szkoda. - powiedział nagle Lucjusz, uśmiechając się kpiąco do Lestrange'a. Rudolf zbladł i odpowiedział szybko: 
-Nie mogli się wyrwać.
Malfoy skomentował to tylko kolejnym kpiącym uśmiechem. Szczerze nie pałałam sympatią do państwa Lestrange i odpowiadała mi ich nieobecność. Przy naszym stoliku stało jedno puste krzesło, ale uznałam, że musiało wypaść im coś ważniejszego. Uwaga Lucjusza jednak wyraźnie rozzłościła Bellę. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i zacisnęła mocno szczęki. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo nagle stało się coś, co zwróciło uwagę całej sali.
Szczęk zastawy ucichł, gwar rozmów zamarł i zapadła cisza, jakby wszyscy na raz wstrzymali oddech. Bella, Rudolf i Lucjusz utkwili spojrzenia w drzwiach z moimi plecami. Jedynym odgłosem, który wybrzmiał niezwykle wyraźnie w tej głuchej ciszy był dźwięk kroków, dochodzący właśnie z tamtej strony. Raz - dwa, raz - dwa, kroki zbliżały się coraz bardziej, a ja miałam wrażenie, że już kompletnie nikt w pomieszczeniu nie oddychał.
-Witajcie - usłyszałam nagle za plecami i zamarłam. Znałam ten głos i doskonale wiedziałam do kogo należał. Nie mogłam w to uwierzyć. Struchlałam ze strachu. Właściciel głosu obszedł dookoła nasz stolik w stronę pustego krzesła, a ja w końcu zobaczyłam tę twarz.
Gdzieś kiedyś usłyszałam, że Tom Marvolo Riddle był przystojnym mężczyzną. Rzeczywiście, jego twarz przykuwała uwagę - coś nienaturalnego, wręcz odrealnionego czaiło się w jej rysach. Sprawiało, że wydawał się niemal nieludzki. Co to było? Nie wiedziałam, ale nigdy w życiu nie widziałam takiej istoty. Drżałam na samą myśl o tym, co będzie, jeśli nasze oczy się spotkają, ale jednocześnie nie mogłam wprost oderwać od niego wzroku. Jego skóra była przeraźliwie blada, niemal sina, a przy ciepłym płomieniu świec sprawiała wrażenie promieniować zimnym blaskiem. Obserwował gości na sali. Leniwie sunął spojrzeniem ciemnych oczu po wszystkich twarzach, a jego usta powoli wykrzywiały się w zimnym uśmiechu. Czy naprawdę dostrzegłam w tych strasznych oczach czerwony, morderczy błysk, czy to tylko odblask płomienia świecy? Wszyscy wciąż zdawali się wstrzymywać oddech w oczekiwaniu na jego najmniejszy gest. W końcu od niechcenia machnął dłonią, a życie jak gdyby nigdy nic powróciło do sali. Wszyscy goście równo odetchnęli i wrócili do przerwanych rozmów i jedzenia. Ja także odważyłam się na nieco głębszy oddech.
Wciąż miałam wrażenie, że znalazłam się w jakimś przedziwnym śnie. Co się tutaj działo?! Dlaczego na przyjęciu w domu mojej siostry pojawił się właśnie najokrutniejszy czarnoksiężnik w historii magicznego świata? I dlaczego wszyscy zachowywali się jakby to była zupełnie normalna rzecz?
Rzuciłam Belli ukradkowe spojrzenie. Poszukiwałam u niej jakiegokolwiek sygnału normalności. Ku mojemu przerażeniu odkryłam, że ona również wpatrywała się w Czarnego Pana ze służalczym uwielbieniem. Zimny dreszcz przebiegł mnie po plecach. Nagle poczułam, jak chłodne palce Lucjusza zaciskają się pod stołem na mojej dłoni. Wiedziałam, że to było ostrzeżenie - miałam się pilnować. Jakbym sama na to nie wpadła.
Czarny Pan wykonał kolejny lekki gest dłonią a puste krzesło przy naszym stoliku odsunęło się cicho. Usiadł wśród nas. Odważyłam się jeszcze raz unieść na niego spojrzenie. O mało nie krzyknęłam, kiedy zobaczyłam te zimne, nieludzkie oczy wbite prosto we mnie. Miał nieodgadnioną minę, kompletnie wypraną z jakichkolwiek emocji. W momencie, gdy nasze oczy się spotkały, od razu poczułam jakąś nieznaną siłę wwiercającą się prosto do mojego umysłu. Starałam się postawić w głowie obronne bariery, ale byłam zbyt przestraszona, a on zbyt silny. Bez trudu złamał moje marne próby oklumencji. Rzucił mi drwiący uśmieszek, a ja uciekłam wzrokiem na bok, starając się powstrzymać łzy. Wiedziałam już, że przed nim nic się nie ukryje. Nawet mój umysł nie był bezpieczny. 

image

-Panie, to ogromny zaszczyt gościć cię w naszym domu - odezwał się Rudolf. Chociaż z jego twarzy zdążyły już odpłynąć wszystkie kolory, jego głos zabrzmiał pewnie.
-Tak, Lestrange. To ogromny zaszczyt. - głos Czarnego Pana był cichy, ale tak przenikliwy, że wybrzmiał bardzo wyraźnie w mojej głowie. Jeszcze przez chwilę dźwięczało mi w uszach jego echo.
-Cieszę się, że nie byłeś na tyle głupi, żeby zapraszać tu swojego ojca. - dodał nagle Voldemort. Uśmiechnął się przebiegle, a Rudolf zbladł jeszcze bardziej.
-Tak, panie. - odparł i zwiesił głowę.
Po tych słowach przy stoliku zapadła ciężka cisza. Każdy skupił się na jedzeniu, ale ja nie mogłam przełknąć już ani kęsa. Wpatrywałam się tylko w moje nakrycie, nieświadomie ściskając z całej siły łyżkę.
Sekundy dłużyły się w nieskończoność. Nagle z odrętwienia wyrwał mnie piskliwy głosik skrzata domowego. Stanął koło mnie, ściskając nad głową srebrną tacę. Leżała na niej pergaminowa koperta. Od razu rozpoznałam pismo Dromedy i serce zabiło mi mocniej. Tak dawno nie miałam od niej żadnych wieści. Choć moment nie był najszczęśliwszy, szybko rozerwałam kopertę i przeczytałam krótką wiadomość. Cała zaczęłam drżeć od emocji. Merlinie, takie wiadomości w takiej chwili! Martwiłam się o los siostry, ale zdecydowanie chciałam jej szczęścia. Nie wiedziałam, co teraz zrobić. Naprzeciwko mnie siedział nie kto inny, jak Czarny Pan, a na sali zapewne co druga osoba należała do grona jego popleczników. Powinnam jakoś ukryć tę wiadomość. Chciałam już wstać i na chwilę przeprosić zebranych, gdy Bella złapała mnie za rękę i niezbyt elegancko wyszarpnęła z niej list. Przez chwilę błądziła wzrokiem po pergaminie. Obserwowałam ze strachem, jak coraz mocniej zaciskała szczęki ze złości. W końcu zmięła wiadomość w dłoni i zanim zdążyłam zaprotestować, podpaliła ją różdżką. 
-Wybacz, panie. Tak trudno dziś o dobrą służbę. Jeszcze dziś ukażę tego zuchwałego skrzata, za to, że ośmielił się zaprzątać nam głowy jakimiś głupotami - Bella uśmiechnęła się kokieteryjnie do Czarnego Pana. Do tej pory zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na nasze zachowanie. Ze znudzeniem przyglądał się zawartości swojego kryształowego kieliszka. Teraz jednak podniósł na Bellę rozbawiony wzrok i powiedział:
-O ile się nie mylę, były trzy siostry Black. Co słychać u drogiej Andromedy?
Wstrzymałam oddech. Błagam, tylko nie to... Poczułam na dłoni jeszcze mocniejszy uścisk ręki Lucjusza. Bellatriks spojrzała się Voldemortowi prosto w oczy i powiedziała zimnym, zdecydowanym głosem:
-Panie, nie znam nikogo o tym imieniu. Siostry Black są tylko dwie.
Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Spuściłam spojrzenie i modliłam się do Salazara, żeby łzy odeszły. Lucjusz nadal mocno ściskał moją rękę i po raz pierwszy poczułam za to wdzięczność. Naprawdę starał się dodać mi otuchy. Był jedyną osobą w całym tym cholernym dworze, która była po mojej stronie.
-Proponuję toast - powiedział Czarny Pan donośnym głosem, a wszyscy na sali znowu ucichli. Voldemort uśmiechał się złowrogo. Czerpał nieopisaną satysfakcję z naszego strachu i cierpienia.
-Toast za czystą krew czarodziejów, jedyną przyszłość tego świata! I toast za tych głupców, którzy ośmielili się ją zbrukać. Należy im się ta chwila. Wkrótce nie będą się mieli gdzie ukryć.
Nie mogłam się ruszyć. Obserwowałam z przerażeniem, jak cała sala piła za niechybną śmierć jednej z moich sióstr. Oparłam się lekko o Lucjusza, bojąc się, że zaraz upadnę. Poczułam, jak oplata mnie w talii ręką i lekko podtrzymuje. Oddychałam ciężko, starając się za wszelką cenę uspokoić.
Spojrzałam na Bellę. Miała nadal zaciśnięte ze złości szczęki i obserwowała gości wyzywającym wzrokiem. Nie dostrzegłam w jej oczach ani odrobiny żalu czy współczucia. Nie chciałam w to wierzyć, ale Bella naprawdę skreśliła już Andromedę. Dla niej siostry Black były tylko dwie. Przekreśliła wszystkie wspólne lata, wszystkie wspomnienia. Dla niej Andromeda była już martwa.


Syriusz:
-Pogromco Potworów! Pogromco Potworów! - przewróciłem oczami, słysząc znowu tę głupią ksywę.
-Co jest? - zapytałem, podnosząc wzrok na zdyszaną Emmę. Właśnie przebiegła do mnie cały obóz, ale mimo zmęczenia nadal szczerzyła się w szczerbatym, szerokim uśmiechu.
-Sowa do ciebie - powiedziała, a ja natychmiast zerwałem się na równe nogi. Wyczekiwałem jakiejkolwiek wiadomości od Zakonu od wielu dni i czyżbym w końcu się doczekał? Szybkim ruchem rozdarłem kopertę, żeby dorwać się do listu. Jednak, kiedy tylko zobaczyłem sam charakter pisma, wiedziałem już, że to nie Zakon Feniksa wysłał sowę. Piękna, zadbana kaligrafia była domeną dzieci z arystokratycznych domów.
Od razu cały zapał ze mnie uleciał. Emma jednak nadal wpatrywała się we mnie z entuzjazmem, czekając na raport, więc zmusiłem się do uśmiechu i zacząłem czytać. 

Kochany Syriuszu,
Mam ogromną nadzieję, że sowa odnajdzie Cię, gdziekolwiek się teraz znajdujesz.
Mam Ci do przekazania bardzo ważne wieści. Ted wrócił z misji! Jest cały i zdrowy, a ja nie potrzebnie się tak zamartwiałam. Jednak dopiero teraz czuję, jak ogromny ciężar spadł ze mnie, kiedy już wiem, że na pewno jest bezpieczny. Mówi, że to dzięki Tobie udało mu się wrócić w jednym kawałku. Już wcześniej mieliśmy u Ciebie dług wdzięczności, ale teraz nie wypłacimy się chyba do końca życia.
Mam więc jeszcze jedną nowinę do ogłoszenia. Pamiętasz, jak tuż przed wyjazdem Ted powiedział, że ożeni się ze mną, kiedy wróci z misji? No więc wrócił i naprawdę chce to zrobić! Oświadczył mi się! Sama nie mogę w to uwierzyć i ciągle boję się, że zaraz się przebudzę z jakiegoś cudownego snu. Całe ręce mnie bolą, bo Teddy każdego dnia mnie szczypie, żebym naprawdę w to uwierzyła. Nic jednak na to nie poradzę. Po prostu nigdy nie byłam taka szczęśliwa. I to wszystko dzięki Tobie!
Musiałam do Ciebie napisać. Wysyłamy sowy z tymi wieściami do każdego, kto jest dla nas bliski i wiemy, że cieszyłby się naszym szczęściem. Mam nadzieję, że i Ty jesteś bezpieczny tam, gdzie Zakon Cię wysłał. Bezpieczny i szczęśliwy, bo właśnie na to zasługujesz. Może jednak klątwa Black'ów z nas zrezygnowała? Bardzo za Tobą tęsknimy i mamy nadzieję, że też niedługo do nas wrócisz!
Ściskam Cię mocno i całuję,
Twoja Andromeda


Kiedy skończyłem czytać, poczułem, jak cudowne ciepło rozlewa się w moim sercu. Miałem namacalny dowód tego, że moi przyjaciele gdzieś tam są, pamiętają o mnie i są bezpieczni i szczęśliwi. Przez wiele lat martwiłem się, czy podjąłem dobrą decyzję, nakłaniając Andromedę do ucieczki z domu. Bałem się, że zniszczyłem jej tym życie. Teraz w końcu mogłem odetchnąć - naprawdę odnalazła szczęście.
Całe życie sądziłem, że nazwisko Black niosło za sobą jakiś rodzaj klątwy. Owszem, dawało bogactwo, status społeczny, urodę, szacunek... ale nie pozwalało być prawdziwie szczęśliwym. Wierzyłem, że takie jest też moje przeznaczenie - że mam to wpisane w geny. Ostatecznie sam odpychałem od siebie to, co mogłoby mi dać prawdziwe szczęście. Bałem się po prostu, że jeśli za bardzo się przywiążę, to strata będzie zbyt bolesna. Sam rezygnowałem z miłości, zadowalając się przelotnymi romansami. Rezygnowałem z rodziny, wybierając wieczną samotność. Rezygnowałem z prawdziwego domu, bojąc się gdziekolwiek dłużej zagrzać miejsca.
Ale Andromedzie się udało. Znalazła swoje szczęście, a to znaczyło, że może i ja je kiedyś odnajdę. Może to był właśnie moment, w którym los mówił, żebym wreszcie przestał uciekać. Patrzyłem się na list, jak na najcenniejszy skarb, a cały świat zwolnił, kiedy głęboko zatopiłem się w swoich myślach.
-Syriusz? - usłyszałem piskliwy głosik Emmy. Musiałem zamrugać kilka razy, żeby zebrać znowu uwagę na tym, co się dookoła mnie działo. Mała patrzyła na mnie dużymi, dziecięcymi oczami i nadal uśmiechała się pogodnie.
-Dobre wiadomości?
-Najlepsze. - odparłem, oddając jej uśmiech - Moja kuzyka bierze ślub. Jej narzeczony wrócił z wojny cały i zdrowy.
Emma podskoczyła z podekscytowania i klasnęła w dłonie. Zaczęła coś pleść o ślubach, sukniach i pannach młodych, ściągając na siebie uwagę całego obozu. W pewnym momencie zatrzymała się jednak i spojrzała się na mnie czujnie.
-Czy to znaczy, że już wyjeżdżasz? - zapytała, nagle pochmurniejąc. Uśmiechnąłem się do niej i potargałem ją po włosach.
-Nigdzie się na razie nie wybieram.
Emma jednak wcale się nie rozpogodziła. Załamała ręce, co wyglądało dość zabawnie w jej wykonaniu i odparła:
-Ale to znaczy, że nie będziesz na ślubie?
-Potwory bardziej mnie potrzebują - wzruszyłem ramionami, ale też było mi trochę przykro z tego powodu. Andromeda była dla mnie jak siostra i chciałem być przy niej, gdy bierze ślub a jej marzenia się spełniają. Jednak nie mogłem nic poradzić na rozkazy Zakonu. Wojna trwała i nie było zmiłuj.
-Ale trzeba przecież jakoś to uczcić! - zawołała oburzona Emma. Domyślałem się, że dziewczynkom w jej wieku ciężko było się pogodzić z opuszczeniem wydarzenia jakim było bajkowe wesele. Ale musiałem jej tu przyznać rację. Może i Zakon nie puści mnie do Anglii, może i będę musiał siedzieć w obozie jeszcze kilka miesięcy, ale nie zabroni mi przecież uczcić szczęścia Andromedy tu na miejscu. Tak. Zamierzałem oblać porządnie miłość Teda i Dromedy. Uśmiechnąłem się szeroko do Emmy, potargałem ją jeszcze raz po włosach i ruszyłem do wyjścia z namiotu.
-Gdzie idziesz? - pisnęła, wygładzając włosy. 
-Sama powiedziałaś, że trzeba to jakoś uczcić, szefowo - odparłem i wychodząc, puściłem jej oczko.

Kiedy teleportowałem się z obozu, miałem nadal w uszach perlisty śmiech dziewczynki. Przeniosłem się na ulice pierwszego lepszego pobliskiego miasta i zacząłem rozglądać się za jakąś imprezą. Miałem plan wypić dziś zdrowie wszystkich moich przyjaciół. Chociaż nie mogłem do nich jeszcze wrócić, to byłem w tej chwili naprawdę szczęśliwy. Niosła mnie na skrzydłach myśl, że teraz nic mnie już nie może powstrzymać. Skoro los mógł się uśmiechnąć nawet do Black'a, to jedno było dla mnie pewne - wszystko jest możliwe. Chciałem znaleźć swoje szczęście. I jak to mówią: chcieć to móc. Właśnie tej nocy miałem się o tym przekonać.

 

 





Źródła: 

  • https://giphy.com/gifs/crackship-freya-mavor-s-T1Hl0jOywnxTy
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/54403677576/aaron-taylor-johnson-gif-hunt-200-please 
  • http://thequeen-rp.tumblr.com/post/56495926519/rosamund-pike-gif-hunt
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/56269068624/katie-mcgrath-gif-hunt-105-please-likereblog 
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872366861670/

wtorek, 2 lutego 2021

rozdział 76

Cześć!
Oto kolejny rozdział o historii naszych kochanych przyjaciół. Wyszedł dłuższy niż zwykle, ale jest też sporo zdjęć. Zastanawiałam się, czy nie rozbić go na dwa krótsze, ale kiedy skończyłam pisać, stwierdziłam, że nie ma sensu tak rozciągać tej historii :)
Mam nadzieję, że będzie Wam się miło czytało <3
Lecę pisać dalej,
Buziaki ***

 
 
 
 
Remus:
Wody, błagam! Otworzyłem najpierw jedno oko, potem drugie i bardzo powoli zwlokłem się z łóżka. Poczłapałem do łazienki, podtrzymując się ścian, odkręciłem wodę i napiłem się prosto z kranu. Co za ulga... Wyprostowałem się i natrafiłem na swoje odbicie w lustrze - obraz nędzy i rozpaczy. Cholera. Powoli wróciłem do sypialni i wygrzebałem z szafki nocnej ostatnią fiolkę eliksiru na kaca. Wypiłem ją jednym haustem i chwilę później poczułem, jak wracają do mnie siły. Poszedłem jeszcze wziąć szybki prysznic i w końcu mogłem poczuć się jak człowiek. Moje myśli były już przy śniadaniu, ale gdy wychodziłem z sypialni, mój wzrok zahaczył jeszcze o biurko. Leżał na nim aparat fotograficzny Franka. Zmarszczyłem czoło. W pierwszej chwili nie mogłem sobie przypomnieć, skąd się tutaj w ogóle wziął. Jednak po chwili zstąpiło na mnie olśnienie.
We wspomnieniach ukazała mi się Mary - zanosząca się śmiechem na widok pijanych dziewczyn. Jak przez mgłę pamiętałem, jak pociągnęła mnie w tłum do tańca, ale kolejne wspomnienie było bardzo wyraźne, wręcz jaskrawe. Sprawiło, że wytrzeszczyłem oczy w szoku, a ręka sama powędrowała do warg. Czy to się wydarzyło naprawdę? Spojrzałem jeszcze raz na aparat. Miałem go ze sobą - musiało więc to znaczyć, że to wszystko prawda.
Zmartwiałem. Co teraz? Będziemy musieli przeprowadzić poważną rozmowę? Mieliśmy już związek za sobą. Rozleciał się dość spektakularnie i zawsze sądziłem, że raczej ostatecznie. Nie przypuszczałem, że Mary mogła do mnie jeszcze coś czuć. Pocałunek zresztą wcale nie świadczył o uczuciach. Byliśmy dorośli i takie historie się przecież zdarzały. No i byliśmy pijani. A może zwalimy wszystko na alkohol i będziemy się z tego śmiali? Ostatecznie w końcu była to wina wypitych drinków. Ale może lepiej byłoby to obgadać? Może jednak były jakieś szanse, że Mary myślała o mnie trochę cieplej niż jak o przyjacielu... Bo cóż, ja o niej myślałem. Zorientowałem się dawno temu. Zawsze była uśmiechnięta, zawsze taka dobra i kochana. Nie potrafiłem powstrzymać uczuć. Tak, powinniśmy porozmawiać. Była sobota, ale znając ją, Mary pewnie już od dawna była na nogach.
Wyszedłem z pokoju, stanąłem przed telefonem. Najlepiej będzie zadzwonić. Tylko co mam powiedzieć? Westchnąłem głęboko i sięgnąłem po słuchawkę.

andrew garfield GIF

-Halo? - usłyszałem po drugiej stronie. Odebrała już po pierwszym sygnale.
-Cześć... to ja, Remus. - powiedziałem i szybko odkaszlnąłem, żeby pozbyć się chrypy.
-Hej, Rem. Co tam? - zapytała. Brzmiała normalnie, może była tylko trochę zaspana.
-Noo słuchaj, chciałem pogadać o wczoraj... - zacząłem, nie wiedząc jak się za to zabrać.
-Godryku, było super. Tęskniłam za tym. Ostatnio tylko praca i praca, aż zapomniałam jak można się z wami super bawić. - powiedziała ze śmiechem.
-Taaak... no właśnie. Chodzi o to, że właśnie się obudziłem i przypomniało mi się coś...
-Och Rem. Zaraz chyba spalę się ze wstydu - usłyszałem i zamarłem. Serio aż tak źle to wspominała?
-Nieee, nie martw się. Nikomu nie powiem. - powiedziałem cicho, czując, jak coś okropnie ciężkiego spada na dno mojego żołądka. Wyobrażałem sobie tę rozmowę trochę inaczej.
-Godryku, dzięki. Ale to takie żenujące nic nie pamiętać. Ostatnio film mi się urwał, kiedy byliśmy jeszcze w szkole. - powiedziała, a ja zmarszczyłem brwi. Co? Film się urwał? Czyli nic nie pamiętała...
-Każdemu się czasem zdarza. - mruknąłem, próbując pozbierać myśli.
-Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłam z siebie kompletnej idiotki... - jęknęła.
-No co ty... a nawet jeśli, to wątpię, żeby ktoś zauważył. Widziałaś w jakim stanie byliśmy.
-Słuchaj, a może ty byś mi streścił to, co się działo... Większość pamiętam, ale wolę poskładać historię do kupy. Chyba, że jesteś dzisiaj zajęty. Nie chcę ci przeszkadzać.
-Nie, mogę wpaść. Nie mam nic do roboty. - powiedziałem, chociaż tak naprawdę miałem wielką ochotę zostać w domu i już nigdy z niego nie wychodzić.
-Dzięki, Rem. To może za godzinę w kwiaciarni, co? Muszę tam jeszcze ogarnąć parę spraw.
-Do zobaczenia. 

***

Teleportowałem się do Londynu i ruszyłem w stronę kwiaciarni. Stanąłem przed drzwiami i spojrzałem na swoje odbicie w szybie. Nadal nie wyglądałem wyjściowo, ale przynajmniej lepiej niż rano. Ciągle zastanawiałem się, czy powiedzieć Mary, co się wydarzyło, czy może jednak nie. Może lepiej będzie się do wszystkiego przyznać. W końcu to tylko pocałunek! Wśród przyjaciół to nic wielkiego. Chociaż nie byliśmy już razem, to nie musieliśmy się niczego przed sobą wstydzić. Nagle Mary otworzyła na oścież drzwi.
-Hej, nie wchodzisz? - zapytała, patrząc się na mnie wyczekująco. Kiwnąłem szybko głową i wszedłem za nią do środka. Mary miała na rękach rękawice do pracy całe uwalane ziemią. Na podłodze stało kilka donic, do których przesadzała jakieś wielkie liściaste rośliny.
-Muszę się tym zająć przed poniedziałkiem. Mam na głowie kupę roboty, bo oczywiście wczoraj nie udało mi się nic zrobić. Ale usiądź sobie i jak chcesz to na zapleczu jest herbata. Niedawno zagotowałam wodę. - powiedziała, kucając koło doniczek i sięgnęła po worek z ziemią.
-Dzięki - mruknąłem i usiadłem na jakiejś skrzynce. Obserwowałem przez chwilę, jak zręcznie przesadzała rośliny, dbając o to, żeby wszystko było jak należy. W końcu otrzepała rękawice z ziemi i podniosła się.
-Słuchaj, po co mamy tutaj siedzieć? Może skoczymy do jakiejś knajpy na śniadanie? Trochę już zgłodniałam. - zaproponowała, a ja całkiem chętnie na to przystałem. Uświadomiłem sobie, że też byłem już nieźle głodny. Z powodu porannego kaca, nie miałem ochoty na śniadanie i przed wyjściem zjadłem tylko suchego tosta.
Wyszliśmy z kwiaciarni i poszliśmy do jednej z pobliskich knajpek. Usiedliśmy przy stoliku obok okna i zamówiliśmy sobie po dużym śniadaniu.
-Muszę przyznać, że rano czułam się fatalnie. Dzięki Godrykowi, miałam jeszcze trochę nieprzeterminowanego eliksiru na kaca. - powiedziała Mary, kiedy kelnerka odeszła od naszego stolika.
-Taa, mnie też uratował. Chyba wyszedłem trochę z formy.
Mary zaśmiała się i spojrzała się na mnie nieśmiało.
-A tak zupełnie serio... przysięgasz, że nic wczoraj nie odwaliłam? - zapytała, patrząc mi się niepewnie w oczy. Chwilę się jej przyglądałem, analizując w głowie całą sytuację. Nie miałem serca jej tym obciążać.
-Było w porządku. Naprawdę. - powiedziałem, uśmiechając się do niej pocieszająco. Odetchnęła z ulgą. Wziąłem ją lekko za rękę, a ona posłała mi wesoły uśmiech.


-Właściwie to mam ze sobą aparat Franka. Możemy obejrzeć zdjęcia z wczoraj. - powiedziałem, wyjmując z plecaka futerał z aparatem w środku. Kelnerka wróciła, niosąc dwa wielkie talerze z jajecznicą na boczku i dwa duże kubki kawy.
-Aparat Franka? Skąd go masz?
-Długa historia. Klisza była pełna, więc już ją wywołałem. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko.
Wyciągnąłem z futerału kopertę, w której miałem odbitki i rozłożyłem je na stole.
Pochyliliśmy się nad blatem. Na większości zdjęć była Alicja. Frank na co dzień dużo fotografował i dopiero ostatnie ze zdjęć były z poprzedniego dnia.
-O, to jest z wczoraj - powiedziałem, pokazując Mary zdjęcie, na którym Lilka wchodziła do baru z fastfoodem o jakiejś drugiej w nocy w ciemnych okularach.
-Taaak, to jeszcze pamiętam - zaśmiała się. 

evan rachel wood GIF

-Te są z klubu. - pokazałem palcem w stronę paru zdjęć. Aparat przechodził z rąk do rąk. Pierwszą fotkę zrobił James i uwiecznił na niej roześmianego Franka w drodze do baru. Na następnym widać już było moment tuż przed tym jak Longbottom zdążył odciągnąć Alicję od mikrofonu.

image

-Tu się chyba zaczyna moja czarna plama w mózgu - zaśmiała się Mary, śmiejąc się ze zdjęcia.
-To już powrót, tak? - zapytała, pokazując na kolejne z fotografii. Na większości widać było jak szwendaliśmy się po ulicach nocnego Londynu.
-Jeszcze łaziliśmy tu i tam przez chwilę.
-O słodki Merlinie, to ja? - Mary wytrzeszczyła oczy, na widok zdjęcia, na którym biegła po ulicy roześmiana, rozkładając ręce na boki. Zaśmiałem się.
-To chyba już mojego autorstwa.

city

-A tu klasycznie zakochane pary - zaśmiała się Mar, pokazując kolejne zdjęcia Lily i James'a oraz Longbottom'ów. 

Mary patrzyła się na te zdjęcia z rozmarzeniem, a ja czułem coraz większy ścisk w klatce piersiowej. 


Dorcas:
Odłożyłam ołówek i zamknęłam szkicownik. Już pora się zbierać do wyjścia, pomyślałam i dopiłam resztkę zimnej herbaty. Wstałam z mojego ulubionego zapadniętego fotela i ruszyłam do sypialni. Na łóżku czekała już na mnie sukienka. Była naprawdę przepiękna. Cała uszyta z lśniącego, śnieżnobiałego materiału, dookoła dekoltu miała delikatną falbankę a dół rozpościerał się na boki jak u księżniczki. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, pomyślałam, że w takiej właśnie sukience mogłabym wziąć ślub. Teraz jednak ta myśl wcale nie sprawiała mi przyjemności. Wątpiłam, żeby po tym wieczorze nadal mi się dobrze kojarzyła.
Przygotowania nie zajęły mi wiele czasu. Kiedy byłam już gotowa, poszłam do salonu i przystanęłam przy oknie wychodzącym na ogród. Słońce powoli chowało się za horyzontem i zapadał zmrok. Zapatrzyłam się w ten widok, czując coraz większe zdenerwowanie. Tak jak ostatnim razem poświęciliśmy mnóstwo czasu na zaplanowanie wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach. Miałam jednak złe przeczucia - nic konkretnego, ale jakaś myśl nie dawała mi spokoju. Jakby coś miało pójść dziś nie tak.
-Cześć, piękna - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Desire ubranego w elegancki smoking. Wziął mnie delikatnie za rękę i złożył na niej lekki pocałunek. Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Desire zawsze robił wszystko, co mógł, żeby mi to ułatwić. 

-Niezłe szmatki - powiedziałam, przyglądając się jego eleganckiej marynarce.
-Twoje też niczego sobie - zaśmiał się, a ja ukłoniłam się przed nim jak na prawdziwą damę przystało.
-Desire, cały czas mam złe przeczucia. - powiedziałam, nie mogąc przestać myśleć o czarnych scenariuszach.
-Przed każdą misją tak jest...
-Tym razem to coś innego. Może da się jeszcze coś poprawić? Może nie pomyśleliśmy o wszystkim?
-Dor, zrobię wszystko, co mogę, żeby cię ochronić. Jeżeli coś to dla ciebie zmieni, możesz jeszcze trochę zaczarować swój wygląd. - powiedział, wskazując na moją różdżkę.
Nie było to wiele, ale postanowiłam zmienić kolor włosów, a potem jeszcze lekko zaczarowałam swoje rysy twarzy. Musiało wystarczyć.
-Będzie dobrze. Dziś się teleportujemy. Żal tych ciuchów na podróż kominkiem - powiedział Desire. Wziął mnie pod rękę i poszliśmy razem do wyjścia. Oddaliliśmy się poza bariery antyteleportacyjne, wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić i z trzaskiem zniknęliśmy.

***

Posiadłość była ogromna i przytłaczająca. Cztery piętra, marmurowe rzeźby, czerwone dywany i złota zastawa. Oboje z Desire wytrzeszczyliśmy oczy, kiedy pojawiliśmy się na miejscu. Teleportowaliśmy się w ciemnym parku, który otaczał willę dookoła i już z tej odległości poraził nas ten przepych i wszechogarniający snobizm.
-Słodki Merlinie - wyszeptałam. Musieliśmy się szybko otrząsnąć z pierwszego szoku. Dookoła nas pojawiali się kolejni goście. Ruszyliśmy więc w stronę willi. Ominęliśmy główne wejście, przed którym kłębiła się cała chmara dziennikarzy. Zamiast tego skorzystaliśmy z wejścia dla służby. Przemknęliśmy wąskimi korytarzami i przez kuchnię dostaliśmy się do sali balowej.
-Widzisz go? - zapytałam, rozglądając się dyskretnie na boki. Desire zgarnął z tacy kelnera kieliszek z szampanem. Pochylił się do mnie, żeby mi go podać i szepnął mi do ucha:
-Przy głównym wejściu.
Spojrzałam mimochodem w tamtym kierunku i rzeczywiście zauważyłam wysokiego bruneta, który rozmawiał z grupą innych elegancików. Ciekawe czy to też śmierciożercy...
Corban Yaxley był kilka lat ode mnie starszy. Wysoki, chudy i z tego co o nim przeczytałam, to też zdecydowanie szalony.
-Rozdzielamy się. Ale pamiętaj, będę wiedział, kiedy ktoś cię zaatakuje. Od razu ci pomogę. - szepnął Desire, a kiedy lekko kiwnęłam głową, oddalił się na przeciwny koniec sali.
Zaczęłam się przechadzać między gośćmi, ciągle kątem oka obserwując Yaxley'a. Czekałam na moment, kiedy odłączy się od grupy znajomych i zostanie sam. Po zbyt długich kilkunastu minutach w końcu nadeszła wyczekiwana przeze mnie chwila. Szybkim krokiem ruszyłam w jego stronę. Stał odwrócony do mnie tyłem i przyglądał się malowidłu w złotej ramie, które zdobiło jedną ze ścian. Będąc już odpowiednio blisko, udałam, że potykam się o krawędź sukni. Złapałam go za ramię, ratując się przed upadkiem. Banalne, ale skuteczne. Yaxley odwrócił się do mnie zdziwiony. Przez chwilę byłam pewna, że zaraz rzuci na mnie klątwę. Jednak kiedy na mnie spojrzał, cała furia z jego twarzy zniknęła i zastąpił ją wyraz szczerego osłupienia.
-Och, bardzo pana przepraszam. Straszna ze mnie niezdara. - powiedziałam nieśmiało, robiąc do niego maślane oczy. Yaxley dosłownie zamarł - cały zesztywniał wpatrzony we mnie jak w obrazek. Tak rozanielony wyraz twarzy wydawał mi się mało wiarygodny i zaczęłam się już zastanawiać, czy Desire aby na pewno nie przesadził.
-Ratowanie pani to czysta przyjemność. - powiedział w końcu, biorąc mnie za ręce - W zamian jednak oferuję towarzystwo na resztę wieczoru. Nie przyjmę odmowy. Zatańczymy?
Nie było tego w planach. Miałam dwie lewe nogi, ale dla dobra misji musiałam się zgodzić. Przykleiłam na twarz uśmiech, wzięłam go pod rękę i ruszyliśmy na parkiet. Damy w kolorowych sukniach wirowały ze swoimi partnerami, a przygrywała im elegancka orkiestra.
Całe szczęście nie tańczyliśmy długo. Zdążyłam tylko kilka razy nadepnąć na palce Yaxley'owi. On jednak jakby wcale tego nie zauważał. Ciągle tylko gapił się na mnie maślanym wzrokiem, jakbym była co najmniej ósmym cudem świata. Policzki płonęły mi pod tym spojrzeniem. Nie podobało mi się to, ale musiałam wytrzymać. Moim zadaniem było zajmowanie jego uwagi tak długo, aż Desire zdąży zakraść się do jego komnat na górze i wykraść co trzeba.
Melodia dobiegła końca, ale Yaxley wcale nie zamierzał mnie puszczać. Uśmiechnęłam się do niego nerwowo, próbując się odsunąć. Odwzajemnił uśmiech, ale zacisnął jeszcze mocniej rękę na mojej talii. Rozejrzałam się po sali, szukając wzrokiem Desire. Na darmo. Nigdzie go nie było. Wiedziałam, że to dobry znak - że zapewne już realizuje nasz plan, ale wciąż nie mogłam opędzić się od złych przeczuć. Robiło się niebezpiecznie a ja starałam się nie panikować. Nie przychodziło mi to łatwo. Byłam zamknięta na balu, na którym roiło się od Śmierciożerców. Zabiliby mnie, gdyby tylko odkryli, kim jestem i nawet nie drgnęła by im powieka. Jeden z nich - pozbawiony piątej klepki morderca - właśnie coraz mocniej oplatał mnie ramionami, szczerząc się do mnie w zalotnym uśmiechu. Czułam się, jakby oplatały mnie diabelskie sidła.
-Jesteś taka piękna. Będziemy we dwoje już na zawsze - powiedział Yaxley. Zamarłam. Czy jemu na serio kompletnie odbiło? Godryku, ratunku. Po raz pierwszy żałowałam, że moc Desire była taka silna.
-Trochę tu duszno - szepnęłam, próbując się wyswobodzić z jego ramion.
-Chodźmy na zewnątrz. Będziemy w końcu sami, kochana. - uśmiechnął się do mnie czarująco i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Dreszcz strachu przebiegł przez całe moje ciało. Yaxley wydawał się być ślepy na wszystko - omamiony własnym szaleństwem i wizjami, które podsyłał mu Desire. Wyszliśmy na przestronny taras. Całe moje ciało przeszył chłód. Chwilę staliśmy bez ruchu. Nie wiedziałam, jaki powinien być mój kolejny krok. Tego plan nie obejmował - nie miałam w ogóle opuszczać sali balowej.
-Już mi lepiej. Możemy wracać - powiedziałam, ale ręka Yaxley'a obcesowo zacisnęła się na moim nadgarstku. Przełknęłam nerwowo ślinę.
-Musimy iść. - powiedział nagle, patrząc się na mnie tak płomiennym wzrokiem, że mowę mi odjęło.
-Dokąd? - wyszeptałam, teraz bojąc się nie na żarty.
-Musimy załatwić te wstrętne szlamy. Ty i ja, musimy to zrobić. A potem będziemy razem - powiedział tonem, jakby to była najbardziej oczywista na świecie rzecz. Przyciągnął mnie do siebie. Jego usta zmiażdżyły moje wargi. Ciągle dudniły mi w uszach jego słowa. Strach sparaliżował mnie całą i nie mogłam się ruszyć.
W końcu oderwał się ode mnie, znowu zakleszczył rękę na moim nadgarstku i zaczął ciągnąć mnie w stronę parku. Merlinie, Godryku, pomóżcie!
Nikogo nie było w pobliżu. Szarpałam się, ale był zbyt silny. Wciągnął mnie pomiędzy drzewa - bardzo szybko kierował się w stronę bariery przeciwteleportacyjnej. Ledwo mogłam za nim nadążyć. W końcu udało mi się uwolnić jedną rękę. Szybko sięgnęłam nią po różdżkę, którą ukryłam w dekolcie. Teraz musiałam się bronić. Nie mogłam pozwolić na to, żeby nas teleportował. To byłby mój koniec.
Po długiej szamotaninie wyszarpnęłam się z jego uścisku. Cała się trzęsłam z nerwów, ale rzuciłam w niego zaklęciem petryfikującym. Yaxley jednak tylko zachwiał się i spojrzał się na mnie z czystą furią w oczach. Nie było już śladu po maślanym spojrzeniu. Stał przede mną rozwścieczony do granic możliwości. Byłam pewna, że gotowy był mnie zabić.
Wyciągnął różdżkę i wziął szeroki zamach. Wtedy jednocześnie stało się kilka rzeczy. Usłyszałam za plecami szybkie kroki, a Yaxley zamiast wycelować zatoczył się i powiódł pustymi oczami dookoła. Zaczął rzucać zaklęcia na oślep we wszystkie strony. Promienie latały ze świstem między drzewami, roztrzaskiwały pnie na wióry.
-Padnij! - usłyszałam za sobą krzyk Desire. Rzuciłam się na ziemię i zakryłam głowę rękoma. Nie rozumiałam, co się dzieje. Zobaczyłam nagle, jak Blanshard biegnie w naszą stronę na złamanie karku. Z rozpędu rzucił się na Yaxley'a i powalił go na ziemię. Zaciśnięta pięść trafiła w twarz Desire, zaczęli się szamotać na ziemi. Różdżka Yaxleya potoczyła się gdzieś między krzaki. Zerwałam się na nogi i podbiegłam do nich. Desire szarpnął Yaxley'a mocniej i przytrzymał, żeby nie mógł się ruszyć. Wtedy spetryfikowałam go na dobre.
-Co... co się tu dzieje? - wydyszałam, ledwo łapiąc oddech. Cała dygotałam z przerażenia, nic nie rozumiałam. Desire odwrócił się w moją stronę. Jego oczy przez ułamek jeszcze sekundy lśniły złotem.

image


Desire:
-Jesteś cała? - zapytałem, wstając z ziemi. Odrzuciłem ciało nieprzytomnego Yaxley'a na bok i odciągnąłem je w stronę krzaków. Lepiej jak trochę minie, nim któryś z gości na nie natrafi. Dorcas stała ciągle sztywno w tym samym miejscu, zaciskając mocno oczy. Wiedziałem, że musiała być przerażona. Tak mało brakowało. Nie dziwiłem jej się.
-Chodźmy stąd - powiedziałem cicho, wyciągając do niej rękę. Otworzyła oczy i wciągnęła ze świstem powietrze. Kiwnęła sztywno głową. Podeszła jeszcze do nieprzytomnego Yaxley'a i wyczyściła mu zaklęciem pamięć. Potem teleportowaliśmy się z cichym trzaskiem.
W milczeniu przeszliśmy dystans od zasłony przeciwteleportacyjnej do naszych domów. W końcu stanęliśmy przed jej furtką. Mieliśmy się tam pożegnać, ale wiedziałem, że nie powinna być teraz sama. Pociągnąłem ją za rękę w stronę mojego domu.
Weszliśmy do środka i ogarnęły nas ciemności. Staliśmy chwilę w ciszy. Dorcas nadal cała dygotała, a ja sam też nie czułem się najlepiej. Złapałem w ciemnościach jej przestraszone spojrzenie. Wziąłem ją za ręce.
-Chodź - szepnąłem i poprowadziłem ją wgłąb domu.
Misja się udała, plan został zrealizowany. Jednak to był najtrudniejszy wieczór w moim życiu. Przez chwilę naprawdę myślałem, że ją stracę. Ten moment, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie ma jej na sali balowej... Yaxley był szaleńcem bez sumienia. Nie wiem, co by się stało, gdybym nie zdążył na czas.
Dorcas wtuliła się we mnie i poczułem, jak trzęsie od płaczu. Od tak dawna byliśmy zdani tylko na siebie, że rozumieliśmy się niemal bez słów. Potrzebowaliśmy się. Chwilę jeszcze staliśmy w cichym uścisku, a potem osunęliśmy się razem na podłogę i długo długo siedzieliśmy, czytając ze swojego milczenia cały smutek, strach i miłość.

  Keira Knightley Film GIF






Źródła:

  • https://giphy.com/gifs/andrew-garfield-6Jnw15piRRVks
  • https://pl.pinterest.com/pin/455848793505768294/
  • https://giphy.com/gifs/evan-rachel-wood-8K7pfzRgrAZjy
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872367322923/
  • https://may0osh.tumblr.com/post/101683395912/leighton-meestergif-hunt
  • https://weheartit.com/entry/299988234
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872365835276/
  • http://weloveamandaseyfried.tumblr.com/page/2 
  • https://eternalroleplay.tumblr.com/post/162641616794/jamie-campbell-bower-gif-hunt
  • https://giphy.com/gifs/film-2012-sNg5qE22XGv7O