sobota, 28 stycznia 2017

rozdział 56

Dorcas:
Powietrze wtargnęło do moich płuc tak nieoczekiwanie i tak boleśnie, jakby tysiąc lodowych szpileczek wbiło mi się w gardło. 
Otworzyłam ze strachem oczy. Leżeliśmy na opustoszałej, tonącej w deszczu ulicy, która straszyła mnie każdym cieniem i ruchem drzew na wietrze. Autua leżał koło mnie na brzuchu. Dopiero wtedy zobaczyłam jak bardzo poranione były jego plecy. Jego ciemna skóra lśniła od potu i krwi, koszulę rozszarpały zaklęcia. Nie ruszał się. 
-Autua - mój głos zadrżał i złamał się. Nie miałam zupełnie siły, ale zacisnęłam zęby i z uporem udało mi się przewrócić jego wielkie ciało na plecy, żeby zobaczyć jego twarz. Miał na wpół otwarte oczy, a na jego policzkach lśniły łzy. Uśmiechał się. Delikatnie, ale po tym całym czasie doskonale umiałam odczytać wszystko z jego twarzy. 
W pierwszym odruchu też się uśmiechnęłam. 
-Jesteśmy w domu, Autua, to Dolina, udało się. - wyszeptałam, schylając się do jego ucha i ścisnęłam jego przemarzniętą dłoń. 
Ale coś było nie tak. Patrzył się gdzieś tymi szklanymi, nieobecnymi oczami, z pięknym, szczęśliwym spokojem na twarzy, ale na ustach już zdążyła zastygnąć mu krew. 
Złapałam go za ramię i zaczęłam delikatnie potrząsać. Potem mocniej i mocniej. 
-Autua - powtarzałam coraz głośniej, a głos drżał mi coraz bardziej. 
-Nie nie nie nie - zaczęłam płakać. Nie mogłam złapać oddechu, zaczęłam się cała trząść i rozpaczliwie szukać po kałużach kradzionej różdżki. 
-Autua, proszę. Nie możesz...
Wołanie na pomoc nie miało sensu. Tu i tak nikt by mnie nie usłyszał. 
Z determinacją postawiłam jedną stopę na ziemi, zaciskając zęby z bólu. Zataczając się, udało mi się bardzo niepewnie stanąć na własnych nogach. Pochyliłam się nad Autua i chwyciłam go mocno za ramiona. 
Zaczęłam go ciągnąć w stronę najbliższego domu. Jednak mój przyjaciel był za ciężki, a ja zbyt słaba. Zdołałam ujść zaledwie parę kroków, kiedy oboje upadliśmy na ziemię. Strugi deszczu mieszały się z moimi łzami. Jeszcze raz spróbowałam go podnieść, ale już nie miałam siły.
Potem już sama nie mogłam wstać. Jednak cel był tak blisko. Zebrałam w sobie każdą choćby najmniejszą iskierkę siły i szepnąwszy Autua ciche 'przepraszam' do ucha, ruszyłam na klęczkach podpierając się rękami do najbliższej bramy. Przez łzy i deszcz widziałam rozmazany kształt domu przede mną. Tak niewiele dzieliło mnie od ocalenia, od mojej jedynej szansy na przeżycie. Musiałam to zrobić, choćby dla niego. 
Chwyciwszy się ogrodzenia, udało mi się wspiąć i chwiejnie stanąć. Obraz co chwila tracił ostrość, mgliste cienie domów chwiały się jak na wietrze. Już tylko kilka kroków do furtki. Tylko naciśnij dzwonek...


James: 
W domu rozległ się przenikliwy głos dzwonka do drzwi. Zerknąłem na zegar w salonie. Była prawie druga w nocy, kogo niosło o takiej porze? 
Z ciężkim westchnieniem wstałem z kanapy, odrzucając na bok papierkową robotę dla Zakonu i krzyknąłem rodzicom, że otworzę. 
Wyjrzałem przez szparę na listy na zewnątrz, ale nikogo nie zobaczyłem. 
Otworzyłem drzwi, jednocześnie sięgając po różdżkę. 
Lało jak z cebra, nie zobaczyłem jednak nikogo ani na ganku, ani przed furtką. Wyszedłem na dwór, trzymając różdżkę w pogotowiu i nagle zobaczyłem coś dziwnego. 
Ruszyłem w stronę furtki coraz bardziej podejrzliwy i nagle rozpoznałem tą twarz. 
-O mój Boże, Dorcas!
Otworzyłem furtkę jednym szarpnięciem i złapałem ją za rękę. Była nieprzytomna, ale żyła. Kilka metrów dalej na środku ulicy leżał jeszcze ktoś - człowiek wielkiej postury, którego czarny kontur jedynie rysował się na tle zimnej jezdni. 
Wziąłem Dorcas na ręce i pobiegłem do domu. 
-Hej! - wrzasnąłem na cały regulator - Pomocy! 
Zaraz rozległy się szybkie kroki rodziców na schodach. Tata zbiegł pierwszy. Trzymając różdżkę przed sobą osłaniał mamę. Kiedy mnie zobaczyli, mamie wyrwał się zduszony okrzyk i zaraz oboje szybko ruszyli w moją stronę. 
-Na kanapę, szybko! - rozporządziła mama. 
-Jak...?
-Nie wiem, ale tam ktoś jeszcze jest, tato musisz mi pomóc. - powiedziałem, nie wypuszczając ręki Dor. 
-Chodźmy, trzeba się spieszyć. Nikt więcej nie może nic zobaczyć. Dorea, zostań tutaj - powiedział tata i pociągnął mnie w stronę wyjścia. 
Nie udało nam się go razem przenieść. Był zupełnie bezwładny i dwa razy większy od nas. Ostatecznie przelewitowaliśmy go do środka i położyliśmy na stole w kuchni. 
Zawiadomiłem Dumbledore'a i jakieś trzy minuty później zjawił się tu w szlafmycy i kapciach. 
Nie mogłem oderwać wzroku od Dorcas. Uklęknąłem na ziemi obok niej i trzymałem mocno jej rękę, starając się wyczuć puls. Nie było jej ponad dwa miesiące. Wyglądała jak szkielet, widać było, że ledwo oddychała. Mama odstąpiła od Dor dopiero, kiedy Dumbledore zaczął badanie. Na ciele odkryliśmy setki i tysiące większych lub mniejszych blizn, sińców i otwartych ran. Dumbledore tylko mruczał pod nosem tajemnicze słowa i z twarzą zastygłą w najwyższym skupieniu wykonywał zawiłe ruchy różdżką.
W domu zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi. Ktoś odciągnął mnie od Dorcas. Niektórzy wymieniali z rodzicami szybkie informacji, inni zajmowali się tym nieznanym mężczyzną. Zamknąłem oczy. Wyszedłem z salonu i pobiegłem do swojego pokoju. Nie mogłem już dłużej wytrzymać tego napięcia. Wszyscy hałasowali, przepychali się, krzyczeli jeden przez drugiego, albo kłębili się małymi grupkami po kątach, szepcząc coś między sobą. Głowa mi pękała.
Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Kiedy zamknąłem oczy, znowu zobaczyłem jej ciało, porzucone na chodniku jak brudna, przemoknięta marionetka z odciętymi sznurkami.

***

-Gdzie ona jest? - usłyszałem krzyki w korytarzu. - James?
Westchnąłem, spodziewałem się niezbyt łatwej rozmowy.
-Cześć, Ruda - powiedziałem, wchodząc do przedpokoju - Wejdź.
Lily wyglądała, jakby dopiero co się obudziła, ale jej oczy żywo skrzyły się z przejęcia.
-No więc? Dostałam patronusa, że pojawiła się tutaj. Gdzie ona jest?
-Już ją zabrali. Jakieś dziesięć minut temu.
-Zaraz, kto ją zabrał? Co z nią? - wyglądała na przestraszoną nie na żarty.
Byłem już strasznie zmęczony. Ta noc była pełna wrażeń, nie czułem się na siłach, żeby do tego wracać kolejny raz. Ludzie z Zakonu przemaglowali mnie kilkakrotnie, teraz marzyłem już tylko o tym, żeby zapomnieć.
Usiadłem ciężko na kanapie, potarłem twarz dłońmi i nieśpiesznie zacząłem opowiadać, wiedząc, że to mnie nie ominie.
-Zabrali ją dosłownie przed chwilą - zakończyłem. Lily uspokoiła się, patrzyła się na mnie, jakby spajając każde słowo, które wypowiadałem.
-Gdzie? - spytała, przenosząc spojrzenie na ogień, który wesoło trzaskał w kominku.
-Do Hogwartu.
-A jak ona się czuje? Mówiła coś?
-Przez ten cały czas była nieprzytomna. Merlinie, Lily, to było okropne.
Przysunęła się do mnie na kanapie i położyła mi głowę na ramieniu.
-Teraz już może być tylko lepiej. Najważniejsze, że jest już bezpieczna. - szepnęła, ale wiedziałem, że była bliska płaczu. - Będzie dobrze.
Kiedy wypowiedziała te słowa, w domu znowu rozległo się pukanie do drzwi.
Ociągając się, wstałem z kanapy i poszedłem otworzyć. Bez namysłu nacisnąłem klamkę i do przedpokoju wparowała zakapturzona postać.
-Nieładnie, Potter, nie przestrzegasz zaleceń ministerstwa o bezpieczeństwie. - usłyszałem zza kaptura znajomy głos i kopnąłem Syriusza w tyłek.
-Bardzo śmieszne, wiesz? - powiedziałem i nie czekając na niego, poszedłem do salonu, żeby zająć swoje stare miejsce.
Syriusz poszedł za mną, ściągając z głowy przemoczony kaptur.
-Siema Evans, czemu macie takie grobowe miny? - zapytał, stając nad nami.
-Spójrz na zegar i sam sobie odpowiedz na to pytanie - mruknąłem, zamykając oczy.
Syriusz pokręcił głową z niezadowoleniem i ruszył do kuchni. Po chwili wrócił, niosąc trzy kubki z kawą, której zapach przyjemnie rozniósł się po całym pokoju. Zaczął jeszcze grzebać w szafce, w której ojciec zawsze trzymał alkohol. Wyciągnął dobrze znaną butelkę, która była już do połowy opróżniona. Wlał po kapce bursztynowej ognistej do każdego kubka.
-Częstujcie się - powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha.
-Nie jestem w nastroju - mruknęła Lily, ale mimo wszystko sięgnęła po kubek.
Syriusz opróżnił swój w dziesięć sekund i nalał sobie już samej whiskey.
-No dobra, to co tu się takiego stało, że siedzicie jak na pogrzebie? - zapytał, rzucając się na fotel.
-Ty nic nie wiesz? - Lily spojrzała się zaskoczona najpierw na niego, a potem na mnie.
-Czego nie wiem? Przyjechałem, bo mieliśmy z Huncwotami iść w końcu do baru.
-Na mnie nie patrz, Lily, ja nikomu jeszcze nie mówiłem. - powiedziałem, wzdychając głęboko.
Evans zrobiła zakłopotaną minę, jakby samo myślenie o tym ją przerażało. Przeczesała drżącą ręką włosy, w bezradnym geście.

image

-No to może ja wyjaśnię. - szepnęła, spuszczając wzrok - Dorcas się znalazła.
-Co?! - zawołał z niedowierzaniem Syriusz i postawił z impetem kubek na stole tak, że trochę whiskey wylało się na blat. - Jak to? Gdzie jest?
-Tak, pojawiła się tutaj. - przejąłem opowieść. Byłem już serio zmęczony opowiadaniem tego, ale Syriusz nie dałby mi spokoju. - Musiała się teleportować, albo nie wiem... w każdym razie znalazła się.
-Ale jest cała i zdrowa? - zapytał Syriusz, wpatrując się we mnie intensywnie.
-Tak bym tego nie nazwał. Ledwo żyła. A mężczyzna, który razem z nią się przeniósł, był już martwy.
Syriusz uśmiechnął się szeroko, zerwał się z fotela i zaczął przechadzać się po całym pokoju.
-No i dlatego jesteście tacy smętni?! To świetna wiadomość! Meadowes żyje!
Lily też się uśmiechnęła delikatnie, jakby to do niej dopiero dotarło.
Black machnął nad głową różdżką, a pokój wypełniła muzyka.
-Powinniśmy się bawić, a nie płakać!
Chwycił butelkę i pociągnął z niej dużego łyka. Przewróciłem oczami.
-Nie słyszałeś? Dorcas ledwo uszła z życiem. Nie widzieliście jak wyglądała... - zacząłem. Lily pogładziła mnie po policzku.
-Myślę, że on ma rację, James. Dorcas naprawdę żyje! Teraz wszystko będzie dobrze - powiedziała i dała się Syriuszowi porwać do tańca.
Przez chwilę siedziałem, patrząc się na Evans tak niesamowicie odmienioną, tańczącą z Syriuszem po całym pokoju. Nie mogłem uwierzyć, co się tutaj działo, przecież to była taka tragedia... ale udało mi się tego trzymać jedynie przez krótką chwilkę, bo zaraz dotarło do mnie to samo, co do Lily.
Pokręciłem głową z uśmiechem. Racja, my tu się zamartwialiśmy, a tak naprawdę trzeba się cieszyć tym, co tu i teraz. Dor żyje i jest bezpieczna!


Syriusz:
Zaczęło świtać, a my nie przestaliśmy pić i tańczyć. Zaprosiliśmy resztę ekipy, wszyscy się pojawili i każdy był niesamowicie szczęśliwy, że Meadowes się odnalazła. Chyba największy kamień spadł z serca Remusowi. Wyglądał, jak nowo narodzony.
Nagle do pokoju wszedł pan Potter, zupełnie zapomnieliśmy, że rodzice James'a spali na górze.
-A co wy tu do cholery robicie? - zapytał w niezłym szoku, kiedy zobaczył nas: ledwo trzymających się na nogach, a jednak nie przestających się bawić.
-Świętujemy! - krzyknęliśmy jednocześnie.
Pan Potter pokiwał powoli głową, jakby nie do końca rozumiejąc. Zaraz koło niego pojawiła się ciocia Dorea w szlafroku z szeroko otwartymi oczami.
-Co wy tu dzieci robicie? - powtórzyła w lekkim szoku.
-Mamo, Dorcas żyje, świętujemy! - powiedział do niej roześmiany James, biorąc ją za rękę.
-No właśnie widzę... - mruknęła, ale zaraz uśmiechnęła się ciepło w naszą stronę - to ja może wykombinuję coś wam na śniadanko.
I zniknęła w kuchni. Po paru minutach wróciła, niosąc trzy talerze pełne kanapek. Złota kobieta!
-Częstujcie się.
Jej wzrok nagle spoczął na mnie.
-Syriusz, kochany! - przytuliła mnie - nie wiedziałam, że już dzisiaj przyjeżdżasz!
-A no dzisiaj, chciałem spotkać się z chłopakami i muszę w końcu odwiedzić Pam. - powiedziałem, a jej nagle stężała mina. Mogłem się tego spodziewać.
-A ty cały czas z tą Pam? - zaczęła marudzić, pogardliwym głosem zaznaczając jej imię.
-Tak, no cóż, serce nie wybiera. - zaśmiałem się, chociaż wiedziałem, że Pam wcale nie była tak bardzo bliska mojemu sercu.
-Serce... - mruknęła pani Potter, jakby wiedząc o czym myślałem.
-Chyba jej pani nie lubi, co?
-Nie uważam jej za dość dobrą partię dla ciebie, kochany. Zasługujesz na kogoś lepszego. - powiedziała surowo, a ja przewróciłem oczami.
-Gdybym tak myślał, nigdy nikogo bym sobie nie znalazł. - powiedziałem, śmiejąc się lekko, ale Dorea miała nadal cierpką minę.
Peter dobrał się do kanapek, ale większość osób nadal tańczyło. Ja również wirowałem po całym salonie z butelką piwa kremowego w ręce. Jednak pani Potter stała nadal w tym samym miejscu, co chwila omiatając mnie obrażonym spojrzeniem. Doskonale wiedziałem, że nie lubiła Pam, ale co ja mogłem na to poradzić? Owszem, była dla mnie jak matka, ale wcale nie zamierzałem rezygnować ze związku, którego zasady tak idealnie mi pasowały. Pam była bardzo ładna, może trochę rozpuszczona i często strzelała fochy, ale zdecydowanie najlepiej mi się z nią układało. Co z tego, że jej nie kochałem? Chyba już w ogóle nie wierzyłem w miłość.
Tańczyliśmy i tańczyliśmy, było cudownie, ale kiedy wirowałem tak sobie, opróżniając coraz bardziej butelkę po piwie, wpadłem prawie na Doreę, która ciągle wyglądała na obrażoną. Wykrzywiłem usta w przepraszającym grymasie, a ona, chociaż nadal surowa, to widać było, że trochę złagodniała i ruszyła do kuchni, żeby nie przeszkadzać nam w zabawie.



-No dobra, ale co dalej z Dorcas? - zapytał Peter z buzią pełną jedzenia.
-Musimy czekać aż Dumbledore da nam znać - Alicja usiadła przy stole, odgarniając z twarzy włosy.
-Nie możemy czekać! Czy my kiedykolwiek siedzieliśmy z założonymi rękami? -odezwał się zbulwersowany James, a kiedy spojrzeliśmy się na niego, nie wiedząc, o co chodziło, on przewrócił oczami i zawołał:
-Nie rozumiecie? Jedziemy do Hogwartu!
Przez chwilę panowała cisza, ale zaraz rozległy się krzyki, śmiechy i brzęk kieliszków, stukających się w toaście.





Linki:
  • http://thegifs-queen.tumblr.com/BB
  • http://chachihelper.tumblr.com/post/55585764993/holland-roden-gif-hunt