wtorek, 20 lutego 2018

rozdział 60

Dorcas:
Nazajutrz ocknęłam się we własnym łóżku, opatulona kołdrą, ale zupełnie odrętwiała. To co się działo wczoraj... było przyjemnie, ale przyprawiło mi tylko o wyrzuty sumienia. Przez ostatnie dni nie myślałam o niczym innym jak tylko o tym, co zostało w przeszłości i nie mogłam się z tym pogodzić. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będę umiała. Wizja Autua, chroniącego mnie przez te wszystkie miesiące swoimi silnymi ramionami do tego stopnia, że aż oddał życie za to, żebym mogła być w końcu wolna, pozostawała w mojej pamięci. Jakby to się zdarzyło wczoraj. Minęło tyle czasu. Kochany, biedny Autua.
Z westchnieniem podniosłam się i otarłam łzy. Stopy ciągle mnie bolały, ale zacisnęłam zęby i założywszy na siebie wielki porozciągany sweter, wyszłam z dormitorium, nie budząc dziewczyn.
Nie wiedziałam, gdzie szłam. Bezmyślnie pozwoliłam swoim nogom iść, gdzie chciały. Minęłam wszystkie piętra, Wielką Salę i skręciłam do Sali Wejściowej. W tym momencie nagle zaczęło mi brakować powietrza i poczułam ogromną, nieodpartą potrzebę wyjścia na dwór.
Zamek był jeszcze pogrążony we śnie, choć na dworze było już zupełnie widno. Tylko na niebie wisiały ciężkie, przygnębiające chmury.
Przeszłam przez dziedziniec i zatrzymałam się dopiero na błoniach, żeby usiąść pod wielkim dębem. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie było żywej duszy. Nie wiedziałam kiedy, ale nagle z moich oczu strumieniami pociekły łzy. Przyciągnęłam nogi do siebie i ukryłam twarz w dłoniach. Kiedy tylko zamykałam oczy, pod powiekami widziałam straszne wizje, twarze, które czaiły się na mnie w najgorszych koszmarach, słyszałam głosy od których jeżyły się włosy na karku. Ale najgorsze było mrowienie na ciele, przypominające mi o palącym dotyku Śmierciożerców. Wdarli się wszędzie gdzie chcieli... Zaczęłam szybko oddychać. Nie radziłam sobie. Potrzebowałam Autua, ale on nie żył. Przeze mnie! Jak to jest, że wszyscy wokół mnie umierali? Najpierw moi rodzice, potem Prewettowie i dziesiątki innych członków Zakonu, a teraz Autua... Dlaczego ich to spotkało, oddałabym wszystko, żeby zamienić się z nimi miejscami.
-Witaj - usłyszałam nad sobą cienki głosik i ze zdziwienia zapomniałam o całym swoim bólu. Podniosłam głowę i zobaczyłam małego chłopca, który stał nade mną i obserwował mnie z ciekawością.
-Witaj - szepnęłam, wycierając twarz rękawem.
-Mogę usiąść? - zapytał po chwili wahania a ja nadal w niemałym szoku kiwnęłam głową i przesunęłam się odrobinę.
-Dlaczego nie śpisz? - zapytał malec, a ja nie myśląc wiele odparłam:
-Nie mogę spać. A ty?
-Chciałem wysłać sowę do domu, ale żadnej nie udało mi się przekonać - mruknął wyraźnie niezadowolony. Pokiwałam głową i zapadło milczenie.
Widziałam, że mój mały rozmówca zawzięcie się nad czymś zastanawiał, więc nie chciałam mu przerywać. Wpatrzyłam się w Zakazany Las, który daleko daleko rysował się za mgłą. Znowu dałam się ponieść moim myślom. Autua kiedyś opowiedział mi historię o tym, gdzie się wychowywał. Mówił o skraju wielkiego, dzikiego lasu i małej wiosce. Zawsze gdy w późniejszym życiu tam powracał, odnajdywał spokój.
-Dlaczego płaczesz? - usłyszałam koło siebie i znowu nie wiedzieć czemu zdziwiłam się, że ktoś taki jak ten chłopiec istniał. Ale rzeczywiście, znowu miałam zaszklone oczy i jedna samotna łza płynęła mi po policzku.
-Ja... bardzo tęsknię za moim przyjacielem.
-To się z nim spotkaj. - powiedział, uśmiechając się, jakby właśnie rozwikłał wszelkie moje problemy.
-Niestety, to już nigdy nie będzie możliwe.
-Hm... - zamyślił się głęboko i odparł:
-Nie chcę, żebyś była smutna. Moja mama powiedziała mi, że czasem trzeba wypłakać wszystkie łzy, żeby zrobić w sercu miejsce dla uśmiechu.



-Masz bardzo mądrą mamę - szepnęłam, wzruszona głęboko jego słowami. Choć miał zapewne dopiero jedenaście lat, to powiedział mi właśnie to, czego potrzebowałam. Nie przekonywał mnie, że nic się nie stało, ani nie chciał mnie pocieszać na siłę. Powiedział, że będę potrzebowała czasu i tak przecież właśnie było. Nic nie naprawi się z dnia na dzień.
-Wiem. - uśmiechnął się i podał mi chusteczkę.
-Dziękuję. I wiesz co? Pożyczę ci moją sowę. Na pewno chętnie będzie chciała przenieść twój list.

***

Kiedy wychodziłam z sowiarni natknęłam się na James'a. Uśmiechnął się szeroko na mój widok.
-Dor, co tu robisz? - zapytał. Zrozumiałam, że to faktycznie mogło być dziwne, że odwiedziłam tą wieżę, bo do kogo niby miałam pisać? Poza tym było mi to surowo zabronione, śmierciożercy mogliby przechwycić moją sowę i już wtedy byłoby jasne, gdzie się ukrywam.
-Pożyczyłam sowę... - odwróciłam się, żeby wskazać na chłopca, bo nawet nie poznałam jego imienia. Ale wtedy okazało się, że poza mną i Potterem nikogo w sowiarni nie było. Zaczęłam się rozpaczliwie rozglądać, ale rzeczywiście byliśmy sami.
-Dor? - James spojrzał się na mnie podejrzliwie. Dopiero wtedy zwróciłam na niego swoją twarz i szepnęłam :
-Nie ważne.
Przyglądał mi się przez chwilę badawczo, ale w końcu wyminął mnie, podszedł do pierwszej sowy z brzegu i przywiązał jej list do nogi.
-Rodzice cały czas wypytują o ciebie - powiedział, kiedy sowa odleciała - a mama już nawet napisała do Lily, żebym jej w końcu raczył odpisać, bo ona się zamartwia na śmierć, kiedy nie ma od nas żadnych wieści.
Zaśmiał się cicho, wznosząc oczy do nieba i spojrzał się na mnie.
-Jest sens pytać jak się dzisiaj czujesz?
Pokręciłam głową, a on westchnął i wziąwszy mnie za rękę, poszedł w stronę schodów.
Poszliśmy do kuchni, bo śniadanie nie było jeszcze gotowe. Kiedy James robił nam kanapki (jak zawsze na słodko z dżemem morelowym), przerwał panującą ciszę i powiedział:
-Co ty na to, żebyśmy uzupełnili dzisiaj braki w wiadomościach? Ja ci trochę poopowiadam, co się u nas działo przez ostatnie miesiące, a ty mi o sobie. Oczywiście tylko jeśli będziesz chciała. Nic na siłę.


James :
Wzięliśmy talerz kanapek ze sobą i poszliśmy usiąść na trybunach boiska Quidditch'a. Przywołałem do siebie kilka potrzebnych rzeczy z dormitorium i zaczęliśmy nasze posiedzenie.
-No to może ja pierwszy. Generalnie jak zniknęłaś, to był bardzo dziwny moment. Zaraz po śmierci Prewett'ów wybuchło zamieszanie. Odbył się szybki pogrzeb w Dolinie Godryka, trzeba było się na nowo formować, nowe kryjówki, bazy, pseudonimy, wszystko! Było kilka akcji, może nie jakieś popisowe numery, ale parę sukcesów faktycznie było. No i wiadomość o tym, że ciebie nie ma najpierw przyniósł Maxwell. Strasznie mnie tym wkurzył. Przyszedł z tym do  Longbottom'ów dopiero po dwóch tygodniach! Nie wiem co sobie myślał! No ale Alicja od razu przyleciała z tym do mnie, a potem dowiedziała się cała reszta i zaczęliśmy cię szukać. Niestety, jakbyś zapadła się pod ziemię. Dosłownie trop się urywał od razu po tym jak wyszłaś z tamtego zebrania i nic się nie dało poradzić. Twoją sprawę dostał Remus. Po rozstaniu z Mary nie był w najlepszym stanie, a kiedy zaczął cię szukać, zupełnie się od nas odciął. Nikt nie wiedział, co się z nim działo, ale wyobrażam sobie, co musiał przechodzić. Czuł się mega winny, że ciebie nie ma. A nawet nie byliśmy pewni, czy ty w ogóle jeszcze żyjesz.
Zrobiłem małą przerwę, uczucia z tamtego okresu wróciły do mnie i potrzebowałem chwili, żeby opanować drżenie głosu.
-To był koszmar, Dor. Czułem się tak bezradny... A wtedy jeszcze przepadła Lily. Na szczęście Syriusz ją uratował. Jak mi to potem opowiadali, to aż nie wierzyłem. Uciekali przez okno, po ścianach i dachach, praktycznie zsuwając się po rynnie!
Wziąłem dużego gryza kanapki i ciągnąłem dalej z pełnymi ustami.
-Oczywiście były też fajne rzeczy. Święta na przykład. Nie było moich rodziców, więc spędziłem je razem z Evans. Ale co istotne, zrobiłem naszego bałwana i zmusiłem Lily, żeby zrobiła ze mną aniołka w śniegu. Strasznie marudziła, więc nie było to to samo co z tobą. Tu masz zdjęcie ze świąt, kiedy spotkaliśmy na spacerze Franka i Al.



-Syriusz przeprowadził się do Ameryki na dobre, teraz też mieszka tam z Pam, ale całe szczęście zwykle przyjeżdżał sam.
Przerwałem, bo Dor wydawała się bardzo smutna. Patrzyła gdzieś w bok nieobecnym wzrokiem.
-Dorcas?
Spojrzała się na mnie i westchnąwszy głęboko, zaczęła:
-Kiedy wyszłam z zebrania wracałam do domu na piechotę, tak jak polecił nam Dumbledore. Szłam przez jakąś podejrzaną okolicę, kiedy usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Chciałam rzucić zaklęcie, ale zanim się odwróciłam, już mnie złapali. Ocknęłam się w ciemności, zupełnie sama. Chwilę potem zostałam zabrana do wielkiej sali, pełnej zamaskowanych ludzi. Parę minut później widziałam zginął Caradoc Dearborn i pierwszy raz spotkałam się twarzą w twarz z Czarnym Panem.
Słuchałem w osłupieniu, mówiła cicho, patrząc się na Zakazany Las za mgłą. Zdziwiłem się, że w ogóle się otworzyła i bałem się przerwać.
-Tego pierwszego dnia zaklęcia rzucał sam Czarny Pan. Nie wiem, co to była za magia, ale nawet z różdżką nie poradziłabym sobie z obroną. Potem przez cztery dni leżałam w celi bez czucia, jak  szmaciana lalka. Kolejne sesje przeprowadzali już Śmierciożercy. Najczęściej jeden. Był to ten człowiek z wesela Longbottom'ów, którego obezwładniłam w lesie. On nigdy nie miał litości. Używał nie tylko zaklęć, ale też różnych mugolskich sposobów. Po powrocie do celi wyglądałam jak kawałek mięsa. Po skończonej pracy zostawiał mnie w pokoju przesłuchań. Wtedy każdy kto chciał, mógł tam wejść i zrobić ze mną, co mu się podobało. Nie mogłam walczyć, nie miałam siły ruszyć ręką. Leżałam tam po prostu na ziemi, zdana na łaskę żołnierzy. Potem byłam znoszona z powrotem do piwnicy i zamykana w celi. Podczas przesłuchań nie pytali o wiele. Głównie o zakon, albo o Dumbledore'a, ale chyba chodziło im przede wszystkim o odwet i odrobinę rozrywki. W bloku, w którym znajdowała się moja cela przeważnie było cicho. Jedynie, kiedy ktoś otworzył drzwi na sąsiedni blok dobiegały mnie jakieś dziwne dźwięki. Jęki bólu i potworne wrzaski. Tak strasznie się bałam. Raz tam trafiłam. Było to coś na kształt szpitala polowego, do którego zabierano więźniów, u których potrzebna była pomoc lekarska, żeby utrzymać ich przy życiu. Było to jednak najgorsze miejsce, do jakiego można było trafić. Lekarze, jeśli w ogóle można ich tak nazwać, czasem nie mając już co zrobić z pacjentem, traktowali go jak królika doświadczalnego. Było to chyba jeszcze gorsze od tortur. Wstrzykiwali im różne rzeczy, nie wiem co to było, ale ci ludzie zwykle dostawali dziwnych objawów i umierali znacznie szybciej. Paradoksalnie wyciągnął mnie stamtąd Sam-Wiesz-Kto. Chyba byłam zbyt cennym więźniem, żeby przypadkiem umrzeć przez wstrzyknięcie mi trucizny. Po jakimś miesiącu, kiedy wróciłam do swojej celi po przesłuchaniu, zastałam w niej kogoś jeszcze. W ciemności nie widziałam jego twarzy, ale słyszałam głos. Był taki ciepły i głęboki. Wnosił spokój zawsze, kiedy go potrzebowałam. To był właśnie Autua. Trafił do niewoli, kiedy kradł jedzenie dla jakichś mugoli. Został oddelegowany, żeby się mną zajmować po przesłuchaniach. Autua zawsze próbował mi pomóc. Pojawił się w najgorszym momencie, kiedy zupełnie straciłam nadzieję i wyzbyłam się wszelkich emocji. Odcięłam się od tego, co działo się z moim ciałem i jedyne czego chciałam, to po prostu umrzeć. On jednak jakimś cudownym sposobem rozpalił mały płomyk nadziei, że kiedyś to się skończy. Za każdym razem, kiedy wracałam do celi, opatrywał moje rany, dawał mi swoje jedzenie i wodę, ogrzewał swoim ciałem, kiedy w piwnicy temperatura spadała poniżej zera. I codziennie kazał mi mówić o tym, co zostawiłam gdzieś tam za murami. Pytał się o was, o rodziców, o Dolinę... Opowiedziałam mu chyba każdą historię, jaką tylko pamiętałam, a Autua przekonywał mnie zawsze, że jeszcze do tego wrócę. Że na pewno nie umrę tam, w niewoli. Myślałam, że był po prostu idealistą. Ale pewnego dnia, kiedy zostałam pobita naprawdę mocno tak, że straciłam przytomność, ocknęłam się w celi, gdy dookoła zrobiło się straszne zamieszanie. Niewiele z tego rozumiałam, byłam naprawdę słaba, a nadal otwarte rany paliły jak ogień. Pamiętam, że Śmierciożerca używał wtedy zatrutego noża. Autua wziął mnie na ręce i schował się na schodach, czekając, aż ktoś z zewnątrz otworzy drzwi. Jego twarz była wtedy taka dziwna... nigdy nie widziałam u niego takiej determinacji. A kiedy wypadł na korytarz pełen Śmierciożerców i zaczął rzucać zaklęcia, wszyscy inni też byli w szoku. Na początku nikt nawet nie zareagował. Dopiero po chwili zaczęła się walka, Autua rozwalił w drzazgi wielkie drzwi wyjściowe i zaczął uciekać do końca zasłony przeciwteleportacyjnej. Śmierciożercy nas gonili, ciągle koło głowy świszczały mi zaklęcia i widziałam, że on już nie miał siły. Ale zrobił to dla mnie. Dosłownie w ostatniej chwili teleportował się i oboje straciliśmy przytomność. Ocknęłam się na ziemi w Dolinie. Nie wierzyłam, że to prawda. Autua leżał koło mnie. Na początku bałam się, że zaraz ktoś nas znowu zaatakuje, jednak wszędzie było tak cicho. On nie chciał wstać. Od wielu dni nic nie jedliśmy, a ten wysiłek był ponad ludzkie siły. Ale to było dla mnie niemożliwe, że Autua... bo przecież on zrobił to wszystko dla mnie. Troszczył się o mnie przez ten cały czas... Dla mnie pokonał armię Śmierciożerców i uciekł z ich twierdzy nie do zdobycia. A teraz miał nie żyć? Nie byłam w stanie nic zrobić! Po prostu nie dałam rady! On dał mi tyle, oddał za mnie swoje życie, a ja nawet nie potrafiłam, nawet tego nie mogłam...
-Dor, już dobrze, już dobrze - chwyciłem ją w swoje ramiona i mocno trzymałem, bo zaczęły nią wstrząsać tak silne szlochy, że nie była w stanie mówić. Rozpłakała się zupełnie i ciągle tylko powtarzała "nie dałam rady, nie byłam w stanie, przepraszam, przepraszam".
-Ciiii - szeptałem jej do ucha i kołysałem się z nią, jak z małą dziewczynką.
Byłem w ogromnym szoku. To wszystko co mi powiedziała, było potworne. Nie rozumiałem, jak można zrobić takie rzeczy drugiemu człowiekowi.
-Wszystko się zaczyna i kończy w twoim umyśle. To czemu dasz siłę, zawładnie nad tobą, jeśli tylko na to pozwolisz. Nie mogę obiecać, że usunę wszystkie twoje obawy, ale mogę obiecać, że nie będziesz przechodzić przez to wszystko sama. - powiedziałem, kiedy trochę się uspokoiła. Siedzieliśmy potem w milczeniu, przytuleni i kołysaliśmy się w prawo i w lewo.
Wziąłbym to wszystko na siebie, byleby ona nie cierpiała. Chciałem wybić co do jednego tych ludzi, którzy ją tak skrzywdzili. Wiedziałem już, że ona nigdy może nie dojść do siebie. Nikt nie zasłużył na coś takiego, a na pewno nie ona! Teraz jednak mogłem tylko ją trzymać mocno.

Lily :
W naszym dormitorium panowała nienaturalna, krępująca cisza. Mary, Alicja i ja siedziałyśmy,  unikając podnoszenia wzroku, każda pozornie zajęta czymś ważnym. Co było powodem? Może raczej kto? Bo to właśnie Max, który wpadł w odwiedziny do Dor i nie chciał wyjść, kiedy okazało się, że jej nie ma. Uparł się czekać na jej powrót akurat tutaj. Szczerze mówiąc i ja byłam zdziwiona, że Dor nie było w łóżku. Na szczęście szybko się odnalazła. Weszła do środka razem z Jamesem, miała zapłakaną twarz i widać było, że prawie zamarzła.
-Potter, dlaczego ona nie ma kurtki? - zapytałam Jamesa, okrywając ją kocem i rozpaliłam w kominku ogień.
-Evans, ona nie ma siedmiu lat, żebym musiał dbać o to, żeby ubierała się na cebulkę. - odparł i rzucił się na moje łóżko.
Pokręciłam niezadowolona głową.
-Gdzie byliście? - zapytała Mary, zamykając książkę.
-Siedzieliśmy sobie na trybunach, trochę pogadaliśmy i tyle.
-Musicie umierać z głodu.
-Mieliśmy kanapki. Cześć, Max - James dopiero go zauważył i kiwnął mu głową na powitanie.
-No właśnie, Dor, Max chciał z tobą porozmawiać - powiedziałam, bo Dorcas jeszcze ani razu się nie odezwała. Spojrzała teraz na swojego chłopaka i uśmiechnęła się do niego ciepło. On przysiadł się do niej, objął ją ramieniem i zaczął jej coś szeptać do ucha.
Spojrzeliśmy się po sobie.
-Mmm, chcecie zostać sami, czy coś? - zapytałam, a Maxwell pokręcił głową i odparł tym swoim nadętym formalnym głosem :
-Nie ma takiej potrzeby. Po prostu chciałem w końcu zobaczyć się z moją dziewczyną, ale może lepszym pomysłem będzie, jeśli byśmy po prostu sami stąd poszli.
-Jak chcesz - mruknęłam i usiadłam koło Alicji, która nadal usilnie go ignorowała.
-Dorcas, może za godzinę spotkamy się na dole i pójdziemy na jakiś obiad razem do Hogsmeade? - spytał Maxwell takim tonem, jakby raczej nie miała innego wyboru.
Pokiwała głową, dała się pocałować i uśmiechnęła się, kiedy wychodził.
Alicja dopiero wtedy odrzuciła jakiś notatki, które udawała, że czyta i odetchnęła z uśmiechem.
-Dor, pomóc ci w przygotowaniach? - zapytała Mary, a ona wstała, zrzucając z ramion koc i podeszła do szafy.
-Raczej sobie poradzę - powiedziała, a my wymieniłyśmy z dziewczynami bezradne spojrzenia i tylko przyglądałyśmy się, jak Dorcas się ubiera w długie czarne spodnie, zmienia sweter na inny, mniej porozciągany niż poprzedni, ale tak samo obszerny i zakrywający wszystko co pod spodem. Potem przystąpiła do makijażu, który ograniczył się do zakrycia sińców pod oczami. Bez cienia dawnej Dori, która szalała z kolorowymi szminkami.
Na koniec założyła wysokie kozaki, płaszczyk z kapturem, pomachała nam na odchodne i zniknęła za drzwiami.
-Jak ja go nie znoszę - wysyczała przez zęby Alicja - Jak ona niby ma dojść do siebie, kiedy ciągle kręci się koło niej ten dupek z kijem wetkniętym w tyłek?!
Zaśmiałam się cicho i przyznałam jej rację. Max był wyjątkowo sztywnym i zadufanym w sobie typem, nie dało się z tym nie zgodzić.
-Dorcas opowiedziała mi wszystko - powiedział nagle James, a my wbiłyśmy w niego spojrzenia.
-Co takiego?
-Też się tego nie spodziewałem, ale opowiedziała mi dokładnie to, co się działo przez ten czas, kiedy jej nie było.
-No więc? Mów co wiesz!
No i zaczął opowiadać. Mówił długo, a my robiłyśmy coraz większe oczy, nie dowierzając, że takie rzeczy w tych czasach się jeszcze zdarzają. Miałam łzy w oczach, kiedy wyobrażałam sobie Dorcas samą w ciemności otoczoną przez te bestie. Opowiadał naprawdę długo. Nagle urwał, kiedy ktoś nacisnął klamkę, a do środka weszła znowu Dor.
-Hej! Jesteś już, jak było? - zapytała Mary, tak jak my przybierając maskę, nie dającą poznać, że o wszystkim wiemy. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęły pełne dwie godziny.
-Miło. Poszliśmy na obiad, Max opowiedział mi, co się u niego działo. Planuje już, kiedy wrócę.
-Chyba sobie żartuje, nigdzie nie możesz wrócić! Tutaj jesteś bezpieczna! - powiedział James tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Tak mu też powiedziałam. Ale wiecie jaki jest Max, tęsknił za mną. - powiedziała uśmiechając się delikatnie.
Zerknęłam na Al, jej mina mówiła : "dziewczyno, co ty robisz? Przecież to jakiś kłamliwy, interesowny gnojek!". Nikt jednak się nie odezwał. Bo co mieliśmy jej powiedzieć?


James :
Zacząłem wdrażać program naprawczy Dorcas. Opracowałem plan, który miał za zadanie może nie tyle ją naprawić i sprawić, że będzie znowu radosnym promyczkiem, ale postarać się odciążyć ją trochę od złych wspomnień, dać jej trochę radości w życiu. Dlatego, kiedy wszyscy poszli do Wielkiej Sali na kolację i Pokój Wspólny opustoszał, ja usiadłem z nią na kanapie w salonie i spróbowałem ją jakoś rozbawić.
Zacząłem śpiewać jej moją nową piosenkę, którą napisałem dla niej, kiedy jej nie było. Próbowałem ją przy tym rozśmieszyć, śpiewając stare hity, których kiedyś słuchaliśmy jako maluchy z zakurzonych winyli rodziców. No i nawet mi się udało. Przypominaliśmy sobie dużo głupich historyjek z dzieciństwa, które w większości kończyły się szlabanami od rodziców, albo długimi chorobami od wyziębienia, jak wtedy, kiedy zarwał się pode mną lód na jeziorze w Dolinie Godryka. Starałem się wtedy udowodnić Dor, jakim to jestem znakomitym łyżwiarzem.
-No i udowodniłeś - zaśmiała się Dorcas, a ja rzuciłem w nią poduszką.
-No ale przyznaj, że byłem od najmłodszych lat bardzo odpowiedzialny i opiekuńczy - powiedziałem poważnym tonem, a ona spojrzała się na mnie pobłażliwie.
-No nie wiem James, ja bym tego tak nie nazwała.
-Przepraszam bardzo, ale kto brał na siebie zawsze całą winę?
-No i o czym to świadczy?
-O tym, że jestem odpowiedzialny.
-Chyba raczej głupi - zaśmiała się, a ja przymrużyłem oczy.
-O nie nie, moja droga, poza tym mam świetny dowód na to, że jestem opiekuńczy i odpowiedzialny jak dobry starszy brat.
-Tak? Ciekawe jaki?
Machnąłem różdżką i z mojego dormitorium przyleciała do nas stara fotografia, którą zrobiła mama Dor i moim zdaniem była wystarczającym dowodem na wszystko. Dbałem nawet o takie drobiazgi, żeby mała Dori miała zapiętą kurtkę. Czy nie byłem wspaniały?



Dorcas uśmiechnęła się do wspomnienia.
-Dobra, braciszku, skoro tak o mnie dbasz, to proszę przypomnij mi jak się gra na gitarze. Wszystko mi wyparowało z głowy. - zażądała.
-Jesteś tego pewna? - zapytałem, a kiedy pokiwała głową odparłem - no dobrze siostrzyczko, pokaż, co umiesz.
Wręczyłem jej gitarę i położyłem się na kanapie, a ona zaczęła grać. Trzeba przyznać szło jej całkiem nieźle. Już kiedyś ją uczyłem, więc byłem dumny, że nauka nie poszła w las.




***

Trudno byłoby mi opisać, co działo się w kolejnych dniach, bo już sam straciłem rachubę. Dużo tego było. Całe szczęście zawsze ktoś miał ze sobą aparat, więc nikt nie zapomni co ważniejszych momentów.




No na przykład tutaj, kiedy całą paczką chodziliśmy nad jezioro. Słońce coraz częściej wychodziło zza chmur. Dawało nam to dużo nadziei, więc często opuszczaliśmy mury zamku. Było super. Nie skupialiśmy się teraz tylko i wyłącznie na ratowaniu Dorcas, ale też na odbudowaniu naszej więzi, która trochę podupadła po skończeniu szkoły.

Zoe Kravitz Pillow Fight GIF

Bitwy na poduszki, łaskotki, ogniska na skraju Zakazanego Lasu i długie posiadówki z lampką wina (albo flaszką czegoś mocniejszego) nie miały końca. Poczuliśmy się, jakbyśmy znowu chodzili do szkoły. Chociaż ani trochę żadne z nas nie przejmowało się regulaminem, nauczyciele też nas kompletnie ignorowali i to był dobry układ.





No dobra szczerze mówiąc, to nie powiedziałem całej prawdy. Byli nauczyciele, którzy podglądali, co robiliśmy i między innymi po wydarzeniach z ostatnich kilku zdjęć, wylądowaliśmy parę razy na dywaniku u dyrektora. Ale kto by się tym przejmował. Byliśmy w końcu Huncwotami. Czego się spodziewali, pozwalając nam wrócić?
Najważniejsze, że Dorcas teraz już nie bała się zasypiać w nocy, a w razie czego zawsze mogła liczyć na mnie.



Każdego dnia starałem się bez spoglądania wstecz, dawać jej nowe powody do uśmiechu. Budować nową silną Dorcas Meadowes, która miała większy asortyment pozytywnych wspomnień niż tych złych. A więc nie obyło się bez tych wszystkich spraw, które robiliśmy całą paczką, no i jeszcze jednej drobnej rzeczy, która wydawała mi się tutaj niezbędna. Musiałem przełknąć dumę, ale dla tej małej blondi zrobiłbym wszystko.
Kiedy nadszedł dzień, gdy moja niespodzianka pojawiła się w Hogwarcie, cały zamek wypełnił przeraźliwy pisk Dorcas.




 
 
Linki :
  • http://rebloggy.com/post/truth-cute-black-and-white-depressed-depression-sad-lonely-hurt-true-alone-broke/44935485640
  • https://pl.pinterest.com/pin/567453621772783863/
  • https://pl.pinterest.com/pin/450993350190426077/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872365836349/
  • https://giphy.com/gifs/ash-stymest-zoe-kravitz-pillow-fight-DW9gfUbXPRV4Y
  • https://www.tumblr.com/tagged/zedd-beautiful-now
  • https://pl.pinterest.com/pin/294352525624580145/
  • https://pl.pinterest.com/pin/162129655312362288/
  • http://amelia-thebold-blog.tumblr.com/post/39326990349/karen-gillan-gif-hunt 
  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1
  • https://pl.pinterest.com/pin/276619602085351230/
  • https://pl.pinterest.com/pin/265079128049328292/
  • https://pl.pinterest.com/pin/531213718530730939/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872365855445/
  • https://hipindie.tumblr.com/
  • http://a-boy-smoker.tumblr.com/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872365854975/