niedziela, 28 lutego 2016

rozdział 37

Alicja:
Piątek. Ulubiony dzień większości uczniów. Obudziłam się w bardzo niewygodnej pozycji, byłam niewyspana, cały tydzień był bardzo ciężki, ale został jeszcze ten jeden dzień. Rozejrzałam się po pokoju. Koło mnie leżał Frank, wyglądało na to, że i go będzie bolał kręgosłup. Zerknęłam na zegar. Nie! Zaspaliśmy! Trzepnęłam go mocno w ramię, żeby się obudził.

leighton meester mother chucker gif

-Frank, wstawaj!
-Ała, kobieto, musisz mnie bić? To boli!
-Zaraz zaczynają się lekcję, muszę się przebrać, spakować, umyć zęby...
-Tyle rzeczy, komu by się chciało? Może zostańmy tutaj... - zamruczał, przeciągając się jak leniwy kocur.
-Nie wygłupiaj się, to ostatnia klasa. - powiedziałam, zrywając się z łóżka, jednocześnie chwytałam potrzebne książki i wyszukiwałam ubrania w szafie.
-Szlak by to... nic nie mogę znaleźć! Może byś się tak ruszył? - Frank cały czas siedział na łóżku, obserwując mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kochałam go, ale rany! Jak on mnie czasem irytował!
-Co? - zapytałam, a on się tylko uśmiechnął zagadkowo, podszedł do mnie i położył mi dłonie na biodrach. Przewróciłam oczami.
-Zróbmy coś - szepnął mi do ucha. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Co proponujesz? - zapytałam, zarzucając mu ręce na szyję. Zaczęliśmy się lekko kołysać, spojrzałam się na niego przenikliwie. Tęskniłam za nim, ostatnio tak mało czasu spędzaliśmy razem.
-Wyjdźmy gdzieś. Co powiesz na kolację? Spacer po plaży? A może zabiorę cię do Paryża? Kochasz Francję. Zjemy śniadanie pod...
-Bardzo chętnie - powiedziałam, przerywając mu - ale szkoła... może coś bliżej, niedługo będzie Hogsmeade.
-Al, co tylko zechcesz.
-Dobrze, a teraz się zbieraj, już jesteśmy spóźnieni. - powiedziałam, słodko się uśmiechając. Przewrócił oczami i poszedł do swojego dormitorium. Sama szybko włożyłam sweter, spódnicę, naciągnęłam na nogi skarpetki z kotkami i wcisnęłam się w buty. Na głowę założyłam kapelusz i byłam gotowa. Akurat w tym momencie wrócił Frank. Spojrzał się na mnie z uśmiechem i powiedział:
-Ali słońce, wyglądasz przepięknie.
Uśmiechnęłam się zadziornie i pocałowałam go w policzek. Jak to dobrze, że były dni dla starszych uczniów bez mundurków.

@livylane ✖️:

***

-Spóźnienie! - zawołała McGonagall. Cała klasa się na nas spojrzała, kątem oka zobaczyłam wzrok James'a i Syriusz'a. Dupki, myślą tylko o jednym. 
Zrobiłam do nich minę. Usiedliśmy w jedynej wolnej ławce, oczywiście na samym początku. Frank zaczął coś notować, zostało jakieś dziesięć minut lekcji, W sumie, mogliśmy sobie odpuścić Transmutacje. W ławce koło nas siedział Remus. Uśmiechnął się do mnie, a zaraz potem zerknął w stronę McGonagall, zapisywała na tablicy formuły zaklęć do nauczenia na następne zajęcia. Nachylił się do mnie i wyszeptał: 
-Musimy porozmawiać. Potrzebuję pomocy. 
Spojrzałam się na niego ze zmarszczonymi brwiami. On znowu rozejrzał się po klasie, nikt nie interesował się nami, każdy był zajęty swoimi sprawami. Mimo ostatniej klasy, prawie nikt nie wyrażał zainteresowania lekcją. Niektórzy bazgrali po pergaminach, inni bez śladu namiętności na twarzy lewitowali papierowe samolociki kilka centymetrów nad ławką, parę osób rozmawiało między sobą przyciszonymi głosami, a inni zwyczajnie spali. Remus też chyba doszedł do tego wniosku, bo powiedział: 
-No, o tej randce. 
-Merlinie, o jakiej randce? - Frank podniósł głowę znad pergaminu. Zaśmiałam się pod nosem. 
-Zazdrośnik się znalazł. - powiedziałam ze śmiechem. 

***

-Ali, czemu ja nie mam takiego szczęścia? - Dorcas rzuciła się na wolne miejsce koło mnie. Oparła głowę na stole i głośno jęknęła. Wielka Sala powoli się zapełniała uczniami, nałożyłam sobie na talerz trochę makaronu i z apetytem zaczęłam wsuwać. Byłam niesamowicie głodna. 
-Co jest? - zapytałam, kiedy Dor skończyła jęczeć. 
-Świat jest niesprawiedliwy. Czemu niektórzy mogą mieć takiego Frank'a Longbottom'a, a inni nie? 
-Mam rozumieć, że chcesz mi odbić chłopaka? - zapytałam się, patrząc się na nią z uśmiechem. 
-Co ty, miałabym wyrzuty sumienia do końca życia. Jesteście zbyt idealni. Po prostu... dlaczego ja trafiam na samych dupków? - podparła głowę na rękach i zrobiła żałosną minkę. 
-Czyżby twój niezawodny Puchon jednak nawalił? 
-Faceci są koszmarni. Naprawdę nie wiem po co oni w ogóle żyją. 
-Oj Dor, po prostu do tej pory miałaś pecha, zobaczysz, jeszcze żaba zamieni się w księcia. 
-Ładnie powiedziane. Niestety ja utknęłam w fazie ropuchy. - powiedziała i wskazała głową na wchodzących do Wielkiej Sali Huncwotów. No tak. Syriusz Black. Dorcas zasługiwała na dużo więcej. Niestety nie miałam pojęcia jak jej pomóc. Poklepałam ją pokrzepiająco po ramieniu. To jedyne co mogłam zrobić. 
Na nasze nieszczęście Black oddzielił się od Huncwotów i zamiast z nimi usiąść przy stole Gryffindor'u, podszedł do Krukonów i porwał w ramiona jakąś blondi. 
-Żałosne - mruknęła pod nosem Dor, a ja uśmiechnęłam się do niej współczująco. 
-Wiesz co? Moim zdaniem powinnaś pójść na randkę. Niedługo jest wyjście do Hogsmeade, Remus idzie z Mary, ja z Frank'iem, a James pewnie też zabierze Lily. Nie mówię tu o związku. Pójdź po prostu na randkę, bez zobowiązań, tak żeby się rozerwać, a przy okazji zagrasz na nosie Black'owi. Zaraz kogoś ci znajdę - powiedziałam rozglądając się po sali. W Hogwarcie nie brakowało przystojniaków. Nasz rocznik na początku nie zapowiadał się najlepiej, ale z biegiem czasu chłopcy okazali się niczego sobie. 
Dorcas nie wyglądała na zachwyconą moim pomysłem, ale ja wiedziałam swoje. To może się okazać strzałem w dziesiątkę. Może ten chłopak będzie akurat tym jedynym, Dor się zakocha, a Syriusz Black będzie należał do przeszłości niegodnej wspominania. 
-No weź, Dor, masz lepszy pomysł? - powiedziałam, kiedy Dorcas zaczęła narzekać. - Wszystkie będziemy miały niezły ubaw. 
-Oj dobrze już dobrze. Ale robię to tylko, żeby Black się w końcu przestał puszyć. 
Klasnęłam w dłonie i zaczęłyśmy szukać jej potencjalnego kandydata na randkę. Kto by pomyślał ile może być przy tym zabawy.


Dorcas:
-Znalazłam! - zawołała Lily, podbiegając do nas na kolacji. W ciągu lekcji Alicja wtajemniczyła Mary i Lilkę w plan poszukiwań chłopaka, nie byłam pewna czy chcę, żeby to jakoś rozgłaszać, ale nie mogłam nic poradzić. Dziewczyny zawsze się dowiedzą.
-Pokaż! - pisnęła z podekscytowaniem Al. Doprawdy, one ekscytowały się tym bardziej niż ja, czasem zachowywały się jakby miały po dwanaście lat.
-Na błonia, szybko - powiedziała Lilka, więc wszystkie wstałyśmy i pobiegłyśmy na dwór. Po drodze mijając Huncwotów, zobaczyłam minę Syriusza, która wołała dzieciniada.
Wyszłyśmy na błonia, Lily przyczaiła się za ogromnym dębem i zaczęła się rozglądać.
-Jest tam, widzicie? - pokazała palcem chłopaka, który stał w niewielkiej grupce uczniów z Ravenclaw'u, rozmawiających na pomoście. Słońce zachodziło, ostatnie promienie oświetlały twarze krukonów.
-Który?
-Ten wysoki - szepnęła podekscytowana Lily.
Nie byłam pewna co to było, ale nagle poczułam, że to może faktycznie ma jakiś sens. Odwróciłam się do dziewczyn, wszystkie patrzyły się na mnie z wyczekiwaniem. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc po prostu się szeroko uśmiechnęłam. Alicja od razu klasnęła w dłonie i pisnęła z ekscytacją. Niestety jej mina równie szybko zrzedła. Odwróciłam się i zobaczyłam wszystkich Huncwotów, szli w naszą stronę, a na czele kroczył Black.
-Zaraz wszystko popsują, zobaczycie - powiedziała Ali, zaciskając dłonie w pięści.
-Cześć dziewczyny, zastanawialiśmy się co takiego się stało, że wszystkie naraz wybiegłyście. Powiedzcie nam, umieramy z nudów. - powiedział James, opierając się o drzewo.
-Przykro mi, ale nikt was tu nie zapraszał. To prywatne spotkanie - powiedziała Ali z udawaną uprzejmością w głosie.
-Nie zwracaj na nich uwagi, Dor, idź, porozmawiaj z nim - powiedziała Lily, patrząc się na mnie z uśmiechem. Kiwnęłam niepewnie głową i ruszyłam w stronę grupy krukonów. Wyminęłam Black'a bez choćby jednego spojrzenia na jego twarz. To nie był mój cel. Już nie.
Nie miałam bladego pojęcia, co mogę powiedzieć, ale stawiałam krok za krokiem, zbliżając się do celu. Przypomniałam sobie wszystkie rozmowy z Lily o Syriuszu, naszą umowę, żeby grać w jego grę, wszystkie starania, żeby tylko się od niego uwolnić. No i te jego głupie żarty. Upokorzenie, kiedy chciał się ze mną umówić tylko dlatego, że miał w tym jakiś interes. Nigdy mu nie chodziło o mnie, zawsze byłam tylko środkiem wspomagającym, narzędziem do wyładowania frustracji, albo zapychaczem nudy. Miałam dość. Czy to takie dziwne? Dorcas, dlaczego do cholery jasnej w takiej chwili myślisz o Black'u?
Weszłam na pomost, deski pod moimi stopami zaskrzypiały złowieszczo.
-Cześć - zaczęłam, a chłopcy odwrócili się i ze zdziwieniem zmierzyli mnie wzrokiem od góry do dołu. Poczułam jak pieką mnie policzki.
-Witam - powiedział chłopak z przodu, patrząc się na mnie z zagadkowym uśmiechem.
-Chciałam się o coś zapytać...
-A jak piękna pani ma na imię?
-Dorcas, chciałam porozmawiać z jednym z was.
-Kim?
-Przepraszam, nie znam waszych imion... z nim - wskazałam dłonią na wysokiego bruneta. Stał z tyłu i puki co nie wykazywał mną takiego zainteresowania jak inni.
-Hej stary! - koledzy uderzyli go w plecy i dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że coś się wokół niego dzieje. Świetnie, pomyślałam, puki co mnie zlewa.
Chłopak rozejrzał się i po chwili jego wzrok spoczął na mnie.



Chyba zrozumiał o co chodzi, bo skinął głową i zaczął iść w stronę brzegu. Poszłam za nim, a za plecami reszta chłopaków zaczęła śmiać się i gwizdać. Poczułam się jeszcze bardziej niezręcznie.
-Tooo, o co chodzi? - zapytał. Miał przyjemny w brzmieniu głos, taki ciepły, bez nuty intrygi, którą tak często słyszałam u Black'a.
-Wiem, to trochę nietypowa propozycja, więc zrozumiem, jak nie będziesz chciał, w końcu się nie znamy, a ja nawet nie wiem jak masz na imię - powiedziałam z zażenowaniem. Docierało do mnie jakie to było głupie.
-Strzelaj. - powiedział, uśmiechając się zachęcająco.
-Umówiłbyś się ze mną?
Brunet najpierw lekko się zaśmiał, ale zaraz spoważniał, wczuwając się w moją sytuację. Mega niezręcznie. Tak się wtedy czułam.
-Tak - powiedział, a ja zrobiłam tak zdziwioną minę, że znowu zaśmiał się pod nosem. W życiu bym się nie spodziewała, że przypadkowo poznany chłopak od razu zgodzi się pójść ze mną na randkę.
-Tak? To znaczy...
-Tak, umówię się z tobą.
-O rany, nie wierzę. przepraszam, ale... wow myślałam, że nikt normalny by się na to nie zgodził. To znaczy nie żebyś nie był normalny, to znaczy... Merlinie, jak ja kręcę. Tak czy inaczej... dziękuję, robisz mi ogromną przysługę. - powiedziałam dalej bardzo zakłopotana, ale już z dużo lżejszym sercem.
-Nie ma problemu.
-Mam nadzieję, że nie psuję ci żadnych planów i że nie masz dziewczyny, bo nie chcę robić problemu.
-Szczerze?
-Godryku, masz dziewczynę...
-Nie, nie - zaśmiał się i powiedział - ratujesz mi życie. Moje plany do Hogsmeade nie dorastają ci do pięt.
-Kurczę, rumienię się - zaśmiałam się.
Zaraz doszły do nas głosy jego kolegów, którzy zbierali się już do zamku i wołali go, żeby też już kończył.
-Muszę iść - powiedział, uśmiechając się do mnie, a ja kiwnęłam głową i pomachałam mu na pożegnanie.
-A na imię mam Trey - zawołał, idąc do zamku tyłem, a ja ze śmiechem odkrzyknęłam:
-Miło cię poznać, Trey!
-Ciebie tym bardziej, Dorcas! - zaśmiał się, obrócił dwa razy wokół własnej osi i pobiegł za przyjaciółmi.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Spojrzałam się na niebo, na którym powoli pojawiały się pierwsze gwiazdy. Przypomniałam sobie, że reszta na mnie czeka, więc ruszyłam w stronę drzewa, za którym się wciąż ukrywali.
-I jak? - zapytała Alicja, kiedy tylko przed nimi stanęłam.
-Nooo, muszę to robić częściej - zaśmiałam się, a Alicja przybiła piątkę z Mary.
-Wiedziałam, że tak będzie - powiedziała jeszcze i mocno mnie uściskała.
-Al, wszystko dzięki tobie - uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością.

***

Cały wieczór czułam się, jakbym leciała na niewidzialnych skrzydłach, jakby nic nigdy nie mogło popsuć mojego cudownie dobrego humoru.
No ale zwykle tak bywa, że kiedy człowiek czuje się, jakby wygrał milion galeonów, zawsze pojawia się coś, co po prostu musi wszystko zawalić. W moim przypadku był to raczej ktoś. Zły duch, który zawsze czuwał, żeby w razie powodzenia w życiu, z powrotem zamienić je w piekło.
-Meadowes, zaczekaj chwilę - usłyszałam za plecami głos, bez którego moje życie byłoby dziesięć razy prostsze. Do pokoju wspólnego zeszłam tylko na chwilę, chciałam poszukać kota, a kiedy upewniłam się, że nigdzie go nie ma i postanowiłam wrócić do siebie, pojawił się on. Odwróciłam się już z jedną nogą na schodach.
-O co ci chodzi, Black? - zapytałam, ciężko wzdychając.
-Wiesz, jak desperacko to wygląda? - zapytał, siadając na fotelu i nalewając sobie do szklanki whiskey. Było koło drugiej w nocy, w salonie byliśmy sami, zero świadków, w razie gdyby mnie zabił... albo ja jego.
-Nie chcę tego słuchać, naprawdę. - powiedziałam, a on spojrzał się na mnie twardo.
-Meadowes po co ci to było? - zapytał, nie zwracając uwagi na moje słowa.
-Powiedziałam, że...
-To, że twoje przyjaciółeczki temu przyklaskują, wcale nie znaczy, że jest to dobre.
-Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie co sobie o mnie myślisz.
-Czyżby?
-Tak, Black, daj mi w końcu spokój.
-A może ja nie chcę.
-Nie masz wyboru, ja idę spać. Ty chyba też powinieneś. - powiedziałam i odwróciłam się z zamiarem pójścia na górę. Jednak on miał inne plany. Jednym krokiem przemierzył cały pokój i dopadł do mnie, zastępując mi drogę.
-Przepuść mnie, nie chcę się bawić w twoje głupie gierki.
-Nie masz wyboru - zaczął mnie przedrzeźniać. Był jakiś dziwny.
-Jesteś pijany.
-Błyskotliwe, Meadowes, nie powiem. Co z naszą randką?
-Mówiłam, nie jestem zainteresowana.
-Najpierw puchon, teraz krukon... a gdzie miejsce dla mnie?
-Nigdy go nie było. - powiedziałam spokojnie, starając się jak najszybciej zakończyć tą rozmowę.
-Oszukujesz samą siebie, Meadowes. Te fagasy są tylko dla odwrócenia uwagi, dla zabicia nudy. A naprawdę zawsze byłem tylko ja.
-Mylisz się, Black, a teraz mnie puść. - chciałam go wyminąć, ale on niezbyt delikatnie przycisnął mnie do ściany.
-Zróbmy w końcu to na co oboje czekaliśmy tak długo. Nie ma tu nikogo, nikt się nie dowie, jutro wrócisz do swojego przydupasa. - powiedział, nachylając się do mnie.
-Przestań. - nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo Black z całej siły wpił się w moje usta, wymuszając pocałunek. Nie było to przyjemne. Wręcz brutalne. Przycisnął mnie do ściany całym swoim ciężarem, jego ręce zaczęły ślepo błądzić po moim ciele. Zaczęłam się wyrywać, nie chciałam tego. Próbowałam się uwolnić, ale zbyt mocno mnie trzymał.
-Nie... przestań... Syriusz.... - urywane słowa wyszły z moich ust, co chwilę zamykanych pocałunkami, kiedy Black zabrał się za rozpinanie guzików mojej piżamy. W końcu udało mi się uwolnić rękę z jego uścisku i po bezskutecznym mocowaniu się, dałam mu w twarz.
Syriusz odskoczył ode mnie jak oparzony, dotykając policzka, na którym widniał czerwony odcisk po mojej dłoni.
Szybko zapięłam wszystkie guziki, które udało mu się w pijackim pośpiechu rozpiąć. Miałam przyspieszony oddech, serce waliło mi tak, że słyszałam jak krew huczała mi w uszach. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, chciałam tylko, żeby trzymał się z daleka. Łzy napłynęły mi do oczu, nie potrafiłam ich zatrzymać. Jedna po drugiej zaczęły spływać mi po policzkach.
Syriusz podniósł na mnie wzrok i spojrzał się, jak zupełnie inny człowiek, nie ten, który przed chwilą próbował mnie zgwałcić. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ja nie mogłam tego słuchać. Szybko pokręciłam głową, pobiegłam na górę i głośno zatrzasnęłam za sobą drzwi dormitorium. Mój bezgłośny płacz utonął w ciszy, dziewczyny już spały, nie mogły się dowiedzieć. Nocną ciszę zakłócał już tylko mój przerywany oddech i odgłos rozbitej o ścianę butelki w pokoju wspólnym.





linki:
  • http://wifflegif.com/tags/4752-leighton-meester-gifs
  • https://pl.pinterest.com/pin/567453621779365324/
  • http://randomrp-stuff.tumblr.com/post/44665942889/luke-pasqualino-gif-hunt

sobota, 20 lutego 2016

rozdział 36

Remus:
Kolejna pełnia była już za mną. Nic szczególnego się nie wydarzyło, a moje życie powróciło do zwykłej szkolnej rutyny. Zaczynałem wpadać w nudę. Niestety fakty przedstawiały się tak, że w ostatniej klasie nie było za dużo sposobności do zrobienia czegoś śmiesznego, a jeśli już się nadarzała, to i tak nie mieliśmy na to czasu. Nauczyciele postarali się o to, żeby nawet czas, którego nie było, zapełnić nam nauką. Jeśli Voldemort i Śmierciożercy szukaliby sposobu na powolne zabijanie, to myślę, że nauczyciele w Hogwarcie sobie z tym świetnie radzili. Bo właśnie tak zabija się ludzi. Miałem już wystarczająco dużo dowodów na to, że moje słowa były jak najbardziej prawdziwe. Weźmy choćby codzienne jęki Alicji, że cienie pod oczami byly już zbyt ciemne, żeby je zakryć, Peter'a, który zasypiał z głową w talerzu owsianki, albo dziesiątki innych uczniów ostatniego roku, snujących się po korytarzach jak duchy, bez przekonania przeglądających książki i łapiących każdą chwilę żeby się zdrzemnąć. Nikomu, nawet największemu wrogowi nie życzyłem ostatniej klasy w Hogwarcie.
-Remus! - usłyszałem gdzieś z daleka. Skuliłem się w sobie i wydałem pomruk, który miał dać znać osobie po drugiej stronie, że nie zamierzałem otwierać oczu.
-Musimy pogadać, przykro mi, ale muszę to zrobić. Aquamenti!
Wydarłem się tak przeraźliwie, że dzieciaki z pierwszej klasy, które właśnie przechodziły koło mojego parapetu, podskoczyły ze strachu.
-Woda? Poważnie? - zapytałem ze złością, patrząc na Lily.
-No sorry, nie miałam wyboru. Myślałam, że wpadłeś w śpiączkę czy coś.
-Bardzo śmieszne. Mów szybko o co chodzi, przerwałaś mi coś ważnego.
-Chodź.
-Ale mi tu jest bardzo dobrze - powiedziałem, opierając głowę o chłodną szybę.
-W porządku, jak chcesz. Rem, kiedy w końcu umówisz się z Mary?
-Ciiiicho. Kobiety nie mają za knuta wyczucia, czy jak? Nie tutaj.
-Sam chciałeś.
-No to już nie chcę.
-To się pośpiesz, za dziesięć minut mam Starożytne Runy.
Znaleźliśmy pustą klasę, nie minęło jednak więcej niż trzy minuty, a zaraz pojawiły się Dorcas i Alicja. Na moje pytające spojrzenie, powiedziały, że można to nazwać interwencją w sprawie przyjaciółki.
-Dobra, Rem. Sprawa wygląda tak, że my wiemy, że Mary ci się podoba i że ją pocałowałeś. Dlatego, chcąc jej dobra, postanowiłyśmy cię uświadomić, że najwyższy czas, abyś zaprosił ją na randkę. - powiedziała Dorcas, siadając na blacie stolika. i patrząc się na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem. Nie podobało mi się to wszystko, czułem się skrępowany, trochę jakbym stał przed nimi zupełnie nago.
-Ale nie ma żadnej okazji. - wymamrotałem, starając się jakoś wymigać od powinności, która pojawiła się nade mną jak czarne chmury.
-Merlinie, czemu miałaby być jakaś okazja? Chyba, że miałeś zamiar czekać aż do walentynek. Nie oszukujmy się jest to dość kiczowate święto. Poza tym sztuczne i zupełnie nieromantyczne. - odparła Lily, a moje złudzenia, że uda się z tego wykpić, okazały się zupełnie bezpodstawne. Dziewczyny wyglądały na nieugięte.
-Ale ja i Mar to przecież nic...
-Daj spokój! Nikt ci nie zabierze różdżki za to, że Mary ci się podoba. Musisz się skonfrontować z tym raz a porządnie, a nie bawić się w dziwne podchody jak małolaty z drugiego roku. Spójrzmy prawdzie w oczy, dziewczyna lubi chłopaka, chłopak lubi dziewczynę? Super! Powinni być razem. - zawołała burzliwie Alicja. Jak zwykle szczera do bólu, pomyślałem. Nie było się co kłócić. One były trzy, ja byłem sam.
-Tak? To co niby mam zrobić? - zawołałem zrezygnowany.
-Jesteś mądry, na pewno coś wymyślisz. - powiedziała Lily, uśmiechając się z satysfakcją. Już wiedziały, że wygrały tą wojnę.
-Jestem facetem, nie jestem dobry w wymyślaniu randek.
-Co za szczęście, że masz nas. - Dorcas klepnęła mnie w ramię i wyszły, zostawiając mnie samego z mieszaniną sprzecznych myśli i bardzo bezradną miną.

***

-Dobra pomyślmy. Co jej powiesz? - Właśnie uciekała nam Obrona Przed Czarną Magią, nie sądziłem, że będą się tak przykładać do tej całej sprawy, ale wyglądało na to, że naprawdę im na tym zależało. Przez tydzień miałem spokój, już myślałem, że mi się upiekło i odpuściły, albo zapomniały, ale dzisiaj, kiedy zmierzałem na trzecie piętro do sali profesor Merrythought, ktoś złapał mnie za ramię i zanim się obejrzałem, byłem w pustym korytarzu, a przede mną stały wszystkie trzy.
Spojrzałem się na Dorcas, wyobrażając sobie, że jest Mary i zacząłem mówić, zaplątany we własny język: 
-Cześć Mary, słuchaj co powiesz na to żeby umówić się, pójść ze mną, nie chciałabyś... nie wiem, możemy... albo moglibyśmy zrobić coś innego...

the amazing spider man andrew garfield cute gif

-Hej! To nie jest konkurs na wymyślanie synonimów, naprawdę możesz wyluzować. Mary cię przecież nie zje - powiedziała Dor, pokrzepiając mnie uśmiechem. 
-To nie jest takie łatwe. 
-Grunt, żeby nie dać po sobie tego znać - mruknęła pod nosem Alicja, bardziej zajęta stanem swoich paznokci niż tym, co się dookoła działo.
-Merlinie! Jestem beznadziejny! - zawołałem, wznosząc oczy ku niebu. Ale czy Melin mógł mi pomóc? On raczej nie miał problemów z zapraszaniem dziewczyn na randki, znając życie miał ich na pęczki, nie to co ja.
-Nie nie nie, Rem słuchaj, wyluzuj trochę a na pewno będzie dobrze. - powiedziała Dor, patrząc się na mnie współczująco. Alicja i Lily pokiwały głowami.  
-Łatwo wam mówić, dziewczyny nie muszą zapraszać facetów na randki. 
-Chyba że są tak leniwi i przytępi, że sami na to nie mogą wpaść. - powiedziała Al, nie odrywając wzroku od swoich dłoni. 
-Dobra, koniec. Zaraz będzie przerwa. Rem, zrób to przy najbliższej okazji. Pamiętaj, robimy to dla Mary, więc wiesz. Motywacja. - powiedziała Lily, a ja zwiesiłem głowę i w milczeniu, czując się jak skazaniec, idący na egzekucję, poszedłem na następną lekcję. 

***

-Mary! - zawołałem w stronę Macdonald. Szła zaledwie parę metrów przede mną, ale oddzielał nas gęsty tłum uczniów, śpieszących się na obiad. 
-Mary! 
Zacząłem przepychać się w jej stronę, w końcu byłem na tyle blisko, żeby dosięgnąć jej ramienia. 
-O cześć, Remus - powiedziała, uśmiechając się. Wyjęła z uszu słuchawki magicznie wspomaganego odtwarzacza i schowała go do torby. 
-Cześć, słuchaj, chciałbym z tobą pogadać - powiedziałem, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, że z tak błahego powodu, mogą mnie zjadać aż takie nerwy. 
-Kurcze, przepraszam, Rem, ale nie mam za bardzo czasu. Zaraz mam Zielarstwo, a chciałam jeszcze oddać książki do biblioteki - powiedziała, wskazując na torbę po brzegi wypchaną podręcznikami. 
-Wygląda na ciężką - powiedziałem, biorąc ją od niej - Właśnie mi się przypomniało, że też chciałem coś wypożyczyć. 
-Wow, trudno trafić na gentelman'a, a tu proszę, był zawsze pod moim nosem. - zaśmiała się i poszliśmy. 
Całą drogę starałem się utrzymać rozmowę na normalnym poziomie, tak jak mówiły dziewczyny - chciałem być naturalny. Dziwne, że naturalność przychodziła z takim trudem. Zachodziłem w głowę, co tu zrobić, żeby dotrzymać obietnicy, a nie wyjść przy tym na głupka. 
-To już ostatnia - powiedziała Mary, odkładając na regał książkę z Eliksirów. - Pięknie dziękuję za pomoc. 
-Nie ma problemu, dobra to ja jeszcze poszukam tej mojej i zaraz będę - odparłem i zniknąłem między pułkami. 
Kurde, co ja mam robić. Myśl, Remus, myśl! Bez paniki. 
Rozejrzałem się, Pince nie było na horyzoncie. Olśniło mnie. Nie trzeba było wcale być geniuszem, bo rozwiązanie przecież było banalnie proste. Zwinąłem z jej biurka pióro, wyjąłem zza paska różdżkę, niewerbalnie użyłem potrzebnych zaklęć i byłem gotowy. Pierwsza sytuacja, w której faktycznie przydały mi się niewerbalne zaklęcia? Planowanie randki. Kiedyś na pewno uratują mi życie. 
-Mary, jestem. 
-Idziemy? 
-Poczekaj chwilę. Chciałbym się o coś zapytać. 
-Tak? - spojrzała się na mnie wyczekująco. 
-Słuchaj, tak sobie myślałem, w zeszłym roku, ani w sumie nigdy się nie złożyło, ale może tym razem nie chciałabyś ze mną gdzieś wyjść? 
-Nie mam pojęcia o czym teraz mówisz, Rem - zaśmiała się, a ja z powrotem zacząłem się denerwować. Kurcze to nie było takie łatwe. Wyjąłem zza pleców mały bukiecik i uśmiechając się ze zdenerwowania i zażenowania, powiedziałem: 
-Mary. Wiem, że to może głupie, ale nie umówiłabyś się ze mną? Zależy mi na tym. 


Nigdy nie widziałem, żeby Mary robiła taką minę. Była zszokowana, przestraszona, albo dostała jakiegoś ataku, sam nie wiedziałem. Zaczęła mrugać z zawrotną prędkością, a jej oczy zrobiły się duże jak galeony. 
-Mar? Zrozumiem jak nie chcesz, ale poczułbym się odrobinę pewniej, gdybyś coś jednak powiedziała. - odparłem, a kiedy nie dostałem odpowiedzi krzyknąłem - Mary! 
W tym momencie zza regałów jak ogromny ptak wyskoczyła pani Pince, zupełnie jakby cały czas nas obserwowała i tylko czekała, aż zaczniemy hałasować. 
-Wynosić mi się stąd! No już! Już mi stąd, bo pogonie klątwami! - zawołała, grożąc nam różdżką. 
W mgnieniu oka złapaliśmy swoje torby i pobiegliśmy ile sił w nogach do drzwi. Jeszcze tylko brakowało nam, żebyśmy stracili punkty. 
Kiedy drzwi się za nami zatrzasnęły, oparliśmy się o nie i próbując złapać oddech, zaczęliśmy się śmiać. 
Gdy już trochę się uspokoiliśmy, Mary szepnęła: 
-Jasne że się z tobą umówię - pocałowała mnie w policzek i zarumieniona z wysiłku i emocji uśmiechnęła się. 
-Serio? 
-No jasne. 
Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek, a uczniowie nagle zniknęli z korytarzy. Podałem jej przetransmutowane z pióra kwiaty, uśmiechnąłem się do niej i wiedząc że i ona i ja się śpieszyliśmy, w podskokach pobiegłem w stronę mojej klasy, odprowadzony jej śmiechem. 

the amazing spider man andrew garfield gif

***

-I co? - zapytała Dorcas, kiedy tylko zobaczyła moją minę. Domyślam się, że dało się z niej wyczytać, że już to zrobiłem, skoro to jednak widziała, to po co się pytała. Takie są właśnie kobiety, czasem są w stanie rozszyfrować spisek jednym spojrzeniem, a innym razem, chociaż się im pod nos podetknie dowody, nic nie skumają. 
-No zgodziła się, zgodziła. - uśmiechnąłem się szerzej, a ona klasnęła w dłonie. 
-Merlinie, jak tylko dziewczyny się dowiedzą...
-Może nie mówmy Mary, że to wasz pomysł. 
-No jasne że nie. Poza tym to przecież był twój. My cię tylko poinstruowałyśmy. 
-Można tak powiedzieć. - uśmiechnąłem się. 
-Dobra, ale jak się czujesz? 
-Szczerze? Merlinie, tak mi ulżyło. Cieszę się jak głupi. - i na potwierdzenie swoich słów okręciłem się dookoła własnej osi i głośno krzyknąłem, dając upust radości i zwracając na nas uwagę wszystkich na korytarzu. 
Dor też się zaśmiała i pokręciła głową.
-Jesteście niemożliwi. - powiedziała, objęła mnie ramieniem i poszliśmy planować całą randkę.


Harry, 18 lat później: 
Godzina płynęła za godziną, nie było żadnych wieści, a mi coraz trudniej było wysiedzieć spokojnie. 
-To na pewno nie jest nic poważnego. Poradzą sobie. - mówiła Mary, ale widać było, że i ją zjadały nerwy. 
Podczas oczekiwań zwiedziłem cały dom, jeszcze raz przejrzałem fotografie, ale nawet rozmowa z Lupinem i Mary nie pomogła mi oderwać myśli od tego, co się teraz mogło dziać w domu Dorcas. Co jeśli coś się im stanie, nie mogłem stracić kolejnych osób, to byłoby dla mnie już za wiele. Będąc z nimi, czułem, jakbym odzyskiwał rodziców, oni musieli wrócić cali i zdrowi. Nie było innej możliwości. Ale czas płynął i żaden zmieniacz czasu nie potrafił go zatrzymać. Sekundy powoli przechodziły w minuty, a minuty w godziny. 
-Może powinienem im pomóc - powiedziałem, patrząc się z nadzieją na Lupina. On jednak pokręcił zdecydowanie głową i odparł: 
-Nie obraź się Harry, ale jesteś dopiero uczniem, widziałem ile umiesz, ale wiele jeszcze przed tobą. Syriusz i Dorcas są dorosłymi czarodziejami, zostaw to im. Trzeba ufać w ich umiejętności. 
Mogłem się tego spodziewać, wiem, że Lupin miał rację, ale to napięcie nie pozwalało mi siedzieć w miejscu. 
-Uwierz mi, Harry, jak Dor się wkurzy, to potrafi trzepnąć takimi zaklęciami, że nawet Sam-Wiesz-Kto miałby problem. - zaśmiała się Mary. Lupin uśmiechnął się pod nosem i dodał: 
-Syriusz też, bycie Huncwotem zobowiązuje, a poza tym myślisz, że co on robił przez te wszystkie lata w Azkabanie? Miał sporo czasu na wymyślenie jakiejś potężnej klątwy. 
Westchnąłem głęboko, przymykając oczy. Nie mogłem się jednak powstrzymać, żeby nie powiedzieć: 
-Może powinniśmy zawiadomić Dumbledore'a... 
-Harry, cierpliwości - ledwie Lupin wypowiedział te słowa, w salonie z trzaskiem aportował się Syriusz. Wszyscy jak na komendę zerwaliśmy się z kanapy i ze strachem zaczęliśmy oceniać jego stan. Miał lekką zadyszkę, jego ubrania były trochę zniszczone, a na przedramieniu miał liczne zadrapania. Nie podlegało wątpliwościom, że stoczył bitwę. 
-I co? - zapytała Mary, drżącym głosem. 
-Śmierciożercy - wysapał Syriusz i usiadł na podłodze, opierając się głową o siedzenie fotela. 
-Ale gdzie jest Dorcas? 
-Ona... musi jeszcze załatwić parę rzeczy...jest cała. Spokojnie. 
Dopiero teraz Mary odetchnęła z ulgą. 
-Nie wyglądasz najlepiej - powiedziałem, przyglądając się mu spod zmarszczonych brwi. 
-Harry, uwierz mi, oni wyglądają dużo gorzej. - uśmiechnął się pod nosem. 
-Co teraz? - zapytałem. 
-Wysłaliśmy już wiadomość do Dumbledore'a, domyślam się, że mieszkanie Meadowes jest już nieaktualne. 
Lupin pokiwał głową ze zrozumieniem i podskoczył z zaskoczenia, kiedy przed nami zmaterializował się lśniący swoją śnieżnobiałą aurą łabędź, który przemówił głosem Dorcas: 
-Muszę się ukryć, Dumbledore załatwia mi kryjówkę, na razie się nie zobaczymy, nie wracajcie do mojego mieszkania. Od dzisiaj Dorcas Meadowes nie istnieje. 
Patronus rozpłynął się w powietrzu, a w salonie zaległa cisza. 
Mary schowała twarz w dłoniach i zaczęła kręcić głową, jakby chciała wymazać słowa, które dopiero co usłyszała. Lupin objął ją ramieniem i zaczął mówić jej coś do ucha. Nie wiedziałem jak nazwać to, co czułem w tamtej chwili, przez ten krótki czas myślałem już, że będzie dobrze, że uda mi się odnaleźć ludzi, których mógłbym nazywać rodziną, ale teraz wydawało się to tak odległe jak twarze rodziców na fotografiach sprzed dwudziestu lat. Voldemort znowu odebrał mi wszystko, co miałem. 
Spojrzałem się na Syriusza, nie mogłem odczytać wyrazu jego twarzy, siedział w dokładnie tej samej pozycji co wcześniej, z właściwą dla niego nonszalancją, palcami lewej ręki obracał powoli różdżkę, drugą ręką, opierając łokieć na ugiętym kolanie, delikatnie dotykał swoich ust. 
Zmarszczyłem brwi, wydawało mi się, że się pomyliłem, ale jednak, Syriusz naprawdę  się uśmiechał. 





Linki:
  • http://weheartit.com/entry/218901644/search?context_type=search&context_user=daisydiaries_&query=andrew+garfield+gif
  • http://acousticerin.blogspot.com/2014_01_01_archive.html

wtorek, 2 lutego 2016

rozdział 35

Syriusz:
Ktoś coś głośno krzyczał. Dużo mnie kosztowało, żeby otworzyć oczy, ale musiałem mu powiedzieć, żeby łaskawie zamknął buzię, bo chciałem spać. Zakryłem głowę kocem i dopiero w ciemności uchyliłem powieki. Powoli wysunąłem głowę spod przykrycia, jaskrawy blask spowodował pulsujący ból głowy, musiałem długo mrugać, żeby oczy przyzwyczaiły się do takiej ilości światła. Dopiero wtedy zobaczyłem kto przede mną stoi.
-Co pani tu robi? - zapytałem pielęgniarki, a ona pokręciła głową z delikatnym uśmiechem. Ta kobieta mnie nie znosiła, zawsze jak się widzieliśmy, obwiniała mnie o całe zło świata.
-To raczej pytanie do pana, panie Black. - powiedziała ze spokojem, obserwując moją reakcję. Z początku nie wiedziałem o co jej chodziło, wszystko dookoła mnie rozpraszało, nie mogłem zebrać myśli. Rozejrzałem się po pokoju, w którym się znajdowałem. Zwyczajne gryfońskie dormitorium, nic szczególnego. Ale prawda powoli docierała do moich przytłumionych alkoholem szarych komórek. Leżałem w samych bokserkach na łóżku w dormitorium, które owszem gryfońskie, ale z pewnością należało do dziewczyny. Nie wyglądało to najlepiej. Jeszcze gorzej się poczułem, kiedy zdałem sobie sprawę, że to przecież łóżko Meadowes.



-Będzie się pan słono tłumaczył, panie Black, z przyjemnością zobaczę pana na szlabanie. - powiedziała z triumfem. Nawet nie ukrywała tego, że się cieszy.
-W to nie wątpię. - mruknąłem pod nosem.
-Proszę się stawić u profesor McGonagall, kiedy tylko doprowadzi się pan do porządku - powiedziała kwaśno, lustrując mnie spojrzeniem. - Aha, gdyby spotkałby pan pana Lupin'a, proszę mu powiedzieć, żeby do mnie przyszedł.

Kiedy wyszła, zakląłem pod nosem. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nie miałem pojęcia, jak się tam znalazłem. Pamiętałem podróż do Hogwart'u, Wielką Salę i to że chcieliśmy z James'em zrobić imprezę. Dalej film się urywa, a każda mocniejsza próba przypomnienia sobie czegoś więcej, nie dawała nic poza ostrym bólem w skroniach. Przetarłem twarz ręką i wstałem. Nie było nigdzie moich ubrań, ani różdżki, musiałem iść do dormitorium. Szczególnie, że tam był eliksir na kaca, a go potrzebowałem jak powietrza. Wyszedłem na korytarz i zerknąłem w stronę salonu. Wyglądało na to, że impreza się udała. Kubki i butelki walały się po podłodze, z głośników leciała jeszcze muzyka, choć już bardzo cicho, a na fotelach i kanapach spali ludzie. No jasne, pomyślałem, pielęgniarka nie przyczepiła się do nich, tylko właśnie do mnie.
Otworzyłem drzwi do mojego pokoju, a w nozdrza uderzyła mnie ostra woń alkoholu. Uśmiechnąłem się do siebie, Frank spał z Alicją. Peter grzał kanapę, a Mary leżała na jego łóżku, nie było jednak nigdzie ani Meadowes, ani Lunatyka. Za to James i Lily razem spali łóżku zawinięci w kołdrę tak, że wystawały im tylko stopy.

image 

 
Nachyliłem się do Rogacza i klasnąłem mu tuż nad głową.
-Merlinie, daj mi spokój - jęknął, zakrywając sobie głowę kołdrą.
-Musisz mi wyjaśnić parę rzeczy - powiedziałem, niezwracają uwagi na jego jęki. Podszedłem do barku i wygrzebałem z niego dwie fiolki z eliksirem na kaca. Podałem mu jedną, a sam szybko opróżniłem swoją.
-Rany, mógłbyś się ubrać? - powiedział, kiedy obaj poczuliśmy się lepiej. Usiadł i przetarł oczy rękami.
-Najpierw musisz opowiedzieć mi o tym, co się wczoraj działo. Za cholerę nic nie pamiętam.
-Po pierwsze - zignorowałem jego śmiech - co ja do cholery robiłem w pokoju dziewczyn, a co gorsza w łóżku Meadowes? A po drugie czemu byłem prawie nagi?
-Ja mam to wiedzieć?
-Myślałem, że komu jak komu, ale tobie pamięć nie szwankuje - wspomniałem mocną głowę James'a.
-Bo nie szwankuje, ale nie jestem twoją przyzwoitką, żeby cię pilnować 24/7. Może lepiej idź do Dorcas. Poza tym nagi? Poważnie? - zapytał zażenowany, a ja przewróciłem oczami.
-Nigdzie jej nie widziałem.
-To już ty powinieneś wiedzieć, gdzie jest. - odparł, a ja zmarszczyłem brwi. Chyba sporo mi wczoraj umknęło.
-Niby czemu?
-Oboje wczoraj nieźle się zabawiliście.
-Mówiłeś, że nic nie wiesz.
-Rzucaliście się w oczy.
-Dobra, od początku, co się działo? - powiedziałem niecierpliwie. To się robiło coraz bardziej zagmatwane, a jak na razie nic się nie wyjaśniło.
-Widziałem tylko, jak najpierw oboje pijecie, potem się chyba kłóciliście, ale to nie taka nowość, ale chyba się szybko pogodziliście, bo później tańczyliście i w ogóle bawiliście się razem.
-A potem?
-Nie wiem, mam swoje zajęcia.
-Właśnie widzę. - spojrzałem się na śpiącą Evans.
-Nie czepiaj się, to ty jesteś prawie goły, nie ja. - powiedział ze śmiechem.
-Muszę się ogarnąć, dobrze że nie ma dzisiaj jeszcze żadnych lekcji, łeb mi pęka, można się pochlastać.

***

James powiedział, że pomoże mi znaleźć Meadowes, dziwne że jej nigdzie nie było, zwłaszcza że z tego co mówił, wczoraj sporo wypiła. Tuż przed Wielką Salą natknęliśmy się na mojego przeklętego brata. Już wiedziałem, że ten dzień nie będzie udany, Regulus zawsze wiedział jak popsuć mi humor.
-Jak wakacje braciszku? - zapytał kpiąco, kiedy tylko mnie zobaczył. Przewróciłem oczami, jego głos działał mi na nerwy jak nic innego. Zrobiłem głęboki wdech i powiedziałem:
-Zabawa, mówi ci to coś?
Pokręcił głową z uśmiechem.
-Myślałem, że już cię nie zobaczę. - powiedział z prowokującą nutą w głosie.
-Nigdzie się nie wybieram.
-Ty może i nie, ale coś mi się wydaje, że Śmierciożercy mają inne plany.
Kiedy zobaczył, że załapałem o co chodzi, na jego twarzy zakwitł pełen wyższości uśmiech. Zacisnąłem pięści, wbijając paznokcie w skórę.
-Pokaż mi - warknąłem, idąc w jego stronę. Musiało przybyć mu pewności siebie, bo nie drgnął ani o milimetr, tylko się roześmiał.
-Co braciszku? - zapytał niewinnie, dalej się uśmiechał. Czy go to bawiło? Jeśli tak, to był głupszy, niż kiedykolwiek podejrzewałem.
Dopadłem do niego, szarpnąłem jego lewą rękę, a kiedy syknął cicho z bólu, zakpiłem:
-O boli cię, tak?
Próbował wyrwać ramie z uścisku, ale byłem zbyt zdeterminowany i wkurzony, żeby puścić. Podwinąłem rękaw jego koszuli i na własne oczy zobaczyłem coś, czego miałem nadzieje nie zobaczyć. A zwłaszcza u niego.
Puściłem jego rękę, a on szybko ściągnął rękaw w dół. Na twarzy przybrał lodowatą maskę.
-Wyjaśnij to - powiedziałem przez zęby.
-Chyba żartujesz, nic nie muszę ci wyjaśniać, zdrajco.
-Jaja sobie robisz? Naprawdę uważasz, że to jest zabawne? Matka kazała ci to zrobić?! - krzyknąłem, wskazując palcem na jego przedramię, na którym jeszcze przed chwilą widać było Mroczny Znak.
-Mogę podejmować własne decyzje, nie jestem małym dzieckiem!
-Chyba jednak jesteś. To związało cię na całe życie, nie masz pojęcia...
-Mam! Wiem o wszystkim! Ale nie tylko ty możesz robić dorosłe rzeczy! Nie jesteś jedyną dojrzałą osobą w tej rodzinie.
-To po to to zrobiłeś? Żeby mi udowodnić, że też jesteś dojrzały? Zniszczyłeś sobie życie, żeby pokazać jaki to jesteś dorosły?
-Zaraz pomyślę, że ci zależy. - warknął i odszedł do Wielkiej Sali.
Nie mogłem uwierzyć, że mój brat w wieku szesnastu lat dołączył do Śmierciożerców i właśnie mi groził. Przeczesałem włosy ręką. Musiałem ochłonąć. Odwróciłem się i zobaczyłem Jamesa'a. Zapomniałem nawet, że ze mną był.
-Chodźmy stąd - powiedziałem, zanim zdążył się odezwać.
-Cholera, czy wszyscy w tej dziurze wiedzą, co się wczoraj działo? Bo mam wrażenie, że tylko ja jestem niedoinformowany. - powiedziałem, kiedy po wejściu do Wielkiej Sali, wszyscy obecni się na nas spojrzeli.
-Wydaje ci się. Nie było wcale tak źle. Impreza jak impreza. - powiedział Rogacz, klepiąc mnie po ramieniu.
-Dobra, ty rozejrzyj się za Meadowes, a ja sprawdzę jak się miewa nasza czarująca opiekunka.
-McGonagall? Po co ci ona? - zapytał.
-Nie mówiłem ci? Zostałem obudzony przez najcudowniejszą kobietę na świecie, naszą uroczą pielęgniarkę. Zawsze chciała mi dokopać, tym razem chyba jej się udało.
-To życzę powodzenia.
-Przyda się - powiedziałem i ruszyłem w stronę stoły nauczycielskiego, gdzie już czekała na mnie McGonagall z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

***

Weszliśmy do jej gabinetu, znałem ten schemat aż za dobrze. Usiadłem na krześle po swojej stronie biurka i posłusznie zaczekałem aż zacznie chodzić z wściekłością w tą i z powrotem, ciskając we mnie szlabanami. Jednak tym razem zaskoczyła mnie. Usiadła naprzeciwko i w milczeniu, ze stoickim spokojem zajęła się lustrowaniem mojej twarzy. 
-Pani profesor? - zapytałem po jakichś pięciu minutach ciszy. 
-Syriusz - było źle, nigdy przenigdy nie powiedziała do mnie po imieniu, musiałem mieć ogromne kłopoty - zdaję sobie sprawę, że wczoraj złamana została połowa regulaminu, nie chcę jednak wnikać w to, jak do tego doszło, że znalazł się pan w sypialni dziewcząt, ani nie chcę żadnych wyjaśnień, czemu połowa domu spożywała ostatniej nocy alkohol. Odpowiednie osoby zostaną odpowiednio ukarane. 
-A jaka jest moja kara? - zapytałem, licząc na coś serio okropnego, byleby nie wylecieć ze szkoły. 
-Ze względu na okoliczności, nie będzie żadnej - powiedziała spokojnie. Zmarszczyłem brwi, to nie było normalne. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno rozmawiałem z McGonagall. 
-Nie rozumiem. Jakie okoliczności? 
-Masz gościa. - odparła sucho, chyba sama nie była z tego zadowolona. 
-Kogo? 
-Twoja matka przyjechała się z tobą zobaczyć. - świetnie, pomyślałem. Miałem ogromną ochotę uderzyć czołem w blat biurka. Ten dzień był już kompletnie schrzaniony, a teraz jeszcze moja matka? 
-Poproszę ją - McGonagall wstała i na chwilę wyszła. W tym czasie rozważyłem, czy nie warto wyskoczyć przez okno i zakończyć to zanim zrobi to moja urocza mamusia. 
Po chwili drzwi znowu się otworzyły i weszła kobieta, która mnie narodziła. To było zdecydowanie najlepsze określenie dla tej góry lodowej. Zerknąłem w jej stronę. Była ubrane w drogie czarne szaty, na jej palcu obowiązkowo lśnił pierścień z wielkim zielonym kamieniem i herbem Black'ów. 
Usiadła naprzeciwko mnie. Spuściłem oczy na dłonie, które leżały na moich kolanach i delikatnie drżały. 
-Matko? - spytałem, zbierając odwagę, żeby spojrzeć się w te zimne oczy. 
-Nic nie mów - syknęła. 
-Nie wiem o co... 
-Kazałam ci siedzieć cicho. - warknęła z irytacją. 
-Ciągle... 
-Milcz! Nie masz prawa do mnie tak mówić, nie jestem twoją matką. Jesteś zdrajcą, hańbą dla naszego rodu, brzydzę się tobą i że dałam początek tak plugawemu istnieniu. 
Lata, które spędziłem w domu rodzinnym, nauczyły mnie, że przerywanie matce lub ojcu kończyło się chłostą. Siedziałem więc cicho, bo choć wiedziałem, że w szkole nic mi nie mogła zrobić, to rany z tamtych lat wciąż bolały. 
-Chcieliśmy cię wychować na porządnego czarodzieja, dumnego ze swojej błękitnej krwi, swojego rodu, byłeś takim szczęściarzem, że urodziłeś się w tak wspaniałej rodzinie, wiesz ile ludzi poddałoby się crucio, żeby być na twoim miejscu? - tu już nie dałem rady wysiedzieć cicho. Spojrzałem się na nią najbardziej ironicznym spojrzeniem, na jakie było mnie stać i powiedziałem: 
-Czyli mam rozumieć, że crucio, które dostawałem w domu, to taki sam zaszczyt, jak noszenie nazwiska Black? 
Po twarzy matki poznałem, że lepiej było ugryźć się w język, zmarszczki wokół jej oczu się pogłębiły, a szczęka stała się bardziej wyraźna. Była wkurzona, ale teraz machina już ruszyła, a ja poczułem nagły przypływ odwagi. 
Opanowując drżenie w głosie, zapytałem: 
-O co ci chodzi? Po co tu przyszłaś? 
-Popełniłeś błąd, karząc Andromedzie odejść. 
-Tyle że ja jej nic nie kazałem, przyszła do mnie, bo nie chciała zgodzić się na to, co wy jej kazaliście. Wuj i ciotka przegięli, nic dziwnego, że się przestraszyła. Chyba po prostu nie chciała skończyć jak wy, zgorzkniali starcy, nienawidzący własnych dzieci. 
Matka zrobiła ruch, jakby chciała mi wymierzyć policzek, ale w porę się powstrzymała. Zacisnęła zęby i wysyczała: 
-Czemu nie możesz być jak swój brat? Czemu on może być dobrym synem, a ty nie? 
-Oj tak, on to rzeczywiście jest synkiem roku. Nasz mały synuś dostał już licencje na zabijanie, możemy spać spokojnie i nie martwić się o jego przyszłość. 
-On przynosi nam tyle dumy. Nie to co ty i Andromeda. Zhańbiliście nasz ród, powinieneś mu dziękować, że stara się ratować resztki naszej godności. - powiedziała, ignorując to, co wcześniej powiedziałem. Była jak zdarta płyta, jakby zacięła się na jednej kwestii. Oślepła i ogłuchła z nienawiści. 
-Rano wypaliłam i ciebie i ją z naszego drzewa genealogicznego, od dzisiaj nie istniejecie. 
-No proszę, a myślałem, że zrobiłaś to już dawno. - zakpiłem. 
-Czekałam aż się opamiętasz, jednak już nie jesteś moim synem. 
-Zrozum wreszcie, że ja zawsze będę twoim synem! Nie ważne, czy wypalisz mnie z jakiegoś głupiego drzewa! To się nigdy nie zmieni! 
Chwilę siedziała w milczeniu, jakby trawiąc moje słowa, a potem pochyliła się nad blatem biurka i głosem ociekającym nienawiścią, powiedziała: 
-I ty i ona. Wszyscy możecie po prostu umrzeć. Nie zrobi mi to żadnej różnicy. 


Wstała i wyszła. Po prostu wyszła. Nie żebym spodziewał się jakiegoś pożegnania, ale po swoim obwieszczeniu nie zaszczyciła mnie jednym spojrzeniem, nie mówiąc o pożegnalnej obeldze. Nie żebym czuł się z tego powodu jakoś specjalnie źle. 
-Cieszę się, że się dogadaliśmy - mruknąłem do siebie i sam skierowałem się w stronę drzwi. 
Do Wielkiej Sali zostałem odprowadzony współczującym spojrzeniem McGonagall. Może myślała, że matka wywarła na mnie jakieś wrażenie. Jednak ta rozmowa nie różniła się za bardzo od innych. 
Przy stole Gryffindor'u siedzieli James i Meadowes, o czymś żywo rozmawiali, ale kiedy podszedłem, od razu urwali. 
-Hej, widzieliśmy jak twoja matka wychodziła, co się stało? - spytał Rogacz. Spojrzałem się na jedno i drugie, oboje czujnie mnie obserwowali, jakby czekając na wybuch. 
-Gdzie byłaś? - zapytałem ją, ignorując zupełnie James'a. 
-Poszłam... 
-Zresztą nie ważne - przerwałem jej, bo zdałem sobie sprawę, że mało mnie to interesowało. 
-Remus jest już w skrzydle szpitalnym - powiedział James, a ja pokiwałem powoli głową. 
-Dobra, gadaj co się stało? Jesteś dziwny. - dodał, a ja przewróciłem oczami. Nie miałem ochoty nikomu się zwierzać. Jednak oni wyglądali, jakby nie mieli zamiaru mi odpuścić, więc chcąc nie chcąc powiedziałem: 
-Moja matka wpadła pogawędzić. 
-To widzieliśmy, ale czego chciała? 
-Poinformowała mnie, że ja i Andromeda jesteśmy dla niej martwi. 
-Syriusz... - zaczęli, a ja znowu przewróciłem oczami i zanim zdążyli cokolwiek więcej powiedzieć, oznajmiłem: 
-Nic mnie to nie obchodzi, nie łudźcie się. Jej rola skończyła się, kiedy mnie urodziła. 
-Serio odpuśćcie sobie. Nie powinniście się tym przejmować bardziej niż ja. - dodałem, kiedy oni nadal nie chcieli tego przyjąć do wiadomości. 
-A szlaban? - zapytał Rogacz, a ja uśmiechnąłem się z satysfakcją. 
-Zero szlabanu. Widać McGonagall uznała, że moja matka to najgorsza kara, jaka może się przytrafić człowiekowi i w sumie tu muszę się z nią zgodzić. 
-Jaki szlaban? - zapytała Dorcas. Spojrzałem się na nią z irytacją. 
-Właśnie, Meadowes. Jesteś mi chyba winna wyjaśnienia. 

***

Okazało się, że sam wbiłem się do jej łóżka, podobno nie była w stanie mnie wywalić, a nawet pijana nie chciała ze mną spać (oczywiście kłamała, no bo kto przy zdrowych zmysłach nie chciałby ze mną spać?). Poszła więc do swojego nowego chłopaka z Huffelpuf'u (śmiech na sali po prostu, żałosne). Na pytanie czemu byłem prawie nagi, zaczęła się śmiać i odparła, że sam się rozebrałem i nalegałem, żeby ze mną niby została. Kolejne kłamstwo, nie zniżyłbym się do tego poziomu, żeby kogoś o coś błagać, ją szczególnie. 
 

Dorcas: 
A żeby wiedział, że to cała szczera prawda. Widziałam tą jego minę, widziałam ją i doskonale wiedziałam, co on sobie myślał. "Jasne, Meadowes, myślisz, że ktoś ci uwierzy? Oboje wiemy, że zachodzisz w głowę jak mnie zaciągnąć do łóżka". Merlinie, co za irytujący buc! To już ostatnia klasa, chciałam mieć jak najlepsze wspomnienia, a on tu wyjeżdżał ze swoją paszczą w kadr i psuł każde dobre ujęcie dnia. Co za bałwan. Nie było z takiego żadnego pożytku, a panoszył się, jakby był Bóg wie kim. Żałosne. 
-O czym myślisz, Meadowes? - przez grubą warstwę niechęci przebił się jego głos, który jednocześnie cholernie irytujący, w pewnym wkurzającym sensie był również pociągający. To pytanie mogłoby paść z jego ust równie dobrze w zupełnie innej sytuacji. Na randce, w romantycznym miejscu, patrzyłby się na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem i mówił to z troską i zainteresowaniem, a nie z podstępem i kpiną. Rany, Dorcas, o czym ty myślisz. Ty głupku! 
-O tobie - odparłam. 
-No jasne, że o mnie, ciężko myśleć o czymś innym, kiedy siedzi się naprzeciwko takiego przystojniaka. 
-No właśnie, twoje pytanie było głupie. 
-Żadne moje pytanie nie jest głupie. Pytałem, bo się o ciebie martwię, Meadowes. Zwykle kłapiesz dziobem bez przerwy, a teraz? Cisza! Myślałem, że cię ktoś spetrfikował. 
-To nie myśl. 
-Uuu zabolało. 
-Jaki wrażliwy. 
-Jaka nie miła. Powiedz mi Meadowes, od kiedy chodzisz z Puchonem? 
-Co cię to obchodzi? 
-Zastanawiam się, w którym momencie upadłaś tak nisko. 
-I kto tu jest nie miły. - powiedziałam i wstałam od stołu. Nie miałam zamiaru wysłuchiwać jego komentarzy na temat mój albo mojego chłopaka. Niech się przyczepi do kogoś innego. 
-Meadowes, zaczekaj! - usłyszałam za sobą i zaraz potem Black mnie dogonił. 
-Czego chcesz? 
-Coś spięta jesteś ostatnio. 
-Nie uwierzysz, ale to nie jest dobry dzień. 
-Kac czy nie, trzeba mieć do siebie dystans. 
Przystanęłam i spojrzałam się na niego czujnie. Komuś mogłoby przyjść do głowy, że zrobiło mu się przykro i zrozumiał, że przegiął. Niestety ja dobrze wiedziałam, jaki był Black i żadna skrucha nie wchodziła tu w grę. 
-O co ci chodzi? 
-Umów się ze mną. - powiedział, a moje brwi powędrowały najwyżej jak się dało. 
-Powtarzasz się. Po co ci to? 
-Mam swój interes. 
-No patrz, jakoś nie uśmiecha mi się pomaganie ci w czymkolwiek. Poza tym, mam chłopaka. 
-Ostatni razem ci to nie przeszkadzało. 
-Teraz przeszkadza. 
-Puchon lepszy niż ja? A może chodzi o zachętę? Wtedy byłem bardziej przekonujący? - poruszył sugestywnie brwiami i uśmiechnął się perfidnie. 
-Ile razy mam mówić, że zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Lily i James'a? Robisz to dla zabawy, prawda? Nudzi ci się po prostu. 
-Tak źle o mnie myślisz? 
-Tak. 
-Puchon nie musi wiedzieć. 
-Masz dookoła mnóstwo pięknych dziewczyn, wybierz sobie którąś z nich, mnie do tego nie mieszaj. One na pewno będą bardziej chętne niż ja. - znowu zaczęłam iść, zostawiając go za sobą, jednak nie zaszłam daleko, bo znowu mnie dogonił, złapał za ramiona i odwrócił przodem do siebie. 
-No właśnie. Tylko ty jedna się ze mną kłócisz.
-A jednak! Robisz to dla rozrywki!
-Może tak, może nie. Jednak prawdą jest, że tylko ty się kłócisz. 
-Nie prawda, są inne dziewczyny. 
-Kto? Evans jest z James'em, Richards z Frankiem, a Macdonald zaraz pewnie się zejdzie z Remus'em. Poza tym nie oszukujmy się, co ja bym z nimi robił? Między mną, a żadną z nich nie ma ani trochę chemii. 
-No tak, bo między nami jest. 
-Wiesz, Meadowes, wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Pamiętasz w zeszłym roku, albo na wakacjach... 
-Ciiiicho , nie mów nic więcej! To były jednorazowe wyskoki, które się już nie powtórzą. Zapomnij o tym. - zatkałam mu ręką usta, nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Taka plotka rozniosłaby się po szkole w ciągu godziny. Na samo wspomnienie paliłam się ze wstydu, co dopiero gdyby cała szkoła się dowiedziała. 
-Nie ma się czego wstydzić. Każda na mnie leci. 
-Nie ja! 
-W takim razie się oszukujesz. 
-Black, o ile się nie mylę, to ty powiedziałeś, że masz aż zanadto wielbicielek, nie potrzebujesz mnie. Pogódź się z tym. Ja nigdy przenigdy nigdzie z tobą nie pójdę. 
-Dramatyzujesz. 
-Jaki masz w tym interes? 
Pochylił się nade mną, zerkając lekko w stronę moich ust i szepnął:
-Tajemnica.
Prychnęłam zdegustowana i odsunęłam się od niego.
Syriusz zrobił obojętną minę i wzruszając ramionami, odwrócił się i poszedł w swoją stronę.


Syriusz: 
Wieczorem, kiedy wróciłem do dormitorium, wszystko było wysprzątane na błysk, skrzaty się spisały. Każdy z nas zaczął się przygotowywać do jutrzejszych lekcji, kiedy pakowałem pergaminy do torby, Peter wstał z łóżka i podszedł do mnie. 
-Co to jest? - zapytał, pokazując na moją szyję. 
-Co? - zdziwiłem się i dotknąłem miejsca, na które pokazywał. 
-No to - zaśmiał się głupkowato. 
Nadal nie wiedziałem o co mogło mu chodzić, a jego idiotyczna mina działała mi na nerwy. Podszedłem więc do lustra i uśmiechnąłem się sam do siebie. Musiałem to przeoczyć. Peter nie należał do najlepiej wyedukowanych osób, więc oczywiście nie wiedział co to malinka. Uśmiechnąłem się cwanie. Wiedziałem, że Meadowes coś zmyślała, a tego jej nie zamierzałem odpuścić. Niestety, jeśli sama nie chciała się zgodzić, musiałem ją przekonać. A ja umiałem przekonywać. Zwłaszcza ją. 






Linki: 
  • http://rpgifhelper.tumblr.com/post/34859664967/ben-barnes-gifs
  • https://eternalroleplay.tumblr.com/post/160601419702/couple-faceless
  • https://www.tumblr.com/tagged/andrew-garfield-as-remus
  • http://weheartit.com/entry/217479258/in-set/105695421-basic-gifs?context_user=magnect1c