piątek, 7 maja 2021

rozdział 78

Dzień 1 września dla każdego jedenastoletniego czarodzieja oznaczał co innego. Jedni wyczekiwali go z rosnącym podekscytowaniem, inni ze strachem przed nieznanym, jeszcze inni widzieli w nim utęsknioną ucieczkę z domu rodzinnego. Jedno było pewne. 1 września dla nikogo nie był dniem obojętnym. Wywracał dotychczasowe życie do góry nogami, dawał czystą kartę, którą każdy mógł zapisać według własnego uznania. Kiedy ekspres do Hogwartu opuszczał stację King's Cross w Londynie rodzice wracali do domów bez swoich pociech, a dzieci ruszały ku przygodzie życia.
-James! James, na brodę Merlina, tylko zachowuj się tam! - rozpaczliwe wołanie zlało się z przenikliwym gwizdem ruszającej lokomotywy.
W oknie pojawiła się czarna czupryna jedenastoletniego chłopca. Wyszczerzył zęby do matki i pomachał od niechcenia ręką. Uśmiech zniknął z jej twarzy, kiedy zobaczyła tę minę. Prosiła, błagała, zaklinała, ale z każdą chwilą bardziej do niej docierało, że nie ma wielkich szans, aby syn wziął to sobie do serca.
-To będzie katastrofa. - powiedziała, odwracając się do męża - Założę się, że nie minie miesiąc, a dostaniemy pierwszą sowę od dyrektora.
-Dość optymistyczna prognoza, kochanie. Ja mu daję góra tydzień. - westchnął beztrosko pan Potter, obejmując żonę ramieniem.
-Słowo daję, nie wiem kto to dziecko wychowywał. Może przynajmniej Dorcas będzie miała dobry wpływ na tego psotnika.
-O to bym się akurat nie zakładała. - zaśmiała się pani Meadowes.
Pociąg opuścił Londyn i nabierał tępa, pędząc między zielonymi łąkami i polami.
-Tu będzie idealnie - oznajmił James, otwierając zamaszyście drzwi do pustego przedziału. Szarmanckim gestem zaprosił jedenastoletnią przyjaciółkę do środka i sięgnął po bagaże.
-Czekaj, pomogę ci - Dorcas wyciągnęła rękę po rączkę kufra.
-Załatwię to - oznajmił tonem eksperta i wyjął zza paska nowiutką różdżkę. Dorcas spojrzała się na niego sceptycznie, ale nic nie powiedziała. Obserwowała tylko z powątpiewaniem, jak James zamachnął się energicznie i zawołał "Lokomotor kufer". Walizki wystrzeliły w powietrze, odbiły się z hukiem od przedziałowego sufitu i z głuchym łomotem spadły na ziemię.
-Brawo, mądralo. Gdzie się tego nauczyłeś? - zakpiła Dorcas, podnosząc kufer z podłogi.
James wyszczerzył tylko zęby i pomógł wsadzić ich dobytek na półki bagażowe.
-Jak myślisz, kiedy będzie nabór do drużyny? - zapytał James, kiedy opadli na siedzenia naprzeciwko siebie. Na przekór zasadom i zakazom rodziców przemycił do swojego kufra miotłę. Jeśli było cokolwiek, czego oczekiwał równie mocno jak początku nauki w Hogwarcie, to był to zdecydowanie Quidditch. Odkąd kilka lat temu ojciec podarował mu pierwszą miotłę, James zakochał się w lataniu bez pamięci.
-Nie sądzę, żeby przyjmowali pierwszaków.
-Jeśli tak, to tylko dlatego, że jeszcze nie było w Hogwarcie kogoś takiego jak ja.
-Na pewno nie było nikogo z takim ego - odparła Dorcas, za co oberwała czekoladową żabą.
-Słuchaj James, co będzie jeśli nas rozdzielą? - zapytała po chwili słabszym głosem.
-Już przecież o tym gadaliśmy. Nie ma opcji, żeby nas rozdzielili, wiesz o tym.
James posłał przyjaciółce spojrzenie, które miało pokazać, że wie, o czym mówi, ale Dorcas miała niezbyt przekonaną minę. To prawda, odkąd dostali listy z Hogwartu, wielokrotnie rozmawiali o tym, co będzie. Jednak teraz, kiedy do ceremonii przydziału zostało tylko parę godzin, obleciał ją strach. Wychowali się razem, byli jak rodzeństwo, ale przecież już nieraz przyjaźnie rozlatywały się po rozdzieleniu do różnych domów. Nie mogła znieść myśli, że i ich może czekać taki los.
James znał ją jak nikt inny, więc dobrze odczytał jej nastrój. Wiedział, jak poprawić jej humor. Nie było sensu ciągnąc tego tematu, więc szybko przekierował rozmowę na przyjemniejsze tory i wyciągnął z kufra karty do Eksplodującego Durnia. Po godzinie gry, żartów i zajadania słodyczy cały przedział co chwila wypełniał głośny śmiech dwójki przyjaciół.
-Mówię ci! Serio! Jego uszy wyglądały jak u słonia i wyrosły z nich wielkie, krzaczaste... - wołał James, ale przerwał, gdy Dorcas uniosła rękę w błagalnym geście. Od kilku minut śmiała się tak bardzo, że bała się, że płuca jej pękną. Zgięta w pół rozpaczliwie próbowała powstrzymać śmiech, żeby złapać oddech.
Nagle drzwi przedziału otworzyły się z zamachem i oboje unieśli jak na komendę głowy - Dorcas nadal zgięta w pół z załzawionymi oczami, a James we wzniosłej pozie, w której zatrzymał się, opowiadając swoją historię. W drzwiach stał wysoki, szczupły chłopiec w podróżnej pelerynie. Miał pociągłą, przystojną twarz i ciemne szare oczy. Przez kilka sekund cała trójka gapiła się na siebie skonsternowana, aż nieznajomy zreflektował się, uśmiechnął się i powiedział:
-Cześć. Macie coś przeciwko, żebym się do was dosiadł? W moim przedziale jest atmosfera jak na pogrzebie...
James natychmiast uśmiechnął się szeroko.
-Właź!
-Dzięki. Rok szkolny się jeszcze nie zaczął, a moje kuzynki już są nie do zniesienia. - powiedział, wzdychając teatralnie. Zamknął za sobą drzwi przedziału i usiadł obok James'a.
-Twoje kuzynki? Masz już jakiś znajomych, którzy byli w Hogwarcie?
-Taaak, ale rozmowa jakoś nam się nie kleiła. - odparł wymijająco, ale James cały się rozpromienił i utkwił zaciekawione spojrzenie w nowym gościu.
-Ale pewnie coś wiesz? Bo nam starzy nie chcieli nic zdradzić. Twierdzą, że lepiej mieć niespodziankę. Tylko my już serio chcemy wiedzieć, jak to wygląda! Ta cała ceremonia przydziału i tak dalej. No i oczywiście miotły! - dodał na koniec, na co Dorcas przewróciła oczami. Ile można?
-No jasne, Quidditch! Niezależnie w którym będę domu, muszę być w drużynie!
-Ja tak samo! - James aż podskoczył na siedzeniu z radości, ale Dorcas zrobiła znudzoną minę.
-A do którego chcesz domu? - zapytała, żeby uniknąć kolejnej pogadanki o sporcie.
Chłopiec wzruszył nonszalancko ramionami.
-Gdybym mógł wybierać... chyba Gryffindor. Ale nie wiem, czy mam tu cokolwiek do gadania. W mojej rodzinie wszyscy od pokoleń dostają ten sam przydział...
-Gryffindor jest ekstra! Ale i tak wszystko byle nie Slytherin. - odparł James, a Dor zaśmiała się perliście.
-Ravenclaw raczej też ci nie grozi.
James pokazał jej język.
-A co Dor, chcesz byś ślizgonką?
-Rodzice byliby zachwyceni - zażartowała.
-Zawsze możesz dosiąść się do moich kuzynek. One gadają tylko o Slytherinie. - powiedział z wyraźną niechęcią nowy chłopak. James i Dor spojrzeli się na niego zaskoczeni.
-Ślizgonki?
-Jak wszyscy Black'owie - chłopak wzruszył ramionami i na potwierdzenie swoich słów wyjął z kieszeni stary rodzinny sygnet. Wokół sporego zielonego kamienia z wytłoczoną literą B wiły się dwa srebrne węże.
Dorcas zamrugała ze zdziwienia. No bo który czarodziej nie słyszał o Black'ach? Chłopak uchwycił jej spojrzenie i westchnął głęboko.
-Nic nadzwyczajnego - powiedział bezbarwnym tonem, po czym uśmiechnął się przebiegle i dodał:
-Chciałbym zobaczyć ich miny, kiedy zostanę gryfonem.
James klasnął w ręce i wyszczerzył do niego zęby.
-Doskonałe podejście! Wiedziałem, że równy z ciebie gość!
Chłopcy zaśmiali się i zaraz pogrążyli się w rozmowie. Dorcas słuchała ich tylko jednym uchem. Zamyśliła się głęboko, obserwując kątem oka nowego kolegę. Słyszała wiele opowieści o Black'ach. Gdzieś daleko daleko ona i James byli pewnie z nimi spokrewnieni, ale nigdy wcześniej nie spotkała nikogo z tej rodziny. Rodziny uważanej za jedną z tych elitarnych, wokół której krążyło mnóstwo plotek. Całe pokolenia w Slytherinie, czysta krew, arystokratyczne korzenie... Dorcas nie było blisko do tych ideałów. Wychowana w niemal całkowicie gryfońskim środowisku, w dolinie Godryka. Tak, też miała czystą krew, ale jej rodzice dawno temu zrezygnowali ze splendoru, który według niektórych naturalnie im się należał. Nie mogła mieć więc dobrych skojarzeń ze światem, z którego wywodził się ten chłopiec. Jednak im dłużej go obserwowała, widziała coraz wyraźniej, że nie można było go tak szybko oceniać. Zaśmiewali się z James'em z głupich żartów, wymieniali się kartami z Czekoladowych Żab i znowu wybuchali głośnym śmiechem, jakby znali się od lat. Było w nim coś niezwykłego. Każdy jego ruch miał w sobie lekki, niedbały wdzięk i chwilami Dor łapała się na tym, że nie może oderwać od niego oczu.
-Hej, Dor! Słuchasz mnie? Syriusz właśnie wpadł na genialny pomysł! Jak przyjedziemy do Hogwartu, chcemy zakraść się do...
-Syriusz? - zapytała Dorcas zamyślonym głosem, skupiając spojrzenie na twarzy James'a. Zamrugała kilka razy, otrząsając się z własnych myśli.
Nowy chłopiec podniósł się z ławki, stanął tuż przed nią i wyciągnął do niej rękę.
-Syriusz Black, bardzo mi miło - powiedział, uśmiechając się do niej onieśmielająco.
Nie mogła nie oddać tego uśmiechu.
-Dorcas Meadowes. - odpowiedziała i złapała jego dłoń.


 

Dorcas:
Mijały dni - jeden za drugim, w nieskończoność. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wiem, ile dokładnie czasu upłynęło, ale czułam się jakby zawieszona w jakiejś niekończącej się, bezterminowej pustce. Nasza ostatnia misja nie potoczyła się tak, jak planowaliśmy. Oboje doskonale o tym wiedzieliśmy i oboje byliśmy przerażeni. Kiedy tylko wracałam pamięcią do tamtej nocy, wszystkie mięśnie w ciele spinały mi się od paraliżującego strachu. To cud, że Desire wtedy zdążył. Wiedziałam, że gdyby nie on, pewnie już bym leżała martwa. Nie mogłam uwierzyć, ile mieliśmy wtedy szczęścia.
Od tamtego wieczora dom Desire stał się moim schronieniem. Dostałam małą gościnną sypialnię na piętrze, a Desire czuwał nade mną w dzień i w nocy. Wiedziałam, że też był przestraszony, chociaż próbował to ukrywać. Niestety Yaxley nadal stanowił dla nas poważne zagrożenie. Czy udało nam się skutecznie wymazać jego pamięć? Czy ktoś inny nas nie zauważył, gdy w popłochu zwiewaliśmy z parku? Tego nie mogliśmy być pewni. Było za dużo niewiadomych, za wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Nie mogliśmy odetchnąć, dopóki ktoś z Zakonu nie potwierdziłby, że zagrożenie minęło. Okopaliśmy się więc w naszej kryjówce i czekaliśmy.
W końcu - po wielu dniach bez wieści - do kuchennego okna zapukała sowa z wiadomością od Dumbledore'a - sprawa zbadana, mogliśmy wrócić do normalnego życia. Dla mnie jednak oznaczało to ni mniej ni więcej jak tylko powrót do własnego lokum i kolejne dni ponurej egzystencji bez perspektyw. Najwolniej, jak tylko się dało, przeszłam na drugą stronę ulicy. Oddychałam pełną piersią ze świadomością, że to jedyny spacer, na jaki obecnie mogłam liczyć. Teraz, zamiast siedzieć zamknięta w czterech ścianach z Desire, siedziałam zamknięta w samotności. Całe dnie spędzałam czytając kolejny raz te same książki i gapiąc się na szary widok za oknem. Mogłam jednak w końcu spokojnie zasnąć, nie martwiąc się o to, że nawiedzi mnie w snach szalone spojrzenie Yaxley'a. Najwięcej radości przynosiło mi malowanie, więc poświęcałam temu mnóstwo czasu. Starałam się odtwarzać z pamięci chwile, w których byłam szczęśliwa. Niedługo kawał salonu zajmowały ustawione rzędem płótna przedstawiające Hogwart i pejzaże z Doliny Godryka.
-Proszę proszę. Nasza artystka w akcji - usłyszałam za plecami melodyjny głos mojego ulubionego sąsiada. Odwracając się do niego, strąciłam słoik z brunatną wodą, w której moczyły się pędzle w farbie.
-Wielkie dzięki - powiedziałam, kiedy woda zalała podłogę. Wyciągnęłam różdżkę i krótkim gestem naprawiłam szkody. Spojrzałam na niego spode łba, a on wzruszył tylko ramionami.
-Nie krzyw się tak. Przynoszę gałązkę oliwną. - powiedział, wymachując mi przed nosem jakimś świstkiem. Odchrząknął i uroczystym tonem odczytał wiadomość.
-Ekstra - powiedziałam bez entuzjazmu, kiedy list zamknęło uprzejme "Z poważaniem, Zakon Feniksa".
-Myślałem, że się ucieszysz z nowego zadania. - spojrzał się na mnie uważnie - Nie wynudziłaś się wystarczająco? Będziesz mogła przejść się po mieście.
-Cieszę się - westchnęłam z bólem. Przysiadłam na krawędzi blatu i głęboko się zamyśliłam. Faktycznie, przez te kilka tygodni w zamknięciu zanudziłam się za wszystkie czasy. Mimo to odrobina adrenaliny, jaką dawała misja, nie rekompensowała tej bolesnej nostalgii, którą za każdym razem czułam. Idąc zatłoczoną ulicą przytłaczała mnie samotność. Wiedziałam, że zawsze czekał mnie powrót do kryjówki, a co za tym idzie do szarej, ponurej monotonii.
Desire chyba domyślił się, co chodziło mi po głowie, bo uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
-Nie martw się, Dor. Dziś szybko się z tym uwiniemy. Może uda się bez konfrontacji. - uśmiechnął się raz jeszcze, a potem zabraliśmy się za przygotowania.

***

Schowałam dokumenty do sejfu. Zerknęłam na zegar, dochodziła północ. Za murami kamienicy rozciągało się rozświetlone, tętniące życiem miasto. Uchyliłam okno, a do gabinetu wpadł ostry, jesienny wiatr. Przymknęłam oczy, wciągnęłam mroźne powietrze głęboko do płuc i wsłuchałam się w odgłosy miasta. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Wiedziałam, że to nierozsądne, ale mimo zimna paraliżującego ciało, wspięłam się na parapet i przerzuciłam nogi na drugą stronę. Zadanie było wykonane, mogłam więc chwilę nacieszyć się tym widokiem. To było jakieś piąte piętro, pode mną kłębiło się mnóstwo ludzi, ale nikt nie patrzył w górę. W tej chwili poczułam się tak samotna, jak jeszcze nigdy w życiu. Straciłam prawie wszystkich bliskich mi ludzi. Ci, którzy nadal żyli, byli gdzieś tam daleko, zdecydowanie poza moim zasięgiem. Moi przyjaciele. Minęło już tyle czasu... zastanawiałam się ile jeszcze musi minąć, aż ich stara przyjaciółka Dorcas Meadowes odejdzie w zapomnienie i stanie się tylko mglistym wspomnieniem z dawnych lat. Nie winiłabym ich za to. Bo ile można żyć przeszłością, czekać na kogoś, kto równie dobrze, może nigdy się nie wrócić...
-Tylko nie skacz! - usłyszałam znajomy głos. Oderwałam spojrzenie od tłumu na dole i podniosłam głowę. Z okna budynku po drugiej stronie ulicy wychylał się Desire. Przewróciłam oczami i posłałam mu psotny uśmiech.
-Jeszcze trochę się ze mną pomęczysz! - zawołałam, przekrzykując dźwięk klaksonów samochodowych.
-Szkoda, liczyłem na szybkie wakacje! - powiedział, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-Dupek...
-Twój dupek.
-Wciąż dupek! - zaśmiałam się, ale chwilę potem spoważniałam. Westchnęłam głęboko i zapytałam:
-Musimy już iść, prawda?
Desire pokiwał ponuro głową. Dobrze wiedział, że było mi ciężko. Ale przynajmniej miałam jego - był moją jedyną podporą. Często myślałam sobie, że jego opieka nade mną polegała bardziej na dotrzymywaniu mi towarzystwa i podnoszeniu na duchu niż na faktycznej ochronie. Dumbledore doskonale znał ludzką naturę, wiedział, że będzie mi potrzebny przyjaciel.



Kiwnęłam smutno głową, przerzuciłam nogi z powrotem do środka i ześlizgnęłam się z parapetu. Przeszłam się po pokoju, wymazując różdżką wszelkie ślady mojej obecności i jednym niewerbalnym zaklęciem zgasiłam światło.
Zbiegłam schodami na dół, czując coraz większy ciężar na sercu. To będzie kolejna przepłakana noc, pomyślałam. Desire czekał już na mnie na ulicy.
-W porządku? - zapytał, przyglądając mi się.
-Wszystko poszło zgodnie z planem.
-Nie o to pytam... - zaczął, ale bałam się, że jeszcze chwila a się rozkleję. Wzięłam go za rękę, chcąc się szybko teleportować.
-Czekaj! - powstrzymał mnie, mocniej ściskając moją dłoń. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął niewielki skrawek pergaminu.
-Przenieś nas pod ten adres - powiedział, a kiedy zrobiłam zdziwioną minę dodał - Zobaczysz.
Nie byłam w nastroju na wypytywanie, więc posłusznie zamknęłam oczy i obróciłam się wokół własnej osi. Zniknęliśmy z cichym trzaskiem.

***

 -Co tu robimy? - rozejrzałam się po dość ponurych zabudowaniach. Miasteczko, do którego się przenieśliśmy, było pogrążone w niemal zupełnej ciemności. Nie sprawiało zbyt przyjemnego wrażenia.
-Mam niespodziankę. - Desire uśmiechnął się tajemniczo.
-Tutaj? Co to w ogóle za miejsce?
Mroźny wiatr hulał między domami, w żadnym z okien nie paliło się światło, ulicę oświetlała pojedyncza latarnia... zaczęłam się zastanawiać, czy to miasto nie było aby na pewno opuszczone. Uniosłam brwi bardzo wysoko i spojrzałam się na niego pytająco. Desire jednak bez słowa złapał mnie za rękę i pociągnął wgłąb mrocznej ulicy. Gdybym go nie znała, pewnie zaczęłabym się bać.
Nie zadawałam więcej pytań, bo Desire i tak nie zamierzał mi na nie odpowiadać. Kluczyliśmy między podupadającymi zabudowaniami przez ładnych parę minut, kiedy nagle coś dziwnego dobiegło do moich uszu. Coś czego w życiu nie spodziewałabym się usłyszeć w miejscu takim jak to - upiorną ciszę zakłócał dziwnie znajomy dźwięk. Jeszcze parę kroków i rozpoznałam grającą gdzieś w oddali muzykę i gwar wielu wielu głosów. Rzuciłam Desire niedowierzające spojrzenie, bo czy to w ogóle było możliwe? On tylko uśmiechnął się do mnie zachęcająco i pociągnął dalej w stronę źródła hałasu. Z każdym krokiem słyszałam to wyraźniej, aż w końcu minęliśmy jakiś walący się budynek i stanęłam jak wryta. Moim oczom ukazał się bowiem ogromny plac otoczony drzewami, a wokół wielkiego ogniska tłoczyło się chyba z kilkaset osób. Muzyka grała tak głośno, że zdawała się pulsować pod skórą, a wszyscy tańczyli, pili i śmiali się.
-Desire... co my tu robimy? - zapytałam. Nie chciałam zrobić ani jednego kroku więcej, dopóki by mi tego nie wyjaśnił. Jeśli teraz musielibyśmy odejść, chyba by mi kompletnie odbiło.
-To moja niespodzianka. - odparł Desire, a ja spojrzałam się na niego w zdumieniu.
-Czyli że... czyli możemy zostać? - zapytałam szeptem, patrząc się na niego płomiennie. Wszystkie pytania, które chwilę temu przewijały się w mojej głowie nagle straciły kompletnie sens. Nie obchodziło mnie nic, jeżeli tylko ten jeden raz mogłabym znowu poczuć, że żyję.
-Miejsce jest sprawdzone. Poza tym zasłużyłaś - powiedział Desire. Patrzyłam się na niego kompletnie oniemiała. Czy to był ten sam człowiek, który kiedyś odebrał mi radio, bo za głośno śpiewałam?
-To mi się chyba śni... Desire, powiedz, że nie...
Roześmiał się głośno i pociągnął mnie w stronę tłumu.
-Nic ci się nie śni! - zawołał, przekrzykując muzykę. - Zasłużyliśmy na to, żeby się raz odstresować.
-Merlinie, nie wiem co powiedzieć! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - pisnęłam, rzucając mu się na szyję. 

***

O Merlinie najsłodszy! Ta impreza była po prostu niesamowita! Już nie miało dla mnie żadnego znaczenia, kim byli ci ludzie. Ważne było tylko, że byli. Tłum dosłownie wchłonął nas, niczym żywy organizm. Ludzie kłębili się, wszyscy tańczyli razem, nikt nie patrzył, czy kogoś zna czy nie. Było tak gęsto, że w pewnym momencie ręka Desire wyślizgnęła mi się, a on zniknął porwany z prądem. Szybko jakieś inne ramiona przyciągnęły mnie do siebie, a ja zostałam wciągnięta do kolejnej roześmianej grupy. Bawiłam się tak dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu. W tamtej chwili nie istniała żadna wojna, a ja byłam po prostu wolna. Mogłam być sobą - zwykłą dziewczyną, a nie zbiegiem, ofiarą wojenną, czy uczuciowym rozbitkiem. Mogłam krzyczeć, śmiać się i skakać jak wariatka, nie przejmując się niczym, bo to wszystko było tu jak najbardziej na miejscu. Każdy darł się na całe gardło, śpiewał ile sił w płucach i tańczył jak opętany.
Co chwila razem z tłumem przypływała butelka alkoholu. Ostry trunek palił mnie w gardło i rozkosznie rozgrzewał od środka. Czułam, jak moje ciało robiło się coraz lżejsze a jednocześnie z głowy ulatywały mi wszelkie troski. Szumiało mi w uszach, świat kręcił się dookoła.
Ktoś znowu oplótł mnie rękami w talii i przyciągnął do siebie - jakiś chłopak uśmiechał się do mnie wesoło. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, złapał mnie mocno i podniósł wysoko nad głowy tłumu. Zaczęliśmy kręcić się wokół własnej osi, a ja wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Byłam już kompletnie pijana... Ale nieważne, bo nade mną rozciągało się rozgwieżdżone niebo, płomienie ogniska buchały na kilka metrów w górę, a mroźny wiatr studził moje rozpalone policzki. Tam w górze mogłam zobaczyć, jak wielu ludzi było tej nocy na placu. Gdzieś daleko daleko mignęła mi jasna czupryna Desire. On też dziko skakał zatracony w zabawie, a na mój widok też wybuchnął szalonym śmiechem. Silne ręce opuściły mnie z powrotem na ziemię i ktoś inny znów zagarnął mnie do tańca.
Nagle znajoma twarz mignęła mi wśród imprezowiczów. To przecież niemożliwe... od razu zaczęłam przeszukiwać tłum wzrokiem, ale ludzi było zbyt wielu. Chyba naprawdę byłam bardzo pijana, bo to musiały być zwidy. Zwaliłam to na karb alkoholu i pozwoliłam, żeby wciągnęło mnie kolejne rozbujane towarzystwo. Kompletnie straciłam orientację w terenie, a muzyka zajęła mnie do tego stopnia, że już w ogóle nie wiedziałam, gdzie jestem.
I wtedy znowu się to stało. Znowu ta twarz przemknęła mi przed oczami, tym razem już dużo bliżej. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno w butelce, z której piłam był tylko alkohol. Merlinie, jak można się tak upić? Nie było jednak innego wyjaśnienia, to było przecież niemożliwe... To moje oczy musiały płatać mi figle, bo to niemożliwe, żeby on naprawdę tutaj był. Ale patrzył się na mnie - prosto w moje oczy. Nie mogłam więc mieć wątpliwości. Syriusz Black był tutaj. Syriusz Black przedzierał się przez tłum, żeby się do mnie dostać.
Zamarłam. Kompletnie nie mogłam się ruszyć. Black z zaciętą miną brnął w moją stronę przez tłum, a moja głowa była puściusieńka. Jak to jest w ogóle możliwe?! Akurat on, akurat w tym konkretnym miejscu z całej kuli ziemskiej i akurat tej jednej jedynej nocy, kiedy było mi wolno wyjść z domu pierwszy raz od wielu miesięcy? Jeśli to nie przeznaczenie, to ja już cholera nie wiem co. Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam zrobić nawet jednego kroku. Stałam po prostu i gapiłam się na niego osłupiała. Z daleka usłyszałam jego wołanie: 
-Meadowes... co ty tu do cholery robisz?!
W końcu stanął przede mną, a tłum ścisnął nas jak sardynki w puszce. Black spojrzał na mnie z góry. Zaniemówiłam.
-Meadowes, to naprawdę ty? - zapytał, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Spojrzałam mu w oczy i utonęłam. Już zapomniałam jakie to uczucie być tak blisko niego. Zapomniałam jaki był wysoki i jak piękny miał uśmiech. Dorcas, bredzisz - pomyślałam sobie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Uczucia zalały mnie taką falą, że ledwo się trzymałam na nogach. Płonęłam pod spojrzeniem tych najpiękniejszych na całym świecie oczu.
-Black, ja... nie wiem, co powiedzieć... - wyszeptałam w końcu.
-Tak się cieszę - powiedział, wybuchając śmiechem. Ja też mimowolnie się zaśmiałam, nadal szukając w głowie resztek logicznego myślenia. Daremne trudy.
-Jestem... skąd się tu wziąłeś?
-Mam zadanie. Niedaleko, za tym miastem.
-To niemożliwe... Takie przypadki się nie zdarzają.
Syriusz mimowolnie złapał mnie w talii. Ludzi było tyle, że staliśmy sklejeni, a rozmowa była praktycznie niemożliwa. Nagle nie wiadomo skąd przypłynęła do nas butelka whiskey. Black chwycił ją, pociągnął zdrowo, po czym wręczył ją mi z tym swoim wyzywającym uśmiechem. Przewróciłam oczami - oto Syriusz Black w pełnej krasie. Napiłam się porządnie, ale o zgrozo od razu zaczęłam się potwornie krztusić. Black wyjął mi butelkę z ręki i prawie czułym gestem poklepał mnie po plecach. Zaśmiał się, a jego oczy dziwnie rozbłysły. Co ten alkohol robił z ludźmi?
Tłum napierał na nas z każdej strony tak, że trudno było dalej stać bez ruchu. Czyjaś ręka złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w inną stronę. Wyślizgnęłam się z rąk Blacka i od razu zaczęłam z paniką szukać go w tłumie. Tak bardzo bałam się go zgubić. Kiedy go odnalazłam, kręciła się koło niego spora grupa dziewczyn. Nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Patrzył się na mnie i doskonale wiedziałam, że i on nie chciał mnie stracić. Nasze oczy pozostały sklejone ze sobą, aż znowu spotkaliśmy się w tłumie. Oddychałam szybko, zmęczona tańcem, ale jego bliskość działała na mnie dziwnie hipnotyzująco. Cały świat od razu się uspokajał.
Black pogładził mnie chłodną dłonią po policzku, jego oczy dziwnie błyszczały.
-Meadowes, nie wierzę, że się spotykamy... Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę.
-To naprawdę... Brakuje mi słów. - zaśmiałam się cicho z samej siebie.
-Cholera, nie wiedziałem nawet, czy ty jeszcze żyjesz... - powiedział, zakładając mi włosy za uszy i gładząc mnie po policzkach.
-Tak bardzo za wami wszystkimi tęsknię. - szepnęłam, tonąc w jego ciemnym spojrzeniu. Kręciło mi się w głowie.
-Tak bardzo tęsknię za tobą - powiedział tak cicho, że z trudem to dosłyszałam.
-Syriusz, ja... nie wiem, czy mogę wierzyć, że jesteś prawdziwy. - wypowiedziałam to, co chodziło mi po głowie, odkąd zobaczyłam go w tłumie. Uśmiechnął się do mnie, zbliżył swoją twarz blisko do mojej i szepnął prosto do mojego ucha:
-Sprawdź.
Jego ręce znowu odnalazły moją talię, a przyjemne ciepło, które czułam w sercu, zaczęło rozlewać się po całym ciele. To musiał być naprawdę on - tylko przy nim jednym mogłam się tak czuć. Jak zahipnotyzowana uniosłam rękę i delikatnie dotknęłam dłonią skóry na jego szyi. Powiodłam palcem po kości policzkowej, łuku brwiowym, skroni, na koniec wplatając palce w jego włosy. Czułam szybkie bicie jego serca tuż przy moim, nasze nosy prawie się stykały. Ciepły oddech owionął moje wargi i bardzo powoli nasze usta się spotkały. Pocałunek tak subtelny, lekki jak piórko, ale wystarczył, żeby zalało mnie całe morze uczuć. Gdyby mnie teraz nie trzymał, pewnie bym upadła. Nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje, odsunęłam się od niego delikatnie. Spojrzałam mu w oczy, szukając odpowiedzi na miliony pytań, które eksplodowały w mojej głowie. Miałam wrażenie, że wszyscy ludzie dookoła zniknęli, a czas zwolnił. Liczył się tylko on. Tylko te oczy, które patrzyły się na mnie jakby z lękiem. Zobaczyłam w nich taką samą mieszaninę uczuć, która teraz kłębiła się we mnie. Strach, tęsknotę, ulgę i ogromne, niezaspokojone pragnienie, które zalewało nas niczym ogromna fala.
-Dorcas... - wyszeptał, ale zawahał się i zamilkł. Nigdy go takim nie widziałam. To nie był już ten sam pewny swego łamacz kobiecych serc. Teraz stał przede mną, badawczo mi się przyglądał, z niepewnością wyczekując mojej reakcji. A ja? Nie wiedziałam, co czuć, ani co myśleć. Byłam o wiele za bardzo pijana, żeby opanować chaos w mojej głowie. Chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, próbując czytać ze swoich spojrzeń, aż nagle dotarło do mnie, że wcale nie potrzebowaliśmy słów, żeby wyrazić te wszystkie uczucia.
-Dor, proszę... ja...
-Ciiiii - zebrałam w sobie całą odwagę i przysunęłam się do niego. Ostatni raz spojrzałam się mu w oczy, upewniając się, że widzę w nich to samo pragnienie. Już wiedziałam czego chciałam. Kogo chciałam. Przymknęłam powieki i słysząc tylko głośne bicie naszych serc, mocno go pocałowałam. To miał być jeden całus - moja droga do wyrażenia tego całego bałaganu, który we mnie zapanował, odkąd go zobaczyłam. Jednak zanim zdążyłam się odsunąć, on gwałtownie przyciągnął mnie do siebie najbliżej jak się dało i zamknął mnie w swoich ramionach. Zaczął namiętnie oddawać pocałunki, przelewając w nie całego siebie. Świat się zatrzymał, a ja przepadłam.



***

Syriusz teleportował się, trzymając mnie mocno w ramionach. Nawet na chwilę się od siebie nie oderwaliśmy, aż cud, że nie zgubiliśmy po drodze jakiejś części ciała. Wplotłam mu palce we włosy i pogłębiłam pocałunek. Black nie był mi dłużny, zapomniałam już jak fantastycznie całował. Jego ręce wędrowały po moich plecach i talii, a ja wspinałam się na palce, żeby móc dosięgnąć jego ust. Pragnęłam go jak powietrza i wiedziałam, że on równie mocno pragnął mnie. Nic już nie miało znaczenia. Alkohol wyłączył cały mój rozsądek, nic się nie liczyło. Był tylko on.
Syriusz przycisnął mnie do jakichś drzwi i zszedł pocałunkami niżej na szyję, jednocześnie po omacku szukając kluczy po kieszeniach.
-Cholera - wyrwało mu się, kiedy klucze z brzękiem upadły na ziemię. Schylił się po nie i w sekundę otworzył przede mną drzwi.
-Zapraszam - powiedział, uśmiechając się do mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem. Ledwo przekroczyłam próg mieszkania, dopadł do mnie i przygwoździł mnie całym ciałem do ściany. Zamknął kopniakiem drzwi i wrócił do namiętnych pocałunków moich ust, szyi i dekoltu.
W życiu bym nie zgadła, że ten dzień się tak skończy. 


 

 

 

Źródła:  

  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872366461040/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872367290461/