piątek, 7 maja 2021

rozdział 78

Dzień 1 września dla każdego jedenastoletniego czarodzieja oznaczał co innego. Jedni wyczekiwali go z rosnącym podekscytowaniem, inni ze strachem przed nieznanym, jeszcze inni widzieli w nim utęsknioną ucieczkę z domu rodzinnego. Jedno było pewne. 1 września dla nikogo nie był dniem obojętnym. Wywracał dotychczasowe życie do góry nogami, dawał czystą kartę, którą każdy mógł zapisać według własnego uznania. Kiedy ekspres do Hogwartu opuszczał stację King's Cross w Londynie rodzice wracali do domów bez swoich pociech, a dzieci ruszały ku przygodzie życia.
-James! James, na brodę Merlina, tylko zachowuj się tam! - rozpaczliwe wołanie zlało się z przenikliwym gwizdem ruszającej lokomotywy.
W oknie pojawiła się czarna czupryna jedenastoletniego chłopca. Wyszczerzył zęby do matki i pomachał od niechcenia ręką. Uśmiech zniknął z jej twarzy, kiedy zobaczyła tę minę. Prosiła, błagała, zaklinała, ale z każdą chwilą bardziej do niej docierało, że nie ma wielkich szans, aby syn wziął to sobie do serca.
-To będzie katastrofa. - powiedziała, odwracając się do męża - Założę się, że nie minie miesiąc, a dostaniemy pierwszą sowę od dyrektora.
-Dość optymistyczna prognoza, kochanie. Ja mu daję góra tydzień. - westchnął beztrosko pan Potter, obejmując żonę ramieniem.
-Słowo daję, nie wiem kto to dziecko wychowywał. Może przynajmniej Dorcas będzie miała dobry wpływ na tego psotnika.
-O to bym się akurat nie zakładała. - zaśmiała się pani Meadowes.
Pociąg opuścił Londyn i nabierał tępa, pędząc między zielonymi łąkami i polami.
-Tu będzie idealnie - oznajmił James, otwierając zamaszyście drzwi do pustego przedziału. Szarmanckim gestem zaprosił jedenastoletnią przyjaciółkę do środka i sięgnął po bagaże.
-Czekaj, pomogę ci - Dorcas wyciągnęła rękę po rączkę kufra.
-Załatwię to - oznajmił tonem eksperta i wyjął zza paska nowiutką różdżkę. Dorcas spojrzała się na niego sceptycznie, ale nic nie powiedziała. Obserwowała tylko z powątpiewaniem, jak James zamachnął się energicznie i zawołał "Lokomotor kufer". Walizki wystrzeliły w powietrze, odbiły się z hukiem od przedziałowego sufitu i z głuchym łomotem spadły na ziemię.
-Brawo, mądralo. Gdzie się tego nauczyłeś? - zakpiła Dorcas, podnosząc kufer z podłogi.
James wyszczerzył tylko zęby i pomógł wsadzić ich dobytek na półki bagażowe.
-Jak myślisz, kiedy będzie nabór do drużyny? - zapytał James, kiedy opadli na siedzenia naprzeciwko siebie. Na przekór zasadom i zakazom rodziców przemycił do swojego kufra miotłę. Jeśli było cokolwiek, czego oczekiwał równie mocno jak początku nauki w Hogwarcie, to był to zdecydowanie Quidditch. Odkąd kilka lat temu ojciec podarował mu pierwszą miotłę, James zakochał się w lataniu bez pamięci.
-Nie sądzę, żeby przyjmowali pierwszaków.
-Jeśli tak, to tylko dlatego, że jeszcze nie było w Hogwarcie kogoś takiego jak ja.
-Na pewno nie było nikogo z takim ego - odparła Dorcas, za co oberwała czekoladową żabą.
-Słuchaj James, co będzie jeśli nas rozdzielą? - zapytała po chwili słabszym głosem.
-Już przecież o tym gadaliśmy. Nie ma opcji, żeby nas rozdzielili, wiesz o tym.
James posłał przyjaciółce spojrzenie, które miało pokazać, że wie, o czym mówi, ale Dorcas miała niezbyt przekonaną minę. To prawda, odkąd dostali listy z Hogwartu, wielokrotnie rozmawiali o tym, co będzie. Jednak teraz, kiedy do ceremonii przydziału zostało tylko parę godzin, obleciał ją strach. Wychowali się razem, byli jak rodzeństwo, ale przecież już nieraz przyjaźnie rozlatywały się po rozdzieleniu do różnych domów. Nie mogła znieść myśli, że i ich może czekać taki los.
James znał ją jak nikt inny, więc dobrze odczytał jej nastrój. Wiedział, jak poprawić jej humor. Nie było sensu ciągnąc tego tematu, więc szybko przekierował rozmowę na przyjemniejsze tory i wyciągnął z kufra karty do Eksplodującego Durnia. Po godzinie gry, żartów i zajadania słodyczy cały przedział co chwila wypełniał głośny śmiech dwójki przyjaciół.
-Mówię ci! Serio! Jego uszy wyglądały jak u słonia i wyrosły z nich wielkie, krzaczaste... - wołał James, ale przerwał, gdy Dorcas uniosła rękę w błagalnym geście. Od kilku minut śmiała się tak bardzo, że bała się, że płuca jej pękną. Zgięta w pół rozpaczliwie próbowała powstrzymać śmiech, żeby złapać oddech.
Nagle drzwi przedziału otworzyły się z zamachem i oboje unieśli jak na komendę głowy - Dorcas nadal zgięta w pół z załzawionymi oczami, a James we wzniosłej pozie, w której zatrzymał się, opowiadając swoją historię. W drzwiach stał wysoki, szczupły chłopiec w podróżnej pelerynie. Miał pociągłą, przystojną twarz i ciemne szare oczy. Przez kilka sekund cała trójka gapiła się na siebie skonsternowana, aż nieznajomy zreflektował się, uśmiechnął się i powiedział:
-Cześć. Macie coś przeciwko, żebym się do was dosiadł? W moim przedziale jest atmosfera jak na pogrzebie...
James natychmiast uśmiechnął się szeroko.
-Właź!
-Dzięki. Rok szkolny się jeszcze nie zaczął, a moje kuzynki już są nie do zniesienia. - powiedział, wzdychając teatralnie. Zamknął za sobą drzwi przedziału i usiadł obok James'a.
-Twoje kuzynki? Masz już jakiś znajomych, którzy byli w Hogwarcie?
-Taaak, ale rozmowa jakoś nam się nie kleiła. - odparł wymijająco, ale James cały się rozpromienił i utkwił zaciekawione spojrzenie w nowym gościu.
-Ale pewnie coś wiesz? Bo nam starzy nie chcieli nic zdradzić. Twierdzą, że lepiej mieć niespodziankę. Tylko my już serio chcemy wiedzieć, jak to wygląda! Ta cała ceremonia przydziału i tak dalej. No i oczywiście miotły! - dodał na koniec, na co Dorcas przewróciła oczami. Ile można?
-No jasne, Quidditch! Niezależnie w którym będę domu, muszę być w drużynie!
-Ja tak samo! - James aż podskoczył na siedzeniu z radości, ale Dorcas zrobiła znudzoną minę.
-A do którego chcesz domu? - zapytała, żeby uniknąć kolejnej pogadanki o sporcie.
Chłopiec wzruszył nonszalancko ramionami.
-Gdybym mógł wybierać... chyba Gryffindor. Ale nie wiem, czy mam tu cokolwiek do gadania. W mojej rodzinie wszyscy od pokoleń dostają ten sam przydział...
-Gryffindor jest ekstra! Ale i tak wszystko byle nie Slytherin. - odparł James, a Dor zaśmiała się perliście.
-Ravenclaw raczej też ci nie grozi.
James pokazał jej język.
-A co Dor, chcesz byś ślizgonką?
-Rodzice byliby zachwyceni - zażartowała.
-Zawsze możesz dosiąść się do moich kuzynek. One gadają tylko o Slytherinie. - powiedział z wyraźną niechęcią nowy chłopak. James i Dor spojrzeli się na niego zaskoczeni.
-Ślizgonki?
-Jak wszyscy Black'owie - chłopak wzruszył ramionami i na potwierdzenie swoich słów wyjął z kieszeni stary rodzinny sygnet. Wokół sporego zielonego kamienia z wytłoczoną literą B wiły się dwa srebrne węże.
Dorcas zamrugała ze zdziwienia. No bo który czarodziej nie słyszał o Black'ach? Chłopak uchwycił jej spojrzenie i westchnął głęboko.
-Nic nadzwyczajnego - powiedział bezbarwnym tonem, po czym uśmiechnął się przebiegle i dodał:
-Chciałbym zobaczyć ich miny, kiedy zostanę gryfonem.
James klasnął w ręce i wyszczerzył do niego zęby.
-Doskonałe podejście! Wiedziałem, że równy z ciebie gość!
Chłopcy zaśmiali się i zaraz pogrążyli się w rozmowie. Dorcas słuchała ich tylko jednym uchem. Zamyśliła się głęboko, obserwując kątem oka nowego kolegę. Słyszała wiele opowieści o Black'ach. Gdzieś daleko daleko ona i James byli pewnie z nimi spokrewnieni, ale nigdy wcześniej nie spotkała nikogo z tej rodziny. Rodziny uważanej za jedną z tych elitarnych, wokół której krążyło mnóstwo plotek. Całe pokolenia w Slytherinie, czysta krew, arystokratyczne korzenie... Dorcas nie było blisko do tych ideałów. Wychowana w niemal całkowicie gryfońskim środowisku, w dolinie Godryka. Tak, też miała czystą krew, ale jej rodzice dawno temu zrezygnowali ze splendoru, który według niektórych naturalnie im się należał. Nie mogła mieć więc dobrych skojarzeń ze światem, z którego wywodził się ten chłopiec. Jednak im dłużej go obserwowała, widziała coraz wyraźniej, że nie można było go tak szybko oceniać. Zaśmiewali się z James'em z głupich żartów, wymieniali się kartami z Czekoladowych Żab i znowu wybuchali głośnym śmiechem, jakby znali się od lat. Było w nim coś niezwykłego. Każdy jego ruch miał w sobie lekki, niedbały wdzięk i chwilami Dor łapała się na tym, że nie może oderwać od niego oczu.
-Hej, Dor! Słuchasz mnie? Syriusz właśnie wpadł na genialny pomysł! Jak przyjedziemy do Hogwartu, chcemy zakraść się do...
-Syriusz? - zapytała Dorcas zamyślonym głosem, skupiając spojrzenie na twarzy James'a. Zamrugała kilka razy, otrząsając się z własnych myśli.
Nowy chłopiec podniósł się z ławki, stanął tuż przed nią i wyciągnął do niej rękę.
-Syriusz Black, bardzo mi miło - powiedział, uśmiechając się do niej onieśmielająco.
Nie mogła nie oddać tego uśmiechu.
-Dorcas Meadowes. - odpowiedziała i złapała jego dłoń.


 

Dorcas:
Mijały dni - jeden za drugim, w nieskończoność. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wiem, ile dokładnie czasu upłynęło, ale czułam się jakby zawieszona w jakiejś niekończącej się, bezterminowej pustce. Nasza ostatnia misja nie potoczyła się tak, jak planowaliśmy. Oboje doskonale o tym wiedzieliśmy i oboje byliśmy przerażeni. Kiedy tylko wracałam pamięcią do tamtej nocy, wszystkie mięśnie w ciele spinały mi się od paraliżującego strachu. To cud, że Desire wtedy zdążył. Wiedziałam, że gdyby nie on, pewnie już bym leżała martwa. Nie mogłam uwierzyć, ile mieliśmy wtedy szczęścia.
Od tamtego wieczora dom Desire stał się moim schronieniem. Dostałam małą gościnną sypialnię na piętrze, a Desire czuwał nade mną w dzień i w nocy. Wiedziałam, że też był przestraszony, chociaż próbował to ukrywać. Niestety Yaxley nadal stanowił dla nas poważne zagrożenie. Czy udało nam się skutecznie wymazać jego pamięć? Czy ktoś inny nas nie zauważył, gdy w popłochu zwiewaliśmy z parku? Tego nie mogliśmy być pewni. Było za dużo niewiadomych, za wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Nie mogliśmy odetchnąć, dopóki ktoś z Zakonu nie potwierdziłby, że zagrożenie minęło. Okopaliśmy się więc w naszej kryjówce i czekaliśmy.
W końcu - po wielu dniach bez wieści - do kuchennego okna zapukała sowa z wiadomością od Dumbledore'a - sprawa zbadana, mogliśmy wrócić do normalnego życia. Dla mnie jednak oznaczało to ni mniej ni więcej jak tylko powrót do własnego lokum i kolejne dni ponurej egzystencji bez perspektyw. Najwolniej, jak tylko się dało, przeszłam na drugą stronę ulicy. Oddychałam pełną piersią ze świadomością, że to jedyny spacer, na jaki obecnie mogłam liczyć. Teraz, zamiast siedzieć zamknięta w czterech ścianach z Desire, siedziałam zamknięta w samotności. Całe dnie spędzałam czytając kolejny raz te same książki i gapiąc się na szary widok za oknem. Mogłam jednak w końcu spokojnie zasnąć, nie martwiąc się o to, że nawiedzi mnie w snach szalone spojrzenie Yaxley'a. Najwięcej radości przynosiło mi malowanie, więc poświęcałam temu mnóstwo czasu. Starałam się odtwarzać z pamięci chwile, w których byłam szczęśliwa. Niedługo kawał salonu zajmowały ustawione rzędem płótna przedstawiające Hogwart i pejzaże z Doliny Godryka.
-Proszę proszę. Nasza artystka w akcji - usłyszałam za plecami melodyjny głos mojego ulubionego sąsiada. Odwracając się do niego, strąciłam słoik z brunatną wodą, w której moczyły się pędzle w farbie.
-Wielkie dzięki - powiedziałam, kiedy woda zalała podłogę. Wyciągnęłam różdżkę i krótkim gestem naprawiłam szkody. Spojrzałam na niego spode łba, a on wzruszył tylko ramionami.
-Nie krzyw się tak. Przynoszę gałązkę oliwną. - powiedział, wymachując mi przed nosem jakimś świstkiem. Odchrząknął i uroczystym tonem odczytał wiadomość.
-Ekstra - powiedziałam bez entuzjazmu, kiedy list zamknęło uprzejme "Z poważaniem, Zakon Feniksa".
-Myślałem, że się ucieszysz z nowego zadania. - spojrzał się na mnie uważnie - Nie wynudziłaś się wystarczająco? Będziesz mogła przejść się po mieście.
-Cieszę się - westchnęłam z bólem. Przysiadłam na krawędzi blatu i głęboko się zamyśliłam. Faktycznie, przez te kilka tygodni w zamknięciu zanudziłam się za wszystkie czasy. Mimo to odrobina adrenaliny, jaką dawała misja, nie rekompensowała tej bolesnej nostalgii, którą za każdym razem czułam. Idąc zatłoczoną ulicą przytłaczała mnie samotność. Wiedziałam, że zawsze czekał mnie powrót do kryjówki, a co za tym idzie do szarej, ponurej monotonii.
Desire chyba domyślił się, co chodziło mi po głowie, bo uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
-Nie martw się, Dor. Dziś szybko się z tym uwiniemy. Może uda się bez konfrontacji. - uśmiechnął się raz jeszcze, a potem zabraliśmy się za przygotowania.

***

Schowałam dokumenty do sejfu. Zerknęłam na zegar, dochodziła północ. Za murami kamienicy rozciągało się rozświetlone, tętniące życiem miasto. Uchyliłam okno, a do gabinetu wpadł ostry, jesienny wiatr. Przymknęłam oczy, wciągnęłam mroźne powietrze głęboko do płuc i wsłuchałam się w odgłosy miasta. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Wiedziałam, że to nierozsądne, ale mimo zimna paraliżującego ciało, wspięłam się na parapet i przerzuciłam nogi na drugą stronę. Zadanie było wykonane, mogłam więc chwilę nacieszyć się tym widokiem. To było jakieś piąte piętro, pode mną kłębiło się mnóstwo ludzi, ale nikt nie patrzył w górę. W tej chwili poczułam się tak samotna, jak jeszcze nigdy w życiu. Straciłam prawie wszystkich bliskich mi ludzi. Ci, którzy nadal żyli, byli gdzieś tam daleko, zdecydowanie poza moim zasięgiem. Moi przyjaciele. Minęło już tyle czasu... zastanawiałam się ile jeszcze musi minąć, aż ich stara przyjaciółka Dorcas Meadowes odejdzie w zapomnienie i stanie się tylko mglistym wspomnieniem z dawnych lat. Nie winiłabym ich za to. Bo ile można żyć przeszłością, czekać na kogoś, kto równie dobrze, może nigdy się nie wrócić...
-Tylko nie skacz! - usłyszałam znajomy głos. Oderwałam spojrzenie od tłumu na dole i podniosłam głowę. Z okna budynku po drugiej stronie ulicy wychylał się Desire. Przewróciłam oczami i posłałam mu psotny uśmiech.
-Jeszcze trochę się ze mną pomęczysz! - zawołałam, przekrzykując dźwięk klaksonów samochodowych.
-Szkoda, liczyłem na szybkie wakacje! - powiedział, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-Dupek...
-Twój dupek.
-Wciąż dupek! - zaśmiałam się, ale chwilę potem spoważniałam. Westchnęłam głęboko i zapytałam:
-Musimy już iść, prawda?
Desire pokiwał ponuro głową. Dobrze wiedział, że było mi ciężko. Ale przynajmniej miałam jego - był moją jedyną podporą. Często myślałam sobie, że jego opieka nade mną polegała bardziej na dotrzymywaniu mi towarzystwa i podnoszeniu na duchu niż na faktycznej ochronie. Dumbledore doskonale znał ludzką naturę, wiedział, że będzie mi potrzebny przyjaciel.



Kiwnęłam smutno głową, przerzuciłam nogi z powrotem do środka i ześlizgnęłam się z parapetu. Przeszłam się po pokoju, wymazując różdżką wszelkie ślady mojej obecności i jednym niewerbalnym zaklęciem zgasiłam światło.
Zbiegłam schodami na dół, czując coraz większy ciężar na sercu. To będzie kolejna przepłakana noc, pomyślałam. Desire czekał już na mnie na ulicy.
-W porządku? - zapytał, przyglądając mi się.
-Wszystko poszło zgodnie z planem.
-Nie o to pytam... - zaczął, ale bałam się, że jeszcze chwila a się rozkleję. Wzięłam go za rękę, chcąc się szybko teleportować.
-Czekaj! - powstrzymał mnie, mocniej ściskając moją dłoń. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął niewielki skrawek pergaminu.
-Przenieś nas pod ten adres - powiedział, a kiedy zrobiłam zdziwioną minę dodał - Zobaczysz.
Nie byłam w nastroju na wypytywanie, więc posłusznie zamknęłam oczy i obróciłam się wokół własnej osi. Zniknęliśmy z cichym trzaskiem.

***

 -Co tu robimy? - rozejrzałam się po dość ponurych zabudowaniach. Miasteczko, do którego się przenieśliśmy, było pogrążone w niemal zupełnej ciemności. Nie sprawiało zbyt przyjemnego wrażenia.
-Mam niespodziankę. - Desire uśmiechnął się tajemniczo.
-Tutaj? Co to w ogóle za miejsce?
Mroźny wiatr hulał między domami, w żadnym z okien nie paliło się światło, ulicę oświetlała pojedyncza latarnia... zaczęłam się zastanawiać, czy to miasto nie było aby na pewno opuszczone. Uniosłam brwi bardzo wysoko i spojrzałam się na niego pytająco. Desire jednak bez słowa złapał mnie za rękę i pociągnął wgłąb mrocznej ulicy. Gdybym go nie znała, pewnie zaczęłabym się bać.
Nie zadawałam więcej pytań, bo Desire i tak nie zamierzał mi na nie odpowiadać. Kluczyliśmy między podupadającymi zabudowaniami przez ładnych parę minut, kiedy nagle coś dziwnego dobiegło do moich uszu. Coś czego w życiu nie spodziewałabym się usłyszeć w miejscu takim jak to - upiorną ciszę zakłócał dziwnie znajomy dźwięk. Jeszcze parę kroków i rozpoznałam grającą gdzieś w oddali muzykę i gwar wielu wielu głosów. Rzuciłam Desire niedowierzające spojrzenie, bo czy to w ogóle było możliwe? On tylko uśmiechnął się do mnie zachęcająco i pociągnął dalej w stronę źródła hałasu. Z każdym krokiem słyszałam to wyraźniej, aż w końcu minęliśmy jakiś walący się budynek i stanęłam jak wryta. Moim oczom ukazał się bowiem ogromny plac otoczony drzewami, a wokół wielkiego ogniska tłoczyło się chyba z kilkaset osób. Muzyka grała tak głośno, że zdawała się pulsować pod skórą, a wszyscy tańczyli, pili i śmiali się.
-Desire... co my tu robimy? - zapytałam. Nie chciałam zrobić ani jednego kroku więcej, dopóki by mi tego nie wyjaśnił. Jeśli teraz musielibyśmy odejść, chyba by mi kompletnie odbiło.
-To moja niespodzianka. - odparł Desire, a ja spojrzałam się na niego w zdumieniu.
-Czyli że... czyli możemy zostać? - zapytałam szeptem, patrząc się na niego płomiennie. Wszystkie pytania, które chwilę temu przewijały się w mojej głowie nagle straciły kompletnie sens. Nie obchodziło mnie nic, jeżeli tylko ten jeden raz mogłabym znowu poczuć, że żyję.
-Miejsce jest sprawdzone. Poza tym zasłużyłaś - powiedział Desire. Patrzyłam się na niego kompletnie oniemiała. Czy to był ten sam człowiek, który kiedyś odebrał mi radio, bo za głośno śpiewałam?
-To mi się chyba śni... Desire, powiedz, że nie...
Roześmiał się głośno i pociągnął mnie w stronę tłumu.
-Nic ci się nie śni! - zawołał, przekrzykując muzykę. - Zasłużyliśmy na to, żeby się raz odstresować.
-Merlinie, nie wiem co powiedzieć! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - pisnęłam, rzucając mu się na szyję. 

***

O Merlinie najsłodszy! Ta impreza była po prostu niesamowita! Już nie miało dla mnie żadnego znaczenia, kim byli ci ludzie. Ważne było tylko, że byli. Tłum dosłownie wchłonął nas, niczym żywy organizm. Ludzie kłębili się, wszyscy tańczyli razem, nikt nie patrzył, czy kogoś zna czy nie. Było tak gęsto, że w pewnym momencie ręka Desire wyślizgnęła mi się, a on zniknął porwany z prądem. Szybko jakieś inne ramiona przyciągnęły mnie do siebie, a ja zostałam wciągnięta do kolejnej roześmianej grupy. Bawiłam się tak dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu. W tamtej chwili nie istniała żadna wojna, a ja byłam po prostu wolna. Mogłam być sobą - zwykłą dziewczyną, a nie zbiegiem, ofiarą wojenną, czy uczuciowym rozbitkiem. Mogłam krzyczeć, śmiać się i skakać jak wariatka, nie przejmując się niczym, bo to wszystko było tu jak najbardziej na miejscu. Każdy darł się na całe gardło, śpiewał ile sił w płucach i tańczył jak opętany.
Co chwila razem z tłumem przypływała butelka alkoholu. Ostry trunek palił mnie w gardło i rozkosznie rozgrzewał od środka. Czułam, jak moje ciało robiło się coraz lżejsze a jednocześnie z głowy ulatywały mi wszelkie troski. Szumiało mi w uszach, świat kręcił się dookoła.
Ktoś znowu oplótł mnie rękami w talii i przyciągnął do siebie - jakiś chłopak uśmiechał się do mnie wesoło. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, złapał mnie mocno i podniósł wysoko nad głowy tłumu. Zaczęliśmy kręcić się wokół własnej osi, a ja wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Byłam już kompletnie pijana... Ale nieważne, bo nade mną rozciągało się rozgwieżdżone niebo, płomienie ogniska buchały na kilka metrów w górę, a mroźny wiatr studził moje rozpalone policzki. Tam w górze mogłam zobaczyć, jak wielu ludzi było tej nocy na placu. Gdzieś daleko daleko mignęła mi jasna czupryna Desire. On też dziko skakał zatracony w zabawie, a na mój widok też wybuchnął szalonym śmiechem. Silne ręce opuściły mnie z powrotem na ziemię i ktoś inny znów zagarnął mnie do tańca.
Nagle znajoma twarz mignęła mi wśród imprezowiczów. To przecież niemożliwe... od razu zaczęłam przeszukiwać tłum wzrokiem, ale ludzi było zbyt wielu. Chyba naprawdę byłam bardzo pijana, bo to musiały być zwidy. Zwaliłam to na karb alkoholu i pozwoliłam, żeby wciągnęło mnie kolejne rozbujane towarzystwo. Kompletnie straciłam orientację w terenie, a muzyka zajęła mnie do tego stopnia, że już w ogóle nie wiedziałam, gdzie jestem.
I wtedy znowu się to stało. Znowu ta twarz przemknęła mi przed oczami, tym razem już dużo bliżej. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno w butelce, z której piłam był tylko alkohol. Merlinie, jak można się tak upić? Nie było jednak innego wyjaśnienia, to było przecież niemożliwe... To moje oczy musiały płatać mi figle, bo to niemożliwe, żeby on naprawdę tutaj był. Ale patrzył się na mnie - prosto w moje oczy. Nie mogłam więc mieć wątpliwości. Syriusz Black był tutaj. Syriusz Black przedzierał się przez tłum, żeby się do mnie dostać.
Zamarłam. Kompletnie nie mogłam się ruszyć. Black z zaciętą miną brnął w moją stronę przez tłum, a moja głowa była puściusieńka. Jak to jest w ogóle możliwe?! Akurat on, akurat w tym konkretnym miejscu z całej kuli ziemskiej i akurat tej jednej jedynej nocy, kiedy było mi wolno wyjść z domu pierwszy raz od wielu miesięcy? Jeśli to nie przeznaczenie, to ja już cholera nie wiem co. Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam zrobić nawet jednego kroku. Stałam po prostu i gapiłam się na niego osłupiała. Z daleka usłyszałam jego wołanie: 
-Meadowes... co ty tu do cholery robisz?!
W końcu stanął przede mną, a tłum ścisnął nas jak sardynki w puszce. Black spojrzał na mnie z góry. Zaniemówiłam.
-Meadowes, to naprawdę ty? - zapytał, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Spojrzałam mu w oczy i utonęłam. Już zapomniałam jakie to uczucie być tak blisko niego. Zapomniałam jaki był wysoki i jak piękny miał uśmiech. Dorcas, bredzisz - pomyślałam sobie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Uczucia zalały mnie taką falą, że ledwo się trzymałam na nogach. Płonęłam pod spojrzeniem tych najpiękniejszych na całym świecie oczu.
-Black, ja... nie wiem, co powiedzieć... - wyszeptałam w końcu.
-Tak się cieszę - powiedział, wybuchając śmiechem. Ja też mimowolnie się zaśmiałam, nadal szukając w głowie resztek logicznego myślenia. Daremne trudy.
-Jestem... skąd się tu wziąłeś?
-Mam zadanie. Niedaleko, za tym miastem.
-To niemożliwe... Takie przypadki się nie zdarzają.
Syriusz mimowolnie złapał mnie w talii. Ludzi było tyle, że staliśmy sklejeni, a rozmowa była praktycznie niemożliwa. Nagle nie wiadomo skąd przypłynęła do nas butelka whiskey. Black chwycił ją, pociągnął zdrowo, po czym wręczył ją mi z tym swoim wyzywającym uśmiechem. Przewróciłam oczami - oto Syriusz Black w pełnej krasie. Napiłam się porządnie, ale o zgrozo od razu zaczęłam się potwornie krztusić. Black wyjął mi butelkę z ręki i prawie czułym gestem poklepał mnie po plecach. Zaśmiał się, a jego oczy dziwnie rozbłysły. Co ten alkohol robił z ludźmi?
Tłum napierał na nas z każdej strony tak, że trudno było dalej stać bez ruchu. Czyjaś ręka złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w inną stronę. Wyślizgnęłam się z rąk Blacka i od razu zaczęłam z paniką szukać go w tłumie. Tak bardzo bałam się go zgubić. Kiedy go odnalazłam, kręciła się koło niego spora grupa dziewczyn. Nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Patrzył się na mnie i doskonale wiedziałam, że i on nie chciał mnie stracić. Nasze oczy pozostały sklejone ze sobą, aż znowu spotkaliśmy się w tłumie. Oddychałam szybko, zmęczona tańcem, ale jego bliskość działała na mnie dziwnie hipnotyzująco. Cały świat od razu się uspokajał.
Black pogładził mnie chłodną dłonią po policzku, jego oczy dziwnie błyszczały.
-Meadowes, nie wierzę, że się spotykamy... Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę.
-To naprawdę... Brakuje mi słów. - zaśmiałam się cicho z samej siebie.
-Cholera, nie wiedziałem nawet, czy ty jeszcze żyjesz... - powiedział, zakładając mi włosy za uszy i gładząc mnie po policzkach.
-Tak bardzo za wami wszystkimi tęsknię. - szepnęłam, tonąc w jego ciemnym spojrzeniu. Kręciło mi się w głowie.
-Tak bardzo tęsknię za tobą - powiedział tak cicho, że z trudem to dosłyszałam.
-Syriusz, ja... nie wiem, czy mogę wierzyć, że jesteś prawdziwy. - wypowiedziałam to, co chodziło mi po głowie, odkąd zobaczyłam go w tłumie. Uśmiechnął się do mnie, zbliżył swoją twarz blisko do mojej i szepnął prosto do mojego ucha:
-Sprawdź.
Jego ręce znowu odnalazły moją talię, a przyjemne ciepło, które czułam w sercu, zaczęło rozlewać się po całym ciele. To musiał być naprawdę on - tylko przy nim jednym mogłam się tak czuć. Jak zahipnotyzowana uniosłam rękę i delikatnie dotknęłam dłonią skóry na jego szyi. Powiodłam palcem po kości policzkowej, łuku brwiowym, skroni, na koniec wplatając palce w jego włosy. Czułam szybkie bicie jego serca tuż przy moim, nasze nosy prawie się stykały. Ciepły oddech owionął moje wargi i bardzo powoli nasze usta się spotkały. Pocałunek tak subtelny, lekki jak piórko, ale wystarczył, żeby zalało mnie całe morze uczuć. Gdyby mnie teraz nie trzymał, pewnie bym upadła. Nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje, odsunęłam się od niego delikatnie. Spojrzałam mu w oczy, szukając odpowiedzi na miliony pytań, które eksplodowały w mojej głowie. Miałam wrażenie, że wszyscy ludzie dookoła zniknęli, a czas zwolnił. Liczył się tylko on. Tylko te oczy, które patrzyły się na mnie jakby z lękiem. Zobaczyłam w nich taką samą mieszaninę uczuć, która teraz kłębiła się we mnie. Strach, tęsknotę, ulgę i ogromne, niezaspokojone pragnienie, które zalewało nas niczym ogromna fala.
-Dorcas... - wyszeptał, ale zawahał się i zamilkł. Nigdy go takim nie widziałam. To nie był już ten sam pewny swego łamacz kobiecych serc. Teraz stał przede mną, badawczo mi się przyglądał, z niepewnością wyczekując mojej reakcji. A ja? Nie wiedziałam, co czuć, ani co myśleć. Byłam o wiele za bardzo pijana, żeby opanować chaos w mojej głowie. Chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, próbując czytać ze swoich spojrzeń, aż nagle dotarło do mnie, że wcale nie potrzebowaliśmy słów, żeby wyrazić te wszystkie uczucia.
-Dor, proszę... ja...
-Ciiiii - zebrałam w sobie całą odwagę i przysunęłam się do niego. Ostatni raz spojrzałam się mu w oczy, upewniając się, że widzę w nich to samo pragnienie. Już wiedziałam czego chciałam. Kogo chciałam. Przymknęłam powieki i słysząc tylko głośne bicie naszych serc, mocno go pocałowałam. To miał być jeden całus - moja droga do wyrażenia tego całego bałaganu, który we mnie zapanował, odkąd go zobaczyłam. Jednak zanim zdążyłam się odsunąć, on gwałtownie przyciągnął mnie do siebie najbliżej jak się dało i zamknął mnie w swoich ramionach. Zaczął namiętnie oddawać pocałunki, przelewając w nie całego siebie. Świat się zatrzymał, a ja przepadłam.



***

Syriusz teleportował się, trzymając mnie mocno w ramionach. Nawet na chwilę się od siebie nie oderwaliśmy, aż cud, że nie zgubiliśmy po drodze jakiejś części ciała. Wplotłam mu palce we włosy i pogłębiłam pocałunek. Black nie był mi dłużny, zapomniałam już jak fantastycznie całował. Jego ręce wędrowały po moich plecach i talii, a ja wspinałam się na palce, żeby móc dosięgnąć jego ust. Pragnęłam go jak powietrza i wiedziałam, że on równie mocno pragnął mnie. Nic już nie miało znaczenia. Alkohol wyłączył cały mój rozsądek, nic się nie liczyło. Był tylko on.
Syriusz przycisnął mnie do jakichś drzwi i zszedł pocałunkami niżej na szyję, jednocześnie po omacku szukając kluczy po kieszeniach.
-Cholera - wyrwało mu się, kiedy klucze z brzękiem upadły na ziemię. Schylił się po nie i w sekundę otworzył przede mną drzwi.
-Zapraszam - powiedział, uśmiechając się do mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem. Ledwo przekroczyłam próg mieszkania, dopadł do mnie i przygwoździł mnie całym ciałem do ściany. Zamknął kopniakiem drzwi i wrócił do namiętnych pocałunków moich ust, szyi i dekoltu.
W życiu bym nie zgadła, że ten dzień się tak skończy. 


 

 

 

Źródła:  

  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872366461040/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872367290461/

piątek, 12 lutego 2021

rozdział 77

James:
Teleportowałem się tuż przed barierą otaczającą Dolinę Godryka Gryffindora. Postawiłem kołnierz, żeby osłonić się przed zimnym wiatrem - była już późna jesień, a pogoda zdążyła się zrobić naprawdę paskudna. Ruszyłem wolnym krokiem w stronę centrum miasteczka. Mijałem znajome ulice, domy, parki. Miejsca, z którymi miałam tyle wspomnień, teraz wydawały mi się dziwnie zimne i puste.
Niedługo po tym, jak zamieszkałem z Lily, moi rodzice postanowili się wyprowadzić. To był ich plan od wielu miesięcy. Mama męczyła się w tym miejscu. Miała słabe zdrowie, a presja wojny tylko pogarszała jej stan. Mimo tylu dobrych wspomnień, które łączyły ich z Doliną, trudno było im tak dłużej żyć. Każdego dnia gazety informowały o kolejnych atakach Śmierciożerców, a rodzice wiedzieli, że ja, Syriusz i wszyscy nasi przyjaciele, narażaliśmy swoje życie w tej wojnie.
Śmierć Meadowes'ów była dla nich pierwszym ciosem. Ja i Dorcas byliśmy jak prawdziwe rodzeństwo. Wychowaliśmy się razem, a nasi rodzice przyjaźnili się odkąd sięgałem pamięcią. Gdy Roslin i Edmure zginęli, mama i tata otoczyli Dorcas jeszcze większą miłością. Każdy z nas musiał się pozbierać po tej tragedii. Zaginięcie Dor sprawiło, że rodzice wpadli w prawdziwą panikę. Mama ze strachu nie mogła spać. Codziennie wybiegała z domu przed świtem, czekając na sowę z porannym wydaniem Proroka. Potem na krótką chwilę przychodziła ulga, gdy okazywało się, że nie ma doniesień o jej śmierci. Wiedziałem doskonale, jak się czuła. Do dziś miałem w nocy koszmary z tego dnia, gdy Dor pojawiła się na naszym progu. Ten widok był zbyt straszny, by wyrzucić go z pamięci. To wtedy tata zaczął namawiać mamę na wyprowadzkę. Jedyne co trzymało ich dalej w Dolinie to strach o mnie, Dorcas i Syriusza. Teraz jednak Dor była pod skrzydłami Dumbledore'a i chociaż nie wiedzieliśmy gdzie, to musieliśmy mu zaufać. Syriusz z kolei wiódł swoje zawiłe życie, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Traktował moich rodziców jak swoich - kochał ich i szanował, ale nie mógł żyć w Dolinie. Doświadczenia z dzieciństwa nie pozwalały mu na zbytnie przywiązanie do jednego miejsca. Domyślałem się, że Hogwart i Dolina Godryka były mu najbliższe, ale po prostu łatwiej mu było żyć z dala.
Kiedy ja zamieszkałem z Lily, dałem rodzicom zielone światło. Chciałem ich szczęścia i wiedziałem, że to najlepsza decyzja. Potrzebowali spokoju. Dom zabezpieczyli wszelkimi znanymi zaklęciami i zostawili go mnie.
Doszedłem w końcu na miejsce i spojrzałem na ten smutny widok. Dwa kiedyś niezwykle piękne ogrody powoli zmieniały się nie do poznania. Ten przed moim domem zaczynał stopniowo żyć własnym życiem, a ogród domu Meadowes'ów dawno już porosła bujna trawa i chwasty. Maxwell zawinął manatki z domu w Dolinie, kiedy Dor przeniosła się do kryjówki. Wygodniej było mu mieszkać w apartamencie w centrum Londynu, niż przejmować się dbaniem o dziedzictwo Dorcas. Jedynie wysokie drzewo z grubym pniem nic się nie zmieniło. Gałęzie nadal łączyły okna sypialni na piętrze, jakby ciągle czekały na to, aż dziesięcioletni chłopiec przelezie po nich do pokoju swojej najlepszej przyjaciółki.
Usłyszałem za plecami szmer. Gdy się odwracałem, przez ułamek sekundy spodziewałem się zobaczyć śliczną dziewczynę z długimi blond włosami i usłyszeć jej perlisty śmiech. Był to jednak tylko szmer liści poruszonych jesiennym wiatrem.

Freya Mavor Aaron Johnson S GIF

Włożyłem klucz do zamka i wszedłem do ciemnego korytarza. Chwilę błąkałem się po domu i ciągle powracały do mnie przeróżne wspomnienia. Moje obecne życie było całkiem niezłe i byłem naprawdę szczęśliwy. Jednak nie mogłem się oprzeć wszechogarniającej nostalgii. Poszedłem do mojego starego pokoju. Mój wzrok od razu pobiegł do okna. Jesienne liście dawno opadły i miałem doskonały widok na dawną sypialnię Dor. Usiadłem przy biurku i wyciągnąłem z szuflady czysty pergamin. Zanurzyłem koniuszek pióra w atramencie i zacząłem pisać: 

Cześć Dorcas,
Odwiedziłem Dolinę i właśnie siedzę w mojej starej sypialni. Siedzę i Myślę - o tym wszystkim co za nami, o naszych rodzinach, no i o Tobie. Od Twojego zniknięcia nie było chyba ani jednego dnia, gdy nie pojawiałaś się w moich myślach. Ciągle zastanawiam się gdzie jesteś, czy masz z kim porozmawiać i czy jesteś w końcu bezpieczna. Jak to jest, Dor? Tyle razem przeżyliśmy, byłaś ze mną od samego początku i nie potrafię przyzwyczaić się do tego, że Cię nie ma.
Nic nigdy nie było dla mnie takie oczywiste jak to, że nie jestem jedynakiem - mam w końcu najlepszą na świecie młodszą siostrę. Tak, doskonale wiem, co chcesz powiedzieć "Nie wywyższaj się, masz tylko parę miesięcy przewagi". Nic nie poradzę jednak na to, że zawsze będę Cię traktował jak moją małą siostrzyczkę. Są takie rzeczy, których się po prostu nie da zmienić i to właśnie jest jedna z nich. To moja klątwa, ale już zawsze będę się o Ciebie martwić.
Od tak dawna nie rozmawialiśmy, że nie jestem pewien, czy pamiętam Twój głos. Nie wierzę, że to piszę, ale brakuje mi tego jak zawsze wciskałaś nos w moje sprawy. Bywało to wkurzające, ale powiedz, czy nie tak właśnie zachowuje się prawdziwe rodzeństwo? Ja zawsze sprawdzałem Twoich chłopaków, a Ty prawiłaś mi morały, kiedy latałem za Lily. Teraz możesz być z siebie dumna. Osiągnęłaś swój cel - mój związek z Evans jest chyba najlepszą rzeczą w moim obecnym życiu. Co ja gadam. Nie chyba, tylko na pewno.

Oderwałem pióro od pergaminu i sięgnąłem w stronę kałamarza. Nagle usłyszałem czyjeś kroki na schodach i drzwi za moimi plecami skrzypnęły delikatnie. Odwróciłem szybko głowę i zamrugałem ze zdziwienia.
-Profesorze? Co pan tu robi? - zapytałem, bo do mojej starej sypialni właśnie wkroczył Dumbledore. Na ramionach miał podróżną pelerynę, a brodę przerzucił przez ramię. Miał spokojną minę, ale było w niej coś co mówiło mi, że sprawa była poważna. Wstałem od biurka.
-Witaj, James - przywitał się, a ja skinąłem głową. Dumbledore rozejrzał się po moim pokoju i na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na widoku za oknem. Chwilę zbierał myśli, aż w końcu odparł spokojnym głosem:
-Mam do ciebie prośbę, James.
-Słucham.
-Chcę cię prosić, żebyś przestał to robić. Wiem, że to bardzo trudne, ale przestań pisać do Dorcas. - patrzył się na mnie przenikliwie, a ja nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Zdziwiłem się, bo przecież skąd mógł o tym wiedzieć? Miałem wrażenie, że słyszę w jego głosie współczucie.
-Skąd pan o tym wie? - zapytałem w końcu. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej peleryny i wyciągnął z niej plik listów. Od razu je rozpoznałem. Odkąd Dor odeszła do kryjówki, pisałem jeden w miesiącu, licząc, że sowa jakoś ją odnajdzie. Wiedziałem, że to ryzykowne, ale zabezpieczałem je każdym zaklęciem, jakie znałem. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Niestety - ani razu nie dostałem odpowiedzi. Nie zniechęcało mnie to jednak. Gdziekolwiek Dorcas była, chciałem, żeby wiedziała, że o niej nie zapomniałem.
-Skąd pan je ma? - zapytałem, kiedy dyrektor położył listy na blacie biurka. Żadna z kopert nie została otwarta.
-Nie martw się, nie czytałem ich. Mam je, bo wszystkie sowy wysłane do panny Meadowes lecą prosto do mnie.
-Dorcas nigdy ich nie dostała?
Dumbledore skinął tylko głową. Usiadłem z powrotem przy biurku, czując ukłucie zawodu.
-To zbyt niebezpieczne, James. Ja jeden mam kontakt z opiekunem Dorcas. Wiem, że to trudne, ale dla bezpieczeństwa przyjaciółki nie pisz do niej więcej.
Westchnąłem głęboko. Tego się nie spodziewałem. Dumbledore nie wyglądał jakby był na mnie zły. Może serio było mu przykro? Ja też nie zamierzałem się złościć. Nie było żadnego sensu - bo z czym miałem się kłócić? Bezpieczeństwo Dor było najważniejsze. Jednak bolało, że ta ostatnia łącząca mnie z nią linia, właśnie została przerwana.
-Dorcas wie, że o niej pamiętasz. Mogę cię zapewnić, że jest cała i zdrowa. Ma na miejscu przyjaciela, który się o nią troszczy. - Dumbledore poklepał mnie po ramieniu w pokrzepiającym geście. Spojrzał jeszcze raz na widok za oknem i wyszedł z pokoju.
-Profesorze, proszę zaczekać! - zawołałem za nim, kiedy był już na schodach.
-Tak?
-Skoro ma pan kontakt z tym jej opiekunem, może mógłby pan jemu przekazać list dla Dor. Napisalibyśmy go wszyscy razem z Lily, Remusem i resztą. Tylko jeden.
Dumbledore chwilę zastanawiał się w milczeniu.
-Tylko jeden. - powiedział wreszcie, a potem skinął mi głową i wyszedł.
Wróciłem do pokoju. Przez chwilę tępo patrzyłem się na gałęzie drzewa, które tyle lat były pomostem między dwiema sypialniami. Westchnąłem ciężko ostatni raz i zgarnąłem wszystkie listy z biurka.
Od razu skierowałem się do ogrodu na tyłach. Usiadłem na pożółkłej trawie i po raz ostatni spojrzałem na listy. Wyciągnąłem z kieszeni różdżkę i wiedząc, że to najlepsza decyzja, podpaliłem je zaklęciem.


Narcyza:
Gości przybywało. W drzwiach zrobił się już mały korek złożony z wystrojonych dam i wymuskanych gentelmenów - wszyscy czekali aż skrzaty domowe odbiorą od nich futra i wielkie angielskie kapelusze. Usłyszałam za sobą stukot obcasów i w porę odskoczyłam od uchylonych drzwi. Nie byłoby dobrze, gdyby wyszło na jaw, że podglądałam.
-Ach, to tylko ty - odetchnęłam z ulgą, gdy do komnaty wkroczyła Bella.
-A kogo ty się spodziewałaś? - zapytała nieco zbyt kpiącym tonem. Stanęła przed lustrem i poprawiła włosy, które spływały czarną, lśniącą kaskadą na jedno ramię. Wyglądała naprawdę zjawiskowo. Miała na sobie piękną czarną suknię, ozdobioną klejnotami wielkości orzechów włoskich. Dzisiejszy bankiet niby nie różnił się niczym szczególnym od dotychczasowych, jednak miałam wrażenie, że Bella była podenerwowana. Może dlatego obdarzyła mnie tak zimnym tonem? Ludzie zwykle z góry spodziewali się po niej pogardliwych uwag, ale tak naprawdę rzadko obdarzała nimi kogoś z najbliższej rodziny. W każdym razie do niedawna. Od jej ślubu z Rudolfem zaczęła się zmieniać. Nigdy nie była ciepłą osobą, ale wiedziałam, że w głębi duszy kochała swoich bliskich. Teraz jednak nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
-Napatrzyłaś się już? - rzuciła sarkastycznie Bella, spoglądając na mnie w lustrze. Uśmiechnęłam się cierpliwie i podeszłam bliżej, żeby poprawić jeden niesforny kosmyk włosów w jej fryzurze.
-Pięknie wyglądasz - szepnęłam, chcąc ją udobruchać.
-W końcu niecodziennie zdarza się takie święto - powiedziała Bella, uśmiechając się z uznaniem do swojego odbicia. Zmarszczyłam brwi, ale nic na to nie odpowiedziałam. Bankiety takie jak ten nie były czymś szczególnym w naszym środowisku. Lestrange'owie lubili popisywać się swoją fortuną i regularnie co parę tygodni ściągali do swojego dworu armię skrzatów i spraszali tłum gości z wyższych sfer. Co więc wyróżniało ten konkretny bal?
-Gdzie Lucjusz? - głos Bellatriks przerwał mój potok myśli. Wzruszyłam ramionami, bo wcale nie miałam ochoty szukać mojego narzeczonego. Zanim jednak zdążyłam na nowo zatopić się w rozmyślaniach, drzwi otworzyły się na oścież i do sali wkroczył Malfoy.
-Tu jesteście. Rudolf szuka pani domu. - powiedział, przeciągając sylaby. Podszedł do nas bliżej i władczym gestem przyciągnął mnie do siebie. Musiałam oprzeć rękę o jego tors, żeby utrzymać równowagę. Nie lubiłam, kiedy to robił.
-Zjawił się już? - zapytała Bella, a jej głos zdradzał ogromne podekscytowanie. Łatwo było się domyślić, że nie chodziło o Rudolfa - zazwyczaj traktowała swojego kochanego męża z chłodną obojętnością. Lucjusz skinął głową. Bella natychmiast odwróciła się z powrotem do lustra, żeby jeszcze raz ocenić swój wygląd. Nie wiedziałam o co im chodziło, ale widać nie mogłam liczyć na jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony tej dwójki.
Bella ruszyła do sali balowej jako pierwsza. Lucjusz kurtuazyjnie użyczył mi swojego ramienia i poszliśmy za nią. Rzeczywiście, wszyscy już się zebrali, a Rudolf czekał na nas przy głównym stoliku. Sala wyglądała olśniewająco. Odniosłam wrażenie, że postarali się bardziej niż zwykle - wszystko dosłownie ociekało luksusem i elegancją, skrzaty roznosiły tace z kieliszkami szampana, a w tle przygrywała orkiestra. Usiedliśmy na miejscach, Bella z Rudolfem wygłosili toast, a potem została podana wykwintna kolacja. Przez dłuższy czas nie działo się nic szczególnego. Zaczynała mnie już nudzić sztywna rozmowa, którą na czas bankietu przewidywała etykieta.
-Rudolf, twoi rodzice się nie pojawili? Co za szkoda. - powiedział nagle Lucjusz, uśmiechając się kpiąco do Lestrange'a. Rudolf zbladł i odpowiedział szybko: 
-Nie mogli się wyrwać.
Malfoy skomentował to tylko kolejnym kpiącym uśmiechem. Szczerze nie pałałam sympatią do państwa Lestrange i odpowiadała mi ich nieobecność. Przy naszym stoliku stało jedno puste krzesło, ale uznałam, że musiało wypaść im coś ważniejszego. Uwaga Lucjusza jednak wyraźnie rozzłościła Bellę. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i zacisnęła mocno szczęki. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo nagle stało się coś, co zwróciło uwagę całej sali.
Szczęk zastawy ucichł, gwar rozmów zamarł i zapadła cisza, jakby wszyscy na raz wstrzymali oddech. Bella, Rudolf i Lucjusz utkwili spojrzenia w drzwiach z moimi plecami. Jedynym odgłosem, który wybrzmiał niezwykle wyraźnie w tej głuchej ciszy był dźwięk kroków, dochodzący właśnie z tamtej strony. Raz - dwa, raz - dwa, kroki zbliżały się coraz bardziej, a ja miałam wrażenie, że już kompletnie nikt w pomieszczeniu nie oddychał.
-Witajcie - usłyszałam nagle za plecami i zamarłam. Znałam ten głos i doskonale wiedziałam do kogo należał. Nie mogłam w to uwierzyć. Struchlałam ze strachu. Właściciel głosu obszedł dookoła nasz stolik w stronę pustego krzesła, a ja w końcu zobaczyłam tę twarz.
Gdzieś kiedyś usłyszałam, że Tom Marvolo Riddle był przystojnym mężczyzną. Rzeczywiście, jego twarz przykuwała uwagę - coś nienaturalnego, wręcz odrealnionego czaiło się w jej rysach. Sprawiało, że wydawał się niemal nieludzki. Co to było? Nie wiedziałam, ale nigdy w życiu nie widziałam takiej istoty. Drżałam na samą myśl o tym, co będzie, jeśli nasze oczy się spotkają, ale jednocześnie nie mogłam wprost oderwać od niego wzroku. Jego skóra była przeraźliwie blada, niemal sina, a przy ciepłym płomieniu świec sprawiała wrażenie promieniować zimnym blaskiem. Obserwował gości na sali. Leniwie sunął spojrzeniem ciemnych oczu po wszystkich twarzach, a jego usta powoli wykrzywiały się w zimnym uśmiechu. Czy naprawdę dostrzegłam w tych strasznych oczach czerwony, morderczy błysk, czy to tylko odblask płomienia świecy? Wszyscy wciąż zdawali się wstrzymywać oddech w oczekiwaniu na jego najmniejszy gest. W końcu od niechcenia machnął dłonią, a życie jak gdyby nigdy nic powróciło do sali. Wszyscy goście równo odetchnęli i wrócili do przerwanych rozmów i jedzenia. Ja także odważyłam się na nieco głębszy oddech.
Wciąż miałam wrażenie, że znalazłam się w jakimś przedziwnym śnie. Co się tutaj działo?! Dlaczego na przyjęciu w domu mojej siostry pojawił się właśnie najokrutniejszy czarnoksiężnik w historii magicznego świata? I dlaczego wszyscy zachowywali się jakby to była zupełnie normalna rzecz?
Rzuciłam Belli ukradkowe spojrzenie. Poszukiwałam u niej jakiegokolwiek sygnału normalności. Ku mojemu przerażeniu odkryłam, że ona również wpatrywała się w Czarnego Pana ze służalczym uwielbieniem. Zimny dreszcz przebiegł mnie po plecach. Nagle poczułam, jak chłodne palce Lucjusza zaciskają się pod stołem na mojej dłoni. Wiedziałam, że to było ostrzeżenie - miałam się pilnować. Jakbym sama na to nie wpadła.
Czarny Pan wykonał kolejny lekki gest dłonią a puste krzesło przy naszym stoliku odsunęło się cicho. Usiadł wśród nas. Odważyłam się jeszcze raz unieść na niego spojrzenie. O mało nie krzyknęłam, kiedy zobaczyłam te zimne, nieludzkie oczy wbite prosto we mnie. Miał nieodgadnioną minę, kompletnie wypraną z jakichkolwiek emocji. W momencie, gdy nasze oczy się spotkały, od razu poczułam jakąś nieznaną siłę wwiercającą się prosto do mojego umysłu. Starałam się postawić w głowie obronne bariery, ale byłam zbyt przestraszona, a on zbyt silny. Bez trudu złamał moje marne próby oklumencji. Rzucił mi drwiący uśmieszek, a ja uciekłam wzrokiem na bok, starając się powstrzymać łzy. Wiedziałam już, że przed nim nic się nie ukryje. Nawet mój umysł nie był bezpieczny. 

image

-Panie, to ogromny zaszczyt gościć cię w naszym domu - odezwał się Rudolf. Chociaż z jego twarzy zdążyły już odpłynąć wszystkie kolory, jego głos zabrzmiał pewnie.
-Tak, Lestrange. To ogromny zaszczyt. - głos Czarnego Pana był cichy, ale tak przenikliwy, że wybrzmiał bardzo wyraźnie w mojej głowie. Jeszcze przez chwilę dźwięczało mi w uszach jego echo.
-Cieszę się, że nie byłeś na tyle głupi, żeby zapraszać tu swojego ojca. - dodał nagle Voldemort. Uśmiechnął się przebiegle, a Rudolf zbladł jeszcze bardziej.
-Tak, panie. - odparł i zwiesił głowę.
Po tych słowach przy stoliku zapadła ciężka cisza. Każdy skupił się na jedzeniu, ale ja nie mogłam przełknąć już ani kęsa. Wpatrywałam się tylko w moje nakrycie, nieświadomie ściskając z całej siły łyżkę.
Sekundy dłużyły się w nieskończoność. Nagle z odrętwienia wyrwał mnie piskliwy głosik skrzata domowego. Stanął koło mnie, ściskając nad głową srebrną tacę. Leżała na niej pergaminowa koperta. Od razu rozpoznałam pismo Dromedy i serce zabiło mi mocniej. Tak dawno nie miałam od niej żadnych wieści. Choć moment nie był najszczęśliwszy, szybko rozerwałam kopertę i przeczytałam krótką wiadomość. Cała zaczęłam drżeć od emocji. Merlinie, takie wiadomości w takiej chwili! Martwiłam się o los siostry, ale zdecydowanie chciałam jej szczęścia. Nie wiedziałam, co teraz zrobić. Naprzeciwko mnie siedział nie kto inny, jak Czarny Pan, a na sali zapewne co druga osoba należała do grona jego popleczników. Powinnam jakoś ukryć tę wiadomość. Chciałam już wstać i na chwilę przeprosić zebranych, gdy Bella złapała mnie za rękę i niezbyt elegancko wyszarpnęła z niej list. Przez chwilę błądziła wzrokiem po pergaminie. Obserwowałam ze strachem, jak coraz mocniej zaciskała szczęki ze złości. W końcu zmięła wiadomość w dłoni i zanim zdążyłam zaprotestować, podpaliła ją różdżką. 
-Wybacz, panie. Tak trudno dziś o dobrą służbę. Jeszcze dziś ukażę tego zuchwałego skrzata, za to, że ośmielił się zaprzątać nam głowy jakimiś głupotami - Bella uśmiechnęła się kokieteryjnie do Czarnego Pana. Do tej pory zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na nasze zachowanie. Ze znudzeniem przyglądał się zawartości swojego kryształowego kieliszka. Teraz jednak podniósł na Bellę rozbawiony wzrok i powiedział:
-O ile się nie mylę, były trzy siostry Black. Co słychać u drogiej Andromedy?
Wstrzymałam oddech. Błagam, tylko nie to... Poczułam na dłoni jeszcze mocniejszy uścisk ręki Lucjusza. Bellatriks spojrzała się Voldemortowi prosto w oczy i powiedziała zimnym, zdecydowanym głosem:
-Panie, nie znam nikogo o tym imieniu. Siostry Black są tylko dwie.
Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Spuściłam spojrzenie i modliłam się do Salazara, żeby łzy odeszły. Lucjusz nadal mocno ściskał moją rękę i po raz pierwszy poczułam za to wdzięczność. Naprawdę starał się dodać mi otuchy. Był jedyną osobą w całym tym cholernym dworze, która była po mojej stronie.
-Proponuję toast - powiedział Czarny Pan donośnym głosem, a wszyscy na sali znowu ucichli. Voldemort uśmiechał się złowrogo. Czerpał nieopisaną satysfakcję z naszego strachu i cierpienia.
-Toast za czystą krew czarodziejów, jedyną przyszłość tego świata! I toast za tych głupców, którzy ośmielili się ją zbrukać. Należy im się ta chwila. Wkrótce nie będą się mieli gdzie ukryć.
Nie mogłam się ruszyć. Obserwowałam z przerażeniem, jak cała sala piła za niechybną śmierć jednej z moich sióstr. Oparłam się lekko o Lucjusza, bojąc się, że zaraz upadnę. Poczułam, jak oplata mnie w talii ręką i lekko podtrzymuje. Oddychałam ciężko, starając się za wszelką cenę uspokoić.
Spojrzałam na Bellę. Miała nadal zaciśnięte ze złości szczęki i obserwowała gości wyzywającym wzrokiem. Nie dostrzegłam w jej oczach ani odrobiny żalu czy współczucia. Nie chciałam w to wierzyć, ale Bella naprawdę skreśliła już Andromedę. Dla niej siostry Black były tylko dwie. Przekreśliła wszystkie wspólne lata, wszystkie wspomnienia. Dla niej Andromeda była już martwa.


Syriusz:
-Pogromco Potworów! Pogromco Potworów! - przewróciłem oczami, słysząc znowu tę głupią ksywę.
-Co jest? - zapytałem, podnosząc wzrok na zdyszaną Emmę. Właśnie przebiegła do mnie cały obóz, ale mimo zmęczenia nadal szczerzyła się w szczerbatym, szerokim uśmiechu.
-Sowa do ciebie - powiedziała, a ja natychmiast zerwałem się na równe nogi. Wyczekiwałem jakiejkolwiek wiadomości od Zakonu od wielu dni i czyżbym w końcu się doczekał? Szybkim ruchem rozdarłem kopertę, żeby dorwać się do listu. Jednak, kiedy tylko zobaczyłem sam charakter pisma, wiedziałem już, że to nie Zakon Feniksa wysłał sowę. Piękna, zadbana kaligrafia była domeną dzieci z arystokratycznych domów.
Od razu cały zapał ze mnie uleciał. Emma jednak nadal wpatrywała się we mnie z entuzjazmem, czekając na raport, więc zmusiłem się do uśmiechu i zacząłem czytać. 

Kochany Syriuszu,
Mam ogromną nadzieję, że sowa odnajdzie Cię, gdziekolwiek się teraz znajdujesz.
Mam Ci do przekazania bardzo ważne wieści. Ted wrócił z misji! Jest cały i zdrowy, a ja nie potrzebnie się tak zamartwiałam. Jednak dopiero teraz czuję, jak ogromny ciężar spadł ze mnie, kiedy już wiem, że na pewno jest bezpieczny. Mówi, że to dzięki Tobie udało mu się wrócić w jednym kawałku. Już wcześniej mieliśmy u Ciebie dług wdzięczności, ale teraz nie wypłacimy się chyba do końca życia.
Mam więc jeszcze jedną nowinę do ogłoszenia. Pamiętasz, jak tuż przed wyjazdem Ted powiedział, że ożeni się ze mną, kiedy wróci z misji? No więc wrócił i naprawdę chce to zrobić! Oświadczył mi się! Sama nie mogę w to uwierzyć i ciągle boję się, że zaraz się przebudzę z jakiegoś cudownego snu. Całe ręce mnie bolą, bo Teddy każdego dnia mnie szczypie, żebym naprawdę w to uwierzyła. Nic jednak na to nie poradzę. Po prostu nigdy nie byłam taka szczęśliwa. I to wszystko dzięki Tobie!
Musiałam do Ciebie napisać. Wysyłamy sowy z tymi wieściami do każdego, kto jest dla nas bliski i wiemy, że cieszyłby się naszym szczęściem. Mam nadzieję, że i Ty jesteś bezpieczny tam, gdzie Zakon Cię wysłał. Bezpieczny i szczęśliwy, bo właśnie na to zasługujesz. Może jednak klątwa Black'ów z nas zrezygnowała? Bardzo za Tobą tęsknimy i mamy nadzieję, że też niedługo do nas wrócisz!
Ściskam Cię mocno i całuję,
Twoja Andromeda


Kiedy skończyłem czytać, poczułem, jak cudowne ciepło rozlewa się w moim sercu. Miałem namacalny dowód tego, że moi przyjaciele gdzieś tam są, pamiętają o mnie i są bezpieczni i szczęśliwi. Przez wiele lat martwiłem się, czy podjąłem dobrą decyzję, nakłaniając Andromedę do ucieczki z domu. Bałem się, że zniszczyłem jej tym życie. Teraz w końcu mogłem odetchnąć - naprawdę odnalazła szczęście.
Całe życie sądziłem, że nazwisko Black niosło za sobą jakiś rodzaj klątwy. Owszem, dawało bogactwo, status społeczny, urodę, szacunek... ale nie pozwalało być prawdziwie szczęśliwym. Wierzyłem, że takie jest też moje przeznaczenie - że mam to wpisane w geny. Ostatecznie sam odpychałem od siebie to, co mogłoby mi dać prawdziwe szczęście. Bałem się po prostu, że jeśli za bardzo się przywiążę, to strata będzie zbyt bolesna. Sam rezygnowałem z miłości, zadowalając się przelotnymi romansami. Rezygnowałem z rodziny, wybierając wieczną samotność. Rezygnowałem z prawdziwego domu, bojąc się gdziekolwiek dłużej zagrzać miejsca.
Ale Andromedzie się udało. Znalazła swoje szczęście, a to znaczyło, że może i ja je kiedyś odnajdę. Może to był właśnie moment, w którym los mówił, żebym wreszcie przestał uciekać. Patrzyłem się na list, jak na najcenniejszy skarb, a cały świat zwolnił, kiedy głęboko zatopiłem się w swoich myślach.
-Syriusz? - usłyszałem piskliwy głosik Emmy. Musiałem zamrugać kilka razy, żeby zebrać znowu uwagę na tym, co się dookoła mnie działo. Mała patrzyła na mnie dużymi, dziecięcymi oczami i nadal uśmiechała się pogodnie.
-Dobre wiadomości?
-Najlepsze. - odparłem, oddając jej uśmiech - Moja kuzyka bierze ślub. Jej narzeczony wrócił z wojny cały i zdrowy.
Emma podskoczyła z podekscytowania i klasnęła w dłonie. Zaczęła coś pleść o ślubach, sukniach i pannach młodych, ściągając na siebie uwagę całego obozu. W pewnym momencie zatrzymała się jednak i spojrzała się na mnie czujnie.
-Czy to znaczy, że już wyjeżdżasz? - zapytała, nagle pochmurniejąc. Uśmiechnąłem się do niej i potargałem ją po włosach.
-Nigdzie się na razie nie wybieram.
Emma jednak wcale się nie rozpogodziła. Załamała ręce, co wyglądało dość zabawnie w jej wykonaniu i odparła:
-Ale to znaczy, że nie będziesz na ślubie?
-Potwory bardziej mnie potrzebują - wzruszyłem ramionami, ale też było mi trochę przykro z tego powodu. Andromeda była dla mnie jak siostra i chciałem być przy niej, gdy bierze ślub a jej marzenia się spełniają. Jednak nie mogłem nic poradzić na rozkazy Zakonu. Wojna trwała i nie było zmiłuj.
-Ale trzeba przecież jakoś to uczcić! - zawołała oburzona Emma. Domyślałem się, że dziewczynkom w jej wieku ciężko było się pogodzić z opuszczeniem wydarzenia jakim było bajkowe wesele. Ale musiałem jej tu przyznać rację. Może i Zakon nie puści mnie do Anglii, może i będę musiał siedzieć w obozie jeszcze kilka miesięcy, ale nie zabroni mi przecież uczcić szczęścia Andromedy tu na miejscu. Tak. Zamierzałem oblać porządnie miłość Teda i Dromedy. Uśmiechnąłem się szeroko do Emmy, potargałem ją jeszcze raz po włosach i ruszyłem do wyjścia z namiotu.
-Gdzie idziesz? - pisnęła, wygładzając włosy. 
-Sama powiedziałaś, że trzeba to jakoś uczcić, szefowo - odparłem i wychodząc, puściłem jej oczko.

Kiedy teleportowałem się z obozu, miałem nadal w uszach perlisty śmiech dziewczynki. Przeniosłem się na ulice pierwszego lepszego pobliskiego miasta i zacząłem rozglądać się za jakąś imprezą. Miałem plan wypić dziś zdrowie wszystkich moich przyjaciół. Chociaż nie mogłem do nich jeszcze wrócić, to byłem w tej chwili naprawdę szczęśliwy. Niosła mnie na skrzydłach myśl, że teraz nic mnie już nie może powstrzymać. Skoro los mógł się uśmiechnąć nawet do Black'a, to jedno było dla mnie pewne - wszystko jest możliwe. Chciałem znaleźć swoje szczęście. I jak to mówią: chcieć to móc. Właśnie tej nocy miałem się o tym przekonać.

 

 





Źródła: 

  • https://giphy.com/gifs/crackship-freya-mavor-s-T1Hl0jOywnxTy
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/54403677576/aaron-taylor-johnson-gif-hunt-200-please 
  • http://thequeen-rp.tumblr.com/post/56495926519/rosamund-pike-gif-hunt
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/56269068624/katie-mcgrath-gif-hunt-105-please-likereblog 
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872366861670/

wtorek, 2 lutego 2021

rozdział 76

Cześć!
Oto kolejny rozdział o historii naszych kochanych przyjaciół. Wyszedł dłuższy niż zwykle, ale jest też sporo zdjęć. Zastanawiałam się, czy nie rozbić go na dwa krótsze, ale kiedy skończyłam pisać, stwierdziłam, że nie ma sensu tak rozciągać tej historii :)
Mam nadzieję, że będzie Wam się miło czytało <3
Lecę pisać dalej,
Buziaki ***

 
 
 
 
Remus:
Wody, błagam! Otworzyłem najpierw jedno oko, potem drugie i bardzo powoli zwlokłem się z łóżka. Poczłapałem do łazienki, podtrzymując się ścian, odkręciłem wodę i napiłem się prosto z kranu. Co za ulga... Wyprostowałem się i natrafiłem na swoje odbicie w lustrze - obraz nędzy i rozpaczy. Cholera. Powoli wróciłem do sypialni i wygrzebałem z szafki nocnej ostatnią fiolkę eliksiru na kaca. Wypiłem ją jednym haustem i chwilę później poczułem, jak wracają do mnie siły. Poszedłem jeszcze wziąć szybki prysznic i w końcu mogłem poczuć się jak człowiek. Moje myśli były już przy śniadaniu, ale gdy wychodziłem z sypialni, mój wzrok zahaczył jeszcze o biurko. Leżał na nim aparat fotograficzny Franka. Zmarszczyłem czoło. W pierwszej chwili nie mogłem sobie przypomnieć, skąd się tutaj w ogóle wziął. Jednak po chwili zstąpiło na mnie olśnienie.
We wspomnieniach ukazała mi się Mary - zanosząca się śmiechem na widok pijanych dziewczyn. Jak przez mgłę pamiętałem, jak pociągnęła mnie w tłum do tańca, ale kolejne wspomnienie było bardzo wyraźne, wręcz jaskrawe. Sprawiło, że wytrzeszczyłem oczy w szoku, a ręka sama powędrowała do warg. Czy to się wydarzyło naprawdę? Spojrzałem jeszcze raz na aparat. Miałem go ze sobą - musiało więc to znaczyć, że to wszystko prawda.
Zmartwiałem. Co teraz? Będziemy musieli przeprowadzić poważną rozmowę? Mieliśmy już związek za sobą. Rozleciał się dość spektakularnie i zawsze sądziłem, że raczej ostatecznie. Nie przypuszczałem, że Mary mogła do mnie jeszcze coś czuć. Pocałunek zresztą wcale nie świadczył o uczuciach. Byliśmy dorośli i takie historie się przecież zdarzały. No i byliśmy pijani. A może zwalimy wszystko na alkohol i będziemy się z tego śmiali? Ostatecznie w końcu była to wina wypitych drinków. Ale może lepiej byłoby to obgadać? Może jednak były jakieś szanse, że Mary myślała o mnie trochę cieplej niż jak o przyjacielu... Bo cóż, ja o niej myślałem. Zorientowałem się dawno temu. Zawsze była uśmiechnięta, zawsze taka dobra i kochana. Nie potrafiłem powstrzymać uczuć. Tak, powinniśmy porozmawiać. Była sobota, ale znając ją, Mary pewnie już od dawna była na nogach.
Wyszedłem z pokoju, stanąłem przed telefonem. Najlepiej będzie zadzwonić. Tylko co mam powiedzieć? Westchnąłem głęboko i sięgnąłem po słuchawkę.

andrew garfield GIF

-Halo? - usłyszałem po drugiej stronie. Odebrała już po pierwszym sygnale.
-Cześć... to ja, Remus. - powiedziałem i szybko odkaszlnąłem, żeby pozbyć się chrypy.
-Hej, Rem. Co tam? - zapytała. Brzmiała normalnie, może była tylko trochę zaspana.
-Noo słuchaj, chciałem pogadać o wczoraj... - zacząłem, nie wiedząc jak się za to zabrać.
-Godryku, było super. Tęskniłam za tym. Ostatnio tylko praca i praca, aż zapomniałam jak można się z wami super bawić. - powiedziała ze śmiechem.
-Taaak... no właśnie. Chodzi o to, że właśnie się obudziłem i przypomniało mi się coś...
-Och Rem. Zaraz chyba spalę się ze wstydu - usłyszałem i zamarłem. Serio aż tak źle to wspominała?
-Nieee, nie martw się. Nikomu nie powiem. - powiedziałem cicho, czując, jak coś okropnie ciężkiego spada na dno mojego żołądka. Wyobrażałem sobie tę rozmowę trochę inaczej.
-Godryku, dzięki. Ale to takie żenujące nic nie pamiętać. Ostatnio film mi się urwał, kiedy byliśmy jeszcze w szkole. - powiedziała, a ja zmarszczyłem brwi. Co? Film się urwał? Czyli nic nie pamiętała...
-Każdemu się czasem zdarza. - mruknąłem, próbując pozbierać myśli.
-Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłam z siebie kompletnej idiotki... - jęknęła.
-No co ty... a nawet jeśli, to wątpię, żeby ktoś zauważył. Widziałaś w jakim stanie byliśmy.
-Słuchaj, a może ty byś mi streścił to, co się działo... Większość pamiętam, ale wolę poskładać historię do kupy. Chyba, że jesteś dzisiaj zajęty. Nie chcę ci przeszkadzać.
-Nie, mogę wpaść. Nie mam nic do roboty. - powiedziałem, chociaż tak naprawdę miałem wielką ochotę zostać w domu i już nigdy z niego nie wychodzić.
-Dzięki, Rem. To może za godzinę w kwiaciarni, co? Muszę tam jeszcze ogarnąć parę spraw.
-Do zobaczenia. 

***

Teleportowałem się do Londynu i ruszyłem w stronę kwiaciarni. Stanąłem przed drzwiami i spojrzałem na swoje odbicie w szybie. Nadal nie wyglądałem wyjściowo, ale przynajmniej lepiej niż rano. Ciągle zastanawiałem się, czy powiedzieć Mary, co się wydarzyło, czy może jednak nie. Może lepiej będzie się do wszystkiego przyznać. W końcu to tylko pocałunek! Wśród przyjaciół to nic wielkiego. Chociaż nie byliśmy już razem, to nie musieliśmy się niczego przed sobą wstydzić. Nagle Mary otworzyła na oścież drzwi.
-Hej, nie wchodzisz? - zapytała, patrząc się na mnie wyczekująco. Kiwnąłem szybko głową i wszedłem za nią do środka. Mary miała na rękach rękawice do pracy całe uwalane ziemią. Na podłodze stało kilka donic, do których przesadzała jakieś wielkie liściaste rośliny.
-Muszę się tym zająć przed poniedziałkiem. Mam na głowie kupę roboty, bo oczywiście wczoraj nie udało mi się nic zrobić. Ale usiądź sobie i jak chcesz to na zapleczu jest herbata. Niedawno zagotowałam wodę. - powiedziała, kucając koło doniczek i sięgnęła po worek z ziemią.
-Dzięki - mruknąłem i usiadłem na jakiejś skrzynce. Obserwowałem przez chwilę, jak zręcznie przesadzała rośliny, dbając o to, żeby wszystko było jak należy. W końcu otrzepała rękawice z ziemi i podniosła się.
-Słuchaj, po co mamy tutaj siedzieć? Może skoczymy do jakiejś knajpy na śniadanie? Trochę już zgłodniałam. - zaproponowała, a ja całkiem chętnie na to przystałem. Uświadomiłem sobie, że też byłem już nieźle głodny. Z powodu porannego kaca, nie miałem ochoty na śniadanie i przed wyjściem zjadłem tylko suchego tosta.
Wyszliśmy z kwiaciarni i poszliśmy do jednej z pobliskich knajpek. Usiedliśmy przy stoliku obok okna i zamówiliśmy sobie po dużym śniadaniu.
-Muszę przyznać, że rano czułam się fatalnie. Dzięki Godrykowi, miałam jeszcze trochę nieprzeterminowanego eliksiru na kaca. - powiedziała Mary, kiedy kelnerka odeszła od naszego stolika.
-Taa, mnie też uratował. Chyba wyszedłem trochę z formy.
Mary zaśmiała się i spojrzała się na mnie nieśmiało.
-A tak zupełnie serio... przysięgasz, że nic wczoraj nie odwaliłam? - zapytała, patrząc mi się niepewnie w oczy. Chwilę się jej przyglądałem, analizując w głowie całą sytuację. Nie miałem serca jej tym obciążać.
-Było w porządku. Naprawdę. - powiedziałem, uśmiechając się do niej pocieszająco. Odetchnęła z ulgą. Wziąłem ją lekko za rękę, a ona posłała mi wesoły uśmiech.


-Właściwie to mam ze sobą aparat Franka. Możemy obejrzeć zdjęcia z wczoraj. - powiedziałem, wyjmując z plecaka futerał z aparatem w środku. Kelnerka wróciła, niosąc dwa wielkie talerze z jajecznicą na boczku i dwa duże kubki kawy.
-Aparat Franka? Skąd go masz?
-Długa historia. Klisza była pełna, więc już ją wywołałem. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko.
Wyciągnąłem z futerału kopertę, w której miałem odbitki i rozłożyłem je na stole.
Pochyliliśmy się nad blatem. Na większości zdjęć była Alicja. Frank na co dzień dużo fotografował i dopiero ostatnie ze zdjęć były z poprzedniego dnia.
-O, to jest z wczoraj - powiedziałem, pokazując Mary zdjęcie, na którym Lilka wchodziła do baru z fastfoodem o jakiejś drugiej w nocy w ciemnych okularach.
-Taaak, to jeszcze pamiętam - zaśmiała się. 

evan rachel wood GIF

-Te są z klubu. - pokazałem palcem w stronę paru zdjęć. Aparat przechodził z rąk do rąk. Pierwszą fotkę zrobił James i uwiecznił na niej roześmianego Franka w drodze do baru. Na następnym widać już było moment tuż przed tym jak Longbottom zdążył odciągnąć Alicję od mikrofonu.

image

-Tu się chyba zaczyna moja czarna plama w mózgu - zaśmiała się Mary, śmiejąc się ze zdjęcia.
-To już powrót, tak? - zapytała, pokazując na kolejne z fotografii. Na większości widać było jak szwendaliśmy się po ulicach nocnego Londynu.
-Jeszcze łaziliśmy tu i tam przez chwilę.
-O słodki Merlinie, to ja? - Mary wytrzeszczyła oczy, na widok zdjęcia, na którym biegła po ulicy roześmiana, rozkładając ręce na boki. Zaśmiałem się.
-To chyba już mojego autorstwa.

city

-A tu klasycznie zakochane pary - zaśmiała się Mar, pokazując kolejne zdjęcia Lily i James'a oraz Longbottom'ów. 

Mary patrzyła się na te zdjęcia z rozmarzeniem, a ja czułem coraz większy ścisk w klatce piersiowej. 


Dorcas:
Odłożyłam ołówek i zamknęłam szkicownik. Już pora się zbierać do wyjścia, pomyślałam i dopiłam resztkę zimnej herbaty. Wstałam z mojego ulubionego zapadniętego fotela i ruszyłam do sypialni. Na łóżku czekała już na mnie sukienka. Była naprawdę przepiękna. Cała uszyta z lśniącego, śnieżnobiałego materiału, dookoła dekoltu miała delikatną falbankę a dół rozpościerał się na boki jak u księżniczki. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, pomyślałam, że w takiej właśnie sukience mogłabym wziąć ślub. Teraz jednak ta myśl wcale nie sprawiała mi przyjemności. Wątpiłam, żeby po tym wieczorze nadal mi się dobrze kojarzyła.
Przygotowania nie zajęły mi wiele czasu. Kiedy byłam już gotowa, poszłam do salonu i przystanęłam przy oknie wychodzącym na ogród. Słońce powoli chowało się za horyzontem i zapadał zmrok. Zapatrzyłam się w ten widok, czując coraz większe zdenerwowanie. Tak jak ostatnim razem poświęciliśmy mnóstwo czasu na zaplanowanie wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach. Miałam jednak złe przeczucia - nic konkretnego, ale jakaś myśl nie dawała mi spokoju. Jakby coś miało pójść dziś nie tak.
-Cześć, piękna - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Desire ubranego w elegancki smoking. Wziął mnie delikatnie za rękę i złożył na niej lekki pocałunek. Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Desire zawsze robił wszystko, co mógł, żeby mi to ułatwić. 

-Niezłe szmatki - powiedziałam, przyglądając się jego eleganckiej marynarce.
-Twoje też niczego sobie - zaśmiał się, a ja ukłoniłam się przed nim jak na prawdziwą damę przystało.
-Desire, cały czas mam złe przeczucia. - powiedziałam, nie mogąc przestać myśleć o czarnych scenariuszach.
-Przed każdą misją tak jest...
-Tym razem to coś innego. Może da się jeszcze coś poprawić? Może nie pomyśleliśmy o wszystkim?
-Dor, zrobię wszystko, co mogę, żeby cię ochronić. Jeżeli coś to dla ciebie zmieni, możesz jeszcze trochę zaczarować swój wygląd. - powiedział, wskazując na moją różdżkę.
Nie było to wiele, ale postanowiłam zmienić kolor włosów, a potem jeszcze lekko zaczarowałam swoje rysy twarzy. Musiało wystarczyć.
-Będzie dobrze. Dziś się teleportujemy. Żal tych ciuchów na podróż kominkiem - powiedział Desire. Wziął mnie pod rękę i poszliśmy razem do wyjścia. Oddaliliśmy się poza bariery antyteleportacyjne, wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić i z trzaskiem zniknęliśmy.

***

Posiadłość była ogromna i przytłaczająca. Cztery piętra, marmurowe rzeźby, czerwone dywany i złota zastawa. Oboje z Desire wytrzeszczyliśmy oczy, kiedy pojawiliśmy się na miejscu. Teleportowaliśmy się w ciemnym parku, który otaczał willę dookoła i już z tej odległości poraził nas ten przepych i wszechogarniający snobizm.
-Słodki Merlinie - wyszeptałam. Musieliśmy się szybko otrząsnąć z pierwszego szoku. Dookoła nas pojawiali się kolejni goście. Ruszyliśmy więc w stronę willi. Ominęliśmy główne wejście, przed którym kłębiła się cała chmara dziennikarzy. Zamiast tego skorzystaliśmy z wejścia dla służby. Przemknęliśmy wąskimi korytarzami i przez kuchnię dostaliśmy się do sali balowej.
-Widzisz go? - zapytałam, rozglądając się dyskretnie na boki. Desire zgarnął z tacy kelnera kieliszek z szampanem. Pochylił się do mnie, żeby mi go podać i szepnął mi do ucha:
-Przy głównym wejściu.
Spojrzałam mimochodem w tamtym kierunku i rzeczywiście zauważyłam wysokiego bruneta, który rozmawiał z grupą innych elegancików. Ciekawe czy to też śmierciożercy...
Corban Yaxley był kilka lat ode mnie starszy. Wysoki, chudy i z tego co o nim przeczytałam, to też zdecydowanie szalony.
-Rozdzielamy się. Ale pamiętaj, będę wiedział, kiedy ktoś cię zaatakuje. Od razu ci pomogę. - szepnął Desire, a kiedy lekko kiwnęłam głową, oddalił się na przeciwny koniec sali.
Zaczęłam się przechadzać między gośćmi, ciągle kątem oka obserwując Yaxley'a. Czekałam na moment, kiedy odłączy się od grupy znajomych i zostanie sam. Po zbyt długich kilkunastu minutach w końcu nadeszła wyczekiwana przeze mnie chwila. Szybkim krokiem ruszyłam w jego stronę. Stał odwrócony do mnie tyłem i przyglądał się malowidłu w złotej ramie, które zdobiło jedną ze ścian. Będąc już odpowiednio blisko, udałam, że potykam się o krawędź sukni. Złapałam go za ramię, ratując się przed upadkiem. Banalne, ale skuteczne. Yaxley odwrócił się do mnie zdziwiony. Przez chwilę byłam pewna, że zaraz rzuci na mnie klątwę. Jednak kiedy na mnie spojrzał, cała furia z jego twarzy zniknęła i zastąpił ją wyraz szczerego osłupienia.
-Och, bardzo pana przepraszam. Straszna ze mnie niezdara. - powiedziałam nieśmiało, robiąc do niego maślane oczy. Yaxley dosłownie zamarł - cały zesztywniał wpatrzony we mnie jak w obrazek. Tak rozanielony wyraz twarzy wydawał mi się mało wiarygodny i zaczęłam się już zastanawiać, czy Desire aby na pewno nie przesadził.
-Ratowanie pani to czysta przyjemność. - powiedział w końcu, biorąc mnie za ręce - W zamian jednak oferuję towarzystwo na resztę wieczoru. Nie przyjmę odmowy. Zatańczymy?
Nie było tego w planach. Miałam dwie lewe nogi, ale dla dobra misji musiałam się zgodzić. Przykleiłam na twarz uśmiech, wzięłam go pod rękę i ruszyliśmy na parkiet. Damy w kolorowych sukniach wirowały ze swoimi partnerami, a przygrywała im elegancka orkiestra.
Całe szczęście nie tańczyliśmy długo. Zdążyłam tylko kilka razy nadepnąć na palce Yaxley'owi. On jednak jakby wcale tego nie zauważał. Ciągle tylko gapił się na mnie maślanym wzrokiem, jakbym była co najmniej ósmym cudem świata. Policzki płonęły mi pod tym spojrzeniem. Nie podobało mi się to, ale musiałam wytrzymać. Moim zadaniem było zajmowanie jego uwagi tak długo, aż Desire zdąży zakraść się do jego komnat na górze i wykraść co trzeba.
Melodia dobiegła końca, ale Yaxley wcale nie zamierzał mnie puszczać. Uśmiechnęłam się do niego nerwowo, próbując się odsunąć. Odwzajemnił uśmiech, ale zacisnął jeszcze mocniej rękę na mojej talii. Rozejrzałam się po sali, szukając wzrokiem Desire. Na darmo. Nigdzie go nie było. Wiedziałam, że to dobry znak - że zapewne już realizuje nasz plan, ale wciąż nie mogłam opędzić się od złych przeczuć. Robiło się niebezpiecznie a ja starałam się nie panikować. Nie przychodziło mi to łatwo. Byłam zamknięta na balu, na którym roiło się od Śmierciożerców. Zabiliby mnie, gdyby tylko odkryli, kim jestem i nawet nie drgnęła by im powieka. Jeden z nich - pozbawiony piątej klepki morderca - właśnie coraz mocniej oplatał mnie ramionami, szczerząc się do mnie w zalotnym uśmiechu. Czułam się, jakby oplatały mnie diabelskie sidła.
-Jesteś taka piękna. Będziemy we dwoje już na zawsze - powiedział Yaxley. Zamarłam. Czy jemu na serio kompletnie odbiło? Godryku, ratunku. Po raz pierwszy żałowałam, że moc Desire była taka silna.
-Trochę tu duszno - szepnęłam, próbując się wyswobodzić z jego ramion.
-Chodźmy na zewnątrz. Będziemy w końcu sami, kochana. - uśmiechnął się do mnie czarująco i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Dreszcz strachu przebiegł przez całe moje ciało. Yaxley wydawał się być ślepy na wszystko - omamiony własnym szaleństwem i wizjami, które podsyłał mu Desire. Wyszliśmy na przestronny taras. Całe moje ciało przeszył chłód. Chwilę staliśmy bez ruchu. Nie wiedziałam, jaki powinien być mój kolejny krok. Tego plan nie obejmował - nie miałam w ogóle opuszczać sali balowej.
-Już mi lepiej. Możemy wracać - powiedziałam, ale ręka Yaxley'a obcesowo zacisnęła się na moim nadgarstku. Przełknęłam nerwowo ślinę.
-Musimy iść. - powiedział nagle, patrząc się na mnie tak płomiennym wzrokiem, że mowę mi odjęło.
-Dokąd? - wyszeptałam, teraz bojąc się nie na żarty.
-Musimy załatwić te wstrętne szlamy. Ty i ja, musimy to zrobić. A potem będziemy razem - powiedział tonem, jakby to była najbardziej oczywista na świecie rzecz. Przyciągnął mnie do siebie. Jego usta zmiażdżyły moje wargi. Ciągle dudniły mi w uszach jego słowa. Strach sparaliżował mnie całą i nie mogłam się ruszyć.
W końcu oderwał się ode mnie, znowu zakleszczył rękę na moim nadgarstku i zaczął ciągnąć mnie w stronę parku. Merlinie, Godryku, pomóżcie!
Nikogo nie było w pobliżu. Szarpałam się, ale był zbyt silny. Wciągnął mnie pomiędzy drzewa - bardzo szybko kierował się w stronę bariery przeciwteleportacyjnej. Ledwo mogłam za nim nadążyć. W końcu udało mi się uwolnić jedną rękę. Szybko sięgnęłam nią po różdżkę, którą ukryłam w dekolcie. Teraz musiałam się bronić. Nie mogłam pozwolić na to, żeby nas teleportował. To byłby mój koniec.
Po długiej szamotaninie wyszarpnęłam się z jego uścisku. Cała się trzęsłam z nerwów, ale rzuciłam w niego zaklęciem petryfikującym. Yaxley jednak tylko zachwiał się i spojrzał się na mnie z czystą furią w oczach. Nie było już śladu po maślanym spojrzeniu. Stał przede mną rozwścieczony do granic możliwości. Byłam pewna, że gotowy był mnie zabić.
Wyciągnął różdżkę i wziął szeroki zamach. Wtedy jednocześnie stało się kilka rzeczy. Usłyszałam za plecami szybkie kroki, a Yaxley zamiast wycelować zatoczył się i powiódł pustymi oczami dookoła. Zaczął rzucać zaklęcia na oślep we wszystkie strony. Promienie latały ze świstem między drzewami, roztrzaskiwały pnie na wióry.
-Padnij! - usłyszałam za sobą krzyk Desire. Rzuciłam się na ziemię i zakryłam głowę rękoma. Nie rozumiałam, co się dzieje. Zobaczyłam nagle, jak Blanshard biegnie w naszą stronę na złamanie karku. Z rozpędu rzucił się na Yaxley'a i powalił go na ziemię. Zaciśnięta pięść trafiła w twarz Desire, zaczęli się szamotać na ziemi. Różdżka Yaxleya potoczyła się gdzieś między krzaki. Zerwałam się na nogi i podbiegłam do nich. Desire szarpnął Yaxley'a mocniej i przytrzymał, żeby nie mógł się ruszyć. Wtedy spetryfikowałam go na dobre.
-Co... co się tu dzieje? - wydyszałam, ledwo łapiąc oddech. Cała dygotałam z przerażenia, nic nie rozumiałam. Desire odwrócił się w moją stronę. Jego oczy przez ułamek jeszcze sekundy lśniły złotem.

image


Desire:
-Jesteś cała? - zapytałem, wstając z ziemi. Odrzuciłem ciało nieprzytomnego Yaxley'a na bok i odciągnąłem je w stronę krzaków. Lepiej jak trochę minie, nim któryś z gości na nie natrafi. Dorcas stała ciągle sztywno w tym samym miejscu, zaciskając mocno oczy. Wiedziałem, że musiała być przerażona. Tak mało brakowało. Nie dziwiłem jej się.
-Chodźmy stąd - powiedziałem cicho, wyciągając do niej rękę. Otworzyła oczy i wciągnęła ze świstem powietrze. Kiwnęła sztywno głową. Podeszła jeszcze do nieprzytomnego Yaxley'a i wyczyściła mu zaklęciem pamięć. Potem teleportowaliśmy się z cichym trzaskiem.
W milczeniu przeszliśmy dystans od zasłony przeciwteleportacyjnej do naszych domów. W końcu stanęliśmy przed jej furtką. Mieliśmy się tam pożegnać, ale wiedziałem, że nie powinna być teraz sama. Pociągnąłem ją za rękę w stronę mojego domu.
Weszliśmy do środka i ogarnęły nas ciemności. Staliśmy chwilę w ciszy. Dorcas nadal cała dygotała, a ja sam też nie czułem się najlepiej. Złapałem w ciemnościach jej przestraszone spojrzenie. Wziąłem ją za ręce.
-Chodź - szepnąłem i poprowadziłem ją wgłąb domu.
Misja się udała, plan został zrealizowany. Jednak to był najtrudniejszy wieczór w moim życiu. Przez chwilę naprawdę myślałem, że ją stracę. Ten moment, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie ma jej na sali balowej... Yaxley był szaleńcem bez sumienia. Nie wiem, co by się stało, gdybym nie zdążył na czas.
Dorcas wtuliła się we mnie i poczułem, jak trzęsie od płaczu. Od tak dawna byliśmy zdani tylko na siebie, że rozumieliśmy się niemal bez słów. Potrzebowaliśmy się. Chwilę jeszcze staliśmy w cichym uścisku, a potem osunęliśmy się razem na podłogę i długo długo siedzieliśmy, czytając ze swojego milczenia cały smutek, strach i miłość.

  Keira Knightley Film GIF






Źródła:

  • https://giphy.com/gifs/andrew-garfield-6Jnw15piRRVks
  • https://pl.pinterest.com/pin/455848793505768294/
  • https://giphy.com/gifs/evan-rachel-wood-8K7pfzRgrAZjy
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872367322923/
  • https://may0osh.tumblr.com/post/101683395912/leighton-meestergif-hunt
  • https://weheartit.com/entry/299988234
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872365835276/
  • http://weloveamandaseyfried.tumblr.com/page/2 
  • https://eternalroleplay.tumblr.com/post/162641616794/jamie-campbell-bower-gif-hunt
  • https://giphy.com/gifs/film-2012-sNg5qE22XGv7O

niedziela, 31 stycznia 2021

rozdział 75

Alicja:
Szłam do pracy z duszą na ramieniu. Spodziewałam się naprawdę koszmarnego przedpołudnia. Niestety odkąd pracowałam z Crouchem, nie było to żadną nowością. Frank pożegnał się ze mną w atrium - pocałował mnie lekko w policzek i szepnął mi do ucha słowa otuchy. Powtarzałam je sobie w myślach, kiedy winda wiozła mnie chybotliwie między piętrami. Gdy szłam korytarzem Departamentu Przestrzegania Prawa za każdym razem musiałam minąć moje stare miejsce pracy - biureczko upchnięte między mnóstwo innych szpargałów w biurze aurorów. I tym razem zerknęłam na nie z nostalgią. Cóż, nie była to posada moich marzeń, ale przynajmniej nie dostawałam palpitacji serca za każdym razem, gdy wychodziłam z ministerialnego kominka. Westchnęłam ciężko i poszłam w stronę zdobionych drzwi szefa departamentu. Nie zdążyłam jednak nawet opuścić hałaśliwej, oblepionej plakatami strefy aurorów, gdy usłyszałam za plecami głos Croucha:
-Pani Longbottom, jest pani gotowa?
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z tym człowiekiem-górą lodową. Nerwowo przygryzłam wargę.
-Dzień dobry, panie Crouch. Tak, myślę, że mam wszystko co trzeba. - powiedziałam, siląc się na spokój.
-Świstoklik znika z atrium za dziesięć minut. Proszę się nie spóźnić, to nasza jedyna droga do Azkabanu. - oznajmił, nie odrywając oczu od dokumentów. Natychmiast odwrócił się na pięcie i po chwili krata windy zamknęła się za nim z głośnym zgrzytem. Zrobiło mi się sucho w ustach na myśl o czekającym mnie popołudniu. Nie zamierzałam panikować, ale sama myśl o dementorach sprawiała, że oblewałam się zimnym potem.  

image 

***

Azkaban. Czy istnieje gorsze miejsce na ziemi? Wszyscy czarodzieje znali historie o strasznym więzieniu - zamieszkanym przez okrutnych morderców i wysysających duszę dementorów. Mimo to moje najśmielsze wyobrażenia nie umywały się do rzeczywistości. Kiedy świstoklik przeniósł mnie i pozostałych urzędników na miejsce, dosłownie zabrakło mi tchu. Lodowaty wiatr wył tak głośno, że z trudem słyszałam rozmowę towarzyszących mi czarodziejów. Dużo gorsze od wiatru było jednak łapiące za gardło przerażenie. Więzienie wyglądało jak wyjęte rodem z mugolskiego horroru, a nad naszymi głowami wirowała niemal setka dementorów. Poczułam, że robi mi się słabo. Nie wyobrażałam sobie spędzić w tym miejscu najbliższych pięciu minut, a co dopiero być skazaną na dożywotnią odsiadkę.
-Pani Longbottom! Czekamy tylko na panią! - zniecierpliwiony głos Crouch'a wyrwał mnie z odrętwienia.
-Expecto Patronum - wyszeptałam cicho i ruszyłam za resztą po wąskiej skalnej ścieżce.
Droga do więzienia nie była łatwa. Prowadziła skomplikowanymi zakosami, a ja ledwo mogłam utrzymać równowagę na śliskich, ostrych kamieniach. Wędrówka trwała długo, a gdy w końcu dotarliśmy na szczyt wzniesienia, z trudem łapałam oddech.
W końcu dotarliśmy do podnóża strzelistej, kamiennej wieży. Do środka wiodły ogromne, najeżone kolcami drzwi - jeszcze grubsze niż te strzegące Hogwartu. Oczy zaszły mi łzami, kiedy poczułam u progu ohydną woń zgnilizny i wilgoci. Crouch dał znak, żebyśmy zaczekali i sam poszedł rozmówić się ze strażą.
Rozejrzałam się dookoła. Cała wieża była zbudowana z wielkich kamiennych bloków. Lśniły od wilgoci i w wielu miejscach pokrywały je szerokie zacieki z soli morskiej. Jedyna droga wgłąb więzienia prowadziła przez otwór w ścianie zamknięty solidną kratą. Dalej ciągnął się długi korytarz ginący w mroku - nie było tam ani jednej lampy czy pochodni oświetlających wnętrze. Nawet przy świetle dnia miejsce to budziło ogromną grozę. Skupiłam wzrok na swoim patronusie. Krążył dookoła mnie i był ostatnią rzeczą, która w tym strasznym miejscu dodawała mi otuchy.
-Wszystko załatwione, chodźmy dalej - Crouch wrócił i ponaglił nas ruchem ręki. Ruszył przez grubą na kilka centymetrów kratę, jakby ta była zrobiona z powietrza. Zerknęłam niepewnie na resztę urzędników i poszłam za nimi.
Nasze patronusy pomknęły wgłąb korytarza. Bijąca od nich poświata rozświetliła wąskie, kręte schody, które pięły się kilkanaście pięter w górę. Zaczęliśmy mozolną wspinaczkę. Stopnie były strome i śliskie, a ja wciąż starałam się utrzymać skupienie, aby mój patronus nawet na chwilę nie przygasł. W końcu Crouch zatrzymał pochód na jednym z pięter.
-To tutaj, jeśli się nie mylę. Pani Longbottom, proszę o teczkę Mulcibera.
Drżącymi palcami wyszukałam w torbie odpowiednie dokumenty. Otarłam z czoła zimny pot. Na piętrze było tylko kilka cel. Od korytarza oddzielały je kolejne grube kraty i kilka potężnych zaklęć. Crouch pierwszy a my za nim - podeszliśmy do jednej z cel. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic poza wąską pryczą. Dopiero po chwili dostrzegłam w kącie wychudzoną, mamroczącą do siebie postać - cień człowieka. Zgromadziliśmy się przed wejściem do celi, a więzień podniósł na nas rozbiegane spojrzenie. Nie byłam w stanie wytrzymać tego pełnego nienawiści wzroku, musiałam szybko odwrócić głowę. Crouch zaczął przesłuchanie Śmierciożercy. Zadawał proste pytania formalnym tonem, a pozostali czarodzieje od czasu do czasu posyłali w stronę więźnia brutalne zaklęcia. Kurczowo ściskałam pióro i notes. Ręce mi się tak trzęsły, że ledwo mogłam pisać. Było mi coraz bardziej słabo. Co jakiś czas ciszę przerywał wrzask śmierciożercy, z pozostałych pięter dochodziło wycie innych skazańców, a skórę owiewał mi lodowaty chłód dementorów. Zacisnęłam oczy. Przywołałam w myślach twarz Franka i uczepiłam się tego obrazu jak kotwicy.

 

Mary:
Wsypałam do kominka garść proszku fiuu. Kiedy płomienie się zazieleniły, uklękłam przed paleniskiem i włożyłam do środka głowę. Chwilę nie mogłam skupić wzroku, bo popiół latał wszędzie dookoła, ale wkrótce zobaczyłam siedzącą na kanapie Alicję. Marszczyła czoło, będąc myślami gdzieś daleko i skrobała piórem w dokumentach.
-I jak było? - zawołałam przez trzask płomieni. Alicja poderwała się ze strachem.
-Na Godryka, Mary. Mało na zawał nie zeszłam. - jęknęła, łapiąc się za serce - Zrobiłam przez ciebie paskudnego kleksa.
-Byłyśmy umówione, zapomniałaś?
Alicja spojrzała na zegarek i walnęła się ręką w czoło.
-Pamiętałam, ale kompletnie straciłam poczucie czasu. Cała ta papierologia kiedyś mnie wykończy. - westchnęła. Chwyciła różdżkę i niewerbalnym zaklęciem wywabiła kleksa z pergaminu. Zsunęła się z kanapy na dywan i przycupnęła obok kominka.
-Opowiadaj. Było serio tak przerażająco? - zapytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
-To prawdziwe piekło, Mar. Nigdy przenigdy nie chcę tam wracać. To najstraszniejsze miejsce na świecie. - powiedziała łamiącym się głosem. Była bledsza niż zazwyczaj. Chyba wciąż nie mogła do siebie dojść po porannej wizycie w Azkabanie. Oczywiście, byłam ciekawa szczegółów, ale nie chciałam jej zadręczać pytaniami. Na pewno wolała teraz uciec myślami do innego tematu.
Zobaczyłam, że do salonu wszedł Frank. Pomachał do mnie wesoło i usiadł na dywanie obok Alicji.
-Cześć, Mary. Co u ciebie słychać?
-A wiesz. Praca i praca. Końca nie widać.
-To co powiesz na kolację u nas? Właśnie miałem się zabrać za coś do jedzenia. Na pewno musisz zrobić sobie przerwę. - powiedział Frank, uśmiechając się do mnie zachęcająco.
-Bardzo bym chciała, ale muszę w końcu usiąść do faktur z kwiaciarni. Pewnie zejdzie mi na tym cały wieczór. - powiedziałam z szczerym żalem. Ostatnio nie miałam wiele czasu dla przyjaciół. Dzisiaj udało mi się wcześniej skończyć, ale tylko dlatego, żeby zabrać się w końcu za te zaległe papiery. Już dawno temu powinnam je wypełnić, ale jeśli nie pracuję w kwiaciarni, przesiaduję w Mungu.
Alicja pokiwała smętnie głową.
-Kochana, wiem co czujesz. - westchnęła - Ale jesteś pewna? Ominie cię popisowe spaghetti Franka.
Wszyscy się roześmialiśmy. Każde z nas miało już po dziurki w nosie jedynej potrawy, którą pan Longbottom potrafił przyrządzić.
-Nawet nie wiecie jak żałuję - zaśmiałam się, chociaż o wiele bardziej wolałabym spędzić ten wieczór z nimi nad niedogotowanym makaronem niż sama przy papierologii.
-A może zjemy coś na mieście? - zapytał Frank, nadal nie tracąc entuzjazmu. -Ali, na co miałabyś ochotę?
Alicja wzruszyła ramionami, a Frank pomasował jej delikatnie kark. Widać, że była cała spięta. Nie łatwo było jej zapomnieć o tym, co dzisiaj widziała.
-Chyba nie jestem głodna - powiedziała, robiąc zmęczoną minę. - Może położę się już spać.
Frank przewrócił oczami.
-Drogie panie, wystarczy jęków. Mamy piątek, jesteśmy młodzi, nie będziemy siedzieć w domu. Idziemy na miasto, postanowione. - powiedział stanowczo.
Obie z Alicją się skrzywiłyśmy. Nie było mowy, o imprezowaniu. Ja naprawdę miałam masę roboty! Frank jednak patrzył się na nas nieustępliwie.
-Wiecie, że nie odpuszczę.
Alicja pękła pierwsza. Przewróciła oczami i westchnęła głęboko.
-I tak kupiłam sobie ostatnio nowe buty.
Frank uśmiechnął się uradowany, a potem przeniósł wyczekujące spojrzenie na mnie.
-Mary - zaczął śpiewnie - Odpuścisz taką okazję? 
-Nie daj się prosić... - dodała Alicja, która jak widać szybko zmieniała fronty.
-Papiery poczekają.
-Trzeba czasem mieć coś od życia.
Nie pomogły moje jęki, ani próby przemówienia im do rozsądku - że wojna, że żałoba po Dorcas, że jutro trzeba wstać. Prawda była taka, że jutro była sobota, ja nie spędzałam czasu z przyjaciółmi całe wieki i jeśli kolejny wieczór siedziałabym nad tymi dokumentami, to chyba bym oszalała i sama strzeliła w siebie Avadą. Skapitulowałam.
-Ale nie mam się w co ubrać - powiedziałam licząc, że to coś zmieni. Na to jednak dwie pary rąk wciągnęły mnie przez kominek do salonu, a Alicja pociągnęła mnie do ich sypialni, żeby tam dać nurka do szafy pełnej ubrań.

 

Lily:
Tak, wiem, że zawsze to powtarzam, ale odkąd zamieszkałam z James'em moje życie było po prostu cudowne. Kochałam tego faceta i byłam pewna, że on kochał mnie. Tyle było mi potrzebne do szczęścia. Widziałam go codziennie, razem się budziliśmy, razem zasypialiśmy i absolutnie nie miałam tego dość! Niestety w pewnym momencie zorientowałam się, że nie do końca wszystko było w porządku. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że żyję w tej bańce szczęścia już ładne parę tygodni a mój cały świat bardzo się skurczył. W skrócie - uderzyło mnie to, od jak dawna nie widziałam się z moimi przyjaciółmi. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, ogarnęły mnie okropne wyrzuty sumienia.
Oczywiście, pracowałam w kwiaciarni u Mary, ale w praktyce nie widywałyśmy się za często. Zwykle mijałyśmy się w drzwiach między zmianami - każda z nas gdzieś pędziła i nie było czasu, żeby porozmawiać. Poczułam, jak pieką mnie policzki z poczucia winy. Chwyciłam różdżkę i wysłałam patronusa do Mary. Modliłam się, żeby dziewczyny nie były na mnie zbyt wkurzone. Na szczęście nie musiałam czekać bardzo długo. Po paru minutach zmaterializował się przede mną lśniący patronus i przemówił głosem MacDonald:
-Lily, właśnie miałam do ciebie pisać! Idziemy na miasto. Widzimy się za kwadrans u Longbottom'ów.
Patronus rozpłynął się w powietrzu. Zamrugałam kilka razy, przetwarzając nowiny, a potem pognałam na górę do naszej sypialni.
-James! - zawołałam, łapiąc go za ramię, żeby wyciągnąć go z łóżka. Leżał z jedną ręką za głową i czytał gazetę. Leniwie przeniósł na mnie spojrzenie, uniósł brwi i zapytał:
-Pali się?
-Wstawaj, idziemy do Frank'a i Alicji. - powiedziałam, dalej ciągnąc go za rękę.
-Teraz? Jestem zmęczony, nie chce mi się. - marudził, nie zamierzając wstawać.
-James, prooooszę! Spóźnimy się. Wieki nie widziałam nikogo z paczki! I to twoja wina! - zawołałam, udając oburzenie. Zrezygnowałam z prób wyciągnięcia go z łóżka i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej trampki i zmieniłam porozciągany sweter na skórzaną kurtkę. - Jeśli nie chcesz ze mną pójść to trudno. Pójdę sama. 
-Moja wina? - zapytał, unosząc brwi jeszcze wyżej.
-Omotałeś mnie, zapewne przy pomocy jakiejś klątwy. To jasne. Przez ciebie wieki się nie widziałam z dziewczynami, a teraz na pewno mnie nienawidzą. Wszystko przez ciebie. - powiedziałam, nadal z naburmuszoną miną. James przewrócił oczami, ale wstał i podszedł do mnie.
-Lily, Lily, Lily - zaczął śpiewnie, biorąc mnie za rękę. - Zrób mi ten zaszczyt i chodź ze mną na to głupie spotkanie. Może rzeczywiście czas się upić w starym gronie.

 

 ***

Przenieśliśmy się kominkiem do Longbottom'ów. Omal nie wpadliśmy na Remus'a, który użył fiuu chwilę przed nami. Chłopcy zostali w salonie z Frankiem, a ja popędziłam na piętro, żeby przywitać się z Ali i Mary. Znalazłam je w sypialni. Mary właśnie poprawiała fryzurę, a Alicja przeglądała się w lustrze. Wyglądały ślicznie jak zawsze. 

image

Kiedy mnie zobaczyły, Mary cmoknęła mnie w policzek, a Alicja uśmiechnęła się wesoło.
-Dziewczyny, właśnie się zorientowałam, że jestem najgorszą przyjaciółką na świecie. Ostatnio nie miałam dla was w ogóle czasu, przepraszam! - powiedziałam, przysiadając na łóżku.
-Kochana, zakochałaś się. Nie ty pierwsza i nie ostatnia. - odparła Alicja i machnęła ręką, bagatelizując sprawę.
-Nie wiedziałam, że kiedyś tak stracę dla kogoś głowę... to niepoważne. - westchnęłam.
-No to teraz możesz nam to wynagrodzić - zaśmiała się Mary - Jesteś gotowa?
-Chyba tak.
Alicja przyjrzała mi się od stóp do głów, a na koniec rzuciła zdegustowane spojrzenie moim wyświechtanym trampkom.
Wzruszyłam ramionami. Nie zależało mi zbytnio na opinii innych. Gdy pomyślałam już, że nie będzie komentarza, Alicja tylko spojrzała na mnie wymownie i otworzyła drzwi do swojej szafy. Ukazała mi się garderoba pełna pięknych ubrań i boskich butów. Ali z miną niewiniątka usiadła na małym taborecie i zaczęła mierzyć parę szpilek. Mary zachichotała za moimi plecami. Westchnęłam głośno i powiedziałam:
-Przynajmniej będzie mi wygodnie.
-Kochanie, nie idziesz na pieszą wędrówkę, tylko rozerwać się w centrum Londynu. - odparła słodko Al, ale rzuciła moim stopom kolejne spojrzenie pełne politowania. Merlinie, zachowywała się, jakbym wyciągnęła te buty ze śmietnika za rogiem. Cała Al. Mogłabym się uprzeć, ale wolałam oszczędzić sobie tych teatralnych westchnień. Znałam ją i wiedziałam, że mogła nie dać mi spokoju przez cały wieczór.
-Dobra, które?
-Każde lepsze niż te. Wybieraj. 



 Remus:
-Trzymaj - Frank wcisnął mi w rękę butelkę piwa kremowego, a drugą podał James'owi.
-Godryku, to zwykłe wyjście na miasto, czy jednak na rewię mody na lodzie? - westchnął Rogacz, przeciągając się w fotelu. Dziewczyn nie było już dwa kwadranse i nic nie zapowiadało, żeby miały się tu niedługo zjawić. W końcu, kiedy każdy z nas dopijał piwo, usłyszeliśmy kroki na schodach.
-Wiemy, wiemy, grzebiemy się jak nieśmiałki w smole. - powiedziała Alicja, wchodząc do salonu.
-A myślałem, że jestem niezły w oklumencji - mruknął James i pociągnął ostatniego łyka z butelki.
-Zabawne, Potter. Idziemy?
-A właściwie, to nam tu jest bardzo dobrze. Może jednak zostaniemy? - zaśmiałem się.
-Taa, ja to już zdaje się korzenie zapuściłem w tym fotelu - dodał James.
-Dobra, buraki. Siedźcie sobie na zdrowie. My idziemy i będziemy się świetnie bawić. - powiedziała Lily, dumnie unosząc głowę. Rogacz zrobił do nas minę, ale Evans wcisnęła mu w ręce kapelusz i ostatecznie wszyscy ruszyliśmy do wyjścia.

image

 ***

Dawno nie byłem tak pijany. Potoczyłem wzrokiem po klubie, szukając przyjaciół. Było jednak tyle ludzi, że trudno było mi ich dostrzec. W końcu pojawił się Frank. Oparł się koło mnie o bar i wskazał mi palcem kierunek, gdzie była reszta.
Mary tańczyła z Alicją, a Lily przytulona do Jamesa. Wypiłem z Longbottomem jeszcze po jednym piwie. Cieszyłem się z tego spotkania. Ostatnio trudno było o chwile takie jak ta. Większość czarodziejów wolała ukrywać się w domach przed śmierciożercami. Każdy zajęty był tylko pracą i walką o przetrwanie. W sztabie Zakonu Feniksa nastroje też były dużo gorsze niż kiedyś. Pogłoski o śmierci Dorcas odcisnęły piętno na wszystkich. Ciągle pamiętałem to mrożące przerażenie, kiedy w pierwszej chwili uwierzyłem, że to prawda.
-Merlinie, co one odwalają? - głos Franka wyrwał mnie z zadumy. Podążyłem za jego spojrzeniem i zobaczyłem kuriozalną scenę, która tylko świadczyła o tym, że nie tylko ja przesadziłem z alkoholem. Alicja jakimś cudem wdrapała się na scenę między koncertujący zespół i ze śmiechem zaczęła sama śpiewać do mikrofonu. Moja opinia? Szło jej nawet nieźle. Lily kibicowała jej pod sceną, głośno piszcząc i klaszcząc. Frank zaśmiał się pod nosem.
-Trzymaj - powiedział, wpychając mi w ręce swoje piwo i poszedł ściągnąć żonę na ziemię. 
-Hej, Rem - usłyszałem obok siebie. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Mary. Uśmiechała się do mnie wesoło.
-Aparat? - zapytała zdziwiona, patrząc się na moje ręce. Zdziwiony też spojrzałem w dół i zorientowałem się, że razem z butelką piwa, Frank wcisnął mi swój aparat.
-Proszę, proszę. Uśmiech! - zaśmiałem się i pstryknąłem jej fotkę.
-Rem! Nie zdążyłam się przygotować! - wbiła mi oskarżająco palec w klatkę piersiową. Zaśmiała się głośno. Pociągnęła dużego łyka ze szklanki z kolorowym drinkiem i skrzywiła się teatralnie.
-Niedobre? 
-Mocne - zaśmiała się.
Nagle usłyszeliśmy jeszcze głośniejsze brawa Lilki i oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Udało mi się zrobić zdjęcie w ostatniej chwili, zanim Frank odciągnął Alicję od mikrofonu. Chwilę później już obściskiwali się pod sceną. Mary roześmiała się jeszcze głośniej. Uwielbiałem jej śmiech.
-Godryku, kocham ich - westchnęła, opierając mi głowę na ramieniu.
Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, muzyka się zmieniła - Mary krzyknęła mi do ucha:
-Kocham tę piosenkę! Chodź tańczyć!
Byłem chyba zbyt pijany, żeby protestować. Weszliśmy między kłębiących się na parkiecie ludzi. Był straszny ścisk. Mary zarzuciła mi ręce na szyję i uśmiechnęła się wesoło. Objąłem ją w talii, a potem nie myśląc wiele, schyliłem się do niej i delikatnie musnąłem wargami jej usta. Oparłem czoło o jej czoło i spotkałem jej spojrzenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno oddała pocałunek.

Syriusz:
Misja ciągnęła się już od paru tygodni i końca nie było widać. W obozie jednak nie miałem za wiele do roboty. Tom co parę dni przychodził do mnie i oznajmiał, że jest kolejny stwór, którym pogromca potworów musi się zająć. Serio. Tak właśnie mnie nazywali. Najgłupsza ksywa jaką można było wymyślić, a odpowiadał za nią nie kto inny jak oczywiście Tom. Przyjęła się od razu i prawdopodobnie nikt już nie pamiętał, jak naprawdę miałem na imię. I tak nie robiło to wielkiej różnicy, bo poza Tomem i Emmą prawie nikt w obozie nie mówił po angielsku. Dlatego o zgrozo od paru ładnych tygodni moim jedynym kompanem do rozmów była dziesięcioletnia dziewczynka.
Całe szczęście nie odziedziczyła po ojcu tych najbardziej irytujących genów. Spędzaliśmy razem czas, bo z braku lepszego zajęcia starałem się pomagać w namiocie medycznym. Przygotowywałem eliksiry, których receptury jeszcze pamiętałem z lekcji Slughorn'a, a Emma pokazywała mi, jak opatrywać różne rany. A rannych było wielu. Byliśmy jedynym obozem w promieniu wielu kilometrów, który miał coś takiego jak punkt medyczny. Ściągali więc do nas czarodzieje po przeróżnych urazach. Podczas pracy opowiadałem Emmie przygody z Hogwartu i z misji dla Zakonu. Nie było to najgorsze zajęcie, bo zawsze słuchała historii o Huncwotach z ogromnym zafascynowaniem. Robiła wielkie oczy i co chwila wybuchała głośnym dziecięcym śmiechem.
Poza smokiem walczyłem jeszcze z paroma innymi bestiami. Tom przychodził do mnie ze świstoklikiem, który zabierał mnie w różne zakamarki świata. Zawsze polecenie było takie samo - uśpić, unieszkodliwić, nie dać się zabić. I chyba nieźle mi to szło. Oczywiście zdarzało się, że coś mnie poparzyło, opluło jadem, albo usiłowało zeżreć, ale zwykle wychodziłem z potyczki cało.
Mijały tygodnie, a ludzi w obozie przybywało. Pewnego dnia postanowiłem więc oddać komuś w potrzebie swój namiot i wynająć sobie coś w najbliższym miasteczku. Nadal całe dnie spędzałem na obozowisku - opatrując rannych i chorych, ale na noc mogłem wrócić do mieszkania.
Nudziło mi się jednak okropnie. Tęskniłem za przyjaciółmi i za Londynem. Adrenalina przy walce ze smokami była fajna, ale w końcu i do niej się przyzwyczaiłem. Nie żartuję, przyzwyczaiłem się do chronicznego narażania życia. Moją rzeczywistość wypełniała walka na śmierć i życie, przeplatana z pomocą rannym i cierpiącym w dość podłych warunkach, do tego bez możliwości porozmawiania z kimś w moim języku. Parę razy rozegrałem z ludźmi z obozu mecz Quidditch'a, ale było mu daleko od rozgrywek z Jamesem z Hogwartu. W końcu i Tom Seaborn zaczął być mniej wkurzający - chyba trochę mi współczuł, że utknąłem tam na tak długo, bez perspektyw na rychły powrót. Rozumiałem, że to co tu robiłem, było ważne dla tej wojny i że Zakon bardzo mnie potrzebował. Jednak kompletnie nie wiedziałem, o co chodziło Dumbledore'owi, gdy stwierdził, że będę zadowolony z tego, gdzie mnie wyślą. Jeszcze nie wiedziałem. Ale niedługo miałem się przekonać.




Źródła:

  • https://may0osh.tumblr.com/post/101683395912/leighton-meestergif-hunt
  • http://lspring18.tumblr.com/post/29734012397/aaron-johnson-gif-hunt
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • https://may0osh.tumblr.com/post/123905532902/aaron-johnson-short-hair-gif-hunt-under-the