sobota, 10 grudnia 2016

rozdział 55

Autua:
-Opowiedz mi o swoich przyjaciołach. - rzuciłem w ciemność. Gdzieś niedaleko dostrzegałem słaby zarys jej sylwetki, leżała skulona na swojej koi, ale wiedziałem, że nie spała. Odstawili ją z przesłuchania zaledwie parę godzin temu. Ja też nigdy nie spałem, w tak złym miejscu nie dało się zamknąć oczu bez krwawych wizji pod powiekami. Zastanawiałem się, czy Śmierciożercy właśnie tak to wymyślili, że pod ich nieobecność będą nas torturować własne myśli.
Odwróciła się w moją stronę, wielkie oczy błysnęły w ciemności.
-Już tyle razy... - zaczęła, ale ostatecznie z głębokim westchnieniem zaczęła opowieść. Kochałem tą historię. Była czymś, czego ja nigdy w moim życiu nie zaznałem.
Zacząłem podążać za jej głosem, który kluczył po Hogwarcie i Dolinie Godryka, wspaniałych miejscach, których nawet nie obejmowała moja wyobraźnia. Jedyne co w mojej głowie było wyraźne, to obraz małego domku z bielonymi ścianami, dużym ogrodem i starym drzewem na podwórku, którego gałęzie zwieszały się przez płot, łącząc okna sąsiadów. Ten obraz żył w mojej głowie, czasem była zima, innym razem lato. Zawsze był tym, na czym Dorcas zatrzymywała się na chwilę, żeby uspokoić drżący głos i zanurzyć się w dobrych minionych dniach.
Nie wiedziała, co planowałem już od kilku tygodni, odkąd usłyszałem pewną rozmowę strażników. Nie miała pojęcia, że ta chwila była już naprawdę blisko.
-Kogo kochasz? - zapytałem ją, wbijając spojrzenie w jej niewyraźny zarys.
Przez chwilę patrzyła się na mnie w milczeniu, jakby zdziwiona moim pytaniem, aż nagle jej oczy zaszły łzami. Spanikowałem. Wjednej chwili byłem koło niej, nie mogła płakać. Nie mogła, nie zasługiwała na to. To było przeze mnie.
-Nie płacz, nie płacz, aniele, nie nie nie. - objąłem jej małe, kruche ciało i poczułem, jak cała drżała.
-Co za różnica kogo kocham, oni wszyscy albo nie żyją, albo mają mnie gdzieś. A ja i tak nigdy stąd nie wyjdę. - wyszeptała, dosłownie chwilę przed tym, jak kraty zaskrzypiały złowieszczo, a jedyne źródło światła - ledwo tlący się kaganek na biurku strażnika - zasłoniła wielka czarna postać.
Znieruchomieliśmy. Zbliżył się do nas, złapał moją małą ptaszynę za włosy i mocno pociągnął w górę.
-Czekają na ciebie - powiedział, uśmiechając się lubieżnie.
Nawet się nie opierała. ruszyła przed siebie utykając, trzymana przez tego potwora.
Kraty zamknęły się z łoskotem. Zostałem sam z ciemnością i jedną, kiełkującą w głowie myślą.


Syriusz:
Nie obchodziło mnie to, co mówili inni o tym, że dobrze mi się powodziło. Oczywiście wiedziałem, że czasy były ciężkie i wiele ludzi bardzo cierpiało. Jednak ja pomagałem im jak mogłem. Jeździłem na misje, przygotowywałem akcje propagandowe i walczyłem na wielu frontach. Ale wielu ludziom nie podobało się, że miałem kupę forsy, piękną dziewczynę i opływałem w luksusy. No cóż. Widać miałem szczęście, za które nie zamierzałem nikogo przepraszać. W moim życiu spaprało się wystarczająco wiele, żebym teraz miał żałować tego, że wreszcie było dobrze.
-Co proszę? - zapytałem, unosząc wysoko brwi, kiedy jakiś zgrzybiały dziadek przyskoczył do mnie na zebraniu Zakonu, żeby wyrazić swoją dezaprobatę.
-To co słyszałeś, młodzieńcze, to co słyszałeś! - zawołał i rzucił na stół mugolską gazetę.
Przewróciłem oczami, kiedy zobaczyłem swoje zdjęcie przy jednym z artykułów.
Nie zdążyłem niestety nic mu powiedzieć, bo przechwycił mnie James. wyciągając na korytarz.
-Lily jest w szpitalu - powiedział, chodząc w tą i z powrotem.
-Zaraz, co?
-Tak! A muszę tu siedzieć, bo Dumbledore chce czegoś ode mnie.
Wyglądał na cholernie zdenerwowanego. Choć moim zdaniem Evans poradziłaby sobie sama, uznałem, że to nie dobry moment na takie komentarze.
-Przysłała mi patronusa, żebym się nie martwił.
-No to się nie martw.
-Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Tyle się złego już wydarzyło. Łapo, mam złe przeczucia.
-Właśnie widzę - powiedziałem, sięgając do kieszeni marynarki po piersiówkę. Dokładnie wiedziałem, co mogło pomóc w takiej sytuacji się uspokoić. Najchętniej sam pociągnąłbym dużego łyka.
-Słuchaj, jak chcesz, to mogę za ciebie pójść do Munga, wybadać sytuację. Ty tu zostań.
-Nie wpuszczą cię.
-Umiem się wkraść niezauważony - powiedziałem, mrugając do niego.
James zawahał się, ale ostatecznie chyba przypomniał sobie, jak dobry byłem w te klocki i kiwnął głową.
-Dobra, jestem ci winien przysługę.
-Nie jedną! - zawołałem, wychodząc.

***


-Dzień dobry, szukam Lily Evans, właśnie dostałem wiadomość, że przyjęli ją na oddział - powiedziałem, uśmiechając się czarująco do młodziutkiej recepcjonistki w szpitalu. Zarumieniła się i zajrzała do papierów. Widziałem jak przelotnie zerknęła na bukiet różowych róż, które ze sobą miałem. Na blacie leżała ta sama gazeta, którą jeszcze chwilę temu wymachiwał mi przed nosem ten starzec. To było jedno z moich lepszych zdjęć na okładce. Przezornie położyłem na nim kwiaty, żeby przypadkiem mnie nie skojarzyła.
-Czy jest pan kimś z rodziny? - zapytała, prześwietlając mnie spojrzeniem.
Uśmiechnąłem się, ukazując jej cały rząd zębów. Zarumieniła się jeszcze bardziej. Merlinie, dzięki ci za to, jak działałem na kobiety.
-Jasne, jestem jej bratem. Przyszywanym. Z poprzedniego małżeństwa jej ojca. Severus Snape.
-No to... w takim razie, pańska siostra leży na czwartym piętrze w sali 7b. Zachęcamy również do zajrzenia piętro wyżej do naszej herbaciarni...
-Jasne, na pewno wpadnę. - rzuciłem przez ramię, kierując się w stronę schodów. Kwiaty mogła sobie zatrzymać.
Szybko znalazłem odpowiednią salę i pchnąłem drzwi, gotowy na wszystko, co mogłem tam zobaczyć.
-Evans, James odchodzi od zmysłów, a ty wyglądasz mi na zupełnie zdrową. - powiedziałem oskarżająco, kiedy ją zobaczyłem. Idąc korytarzem, widziałem ludzi w bardzo złym stanie, a ona tu sobie praktycznie leżała jak na wczasach.
-Cicho - szepnęła i ręką przywołała mnie do siebie.
-Jak tu wszedłeś? - zapytała.
-Łatwizna, ta mała w recepcji od samego początku na mnie leciała.
-Syriusz, to poważna sprawa. Nie żartuj sobie. - powiedziała, jakoś nie wpadając na to, że mówiłem szczerą prawdę - Musimy stąd wyjść jak najszybciej. To pułapka. - wyszeptała, zerkając w stronę drzwi.
-To czemu nadal tu jesteś? Czemu nie zwiewałaś od razu?
-Cały czas ktoś mnie pilnuje. Jestem prawie pewna, że ten gość z łóżka obok to Śmierciożerca. - wskazała na puste, rozkopane łóżko po drugiej stronie pokoju. - Na pewno zaraz wróci.
-Dobra, w takim razie główne wejście odpada. Możemy... - rozejrzałem się i nagle przyszło mi coś do głowy.
-Jak bardzo źle się czujesz? - zapytałem, prześwietlając ją spojrzeniem.
-Jestem zdrowa jak Hipogryf, możemy wyjść nawet oknem. - obwieściła.
-Dobra, to się zbieraj.
Spojrzała się na mnie jak na wariata.
-Mówisz serio? Wiesz, które to jest piętro?
-Oj, Evans, nie takie rzeczy się robiło. - zaśmiałem się cicho i wyszedłem na korytarz, żeby sprawdzić, czy nikt się nie zbliżał.
-Pusto. Teraz albo nigdy. Chodź.
Lily boso poszła za mną. Weszliśmy do sali na drugim końcu korytarza. Jedyny rezydent akurat leżał w śpiączce, więc warunki były idealne.
-Trzymaj - ściągnąłem z siebie kurtkę i podałem jej - Na dworze śnieżyca, James nie darowałby mi, gdybym kazał ci schodzić po rynnie w samej koszuli. Tylko jej nie zepsuj, była dość droga.
Lily uśmiechnęłam się blado. Widziałem, że się stresowała, ale czy było inne wyjście? Trzeba było się zmywać jak najszybciej, nie było czasu na wymyślenie czegoś innego.
-Dobra, ja idę pierwszy, pod nami powinien być niższy dach. Nie schodź, póki na niego nie zeskoczę.
Pokiwała głową, ale nie byłem przekonany, że wszystko do niej dotarło.
-To lecimy.
Otworzyłem na oścież okno, a do środka wpadł mroźny wiatr, nawiewając mnóstwo śniegu na podłogę. Wszedłem na parapet i oparłem stopę na wystających śrubach od rynny. Zacząłem powoli schodzić w dół, z różdżką w zębach, na ślepo szukając czegoś, na czym można by oprzeć nogę. Po paru minutach mozolnej wędrówki, udało mi się zeskoczyć na dach, który był mniej więcej w połowie drogi na ziemię.
-Droga wolna!
Zobaczyłem, jak ruda czupryna wychyla się za okno. Zielone oczy spojrzały się na mnie ze strachem.
-Nie pękaj, będę cię asekurował.
Pokiwała głową i spuściła jedną nogę. Wiatr rozwiał jej włosy. Bose stopy zaczęły szukać oparcia, ale miała za krótkie nogi, żeby dosięgnąć tej samej śruby.
-Spuść się na rękach. Jakieś dziesięć centymetrów na lewo będziesz miała oparcie. - powiedziałem, a Lily spojrzała się na mnie jak na szaleńca - Nie mamy całego dnia, Evans.
-Och, zamknij się - warknęła i opuściła się, jak jej mówiłem. Niedługo potem była koło mnie.
-No dobra, to teraz już nic trudnego. Masz różdżkę?
Kiwnęła głową.
-To tak jak poprzednio. Ja pierwszy.
Szybko znalazłem drogę na ziemię, ale Lily nie miała już tak łatwo. Musiałem ją kierować to na wystający parapet, to na lekko wysuniętą cegłę, aż w końcu stanęła na ośnieżonym chodniku.
-Dziękuję. - szepnęła, szczękając zębami. Oddałem jej swoje buty i poszliśmy szukać dobrego punktu na teleportację.
-To jak to było? Dlaczego właściwie dałaś się zamknąć w szpitalu? - zapytałem po chwili, choć tylko częściowo mnie to interesowało.
-Kiedy byłam na misji, dostałam sowę od Dumbledore'a, że Dorcas zniknęła i żebym sprawdziła jeszcze jedną rzecz. I wtedy złapałam ogon. Na początku nie zauważyłam, ale po jakimś czasie było to już dla mnie jasne. Byłam głupia, bo zaczęłam jeszcze więcej szukać, nie chciałam się poddać. Ale wkurzałam tym coraz więcej ludzi. I wtedy zdarzył się wypadek. To była jakaś głupota, którą dałoby się wyleczyć jednym zaklęciem, ale oni potrzebowali tylko pretekstu, żeby mnie wsadzić do szpitala. Tam już mogli mnie stale obserwować. Nie wiem czemu mnie po prostu nie sprzątnęli...
-A dowiedziałaś się chociaż czegoś? O Meadowes. - zapytałem, przyśpieszając kroku. Stopy w przemoczonych skarpetkach zaczynały mi serio zamarzać.
-Niestety. Nie ma ani śladu. Zupełnie jakby się rozpłynęła w powietrzu. Och, Syriusz, tak bardzo się o nią boję. Mam koszmary, że jest w jakimś strasznym miejscu, albo... to po prostu nie może być prawda. - głos jej się złamał.
-Albo rzuciła to wszystko w cholerę i pojechała do Australii. - powiedziałem, żeby ją rozweselić, ale sam w to nie wierzyłem. Też wolałem nie myśleć, gdzie mogła teraz być.
-Tutaj będzie idealnie - powiedziałem, biorąc ją za rękę. Teleportowałem się, zabierając ją ze sobą prosto do Kwatery Głównej.
James czekał na zebraniu, siedząc jak na szpilkach.
-I co? - zapytał, kiedy wszedłem po cichu do salonu.
Otworzyłem szerzej drzwi i wpuściłem Lily do środka. Mogłem zobaczyć na własne oczy ulgę na jego twarzy, kiedy znowu miał ją w swoich ramionach. Chwilę obserwowałem ich, kiedy siedzieli na fotelu i szeptali ze sobą, ignorując całe zamieszanie Zakonu dookoła. Merlinie, miłość robiła z ludźmi straszne rzeczy. 

image


W moich myślach znowu zagościła Meadowes. Wyobraziłem sobie ciemny loch, niezdobytą twierdzę, tortury... wszystko jakby zmaterializowało się w mojej głowie. Ale to była właśnie sytuacja bez wyjścia. Nie wiedziałem gdzie była, ani czy w ogóle żyła. W najlepszym wypadku znajdowała się w miejscu, do którego nie było żadnego dostępu. Jak mogliśmy do tego pozwolić? Rany, Meadowes, czemu ty zawsze musiałaś się wplątać w jakąś aferę? Na dodatek nie mogłem przestać zadręczać się tym, jak wyglądała nasza ostatnia rozmowa.
Wyszedłem z zebrania na korytarz, bo i tak nie mogłem się skupić, a zrobiło mi się nieprzyjemnie duszno. Oparłem czoło o ścianę i przymknąłem oczy, zatapiając się w własnych czarnych myślach.
-Syriusz? - usłyszałem za plecami głos, którego jakoś wcale nie miałem ochoty słyszeć.
-Pam - szepnąłem i odwróciłem się do niej. Przytuliła mnie, ale poczułem się przez to jeszcze gorzej.


Remus:
To już parę tygodni, odkąd było zebranie zakonu, a mi została przydzielona misja odnalezienia Dorcas. No właśnie. Misja, która jako pierwsza całkowicie spędzała mi sen z powiek i jako jedyna przyprawiała mnie o jakiś dziwny niepokój. Bałem się, że jak ją odnajdę, to odkryję coś naprawdę przerażającego. Z drugiej strony... przecież jakbym jej nie znalazł to byłoby o wiele gorzej. Bałem się o nią. Mogła być wszędzie, mogła przecież już nie żyć. Nie chciałem w to wierzyć, ale musiałem dopuszczać wszystkie opcje. Gdybym jej nie znalazł, zabiliby mnie. Moi właśni przyjaciele. Nie miałbym im tego za złe. Gdyby oni tego nie zrobili, sam bym ze sobą skończył. To była w końcu nasza Dor.
Niestety. Po długich poszukiwaniach i staraniach wróciłem do punktu wyjścia. To śledztwo nie miało sensu, wszystkie tropy urywały się tam, gdzie się zaczynały, a po Dorcas jak nie było śladu te kilka tygodni temu, tak nie było i później.
Nie mogłem spać, nie mogłem jeść, uzależniłem się od poszukiwań, które coraz bardziej mnie dobijały. Do tego zbliżała się pełnia. Zaszyłem się w moim małym mieszkanku na poddaszu w centrum Londynu i zakopywałem się w papierach, raportach i zeznaniach.
Był kolejny szary dzień, zacząłem od kawy i odstawiłem pusty kubek na stertę brudnych naczyń, która piętrzyła się na pryzmach bezużytecznych papierzysk. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Krzyknąłem proszę, nie przejmując się bzdurnymi wymogami bezpieczeństwa.
Drzwi zaskrzypiały za moimi plecami, a ja machnąłem niedbale ręką, żeby zaprosić gościa do środka.
-Remus? - odwróciłem się na znajomy głos. Serce ścisnęło mi się boleśnie.
-Mary - mruknąłem, tracąc ochotę na cokolwiek.
-Cześć, ja tylko... - przerwała, bo zaczęła się rozglądać w zdumieniu po mieszkaniu.
-Masz jakąś sprawę? - zapytałem oschle - Mam dużo pracy.
-Tak, Zakon przydzielił ci świadka, może być ważny w sprawie Dor... słuchaj, może ty potrzebujesz jakiejś pomocy, nie wiem... w poszukiwaniach, albo w domu? - wyjąkała, patrząc się na mnie nieśmiało.
Spojrzałem się na nią surowym wzrokiem.
-Nie widzę potrzeby.
W tym momencie w drzwiach stanął sam Dumbledore. Zerwałem się na nogi. Dopiero wtedy dostrzegłem jaki bałagan i brud był dookoła.
-A ja widzę. Remus. Nasz świadek to wysoko postawiony Śmierciożerca. Nie dość, że może wiedzieć coś o Dorcas, ale zna różne sposoby, żeby wyprowadzić cię z równowagi. Idąc na przesłuchanie, musisz schować swoje słabości tak głęboko, jak tylko się da. Weź się w garść - powiedział ostro.
-Jest na dole - dodał łagodniejszym tonem i wyszedł.
Zostałem znowu sam na sam z Mary. Odrzucenie sprzed paru tygodni nadal mnie bolało i żadne z nas nie wiedziało co zrobić. Łatwiej było mi nie patrzeć na nią.
-To co mam robić, szefowo? - zapytałem błądząc spojrzeniem po pokoju. Było mi wstyd, że widziała mnie w takim stanie.
-Na początek się ogól. Ja czekam na dole. - powiedziała i ostatni raz omiatając wzrokiem mieszkanie, wyszła.
Westchnąłem i potarłem ręką kilkudniowy zarost. Zacząłem kompletować ubrania i przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu maszynki do golenia.

*** 

Zszedłem do małej kawiarenki, zajmującej lokal na parterze. Mary siedziała przy jednym ze stolików i czytała gazetę. Miejsce koło niej zajmował wysoki mięśniak i pił herbatę. Parę miejsc dalej zobaczyłem mężczyznę z włosami przyprószonymi siwizną i małą łysiną na czubku głowy. Siedział nienaturalnie sztywno, domyśliłem się, że był związany zaklęciami. Poprawiłem kurtkę i ruszyłem w jego stronę, lawirując między plastikowymi stolikami.
-Witam - powiedziałem, siadając naprzeciwko niego.
Z bliska wyglądał dużo młodziej. Zmierzył mnie pewnym siebie wzrokiem, a zmarszczki wokół oczu pogłębiły mu się.
Oparłem na stole łokcie i przyjrzałem mu się.
-Mam kilka pytań. - powiedziałem rzeczowo, a Śmierciożerca uśmiechnął się kpiąco.
-Będę się streszczać. Wiem, że brałeś udział w zasadzce na weselu Lonbottom'ów. To ciebie znokautowała Dorcas Meadowes. Potem uciekłeś z aresztu Zakonu Feniksa. Moje pytanie brzmi, co wiesz o zniknięciu Meadowes?
-Dorcas Meadowes mówisz? - zaśmiał się chłodno. - Pierwsze słyszę.
Spojrzałem się na niego ze złością. Oczywiście wiedziałem, że to nie będzie takie łatwe. Zacząłem z nim rozmawiać, z każdą odpowiedzią, coraz lepiej rozumiałem, o co chodziło Dumbledore'owi, kiedy powiedział, że potrafił wyprowadzić człowieka z równowagi. On coś wiedział, byłem pewien, ale był doskonałym zawodnikiem. Najlepszym w swojej dziedzinie. Pewny siebie, cyniczny, przekonany o własnej wyższości.
Jednak w końcu i mi udało się go sprowokować. Wtedy zacisnął mocno szczęki i wysyczał przez obnażone zęby:
-Ta szmata jest już martwa. Jeśli jeszcze jej nie zabili, to i tak nie wyżyje tam dłużej niż do końca tygodnia. Wszyscy uwielbiają przedstawienia z jej udziałem. Nigdy jej nie dostaniecie.
-Gdzie jest wasza baza? - zapytałem wściekły.
Śmierciożerca roześmiał się ochryple. Miałem ochotę walnąć go z całej siły w twarz.
-Cholera, nie próbuj się nawet ze mnie śmiać - powiedziałem.


Nie wytrzymałem długo. Wstałem i wymierzyłem mu cios w głowę. Wszyscy zerwali się z miejsc. Mugolska kasjerka krzyknęła przestraszona, Mary zawołała moje imię, żebym się opanował, ale to tylko pogorszyło sytuację. Jej głos był jak zapalnik, który wyzwalał we mnie jeszcze więcej rozgoryczenia i złości. Mój więzień nie mógł się nawet bronić, wciąż związany zaklęciem. Jednak nadal ryczał ze śmiechu. Wielki mięśniak złapał mnie za ręce i odsunął od stolika. Potem zdjął zaklęcia z więźnia i wyprowadził go, żeby zaraz teleportować się do aresztu.
Mary stała, zasłaniając usta dłonią i wpatrywała się we mnie z szokiem wymalowanym na twarzy.
-Remus... - szepnęła, ale ja tylko podniosłem dłoń, żeby już nic nie mówiła i wyszedłem.


Dorcas:
Ocknęłam się, kiedy zostałam gwałtownie poderwana do góry.
W jednym momencie straciłam grunt pod nogami i jeszcze przez chwilę nie mogłam ocenić, co się ze mną działo.
Mignęła mi gdzieś ciemna twarz Autua, jego czarne oczy spotkały się z moimi i nagle upadłam. Grzmotnęłam o ziemię tak mocno, że aż mnie zamroczyło. Autua szybko znalazł się koło mnie i jednym ciosem znokautował mężczyznę, który stał nade mną i coś krzyczał. To on mnie wcześniej podniósł i próbował gdzieś wybiec.
-Autua - wykrztusiłam, próbując zebrać się z ziemi. Schylił się, zabrał nieprzytomnemu strażnikowi różdżkę i wziął mnie na ręce.
-Wszystko dobrze, wszystko dobrze, musimy teraz biec. Musimy być bardzo bardzo cicho.
Zaczął się skradać po schodach, prowadzących do świata Śmierciożerców.
Ktoś po drugiej stronie drzwi przekręcił klucz w zamku i nacisnął klamkę. Wstrzymałam oddech. Autua przylgnął plecami do ściany i trzymał mnie blisko siebie. Nie wiedziałam, co się działo. Nie mogłam sama iść, kolejne przesłuchanie tego dnia zupełnie pozbawiło mnie sił. W naszej celi już od kilku dni nie było wody ani jedzenia, strażnik odstawił mnie z przesłuchania parę godzin temu, Autua zdążył obmyć mi rany i kazał iść spać. Koszmar z tamtego czasu był nadal żywy w mojej głowie. Gdy zamykałam oczy...
-Dzisiaj opuszczają na pół godziny zasłonę przeciwteleportacyjną w Dolinie Godryka. Tam są przyjaciele. Strażnik mówił, że opuszczają - szeptał podekscytowany do mojego ucha, a ja nie mogłam w to uwierzyć. Zaczęło do mnie docierać, co chciał zrobić.
To było niewykonalne. Nie wierzyłam, żebyśmy mieli szanse. Ale Autua był silny. Czułam jak jego serce szybko pompowało krew, widziałam przejęcie w jego oczach. Był zdecydowany. Tyle razy mówił o ucieczce, nie wierzyłam, że to wszystko na serio. Ja już się dawno poddałam, nawet się nie bałam, że mogli nas złapać, wtedy nie mieliby wyboru. Musieliby nas zabić. To oddałoby mi spokój.
On jednak chciał walczyć. Nie robił tego dla siebie, robił to dla mnie.
Ktoś z drugiej strony otwierał drzwi. Coraz szerzej... Autua kopnął je tak mocno, że człowiek po drugiej stronie oberwał w czoło i odskoczył na parę kroków. Wtedy wypadliśmy. I to z takim impetem, że nikt nie wszczął alarmu. Autua przebiegł przez korytarz tak szybko, że wszyscy, którzy tam akurat stali ze zdumieniem wlepili w niego oczy, zapominając o bożym świecie.
Zamachnął się różdżką, a rozdzieliła nas i gapiów ściana dymu. Dopiero wtedy zaczęły fruwać nad nami zaklęcia. Jedno za drugim, odbijały się od ścian. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w Autua. A on dalej biegł. Dopadł w końcu do wielkich drzwi, które zawsze pozostawały bezwzględnie zamknięte. Zaczął szarpać klamkę, ale nie chciały ustąpić. Odsunął się więc i zamachnął różdżką za głową. Krzyknął zaklęcie, a drzwi rozleciały się w drzazgi z przeraźliwym hukiem. Autua ruszył w chmurę pyłu i przelazł przez ziejącą w murze dziurę. Uderzyła we mnie fala lodowatego powietrza. On biegł dalej. Widziałam, jak Śmierciożercy zmieniali się w przerażające cienie, żeby nas dopaść, słyszałam jak coś krzyczeli, a wokół nas co chwila rozlegał się świst zaklęć, które z przeraźliwą siłą wpadały na drzewa i rozbijały je na trociny. Autua zaczął zwalniać. Bose stopy brodziły w śniegu, kropelki potu pojawiły się na jego twarzy. Zaczął powłóczyć nogami.
-Proszę, Autua. Proszę, już tak niedaleko. - szepnęłam mu do ucha, przejmując całą wolę walki. Uwierzyłam. Wtedy znów zobaczyłam determinację na jego twarzy. Zacisnął zęby i wbił oczy w jeden punkt przed sobą.
Nagle poczułam ciarki na plecach i wiedziałam, że przekroczyliśmy osłony przeciwteleportacyjne. Autua zacisnął powieki i wciągnęła nas noc.


 

 

Linki:

  • https://bellas-gifhunts.tumblr.com/post/139996209561/karen-gillan-gif-hunt
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/16659551218/andrew-garfield-gifs-pt-2

niedziela, 13 listopada 2016

rozdział 54

Alicja:
-Frank! Jestem! - zawołałam, zdejmując płaszcz i buty. Miałam całe przemoczone nogi, śnieg sypał cały dzień. To pierwszy taki mróz tej zimy. Już od progu poczułam przyjemne ciepło, Frank musiał napalić w kominku.
-Ale lodówka... - zaczęłam, wchodząc do salonu. Frank podszedł do mnie, delikatnie pocałował i poszedł do kuchni nastawić wodę na herbatę. Rozejrzałam się po pokoju i mój względnie dobry humor prysną niczym bańka mydlana.
-A ty co tu robisz? - zapytałam oschłym tonem, mierząc wzrokiem Maxwell'a, który siedział rozparty w fotelu i przeglądał Proroka Codziennego.
-Max przyszedł w odwiedziny! Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza! - zawołał Frank z drugiego pokoju.
-Skąd - odparłam sarkastycznie i usiadłam na kanapie.
-Co cię tu sprowadza? - zapytałam, siląc się na uprzejmy ton. Max uśmiechnął się cynicznie i uniósł brwi.
-Muszę mieć jakiś powód, żeby odwiedzić znajomych? - zapytał, najwyraźniej naigrywając się z mojej złości.

image

-Tak. - warknęłam. Może odrobinę zbyt wrogo. Frank już mnie prosił, żebym starała się być miła, ale och, gdyby on tylko wiedział, jakie to trudne.
-Zastanawiałem się, czy to nie u was ukrywa się Dorcas - powiedział Max, wracając do gazety.
-Już ma cię dość? - zaśmiałam się. Frank akurat wszedł do salonu i kiedy stawiał przede mną herbatę, spiorunował mnie spojrzeniem.
Przewróciłam oczami i sięgnęłam po kubek.
-Niestety, nie ma jej tu. Nie widziałam jej już od kilku dni. Tydzień, a może więcej... - zreflektowałam się, żeby tylko zrobić Frankowi przyjemność.
-No właśnie ja też - powiedział Maxwell, wzdychając głęboko, jakby naprawdę było mu przykro. Mnie nie nabrał. To, że był jej chłopakiem, nie znaczyło wcale, że była dla niego ważniejsza od interesów. Dlaczego miałby się przejmować jakimś zniknięciem? No ale ja się przejęłam.
-Jak to, gdzie ona może być? Nie mówiła o żadnej misji?
-Nie, ostatni raz widziałem ją na spotkaniu zakonu dwa tygodnie temu, potem nic.
-I mówisz nam o tym dopiero teraz?! - krzyknęłam.
-Może jest u Lily, albo u James'a - powiedział Frank uspokajająco.
-Napisałem do Evans, niestety tam też jej nie ma, no a Potter przecież mieszka tuż obok. Wiedziałbym, gdyby się tam przeniosła.
No tak, to miało sens. Ale gdzie w takim razie mogła być? Merlinie, jak mogliśmy tak długo nic nie zauważyć? Przecież coś mogło jej się stać! Zaczęłam panikować. Frank objął mnie ramieniem.
-No dobrze, a Syriusz? - spytałam, starając się zdusić panikę.
-Nie, nie, Syriusza nie ma w Anglii już od dłuższego czasu. Siedzi albo w Stanach u wuja, albo lata na misje. - powiedział Frank, a ja jeszcze bardziej podupadłam na duchu.
Maxwell jednak nie wyglądał, jakby chociaż odrobinę się przejmował. Miał wzrok utkwiony w gazecie i obojętną minę. Szczerze wątpiłam, żeby się martwił. Brak Dor był mu raczej nie na rękę. Pewnie musiał sam prać, pomyślałam z kpiną i spojrzałam się na niego z jeszcze większą pogardą.
-Cóż na pewno prędzej czy później się znajdzie. No dobra, ja muszę lecieć, umówiłem się na spotkanie biznesowe, to bardzo ważna sprawa. Kończę książkę o... - zaczął, wstając.
-No jasne, na pewno ważniejsza niż jakieś głupie zniknięcie twojej dziewczyny! - zawołałam zła. Czy naprawdę nikt poza mną nie widział, że ten gość był po prostu śliską gadziną?!
-Alicjo - zaczął Max protekcjonalnym tonem, jakby tłumaczył coś dziecku - Dorcas jest dorosła i jestem pewien, że sama sobie poradzi. Za to ktoś musi zarabiać pieniądze, żebyśmy się utrzymali.
Przewróciłam teatralnie oczami, co za drań! Nie mogłam tego dłużej słuchać.


Na szczęście Max szybko się pożegnał i wyszedł. Miałam ochotę splunąć za nim, ale szkoda mi było podłogi.
-Możesz w to uwierzyć? - zawołałam, patrząc się na Franka z oburzoną miną. - Powinniśmy coś z tym zrobić! Czy może też jak twój kumpel uważasz, że Dorcas sama sobie poradzi? Jest wojna do cholery!
Frank złapał mnie za ramiona i uciszył jednym spojrzeniem.
-Też myślę, że powinniśmy się zrobić. Ale z drugiej strony, to on jest jej chłopakiem. Dajmy najpierw działać Maxwell'owi. Jestem pewien, że niedługo ją znajdzie. - powiedział spokojnie.
Ale on nic nie robi, pomyślałam, ale nic już nie powiedziałam. Może Frank miał rację, może wystarczyło zaczekać.


James:
-Nie wiem, gdzie może być - powiedziałem, kiedy w moich drzwiach stanęła Alicja.
-Jak to? Ty zawsze wszystko wiesz! - zawołała, mijając mnie w korytarzu i wchodząc do salonu.
-Chyba mnie z kimś pomyliłaś, skarbie.
-Gdzie twoi rodzice? - zapytała ze zmieszaną miną, jakby uświadomiła sobie, że była nieco zbyt władcza w moim domu.
-Wyjechali - powiedziałem i wzdychając głęboko, rzuciłem się na kanapę obok niej - Moja mama choruje na nerwy. Tata uznał, że potrzebuje odpoczynku.
Alicja współczującym gestem dotknęła mojej dłoni.
-Przepraszam cię, kochanie. Przyszłam nie w porę. - powiedziała, wstając, ale ja pociągnąłem ją z powrotem na kanapę.
-Nie, nie. Nigdzie nie idziesz. Jestem tu sam jak palec. Lily na misji, nie ma do kogo ust otworzyć... zostań.
-Mam wiele do zrobienia... - westchnęła - muszę zrobić zakupy, obiad...
-Przykładna żonka - zaśmiałem się, ale w tym momencie wpadłem na wspaniały pomysł.
-Zaproszę wszystkich do siebie. Tutaj zrobimy obiad dla Franka, nie będziesz musiała lecieć po zakupy, bo lodówkę mam pełną...



Syriusz:
Dostałem patronusa od James'a, że szykuje się jakaś okazja. Wstałem od biurka i zgarnąłem do teczki wszystkie papiery, które musiałem przejrzeć. Przerzuciłem przez ramię krawat i ściągnąłem marynarkę.
-Wujku - zajrzałem szybko do jego gabinetu - muszę iść, skończę z papierkami później.
-Idź, baw się dobrze - powiedział, odwracając się do mnie. Jego z pozoru surowa twarz złagodniała od uśmiechu, kiedy podszedłem do barku i napełniłem mu szklankę rozgrzewającym trunkiem.
-Ubierz się ciepło, mugolskie wiadomości trąbią o śnieżycy w całej Anglii.
Zasalutowałem mu i teleportowałem się prosto do Doliny Godryka.
-Łapciu! - z domu Potter'ów wybiegł James i głośno się śmiejąc, rzucił we mnie śnieżką.
-Rogaczu, zgłupiałeś już do reszty? Zachowujesz się jak dzieciak! - zawołałem, strzepując śnieg z koszuli.
-Było się ubrać cieplej - powiedział, wzruszając ramionami i dalej się śmiejąc wprowadził mnie do domu.
-Cześć wszystkim! - krzyknąłem w progu, a zaraz pojawiło się kilka osób, żeby mnie powitać. Alicja i Frank pociągnęli mnie do salonu, gdzie już siedzieli (w dość bezpiecznej odległości) Mary i Remus. Po chwili pojawiła się też Pam.
-Pomyślałem, że im więcej, tym weselej - powiedział James w odpowiedzi na pytające spojrzenia reszty. Doskonale wiedziałem, że Pam nikomu z naszej grupki nie przypadła do gustu, ale jak dla mnie była super.
-To co robimy? - zapytałem, ale nikt nie musiał mi odpowiadać, bo kiedy weszliśmy do jadalni, zastałem tam ogromny stół uginający się od jedzenia.
-Po to zerwałem się dzisiaj z pracy? - zapytałem, udając oburzenie.
-Właśnie kochanie, nic tylko pracujesz i pracujesz - powiedziała Pam, opierając mi głowę na ramieniu, kiedy już usiedliśmy przy stole.
-No właśnie, Łapo, jesteś w końcu biznesmenem, czy aurorem? Bo ja już się pogubiłam. - zapytała Mary, a ja wzruszyłem ramionami.
-Jestem człowiekiem sukcesu, mogę robić wszystko - zaśmiałem się, zaczesując do tyłu włosy.



 -Za miesiąc jadę na misję - dodałem poważniej. Pam zrobiła zawiedzioną minę.
-Znowu? - jęknęła, splatając swoje palce z moimi.
-Musimy porozmawiać o czymś ważnym - powiedział nagle Frank, a Alicja żywo pokiwała głową.
-Nie chodzi tu już tylko o tego czubka Barnett'a, chociaż powiedziałabym, że to druga co do ważności sprawa, jaką powinniśmy się zająć... - zaczęła, a Frank przewrócił oczami.
-Chodzi o to, że Dorcas zniknęła - wszedł Alicji w słowo James.
-Jak to zniknęła?- zapytałem, marszcząc brwi.


Harry, 18 lat później:
-Szybciej! - krzyknąłem, biegnąc na złamanie karku na przystanek.
-Harry, na litość boską, nie jesteśmy już w tym wieku! - wysapał Lupin, ślizgając się na oblodzonym chodniku.
-Mów za siebie, staruszku! - Syriusz wyprzedził go ze śmiechem na ustach.
W ostatniej chwili wskoczyliśmy do autobusu, który niedługo potem utknął w korku.
-Jak byłem w więzieniu, to przynajmniej nie musiałem stać w korku - mruknął niezadowolony Łapa, bezwiednie obserwując przechodniów za oknem.
-Ciszej - szepnął Lupin, a Syriusz spojrzał się na niego pobłażliwie.
-Czemu nie mogliśmy się teleportować? - zapytałem Wąchacza.
-To względy bezpieczeństwa. Jak nie trzeba, to lepiej tego nie robić, tak mówił kiedyś Dumbledore. Popieram to całkowicie. W ten sposób zginęło mnóstwo świetnych czarodziejów. Teleportowali się, a tam na nich już czekali. Nie ma się wtedy żadnych szans. - powiedział przygnębiony wspomnieniami. Postanowiłem trochę rozluźnić atmosferę i odparłem:
-Wiecie co słychać u Dorcas? Założę się, że jest gdzieś w ciepłych krajach i ma super wakacje.
Okazało się jednak, że tylko pogorszyłem sytuację, bo Lupin poważnie powiedział:
-Ma mnóstwo pracy i jest w ciągłym niebezpieczeństwie.
-A gdzie, jeśli można wiedzieć? - spróbowałem wyciągnąć to z jednego albo z drugiego, ale oni tylko spojrzeli się na mnie powątpiewająco, a Syriusz odparł:
-Nie można. Poza tym sam nie mam zielonego pojęcia.
-A kiedy ją zobaczę? - wróciłem do tematu, kiedy w końcu dojechaliśmy na nasz przystanek. - Bez niej jest strasznie nudno.
-Nudzi ci się ze mną? - zaśmiał się Syriusz, ale nie odpowiedział na moje pytanie.
W świętym Mungu było mnóstwo ludzi. Wszyscy chcieli odwiedzić swoich bliskich na parę godzin przed kolacją wigilijną. Ledwo udało nam się przepchnąć przez hol główny do schodów.
Na szczęście całe to zamieszanie ominęło pokój państwa Longbottom'ów. Zdziwiłem się, że tym razem nie spotkaliśmy pani Longbottom, ale Lupin powiedział, że są na świętach poza Anglią.
W sali była tylko jedna osoba odwiedzająca. Kobieta siedziała do nas tyłem, miała krótkie brązowe włosy i granatową elegancką sukienkę. Kiedy usłyszała, że ktoś wszedł, odwróciła się, a mi dosłownie opadła szczęka.


Dorcas:
Obudziłam się. Pierwsze co do mnie dotarło to zimno. Ogarniało całe moje ciało, jakbym była zanurzona w lodowatej wodzie. Potem doszło pragnienie, mój język przypominał pustynię. Tępy, nieprzerwany ból i chropowata powierzchnia pod policzkiem - to kolejne bodźce, które dołączyły do dręczycieli moich nerwów. Nie chciałam otwierać oczu, bałam się tego, co kolejny już raz miałam zobaczyć. Ten schemat powtarzał się już nie wiem który raz, nieprzerwanie tak samo, tylko bólu za każdym razem dochodziło coraz więcej. A jak to się zaczęło? Tego nigdy już nie zapomnę.
Ocknęłam się nagle. Właściwie zostałam wyrwana z tej pustej, błogiej nicości mocnym kopniakiem w żebra. Aż przekręciło mnie na plecy. Otworzyłam gwałtownie oczy i wciągnęłam łapczywie powietrze. Skuliłam się z bólu, ale zaraz brutalne szarpnięcie za włosy postawiło mnie na nogi. Łzy bólu pociekły mi po policzkach. Po raz pierwszy stanęłam twarzą w twarz z moim oprawcą. Poznałam go. To ten, którego obezwładniłam na weselu Longbottom'ów, ratując Lily.
Wypchnął mnie na oświetlony pochodniami korytarz i nie zważając na to, że moje nogi były właściwie bezwładne, zaczął mnie wlec po kamiennych schodach ku żelaznym drzwiom.
Wyszliśmy na korytarz ozdobiony ciemną rzeźbioną boazerią i haftowanym dywanem. Ten hol miał się wkrótce stać moją drogą cierpienia i upokorzenia.
Doszliśmy do kolejnych drzwi, tym razem dużych, ozdobionych reliefem i złoceniami. Otworzyły się przed nami na oścież, ukazując olbrzymią salę po brzegi wypełnioną ludźmi w czarnych szatach. Wszyscy się na mnie spojrzeli. Po komnacie przeszła fala komentarzy i szyderczych śmiechów. Zacisnęłam oczy. Uścisk na moim ramieniu stał się jeszcze mocniejszy, odcinając dopływ krwi do ręki. Zaczęliśmy się przeciskać między Śmierciożercami. Kopniaki, gwizdy i szturchnięcia. Wkrótce przed nami ukazała się pusta przestrzeń, którą można by nazwać sceną, choć z perspektywy czasu wiem, że lepiej pasowałby szafot.
Pchnął mnie na podium, upadłam raniąc sobie kolana do krwi o kamienną posadzkę. Skuliłam się i zamknęłam oczy. Nie bój się, powtarzałam sobie, ale ogarniało mnie coraz większe przerażenie.
-Dorcas? - usłyszałam cichy szept, prawie niesłyszalny wśród gwaru rozmów i śmiechów. Podniosłam głowę i zobaczyłam...
-Caradoc? - szepnęłam, nie wierząc własnym oczom. Przede mną w równie żałosnej pozycji leżał Caradoc Dearborn, kilka lat starszy chłopak, którego poznałam podczas robienia zdjęcia całego Zakonu Feniksa. Wszyscy myśleli, że już nie żył, ale był tutaj. Cały we krwi, z ogoloną głową i tak spuchniętym okiem, że nie pozostawała mu już nawet szparka.
-Tak się cieszę, że widzę jakąś przyjazną twarz... - powiedział, a i jemu popłynęły łzy z oczu, mieszając się z zakrzepłą krwią na policzkach. Widziałam, że już nie miał żadnej nadziei, że już się poddał. Nie raz podczas tej wojny widziałam ludzi, którzy stracili wiarę. - Tak mi przykro... - szepnął jeszcze i wyciągnął w moją stronę zabandażowaną rękę. Złapałam ją, walcząc z płaczem. Nie chciałam dać więcej satysfakcji publice.
Nagle zapadła cisza. Słyszałam tylko powolne kroki, idące w naszą stronę. Bałam się tam spojrzeć, chociaż doskonale wiedziałam, kto się do nas zbliżał. Caradoc wyjrzał przez ramię i zadrżał ze strachu. Wbił we mnie przerażone spojrzenie, a zielony promień przeszył powietrze. Ułamek sekundy później Caradoc'a Dearborn'a już nie było. Została tylko pusta skorupa i jedno oko, wpatrzone we mnie z nieopisanym strachem.
Zamarłam. Nie byłam w stanie nic zrobić, jego ręka ciągle ściskała moją, nadal była ciepła, jakby nic się nie zmieniło.
-A więc, witamy w naszych skromnych progach, panno Meadowes. Długo na panią czekaliśmy. - rozbrzmiał lodowaty głos, a chwilę później doznałam najgorszego bólu, jaki kiedykolwiek czułam. Uszy wypełnił mi mrożący krew w żyłach wrzask. Mój wrzask. A potem zimny, okrutny chichot Voldemorta.
Od tamtego dnia przesłuchania i tortury stały się moim chlebem powszednim. Nie raz trafiałam do lekarza, bo bali się o moje życie. Gdybym umarła, wszystko poszłyby na marne. Ale ja już naprawdę nie chciałam otwierać oczu. Nie miałam siły. Nie byłam w stanie.
-Otwórz oczy, ptaszyno. Otwórz oczy. - usłyszałam znajomy szept przy uchu, a zaraz silne ramiona podniosły mnie i przeniosły na twardy siennik. - Otwórz oczy, aniele.
Zrobiłam to, o co prosił. W celi było jak zawsze ciemno i cuchnęło wilgocią. Zobaczyłam nad sobą ogromną ciemną twarz i lśniące czarne oczy, które wpatrywały się we mnie z troską.
-Witaj - szepnął mi do ucha.
-Witaj - powtórzyłam ochrypłym głosem, uśmiechając się nieznacznie.
-Gdzie cię boli? - zapytał i przyjrzał mi się uważnie.
Zaśmiałam się cicho.
-Plecy - szepnęłam w końcu, a on posłusznie przekręcił mnie na brzuch, mrucząc coś pod nosem.
-Merlinie, źli ludzie - szepnął sam do siebie. Mogłam się domyśleć, jak wyglądała jego mina. To już nie były krwawe rozcięcia batem lub ostrym jak brzytwa nożem. Tym razem moja cienka koszula miała z tyłu długie rozdarcie ciągnące się przez całe plecy.
Zaczął powoli opatrywać rany, zapewniając mnie, że wcale nie wyglądają tak źle, jak bolą. Kiedy z nimi skończył, zajął się moimi stopami, które, jak powiedział, wyglądały, jakbym zanurzyła je w czerwonej farbie.
-Kolacja! - usłyszeliśmy z korytarza, a przez nasze kraty prześlizgnęły się z brzdękiem dwie blaszane miski.
Nakarmił mnie, a potem sam zjadł, odstępując mi połowę swojej porcji.
-Musisz mieć siłę - mówił za każdym razem, kiedy to robił.
-Ale kiedy będziemy uciekać, to ty będziesz mnie niósł - zaśmiałam się cicho, tak jak było w naszym zwyczaju.
-Mi sił wystarczy - zapewnił mnie po raz kolejny.
Mój wielki, dzielny Autua. Zawsze przy mnie, odkąd zamieszkał ze mną w celi.
-Zamarzasz - powiedział nagle i otulił mnie swoimi wielkimi ramionami, oddając mi trochę swojego ciepła. Nie wiem jakim sposobem on to wszystko znosił, ale prawda była taka, że to on był moim aniołem.
-Pada śnieg - powiedział nagle - strażnik narzekał. To dlatego jest tak zimno.
Uśmiechnęłam się. Śnieg! Zawsze kochałam zimę. Odkąd byłam małą dziewczynką nie mogłam być szczęśliwsza niż w chwili, gdy widziałam padający za oknem śnieg. To była ta noc, gdy mimo bólu, który zagłuszał wszystko inne, ten pierwszy raz zasnęłam z uśmiechem na ustach.




Linki:
  • http://torie-rph.tumblr.com/post/27903185243/gif-hunt-penn-badgley
  • http://www.fanforum.com/f277/nina-ostroff-oranges-s-s-8-because-movies-got-distributor-now-we-only-need-official-release-date-63028928/index17.html
  • http://and-run-the-heart.tumblr.com/post/19975978787/ben-barnes-gifs

niedziela, 6 listopada 2016

rozdział 53

Dorcas:
Mijały tygodnie, sytuacja w kraju stawała się coraz bardziej nieciekawa. Śmierciożercy nawet nie próbowali się kryć przed mugolami, w wiadomościach trąbili o setkach tajemniczych ataków, których dopuścili się ludzie w maskach, a po fakcie rozpłynęli się niczym cienie. Podejrzewano mafie i terrorystów, ale och, gdyby to była prawda...
Nie tylko w Anglii, ale na całym świecie dochodziło do serii kataklizmów. Znikali ludzie, całe miasta upadały. A stał za tym jeden człowiek. Zakon Feniksa rozesłał swoich członków po całej Europie, każdy pracował ile sił, żeby zakończyć to szaleństwo.
Właśnie wczoraj wróciłam z misji poza krajem. Tam wszystko wyglądało jeszcze gorzej niż w Anglii. Nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłam. Ludzie mieszkali na ulicach, ich domy leżały w gruzach, na których płakały małe dzieci, bez opieki, bo ich rodzice zginęli. Kiedy wróciłam do Londynu, nie mogłam przestać o tym myśleć. Nie mogłaś im pomóc, mówiłam sobie, ale to nic nie dawało. Jedyne co mi pomagało to Maxwell i jego troskliwe ramiona, do których zawsze mogłam się przytulić. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, że w tak niepewnych i niebezpiecznych czasach znalazłam kogoś kto mnie pokochał. Codziennie dziękowałam Merlinowi. Byłam naprawdę zakochana.


James:
Rozluźniłem się. W spokoju oglądałem, jak Alicja w skąpej sukience śpiewała na scenie, mrugając do mężczyzn z pierwszego rzędu. Spojrzałem na zegarek, zaczynało brakować czasu, eliksir wielosokowy mógł zaraz przestać działać. Z kieszeni marynarki wyjąłem różdżkę i puszkę po napoju, wypełnioną po brzegi miksturą sekretnej huncwockiej receptury. Schyliłem się, pod pozorem poprawienia nogawki i uśmiechnąłem się do podstarzałej damy obok siebie.
Delikatnie położyłem puszkę na podłodze i pchnąłem tak, że zaczęła się cicho toczyć po ziemi, a zaraz potem spadać po stopniach z rytmicznym stukotem. Wysłuchiwałem, czy nic nie słychać, ale na szczęście orkiestra i śpiew Al wszystko dobrze zagłuszały. I nagle... eksplozja! W samym środku widowni spod siedzeń wydobyła się chmura gęstego szarego dymu, okrywając wszystkie fotele jak mgła. Iskry wystrzeliły aż pod sufit, wystrzały wymieszały się z krzykiem przerażenia czarodziei na widowni. Rzucili się do ucieczki, ale drzwi już dawno były zamknięte. Biegłem po oparciach foteli, z różdżką wymierzoną prosto w Śmierciożerców z pierwszego rzędu. Nie było mi szkoda żadnego z nich. Ani chowających się przy ziemi tchórzy, po których deptałem, zbliżając się do sceny, ani tych z pierwszych rzędów, którzy miotali się w dymie, celując w kogo popadnie.
Alicja wydobyła zza podwiązki różdżkę i już walczyła z jednym z nich. Od strony drzwi nadbiegli Remus i Peter z chustkami zawiązanymi na twarzach. Posyłaliśmy zaklęcie za zaklęciem, trafianie nie było takie łatwe, w dymie nie było widać nawet końca własnej różdżki. Na oczy wcisnąłem specjalne okulary, które miały mi pomóc widzieć przez opary. Od razu cel mi się poprawił i szybko załatwiliśmy wszystkich, którzy byli na liście.
Nie mieliśmy dużo czasu, trzeba było się szybko zwijać, zanim ktoś z zewnątrz wezwałby pomoc i zleciało się tu więcej Śmierciożerców. Szybko uporaliśmy się z deportacją obezwładnionych ciał i jak gdyby nigdy nic opuściliśmy teatr.


Syriusz:
-Gideon, Fabian, gotowi? - zapytałem, uśmiechając się szeroko w ich stronę.
Była ciemna noc. O tej porze normalnie byłbym już dawno w domu, jedząc kolację, z moją nową dziewczyną Pam, ale nie tym razem. Brakowało mi tego. Akcji.
Spojrzałem się na ogromną willę, stojącą na polanie w lesie. Otaczał ją wysoki na trzy metry mur, przecięty tylko przez jedną gigantyczną czarną bramę, która jeżyła się kolcami. Ale nie tylko ona broniła domu.
Prewett'owie uśmiechnęli się w moją stronę pobłażliwie, a Gideon zaśmiał się cicho pod nosem i dodał:
-No Black, po kimś z twojej rodziny czegoś takiego bym się nie spodziewał.
-Zamknij się Prewett i biegnij! - krzyknąłem i jednocześnie puściliśmy się biegiem po żwirowej drodze, prowadzącej do bramy.
Kiedy tylko przekroczyliśmy niewidzialną osłonę, powitała nas przeraźliwa syrena, która mogła postawić cały las na nogi. Ale my biegliśmy dalej. Nie mogłem się powstrzymać i krzyknąłem ile sił miałem w płucach i zacząłem się śmiać, jak dawno się nie śmiałem. Tęskniłem za tym!
-Teraz! - wrzasnąłem, gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko muru. Wszyscy trzej zamachnęliśmy się porządnie i wystrzeliliśmy rozdzierające ciemność błękitne iskry za mur.
-Idą! Wiejemy, szybko! - krzyknął Fabian, dusząc się ze śmiechu. Rzeczywiście nie było czasu podziwiać naszego dzieła, które z pewnością było imponujące. Trzeba było zwiewać.
Biegłem na złamanie karku, z różdżką w pogotowiu, choć nie wierzyłem, żeby jeszcze była mi potrzebna. Śmierciożercy nie mogli przyjść tak szybko.
Niestety. Kiedy ja znalazłem się już po drugiej stronie zasłony przeciwteleportacyjnej, okazało się, że byłem sam. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak Gideon i Fabian rozpaczliwie walczą z piątką Śmierciożerców. Przecież nie mogli przybyć tak szybko! Ale skąd mogli wiedzieć, że akurat dzisiaj uderzymy?
-Nie, nie, nie, nie, nie! - zawołałem, biegnąc w ich stronę. Już z daleka wycelowałem pierwsze zaklęcia, ale z tą piątką nie było wcale tak łatwo.
-Trzymajcie się! - krzyknąłem do uwięzionych w ciasnym kręgu Prewett'ów.
-Nie, Syriusz! Uciekaj, zanim przyjdzie ich więcej! - odkrzyknął któryś z nich. Rzeczywiście w naszą stronę biegła cała horda ludzi w pelerynach.
-Nie zostawię was! - wrzasnąłem, atakując bardziej zaciekle.
-Nie wygłupiaj się, damy sobie radę! Zobaczymy się wieczorem w kwaterze!
Przeklinając to, co właśnie robiłem, przyznałem im rację i zacząłem się wycofywać. Wiedziałem, że nie zostawia się przyjaciół, to był największy dyshonor, jakiego mógłbym się dopuścić. Ale naprawdę głęboko ufałem, że wrócą. To byli w końcu Prewett'owie. Diabelnie dobrzy czarodzieje.
Teleportowałem się do kwatery głównej, kiedy tylko wydostałem się za osłony. I czekałem.


Alicja:
Gdyby ktoś pytał, życie w małżeństwie mi służyło. To na pewno. Jedyną niedogodnością była paskudna gęba Barnett'a, którą widywałam teraz znacznie częściej, niż bym tego chciała. To był paskudny gad, nie wiem jak Frank i Dor mogli tego nie widzieć. No właśnie, Dorcas zaangażowała się już zupełnie, zamieszkała z nim! Dała mu się wprowadzić do domu jej rodziców! Nie wiem, o czym ona wtedy myślała. To pewne, że był z nią tylko dlatego, że było mu tak wygodnie. Potrzebował jej do czegoś, nie wiedziałam do czego, ale byłam tego pewna!
Teraz obserwowałam ich z drugiego końca salonu kwatery głównej zakonu i byłam całkowicie pochłonięta piorunowaniem go spojrzeniem. O Merlinie, właśnie go pocałowała. Brrr, ohyda.
Nagle do pokoju wbiegł Peter, wymachując gazetą.
-Patrzcie! - wykrzyknął, potykając się o dywan. - Jesteśmy na okładce!
Wszyscy zerwali się na równe nogi. Usiadł przy stole, a my zebraliśmy się dookoła.
-Nie trzymaj nas dłużej w niepewności, Glizdogon, pokaż, co tam masz! - powiedział podnieconym głosem James, a Peter uroczyście rozprostował gazetę i rozłożył ją na blacie.
-O Merlinie! - pisnęłam, porywając pierwszą stronę. Usiadłam naprzeciwko niego i zignorowałam to, jak głośno się roześmiał, widząc nasze miny.



Rzeczywiście, może nie dokładnie my, ale miał zupełną rację. Nasze dwa popisowe numery z dzisiaj: rozróba w teatrze i wzory na niebie nad główną siedzibą Śmierciożerców.
Na górze połyskiwało wielkie zdjęcie nieba, na którym błękitne linie układały się w Mroczny Znak, ale w oku czaszki tkwił miecz Godryka Gryffindora. Pod spodem była druga fotografia, ukazująca frontowe drzwi teatru, zza których wydobywały się kłęby dymu.
-O kurcze, o kurcze, o kurcze! - zawołała Dorcas, podskakując w miejscu.
Pojawiła się kolejna nielubiana przeze mnie twarz w naszym gronie - Pam, dziewczyna Syriusza. Spojrzała na zdjęcie i skwitowała je siarczystym przekleństwem. Jako świeżo upieczona mężatka tego określenia nie przytoczę.
-Skarbie, na mnie już czas - szepnął Max do Dorcas.
Dor spojrzała się na niego ze smutkiem.
-A nie mógłbyś zostać jeszcze chwilkę? - zapytała, łapiąc go za ręce. Max pokręcił sztywno głową i pocałował ją przeciągle. Gdzie się podziała moja uparta Dor, która stawiała na swoim i nie było zmiłuj?
-Moi drodzy! - zawołał Dumbledore, mijając się z Maxwell'em w drzwiach - Proszę was o chwilę uwagi.
Był bardzo poważny, to wcale nie wróżyło dobrze.
-Wielkie gratulacje dla was wszystkich, kochani, naprawdę byliście dzisiaj cudowni. Bez wyjątku. Jednak nie jesteśmy tu w takim składzie, w jakim powinniśmy być.
Zapadło grobowe milczenie. Wszyscy zwietrzyli jakąś niemiłą niespodziankę.
-Nie wszystkim udało się przeżyć ten dzień. - odparł smutno Dumbledore.
Syriusz, który do tej pory siedział na uboczu i nerwowo palił jednego papierosa za drugiem, teraz podniósł głowę. Widać było po nim, że skupił na dyrektorze całą swoją uwagę.

image

-To oni, prawda? - zapytał, a jego głos zwykle stoicko spokojny niósł za sobą nutkę obawy. Wbił spojrzenie w Dumbledore'a i patrzył się tak intensywnie, jakby chciał dowiercić się do jego mózgu.
-Tak - szepnął, patrząc się na niego ze smutkiem. Syriusz osuszył szklankę z whiskey i złapał się za głowę.
-Gdybym ich nie zostawił...
-Miałeś wszelkie podstawy, żeby sądzić, że z tego wyjdą, to nie twoja wina. To wina Voldemorta. Byli wspaniałymi, bardzo zdolnymi czarodziejami, ale moc Czarnego Pana jest coraz większa. Teraz pozostało nam tylko upamiętnić ich, a znając chłopaków, wspaniałym prezentem byłoby zniszczenie potęgi Voldemorta raz na zawsze.
Dumbledore spojrzał się po nas wszystkich. Każdy czekał w napięciu na to co się okaże.
-Moi drodzy, proszę was wszystkich, unieśmy różdżki za Fabiana i Gideona Prewett'ów. - powiedział, a kilka osób wydało z siebie zduszone okrzyki.
Usłyszałam jak Dorcas, która stała obok mnie wciągnęła szybko powietrze i jęknęła z bólem. Z oczu pociekły jej łzy. Przytuliłam ją mocno, była blisko z Prewett'ami, a ostatnio nawet zaprzyjaźniła się z ich siostrą. Gdzie teraz był jej Max ja się pytam? No gdzie?
-Proszę was jeszcze o jedną rzecz. - zaczął znowu Dumbledore, kiedy minuta ciszy dobiegła końca. - To bardzo ważne. Mamy podstawy, by przypuszczać, że Śmierciożercy przygotowują pułapki w punktach teleportacyjnych. Dlatego bardzo was proszę, jeśli nie musicie, nie teleportujcie się.


Dorcas:
Nie było tak łatwo dotrzymać obietnicy danej Dumbledore'owi. Szłam w chyba najgorszej okolicy jaka była w Londynie. Ciemne uliczki odstraszały smrodem zgniłych śmieci, moczu i długo niemytego ciała. Wzdrygnęłam się, kiedy zza jednego z kubłów na śmieci usłyszałam sprośne gwizdy i śmiechy bezdomnych. Owinęłam się szczelniej kurtką i ścisnęłam w dłoni różdżkę. Odetchnęłam głęboko i przyspieszyłam kroku, kolejny raz opierając się pokusie teleportacji. Najbliższy kominek, z którego mogłam skorzystać był już niedaleko.
Woń rozkładu, ciche szepty dookoła mnie, których źródła nie było widać, przerażająca noc i wspomnienie Fabiana i Gideona... to wszytko sprawiło, że do oczu napłynęły mi łzy. Nie Dor, to nie jest dobry moment, żeby się rozczulić. Już tak niedaleko.
Szłam szybko, stukot butów odbijał się echem od ścian opuszczonych domów. Zaczęło padać. Świetnie, pomyślałam, walcząc ze sobą, żeby nie zacząć biec. Nasłuchiwałam, bałam się spojrzeć za siebie. Wtedy ogarnęło mnie dziwne podejrzenie. Różdżka aż zadrżała mi w dłoni. Zrobiło się cicho. Zdecydowanie za cicho. Nie dość, że nie słyszałam już wycia psów i świszczących oddechów bezdomnych, to miałam wrażenie, jakby wiatr zupełnie zamarł. W pierwszej chwili pomyślałam o dementorach, ale przeczucie podpowiadało mi co innego.
Szłam dalej, udając, że nic się nie działo, ale myśli przykute były do różdżki, którą coraz mocniej ściskałam w ręce. Kiedy tylko usłyszałam za sobą pierwszy szmer, zacisnęłam zęby i odwróciłam się szybko, żeby rzucić pierwsze zaklęcie. Nagle dostałam czymś w głowę tak mocno, że aż mnie zamroczyło. Zatoczyłam się, czując ból promieniujący do całego ciała. A potem nastąpił koniec.




Linki:
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/68868037281/jamie-bell-gif-hunt-70-please-likereblog-if
  • http://eternalroleplay.tumblr.com/post/135390876985/ben-barnes-gif-hunt

wtorek, 4 października 2016

rozdział 52

Alicja:
Wydaje mi się, czy jeszcze parę dni temu nie nosiłam pierścionka zaręczynowego? A czy moja ślubna obrączka nie błyszczała przypadkiem na palcu od zaledwie paru godzin? To wszystko prawda! Ale wciąż sama nie mogłam w to uwierzyć. Mimo tych wszystkich osób, które co i rusz podchodziły do mnie i mojego męża (jak to dziwnie brzmi! ), żeby złożyć nam gratulacje i życzyć szczęścia na nowej drodze życia. Nowej? Byliśmy razem od tylu lat, zastanawiałam się, co tak na prawdę się zmieni. Wojna za oknami, śmierć za rogiem, w tych czasach nic nie było pewne. Jednak w tej jednej jedynej chwili byłam naprawdę szczęśliwa. Mimo całego strachu, mimo zła czającego się po kątach, mogłam z ręką na sercu powiedzieć, że ja, Alicja Longbottom, byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek. 
-Frank! - usłyszeliśmy za plecami, a kiedy się odwróciłam, moje całe szczęście gdzieś nagle wyparowało. Tak jak Frank szeroko się uśmiechnął na widok starego kumpla, ja nie mogłam powstrzymać grymasu niezadowolenia. 
-Max, na Merlina, jak my się dawno nie widzieliśmy! - zawołał Frank, podając mu rękę. Obślizgły gnojek, pomyślałam, przyklejając do twarzy sztuczny uśmiech.
-No Longbottom, znamy się tak długo, po kim jak po kim, ale po tobie się nie spodziewałem takiego kroku jak ślub - powiedział Max, śmiejąc się. Zmierzył mnie tym swoim obmierzłym wzrokiem od góry do dołu i zaśmiał się pod nosem. Uśmiechnęłam się cierpko i powiedziałam z fałszywą uprzejmością: 
-Widać nie znasz go tak dobrze.
Roześmiał się teatralnie i puszczając do mnie oko, zaczął pretensjonalnym tonem: 
-Alicja, ile to już lat... wcale się nie zmieniłaś, muszę przyznać. 
-Lily, Dor, jesteście w końcu - powiedziałam, ignorując go. Nie trawiłam gościa i tyle. Po prostu nie.
-Właśnie, poznajcie się - powiedział Frank, uśmiechając się szeroko - To jest mój przyjaciel z dzieciństwa, Max, przyjechał do nas aż ze Szwajcarii. 
-Maxwell Barnett, miło mi - powiedział, kłaniając się lekko Dorcas z tym jego cwanym uśmieszkiem. 
-Dorcas Meadowes - Dor uśmiechnęła się w sposób, który wcale mi się nie spodobał.

image

-Jestem pisarzem, mieszkam na stałe w Szwajcarii, ale widzę, że będę miał dobry powód, żeby wrócić do Anglii - wymruczał, pochylając się nad nią.
-Nikogo to nie interesuje! - zawołałam, przerywając mu w połowie zdania i odciągnęłam dziewczyny od tego czubka. 
-Co ty robisz, Al? - zapytała Dorcas, robiąc zdziwioną minę - wydawał się bardzo miły...
-Masz rację, wydawał się. To okropny, okropny człowiek! Nic tylko się puszy, wywyższa... uwierzcie mi na słowo, nie warto się z nim zadawać - zaczęłam, zwracając się przede wszystkim do Dorcas. Ona jednak nadal tylko zerkała z zainteresowaniem w stronę Barnett'a. - To okropny gość i tyle. - podsumowałam, mając cichą nadzieję, że nie usłyszę tego, co chwilę potem oczywiście usłyszałam. 
-Według mnie jest słodki - powiedziała Meadowes, uśmiechając się delikatnie w jego stronę. 
-Wydaje mi się, czy z Mary jest coś nie tak? - powiedziała Lily, zmieniając temat na bezpieczne tory. 
Spojrzałyśmy się w jej stronę. Zerknęłam też na Remusa. Z nim było coś tym bardziej nie w porządku. Oboje stali po przeciwnych stronach sali, podpierali ściany, a Rem miał minę, jakby zaraz miał coś rozwalić.
Ruszyłam szybko w jego stronę, tak nie mogło być. Na moim weselu wszyscy mieli być zadowoleni. Jedyną osobą jaka miała prawo się smucić był Syriusz, taka tragedia zupełnie go usprawiedliwiała. No i oczywiście Maxwell. On po prostu nie zasługiwał na szczęście.
-Remus, o co chodzi? - zapytałam, patrząc się na niego przenikliwie.
-Oświadczyłem się jej - powiedział nagle, a mnie zamurowało. Chwilę gapiłam się na niego bez słowa. I to był powód, dla którego zachowywali się jak obrażone pięciolatki?
-I co powiedziała? - zapytałam, niestety spodziewając się już odpowiedzi.
-A jak myślisz? - burknął, ale zaraz się zreflektował - odmówiła oczywiście. Tak naprawdę wcale się jej nie dziwię. Nie łatwo być z kimś takim jak ja... Kto by chciał pakować się w takie gówno?
-Co? - wykrztusiłam z siebie, nadal nie mogąc uwierzyć w te rewelacje. 
-Odmówiła - powiedział dobitnie jeszcze raz i podniósł kieliszek, jakby wznosił toast. Po czym wbił rozgoryczone spojrzenie w Mary i jednym łykiem wypił całego szampana.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Patrzyłam się to na nią, to na niego, a moje myśli darły się przeraźliwie: "Oświadczył się?! To jakieś żarty?!" Jak mogłyśmy dowiedzieć się o tym dopiero teraz? Przecież Mary na pewno by nam powiedziała! I jak mogła mu odmówić? Byli razem tacy szczęśliwi.
Remus nie wyglądał, jakby był w nastroju dalej prowadzić tą rozmowę, więc zostawiłam go w spokoju. Miałam nadzieję, że wszystko się z czasem wyjaśni. Może to nie był dobry moment na przeprowadzanie przyjacielskich interwencji. Oby tylko to był koniec dramatów na ten wieczór.
Niestety. Odwróciłam się i pierwsza rzecz, jaką zobaczyłam, sprawiła, że pięści same zacisnęły mi się ze złości. Kilka metrów dalej Dorcas wyraźnie flirtowała z Maxwellem, który ślinił się, jak szyszymora. Dlaczego się mnie nie słuchała? Dlaczego nie mogła uwierzyć, że on był po prostu obślizgłym gadem?


Lily:
Wyszłam na dwór, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Było ciemno, niebo aż lśniło od gwiazd, a liście, które zaczynały już żółknąć, opadały z drzew na taras. Cudownie, pomyślałam, wsłuchując się w muzykę, która dobiegała ze środka. Mimo wszystkich nerwów, ten wieczór był wspaniały. Państwo Longbottom byli zakochani bez pamięci i trzymałam mocno kciuki za to, żeby ich szczęście trwało jak najdłużej. Oparłam się o barierkę i westchnęłam głęboko.
-Lily - usłyszałam nagle szept gdzieś z dołu. Wychyliłam się za barierkę i zobaczyłam coś co przyprawiło mnie niemal o zawał serca. Szybko odsunęłam się ze strachem.
-Lepiej od razu odejdź - warknęłam do Severusa. Wgramolił się przez barierkę, stanął przede mną i oparł ręce na kolanach, żeby złapać oddech. Jego czarna szata Śmierciożercy powiewała na wietrze.
-Posłuchaj, proszę, tu chodzi o twoje życie - wysapał. Gotowałam się ze złości. Jak on śmiał?
-A niby co ty możesz wiedzieć? - zapytałam, zakładając ręce na piersi.
Zawahał się, ale po chwili z głębokim westchnieniem podwinął rękaw koszuli  i pokazał mi Mroczny Znak.
Wciągnęłam ze świstem powietrze i cofnęłam się wgłąb tarasu.
-Nie podchodź - powiedziałam ostrożnie.
-Chcę ci pomóc. Musisz mnie wysłuchać. - jęknął Severus, wyciągając do mnie dłoń.
-Tak jak ostatnim razem, co?
-To było głupie... - jęknął. Sprawiał wrażenie, jakby naprawdę żałował tego, co się stało. Ale jak mogłam mu zaufać? Nie był już tą samą osobą co kiedyś.
Wpatrywał się we mnie ciągle z mocą, co chwila nerwowo zerkając na wejście do sali balowej.
-Proszę cię, Lily. Nie odpuszczę. - powiedział, a ja zawahałam się. Co jeśli naprawdę coś nam zagrażało? Przecież nie mogłam dopuścić, żeby cokolwiek zniszczyło tą noc Alicji i Frankowi.
-Mów szybko i znikaj. - szepnęłam. Snape odetchnął i zaczął:
-Nie jesteście tu bezpieczni, niedaleko stąd jest zasadzka. Śmierciożercy planują atak dziś w nocy...
-A jaki ty masz w tym interes? - przerwałam mu oschłym głosem. Był w końcu jednym z nich!
-Mówiłem już, nadal mi na tobie zależy! Na naszej przyjaźni, Lily. - powiedział i ruszył w moją stronę. Znowu się cofnęłam i wyciągnęłam ręce przed siebie:
-Nie podchodź - zawołałam ze strachem. Severus cofnął się o krok i spojrzał się na mnie z bólem.
-Jeśli to okaże się prawdą, wtedy może zastanowię się, co z naszą przyjaźnią... - powiedziałam cicho, próbując opanować kołatanie serca.
Kiwnął głową i niczym cień prujący powietrze, rozpłynął się w ciemności. 
 
image


***


-James, muszę ci coś powiedzieć - szepnęłam mu do ucha, odciągając go od Alicji i Franka. Lepiej, żeby oni się o niczym nie dowiedzieli.
-Co jest? - zapytał, biorąc od kelnera kolejny drink. Płynnym ruchem wyjęłam z jego ręki kieliszek i odstawiłam na stół.
-Właśnie rozmawiałam z Severusem... - szepnęłam, a on zrobił wielkie oczy.
-Ze Snapem? Kiedy? Przecież to...
-Śmierciożerca, tak wiem. - odparłam zirytowana - przed chwilą. Powiedział mi coś ważnego. Śmierciożercy są tu niedaleko, robią jakąś zasadzkę. Nie wiem dokładnie, ale myślę...
-I powiedział ci to inny Śmierciożerca - James spojrzał się na mnie powątpiewająco, jakby chciał powiedzieć "a miałem cię za inteligentną osobę".
-To Severus, zależy mu na mnie. - powiedziałam trochę zniecierpliwiona.
-Zależy tak? Od kiedy? To już nie twój przyjaciel z dzieciństwa. Wątpię, żeby się kierował tym, że kiedyś bawiliście się razem w piaskownicy. Uprzykrzaliśmy mu życie przez tyle lat i nie zdziwiłbym się, gdyby wykorzystał taką sytuację, żeby w końcu się na nas odegrać.
-Nie wszyscy kierują się zemstą - warknęłam zła, że nie brał mnie na poważnie.
-Hej, co jest? - zapytał Syriusz podchodząc do nas. Miał dziwnie nieobecne spojrzenie, a w ręku ściskał kolejną już szklankę whiskey. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, obok pojawili się też Dorcas i Peter.
-Śmierciożercy szykują zasadzkę, a on nie chce z tym nic zrobić. - poskarżyłam się, znowu zabierając James'owi kieliszek.
-Nie że nie chcę, po prostu radzę to przemyśleć. Wie to wszystko od Snape'a.
-Rozmawiałaś z nim? - Dorcas spojrzała się na mnie z wyrzutem wymalowanym na twarzy. Co było nie tak z tymi ludźmi? Dlaczego martwili się o jakąś błahą rozmowę, a nie o niebezpieczną obławę, która się szykowała.
-Tak rozmawiałam, przestańcie mnie w końcu traktować jak dziecko. Jestem dorosła tak jak wy. Podjęłam własną decyzję i uważam, że to jedyna dobra...
-Lily, nie możesz mu ufać - szepnął zdenerwowany Peter. Przewróciłam oczami. Czy naprawdę nikt nie chciał mnie poprzeć?
-Uważam, że powinniśmy to sprawdzić - powiedział Syriusz, a ja uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Przynajmniej on, pomyślałam, ale zaraz potem zobaczyłam jego dziwne szalone spojrzenie.


***


Rzuciłam zaklęcie lokalizujące i po jakichś piętnastu minutach marszu, zobaczyliśmy kilka postaci. Szybko ukryliśmy się za zaroślami. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu satysfakcji, że to jednak ja miałam rację. Za kępą drzew stało około dziesięciu osób w czarnych długich płaszczach, z maskami na twarzach. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami.
-Na trzy - szepnął James i kiedy na palcach doliczył do trzech, podeszliśmy w ukryciu z różdżkami w gotowości i z wrzaskiem wyskoczyliśmy z krzaków, rzucając zaklęcia.
Byliśmy w mniejszości, ale na naszą korzyść działało zaskoczenie. Rozpoczęła się zaciekła walka. Po kilku rzuconych zaklęciach, jeden z zakapturzonych odebrał mi różdżkę. Już żegnałam się ze światem. Nagle jednak Dorcas powaliła go jednym celnym zaklęciem w brzuch. Odetchnęłam z ulgą i wyciągnęłam różdżkę z jego zaciśniętej pięści. Niedaleko Syriusz, James i Peter walczyli z ostatnimi niedobitkami. Śmierciożercy byli brutalni. Nagle któryś z nich trafił klątwą tnącą w przedramię Syriusza. Black zaklął pod nosem z bólu i jednym ruchem różdżki odrzucił zbira na kilka metrów w tył. Śmierciożerca z głośnym trzaskiem uderzył w pień drzewa i osunął się po nim bez życia. Walka nie trwała już długo. Wkrótce Dorcas przechadzała się pomiędzy spetryfikowanymi ciałami i czyściła im pamięć. Przytuliłam się do James'a i odetchnęłam z ulgą.
-I ty mi nie wierzyłeś - szepnęłam do ucha, a on objął mnie mocniej. Czułam pod policzkiem szybkie bicie jego serca.
Zaczęliśmy odsłaniać twarze Śmierciożerców. Okazało się, że ten którego załatwiła Dorcas to jakiś ważniak. Miał nawet na ręce koło Mrocznego Znaku wytatuowany stopień jednego z najwyższych oficerów szeregów Czarnego Pana. Zadrżałam na samą myśl, ile miałam szczęścia.
-Musimy wracać, zanim się zorientują, że nas nie ma - powiedział Syriusz, kiedy przenieśliśmy bezwładne ciała do siedziby Zakonu. Dorcas podała mu chusteczkę, z rozciętej ręki obficie sączyła się krew.
-Poświeć mi - zwróciła się do Peter'a.
Zaczęła zaklęciami składać rękę Syriusza. Nikt się więcej nie odzywał. Obie z Dorcas jednak zerkałyśmy z niepokojem na minę Black'a. Nigdy nie widziałam go tak rozwścieczonego jak wtedy, gdy powalił tamtego czarodzieja.


Dorcas:
-Gdzie byliście? - zapytała Alicja, podchodząc do mnie i Lily. Zanim pomyślałam wypaliłam:
-Poszłam zapalić.
Alicja utkwiła we mnie badawcze spojrzenie. Najgorsza wymówka świata, pomyślałam, walcząc z tym, żeby się nie zaczerwienić.
-Jak już chcecie kłamać, to wymyślcie sobie chociaż coś dobrego - powiedziała ze złością. Zaraz jednak podeszło do nas jeszcze kilkoro gości, więc przykleiła do twarzy uśmiech i odparła słodkim tonem: -Mam nadzieję, że dobrze się bawicie. Weźcie sobie po drinku.
Lily pociągnęła kilka łyków wina i robiąc zmęczoną minę, poszła w stronę James'a.
Nie mogłam dłużej myśleć o tym, co powiedziała Al, bo na horyzoncie pojawił się Syriusz. Musiał zmienić zakrwawioną koszulę, bo w ciemności nie udało mi się rzucić skutecznie zaklęcia czyszczącego.
Od pogrzebu Regulusa oczywiście nie rozmawialiśmy wiele, a już zupełnie nie poruszaliśmy tego jednego tematu. Wiedziałam, że tak będzie. Jednak teraz bardziej niż wcześniej się o niego martwiłam. Popis, który dał podczas walki sprawił, że nie mogłam dłużej odwracać wzroku.
-Syriusz - powiedziałam, łapiąc go za rękaw marynarki i odciągnęłam go od reszty gości. Stanęliśmy w pustym korytarzu, prowadzących do części hotelowej budynku.
-Co? - zapytał, patrząc się na mnie z góry.
-Co ty wyprawiasz? Co to miało być? - zapytałam, wspominając szaleństwo w jego oczach, kiedy atakował tamtych ludzi w lesie. Dobrze wiedział, o co mi chodziło i ta oburzona mina nie mogła mnie zmylić.
-Wiem, co zaraz powiesz, nie mam pojęcia, o co ci chodzi, Meadowes. - powiedziałam, przedrzeźniając jego głos.
-Niesamowite jaka przewidująca się zrobiłaś. Zgadnij co, naprawdę nie wiem, o czym ty do cholery mówisz. - powiedział, opierając się nonszalancko o ścianę. Stary Syriusz Black w pełnej krasie, pomyślałam. Jak on mnie potrafił wkurzyć!
-Wiem, że pewnie i tak nie obchodzi cię to, co mam do powiedzenia, ale masz mnie wysłuchać. Martwimy się o ciebie. Nie myśl, że nie widzimy, co wyprawiasz. Ta destrukcyjna mania musi się skończyć. Inaczej kolejny raz nie będę już mogła cię tak łatwo poskładać. - powiedziałam, mimo wszystko licząc, że coś do niego dotrze. Niestety. Uśmiechnął się do mnie chłodno i odparł:
-Nie wiem co ci się wydaje, Meadowes, ale nie masz prawa niczego mi zabraniać. Fakt, że oboje przyjaźnimy się z Jamesem, nie czyni z nas przyjaciół.
Poczułam, jakby walnął mnie pięścią w brzuch. Wiedziałam, że był pijany i że nie otrząsnął się z żałoby. Ale zabolało. Chwilę patrzyłam się na niego bez słowa, po czym poczułam wzbierającą we mnie złość. Nie chciał mojej troski? Proszę bardzo!
-Wiesz co? Jak tam sobie chcesz. Możesz udawać przede mną, możesz udawać przed samym sobą, naprawdę mnie to nie obchodzi. Rób co chcesz. - ostatnie trzy słowa powiedziałam, wbijając mu przy każdej sylabie palec wskazujący w klatkę piersiową.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam przed siebie. Gotowałam się ze złości. Ale dobrze się stało. W końcu miałam jasność, jak Syriusz postrzegał naszą relację. Mogłam odzyskać wolność.
-Dorcas! - usłyszałam wołanie w tłumie. Przede mną nagle wyrósł Max. Uśmiechnęłam się zmęczona. To była długa noc.
-Zniknęłaś mi na dłuższy czas, nie mieliśmy jeszcze okazji zatańczyć. Dasz się teraz skusić? - zapytał, biorąc mnie za rękę. Spojrzałam się na niego przepraszającym wzrokiem.
-Wybacz, ale naprawdę padam z nóg.
Uśmiechnął się czarująco. Zanim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć, Max schylił się i pocałował mnie. Zgadza się! Pocałował mnie i to nie byle jak. To było... brak mi słów.
Na początku znieruchomiałam, byłam w szoku. Ale wkrótce fakt, że znałam go zaledwie parę godzin i rozmawiałam tylko kilka minut, stracił znaczenie. Od początku mi się podobał, więc czemu nie?
Poczułam, jak zaczyna się nowa era Dorcas Meadowes. Nastolatka zakochana w szkolnym buntowniku odeszła w niepamięć, teraz nastał czas nowej, lepszej, dorosłej kobiety, która myślała o przyszłości. Jednym zdaniem: żegnaj Syriusz, witaj Maxwell.




Linki:
  • https://may0osh.tumblr.com/post/101277866627/amanda-seyfried-gif-hunt
  • https://daissyridley.tumblr.com/post/169705844354/402-smallmedium-gifs-of-adam-driver-as-ben

sobota, 3 września 2016

rozdział 51

Mary:
Obserwowałam z kuchni, jak dziewczyny próbowały potraw weselnych, rozmawiając o ślubie i śmiejąc się do rozpuku. Westchnęłam cicho, przyglądając się to im, to moim dłoniom, zastanawiając się, jakby to było, gdyby na moim palcu był pierścionek. Nagle przede mną pojawiła się Lily, z ustami pełnymi czekoladowego tortu.
-Co proszę? - zapytałam, kiedy Lilka wybełkotała coś niezrozumiałego. Evans pokręciła głową i przełknęła.
-Czemu siedzisz taka smutna? - zapytała, a ja wzruszyłam ramionami.
-Nie jestem smutna, tylko myślę.
-Można wiedzieć o czym?
-O... niczym - odparłam szybko. Nie byłam gotowa, żeby od razu zdradzić się ze wszystkim.
-A może stoi za tym pewien ciemnooki Gryfon...
Popukałam się w czoło. Zaśmiała się perliście i wróciła do dziewczyn, żeby spróbować kolejnego tortu.
Westchnęłam głęboko. Sięgnęłam do kieszeni bluzy i wyciągnęłam skromny złoty pierścionek.

image

Zerknęłam w stronę dziewczyn. Może było w tym trochę prawdy... Przecież Alicja wyglądała na taką szczęśliwą.




James: 
-Łapo - powiedziałem, przerywając panującą od paru dni ciszę. Syriusz stał przy oknie, bezwiednie obserwując ogród. 


-Łapo - powtórzyłem głośniej. 
-Syriusz, kochanie, od wczoraj nic nie jadłeś, może jednak chcesz coś na śniadanie - powiedziała mama, patrząc się to na mnie, to na niego. 
-Jestem - usłyszeliśmy za drzwiami i zaraz do pokoju weszła Dorcas. 
-Chodź, zjesz coś - powiedziała mama, idąc do kuchni po więcej naleśników. 
-Przepraszam, ciociu, ale jakoś nie mam ochoty. - powiedziała i rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie. Oboje martwiliśmy się o Black'a, ale on nie reagował na żadne pytania. Wzruszyłem ramionami, a Dor spuściła oczy i oklapła na krzesło. 
Mama opuściła bezradnie ręce i usiadła z powrotem, ciężko wzdychając. 
-No ja już nie wiem... - zaczęła, kręcąc głową. 
-Dorea - upomniał ją cicho tata i zaraz potem odchrząknął, żeby powiedzieć głośniej: 
-Wydaje mi się, że to już czas. Dzisiaj znieśliśmy osłony teleportacyjne, możesz... 
Syriusz spojrzał się na zegar i bez słowa rozpłynął się w powietrzu. 


Syriusz: 
Pociągnąłem nosem i nie pokazując po sobie żadnych emocji, rozejrzałem się dookoła. Stanąłem z dala od reszty gości, ukryłem się w cieniu trzech ogromnych dębów, które rosły na wzgórzu. Jeden z ostatnich słonecznych dni dobiegał właśnie końca. Cieszyłem się, że przynajmniej żegnało go słońce. Rządek czarnych kapeluszy posuwał się powoli naprzód za trumną. Nie było wielu osób. Można by powiedzieć, że starali się zrobić to jak najszybciej i bez rozgłosu, omijając honorowe części przypadające jedynie godnym, nieokrytym hańbą nieboszczykom.
Niedaleko zobaczyłem Andromedę. Stała sama, z dala od reszty, ukryta za woalką. Obserwowała, jak tłum żałobników szedł za trumną, a łzy kapały jej na policzki. 


Zacisnąłem zęby. Grabarze ubrani w czarne szaty z obojętnymi minami opuszczali różdżkami połyskliwą trumnę do głębokiego dołu. Zacisnąłem powieki. Nie mogłem uwierzyć, że to działo się naprawdę.
Tłum żałobników się przerzedzał, kolejne osoby znikały z trzaskiem. Ojciec poszedł naprzód, bliżej ziejącej zimnem i mrokiem dziury w ziemi. Matka została z tyłu. Nie mogłem dostrzec żadnych emocji na jej twarzy, zasłaniały ją wielkie ciemne okulary i czarny kapelusz. Tylko usta zacisnęła w wąską kreskę. Czarny szal powiewał na wietrze, ale ona stała niewzruszona jak zawsze. Ale musiała coś czuć. Byłem tego pewien. 


Spojrzałem się na białą różę, którą ściskałem w prawej ręce i ze złością złamałem łodyżkę na pół. Po co mi ona? Nie mogła niczego naprawić. Rzuciłem ją na ziemię i odwróciłem się, żeby teleportować się gdzieś, gdzie mógłbym być sam. James, Remus, Peter i cała reszta stali za mną w długim rzędzie. Obserwowali ze spokojem ceremonię, ubrani na czarno, trzymając się za ręce, ocierając łzy. Zacisnąłem zęby i milczałem tak jak oni. 
-Tak nam przykro... - powiedziała pierwsza Lily, ale zanim zdążyła dokończyć, teleportowałem się z dala od tego przeklętego miejsca. 


Dorcas: 
W domu znowu było cicho. Potter'owie i ja usiedliśmy w salonie, nikt nie miał ochoty na rozmowę. W końcu zebrałam się w sobie i wstałam. Tak nie mogło dłużej być. Weszłam na górę i bez pukania ostrożnie otworzyłam drzwi do pokoju James'a. Syriusz siedział na krześle obok łóżka i patrzył się w ścianę. 
-Syriusz - szepnęłam, a on podniósł na mnie zamglone oczy. Nigdy nie widziałam go takiego. Ale domyślałam się co czuł. Wiedziałam jak to jest stracić bliską osobę i nie móc się pożegnać.
Przez chwilę Syriusz patrzył się na mnie w ciszy, po czym zupełnie niespodziewanie skulił się w sobie jak małe dziecko i pozwolił łzom popłynąć.

ben barnes despair gif

W pierwszym odruchu podbiegłam do niego i złapałam go w ramiona. 
-To moja wina - szepnął tak cicho, że prawie nie usłyszałam - to moja wina, gdybym go nie zostawił... 
-Nie prawda, nie prawda, to wina Sam-Wiesz-Kogo, nie twoja - szeptałam gorączkowo, jakby to miało cokolwiek zmienić. Tuliłam go, sama też przełykając słone łzy.
Co mogłam więcej zrobić? Wiedziałam, że to będzie kolejna rzecz w życiu, o której nigdy nie będziemy rozmawiać. Wiedziałam, że przez najbliższe dni, albo nawet tygodnie będziemy się unikać. Wiedziałam. Jednak jeśli mogłam teraz zrobić dla niego jakąś rzecz, to chciałam być przy nim. Wzięłam go więc za rękę i teleportowałam się na cmentarz, który o tej porze ział już pustkami. Było ciemno i strasznie. Ogarnął mnie przeraźliwy chłód. Spojrzałam się na ziemię pod naszymi nogami i zobaczyłam białą złamaną różę. Sięgnęłam po nią i jednym zaklęciem sprawiłam, że łodyżka się zrosła.
Podałam ją Syriuszowi i pociągnęłam go w stronę czarnego nagrobka, na którym lśnił srebrny napis "Regulus Arcturus Black".


Alicja:
Oparłam dłonie płasko na ścianie i wzięłam głęboki oddech.
-Jestem! - Lily zamknęła za sobą drzwi - Już wszystko gotowe. Czekamy tylko na ciebie.
Kiwnęłam głową i odwróciłam się do lustra, przypinając welon.
-Pięknie wyglądasz. Będzie dobrze, zobaczysz. Powodzenia! - Evans uśmiechnęła się do mnie promiennie,  pogłaskała mnie po ramieniu i wysyłając buziaka w powietrzu, wyszła.

image

Spojrzałam się na moje odbicie. Piękna suknia, makijaż, fryzura, no i welon... wszystko niby takie doskonałe. Ale stres zżerał mnie od środka. Nie czułam się dobrze.
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi, weszła moja mama. Uśmiechnęłam się blado. 
-Jak się czujesz? - zapytała, podchodząc do mnie i kładąc mi ręce na ramionach. 
-No właśnie ciężko powiedzieć. - szepnęłam, żeby tylko nie zdradzić jak bardzo drżał mi głos. 
-To normalne. 
-Normalne? To, że nagle dopadły mnie wątpliwości, kiedy w końcu mam szansę spędzić całe życie z osobą, którą naprawdę kocham? To ma być normalne? - zawołałam, zupełnie się nie kontrolując. 
-Tak, Alicja. To całkowicie normalne. Pamiętaj, teraz to tylko obawy, ale kiedy będzie po wszystkim, będziesz naprawdę szczęśliwa. - powiedziała i zaraz się zaśmiała - Wiesz, że jesteś moją córeczką, jeszcze nie jest za późno, możemy wszystko odwołać. 
Roześmiałam się i szybko ją przytuliłam, żeby nie zobaczyła, jak blisko było, żebym się rozpłakała. 



Mary:
Usiadłam na brzegu ławki w pierwszym rzędzie tuż koło Remusa. Kiedy Alicja szła alejką między ławkami, Lupin ścisnął moją rękę. Serce waliło mi jak szalone, nie byłam w stanie odpowiedzieć na jego uśmiech.
-I co? - szepnął mi do ucha, a ja spojrzałam się na niego ze strachem.
-Cicho, nie teraz - odpowiedziałam, obserwując Alicję i Frank'a przed ołtarzem.
Ślub był piękny, nie mogłam jednak oderwać myśli od dłoni Remusa, która dotykała lekko moich palców. Czułam się, jakby przygniatał mnie ogromny ciężar.
Kiedy ceremonia się już zakończyła, a nowożeńcy szli w stronę wyjścia pod lecącymi spod sufitu płatkami białych róż, Remus znowu się do mnie przysunął i szepnął:
-Mary, odpowiesz mi?
Zamarłam. Westchnęłam głęboko i patrząc się na swoje dłonie, powiedziałam wymijająco:
-Na zmianę ślub i pogrzeb, nie wiem jak się w tym wszystkim odnaleźć.
-Takie czasy - odparł, biorąc mnie za rękę - Ale razem będzie nam łatwiej, obiecuję...
-Przepraszam - szepnęłam, wyciągnęłam z torebki pierścionek i położyłam go przed nim - Nie mogę.




 
 
Linki:
  • http://astridrps.tumblr.com/post/65188927181/gif-hunt-carey-mulligan
  • http://thousands-of-gifs.tumblr.com/post/26159850616/leighton-meester-gif
  • http://and-run-the-heart.tumblr.com/post/19975978787/ben-barnes-gifs
  • http://giphy.com/gifs/keira-knightley-edge-of-love-pqo9mHLXBjVqU
  • http://www.huffingtonpost.com/2013/11/27/entertainment-thankful-for_n_4345621.html
  • http://wifflegif.com/gifs/search?page=16&q=ben+barnes&utf8=%E2%9C%93
  • http://hqgifhunts.tumblr.com/post/73791373016/holland-roden-gif-hunt-under-the-cut-youll-find
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs

wtorek, 26 lipca 2016

rozdział 50

James:
Od zamieszek w Dolinie Godryka minęły już dwa tygodnie. Od tamtej pory Dorcas mieszkała z nami. Mama stała się stanowczo za bardzo nadopiekuńcza i bała się o całą naszą trójkę, jak tylko wychodziliśmy z domu. Często łapałem Dor, kiedy rzucała w moją stronę zaciekawione spojrzenie, ale nie odważyła się zapytać. I bardzo dobrze. Nie miałem ochoty na wyjaśnianie, jak to się stało, że byłem animagiem.
Cały czas pochłaniały mnie misje dla Zakonu, chociaż ojciec też brał w tym udział, to mama za każdym razem próbowała wybić mi to z głowy. "Jesteś za młody na wojnę" powtarzała przy każdej okazji, ale nie słuchałem. To co stało się dwa tygodnie temu, jeszcze bardziej mnie zahartowało do walki.
Przez nasz dom często przewijali się członkowie Zakonu. Przynosili dobre i złe wieści, codziennie przy kolacji pojawiały się jakieś nowe twarze.
W końcu wyjechał Syriusz. Razem z Frank'iem pojechali na super tajną misję, która była zarazem egzaminem na aurorów. Wszyscy pojechaliśmy na dworzec, żeby ich pożegnać, Alicja i Frank przechodzili wyjątkowo ciężkie chwile, nie chcieli się rozstać, ale co można było poradzić?
Syriusz za to pożegnał się z nami w wyjątkowo optymistyczny sposób, właściwie zmieniając całą wojnę ze Śmierciożercami w żart. Cały Łapa, oni chcieli go zabić, a on śmiał im się w twarz.


Alicja:
Czas wlókł się niemiłosiernie, dni zamieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące, w końcu wakacje też się skończyły, a ja ciągle wisiałam zawieszona w pustce. Ani towarzystwo dziewczyn, ani zadania od Zakonu Feniksa nie poprawiały mi humoru. Skupiałam się tylko na tym, że po kilku miesiącach nadal nie dostałam żadnej wiadomości, ani listu, ani zdjęcia, ani nawet pocztówki. Skąd mogłam wiedzieć, że wszystko było z nim dobrze?
Wiedziałam, że pewnego dnia to musiało się skończyć. No i w końcu się doczekałam. Pewnego wieczora, kiedy siedziałam z Lily pogrążona we własnych myślach, sowa zapukała do okna w moim pokoju, żeby porzucić na parapecie zwinięty w rulonik list.
Szczęście uderzyło mi do głowy, kiedy czytałam list. Nie mogłam uwierzyć, że już było po wszystkim.
-Wraca! - powiedziałam, podskakując w miejscu, ogłupiała z radości. Lily uśmiechnęła się sama do siebie.
Wybiegłyśmy przed dom i łapiąc się za ręce, teleportowałyśmy się prosto do...
Parking podziemny - klasyka gatunku, pomyślałam, rozglądając się po opuszczonym pomieszczeniu. Romantyczniej się chyba nie dało.
Wokół nas zaczęło się pojawiać dużo osób: rodziny z dziećmi, samotne żony i cała nasza ekipa. Dziewczyny wzięły mnie za ręce i razem czekałyśmy na pojawienie się... no właśnie, nawet nie wiedziałam, kogo powinnam się spodziewać.
Ale w końcu z charakterystycznym trzaskiem dookoła zaczęli zjawiać się mężczyźni w wojskowych mundurach, których z okrzykami radości witały ich rodziny.
Ciągle wypatrywałam Frank'a, najpierw jednak zjawił się Syriusz. Huncwoci podbiegli do niego ze śmiechem i zaczęli robić dziwne męskie wygłupy, takie jak boksowanie się i dla zabawy. Jakoś nie mogłam tego pojąć. Co za dzieciuchy, pomyślałam.
Dziewczyny zostały ze mną, ograniczając się do pomachania Black'owi. Denerwowałam się.
Nagle Mary ścisnęła mnie mocniej za rękę i z uśmiechem wskazała na coś głową. Podążyłam za jej spojrzeniem i w pierwszej chwili zamarłam. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam co robić.
Była to scena rodem z mugolskiej komedii romantycznej, kiedy dziewczyna w spowolnionym tempie biegnie do miłości swojego życia. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek zdarzy się mi, ale właśnie w tamtej chwili tak było.
Wpadłam w jego ramiona i zatopiłam się. W jego zapachu, w jego dotyku... uniósł mnie do góry i obrócił się dookoła własnej osi. Byłam z nim. W końcu.



Postawił mnie na ziemi, a ja schowałam twarz w dłoniach, bo nie chciałam, żeby widział moje łzy. Nagle na parkingu zaległa głucha cisza, jakby cały tłum wyparował. Otworzyłam oczy i zamarłam.
-Alicjo Margaery Richards - zaczął, klęcząc przede mną z poważną miną - po raz kolejny przekonałem się, że nie mogę bez ciebie żyć. Miesiące bez ciebie były udręką i nie chcę być z dala od ciebie ani jeden dzień więcej. Dlatego, proszę, zrób mi ten zaszczyt i zostań moją żoną.
-Jest wojna... - powiedziałam najgłupszą rzecz, jaka mogła mi przyjść do głowy. Dlaczego, Al? Dlaczego?! Frank uśmiechnął się.
-Zgadza się - odpowiedział spokojnie, jakby spodziewał się tego typu głupich tekstów - Nie wiemy co może być jutro, ale jestem pewien, że ostatni dzień życia chciałbym spędzić z tobą.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wpatrywałam się w niego, chłonąc każdą sekundę tej chwili, a nawet ten opuszczony parking wydał mi się najbardziej romantycznym miejscem na świecie. Czułam się, jakbym nie widziała go od lat, wiedziałam, że choć to było zaledwie parę miesięcy, nie mogłam tego znowu przechodzić. Tylko jedna odpowiedź pojawiła się w mojej głowie i nie było mowy, żeby powiedzieć cokolwiek innego.
-Tak.


Syriusz:
Rozległy się okrzyki, oklaski, wiwaty. Żołnierze wyrzucili czapki w górę, a ja na cześć Frank'a i Alicji wygrzebałem z kieszeni ostatniego papierosa i zapaliłem, delektując się tą chwilą. Nie mogłem klaskać, ręka na temblaku okropnie mnie bolała, więc wolałem stać wśród tłumów i w spokoju palić. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Dobrze, że Frank w końcu zmądrzał. Miałem szczerze dość przekonywania go, że to dobra decyzja.

the point of this easy virtue gif

***

Do domu Potter'ów pierwsza teleportowała się Dorcas, James wysłał ją, żeby przekazała jego rodzicom, że udało mi się wrócić i żeby mogli przygotować dla mnie pokój. Po paru minutach, kiedy kolejny raz złożyliśmy życzenia przyszłym państwu Longbottom, przeniosłem się z Rogaczem na obrzeża Doliny Godryka. Gdy w końcu dotarliśmy do domu Potter'ów, zastaliśmy Dorcas siedzącą w samotności na ganku.
-Dorcas? Dlaczego siedzisz tu w ciemnościach? - zapytał James i zataczając pętlę różdżką, mruknął - Lumos.
Dopiero wtedy zauważyłem, jak dziwną miała minę. Patrzyła się na mnie ze strachem i żalem.
-Syriusz, ja... - zaczęła drżącym głosem - Tak mi przykro...
Zmarszczyłem brwi. Dosłownie piętnaście minut temu widziałem ją śmiejącą się z dziewczynami, a teraz? Torba podróżna ciążyła mi na obolałym ramieniu. Rzuciłem ją na ziemię i podszedłem do Dorcas.
-O co chodzi? Co to jest? - zapytałem, kiedy zobaczyłem, że ściskała w ręku jakiś list.
-To do ciebie - podała mi rozpieczętowaną kopertę - Nie wiedziałam, nie było zaadresowane...
Wyciągnąłem ze środka krótki list, czując, że to nie mogą być dobre wieści. Tak. Po chwili już nic nie miało dla mnie znaczenia. Ani strach na twarzy Meadowes, ani ciekawość James'a.
Wszystko jakby zamarło, a coś ciężkiego spadło na dno mojego żołądka. Słyszałem, dudniące w uszach, bicie mojego serca i tylko słowa z listu odtwarzały się ciągle i ciągle w mojej głowie.




Linki:

  • http://a-boy-smoker.tumblr.com/
  • http://wifflegif.com/gifs/search?page=16&q=ben+barnes&utf8=%E2%9C%93

wtorek, 19 lipca 2016

rozdział 49

Dorcas:
Rozejrzałam się po ogrodzie, ani trochę się nie zmienił, odkąd mieszkałam w Dolinie Godryka z rodzicami. Spojrzałam się na niebo i jakby to było chwilę temu, oczami wyobraźni ujrzałam neonowo zieloną czaszkę, wiszącą nad domem. Pamiętam, jak wtedy wróciłam do domu. Wyszłam tylko na chwilę, nie było mnie może dziesięć minut, a moje życie kompletnie się zmieniło. Wystarczyło tylko tyle. 
-Dor - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam James'a, który stał przede mną z tacą zapełnioną ciastkami. 
-W porządku? - zapytał, patrząc czujnie. 
-Oczywiście. Co to? - szybko zmieniłam temat, wskazując na tacę. James postawił ją na stole i usiadł na trawie. 
-Od mamy - mruknął niechętnie - Kiedy przyjdą? 
-Powinni już być. - powiedziałam w chwili, kiedy na ulicy pojawiło się parę osób, które głośno rozmawiając, przelazły przez płot. 
-Czołem! - zawołał Remus, podając rękę James'owi. 
-Nie spieszyliście się - mruknął Potter, mierząc Syriusza chłodnym spojrzeniem.
Kiedy usiedliśmy wszyscy na trawie przy stole, podniosłam w górę szklankę z sokiem dyniowym i zawołałam: 
-Za wakacje! 
Reszta też wzniosła toast i wspólnie uznaliśmy, że tegoroczne wakacje się rozpoczęły.


***

Zapadła noc, wszyscy się pożegnali i porozchodzili do domów. Zebrałam ze stołu talerze i poszłam do kuchni. Zakasałam rękawy i zabrałam się do zmywania. Tak jak mama robiłam to mugolskim sposobem. Gdy byłam mała, lubiłam obserwować ją w kuchni. Zadrżały mi ręce i upuściłam talerz, który z trzaskiem rozbił się na podłodze. Odskoczyłam zaskoczona, zakrywając usta ręką. 
-Co się stało? - do kuchni przez otwarte okno wskoczył James, rozglądając się czujnie po pomieszczeniu. - A to tylko tale... 
Poczułam łzy spływające po policzkach i nagle cała zaczęłam się trząść w niekontrolowany sposób. James spojrzał się na mnie zdziwiony. Zeskoczył z blatu i jednym krokiem znalazł się przy mnie. 
Trzymał mnie mocno, a kiedy płakałam i trzęsłam się w jego ramionach, on mówił szeptem kojące słowa. Za dużo było dzisiaj wspomnień. Cały ten dom był nimi przesiąknięty i bałam się, że już nigdy nie będę mogła być w nim szczęśliwa. W Hogwarcie łatwo było mi zapomnieć o bólu i stracie. Tutaj każdy pokój i każdy przedmiot przypominały mi o tym, co już się skończyło. Sypialnia rodziców była szczelnie zamknięta zaklęciem. Nie chciałam do niej wchodzić.
-Słuchajcie, zostawiłem.... - do kuchni nagle wkroczył Syriusz. Odskoczyłam od James'a i odwróciłam się, żeby wytrzeć łzy z twarzy. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim momencie.
-Too, czego szukasz? - zapytał James, przerywając niezręczną niszę.
-Kurtki. Szukam kurtki - powiedział Black, a kiedy się odwróciłam, wlepił we mnie spojrzenie. Wiedziałam, że pewnie cała byłam w plamach od płaczu, a rozmazany makijaż spłynął mi na policzki.
-Sprawdziłeś w ogrodzie? - zapytałam lekko zachrypniętym głosem. 
Syriusz wyszedł na chwilę, a James spojrzał się na mnie wymownie. 
-Co? - zapytałam, nie chcąc zaczynać teraz tej rozmowy. Jamie pokręcił głową.
-Dobra, mam. Dzięki. - powiedział Syriusz, gdy znowu pojawił się w kuchni.
-Ma ktoś ochotę na coś mocniejszego? - zapytał James i nie czekając na odpowiedź wybiegł z domu. Czułam się niezręcznie w obecności Syriusza. Zapadła ciężka cisza. Mierzyliśmy się spojrzeniami, każde z nas zanurzone głęboko we własnych myślach. Na szczęście nie trzeba było długo czekać na James'a. Szybko wrócił, niosąc do pełną w połowie butelkę Ognistej.
Spojrzałam się na niego zdziwiona, nie mogłam uwierzyć, że trzymał to w domu, gdzie pani Potter patrolowała każdy kąt. 
-Wiem gdzie ojciec trzyma zapasy - powiedział do mnie, jakby czytając w moich myślach - O właśnie, Łapo, póki pamiętam. Mama ciągle pyta, czy zostajesz u nas przez ten tydzień?
Syriusz skinął głową i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.  
Wyjęłam trzy szklanki, James rozlał nam po trochu bursztynowego trunku i zaczęło się nasze prywatne posiedzenie.


Frank: 
Zapukałem do drzwi, a za mleczną szybą wkrótce pojawił się zarys postaci. Usłyszałem drżące 'kto tam?', a gdy szepnąłem swoje imię, drzwi się otworzyły, a w moje ramiona wpadła Alicja. 
-Przestraszyłeś mnie - powiedziała, trzymając mnie mocno w ramionach. 
-Powinnaś bardziej uważać - odparłem, głaszcząc ją po włosach. Weszliśmy do środka, nadal sklejeni w uścisku. Zamknąłem kopniakiem drzwi i powiedziałem: 
-Alicja, muszę ci coś powiedzieć. - szepnąłem w jej włosy. 
Weszliśmy po schodach do jej pokoju. 
-Mam coś dla ciebie - powiedziałem, sięgając do kieszeni. Wyciągnąłem list, Ali porwała go szybko, dobrze rozpoznając pismo Dumbledore'a i rozerwała kopertę. Widziałem, jak chłonęła linijkę po linijce, żeby na koniec spojrzeć się na mnie wielkimi oczami i powiedzieć: 
-To niesamowite, Frank, mam misję, tutaj, w Londynie... 
-Nie mów mi, nie powinienem za dużo wiedzieć. - odparłem szybko, wstając. Zacząłem przechadzać się w tą i z powrotem po pokoju. Nie wiedziałem, jak jej to powiedzieć... 
-Coś się stało? - zapytała zbita z tropu. 
-Ja... też dostałem misję, Al. Wyjeżdżam. 
-Kiedy? - zapytała, otwierając jeszcze szerzej oczy. 
Zawahałem się. 
-Za tydzień. 
Alicja zamarła, z wbitym we mnie oskarżającym wzrokiem. 
-Posłuchaj, to nie moja decyzja, Zakon dał mi taką... 
Alicja zmięła swój list w kulkę i cisnęła nią we mnie. 
-Przecież się zgodziłaś. 
Zacisnęła wargi w jedną wąską kreskę, a ja już wiedziałem, że jej nie przekonam. Ona była zbyt uparta. 
-Pamiętaj - zacząłem, czując, że to może być nasze pożegnanie - pamiętaj, że cię kocham, Al. 
Zadrżała jej broda. Nie chciałem widzieć, jak płacze. Skierowałem się w stronę drzwi, tuż przed wyjściem odwróciłem się przez ramię i ostatni raz spojrzałem się na nią, zanim zamknęła drzwi.


Mary:
Robiłam sobie herbatę, cała moja rodzina już spała, ale ja nie mogłam zasnąć przez burzę szalejącą za oknem. Deszcz zaciekle siekł w szyby, w oddali słychać było grzmoty.
Zadzwonił telefon, podskoczyłam przestraszona i głęboko odetchnęłam, żeby się uspokoić.
-Halo? - powiedziałam w słuchawkę drżącym głosem.
-Mary, co słychać? - usłyszałam głos Lily. Mówiła szeptem, więc przez huki na dworze bardzo źle ją słyszałam.
-Co? A tak, w porządku, tylko ta burza... - powiedziałam z nerwowym śmiechem. Przycisnęłam komórkę mocniej do ucha i zamieszałam herbatę łyżeczką.

image

-A co u ciebie? Czemu szepczesz? - zapytałam, przyciskając telefon do ucha ramieniem. Wzięłam w obie dłonie kubek i poszłam usiąść na kanapie.
-Możesz przyjechać do Alicji?
-Jest środek nocy...
-Sytuacja kryzysowa - powiedziała krótko. Upiłam spory łyk herbaty i odstawiłam ją na stolik.
-Dobra, zaraz będę, powiedz mi tylko o co chodzi.
-Dowiesz się wszystkiego, jak przyjedziesz, o Dor już jest. Słuchaj muszę kończyć, czekamy na ciebie.
Rozłączyła się. Wstałam i zamknęłam szczelnie drzwi do salonu, żeby rodzice się nie obudzili, kiedy będę się teleportować. Miałabym straszne kłopoty, gdyby się dowiedzieli, że zniknęłam w środku nocy.

***

-Dobrze, że jesteś, właśnie wychodzimy - powiedziała Dor, uśmiechając się do mnie bezradnie. Podtrzymywała ramieniem Alicję, która ze spuszczoną głową bezwładnie się o nią opierała.
Nie wiedziałam, o co mam się zapytać, więc po prostu złapałam je za ręce i przeniosłam się na zatłoczoną ulicę Londynu.
-Gdzie idziemy? - zapytałam, przeciskając się z nimi przez tłum.
-Do klubu! - zawołała Alicja ze śmiechem. Nic z tego nie rozumiałam! Dlaczego ni stąd ni zowąd zabierałyśmy wyraźnie pijaną Alicję na nocną balangę?
Lily i Dorcas wymieniały zmęczone spojrzenia, żadna z nich raczej nie miała ochoty na takie eskapady. Trafiłyśmy do jakiegoś baru w centrum. Było w nim tłoczno i głośno, ledwo udało nam się znaleźć jakieś miejsca.
-Dziewczyny, o co chodzi? - zapytałam w końcu, kiedy barman przyniósł nam po drinku.
-Frank mnie zostawił - jęknęła Alicja, a ja wytrzeszczyłam na nią oczy.
-Nie gadaj głupot, Ali. Frank cię wcale nie zostawił. Wróci zanim się obejrzysz. - powiedziała poważnie Dorcas.
-Frank dostał misje - szepnęła potem mi na ucho. Zmarszczyłam brwi. Czy to nie było do przewidzenia, że razem ze wstąpieniem do zakonu, czasem trzeba będzie się czymś zająć?
-Nie możesz być tego pewna! To zbyt niebezpieczne. Na pewno nie wróci - załkała Ali, a Lily mocno objęła ją ramionami.
-Zobacz, co dla ciebie mam - powiedziała Evans, zakładając Alicji na głowę plastikową koronę, pamiętasz, jak Frank ci ją dał?
Razem z Dorcas patrzyłyśmy się na to, zastanawiając się, czy to raczej poprawi czy pogorszy humor Alicji. Lily rzuciła nam pełne desperacji spojrzenie.
-To była nasza pierwsza prawdziwa randka - westchnęła Al, zanurzając usta w drinku.
Szybko opróżniła kieliszek, po czym westchnęła głęboko i powiedziała filozoficznie:
-Są ludzie, których możesz kochać, tylko kiedy jesteście oddzielnie.
 



Dorcas:
Odprowadziłyśmy Alicję do domu, skradając się na palcach po schodach do jej pokoju. Chwilę po tym, jak położyłyśmy ją do łóżka, zasnęła ze łzami zaschniętymi w długich strużkach na policzkach.
Teleportowałam się na obrzeża Doliny Godryka, dzisiaj rano ogłoszono blokadę teleportacyjną nałożoną na całe miasto. Musiałam iść piechotą ładny kawał.
Od domu dzieliło mnie już tylko kilka ulic, kiedy nagle zza mieszkania, obok którego przechodziłam, usłyszałam przeraźliwy huk i jakiś męski twardy głos, który rozdzierającym głosem wykrzykiwał zaklęcia.
Wyjęłam z kieszeni różdżkę i ostrożnie wyjrzałam za róg.
Wstrzymałam oddech. Dom naprzeciwko mnie stał w ogniu, jacyś ludzie dookoła biegali, machając różdżkami, a czarodzieje z sąsiedztwa uciekali ze swoich domów z przerażeniem w oczach, ubrani w szlafroki i kapcie, trzymając za ręce małe dzieci.
Przycisnęłam plecy do ściany, zacisnęłam palce na różdżce. Modląc się o jak najwięcej odwagi, wybiegłam na ulicę, celując w zamaskowanych czarodziejów.
Powaliłam jednego na ziemię, adrenalina prowadziła moje myśli i pewną rękę tak, że nie wahałam się rzucać trudniejszych zaklęć. Ale nie dało się walczyć ze wszystkimi. Nagle mocne uderzenie w plecy pozbawiło mnie tchu. Upadłam do tyłu i nie mogłam się ruszyć. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a różdżka wypadła mi z ręki.
Pierwsze co do mnie dotarło, to mocne szarpnięcie do góry i czyjś głos krzyczący moje imię. Dochodził do mnie jakby przez grubą warstwę nicości.
-Dorcas, wstawaj, proszę cię! Dorcas!
Otworzyłam oczy. Bolało mnie całe ciało i nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Cała odwaga jaką miałam natychmiast mnie opuściła, kiedy zobaczyłam zamieszanie dookoła nas.
Na ulicy było mnóstwo ludzi, dużo więcej niż wcześniej. Biegali we wszystkie strony, krzyczeli coś, a kolejny dom stał w ogniu. Spojrzałam się w górę, James leżał obok, podtrzymując mnie na ramieniu. Harmider dookoła zagłuszał jego słowa. 
-Już dobrze, możesz wstać? Pomogę ci - usłyszałam szept James'a tuż koło mojego ucha. Zaraz potem poczułam jak bierze mnie na ręce.
Zarzucił na nas swoja pelerynę niewidkę i zaczął biec, wymijając przerażonych ludzi. Tłum był gęsty, ludzie biegali w panice bez ładu i składu. Nie rozumiałam co się stało, bałam się coraz bardziej.
-Za wolno - usłyszałam szept James'a. Postawił mnie na ziemi i spojrzał się na mnie uważnie, jakby oceniając mój stan.
-Przyśpieszymy trochę, tylko trzymaj się mocno - powiedział i zanim zdążyłam mu zadać pytanie...
Oczom nie mogłam uwierzyć, to było... nie wiedziałam, co powiedzieć, bo zamiast James'a pod peleryną niewidką stał naturalnych rozmiarów jeleń. Przestraszyłam się nie na żarty. Merlinie, może ja jednak za mocno uderzyłam się w głowę. Jednak oczy, które się na mnie parzyły nadal należały do Potter'a.
Jeleń ugiął przednie nogi, a ja rozumiejąc o co mu chodzi wślizgnęłam się na jego grzbiet.
Popędziliśmy ulicami, a wiatr prawie zerwał z nas pelerynę. Bolało mnie całe ciało, jakbym oberwała paskudną klątwą, nie miałam na nic siły. Przylgnęłam więc tylko do szyi James'a i objęłam ją obiema rękami. Modliłam się w duchu o to, żeby udało nam się wrócić w jednym kawałku do domu.
W końcu się zatrzymaliśmy, a James przemienił się z powrotem, od razu łapiąc mnie, zanim zdążyłam spaść.
-Nic im nie mów - szepnął mi do ucha, tuż przed tym, jak wbiegł do domu wołając rodziców.





Linki:
  • https://pl.pinterest.com/pin/2533343517467496/
  • https://www.pinterest.ch/pin/198510296045273505/?amp_client_id=CLIENT_ID(_)&mweb_unauth_id={{default.session}}&_url=https%3A%2F%2Fwww.pinterest.ch%2Famp%2Fpin%2F198510296045273505%2F&from_amp_pin_page=true
  • http://astridrps.tumblr.com/post/65188927181/gif-hunt-carey-mulligan