środa, 30 października 2019

rozdział 71

James:
-No i co powiesz? Jesteś gotowy na misję? - zapytałem, patrząc na Syriusza. Siedzieliśmy w ogródku kawiarni niedaleko stacji kolejowej. Black wyjął paczkę papierosów, zgrabnie wysunął jednego i odpalił mugolską zapalniczką. Zaciągnął się głęboko dymem i chwilę jeszcze milczał, patrząc na jakiś punkt za moimi plecami. Potem skupił wzrok na mojej twarzy i powiedział:
-Mam dziwne przeczucie. Niby wszystko jest dobrze... ale nie wiem. Intuicja podpowiada mi, że coś się zbliża.
Zastanowiłem się chwilę nad jego słowami.
-Może to tylko stres przed wyjazdem.
-Może. Nie wiem.
-Podać coś jeszcze? - do stolika podeszła kelnerka z długimi jasnymi włosami. Zacząłem pisać odpowiedź na ostatni list od Lily, więc nie zwróciłem na nią zbytniej uwagi. Dopiero po chwili zauważyłem, że Łapa gapił się na nią bez słowa.

movies the words

-Proszę pana? - zapytała dziewczyna, rumieniąc się delikatnie pod jego lustrującym spojrzeniem.
-Dzięki, skarbie. Nic już nam nie trzeba. - odpowiedział w końcu Syriusz, odwracając wzrok. Kelnerka odeszła. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się pod nosem.
-No co?
-Nic... skarbie.
Syriusz roześmiał się.
-Nie przypominała ci kogoś?
Odwróciłem się, żeby jeszcze raz spojrzeć na dziewczynę, ale już jej nie było. Wzruszyłem więc ramionami i wróciłem do mojego listu. Naskrobałem piórem końcówkę wiadomości i włożyłem ją do kieszeni marynarki. Potem sięgnąłem po papierosa do paczki, leżącej na stoliku i zapaliłem.
-Co tam masz? - zapytał Łapa, wskazując brodą na kieszeń, do której schowałem kartkę.
-To do Lily. Dzisiaj pakuje rzeczy z domu i będzie potrzebowała pomocy, żeby to wszystko przewieźć.
-Proszę, proszę. James Potter dał się usidlić. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak szybko cię to dopadnie. - zaśmiał się ironicznie Wąchacz.
-Stwierdziłem, że nie ma już sensu z tym walczyć. A ty co? Twój związek z Pam do czegoś zmierza, czy tak sobie będziecie chodzić za ręce w nieskończoność?
-Jak na razie nie mam w ogóle zamiaru o tym myśleć.
-A no tak, jak to szło w tym wywiadzie? Cenisz sobie wolność. - zakpiłem, śmiejąc się.
-Możesz się śmiać, ale ja pod pantoflem siedzieć nie będę.
-No jasne! Zawsze przyjemniej oglądać się za kelnerkami.
Syriusz roześmiał się i dał mi kuksańca w bok.
-Ale jesteś zazdrosny, Potter. Tęsknisz za tym, co?


-Proszę pani! Rachunek poprosimy! - zawołałem, śmiejąc się do rozpuku. Blondynka pojawiła się przy stoliku i podała paragon za kawę.
-Płacimy razem, czy dzielimy? - zapytała.
-Ja stawiam - odparł Syriusz, wyciągając dwadzieścia funtów - Reszty nie trzeba.
Dziewczyna z radością odeszła od stolika, zabierając filiżanki po kawie.
-Remus powinien niedługo być. Idziemy na peron?
-Możemy.
W tej chwili podleciała do nas niewielka sowa, wzbudzająca ożywienie wśród przechodniów. Usiadła Syriuszowi na ramieniu.
-Poczekaj.... - Black wziął od niej list i szybko przeczytał wiadomość. - Cholera.
-Co jest?
-Zmiana planów. Muszę się teleportować. - powiedział, a jego głos zdradził zdenerwowanie.
-Dlaczego? Ktoś wpadł?! - wstałem szybko od stolika i ruszyłem za Syriuszem.
-Nie napisali. Ale coś musi być na rzeczy.
Szliśmy szybko, manewrując między przechodniami. Poszukiwaliśmy jakiegoś zaułka, gdzie Syriusz mógłby się bezpiecznie teleportować.
-Łapo, zaczekaj!
-Nie ma czasu. Jeśli Śmierciożercy coś mają, to może być już za późno.
Wpadliśmy do pierwszego lepszego zaułka, chwile jeszcze szliśmy dalej, co chwila oglądając się, czy nikt nas nie śledził. Kiedy byliśmy już z dala od głównej ulicy, Syriusz zatrzymał się i spojrzał się na mnie zdecydowanie.
-Posłuchaj, idź do kwatery, dowiedz się od Dumbledore'a, co dokładnie się wydarzyło. Ja już muszę znikać. Nie wiem, co mnie czeka tam, gdzie się teleportuję, ale...
-Syriusz. Weź głęboki oddech. Wszystkim się zajmę. Jeśli coś będzie ci groziło na misji, ściągnę cię stamtąd.
Black zamknął oczy i odetchnął głęboko, żeby się skoncentrować przed teleportacją.
-Dzięki, Rogaczu. Zobaczymy się jeszcze.
-Powodzenia, Bracie.
Rozległ się trzask i Syriusza już nie było.



Alicja:
Siedziałam przy biurku, uzupełniając raport z ostatniej akcji dywersyjnej aurorów. Sterta papierzysk piętrzyła się za moimi plecami, czekały formularze do uzupełnienia, donosy do przeczytania, dziesiątki pozwoleń na akcje... cała ta papierkowa robota była moim kochankiem tej nocy. Podpisałam się na raporcie, złożyłam go w papierowy samolocik i różdżką wysłałam do szefa departamentu. Chwyciłam za kolejną kartkę, wypijając dużego łyka kawy. Na dworze zaczęło świtać, mój kręgosłup bolał jak cholera. Przeciągnęłam się na krześle. Poza mną tej nocy w Ministerstwie było mnóstwo innych osób. Każdy był zasypany robotą, wszyscy uwijali się jak mrówki, ale i tak ledwo łączyliśmy koniec z końcem. Voldemort siał zamęt w całym państwie. Co chwila w biurze aurorów pojawiało się nowe zgłoszenie. Każdy był zasypany papierkową robotą, nie mówiąc już o akcjach w terenie. Nawet gdybym chciała, nie miałabym czasu, żeby tęsknić za Frankiem.
Nagle usłyszałam nad głową ciche odchrząknięcie. Podniosłam spojrzenie i zobaczyłam Emmelinę Vance.
-Hej, masz chwilę?
-Nie za bardzo, ale mów.
-Mam coś dla ciebie. To pilne. - położyła dyskretnie na moim biurku zwitek papieru i odeszła.
Rozejrzałam się dookoła i upewniwszy się, że nikt mnie nie obserwował, sięgnęłam po wiadomość.
Pergamin był czysty, ale gdy stuknęłam w niego różdżką, zapisał się wąskim pochyłym pismem Dumbledore'a. Prosił mnie, żebym jak najszybciej zjawiła się w kwaterze głównej Zakonu Feniksa. Podpaliłam karteczkę i wstałam od biurka, przeciągając się.
-Szefie, pójdę sprawdzić ten donos na Doge'ów. Nie wiem, ile to może zająć. - powiedziałam, podchodząc do biurka mojego przełożonego.
-Chcesz kogoś do wsparcia? - zapytał, nie odrywając oczu od korkowej tablicy, na której wisiała mapa, a wbite czerwone szpileczki wskazywały miejsca ostatnich mordów na czarodziejach i mugolach.
-Myślę, że sobie poradzę. Coś mi mówi, że to fałszywy alarm.
-Też tak uważam. Znam w końcu Elfias'a nie od dziś. Nie wierzę, żeby był w coś zamieszany.
-Zawsze lepiej to sprawdzić. Dzisiaj już niczego nie można być pewnym. - odparłam posępnie, przywołując swój płaszcz.
-Święte słowa.

***

Teleportowałam się z biura pod kwaterę główną i weszłam pospiesznie do środka. Panował tam niespotykany spokój i cisza. Wszyscy mieszkańcy domu pewnie jeszcze spali. Dumbledore czekał na mnie w kuchni, siedząc przy stole z kubkiem kawy.
-Dzień dobry, Alicjo. - powiedział, uśmiechając się na mój widok.
-Dzień dobry, profesorze.
Usiadłam przy stole i spojrzałam się na niego wyczekująco. On też przez chwilę bacznie mi się przyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu odchrząknął cicho.
-Cieszę się, że tak szybko odpowiedziałaś na moje wezwanie.
-Emmelina powiedziała, że to pilne.
-Tak, rzeczywiście. - odparł i już myślałam, że coś jeszcze powie, ale w tym momencie nagle wstał i podszedł do piekarnika. Schylił się i wyciągnął stamtąd blachę z upieczonymi bułeczkami. Wyjął z szafki duży talerz, podgrzał różdżką wodę w czajniku i zrobił herbatę. Obserwowałam, jak sam profesor Dumbledore w zwiewnej czarodziejskiej szacie, z brodą przerzuconą przez ramię krzątał się w kuchni, nucąc pod nosem jeden z kawałków, które często leciały w radiu. Zamrugałam parę razy, żeby upewnić się, że nie mam omamów wzrokowych. W końcu, Dumbledore usiadł na swoim starym miejscu i postawił na stole talerz cieplutkich jeszcze bułeczek, dzbanek z herbatą i słój z domową konfiturą.
-Pozwoliłem sobie wybrać malinową. To zdecydowanie moja ulubiona. - powiedział, uśmiechając się do mnie zachęcająco. - Domyślam się, że przez ostatnie dni nie miałaś zbyt wiele czasu na odpoczynek. A chyba nie obrazisz się, jeśli omówimy wszystko przy pożywnym śniadaniu.
Zamrugałam jeszcze raz, ale piękny zapach sprawił, że zaburczało mi w brzuchu. Sięgnęłam po bułeczkę i posmarowałam ją dżemem.
-A więc co z tą pilną sprawą? - zapytałam. Dumbledore już pałaszował, więc musiałam poczekać aż przełknie.
-Właściwie to mam dwie sprawy. Po pierwsze, chciałbym żebyś zajęła się niezwykle delikatną kwestią. A więc potrzebna będzie największa dyskrecja.
Pokiwałam szybko głową.
-Chodzi mi o Bartiego Croucha. Znasz go, prawda?
-No, jest szefem mojego departamentu. Rozmawiałam z nim tylko parę razy. Coś z nim nie tak?
Dumbledore westchnął cicho.
-Mam pewne podstawy, żeby tak sądzić. A niestety Barty uległ pewnym wpływom i odsuwa mnie od informacji. Dlatego potrzebuję cię, Alicjo, żebyś była oczami i uszami Zakonu Feniksa w Departamencie Przestrzegania Prawa. - powiedział poważeni, smarując bułeczkę konfiturą.
Zakrztusiłam się herbatą.
-Ja? Przecież Crouch nie będzie mi się zwierzał.
-Chodzi mi o to, żebyś była bardzo uważna na wszystko, co się wokół dzieje. Bartemiusz jest na pewno skuteczny w walce z śmierciożercami. Dzisiaj potrzeba nam ludzi zdecydowanych, ale obawiam się, że akurat Barty może być zbyt bezwzględny. I posunąć się do rzeczy bezlitosnych i okrutnych.
-Odpowiedzieć przemocą na przemoc. - szepnęłam. Przypomniała mi się ostatnia konferencja Crouch'a, na której zezwolił wszystkim aurorom na zabijanie śmierciożerców, a także na stosowanie w czasie przesłuchań zaklęć niewybaczalnych. - Chyba rozumiem o co chodzi.
Dumbledore pokiwał głową.
-A ta druga sprawa?
Dyrektor już otwierał usta, żeby mi odpowiedzieć, kiedy w drzwiach pojawił się James. Miał minę, która zapowiadała złe wiadomości.
-James? Co się stało?
-Profesorze Dumbledore! Co się stało z akcją, na którą miał jechać Łapa?! Czy ktoś wpadł? - zawołał James. Zerwałam się na równe nogi.
-Godryku, czy to możliwe?!
-Usiądźcie proszę. To jest ta druga sprawa, o której musimy porozmawiać. Dobrze, że James przyszedł. Miałem nadzieję, że się nie spóźnisz.
-Nic z tego nie rozumiem. Jeśli Łapa jest w niebezpieczeństwie, to musimy szybko działać!
-Ala, poczekaj. Profesorze, proszę nam szybko wyjaśnić. Każda sekunda się liczy.
-Zapewniam, że Syriusz jest teraz bezpieczny. A przynajmniej na tyle, na ile się da w tych niepewnych czasach.
Dopiero po tej informacji mogliśmy z James'em odetchnąć z ulgą i z powrotem usiąść przy stole.
-Syriusz miał dzisiaj wyjechać z dworca King's Cross pociągiem na akcję Zakonu. Poza nim Zakon wytypował jeszcze trzech innych czarodziejów. Jak wiecie, Zakon stara się kamuflować misje tak, żeby śmierciożercy się w tym wszystkim nie połapali. Niestety musiał się gdzieś pojawić przeciek. Jeden z naszych obserwatorów zauważył w porę, że na dworcu kręci się kilka osób, których wtedy nie powinno tam być. Dlatego uruchomiliśmy plan B. Syriusz jest teraz bezpieczny. James poczęstuj się bułeczką. Konfitura jest naprawdę wyśmienita.
Po zapewnieniu, że Syriusz jest cały i zdrowy, Potter odrobinę się rozluźnił. Odetchnął głęboko i sięgnął po słoik z dżemem i bułeczkę.
Przed wyjściem z kwatery zapytałam jeszcze Dumbledore'a o Elfias'a Doge'a, którego miałam sprawdzić ze względu na donos. Był to jeden z członków Zakonu. Dyrektor zapewnił mnie, że mogę być pewna, że Doge stoi po naszej stronie. Rozmawiali zeszłego wieczora.



Lily:
-Mamo! Masz jeszcze jakieś niepotrzebne kartony? - zawołałam, wychylając głowę z mojego pokoju. Połowa rzeczy była już spakowana, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile tego tam było. Cała moja historia w jednym pokoju.
-Tutaj mam jeszcze kilka. - powiedziała mama, zaglądając do środka. Postawiła pudła na podłodze i spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
-Co?
-Nie nic. Po prostu trudno mi uwierzyć, że jeszcze wczoraj byłaś taka mała. - przejechała palcami po futrynie, na której rysowała kiedyś kreseczki, oznaczające mój wzrost. Co roku w moje urodziny stawiałyśmy kolejną.
-Od wczoraj się nie zmieniłam.
-Wiesz o co mi chodzi. Mam wrażenie, jakbym miała stracić moją mała córeczkę.
-Nie stracisz. Obiecuję. - podeszłam do niej i objęłam ją ramieniem.
-Może jednak zostawisz tu część swoich rzeczy. Nie ruszalibyśmy ich.
-Pewnie nie będę miała wyboru. To mieszkanie jest niewielkie, a i tak nie mam jak przewieźć tego całego bałaganu. Odwiedzisz nas niedługo?
-Bardzo bym chciała. Petunia pewnie też by się ucieszyła.
-W to akurat wątpię. - mruknęłam pod nosem i wróciłam do pakowania.
-Wiesz, może na to nie wygląda, ale jesteś dla Tuni ważna.
-Faktycznie, nie wygląda na to. - odparłam i otworzyłam szafę, w poszukiwaniu kilku rzeczy, które jej kiedyś pożyczałam. - Tunia! Gdzie są te ciuchy, które ode mnie wzięłaś?!
-Przemyśl to jeszcze. - powiedziała mama, wychodząc z pokoju.
Zaczęłam mierzyć swoje stare ubrania i rozdzielać je na te, które chcę zatrzymać i te, które oddam.
Po jakichś piętnastu minutach do pokoju bez pukania weszła Petunia.
-Masz swoje ciuchy - powiedziała obojętnie.

elle fanning girls GIF

-Dzięki - mruknęłam i wróciłam do sortowania rzeczy.
-Kiedy przyjeżdża ten twój chłopak?
-James? Pewnie niedługo.
-W takim razie mam nadzieję, że wyjdziecie, zanim przyjdą moi goście.
-Kto przychodzi? - zapytałam, ignorując to, że zapewne miała to być obelga.
-Kilka NORMALNYCH osób. - syknęła, uśmiechając się jadowicie i wyszła.
Zagotowało się we mnie. Niby byłam już przyzwyczajona do tych jej uszczypliwości, ale to ciągle bolało. Dlaczego moja własna siostra musiała mnie nienawidzić? I to za coś tak niezależnego ode mnie! Zapewne zapraszanie jej do naszego nowego mieszkania nie miałoby żadnego sensu. I tak by nie chciała przyjść.

***

-Cześć. Twoja mama mnie wpuściła. - powiedział James, wchodząc do pokoju. Rozejrzał się dookoła. Wszystko stało już w kartonach, a rzeczy, które miały zostać, poustawiałam w porządku na półkach.
-Nieźle się uwinęłaś, Ruda.
-To teraz będziesz moim tragarzem. Zadowolony?
-Jak nigdy. To co, zaczynamy?
-Podłączyłam kominek w salonie do Fiuu.
Zeszliśmy na dół, powoli lewitując przed sobą pudła. Drzwi do pokoju Petunii były zamknięte, ale nie zdziwiło mnie to. Nie spodziewałam się czułego pożegnania. Mama obserwowała nas, jak przenosiliśmy kartony do salonu. James wkładał kolejne partie pudeł do kominka i przenosił je do loftu.
-To my już będziemy iść - powiedział do mojej mamy, całując ją szarmancko w rękę.
-Do zobaczenia, James. Odwiedzimy was za parę dni.
-Dajcie nam czas się urządzić. Póki co nie ma tam za bardzo gdzie usiąść. - powiedziałam, podchodząc do mamy. - Napiszę do was.
Przytuliłam ją mocno i wzięłam James'a za rękę. Mieliśmy już wejść do kominka, żeby przenieść się pod nasz nowy adres, kiedy mama jeszcze mnie zatrzymała.
-Lily, poczekaj jeszcze! Chciałam ci coś dać.
Wzięła z kominka jedną z ramek ze zdjęciem i wręczyła ją mi.
-Mam nadzieję, że jeszcze za sobą zatęsknicie. Do zobaczenia, kochanie.
-Pa, mamo.
Weszłam w zielone płomienie i zaraz potem stałam już w naszym nowym mieszkaniu. Spojrzałam się na fotografię, którą trzymałam w ręce. Byłam na niej ja i Tunia. Jako małe dziewczynki na huśtawkach trzymałyśmy się za ręce. Wtedy byłyśmy bardzo blisko. To było tak dawno temu. Jeszcze przed tym, jak odkryłam, że istnieje coś takiego jak czarodziejski świat. Dał mi on tyle szczęścia, ale też przedzielił mój dotychczasowy świat na pół.

elle fanning friendship GIF



Syriusz:
Jak zwykle od razu po teleportacji szybko rozejrzałem się po nowym miejscu. Stałem w zaułku między wielkimi sześciennymi kontenerami z kolorowej blachy. Wyczułem niezbyt przyjemną woń rozkładających się ryb i wodorostów, nade mną latały mewy, głośno jazgocząc. Postawiłem kufer i plecak na ziemi, żeby poszukać w kieszeniach notatki, którą przyniosła mi sowa. Przeleciałem wzrokiem treść listu i podpaliłem go różdżką. Wszystko się niby zgadzało, ale nadal nie rozumiałem, po jaką cholerę zakon kazał mi się przenieść akurat tam...
Nagle obok mnie przemknęła jakaś zakapturzona postać i pobiegła w stronę portu. Spojrzałem się za nią i wtedy dotarło do mnie, że jakiś mały złodziejaszek rąbnął mi plecak. Szybko wetknąłem różdżkę za pasek, złapałem rączkę kufra i ruszyłem biegiem za rabusiem.
Wypadłem ze ślepej uliczki na ruchliwe wybrzeże i pomknąłem między ludźmi, zajmującymi się rozładunkiem jednego ze statków.
-Hej! Wracaj tu! - wrzasnąłem za uciekającą postacią, nie łudząc się nawet, że przyniesie to jakiś efekt. Kufer nie był ani trochę poręczny przy takiej gonitwie, więc co chwila potrącałem złorzeczących na mnie robotników i potykałem się o liny i skrzynie, stojące w porcie. Złodziej prawie zniknął mi z oczu, ale w ostatniej chwili dopatrzyłem go, jak wbiegał po kładce na gigantyczny parowiec.
-Tu cię mam - mruknąłem do samego siebie i pognałem prosto za nim. Kiedy dostałem się na pokład, zobaczyłem, że mój skradziony plecak leży na samym środku, jakby czekał właśnie na mnie.
-Co do... - już nic nie ogarniałem, kiedy nagle podszedł do mnie mały, najwyżej dwunastoletni chłopiec. Zasalutował mi z wielkim uśmiechem samozadowolenia i zbiegł po kładce z powrotem na ląd. Już chciałem za nim pójść i zapytać dlaczego do cholery mnie tu zwabił, kiedy parowiec wydał przeciągły gwizd i ruszył w morze.
Chwilę stałem w miejscu, próbując bezradnie połączyć ze sobą fakty. Podszedłem do barierki i zobaczyłem kłębiącą się w dole lodowatą wodę.
-Świetnie - mruknąłem pod nosem. Odwróciłem się i prawie zderzyłem się głową z jakimś facetem. Przyjrzałem mu się uważnie. Miał na sobie ciemne sztruksowe spodnie i za mały brązowy sweter. Dokładnie ogolony, na oko koło pięćdziesiątki, łysiejący.
-Syriusz Black, prawda? - zapytał szorstkim, przepalonym od papierosów głosem.
-Zależy kto pyta. - odparłem, patrząc się mu czujnie w oczy. Miał niewzruszoną minę i najwyraźniej nic sobie nie robił ani z tego, że prześwietlałem go wzrokiem, ani z tego, że byłem na cholernym statku bez żadnego biletu.
-Tom Seaborn, przedstawiciel Zakonu Feniksa działającego na ziemiach duńskich. - odparł rzeczowo i wyciągnął w moją stronę rękę. Uścisnąłem ją, czując pod palcami jego suchą, stwardniałą od pracy skórę.
-Domyślam się, że dobrze trafiłem - powiedziałem, nie spuszczając oczu z jego twarzy.
-Tak, chłopak dobrze wykonał swoją robotę. Przejdźmy do tego, co najbardziej interesujące... - zaczął i ruszył przed siebie, dając mi znak, żebym szedł za nim. Zarzuciłem więc na plecy plecak i poszedłem, ciągnąc za sobą kufer.
-...Rozmawiałem z Dumbledorem i ustaliliśmy, że najlepiej będzie, jeśli przyjedziesz do Danii pociągiem i kanałami Zakonu pod morzem Północnym. Jednak pewne komplikacje spowodowały, że pierwotny plan nie wypalił i byłem zmuszony ściągnąć cię tutaj. Na tym statku płyną również mugole, dlatego żadnych czarów. Twoja misja będzie bardzo delikatną sprawą. Będziesz musiał użyć całej swojej wyobraźni i sprytu, żeby sprostać komplikacjom, które prawdopodobnie z tego wszystkiego wynikną. Póki co, nie musisz wiedzieć więcej, ale bardzo polecam zapoznanie się z jedną książką, którą znajdziesz na swojej koi.
Nacisnął klamkę jednych drzwi i gestem zaprosił mnie do środka. Pokoik był maleńki. Właściwie poza pojedynczą koją stał tam tylko prosty stół i krzesło, a w ścianę wbity był pojedynczy haczyk.
-Wielkie dzięki, Tom - powiedziałem, wchodząc do środka. Postawiłem kufer na podłodze i wyjrzałem przez okienko, za którym rozciągało się tylko morze. Zapadała noc. Zdziwiłem się, jak szybko minął ten dzień. Cała fura wrażeń sprawiła, że kompletnie straciłem poczucie czasu.
Spojrzałem niechętnie na wąską koję. Ledwo znalazłem się w tym klaustrofobicznym pokoiku, już chciałem z niego wyjść. Ściągnąłem z łóżka szary wełniany koc, wetknąłem książkę pod pachę i wyszedłem na zewnątrz.
Niebo miało już kolor głębokiego granatu, tu i ówdzie zapalały się gwiazdy. Położyłem się na drewnianej ławce i przyjrzałem się niebu. W Londynie nigdy nie widziałem aż tylu gwiazd. Jasno rozświetlone ulice i hałas miejski sprawiały, że mało kto patrzył w górę. Co innego w Hogwarcie. Wystarczyło wyjść na dach wieży, żeby przekonać się, jak mali są ludzie w obliczu całego wszechświata. Uwielbiałem to uczucie, kiedy podczas pełni, przemieniony w psa, biegłem z Huncwotami na polany w Zakazanym Lesie. Pęd powietrza i podmuchy adrenaliny, a na końcu nagroda. Całe niebo całe dla mnie. Dzięki niemu rozumiałem nagle, że wszystkie problemy, jakie były tu na Ziemi, nie miały większego znaczenia. Nawet Voldemort był tylko chwilą. Zapaliłem papierosa różdżką i spojrzałem na książkę, którą polecił mi Tom Seaborn. Na okładce nie było nazwiska autora, ani tytułu. Tom obity był czarną, miękką skórą, a jedyna wskazówka dotycząca tego, o czym miałem czytać to złota, połyskująca linia. Przejechałem po niej kciukiem. Wtedy nagle jakby ożyła. Zaczęła zwijać się i falować, aż w końcu utworzyła kontur najeżonego kolcami, błyskającego zębami smoka.
Ja obserwowałem jego a on mnie. Zupełnie, jakby każdy czekał na pierwszy ruch tego drugiego. To ma być moje zadanie na misji? Smoki? "No to będzie jazda" pomyślałem, uśmiechając się do samego siebie.




Dorcas:
Siedziałam w swoim pokoju i mieszałam farby na palecie. Od wielu dni chodziła mi po głowie myśl, żeby namalować portret Autua. James powiedział mi, że pochował go na niewielkim cmentarzu czarodziejów w Dolinie Godryka. Jego postać odwiedzała mnie w snach. Czasami były to szczęśliwe wizje, ale zwykle wracałam do tej ciemnej, zimnej celi. Otoczona przez zakapturzonych śmierciożercow błagałam o litość, ale nigdy mi jej nie okazywali. Wtedy budziłam się z krzykiem i już nie potrafiłam usnąć do rana.
Szukałam odpowiedniego koloru, kiedy usłyszałam coś dziwnego za oknem. Wyjrzałam na zewnątrz i nadstawiłam uszu. Z domu Desire dopływała do mnie żywiołowa muzyka. Zaintrygowana, odłożyłam pędzel i wymknęłam się ostrożnie na ulicę. Uchyliłam drzwi do jego mieszkania. Poszłam za melodią i w salonie zobaczyłam skupioną twarz Desire, pochylonego nad klawiszami zabytkowego fortepianu.

Piano Jace GIF - Piano Jace CityOfBones GIFs

Jego palce szybko biegały w prawo i w lewo. Jak zahipnotyzowana obserwowałam jego zaciętą minę. Po kilku minutach utwór dramatycznie dobiegł końca. Desire oddychał głęboko z przymkniętymi oczami.
-Podobało ci się? - zapytał nagle, nie otwierając oczu.
-Tak... to było piękne. - odparłam, speszona tym, że przyłapał mnie na podsłuchiwaniu.
Otworzył jedno z szafirowych oczu i łypnął nim na mnie. Roześmiał się perliście i gestem przywołał mnie do siebie.
-Nie wiedziałam, że grasz - usiadłam koło niego na stołku pianisty i spojrzałam na skomplikowane nuty, rozstawione na pulpicie.
-To mój sposób na odstresowanie się. Taka odskocznia.
Położył palce na klawiszach i powoli znowu zaczął grać. Tym razem była to melancholijna melodia, która obudziła we mnie całą nostalgię i tęsknotę.
-Czym się stresujesz? - zapytałam cicho, żeby mu nie przeszkadzać.
Desire dłuższą chwilę nic nie mówił, skupiony na muzyce.
-Dostałem list od Zakonu. - powiedział w końcu, a we mnie szybciej zabiło serce. Ostatnia wiadomość, którą wysłał nam Dumbledore dotyczyła mojej rzekomej śmierci nagłośnionej w gazetach. Wtedy wydało mi się to całkiem zabawne, ale teraz zimny dreszcz przebiegł mi po karku, kiedy pomyślałam sobie, że coś mogło się stać moim przyjaciołom.
-Coś się stało?
Desire dalej nie odpowiadał, więc spanikowana złapałam go za rękę i przerwałam jego grę.
-Merlinie, czy wszyscy są cali?
-Spokojnie, Dor, twoi przyjaciele są bezpieczni. Martwię się o ciebie.
-To znaczy?
-Nie mam pojęcia komu w Zakonie wpadł do głowy tak kretyński pomysł, ale ja nie mam tu nic do gadania! To największa głupota, jaką mogli wymyślić! Przecież to chory, strasznie niebezpieczny plan. Zaprzecza wszystkiemu, co my mieliśmy tutaj robić. To miała być kryjówka, schronienie, a oni...
-Desire! Powiedz mi w końcu, co takiego się stało! - krzyknęłam, bo to, co mówił zaczęło mnie naprawdę przerażać.
-Wyobraź sobie, że Zakon Feniksa, przydzielił nam misję. Tobie i mnie.
Zamarłam.
-Będzie misja?







Linki:
  • http://and-run-the-heart.tumblr.com/post/19975978787/ben-barnes-gifs
  • http://thousands-of-gifs.tumblr.com/post/26441327589/ben-barnes-gifs
  • https://giphy.com/gifs/girls-redhead-elle-fanning-c3r1F3nRjyp7G
  • https://giphy.com/gifs/friendship-elle-fanning-ginger-and-rosa-NHw2Dmk01RuJW
  • https://tenor.com/view/piano-jace-city-of-bones-jamie-campbell-bower-gif-5754885
  • http://a-boy-smoker.tumblr.com/

sobota, 9 lutego 2019

rozdział 70

Syriusz:
Zdjąłem buty i usiadłem na plaży. Piasek był zimny, przenikliwy wiatr huczał mi w uszach i rozwiewał włosy na wszystkie strony. Wpatrzyłem się w horyzont. Zaraz miało świtać. W domu panowała napięta atmosfera. Mimo że było koło piątej ani Andromeda ani Ted nie spali. Ona krzątała się po całym domu, tupiąc, otwierając szafki i co chwila coś przekładając z miejsca na miejsce, a on starał się ją uspokoić. Dzisiaj miał wyjechać. 
Postanowiłem, że usunę się z pola rażenia Andromedy i pozwolę im pobyć sam na sam przez ostatnie kilka godzin. W Londynie mieliśmy być dopiero za trzy godziny. 
Słońce wzeszło już ponad horyzont, zapowiadał się słoneczny dzień. Zimny wiatr ciągle dmuchał znad morza i kiedy już zupełnie przemarzłem, postanowiłem wrócić do domu. 
Wszedłem do ogrodu. Dromeda stała w koszuli nocnej na trawie i patrzyła oskarżycielsko na Teda. 
-Jak mogłeś o tym zapomnieć? Ty idioto. - powiedziała, a ogniki złości płonęły jej w oczach. 
Ted nie wytrzymał i parsknął głośno śmiechem. Dromeda zrobiła wściekłą minę. 


Odchrząknąłem cicho, żeby subtelnie dać im znać, że już jestem. Ted zaśmiał się jeszcze głośniej. 
-O co chodzi? - zapytałem, zastanawiając się, czy powinienem się śmiać, czy stanąć po stronie kuzynki. 
-Popełniłem śmiertelny błąd. Pomyliłem się i wysłałem do moich rodziców sową ciastka, które miały być dla mnie na podróż, a zostawiłem u nas te dla nich. Uwierzyłbyś, że można być takim kretynem? Powinno się takich wieszać! - powiedział Ted, nadal się śmiejąc. 
Spojrzałem się na niego, myśląc, że zmyśla. Andromeda była wkurzona chyba trochę bardziej niż gdyby poszło o ciastka. 
-Upiekłam je specjalnie dla ciebie. A zostawiłeś te z czekoladą, które tak lubi twoja matka. Jak ma mnie w końcu polubić, jeśli ty rzucasz mi kłody pod nogi?! - warknęła Dromeda. 
Miałem tak zdziwioną minę, że Ted zaśmiał się jeszcze głośniej. Jednak, kiedy zobaczył wyraz twarzy swojej ukochanej trochę się opanował. Przytulił ją, mimo że próbowała się wyrwać i powiedział: 
-Słonko, to naprawdę nic wielkiego. Wiem, że się stresujesz, ale postaraj się odprężyć. Nie kłóćmy się o coś takiego. To zwykła pomyłka. Poza tym kto powiedział, że moja mama cię nie lubi? 
Spojrzał się na mnie nad jej ramieniem i przewrócił oczami. 
Andromeda od kilku dni była straszliwie drażliwa i byle co wyprowadzało ją z równowagi. Wyjazd Teda naprawdę wiele ją kosztował. 
-Zawsze się na mnie tak patrzy... - westchnęła trochę udobruchana.
-Po prostu tak ma. Na mnie niby patrzy inaczej? - zaśmiał się, robiąc zeza.
Dromeda już nic nie powiedziała, bo broda jej się zatrzęsła i widać było, że jeszcze chwila a się rozpłacze. Wtuliła się mocno w Ted'a, a jego koszula stłumiła cichy szloch. Wymieniliśmy zrezygnowane spojrzenia.
Doszedłem do wniosku, że mnie ta scena nie dotyczy i po cichu przemknąłem do domu. Walizka Ted'a stała w korytarzu, a na niej leżał jego zwykły plecak, wypchany prowiantem i mnóstwem drobiazgów, które mogły się przydać w podróży.
Tonks nie mógł rzucać się w oczy. Miał jechać mugolskim pociągiem z Kings Cross w Londynie, zakamuflowany na turystę.
Wszedłem do kuchni i położyłem patelnię na gazie. Przez okno obserwowałem, jak Ted pocieszał Dromedę, głaszcząc ją po plecach i po włosach, szepcząc jej coś do ucha. Minęło parę minut, zanim weszli do domu. Andromeda miała twarz w czerwonych plamach i wycierała co chwilę oczy rękawem, ale delikatnie się uśmiechała. Kończyłem już smażyć jajecznicę na śniadanie, gdy wyszła, oznajmiwszy, że musi doprowadzić się do porządku.
Uznałem, że to dobry moment, żeby pogadać z Ted'em sam na sam.
-Słuchaj, gadałem z Dumbledore'm i załatwił ci wsparcie. - powiedziałem, stawiając przed nim talerz ze śniadaniem.
-Naprawdę?
-Tak. Niestety nie wiem, gdzie będziesz miał przyjemność działać, ale ufam Dumbledore'owi.
-Dużo o nim słyszałem. Wiem od Dromedy, że to równy gość.
-Z nim nic ci nie grozi. Jak mówi, że wrócisz cało, to znaczy, że tak właśnie będzie.
-A jak ma wyglądać to wsparcie? - zapytał w najwyższym skupieniu.
-No... tego też nie wiem. Znając życie to będzie jakiś auror, który będzie ci krył tyłek. 
W tym momencie wróciła Andromeda. Wyglądała dużo lepiej. Z jej twarzy zniknęły ślady płaczu, ubrała się w elegancką sukienkę i marynarkę, a usta pomalowała czerwoną szminką.
-Mamy jakąś okazję? - zapytałem, bo sam ubrałem się w jeansy i luźną koszulę.
Wzruszyła ramionami i usiadła sztywno przy stole kuchennym. Nie zwróciła uwagi na jajecznicę, którą przed nią postawiłem.
Siedzieliśmy przez dłuższy czas w milczeniu. Wskazówki w swoim tempie przemierzały tarczę zegara. W głowie zacząłem układać sobie, co jeszcze muszę zrobić przed wyjazdem na własną misję. Przywołałem z sypialni pergamin i pióro i napisałem do wuja krótki list. Kiedy skończyłem, Ted zerknął na zegarek i zaczął powoli podnosić się z krzesła.
Ja i Tonks wzięliśmy kufer za uchwyty i zanieśliśmy do salonu. Andromeda już czekała na nas z woreczkiem proszku Fiuu. Przenieśliśmy się kominkiem do Londynu.
Okazało się, że zostało nam mniej czasu niż przypuszczaliśmy. Pociąg stał już na stacji, a z lokomotywy wydobywały się kłęby pary. Andromeda zadrżała i złapała Teda mocno za dłoń. Uśmiechnął się do niej i pocałował ją w czoło. Potem podał mi rękę i uściskał mnie jak brata.
-Cieszę się, że do nas przyjechałeś.
-Powodzenia na misji, Ted.
-Tobie też. - uścisnęliśmy sobie jeszcze raz dłonie i Ted stanął na stopniach do swojego przedziału.
-Zaczekaj! - pisnęła Dromeda, gdy lokomotywa wypuściła kolejny obłok pary. Złapała Ted'a w ramiona i mocno pocałowała.


Uśmiechnąłem się do siebie. Andromeda oderwała się po chwili od Ted'a, z trudem łapiąc oddech. Zetknęli się czołami, wpatrzeni sobie w oczy.
-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz... I wiesz co? Jak wrócę, ożenię się z tobą. - wyszeptał Ted, tuż przed tym, jak lokomotywa wydała głośny pisk.
Dromeda stała jak osłupiała, trzymając go za rękę. Musiałem ją siłą odciągnąć, bo konduktor już zamykał kolejne drzwi pociągu. Ted wskoczył do środka w ostatniej chwili, podbiegł do najbliższego okna i pomachał nam. Pociąg ruszył ze stacji, Andromeda wyrwała się mi i pobiegła za nim do końca peronu. Stała na skraju jeszcze przez chwilę. Powoli podszedłem do niej i dotknąłem jej ramienia.
-Słyszałeś co powiedział? Ożeni się ze mną. - powiedziała, wolno odwracając się do mnie.
Kiwnąłem głową. Uśmiechnęła się z bólem i wtuliła się we mnie, a ja objąłem ją ramionami.


Lily:
Założyłam płaszcz i sięgnęłam po proszek fiuu. Wchodząc w zielonkawe płomienie, wypowiedziałam wyraźnie adres, z karteczki, którą rano James przysłał mi sową. Przez chwilę wirowałam między kominkami, aż w końcu wszystko zwolniło i bezpiecznie mogłam wyjść do obszernej sieni jakiegoś sklepu z galanterią skórzaną.
Rozejrzałam się po wnętrzu, szukając śladu James'a, ale nigdzie go nie było. "Pewnie się spóźni" pomyślałam i zaczęłam przechadzać się między półkami z towarem.
-Panienka szuka czegoś konkretnego? - zapytał starszy pan w służbowej kamizelce.
-Tylko się rozglądam, dziękuję. - odparłam, a on skłonił delikatnie głowę i odszedł do innej klientki. Stałam akurat koło półki, na której leżał spory futerał na aparat. Od razu pomyślałam sobie o prezencie dla James'a. Do urodzin niby jeszcze daleko, ale zawsze miałam problem z wymyśleniem czegoś odpowiedniego. Odnotowałam więc w pamięci nazwę sklepu, w razie gdyby jeszcze miała się przydać. Z drugiej strony w głowie odezwał mi się oskarżający głos Mary: "Pomyśl, że jakieś biedne zwierze musiało oddać życie za taki prezent!". W duchu się z nią zgodziłam i odeszłam od półki.
-Przepraszam za spóźnienie - usłyszałam za plecami głos James'a. Nos miał ubrudzony sadzą, co nadawało mu jeszcze więcej łobuzerskiego uroku.
-Nie czekałam długo.
-To co, idziemy?
Kiwnęłam głową, wzięłam go za rękę i razem wyszliśmy ze sklepu.
Przecznicę dalej stała duża kamienica. Zatrzymaliśmy się koło niej, a James nacisnął guzik domofonu.
-Jesteśmy umówieni - powiedział James, ale nikt nie odpowiedział. Zaśmiałam się pod nosem, gdy zrobił oburzoną minę.
-Musisz poczekać na sygnał - szepnęłam, próbując ukryć uśmiech.
-Skoro jesteś taka mądra, to sama spróbuj.
Wzruszyłam ramionami i jeszcze raz nacisnęłam guzik. Po paru sekundach domofon wydał charakterystyczny dźwięk, a ja wtedy powtórzyłam:
-Dzień dobry, byliśmy umówieni.
-Tak, tak, już otwieram - odpowiedział mi kobiecy głos i drzwi kamienicy się otworzyły.
-Panie przodem - James miał niewzruszoną minę, a ja, znów uśmiechając się ukradkiem, pierwsza weszłam do środka.
-Dzień dobry! - od progu powitała nas blondynka w średnim wieku, ubrana w grafitową garsonkę.
-Witam, James Potter.
-A to zapewne pani Potter, bardzo mi miło! - zaćwierkała kobieta, ściskając nam dłonie. Zaczerwieniłam się ogniście, ale nie wyprowadzałam jej z błędu. James posłał mi rozbawione spojrzenie.
-Zapraszam. Jak rozumiem, dopiero państwo zaczynacie się interesować nowymi mieszkaniami.
-Tak. Jesteśmy razem z żoną zupełnie świeży w tym temacie. - powiedział James, bardzo dobitnie podkreślając słowo żona. Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. On się chyba jednak świetnie bawił.
-No to zapraszam, zapraszam. Zacznijmy więc jak najszybciej!
Z przedpokoju weszliśmy do korytarzyka wyłożonego jasną boazerią. Na końcu były zakręcające schody na piętro, a po prawej stronie jeszcze dwie pary drzwi. Weszliśmy przez pierwsze z nich do kuchni. Była duża i przestronna, dalej było przejście do jadalni, która także przytłoczyła mnie swoimi rozmiarami. No rzeczywiście moglibyśmy gościć tu wszystkich przyjaciół. Na górze były za to trzy pokoje i łazienka. Dom był bardzo ładny, ale kompletnie nie w moim guście. Dzielnica była dobra, mieszkanie dużo za duże na dwie osoby i zdecydowanie za bardzo wylizane.
James miał cały czas minę, jakby wszystko mu się bardzo podobało, nie miałam też wątpliwości, że nie martwił się o cenę. Musiałam położyć temu kres.
-James, możemy porozmawiać? - zagadnęłam go, a blondynka od razu taktownie się wycofała.
-Co tam?
-Nie podoba mi się tu - szepnęłam, opierając głowę na jego mostku.
-Dlaczego?
-Jest bardzo ładnie i w ogóle, ale nie wiem, czy nie za ładnie. Ja... chyba czułabym się tu obco. Bałabym się coś zepsuć, albo pobrudzić. Ja potrzebuję trochę rozgardiaszu. Tak jak w Hogwarcie.
James zamyślił się przez chwilę, a potem uśmiechnął się do mnie i pocałował mnie w czubek głowy.
-Przepraszam! - zawołał do kobiety, która od razu się pojawiła. - Wie pani co? Musimy to przemyśleć. Ale nie miałaby pani może czegoś bardziej....
Zmarszczył brwi w poszukiwaniu odpowiedniego słowa.
-Młodzieżowego? - wyręczyła go blondynka. Pokiwaliśmy głowami, a ona zajrzała do grubego notesu, który miała pod pachą. Chwilę czekaliśmy, ale potem odchrząknęła i uśmiechnęła się do nas, podnosząc wzrok znad notatek.
-Mają państwo szczęście. Mam coś idealnego. - powiedziała i ruszyliśmy do wyjścia.

***

Wysiedliśmy z autobusu w przemysłowej części miasta. Dawne magazyny i fabryki pozamieniane były teraz na restauracje, albo po prostu stały pozamykane od lat. Blondynka wyjęła z torebki klucze i zaczęła grzebać w zamku jakiejś wielgachnej bramy. Kiedy udało nam się przejść na podwórze, przeszliśmy kilka metrów i znowu odczekaliśmy chwilę, zanim udało jej się otworzyć polakierowane na niebiesko drzwi. W środku budynku panował mrok i miałam wrażenie, że gdybym krzyknęła, rozniosłoby się echo.
-Może ja pierwsza - powiedziała kobieta i ruszyła do środka, poszukując włącznika światła. Chwilę później rozbłysły kolejno cztery wielkie lampy fabryczne, oświetlając duże puste pomieszczenie.
-Nie ma tu zbyt wiele do oglądania, bo mieszkanie jest nieumeblowane, ale może i tak państwu o nim opowiem.
James wziął mnie za rękę i weszliśmy do środka.
Podłoga była wyłożona jakąś dziwną wykładziną, a ściany w zupełnie surowym stanie. Był za to bardzo wysoki sufit i wielkie okna, przez które wpadały promienie zachodzącego już słońca. Pod sufitem pięły się rury, a na piętro wiodły schodki, które wydawały się dość niebezpieczne.
-Jak państwo widzą, mieszkanie nie jest naszą perłą.
-Ciężko nazwać to w ogóle mieszkaniem. - mruknął pod nosem James. Kopnęłam go w kostkę i rozejrzałam się dokładnie.
-Myślę, że to jest właśnie to, czego szukamy - powiedziałam w końcu, a Potter wytrzeszczył na mnie oczy. Blondynka też wyglądała na dość zszokowaną.
-Odrobina pracy i myślę, że będzie doskonale. To wnętrze ma ogromny potencjał. - oznajmiłam zdecydowanym tonem.
-Jesteś pewna? - zapytał James, rozglądając się nieufnie. Miał nietęgą minę i zapewne wolałby, żebym zgodziła się na to poprzednie mieszkanie. Ale je już miałam wizję i nie dałabym się przekonać na nic innego.
-Tak. Ale będzie mi potrzebna pomoc. Zaproszę Alicję i Mary, na pewno mi pomogą.
-Dorcas uwielbiała takie zabawy. - powiedział smętnie Potter, a ja od razu przypomniałam sobie o obietnicy danej Dumbledore'owi.
-Tak. Gdyby żyła, skakałaby z radości. - dodałam, robiąc najsmutniejszą minę, jaką tylko potrafiłam zrobić. James podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
-Przepraszam. Niedawno odeszła nasza przyjaciółka. - wyjaśnił kobiecie.
-Bardzo mi przykro.
Westchnęłam długo i uśmiechnęłam się melancholijnie.
-Weźmiemy to mieszkanie - oznajmiłam.


James:
Lily jak zawsze potrafiła postawić na swoim. Kobieta, która nas oprowadzała, wzięła ode mnie zaliczkę i z poczuciem samozadowolenia zostawiła nas samych.
-No i co my zrobimy z tymi ruinami? - zapytałem, zaplatając ręce na piersi.
-To nie ruiny, kochany, to nasz nowy dom. - oznajmiła z uśmiechem Lilka.
-Wyobraź sobie! Tutaj zrobimy kuchnię, a tam postawimy wielką kanapę, która pomieści całą naszą paczkę. Musimy ściągnąć wszystkie moje książki, a regał.... regał postawimy o tutaj! Do samego sufitu! - Lily ze świecącymi oczami biegała w tą i z powrotem. Potem wzięła mnie za ręce i zaczęliśmy się kręcić dookoła własnej osi, śmiejąc do rozpuku.
W końcu zmęczona zatrzymała się i odgarnęła włosy z twarzy.
-Tak, tu będzie naprawdę cudownie. - wydyszała i pocałowała mnie mocno. Chciała się oderwać, ale oplotłem ją rękami i nie puściłem. Uśmiechnęła się między pocałunkami i jakoś udało jej się wyswobodzić.
-Kocham cię, James - powiedziała, a we mnie drgnęło serce. Uśmiechnąłem się szeroko i uszczypnąłem ją w nos. 


-Zawsze postawisz na swoim, co? 
-Przecież mnie znasz - uśmiechnęła się tak słodko, że znowu ją pocałowałem i już nie zamierzałem jej wypuścić. 


Mary: 
Obudziłam się skoro świt i wyskoczyłam z łóżka z niespotykaną u mnie energią. W podskokach pobiegłam do łazienki, ubrałam się i nie myśląc o takich rzeczach jak śniadanie, wybiegłam z domu. Teleportowałam się od razu, gdy opuściłam zasłonę przeciwteleportacyjną. 
Londyn oczywiście już nie spał. Dziarskim krokiem ruszyłam ku głównym ulicom. Skręciłam z drogi, którą zwykle szłam do św. Munga na staż, aż w końcu doszłam do uliczki, na której kolorowe szyldy zapraszały do odwiedzenia maleńkich kawiarenek, cukierni i sklepików z pamiątkami. 
Cała elewacja mojej kwiaciarni była pomalowana na zwykły szary kolor. Inne sklepy w okolicy biły po oczach, przyciągając barwą klientów. Postanowiłam póki co jeszcze tego nie zmieniać. Z torebki wydobyłam kluczyk i otworzyłam nim kłódkę spinającą kraty. 
W środku było prawie całkowicie pusto. Poza szeroką łysą ladą nie było tam nic. Pokryta kurzem podłoga była drewniana, a ściany białe. Ogromne okna wystawowe były całe w pyle ulicy, więc wpisałam sobie od razu do notatnika, że muszę się tym zająć. Zapaliłam żarówkę, która bez żadnego abażura dyndała na kablu z sufitu. Wiedziałam jaki stan zastanę i byłam na to przygotowana. Nawet podobała mi się myśl, że mogłam sobie wszystko od zera zaplanować. 
Wyciągnęłam różdżkę i wypowiedziałam najpotrzebniejsze w tej chwili zaklęcie: "Chłoszczyść!" W mig cały kurz zniknął z podłogi. 
W tej chwili do okna wystawowego ktoś zapukał. Podskoczyłam i ze strachem schowałam do torebki różdżkę. Wyjrzałam przez brudną szybę i z ulgą rozpoznałam Remusa. 
-Co ty tu robisz? - zapytałam, wpuszczając go do środka. 
-Sprawdzam, jak idzie pierwszy dzień w pracy. 
-To miło, dziękuję. No, jak widzisz, jest mnóstwo do zrobienia. 
-To może pomogę? - Remus uśmiechnął się zachęcająco, więc od razu się zgodziłam. Dodatkowa para rąk zawsze się przyda. 
-Właśnie miałam się zabrać za mycie okien. - powiedziałam, wskazując na brudasy. Zaklęcie oczywiście odpadało. Ulica była mugolska, więc trzeba było to zrobić w bezpieczny sposób. 
-Gdzie jest jakiś kran? - zapytał Rem. Zdjął kurtkę i podwinął rękawy koszuli, odsłaniając całą gamę blizn. 
-Na zapleczu. A ty nie masz dzisiaj pracy? - zagadnęłam, szukając klucza do szafek pod ladą. 
-Wziąłem sobie wolne. - odkrzyknął, nalewając do miski wody. Kiedy wrócił z zaplecza, miał jednak jakąś dziwną minę. 
-Wszystko ok? - pokiwał tylko głową, więc nie pytałam więcej, ale nadal miałam wrażenie, że coś nie grało. 
Remus zabrał się za mycie okien, a ja za powiększanie desek, które wcześniej zmniejszyłam, żeby przenieść je w torebce. Chciałam zbudować z nich regały, ale brakowało mi wprawy w wierceniu i skręcaniu tego wszystkiego. Nawet nie wiedziałam, jakie zaklęcia mogłyby mi się do tego przydać. 
-Zamiana? - zapytał Rem, widząc, jak się męczyłam. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i zostawiłam to jemu. Po chwili okna lśniły już czystością, a pod ścianami stały rzędy regałów i półek, gotowe na przybycie towaru. 
-Co powiesz na chwilę przerwy? Moglibyśmy pójść na kawę gdzieś obok. - Rem wyglądał na zmęczonego a i ja nieźle się zmachałam, więc chętnie się zgodziłam. 
Usiedliśmy przy stoliku w małej kafejce kilka sklepów dalej. Od razu przypomniało mi się moje niezjedzone śniadanie, więc wzięłam dla siebie wielką kanapkę i jeszcze większą kawę. 
-To powiesz mi w końcu dlaczego jesteś taki nieswój? - zapytałam, kiedy zaspokoiłam pierwszy głód. 
-Dlaczego nieswój? 
-Nie udawaj, Rem. Za dobrze cię znam. Widzę, że coś jest nie tak. 
-Chyba jestem po prostu zmęczony. 
-Do pełni chyba jeszcze daleko? - zapytałam szeptem, schylając się do niego nad stolikiem. 
Remus westchnął głęboko i pokiwał głową. 
-Była w zeszłym tygodniu. 
-Czy... czy coś się wtedy stało? - spytałam, ale bałam się, że Rem się zdenerwuje. Ja bym się okropnie czuła, gdyby wszystko w moim życiu kręciło się wokół czegoś tak niezależnego ode mnie. 
Pokręcił głową, więc ja, chcąc nie chcąc, odetchnęłam z ulgą. 
-Możesz mi powiedzieć - dotknęłam jego dłoni i uśmiechnęłam się pokrzepiająco. 
-Chodzi o to, że... nie mam wolnego w pracy. Dowiedzieli się, kim jestem i wywalili mnie. Nie wiem, kto im doniósł. - powiedział w końcu, a ja na chwilę zaniemówiłam. 
-Tacy jak ja.... inni czarodzieje po prostu nas nie akceptują. Nie chcą mieć z nami nic wspólnego i wcale im się nie dziwię. - dodał, a ja zacisnęłam palce na jego dłoni. 
-Nie mów tak. Ja cię akceptuję. Inni też. Jest po prostu kilku takich pajaców, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy świata i mogą wydawać osądy na temat innych, nie mając o nich bladego pojęcia! Nie przejmuj się tą pracą. Coś wymyślimy.
Remus przez chwilę milczał, ale chyba trochę go pocieszyłam. Musiało mu trochę ulżyć po tym, jak komuś powiedział. Cieszyłam się, że powiedział właśnie mi.


Syriusz:
Zacząłem się już pakować na swój wyjazd. Misja miała zacząć się dopiero pojutrze, ale było naprawdę dużo rzeczy do załatwienia. Wszystko trzeba było dopiąć na ostatni guzik, bo przecież Śmierciożercy nie byli głupi i zauważyliby moje dłuższe zniknięcie. Dumbledore mówił, że wszyscy jesteśmy pod obserwacją. Dlatego musiałem się porządnie zabezpieczyć.
Martwiłem się o Andromedę. Od naszego powrotu do domu, zamknęła się w sypialni i już od kilku godzin nie wychodziła. Nie miała oparcia w nikim z bliskich, a miała wkrótce zostać zupełnie sama w pustym domu.
Nagle usłyszałem ciche pukanie do drzwi mojego pokoju.
-Proszę!
Dromeda stanęła w progu, trzymając w dłoni jakąś kopertę.
-To przyszło przed chwilą. Chyba do ciebie. - powiedziała, wręczając mi kopertę. Już chciała wyjść, ale złapałem ją za rękę.
-Zaczekaj... - rozerwałem kopertę i przeczytałem pospiesznie krótką wiadomość.
-Co powiesz, żeby trochę się rozerwać przed moim wyjazdem?

***

Nigdy wcześniej nie byłem w tej dzielnicy Londynu. Wysokie budynki fabryczne rzucały długie cienie na ulicę. Dom, przed którym stanęliśmy z Dromedą był chyba starym magazynem. Zapowiadało się ciekawie.
Nacisnąłem dzwonek i po chwili drzwi otworzyła nam roześmiana Evans.
-Syriusz! Właź. O, a my się chyba sobie nigdy nie przedstawiałyśmy. Lily Evans.
Lilka przepuściła nas do środka i podała rękę Dromedzie.
-Andromeda Black. Mam nadzieję, że to nie problem...
-Ależ skąd! Zapraszam. Im nas więcej tym weselej.
Rozejrzeliśmy się po wnętrzu. Widać było na pierwszy rzut oka, że na razie wszystko było zaimprowizowane na poczekaniu. Było to właściwie tylko jedno duże wysokie pomieszczenie z antresolą. Z sufitu zwieszał się ozdobny żyrandol, a w kątach stały dobrane przypadkowo meble. Poręcz wiodąca na piętro była okręcona lampkami choinkowymi, a na podłodze leżał perski dywan.
-Łapo! - Z góry zbiegł James, szczerząc się od ucha do ucha.
-Nie wiem, czy pamiętasz, to...
-Jasne, że pamiętam. Dromeda, mam rację? Poznaliśmy się na weselu Bellatrix. - James przytulił Andromedę i zaraz potem wepchnął nam w ręce po szklance ognistej.
-Siadajcie, zaraz powinna przyjść reszta. - powiedziała Lily i uśmiechnęła się miło do Andromedy.
Usiedliśmy więc na zapadającej się kanapie a Lily, zaczęła nam opowiadać:
-No więc, jak widać, nie urządziliśmy się tu jeszcze. Dopiero kilka godzin temu zdecydowaliśmy się na to miejsce. No ale czas nas goni. Przecież zaraz wyjeżdżasz, a James nie chciał słyszeć o parapetówce bez wszystkich Huncwotów.
Rozległ się dzwonek do drzwi i Potter pobiegł otworzyć. Najpierw przyszedł Remus i Mary, a chwilę potem Alicja.
Nie była to jakaś bardzo huczna impreza. Nasza paczka strasznie się skurczyła. Nie dość, że nie było Franka i Meadowes, to Peter też gdzieś przepadł.
-Rem, szukałam jakiejś informacji na jego temat, tak jak mnie prosiłeś, ale nic nie ma. Nie wiem, co mogę powiedzieć, po prostu nic specjalnego się nie dzieje. Może po prosu przez wojnę wolał się gdzieś zaszyć i nie wychylać - powiedziała Alicja.
-Może. Ale to i tak strasznie dziwne.
-Chyba powiedziałby nam, gdyby coś było nie tak. - oznajmiłem, a reszta pokiwała głowami.
-Peter nie był nigdy dobry w utrzymywaniu tajemnic. Nie przed nami. - dodała Mary.
-Możemy go odwiedzić. Znamy przecież adres, a wszystko się wtedy wyjaśni.
-Ja niestety odpadam. Wyjeżdżam pojutrze. - przypomniałem się, a wtedy wszyscy jeszcze bardziej sposępnieli.
-Merlinie, ile wtedy nas zostanie... Al, wiesz kiedy wraca Frank? - zapytała Lily, a Longbottom pokręciła głową i zatopiła usta w swoim kieliszku z winem.
-O której znikasz, Łapo? Odprowadzimy cię.
-O ósmej mam być na Kings Cross.
-No to umówmy się na przykład na siódmą. Kto może niech przyjdzie. - zaproponował James i wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
-A ty zostajesz w takim razie sama, Dromedo? - zapytała Al, przysuwając się do niej bliżej na kanapie.
-Tak, Ted, mój chłopak, dziś rano wyjechał.
-Rozumiem. No to będziemy we dwie. Mój mąż jest na misji już jakiś czas.
Dziewczyny zaczęły rozmawiać między sobą, kiedy reszta zajęła się obgadywaniem nowego mieszkania Lily i Jamesa. Miałem nadzieję, że właśnie tak się to potoczy. Chciałem, żeby Andromeda znalazła jednak wsparcie w innych ludziach a wiedziałem, że moi przyjaciele są niezawodni.
-Mam jeszcze jedną nowinę! - zawołała Mary, uśmiechając się od ucha do ucha - Dziś z pomocą Remusa, całkowicie się urządziłam i jutro oficjalnie otwieram mój sklep!
Posypały się gratulacje. Lily aż podskakiwała z radości, kiedy Mary zapraszała ją do współpracy.
-Toast! - krzyknął Remus - Toast za Mary MacDonald i jej najpiękniejsze w całym Londynie kwiaty!
-Najpiękniejsze w całej Anglii! - przekrzyczał go James i stuknęli się głośno kieliszkami i szklankami. Mary aż promieniała w uśmiechu.



Dorcas:
Sekundy zmieniały się w minuty, minuty w godziny, a godziny w długie tygodnie. Życie w kryjówce nie było złe, ale koszmarnie nudne. Brakowało mi towarzystwa, bo chociaż Desire przychodził do mnie każdego dnia rano i wieczorem, to czułam, że jeśli nie porozmawiam z kimś jeszcze to zeświruję. Niestety. Chlebem powszednim w mojej nowej kwaterze okazały się zakazy.
Dorcas, nie wzbudzaj podejrzeń. Dorcas, nie zwracaj na siebie uwagi. Dorcas, nie wychodź sama z domu. Najlepiej w ogóle nie wychodź. Dorcas, nie odzywaj się do nikogo... i tak dalej.
Wiedziałam, że to dla mojego dobra. Jednak, gdy każdy kolejny dzień zlewał się z poprzednim, coraz trudniej było usiedzieć w czterech ścianach.
Moim głównym zajęciem było pielęgnowanie ogrodu. Nigdy nie miałam smykałki do roślin jak Mary i sukcesem dla mnie było, jeśli roślinka nie umierała pod moją opieką w ciągu jednego dnia. Ale z braku laku przyzwyczaiłam się do tego. Pierwsze tygodnie, kiedy pogoda jeszcze na to pozwalała, spędzałam na klęczkach - pieląc, przesadzając, podlewając. W końcu jednak w ogrodzie skończyła się praca i musiałam znaleźć sobie nowe zajęcie.
-Pięknie tu - powiedział Desire, gdy pewnego razu przyszedł zobaczyć efekty mojej pracy.
Stanęłam koło niego z kubkiem kawy w rękach i choć w duchu przyznałam mu rację, to nie mogłam zmusić się do uśmiechu. Trawa była równo przycięta, grządki uporządkowane z chwastów, a kwiaty bajecznie kolorowe. Nic więcej nie miałam do roboty.
Kiedy pogoda się popsuła, zaczęłam pochłaniać jedną książkę za drugą. Wszystko, co udało mi się znaleźć w małej biblioteczce, znałam już na pamięć. Desire przynosił mi co parę dni coś od siebie, ale moją prawdziwą wdzięczność zyskał dopiero, kiedy podarował mi małe kuchenne mugolskie radio. Niestety niezbyt długo mogłam się nim cieszyć. W porywie prawdziwego szczęścia rozkręciłam je na cały regulator i zaczęłam głośno śpiewać i wywrzaskiwać teksty piosenek, tańcząc po domu. No i Desire zabrał mi radio.
-Słychać cię na drugim końcu miasta. - zaśmiał się, ale nie dał się przekonać. Czasami miałam ochotę go udusić!

***

-Hej! Dorcas! - usłyszałam gdzieś z dołu. Wychyliłam się z okna i zobaczyłam Desire, stojącego na ulicy. Machał do mnie, a pod pachą trzymał jakieś pakunki.
-Desire! - zawołałam, machając jak szalona.
-Nie spadnij mi tylko! - krzyknął. Siedziałam na oknie, z nogami wystawionymi na dwór. Paliłam papierosa i czytałam książkę, którą ostatnio mi przyniósł.

grafika legs, window, and black and white

Desire zniknął mi z oczu, a chwilę później usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i kroki na parterze.
Zeskoczyłam z okna i pobiegłam na dół, żeby mu pomóc z rzeczami.
-Wiesz, że...
-Wiem, wiem. Nie powinnam wyściubiać nosa na dwór. Ale jest taki ładny dzień! Pewnie ostatni tego roku.
Desire pokręcił głową ze zrezygnowaniem, ale nic nie powiedział. Zaczął wyjmować rzeczy z obszernej torby.
-Prosiłaś o kawę - powiedział, podając mi opakowanie. - Mam jeszcze pieczywo, mleko, trochę warzyw...
-Rozpakuję zakupy sama. Dzięki.
Usiadłam na kuchennym blacie i zabrałam się za jedzenie jabłka.
-Ale mam coś jeszcze... - Desire wyglądał na bardzo podekscytowanego. Zainteresował mnie.
-Tak?
-Nie wkurzaj się, ale ostatnio w salonie zauważyłem twój szkicownik i nie mogłem się oprzeć, żeby nie zajrzeć. - powiedział, uśmiechając się przepraszająco. Zaczerwieniłam się cała. Nie lubiłam nikomu pokazywać moich rysunków. Nie uważałam, żebym miała jakiś wielki talent. Po prostu od zawsze jakoś malowanie i rysowanie sprawiało mi przyjemność. No a tu i tak nie było nic do roboty.
-Bardzo mi się spodobały! - wykrzyknął Desire, jakby odczytując w moich myślach, że nie byłam z nich zupełnie zadowolona. - No i wpadł mi do głowy świetny pomysł na prezent.
Powiedziawszy to, postawił przede mną dość dużą paczkę.
-Pomyślałem sobie, że to lepszy pomysł niż pozwalanie ci na wywrzaskiwanie niecenzurowanych słów na całe miasto.
Zaśmiałam się i z ciekawością zabrałam się za otwieranie paczki. Rozcięłam ostrożnie opakowanie nożem kuchennym i moim oczom ukazały się kolorowe cudeńka. Farby, pędzle, papiery, składana sztaluga, płótna...
-Desire! Kocham cię! Normalnie kocham cię! - krzyknęłam, rzucając mu się na szyję.
Odtąd dni stały się dużo bardziej kolorowe, a czas jakby nagle ruszył z miejsca. Niedługo potem niebo zrobiło się szare, a dni zaczęły tonąć w zimnym deszczu. Więc Desire trafił z prezentem w ostatniej chwili. Ale kilka tygodni później miał przyjść do mnie z kolejną nowiną. Tym razem taką, która zmieniła całe moje życie w kryjówce.






 
Linki do zdjęć: 
  • https://www.tumblr.com/tagged/cecilia-tallis-gif
  • http://roleplaybuddy.tumblr.com/post/20011354720/keira-knightley-gifs
  • http://a-boy-smoker.tumblr.com/
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/13472548174/carey-mulligan-gifs
  • https://weheartit.com/entry/311989079