czwartek, 31 grudnia 2015

rozdział 31

James:
Jutro występ, napisałem piosenkę, miałem dobrą muzykę i dwie zaufane osoby w zespole. Prawie każdy wieczór spędzałem na wymyślaniu tekstu, nut i planu na zemszczenie się na McGonagall. Wyglądało na to, że pójdzie dobrze.
Wyszedłem z klasy OPCM, kierując się na obiad do Wielkiej Sali, kiedy usłyszałem za sobą krzyk:
-Hej, Potter!
Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącego w moją stronę wysokiego chłopaka.
-Znamy się?
-Fabian Prewett - powiedział z uśmiechem i uścisnął mi dłoń. Nie do końca wiedziałem czego ode mnie chciał, nie był z mojego domu, nigdy nie rozmawialiśmy, chyba nawet nie był w moim wieku.
-Słyszałem, że będziesz występował na jutrzejszej imprezie. Chciałbym się dołączyć.
-Nie sądzisz, że trochę za późno? Nie znasz materiału.
-Szybko się uczę. Serio weź mnie, przydam się. Sprout nie chciała mnie dopuścić, bo miała za dużo chętnych.
Przyjrzałem mu się sceptycznie.
-Nie wyglądasz mi na gościa rock'n'roll...



-Szczerze? Ty też nie.
Uśmiechnąłem się zadowolony.
-Po obiedzie próba, u mnie.
-Będę. - powiedział i poszedł w swoją stronę.
Obok mnie pojawiła się Dorcas i odprowadziła wzrokiem Fabiana.
-Kto to? - zapytała.
-Jakiś gość. Chce ze mną występować.
-To szybko się ogarnął. - zaśmiała się. - Ale skąd on się wziął?
-Nie mam pojęcia, po prostu do mnie podszedł, powiedział, że nazywa się Fabian Prewett i że chce ze mną występować.
-Prewett? To nie jakiś krewny Syriusza?
-Możliwe... tak czy inaczej się zgodziłem. Nie zależy mi na tym żeby jakoś szczególnie dobrze wypaść. Muszę go tylko uświadomić co do moich planów.
-Myślisz, że jest wolny? - zapytała, jakby w ogóle nie słuchała tego, co mówię.
-Nie mam pojęcia, znam go pięć minut.
-Cholernie gorący. - powiedziała, patrząc się na znikającego wśród tłumu Prewett'a, a zaraz potem roześmiała się perliście.


***

Fabian Prewett był cenną zdobyczą w moim zespole. Był serio utalentowany, od razu załapał o co chodziło w piosence, a kiedy dowiedział się, co planowaliśmy z Huncwotami, nie powiedział nic w stylu, że to dziecinne, tylko szczerze się śmiał. Oni ćwiczyli, ja próbowałem jeszcze dopracować cały scenariusz występu, zawsze w dowcipach pomagał mi Remus, ale tym razem gdzieś go wcięło, a w dormitorium byli tylko Syriusz, Peter i chłopaki z zespołu. 
Miałem blokadę twórczą, wstałem i podszedłem do Łapy. 
-Potrzebuję czegoś dla weny. - powiedziałem, a on uśmiechnął się rozbawiony i z kieszeni w marynarce wyciągnął piersiówkę. 
-Na zdrowie. 
-Dzięki - pociągnąłem i zakrztusiłem się, wypluwając połowę na Łapę. 
-Wielkie dzięki, stary! - zawołał, ściągając marynarkę i koszulę, żeby je odplamić różdżką. 
-Merlinie, co to było? - zapytałem, kiedy skończyłem kaszleć. 
-Trochę eksperymentowałem. Pomieszałem to i owo. - powiedział, piorunując spojrzeniem śmiejącego się Peter'a. 
-Więcej tego nie rób - odparłem - smakuje jak sfermentowane siki trolla. 
Poszedłem do łazienki, wypłukałem usta wodą i wróciłem do pokoju. Usiadłem, opierając się o pianino i znowu zabrałem się za obmyślanie strategii. 


***

Było mnóstwo ludzi, cały Hogwart zlazł się do Wielkiej Sali, tam gdzie zwykle stał stół nauczycieli, była scena, na którą po kolei wchodzili wykonawcy, którzy mieli lepszy lub gorszy repertuar. Moim zdaniem nikogo na sali nie obchodziło kto i co śpiewał, po prostu tańczyli, gadali i wygłupiali się. Skrzaty przygotowały przekąski, które stały na stołach przy ścianach sali, a na środku był jeden gigantyczny parkiet. 
-Panie Potter, zaraz pańska kolej - usłyszałem głos McGonagall, która wszystko nadzorowała.  
-Jasne, pani profesor. - powiedziałem i wziąłem do ręki gitarę. Kiwnąłem głową na chłopaków i wyszliśmy. 
Rozległy się oklaski, a w oczy uderzyło mnie światło reflektora. 
-Panie i panowie! Chciałbym zadedykować tą piosenkę wszystkim kobietom mojego życia, kocham was, moje piękne! - krzyknąłem i zalała mnie fala aplauzu. Najwyraźniej słychać było damskie głosy, które odkrzykiwały, że też mnie kochają. Poczułem się jak idol milionów. Jeśli do tej pory miałem jakąkolwiek tremę, to teraz nie było po niej śladu. 
Zacząłem grać, a na sali zapadła cisza. (piosenka) Wolałbym, żeby zaczęli się bawić, a nie wsłuchiwali się w każde słowo, tekst nie był jakiś bardzo ambitny. Na szczęście Dorcas jakby czytała w moich myślach i zaczęła tańczyć na samym środku, potem dołączyły do niej dziewczyny i reszta ludzi. 
W idealnie co do sekundy wyliczonym momencie mrugnąłem do Syriusza, on odczekał chwilę i wtedy zaczęło się przedstawienie. 
Najpierw zgasło światło, wszyscy zamarli, nie było nic widać, przestaliśmy grać i zaczęliśmy liczyć w myślach. Kiedy każdy zastanawiał się co się dzieje, a my doliczyliśmy do dziesięciu, jednocześnie zaczęliśmy grać i na suficie wybuchły fajerwerki, układające się w ogromne M*. 


Cała widownia zadarła głowy w górę, podziwiając naszą wizytówkę. Fajerwerki oświetliły ich zdziwione twarze, uśmiechnąłem się na widok min nauczycieli, tylko Dumbledore wyglądał na przeszczęśliwego. Widać jedynie on potrafił docenić sztukę i umiał się bawić. 
Piosenka dobiegła końca, a M zniknęło. Wszyscy zaczęli klaskać, a my ukłoniliśmy się do samej ziemi. 
Zeszliśmy ze sceny, odprowadzeni przez najgłośniejsze brawa, jakie były tego wieczoru. Natychmiast przybiegła do mnie Dorcas i rzuciła mi się na szyję. 
-Merlinie, James to było coś pięknego! - zawołała, przekrzykując brawa dla następnego zespołu, wchodzącego na scenę. 
-Dzięki Doruś, McGonagall nas zabije, ale było warto. 
-Hej, nie będzie tak źle. Dumbledore się uśmiechał, więc może tylko wywalą cię ze szkoły. - powiedziała ze śmiechem. 
-Potrafisz pocieszyć człowieka. 
-Mam nadzieję, że zaliczam się do kobiet twojego życia. 
-No jasne, jesteś na pierwszym miejscu razem z moją matką i Lily. 
-Idealnie Rogaczu idealnie - powiedział Syriusz, który pojawił się za plecami Dor. 
-Wielkie dzięki, Łapo, gdyby nie ty, byłoby to równie nudne gówno co występy ślizgonów. 


Lily: 
Dumbledore wstawił się za Huncwotami i jakoś uniknęli kary. McGonagall oczywiście strasznie się wściekła, ale to co zrobili nauczyło ją, że takie metody wychowawcze na nich nie działały. Od imprezy minęły trzy tygodnie, a Potter upomniał się o naszą randkę. No i tak wyszło, że dzisiaj wieczorem byliśmy umówieni. 
-Co założysz? - zapytała Alicja. Byłam z nią sama w pokoju, Mary i Dorcas uczyły się w bibliotece, a Ali została, żeby pomóc mi się przygotować. Sama zresztą się zaproponowała, ale skończyło się tak, że leżała na łóżku i przeglądała magazyny. 
-Nie wiem jeszcze, myślałam, żeby ubrać się zwyczajnie, wiesz jakoś na luzie. 
-Żartujesz, prawda? 


-Pamiętasz co powiedziałam w walentynki? Potter jest jednym z najlepszych chłopaków w zamku. Trzeba na nim zrobić dobre wrażenie, kiedy tylko ma się okazję.
-Jakoś mi na tym nie zależy...
-A mi tak. Jak nie dla niego, to zrób to dla mnie. - powiedziała błagalnym głosikiem, wstała i podeszła do szafy.
-Zaaaaraz... to - wyjęła sukienkę - to, to, to i może to. - powiedziała, wyciągając dodatki.
-Nieźle. Znowu zamierzasz mi pożyczać ciuchy?
-Tylko moje się do czegokolwiek nadają.



***

Czekał na mnie tak jak poprzednio - w salonie. Podeszłam do niego, a on pocałował mnie w policzek. Tak samo skończyliśmy ostatnią randkę. 
-Pięknie wyglądasz, Lily. 
-Dziękuję - poczułam jak rumieńce pojawiły się na mojej twarzy. 
Wyszliśmy przez dziurę po portrecie i zaczęliśmy przemierzać kolejne korytarze. 
-Ktoś nas może złapać, jest już po ciszy nocnej. 
-Jesteś prefektem, nikt ci nic nie może zrobić. 
-Nie mam dzisiaj patrolu. 
-Boisz się? - spojrzał się na mnie, a ja nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Nie ośmieszę się przed nim, mówiąc, że tak, ale taka prawda. Z McGonagall już miał na pieńku i oboje mielibyśmy kłopoty, gdyby nas ktoś złapał. Zwłaszcza, że dzisiaj patrole mieli ślizgoni. 
Jednak on jakby przewidział moją walkę myśli i zanim zdążyłam się odezwać, powiedział: 
-Mam coś specjalnego na tą okazję. 
Z marynarki wyciągnął jakieś zawiniątko z materiału. Kiedy je rozłożył, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. 
-Czy to.. 
-Peleryna niewidka? Dokładnie. 
-Nie pytam skąd ją masz. Ale wiesz, że... 
-Jest super rzadka i super zajebista? No jasne, że wiem. Ale musisz to zachować dla siebie, nie przydałaby mi się, gdyby wszyscy wiedzieli, że ją mam. O tym wiedzą tylko Huncwoci, Frank i Dorcas. 
-Nikomu nie powiem. 
-To świetnie. A teraz Lily, co powiesz na randkę pod gwiazdami? 
Wyszliśmy na dwór, a on wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę boiska. 
Na środku leżał koc i kilka poduszek. Zdjęliśmy pelerynę niewidkę i usiedliśmy na kocu. James położył się na plecach i spojrzał się na niebo. 
-Dziękuję, że się zgodziłaś - powiedział, nie spuszczając wzroku z gwiazd. Spojrzałam się tam gdzie on i zaparło mi dech. Kochałam niebo, kochałam gwiazdy, ale teraz było inaczej. Nie było tak jak na poprzedniej randce. Nie było wielkiej pompy, tańców i wina. Był tylko koc, zapach świeżej trawy, bezkresne niebo i my. 
-Mogłabym się tak patrzeć w nieskończoność. 
-Nie byłem pewien, czy ci się spodoba. Niektórzy nie potrafią docenić gwiazd. 
-Pamiętam, jak w czwartej klasie poszłyśmy z Dor w nocy na wierzę astronomiczną. Wytrzymałyśmy tylko pół godziny. Strasznie się bałyśmy, że nas ktoś złapie.
-No po Dor można się tego spodziewać.
-Wy macie pelerynę niewidkę. Zawsze zastanawiałam się w czym tkwi sukces Huncwotów, a tu proszę. Wcale nie jesteście tacy genialni, po prostu jesteście niewidzialni.
-Genialni też, uwierz mi. Peleryna sama by tego wszystkiego nie wymyśliła.
I jeszcze długo rozmawialiśmy i nie rozmawialiśmy. Ze zdziwieniem odkryłam, że chwile ciszy nie były wcale krępujące, wręcz przeciwnie. Oczyszczały atmosferę. Kiedy postanowiliśmy wracać, mogłam śmiało stwierdzić, że James Potter był kimś, z kim mogłabym spędzać dużo czasu. Co więcej nawet bym tego chciała.


Dorcas:
Długo czekałyśmy na powrót Lily do dormitorium. Było już grubo po północy, kiedy usłyszałyśmy charakterystyczne trzeszczenie schodów i jak oparzone zerwałyśmy się z kanapy.
-W końcu - powiedziała Alicja, odkładając na bok książkę.
-Chodźmy, tylko cicho. - Mary położyła sobie palec na ustach i wszystkie zaczęłyśmy iść na palcach w stronę drzwi.
Najostrożniej jak potrafiłam, uchyliłam drzwi tak, żeby można było zobaczyć korytarz prowadzący do dormitoriów.
Mary położyła się płasko na podłodze, ja kucnęłam koło niej, a Alicja pochyliła się tuż nad nami. Wszystkie przycisnęłyśmy twarze do drzwi i wytężyłyśmy wzrok.
-Nic nie widzę...
-Ciiii, jeszcze chwila...
I wtedy ich zobaczyłyśmy. Lily była boso, ściskając buty w ręce, oboje stali i rozmawiali szeptem. A potem stało się coś na co wszyscy czekali.






Linki:
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
  • https://www.youtube.com/watch?v=tixG8P_D43k
  • https://www.tumblr.com/tagged/harry-potter-gif
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/30211539887/holland-roden-gifs

*M - M od Marauders, czyli huncwotów :D

sobota, 26 grudnia 2015

rozdział 30

Remus:
Wyciągnąłem spod łóżka sportową torbę i zacząłem wrzucać do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy skończyłem, wziąłem z szafki nocnej fiolkę z eliksirem od pielęgniarki i wypiłem go jednym łykiem. Huncwoci obserwowali mnie w milczeniu, gdy byłem gotowy, rzuciłem im krótkie spojrzenie, a oni doskonale wiedząc co robić, wstali, wzięli kurtki i wyszli za mną z dormitorium. Robiliśmy to co miesiąc, doskonale znaliśmy schemat, najpierw Wrzeszcząca Chata, potem przemiana i reszta zależała od nich. Nigdy nie pamiętałem wiele z moich wilkołaczych nocy, Syriusz i James zawsze zapewniali mnie, że było super, że w życiu się tak dobrze nie bawili, więc wyglądało na to, że traciłem dobrą zabawę. No cóż, dla mnie to nigdy zabawą nie było i podejrzewam, że nigdy nie będzie.
Już się zmienili, wyszliśmy z zamku pod peleryną, Peter jak zawsze pobiegł pierwszy i droga do Wrzeszczącej Chaty stała dla nas otworem.
Rozłożyłem na podłodze rzeczy i usiadłem na krześle, czekając na przemianę. Nie musiałem czekać długo, po kwadransie oślepił mnie koszmarny ból kości i mięśni. Krzyczałem, ale nie przynosiło to dużej ulgi. W końcu mój ludzki umysł został zagłuszony przez zwierzęcy instynkt i przestałem kojarzyć.

***

Ocknąłem się na starym łóżku we Wrzeszczącej Chacie, byłem nagi, przykryty tylko cienkim kocem, trząsłem się z zimna. Byłem sam. Wstałem, założyłem na siebie przyniesione z zamku ubrania i podszedłem do lustra. Tym razem nie było tak źle. Poza jednym, długim rozcięciem na przedramieniu, byłem właściwie cały i zdrowy. Wszystko mnie koszmarnie bolało, każdy mięsień był wciąż napięty. Zszedłem na dół i jak zwykle zastałem chłopaków w salonie, gadali, śmiali się i jedli paszteciki dyniowe, które podprowadziliśmy z kuchni specjalnie na tą okazję. 
-Cześć Rem, no i jak? Żyjesz? - zapytał James, kiedy mnie zobaczył. 
-Padam ze zmęczenia. 
-To jak, spadamy? - Syriusz podniósł się i zaczął zbierać rzeczy do torby. Peter rzucił mi pasztecika, którego z wdzięcznością przyjąłem. Umierałem z głodu. 
Zarzuciliśmy na siebie pelerynę niewidkę i wyszliśmy na dwór. Było jeszcze ciemno, choć tuż nad horyzontem było już widać cienką linię słońca. 
Bez problemów dotarliśmy do wierzy Gryffindor'u, w salonie zdjęliśmy pelerynę i kiedy chcieliśmy iść do naszego dormitorium, zatrzymał nas głos. 
-Remus? - Mary wyszła z cienia i uśmiechnęła się do mnie delikatnie. 
-Taa, to my lecimy, może złapiemy jeszcze trochę snu przed lekcjami - powiedział Łapa i cała trójka poszła na górę. 
-Cześć Mary, co tu robisz? 
-Martwiłam się trochę. Jak poszło? 
-Bez niespodzianek, zresztą jeszcze mi będą musieli opowiedzieć co robiłem. Wiesz, ja nie pamiętam dużo. Mam tylko przebłyski. 
-Jasne. A to? Co się stało? - zapytała, wskazując na długą szramę na mojej ręce. 
-Aaa wiesz, że nie wiem? 
-Powinieneś to opatrzyć. Jak chcesz, to mogę się tym zająć. - powiedziała, sięgając do kieszeni szlafroka po różdżkę. 
-Dzięki - usiedliśmy na kanapie, wyszeptała kilka zaklęć, a moja rana ładnie się zagoiła. 
-Zrobione - uśmiechnęła się i schowała różdżkę. 
-Musisz być strasznie zmęczony, nie będę już przeszkadzać. - powiedziała, wstając. 
Uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz i zaczęła iść w stronę schodów. 
Coś mnie tknęło, bo nagle zawołałem: 
-Mary! 
Odwróciła się, a ja sam nie mając pojęcia co i dlaczego robię, podszedłem do niej i pocałowałem ją. 


Tak po prostu. I ja i ona na chwilę wstrzymaliśmy oddech. Oderwałem się od niej i nie mając pojęcia, co teraz powinienem zrobić, powiedziałem po prostu: 
-Dziękuję. 
-Proszę. - uśmiechnęła się i poszła do siebie. 


Lily: 
Walka myśli w mojej głowie trwała przez pół nocy, długo zbierałam się w sobie, aż w końcu postanowiłam się przełamać. Za oknami było już jasno, Alicja, Mary i Dorcas jeszcze smacznie spały, miały wstać dopiero za pół godziny, więc miałam jeszcze trochę czasu. 
Spuściłam nogi na ziemię, założyłam kapcie, zarzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam z dormitorium. Po drodze powtarzałam sobie w duchu, że to nic takiego i że przecież dam sobie radę. 
Kiedy doszłam w końcu do dormitorium chłopców, uchyliłam lekko drzwi i wślizgnęłam się po cichu do środka. Podeszłam do łóżka Potter'a i zatrzymałam się. Teraz znowu ogarnęły mnie wątpliwości, ale nie było już odwrotu. Pochyliłam się nad nim i potrząsnęłam lekko jego ramieniem. 
-Potter. Potter obudź się. 
-C-co? Lily? Co ty tu robisz na Godryka, jest jakaś szósta rano! 
-Cicho - syknęłam, a on od razu się zamknął. 
-O co chodzi? - zapytał szeptem. 
-Zgadzam się. 
-Co? 
-Zgadzam się. Pójdę z tobą na tą głupią randkę. Zadowolony? 
-Jeszcze jak, ale czemu mówisz mi to akurat teraz. 
-Bo tak. Jak ci się coś nie podoba, to możemy nigdzie nie iść. 
-Nie no wyluzuj, wszystko jest cacy i śpiewa. To co teraz? - zapytał, podnosząc jedną brew i patrząc się na mnie wymownie. 
-Nie wyobrażaj sobie za wiele. Idę do siebie. 
-A myślałem, że zostaniesz. 
-Potter... 
-No dobra już dobra. Dobranoc, Lily. 
-Dobranoc, James. - powiedziałam i poszłam w stronę wyjścia. Zamykając drzwi, zobaczyłam jak się uśmiecha sam do siebie. Też się uśmiechnęłam. 



James:
Obudziło mnie przeraźliwe miauczenie kota Dor, który stał obok mojego łóżka i widać chciał wejść, ale był jeszcze za mały, żeby doskoczyć.
-Chodź tu, debilu - powiedziałem, biorąc go na ręce. Wyszedłem z dormitorium i skierowałem się do pokoju dziewczyn.
-Dorcas, pilnuj tego kota, nie daje mi żyć. - rzuciłem go na jej łóżko. Dziewczyny były już w trakcie przygotowań na lekcje, Dorcas pakowała torbę, Alicja malowała się, a Mary czesała włosy.
-Gdzie Lily? - zapytałem, siląc się na obojętny ton.
-W łazience, idź sobie, James, śniadanie za piętnaście minut, a ty tu paradujesz bez koszulki.
-Wiem po prostu jak to na ciebie działa. - poruszyłem sugestywnie brwiami, a ona przewróciła oczami i odparła:
-Ile my się znamy, Jamie?
-Oj Doruś Doruś...
Nagle trafiła we mnie poduszka.
-No dobra, dobra, już mnie nie ma. - zamknąłem drzwi i poszedłem do swojego pokoju.
Szybko ubrałem się, wrzuciłem do torby potrzebne rzeczy i poszedłem na śniadanie.
Chłopaków już nie było, spotkałem ich w Wielkiej Sali. Wszyscy wyglądali niewyjściowo, mieli ogromne wory pod oczami i blade twarze, ale humory i tak im dopisywały.
-Siema. - powiedziałem, siadając koło nich i nalałem sobie kawy.
-A ty co taki zadowolony? - zapytał Remus, patrząc się na mnie spod uniesionych brwi.
-Miałem udany poranek - powiedziałem, wspominając krótką rozmowę z Lily.
-Był rudy? - Syriusz zrobił bardzo jednoznaczną minę.
-Może, może -  odparłem, uśmiechając się do przechodzącej właśnie Evans.
-Proszę o uwagę! - McGonagall stanęła przy mównicy, po czym zrobiła miejsce dla dyrektora. Wszyscy spojrzeli się na Dumbledore'a z wyczekiwaniem co powie.
-Moi kochani, mam dla was ważną informację. Zauważyliśmy, że bardzo spodobał wam się nasz bal rocznicowy - kilka osób zaklaskało z entuzjazmem - dlatego ja i wszyscy nauczyciele stwierdziliśmy, że miło by było mieć takie imprezy częściej. W końcu życie to nie tylko nauka! Jednakże, aby zrealizować ten plan, to wy musicie nam pomóc w organizacji. Dlatego też opiekunowie domów wytypują osoby, które miło by było zobaczyć na najbliższej imprezie jako wykonawców. Oczywiście możecie się też zgłaszać na własną rękę. Liczę na was! - zawołał uśmiechając się szeroko.
-Panie Potter - usłyszałem za sobą. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem McGonagall, która świdrowała mnie spojrzeniem.
-Tak?
-Chciałabym zaprosić pana do mojego gabinetu. Teraz jeśli można.
-Jasne - wstałem i poszedłem za nią, odprowadzony przez zdziwione miny chłopaków.
Weszliśmy do jej gabinetu, ona zajęła miejsce za biurkiem, ja usiadłem na krześle i zapadła krótka cisza.
-Ze względu na pańską jakże szeroką działalność na terenie szkoły - zaczęła, a ja z lekkim uśmiechem zrozumiałem, że chodziło jej o masowe łamanie regulaminu - miło by było zobaczyć pana na najbliższej imprezie, robiącego coś dla odmiany pożytecznego.
-Pożytecznego? Jestem kapitanem drużyny, to nie wystarcza? - zapytałem, nieco urażony jej uwagą.
-Całe wydarzenie odbędzie się za dwa tygodnie, proszę się przygotować. - zignorowała mnie. Rany, jak my się kochamy.
-Mam śpiewać? - zmarszczyłem czoło.
-Słyszałam, że ma pan już jako takie doświadczenie, jak pan chce może pan dobrać sobie jakąś grupę, albo grać na czymś. Proszę tylko, żeby nie angażował pan w to pana Black'a.
Chciałem coś powiedzieć, ale ona wstała i oznajmiła:
-To wszystko, proszę już iść na lekcje.
Wyszedłem z gabinetu, miałem ogromną ochotę coś rozwalić.
Olałem lekcje, wziąłem miotłę z dormitorium i poszedłem latać.
Umiałem śpiewać, umiałem też grać na gitarze, ale bez przesady. Nie miałem najmniejszej ochoty na występowanie przed całą szkołą. Nie to że miałem tremę, po prostu nie było to w moim stylu.
-Proszę tylko, żeby nie angażował pan w to pana Black'a - przedrzeźniałem ją, zataczając pętle nad Zakazanym Lasem.
Łapa na pewno się ucieszy.
Co ja niby zrobię, przecież to jest jakiś samobójczy pomysł i ona o tym wiedziała. Ale dobra, jeśli chcę mieć widowisko, to będzie je miała. Sama tego chciała.

***

-Gdzie ty byłeś? - zapytał Łapa, kiedy wieczorem przyszedłem do dormitorium. 
-Latałem. - powiedziałem, a on już wiedział, że coś musiało mnie wkurzyć. Dał mi papierosa i sam też zapalił. 
-Czego chciała? 
-Mam występować. Cholera zachciało jej się widowiska. 
-Raczej postanowiła cię w końcu udupić. Mogę ci pomóc, jak chcesz. 
-Zabroniła cię angażować. 
-Zabroniła? I myśli, że to jej coś da? - zaśmiał się. 
-Najwyraźniej. 
-No Rogaczu, zaczynało mi się nudzić. - uśmiechnął się przebiegle. 

image

W tym roku znacznie przystopowaliśmy z żartami, mieliśmy zbyt wiele problemów, ale oboje wiedzieliśmy, że jeśli McGonagall rzucała nam wyzwanie, to my zaczynaliśmy wojnę. 




Linki: 
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/13472548174/carey-mulligan-gifs
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
  • http://thousands-of-gifs.tumblr.com/post/26441327589/ben-barnes-gifs

piątek, 25 grudnia 2015

rozdział 29

Remus:
Za drzwiami było słychać tubalne szczekanie Kła, kiedy kolejny raz miałem zapukać do chatki Hagrida, drzwi otworzyły się z rozmachem, a Kieł wypadł na nas z impetem, powalając Peter'a na ziemię.
-Co tak długo? - zapytał Syriusz Hagrida, który stał w progu i obserwował jak brytan obślinia całą twarz Glizdogona.
-Tak mi się przysnęło jakuś, ale zresztą... co wy dzieciaki znowu narozrabialiście? Takich psotników to w Hogwarcie chyba jeszcze nie było. Ale wy dziewczyny? Teguś to się po was nie... - urwał, widząc miny dziewczyn.
-Nie nasza wina, Hagridzie, że McGonagall jest spięta, jakby kija w dupie miała.
-Syriusz! - zawołał Hagrid.
-Taka prawda. - wzruszył ramionami, opierając się o ścianę chatki.
-Dobra, co robimy? Mamy w końcu szlaban, nie? - powiedziałem, a Hagrid walnął się otwartą dłonią w czoło i na chwilę zniknął w domku, po czym wrócił, trzymając wiaderko z narzędziami.
-Trzeba nam oczyścić sowiarnię, w końcu sowy też muszą mieć czysto, nie? - zaśmiał się, wepchną James'owi wiadro w ręce i ruszył w stronę zamku.

***

-Czyszczenie ziemi z gówna! Możnaby to zrobić jednym machnięciem różdżki! Po co sowom czysta podłoga, przecież im jest i tak obojętnie gdzie srają! - narzekał Syriusz, skrobiąc grzędy. 
-Mogłoby być sto razy gorzej, zamknij się i pracuj, może to skończymy przed obiadem - powiedziała Lily, przewracając oczami. 
Klęczałem na ziemi, czyszcząc podłogę wokół siebie, a obok mnie siedziała Mary. Kiedy byłem w trakcie bitwy myśli, czy się do niej odezwać czy nie, ona powiedziała: 
-Moglibyśmy się zamienić, ta sowa dziwnie się na mnie patrzy, mam wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci.
Kiwnąłem głową i przepuściłem ją na swoje miejsce. 
-Czemu jesteś taki cichy? - zapytała po chwili. 
-Ja? Wydaje ci się. - mruknąłem, starając się ją zbyć. 
-Jesteś, to znaczy nigdy nie gadasz tyle co Potter, albo Black, ale dzisiaj już w ogóle nic nie mówisz. - naciskała. Przerwała pracę, patrząc się na mnie intensywnym spojrzeniem. 
-Jestem zmęczony. 
-Byłeś wczoraj gdzieś? 
-Nie, niedługo będzie pełnia, więc wolałem zostać. A ty? Gdzie poszliście? 
-Byłam w Hogsmeade z takim jednym chłopakiem, w sumie niezbyt dobrze go znam, ale nie chciałam jako jedyna z dziewczyn zostać w dormitorium. Właściwie to... nie było jakoś super. - westchnęła, robiąc niezadowoloną minę i wyjaśniła - Poszliśmy do pani Puddifoot, był straszny tłok, nie dało się nawet normalnie porozmawiać. Zresztą i tak nie mieliśmy o czym gadać. Jak wróciłam, Lily i Dor już spały, więc nawet nie mogłam im opowiedzieć jak było. Nawet nie powiedział mi, czy wyglądam ładnie. - wyżaliła się i wróciła do pracy, z dziwną zawziętością szorując szczotką posadzkę. 
-Wyglądałaś ładnie. Bardzo ładnie nawet. - nie miałem pojęcia czemu to powiedziałem, wszedłem na niebezpieczny grunt zupełnie bez potrzeby, a teraz zapadła krępująca cisza. Nie wiedząc co zrobić, czy powiedzieć, uśmiechnąłem się tylko. Ulżyło mi, kiedy Mary też się uśmiechnęła i cicho podziękowała. 


Lily:
Wróciłyśmy do dormitorium brudne, śmierdzące i bez najmniejszej chęci do życia. Dorcas poszła odprowadzić Hagrida do chatki, bo koniecznie chciał porozmawiać o jej rodzicach.
-Nigdy więcej - warknęła Alicja i trzasnęła drzwiami do łazienki.
-McGonagall pewnie tańczy z radości, że nam tak dokopała. - powiedziałam, siadając na podłodze. Każda z nas była zmordowana i wkurzona, jedynie Mary przez całą drogę nie narzekała, a teraz tylko schowała się za książką.
Po kwadransie pojawiła się Dor, z podejrzanie radosną miną.
-Twój entuzjazm mnie dobija - jęknęłam, a ona tylko machnęła ręką i usiadła koło mnie.
-Zaraz ci się poprawi humor, Liluś, zobacz co znalazłam po drodze. - powiedziała, rozpinając poły płaszcza i odsłaniając ukrytą pod spodem niespodziankę. Zerwałam się na równe nogi, wydając przeraźliwy pisk.
-Matko Lily, głośniej się nie... - z łazienki wyjrzała Al, ale urwała, kiedy zobaczyła, co przyniosła Dorcas.
Mary też odłożyła na bok książkę i razem z nami zaczęła pochłaniać wzrokiem naszego małego gościa.
-Znalazłam go, kiedy wyszłam od Hagrida, powiedział, że skoro to ja go zobaczyłam, to jest mój. - powiedziała, prawie podskakując z radości.
Na rękach trzymała małego kotka, który bawił się kosmykami jej włosów.
-O Merlinie, zawsze chciałam mieć kota. - westchnęła Mary. Wszystkie chciałyśmy, rozmawiałyśmy o tym od pierwszej klasy, bo w naszym dormitorium nigdy nie było zwierząt. Dorcas miała tylko sowę, ale ona mieszkała w sowiarni i prawie jej nie widywałyśmy.
-O rany, muszę go pokazać James'owi! Padnie z zazdrości! - zawołała Dor i popędziła do chłopaków, a my naturalnie za nią.
Wparowałyśmy do męskiego dormitorium, Dorcas od razu rzuciła się na łóżko Potter'a i walnęła go otwartą dłonią w ramie.
-James, spójrz! - odwrócił się do niej. Na początku nie wiedział, o co jej chodziło, ale zaraz potem oczy wyszły mu z orbit.
-Dor! Czemu ty zawsze dostajesz wszystko pierwsza?! - zawołał, a ona roześmiała się wdzięcznie i pokazała mu język.
-Wiedziałam, że tak powiesz. Jesteś taki przewidywalny. - pokręciła głową, dalej się śmiejąc.
-Czy on nie jest piękny? - powiedziałam, siadając obok. Stwierdziłam, że ja i Potter jesteśmy już na tym etapie, że możemy rozmawiać o takich zwyczajnych rzeczach. Ostatnio zaobserwowałam, że odkąd zaczęliśmy się normalnie traktować, on wydał mi się nawet przystojny. Zaczęłam rozumieć ten cały szum wokół niego i Black'a.
-Jestem facetem, nie będę się rozczulał nad kociakiem. - powiedział, robiąc poważną minę, ale zaraz dodał:
-No dobra, jest najpiękniejszym stworzonkiem, jakie widziałem.
-Co się tu wyprawia? - do pokoju weszli inni Huncwoci, a my od razu zrelacjonowałyśmy im co się działo.
-Jak go nazwiecie? - zapytał Peter, trzymając się lekko z boku. Widać było, że się trochę bał, ale nikt nie miał ochoty na dogryzanie mu.
-Jeszcze nie wiem, ale coś się na pewno wymyśli.
Jedno jest pewne, z chłopaków kot najbardziej polubił James'a, a najmniej chyba Black'a. Potter skomentował to jednym zdaniem:
-Kota do psa nie przekonasz.
Alicja wzięła kotka na ręce i odwróciła się tak, że widać było jego maleńki pyszczek.
-Możecie mi zrobić z nim zdjęcie? - poprosiła, a ja chwyciłam aparat Frank'a.
-Zrobione.



Dorcas:
Rano obudziłam się dziwnie wcześnie, więc korzystając z tego, że łazienka była wolna, poszłam wziąć prysznic. Ubrałam się standardowo w czarne ubrania, jeszcze nie byłam do końca gotowa na wyjście z żałoby. Dziewczyny się dopiero budziły, kiedy zwolniłam łazienkę, do śniadania też zostało trochę czasu, więc wzięłam kotka na ręce i poszłam do salonu. Siedziało tam sporo osób, paru chłopaków z siódmego i kilka plotkar z piątej klasy.
Usiadłam w fotelu i jedną ręką zaczęłam przeglądać notatki potrzebne na dzisiejsze eliksiry, a drugą głaskałam kota.
-Co tak wcześnie, Meadowes? - usłyszałam za sobą i zaraz potem na kanapę jak worek ziemniaków spadł Black. No dobra, zrobił to z ogromną nonszalancją, a porównałam go do worka ziemniaków z czystej złośliwości, ale nie sposób ukryć, że po wypowiedzeniu zaledwie jednego zdania, miałam go serdecznie dość.
-Mógłbyś pójść dręczyć kogoś innego? - zapytałam, nie przerywając czytania notatek.
-Przecież wiesz, że z nikim nie jest jak z tobą. - powiedział i choć się na niego nie spojrzałam, to widziałam w głowie ten jego firmowy uśmiech, który doprowadzał mnie do szału.
-Uważaj, bo jeszcze ktoś pomyśli, że się zakochałeś.
-Wszyscy wiedzą, że za mną szalejesz.



Roześmiałam się histerycznie.
-Chciałbyś.
-Słonko, ja nie muszę chcieć, ja to po prostu mam. Przyznaję, jest mi to nawet na rękę. Mogę się z tobą przespać, kiedy tylko mam na to ochotę.
Te wkurzające dziewczyny z piątego roku, które nic tylko wszystkim obrabiały nam zadki, spojrzały się na nas spojrzeniem, z którego można było wyczytać, że już po śniadaniu cała szkołą będzie sądziła, że jestem łatwa i sypiam z Black'iem. On doskonale wiedział, że podsłuchiwały, specjalnie to powiedział. Teraz będę uważana za naczelną ladacznicę Hogwart'u, a wszystko przez głupiego Black'a i jego durne fanki. Świetnie.
-Może w takim razie przyjmij do wiadomości, że jesteś słaby.
Teraz on się zaśmiał.
-Zabawne, Meadowes.
-Szkoda mi na ciebie czasu, Black. - powiedziałam, stawiając kota na ziemi i podnosząc się, z zamiarem pójścia na lekcje.
Niestety jak Black się przyczepi, to będzie cię dręczył jeszcze bardzo długo. No i tak się stało, pobiegł za mną i zaczął zatruwanie mojego życia, od eliksirów zaczynając.


Harry, 19 lat później: 
Mieszkanie Dorcas przypominało trochę dom na Grimmauld Place z tą różnicą, że było zdecydowanie bardziej zadbane. W jednym z pokoi znalazłem kilka zdjęć oprawionych w ramki, kiedy zobaczyłem co na nich jest, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Rodzice. Były to jedne z ich najlepszych fotografii jakie do tej pory widziałem. Było tam zdjęcie całego zakonu feniksa, taty z resztą huncwotów, mamy z koleżankami, mamy z Dorcas i tylko mamy i taty. Śmiali się, wyglądali na najszczęśliwszych ludzi na świecie. Po chwili znalazłem też jedno, na którym byłem ja z rodzicami, Dorcas i Syriuszem. Wpatrywałem się w nie jak zaklęty, odtwarzałem w głowie sytuacje w jakich mogło być robione i nie mogłem przestać myśleć o tym, co by było, gdyby jeszcze żyli. 
-Domyśliłam się, że znajdę cię właśnie tutaj. - usłyszałem za plecami głos Dorcas. 
-To takie dziwne, nie pamiętam ich, ale mam wrażenie, że znam ich całe życie. - powiedziałem, odkładając zdjęcie na półkę. 
-To nie jest wcale dziwne. Oni zawsze koło ciebie stoją, po prostu ich nie widzisz. 
-To zdjęcie - wskazałem na fotografię, na której byłem - jest jak kubeł zimnej wody, tak długo ich nie ma, że aż ciężko mi uwierzyć, że kiedykolwiek byli. A tutaj są realni. Nie są jakimiś przypadkowymi ludźmi, którymi zrobiono zdjęcie, tylko właśnie moimi rodzicami. 
-Nic dziwnego, że chcesz poznać jak najwięcej ludzi, którzy mieli z nimi styczność. Ja też straciłam rodziców, byłam wtedy chyba w twoim wieku, pamiętam jak Lilka i Jamie mnie pocieszali. 
-Ale na początku się nienawidzili, jak to jest możliwe, że skończyli w małżeństwie? Tutaj przecież wyglądają na szczęśliwych. - wziąłem do ręki ich zdjęcie. 
-Bo byli. Rany, oni byli najszczęśliwszymi ludźmi, jakich spotkałam. To długa historia, od darcia kotów o dosłownie wszystko do bezgranicznej miłości. 
Podeszła do szafy i wyciągnęła z niej myślodsiewnię. Potem za pomocą różdżki wyciągnęła z głowy wspomnienie i umieściła je w misie. 
-Chodź, pokarzę ci coś. 
Oboje zanurzyliśmy głowy w chłodnej tafli wspomnień i po chwili staliśmy w sali od eliksirów. Slughorn pisał na tablicy, a Dorcas kłóciła się o coś z Syriuszem. 
-Przez ciebie wszyscy będą mnie mieli za łatwą dziewczynę! Wielkie dzięki, Black, pomogłeś mi. 
-Proszę, Meadowes, ale przecież to jest po części prawda. Nie pamiętasz, jak rzuciłaś się na mnie po zebraniu rodziców? Ja byłem niewinną ofiarą! 
-Błagam cię, Black, to ty do tego doprowadziłeś i to ty się pierwszy na mnie rzuciłeś. Mało brakowało, a byś mnie tam zgwałcił! 
Spojrzałem się na starszą wersję Dorcas, a ona powiedziała szybko: 
-Nie pytaj -  i poszła w stronę innej ławki, do miejsca gdzie byli rodzice. 
-To miejsce jest zajęte - powiedziała Lily, kiedy tata opadł na krzesło koło niej. 
-Już nie - odparł, szczerząc zęby. 
-Pracuję w parze z Dorcas, nie możesz tak sobie... 
-Daj spokój, Lily, Dor jest zajęta obrzucaniem łajnem Łapy, on też nie da jej spokoju, więc nie licz, że szybko wróci. Oboje zostaliśmy bez pary. 
-Dobra - odparła po krótkim milczeniu - Możemy to ostatecznie uznać za krok w stronę pokoju - mruknęła naburmuszona i zaczęła przepisywać notatki z tablicy. 
Potem zaczęli pracować, ważyć jakiś eliksir, w sumie nic ciekawego się nie działo, ale samo obserwowanie ich razem, było dla mnie czymś ogromnie cennym. W sali panowała cisza, tylko przy ławce Syriusza cały czas było słychać szum szeptów. Co jakiś czas Slughorn musiał ich upominać, bo wyglądalo na to, że bitwa słowna dopiero się rozkręcała. 
-Musimy jeszcze mieć język traszki. Chodź do magazynku. - powiedziała mama i ruszyła przodem. Za nią tata, a zaraz potem my. 
-Lily... - zaczął James, opierając się o futrynę. 
-Co? 
-Myślisz, że mamy szanse na następną randkę? - zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha. Za to Lily zaczerwieniła się ogniście i odparła: 
-Nie wiem, James, to nie jest najlepsza chwila, żeby o tym rozmawiać. 
-Czemu? Chyba ci się podobało, prawda? 
-Nawet jeśli to co? 
-A to, że można by to powtórzyć. Tylko tym razem może bez Syriusza i Dor. 
Mama spojrzała się na niego z podniesionymi brwiami i powiedziała: 
-Coś mi się wydaje, że oni się prędzej pozabijają niż pójdą na drugą randkę. 
-Więc jak? - dopytywał się. 
-Nie wiem, na prawdę nie wiem, było fajnie, ale w jaką to idzie stronę? 
-Wyluzuj, Lily. Idzie w jaką idzie i co z tego? 
Podszedł do niej na tyle, że dzieliły ich centymetry. 
-Lily, chodź ze mną na randkę. - powiedział z naciskiem - Wiesz, że nie dam ci spokoju. -dodał, pochylając się nad nią. 
Widać było, że wstrzymała oddech, a zaraz potem tata pocałował ją w bardzo delikatny sposób. 
Poczułem się nieco dziwnie, nie byłem pewien, czy chciałem to oglądać. Nie było mi jednak dane się nad tym zastanawiać, bo do magazynu wpakowała się Dorcas i Syriusz, a rodzice szybko odskoczyli od siebie. 
-Uuuu, a co wy tu robicie? - zapytał Syriusz, poruszając sugestywnie brwiami. 
-Zamknij się, Black, to nie twoja sprawa - Dorcas walnęła go w ramię. 
-Weźmiemy tylko parę rzeczy i znikamy. Nie przeszkadzajcie sobie dzieci. - mrugnął do nich i znowu dostał po głowie od Dorcas - kobieto, co jest z tobą nie tak? 
Dorcas przewróciła oczami, złapała potrzebne składniki i wyszła, ciągnąc za sobą Syriusza. 
Zaraz po nich z magazynku wyszła Lily, bez choćby jednego spojrzenia na tatę. 
Wspomnienie się skończyło, a my z powrotem stanęliśmy w mieszkaniu. 
-To był początek - powiedziała Dor, odstawiając myślodsiewnię na miejsce - potem było już z górki. Mieli oczywiście burze, oboje mieli trudne charaktery, ale jednak uczucie zawsze zwyciężało. 
-O jakiej randce mówili? - zapytałem z ciekawości. 
Dorcas zaśmiała się do siebie i odparła: 
-James zaprosił Lily na randkę, a ponieważ nie chciała się zgodzić, Syriusz wpadł na genialny pomysł, żeby pójść na podwójną randkę i zmusił mnie, żebym poszła z nim. 
-Nie musiałem cię wcale tak bardzo przymuszać. Sama chciałaś, Meadowes. - usłyszeliśmy za plecami. Syriusz opierał się w nonszalanckiej pozie o drzwi i szczerzył do Dorcas zęby. 
-Uwierz mi zrobiłam to tylko dla Lily. - syknęła. Koło jej nóg zakręcił się bury kocur, mrucząc cicho. 
-O, ty nadal tutaj? - zaśmiał się Syriusz, ale zaraz przeniósł wzrok na Dorcas i uśmiechnął się cynicznie - Oszukujesz się, Skarbie. Jak chcesz, możemy pokazać Harry'emu wspomnienie, kiedy przyszedłem do ciebie z naszym małym interesem, niech sam to rozstrzygnie. Pamiętasz jak było, prawda? 
-Jesteś niepoprawny. - pokręciła głową, a ja wtedy jeszcze bardziej przekonałem się, że między nimi coś było. Podejrzewałem to, odkąd byłem świadkiem ich pierwszego spotkania po czternastu latach. 
-Sama jesteś niepoprawna, pokazałaś mu to wspomnienie. Chociaż wiesz? Masz rację, to nic przy tym, co się działo na co dzień, prawda? 
-Harry, tak mi przykro, trafił ci się najgorszy ojciec chrzestny na świecie. James nie miał za grosz wyczucia, wybierając sobie przyjaciół. 
-Prawda? Wystarczy spojrzeć na ciebie - zaśmiał się Syriusz i mrugnął do mnie. 
-Azkaban ani trochę cię nie zmienił. 
-Wiem, ciągle jestem nieziemsko przystojny. 
Dorcas wzięła z kanapy poduszkę i cisnęła mu ją w twarz. 
-Nie stać cię na więcej, Kotku? - zaśmiał się. 
-Wystarczy! - wszyscy podskoczyliśmy. Z kominka wyszedł Lupin z groźną miną. - Sorry, zawsze miałem ochotę się na was wydrzeć. Nic się nie zmieniliście, cały czas macie mózgi na poziomie przedszkolaków - powiedział ze śmiechem. - Ale dobra, idziemy do Mary, czy nie? 






Linki do zdjęć:
  • http://boguncia.pinger.pl/
  • http://rpgifhelper.tumblr.com/post/34859664967/ben-barnes-gifs

wtorek, 8 grudnia 2015

rozdział 28

Lily:
Od ponad godziny siedziałam przed otwartą szafą i nie mogłam się na nic zdecydować. Specjalnie nie poszłam na kolację, żeby sobie coś znaleźć, ale zamiast tego zaczęło mi burczeć w brzuchu. Dziewczyny akurat wróciły do dormitorium i jak na złość usłyszałam jak Al mówi:
-Ja już wiem w co się ubiorę, zaplanowałam to już tydzień temu, kiedy Frank mnie zaprosił.
-A ty cały czas w tym samym miejscu? - zdziwiła się Mary, kiedy weszły i zobaczyły, że cały czas siedziałam na podłodze, otoczona przez góry wywleczonych z szafy ciuchów.
-Tak - jęknęłam i zwinęłam się w kłębek - pomocy.
-Mała, biedna Lily Evans, prefekt Gryfindoru, najlepsza uczennica roku, ulubienica nauczycieli, pokonana przez szafę ubrań - zaśmiały się.
-Hej, to wcale nie jest śmieszne. Poza tym nie przez szafę, tylko przez Potter'a.
-Dobra, Liluś chodź, zaraz coś wymyślimy. - powiedziała Al.
-Gdzie się wybieracie? - spytała Mar, przeglądając leżące na podłodze ubrania.
-Właśnie to jest problem, nie mam pojęcia. Dor, Black coś powiedział?
-Żartujesz, miałby mi zrobić taką przysługę? - spojrzała się na mnie z pobłażaniem i usiadła na łóżku, otwierając torbę. - Masz, wiedziałam, że kto jak kto, ale ty będziesz głodna. Wzięłam trochę dla ciebie.
Wyczarowała talerz i wyłożyła na niego zapakowane w serwetki kanapki z masłem orzechowym.
-Jesteś najlepsza, Dor. - powiedziałam, zabierając się za jedzenie.
-Yghm, wydaje mi się, czy to my ratujemy twoją randkę? - zaśmiała się Alicja.
-Oj, wy też, wy też, wszystkie was kocham - przewróciłam oczami, śmiejąc się.
-A ty w co się ubierasz, Dor? - zapytała Ali.
-Ja nie miałam zbyt dużego problemu, jestem w końcu w żałobie. - powiedziała, wzruszając ramionami. Wszystkie zerknęłyśmy na nią czujnie, ale wszystko wydawało się być w porządku.
-Zobacz! To jest ładne! - zawołała Mary, chcąc przerwać tą dziwną ciszę. Pokazała w górze jedną z moich sukienek.
-Ja wolę tą! - powiedziała Al, wyciągając inną.
-Ale ta przecież nie jest moja.
-Moja, od czego są przyjaciele. - uśmiechnęła się, a ja podbiegłam do niej i cmoknęłam ją w policzek.
-Dziękuję Ali!

***

Mary i Alicja jeszcze spały, ale ja i Dor nie mogłyśmy zasnąć. Siedziałyśmy przy oknie w piżamach i wymieniałyśmy się naszymi obawami co do dzisiejszego dnia. Słońce zdążyło już wzejść, pogoda była cudowna, do tego walentynki, zakochani i wszystko bajkowe, oczywiście nie licząc naszej randki. Nigdy nie byłam zwolenniczką walentynek, było to dla mnie tak sztuczne i zakłamane, że sto razy bardziej pociągającą alternatywą spędzenia tego dnia, było zostanie w zamku i czytanie książki.
-Merlinie tak strasznie się boję, może jeszcze zdążę zachorować. Zabrałabyś mnie do skrzydła szpitalnego i żadna z nas nie musiałaby iść. - powiedziałam, patrząc błagalnie na Dor.
-Lily, damy radę. Będziemy razem.
-Przynajmniej tyle.
-Spójrz się na to optymistycznie. James jest słodki. - powiedziała, a ja wtedy zrozumiałam, że moja najlepsza przyjaciółka oszalała.



-To może sama idź z nim na randkę.
-Ja? No co ty, to byłoby ohydne. Poza tym mam już na głowie swojego trolla górskiego.
-Co tak wcześnie? - usłyszałyśmy zaspany głos Mary, która właśnie zwlokła się z łóżka i poczłapała do szafy w poszukiwaniu ubrań.
-Wcale nie chodzi o randkę, która ma się odbyć już za dziesięć godzin, nie martw się.
-No dobra, to ja zajmuję łazienkę. - powiedziała i już jej nie było.
-Pamiętasz naszą rozmowę o tej grze? - zapytała nagle Dor. Pokiwałam głową i odparłam:
-Nadal się tego trzymam. Moim zdaniem to jedyne wyjście.
-To dobrze, bo dzisiaj zaczynamy.


Syriusz:
-Wyglądasz na zadowolonego z siebie, normalnie pomyślałbym, że to ta randka tak cię cieszy, ale to chyba niemożliwe - powiedział James, kiedy szliśmy na śniadanie.
-Dlaczego? - zapytałem, unosząc brwi.
-Bo umawiasz się z Dorcas? Jak już kiedyś to ująłeś, już wolałbyś spędzić ten czas ze swoją słodką mamuśką.
-Nie przypominam sobie, żebym to mówił.
-A ja tak - wtrącił się Peter.
-Taaak to było podczas jednego z twoich piętnastominutowych monologów o tym jak jej nie znosisz i że niszczy ci życie. - dodał Remus, a w tym momencie ktoś za nami zawołał:
-Oooo Łapciu, kto niszczy ci życie?
Odwróciłem się i jeśli do tej pory miałem dobry humor, to teraz można było o nim mówić w czasie przeszłym.
-No nie mów, że ja - powiedziała Dorcas, uśmiechając się słodko.
Jednak, kiedy chciałem jej coś odpowiedzieć, ona po prostu mnie minęła i nie odwracając się, poszła dalej.
To nie było w jej stylu, wszyscy czterej mieliśmy zdziwione miny, tylko James lekko się uśmiechał. A ja? Byłem w ciężkim szoku! Po prostu stałem i szorowałem ziemię szczęką.


Dorcas:
O tak! Udało się! Miałam ochotę skakać z radości, ale musiałam iść dalej, obojętnie i nie pokazywać, że rozpierała mnie duma i że mogłabym śpiewać. Black, teraz dopiero się zabawimy!
Ale to była dopiero rozgrzewka, jeszcze randka przed nami.
Po śniadaniu, na którym naturalnie sukcesywnie ignorowałam jego lodowate spojrzenia, wróciłam do dormitorium i opowiedziałam wszystko Lily.
-I jak, udało się?
-No jasne, gdybyś widziała jego minę! Zresztą wszystkim opadły szczęki.
James i Black mieli się pojawić o siedemnastej, więc miałyśmy jeszcze kupę czasu. Rozsiadłyśmy się każda na swoim łóżku i pogrążyłyśmy się w rozmowie o tym co robić dalej. Jednak czas upłynął znacznie szybciej, niż nam się wydawało. Nagle do pokoju wbiegła Alicja, mało brakowało, a drzwi wypadłyby z zawiasów. Gdy zobaczyła, że niewinnie leniuchowałyśmy, stanęła jak wryta i kiedy myślałyśmy, że miała jakiś atak i już chciałyśmy biec po pielęgniarkę, ona wydarła się na nas:
-Co wy do cholery jasnej tu robicie?!
-Ali? Opanuj się, o co ci chodzi?
-Jest już druga. Druga po południu! Mamy trzy godziny! Właściwie to wy macie, naprawdę nie wiem czym ja się przejmuje, skoro wy tak sobie siedzicie!
-Spokojnie, straciłyśmy rachubę czasu, ale to są aż trzy godziny. - powiedziała Lily.
-Tylko trzy. W końcu nie umawiacie się z jakimiś przychlastami z Huffelpuff'u, tylko z najprzystojniejszymi facetami w szkole! Trzeba jakoś wyglądać!
-Merlinie Ali, jeśli chcesz, żebyśmy już zaczęły się szykować, to spoko, ale warto zaznaczyć, że nie idziemy na tą randkę z własnej woli. Poza tym ten komentarz o puchonach, bez względu na to czy prawdziwy czy nie, był bardzo niegrzeczny. Co gdyby któryś cię usłyszał?
-Dobra sorry, trochę za bardzo się denerwuję swoją. Wszystko musi wyjść idealnie. - powiedziała, podchodząc do szafy i wyjmując sukienkę.
-I wyjdzie, zobaczysz. - powiedziałam i usiadłam przed lustrem. - Może najpierw włosy, trzeba by je jakoś ogarnąć.




James:
Przeczesałem włosy ręką i zapukałem do drzwi ich dormitorium. Wybiła siedemnasta, wszystko było gotowe, brakowało tylko ich.
Drzwi otworzyła nam Alicja, wyglądała ślicznie w różowej sukience i szpilkach.


Uśmiechnęła się na mój widok i otworzyła szerzej drzwi.
-Są już gotowe, zaraz zejdą.
-Poczekamy. - wycofałem się, zamykając drzwi, ale Alicja zawołała:
-Nie! Poczekaj, zejdę z tobą, Frank już pewnie na mnie czeka.
Zeszliśmy razem po schodach, dzięki specjalnemu zaklęciu, które udało nam się wynaleźć na początku zeszłego roku, nie zamieniły się w zjeżdżalnię i bezpiecznie dotarliśmy na sam dół.
Wszyscy Huncwoci czekali w salonie, Frank też był, a kiedy zobaczył Ali, oczy mu zalśniły. Podszedł do niej z uśmiechem i pocałował ją w policzek.
-Do zobaczenia wszystkim, my znikamy - pożegnali się z nami i zniknęli w dziurze po portrecie.
Następna pojawiła się Mary, zdziwiłem się, bo nie wiedziałem, że Remus ją zaprosił. Ale po chwili okazało się, że miałem rację. Wychodząc z salonu pomachała nam, a w przejściu po portrecie zobaczyłem chłopaka z Ravenclaw, który chodził z nami na transmutację.
Zerknąłem na Remusa z niepokojem, nie wyglądał na przejętego, ale doskonale dało się dojrzeć ten sam cień podziwu w jego spojrzeniu, kiedy zobaczył Mary, co w oczach Frank'a na widok Alicji. Ale nic dziwnego, Mary wyglądała wyjątkowo pięknie.


Parę sekund później usłyszałem stukanie dwóch par szpilek i już po chwili zobaczyłem je. Dwie kobiety mojego życia. Najlepszą przyjaciółkę, przybraną siostrę i podopieczną w jednym oraz jeśli Merlin pozwoli, moją przyszłą żonę.
Obie wyglądały przepięknie, mimowolny uśmiech pojawił mi się na twarzy.







 
 

Przywitaliśmy się z nimi jak na dżentelmenów przystało i wyszliśmy z wieży. To miał być miły wieczór, i miły nie tylko dla mnie, ale też dla Lily, więc musiałem się postarać. Na razie szło gładko.
-Można wiedzieć gdzie idziemy? - zapytała Evans, kiedy nie skręciliśmy w korytarz prowadzący w stronę drzwi wyjściowych.
-Nie do Hogsmeade. - powiedziałem.
-Zauważyłam.
-Reszta jest niespodzianką, zaraz wszystkiego się dowiecie.
Dotarliśmy do schodów prowadzących na wieżę astronomiczną, po minach dziewczyn widać było spore zdziwienie. Kiedy dotarliśmy na górę, zdziwienie zmieniło się w ciężki szok. Ale nic dziwnego, ja i Syriusz włożyliśmy w to miejsce całe nasze huncwockie moce.
-To jest... - zaczęła Dorcas.
-Nie chcieliśmy, żeby to było coś tak oklepanego, jak Hogsmeade. Wszyscy chodzą do Herbaciarni u pani Puddifoot, my woleliśmy sami coś zaaranżować. Mam nadzieję, że się podoba. - wyjaśniłem.
-I to jak - westchnęła Lily, co sprawiło mi niemałą satysfakcję.
Na środku stał nakryty białym obrusem stół, ze srebrną zastawą i pachnącymi potrawami, które przygotowały skrzaty na nasze specjalne zamówienie. Cała wieża tonęła w kwiatach, szczególnie peoniach, które uwielbiała Dorcas, nie było o nie łatwo o tej porze roku, ale Syriusz znalazł odpowiednie zaklęcia. Nad naszymi głowami wisiały lampiony i latały świetliki, gdzieniegdzie ustawiliśmy świece, grała też muzyka, a w powietrzu czuło się słodką magię. Z wierzy było widać całe Hogsmeade i błonia, niebo było czyściutkie, granatowe, a gwiazdy błyszczały jasnym blaskiem.
-Zapraszamy do stołu - powiedział Syriusz, odsuwając krzesło dla Dor.
Szło nam całkiem nieźle, nie dało się ukryć, dziewczyny musiały nam ulec. Starałem się prowadzić rozmowę z Lily po bezpiecznych torach, widać było, że ona też uważała, na to co mówiła.
-Cieszę się, że się zgodziłaś.
-No cóż, nie miałam właściwie wyboru, ale ten wieczór można zaliczyć do tych przyjemnych.
-Miałem taką nadzieję. - uśmiechnąłem się do niej. - Chciałbym zakopać topór wojenny, co ty na to?
-To nie będzie takie łatwe, Potter, przecież wiesz. Nie zaczniemy się dogadywać z dnia na dzień.
-Ale warto spróbować.
-Tutaj trzeba chęci obu osób.
-Znasz moje stanowisko, reszta zależy od ciebie. - powiedziałem, mierząc ją spojrzeniem. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale zdecydowanie miałem dość kłótni z nią.
-To dobry pomysł, postaram się, ale ty musisz zrobić to samo.
-I zrobię.


Syriusz:
Obserwowałem kątem oka Rogacza i Evans, dobrze im szło, jednak jeśli chodzi o mnie i Meadowes... cóż, sprawa była bardziej skomplikowana. Owszem, zrobiła na mnie dobre pierwsze wrażenie, wyglądała pięknie. Choć była ubrana cała na czarno, doskonale ją rozumiałem, była w żałobie i nawet przez chwilę nie spodziewałem się, że założy cukierkowo różową kieckę i że będzie skakać z radości z powodu tej randki. To zresztą nie byłoby w jej stylu.
Na pierwszy rzut oka może i fajnie to wyglądało, ale prawda była taka, że między nami nie układało się najlepiej.
-Jak ci się podoba? - zapytałem, upijając łyk wina. Na trzeźwo na pewno bym tego nie przeżył, miałem tego świadomość, jeszcze zanim zaczął się ten cyrk.
-Jest ładnie, nie spodziewałam się tego po tobie, Black.
-Co mogę powiedzieć, ja też nie spodziewałem się, że założysz takie szpilki. Zaimponowałaś mi. - uśmiechnąłem się, poruszając brwiami.
-Po prostu mnie nie znasz, Black. Tak z ciekawości, z kogo musiałeś zrezygnować, żeby ze mną tu przyjść? Musiałeś złamać serca połowie Hogwart'u.
-Niewątpliwie. Ale znasz moją motywację, czego się nie robi dla przyjaciół. Humor poprawia mi się, kiedy myślę, że cię uratowałem przed siedzeniem cały wieczór samotnie w Trzech Miotłach. O czym myślałaś, zrywając z Jasper'em tuż przed walentynkami?
-O tym, że siedząc samotnie w Trzech Miotłach w walentynki, spotkam mojego przyszłego męża.
-Już myślałem, że to moje argumenty cię przekonały. -powiedziałem, wspominając pocałunki w jej dormitorium.
-Te twoje argumenty sprawiły jedynie, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam była z nim zostać - pochyliła się nad stołem i szeptem, uważając, żeby James i Lily nie usłyszeli, dodała - całuje sto razy lepiej.
-To lepiej się zbadaj, czy nie podarował ci jakiegoś syfa na pożegnanie. - warknąłem nieco za głośno, bo para obok spojrzała się na mnie ze zdziwieniem.
-Wiecie co, może porozmawiajmy o czymś innym? - zaproponował Rogacz, patrząc się na mnie spojrzeniem, nie znoszącym sprzeciwu.
James i Evans nie chcieli dopuścić już do kłótni. Dorcas nie powiedziała do mnie ani słowa, traktowała mnie zupełnie jak powietrze. Śmiała się z żartów James'a, trajkotała wesoło razem z Evans, ale ja nie istniałem. Miałem tego powyżej uszu, więc w pewnym momencie powiedziałem:
-Może zatańczymy, leci teraz dobry kawałek.
James i Lily pokiwali głowami i poszli na parkiet, a ja zostałem sam z Dorcas.
-Chodź Meadowes. - odparłem, wstając i ciągnąc ja za sobą.
-Uważaj, Black, bo możesz się czymś zarazić. - powiedziała, patrząc się na mnie chłodno.
-Skarbie, grasz w moją grę - objąłem ją i zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki.
-Ja? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
-Spójrz się na siebie, Meadowes, nie masz szans.
-Zabawny jesteś, wiesz, Łapciu?
-Poza tym czarujący, zabójczo przystojny, inteligentny, zdolny, bogaty...
-...egoistyczny, zakochany w sobie, samolubny, narcystyczny, przemądrzały...
-Język ci się wyostrzył, zaraz możemy go stępić... - powiedziałem, zbliżając się do jej twarzy.
-Błagam, niech lepiej ta twoja paszcza się do mnie nie zbliża.
-W nocy będziesz błagać o co innego.
-Szczerze wątpię. Jesteś niewyżyty.
-Tak? To może pomóż mi się wyżyć.
-Masz tyle wielbicielek, wybierz sobie którąś z nich.
-Po co? Skoro mam ciebie?
-Mnie?
-Nie udawaj świętej dziewicy, bo nikt ci nie uwierzy. Na pewno nie ja.
-Kompromitujesz się, Black, Nic o mnie nie wiesz.
-Skarbie, znam ten twój ostry języczek i on mi wszystko o tobie wyśpiewał.
Spojrzała się na mnie lodowatym spojrzeniem. Już otwierała usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy podeszli do nas James i Evans.
Wzniosłem oczy ku niebu. Miałem tego dość, ale nie mogłem przerwać randki. Rogacz i Lily dobrze się bawili, a nie byłoby w porządku, gdybym im to zepsuł. Targały mną skrajne emocje, z jednej strony Meadowes wkurzała mnie jak nikt inny, miałem jej szczerze dość, najchętniej wygarnąłbym jej wszystko co o niej myślałem, ale z drugiej strony przeleciałbym ją tu i teraz, na tym stole.
Westchnąłem głęboko, schowałem uczucia głęboko w sobie i pozwoliłem, żeby ten wieczór poprowadzili Evans i Rogacz.


Lily:
Kiedy drzwi dormitorium zamknęły się za nami, spojrzałam się na Dor i głośno roześmiałam.
-Co? - zapytała, robiąc minę, jakbym była chora psychicznie.
Dopiero, gdy po kilku minutach udało mi się opanować śmiech, powiedziałam:
-O Dori, to było... brak mi słów, naprawdę.
-Właśnie widziałam - odparła, kiwając głową z chytrą miną - pocałunek w policzek na pożegnanie i ten twój uśmieszek... nasza pani pryfekt chyba się...
-Nie chodzi mi o to! - krzyknęłam, rzucając się na łóżko Dor.
-Ale nie zaprzeczysz, że...
-Tak, tak, tak było miło, fajnie i w ogóle! Potter nie jest może taki zły...
-Zajęło ci to sześć lat. - mruknęła, zdejmując szpilki i siadając koło mnie.
-Merlinie, ale mina Black'a! Nie zapomnę tego do końca życia! - zaśmiałam się znowu.
-Mina?
-Jakby chciał cię zabić, a jednocześnie się z tobą przespać. Matko, o czym wy rozmawialiście, że tak go wkurzyłaś?
-Aaa, o jakiś pierdołach.
-Ej! Nie zbywaj mnie, gadaj, już! - krzyknęłam, uderzając ją lekko poduszką.
-Matko, Lily, jesteś jeszcze gorsza od niego. Serio o niczym konkretnym. To była taka walka słowna.
-I kto wygrał?
-A jak myślisz?
-Zakładając, że to on miał tą minę, to chyba ty.
-No raczej - powiedziała, śmiejąc się. - Jedno trzeba mu jednak przyznać, jest cholernie bezpośredni i nic go nie krępuje.
-To w końcu Black. Ale co dalej?
-Nie wiem. Teraz jego ruch.

 






Linki:

  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1

wtorek, 10 listopada 2015

rozdział 27

Mary:
Kiedy weszli Huncwoci, wiedziałyśmy, że z naszego dnia tylko w czwórkę będą nici, szczerze to spodziewałam się kolejnej awantury z serii "James niszczysz mi życie", ale widać mocno się przeliczyłam. Minuta po minucie bawiłyśmy się coraz lepiej, była muzyka, mnóstwo znajomych, nieznajomych tak z pięć razy więcej (aż niesamowite było, ile osób znali Huncwoci), piwo kremowe i parę innych mocniejszych trunków i zabawa w ekspresowym tempie się rozkręciła. Aż dziwne, że była to czyście spontaniczna impreza, wyglądała raczej na z góry zaplanowaną akcje. No ale po Huncwotach można się było wszystkiego spodziewać.
Widziałam w jakim kierunku to wszystko zmierzało, gigantycznego niedzielnego kaca, więc w razie gdyby ktoś z naszych kochanych kolegów zapomniał co robił dobę temu, postanowiłam wszystko dokładnie udokumentować.
-Rem, uśmiechnij się! - zawołałam, a on wskoczył na niewielki podest, założył okulary przeciwsłoneczne i zaczął tańczyć.
Było to tak komiczne, że jeszcze dziesięć minut potem, nie mogłam przestać się śmiać.
-Mary! Zrób nam zdjęcie! - usłyszałam za plecami, a kiedy się odwróciłam zobaczyłam Ali i Franka, którzy machali do mnie z basenu.
-Już się robi - uśmiechnęłam się i upamiętniłam ich mokre pocałunki - ble, ohyda. Trzeba będzie to spalić - powiedziałam, przyglądając się zdjęciu.
-Jędza! - zawołała za mną Ali, ale mnie już nie było, bo znalazłam sobie nowych modeli.
Z ukrycia zaczęłam robić zdjęcia Dor, kiedy kłóciła się z Black'iem. A jednak, pomyślałam, nie może się obyć bez awantury.
-Zawsze wiedziałam, że jesteś casanovą, Black, ale to to już chyba przesada.
-Dobra, Meadowes, zamknij się, psujesz zabawę.
-Pieprz się, Black.
-Z tobą? Chyba podziękuję! - zawołał, kiedy była już daleko.
Pokręciłam głową, oni byli jak dzieci. Nigdy im nie było mało kłótni, nie mogli bez siebie wytrzymać nawet jednego dnia, bo zaczynali wkurzać wszystkich naokoło. Szkoda tylko, że sami nie widzieli tego, co się z nimi działo, kiedy byli razem.
-Mary, Mary, Mary! Zostaw ten aparat i chodź do nas!
Odwróciłam się i zobaczyłam Lilkę z jakimiś trzema chłopakami. No nie wierzę. Położyłam aparat na półce z ręcznikami i weszłam do wody, żeby ją stamtąd zabrać.
-Lily Evans nie spodziewałabym się tego po tobie! - powiedziałam, płynąc w jej stronę.
-Maaaary - przewróciła oczami - gdzie jest Doooor? - zapytała śpiewnie. W ręce trzymała butelkę z jakimś alkoholem, a że nie zachowywała się normalnie, łatwo było się domyśleć, że nie była trzeźwa.
-Gdzieś z Black'iem. - powiedziałam, biorąc ją za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia z basenu.
-Uuuuu, ciekawe co robią! - zaśmiała się, a ja przewróciłam oczami.
-Jak to co? Kłócą się. Jak zwykle.
-Gdzie my idziemy, Mary? Ja nie chcę jeszcze iść. Chce zostać!
-Lily, dlaczego piłaś? Po Huncwotach bym się tego spodziewała, ale po tobie w życiu.
-Huncwoci też piją! - wskazała na Black'a siedzącego na leżaku z prawie pustą butelką ognistej.
-Huncwoci to Huncwoci, sama zawsze mówiłaś, że musimy być od nich lepsze.
Próbowałam ją wyciągnąć na brzeg basenu, ale nie było to takie łatwe. Lil cały czas się wyrywała i narzekała, że nie chce wychodzić, w pewnym momencie walnęła mnie łokciem w skroń, aż mnie na chwilę zamroczyło.
-Potrzebujesz pomocy, Mary? - spojrzałam w górę i zobaczyłam twarz Potter'a. Wyciągał w moją stronę rękę. Byłam pewna, że bez pomocy nie dałabym sobie rady, ale z drugiej strony nie byłam pewna, czy Potter był najlepszą osobą, żeby pomagać mi z pijaną Lily. Kto wie, czy to nie on doprowadził ją do takiego stanu.
-Dobra. - postawiłam butelkę na brzegu tak, żeby była poza zasięgiem rąk Evans i pozwoliłam James'owi pomóc.
Wszedł do wody i wziął rudą na ręce. Na pewno wyglądałoby to super romantycznie, gdyby tylko Lily nie wyrywała się i nie wierzgała nogami. Kiedy w końcu udało się nam ją wspólnymi siłami zanieść na leżak, powiedziałam:
-Dzięki, Potter, ale dalej jakoś sobie poradzę. Ty chyba też powinieneś się zając swoimi przyjaciółmi - wskazałam na Black'a, siedzącego parę metrów dalej, w jednej ręce trzymał pustą już butelkę, a ustami przyssany był do jakiejś blondi.
-Uwierz mi, on sobie poradzi, nie pierwszy, ani nie dziesiąty raz widzę go w takim stanie. Sam da radę, gdybym się do niego jeszcze przyczepił, mogłoby być dużo gorzej. A coś mi się wydaje, że z Evans nie pójdzie ci tak łatwo.
Spojrzałam się na nią i robiąc zbolałą minę niechętnie musiałam przyznać mu rację.
-Co się właściwie stało? - zapytał.
-Myślałam, że ty mi powiesz. - mruknęłam.
-Gdzie jest Dor? - zapytała Lily.
Rozejrzałam się, ale było tu za dużo ludzi.
-Nie widzę jej.
-Trzeba ją trzymać z dala od Black'a. Mary, popilnuj jej. - powiedziała.
-Na razie trzeba popilnować ciebie, wiesz?
-O, Peter! - zawołał James - widziałeś gdzieś Dorcas?
-Przed tym jak się kłóciła z Syriuszem, czy potem? - zapytał, śmiejąc się z własnego żartu.
-Nie próbuj być zabawny, to ważne.
-No dobra, dobra. Była gdzieś z Frank'iem i Alicją, ale nie wiem, gdzie jest teraz.
-A znajdziesz ją dla mnie?
-Jasne - powiedział i od razu poszedł.
-Nie rozumiem, czemu on się tak was słucha. - powiedziałam.
-Szczerze? Ja też nie.
Chwilę zajęło nam doprowadzanie Lily do jako takiego stanu używalności. Dorcas jednak się nie znalazła. Owinęłam Lils ręcznikiem i usiadłam koło niej.
-Filch! - nagle ktoś przeraźliwie wrzasnął, a na sali zaległa cisza jak makiem zasiał. - Filch tu idzie!


James:
Wszyscy jak na komendę zerwali się i ruszyli w biegu do wyjścia. Nikt nie przejmował się tym, czy po kimś nie depcze, wszyscy po prostu bez oglądania się za siebie, na ślepo biegli do drzwi.
-Remus! - krzyknąłem, wyławiając go z tłumu - jest tu jakieś drugie wyjście?
-Tak, ale nie dostaniemy się tam, kiedy ci wszyscy ludzie pchają się w drugą stronę.
-Trzeba jakoś spróbować, jeśli to prawda, a Filch tu idzie, to i tak ich złapie.
-Dobra, zbierzmy resztę i możemy jakoś spróbować.
-Mary, pilnuj Evans, ja zgarnę Syriusza.
Podbiegłem do Black'a, który oczywiście mimo wiadomości o pojawieniu się Filch'a, nie ruszył się z miejsca.
-Pani już dziękujemy - powiedziałem do dziewczyny, która z pewnością bardzo przyjemnie spędzała z nim czas i odciągnąłem ją od niego.
-James, co ty robisz? - krzyknął na mnie wkurzony.
-Jesteś głuchy, czy co? Filch tu idzie. - powiedziałem, rzucając mu ciuchy.
-I co z tego? Co ten stary charłak może nam zrobić? - przewróciłem oczami, on czasem był taki dziecinny.
-Zbieraj się. Remus powiedział, że zna drugie wyjście.
Kiedy wróciłem do Mary i Lily, stali tam już Peter, Alicja, Frank i Rem.
-Dobra, jeszcze Dorcas. - rozejrzałem się po basenie, w końcu zobaczyłem ją siedzącą na brzegu.
-Dor, gdzie ty byłaś? - zapytałem, podchodząc do niej. Było już na tyle mało ludzi, że dało się całkiem swobodnie przemieszczać. Główne drzwi były jednak ciągle zakorkowane, więc Filch nie mógł się dostać do środka. To był idealny moment, żeby stamtąd uciec.
-Skaleczyłam się - powiedziała, odsłaniając zakrwawioną stopę. - Stanęłam na szkle z rozbitej butelki. Nie mogę iść.
-Dałoby się to łatwo wyleczyć zaklęciem. Fajnie, że nie mam ze sobą różdżki. Ma ktoś z was różdżkę? - zawołałem do reszty.
-Ja mam! - powiedziała Al i podbiegła do nas.
-Rennervate - rana od razu się zagoiła -Targeo - oczyściłem stopę z krwi i na koniec jeszcze machnąłem różdżką, mówiąc - Ferula - na nodze pojawił się bandaż.
-To się nazywa kompleksowa opieka. - Dorcas uśmiechnęła się z wdzięcznością i wstała.
-Będziesz musiała jeszcze iść do skrzydła szpitalnego, nie jestem pewien, czy wszystko jest tak jak trzeba.
-Ufam ci, Jamie.
-Idziemy?
-To było gdzieś tutaj... jest! - Remus zaprowadził nas do przeciwległej ściany, trzy razy tupnął, mruknął pod nosem "Dissendium", a mur w ułamek sekundy rozstąpił się przed nami, ukazując ciasny, ciemny korytarz.
-Dokąd ten tunel prowadzi? - zapytałem Remusa po dziesięciu minutach marszu.
-Zaraz się dowiemy - rzucił i zatrzymał się, bo stanęliśmy w ślepym korytarzu.
-I co teraz? - zapytała Alicja, drżącym głosem.
-Alohomora - przejście się otworzyło, a nas oślepiło na chwilę światło.
-To było łatwe - powiedziała Dor, wychylając się, żeby zobaczyć, co jest przed nami.
Znaleźliśmy się na szczycie Wierzy Astronomicznej, nie było to najkorzystniejsze położenie, bo był początek lutego, sypał śnieg, było jakieś -15, a my byliśmy delikatnie mówiąc ubrani bardzo lekko.
-Czy mogę prosić o różdżkę? - zaszczękała zębami Dorcas i od razu transmutowała swój kostium w zwykłe ubranie. Wszyscy zrobiliśmy to samo.
-Musimy dopisać to przejście do mapy - powiedział Syriusz i ruszył w stronę schodów.
-Dziwne, nie pamiętam, żebyśmy szli w górę. - powiedziała Alicja, a my spojrzeliśmy się na nią z pobłażaniem.
-To Hogwart, Skarbie - odparł Syriusz.
Kiedy dotarliśmy do pokoju wspólnego Gryfindor'u, było tam nienaturalnie pusto i cicho. Kilkoro pierwszeroczniaków siedziało przed kominkiem, nie wymieniając nawet słowa. Wszystko stało się jasne, kiedy spojrzeliśmy za siebie. Koło przejścia w portrecie stała McGonagall i wyglądała na serio wkurzoną.
-Pani profesor? - powiedziałem, uśmiechając się uprzejmie.
-Do mojego gabinetu. Wszyscy. - warknęła.


Remus:
-Reszta uczestników tego haniebnego przedsięwzięcia już wie jaką poniesie karę, ale wy? Nad tym będę musiała się jeszcze zastanowić. - wysyczała, opierając się dłońmi o blat biurka. Staliśmy przed nią jak skazańcy, a ona mierzyła nas wkurzonym spojrzeniem.
-Nie rozumiem o czym pani profesor mówi. Jakie przedsięwzięcie? - zapytał Syriusz, zakładając lekceważąco ręce na piersi.
-Nie denerwuj mnie, Black, oboje wiemy, że to nie jest wasz pierwszy tego typu wybryk. Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Dzisiaj w łazience prefektów odbyło się masowe łamanie regulaminu szkolnego, uwierzcie mi, nie będę dłużej tolerować takiego zachowania.
-Są jakieś dowody na to, że tam byliśmy? - zapytał James.
Wszyscy myśleliśmy, że już się nam upiecze, bo przecież Filch nas nie złapał, ale w tym momencie McGonagall sięgnęła po coś do szuflady biurka i z hukiem postawiła przed nami aparat.
Kątem oka zobaczyłem, jak Mary ogniście się czerwieni.
-Pozwólcie więc, że zaprezentuję wam dowody. - syknęła McGonagall i stuknęła różdżką w projektor ustawiony na jej biurku. Na przeciwległej ścianie po kolei została przed nami odkryta naga prawda.


-To o ile się nie mylę jest pan, panie Lupin.


-Tutaj mamy pana Longbottom'a z panem Blackiem...

[​IMG]
-Ponownie pan Longbottom, tym razem z panną Richards...


-i panna Meadowes.


-To znowu panna Richards...


-No proszę, a tu pan Potter i panna Evans - komentowała każde zdjęcie.
-To chyba wystarczające dowody, panie Potter! Po was bym się jeszcze tego spodziewała, co więcej postawiłabym różdżkę, że to właśnie wy to wszystko rozpoczęliście! - omiotła spojrzeniem mnie i resztę chłopaków.
-Ale po was dziewczęta? - zaczęła maszerować w tą i z powrotem, ciskając w nas spojrzeniem jak błyskawicami.
-Do tego, panno Evans, przecież jest pani prefektem! A tutaj? Stoi pani ledwo wytrzeźwiała... panna Meadowes dopiero co straciła bliskich, a tu takie zachowanie?! Czy pańscy rodzice byliby dumni z takiego zachowania? Panna Macdonald była zawsze wzorową uczennicą, prędzej jej braci bym widziała na tym miejscu, tak samo panienka Richards! Zawsze idealny wizerunek, same wybitne, świetnie zapowiadająca się kariera! Proszę państwa, to już szósta klasa! Musicie zacząć zachowywać się jak dorośli!
Po twarzach dziewczyn widać było, że wolałyby walczyć teraz na śmierć i życie ze smokiem, niż wysłuchiwać monologu McGonagall.
-Pani profesor, to nie ich wina - powiedziałem, występując z szeregu winowajców.
-Do pana, panie Lupin, jeszcze nie doszłam!
-Tak, bo zauważyłem, że skupiła się pani na obarczaniu winą osób, które w żaden sposób nie zawiniły! - zawołałem oburzony.
-Wydaje mi się, że za dużo tu nerwów, Minewro. - usłyszeliśmy za plecami. Do gabinetu wkroczył dyrektor. Dziewczyny jeszcze bardziej pobladły na jego widok.
-Albusie, ta  gromadka każdego roku coraz bardziej szarga dobrą opinię domu Godryka, sam wiesz, że ten wybryk nie jest pierwszy, ani ostatni. Trzeba w końcu podjąć jakieś środki, bo najwyraźniej zwykłe szlabany i listy do rodziców nie przynoszą żadnego efektu. Na co mamy czekać? Aż wysadzą szkołę?!  - powiedziała, ściągając usta w wąską linię.
-Rozumiem i zgadzam się całkowicie Minewro. Jednak nie popadajmy w skrajności. To była w końcu niezła zabawa, dopóki pan Filch jej nie popsuł.
Wszystkim opadły szczęki, a zwłaszcza McGonagall. Za czasów Dippet'a takie teksty się nie zdarzały.
-Mimo wszystko taki wyczyn nie może pozostać bez kary. Myślę, że Hagrid coś dla nich wymyśli.
-Hagrid?! Przecież wszyscy wiemy, że Rubeus ma miękkie serce, a za tą zgrają szczególnie przepada. To raczej nagroda, nie kara!
-No cóż, z tego co zauważyłem, im mocniejsza kara, tym chłopcy bardziej dają nam w kość. To by było na tyle z mojej strony, profesor McGonagall. - powiedział Dumbledore i wychodząc, pomachał nam z uśmiechem.
-Do dormitoriów, natychmiast. - wysyczała McGonagall z twarzą białą jak kreda i zaciśniętymi szczękami.


Lily:
Wyszłam z gabinetu i od razu ruszyłam w stronę dormitorium. Miałam nogi sztywne jak kłody, czułam, jakby cała krew odpłynęła mi z twarzy. To było...
-Och Potter, jak ja cię nienawidzę! - krzyknęłam, odwracając się i waląc go pięściami w pierś. Wszyscy spojrzeli się na mnie jak na wariatkę, jak na kogoś niezrównoważonego psychicznie. No ale cóż... w tej chwili tak było.
-Merlinie, Evans, uspokój się, bo zaraz dostaniemy prawdziwy szlaban.
-Prawdziwy? A ty w ogóle pomyślałeś, jak to się mogło skończyć?! Mogli nas wywalić! Naprawdę nie wiem, co ja sobie myślałam, kiedy się na to wszystko zgodziłam! Czy wy macie nie po kolei w głowie? Dorcas wbiła sobie szkło w nogę, co jeśli ktoś wbiłby je sobie w oko, albo gdyby ktoś się utopił, poślizgnął i skręciłby sobie kark podczas tych waszych głupich skoków na główkę?! Co? Nie pomyśleliście o tym? Czy wy w ogóle myślicie?
-Evans, uspokój się, robisz scenę. Histeryzujesz! Nic się nie stało!


Dorcas:
Zostawiłam ich, chyba nawet nie zauważyli. Nie miałam siły na kolejną kłótnię, było mi duszno, musiałam wyjść na dwór. Kiedy po chwili mocowania się z drzwiami udało mi się wydostać z zamku, zaczęłam biec i zatrzymałam się dopiero na skraju Zakazanego Lasu. Spodnie do kolan przemokły mi przez zaspy śniegu, zaczynałam powoli czuć zimno, zwłaszcza, że nie miałam kurtki, tylko bluzę. Po biegu mroźne powietrze kuło mnie w płucach, lodowaty wiatr co chwila rozwiewał mi włosy, mimo strasznego zimna i perspektywy zapalenia płuc, dopiero teraz zdołałam odetchnąć. Z utęsknieniem łapałam ostatnie promyki zachodzącego słońca i obserwowałam, jak wydychane powietrze tworzy obłoczki pary.




Zabolało mnie to, co powiedziała McGonagall o moich rodzicach. Dopiero teraz to do mnie dotarło, że ona faktycznie miała rację. To co robiłam od powrotu do zamku, nie było w porządku. Nagle poczułam, jak jakieś ręce obejmują mnie od tyłu.
-Cześć - ten głos wywołał dreszcz na karku. Zawsze w takich chwilach pojawiał się James, jego się spodziewałam. Ale to nie był Jamie.
-Przyszedłeś się nabijać? - zapytałam drżącym głosem, szybko się odsuwając.
-Jak uważasz. Ale miałem raczej zamiar cię pocieszyć - powiedział Syriusz - to co powiedziała McGonagall było okrutne.
-Gdzie jest James? - zapytałam, starając się odwrócić jego uwagę od tego, co czułam.
-Stara się uspokoić Evans. Dzisiaj jest wyjątkowo drażliwa. Nie przywykła do picia. Poprosił, żebym cię znalazł. Możesz wierzyć, albo nie, ale nie tylko jemu na tobie zależy.
-Jasne - powiedziałam, szczerze wątpiąc w jego słowa. Syriusz milczał, mierząc mnie spokojnym spojrzeniem. Nie wiedziałam, czego powinnam się po nim spodziewać.
-To co robię nie jest w porządku wobec rodziców. - powiedziałam po chwili ciszy.
-Kiedyś było.
-Kiedyś żyli. To co wtedy było okej, teraz już nie jest. Nawet McGonagall tak uważa.
-Na serio obchodzi cię, co sobie myśli ta stara wiedźma?
-Tym razem miała racje.- odwróciłam się od niego i spojrzałam się w niebo.
-Posłuchaj mnie. - odwrócił mnie twarzą do siebie - Nie ważne jest to, co mówi ona, Dumbledore, Evans, ja, czy ktokolwiek inny. W twoim życiu liczy się to, co myślisz ty. Twoi rodzice owszem, umarli, to okrutne i boli jak cholera, ale taka jest prawda i nic tego nie zmieni. Twoje życie totalnie się zmieniło, ale nie możesz pokutować za coś, co nie było z twojej winy. Fakt, może nie byliby dumni z tego co się dzisiaj działo, ale tak samo rodzice James'a, Evans i całej reszty. Do tego jestem pewien, że nie byliby też szczęśliwi, gdybyś przez to, że umarli, przestała cieszyć się życiem. Jasne? - spojrzał mi głęboko w oczy, a mi aż zakręciło się w głowie. No ale miał rację.
-Zmiany nie są łatwe i nikt nie oczekuje po tobie, że nagle z dnia na dzień zaczniesz żyć jak zakonnica.
Uśmiechnęłam się, nie spodziewałam się po nim tego.
-Nie ma sprawy, jak chcesz mocnego kopa w dupę, to wiesz, zawsze do mnie. - zaśmiał się, a jego śmiech przypominał szczeknięcie psa.
-Pamiętaj pojutrze nasza randka. - dodał po chwili i wtedy ja się roześmiałam.

 






Linki:

  • http://andreewgarfield.tumblr.com/
  • https://www.pinterest.com/justshelby/the-gossip-girl-effect/
  • http://www.mundopoesia.com/foros/temas/16-21-amor-de-verano-el-unico.641411/
  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1
  • https://mpgirrrl.wordpress.com/2011/05/29/gossip-girl-fashion-recap-1x12/
  • https://www.tumblr.com/tagged/*aou

sobota, 31 października 2015

rozdział 26

Dorcas:
-Interes? - zapytałam dziwnie piskliwym głosem.
Uśmiechnął się lekko, pochylił nade mną i delikatnie musnął wargami moją szyję. Niestety nie mógł nie usłyszeć cichego jęku, który w tej sekundzie wydałam. Moje ciało było zdrajcą!
Zacisnęłam jeszcze mocniej dłonie na ręczniku i wpatrzyłam się w sufit. Zaczęłam szybciej oddychać, dziwna mgła zakryła mi pole widzenia, nie byłam do końca pewna, co się ze mną działo ani dlaczego, ale nie chciałam, żeby się skończyło.
Jednak w chwili, gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie, Black przejechał wargami w górę mojej szyi do ucha i wyszeptał:
-Chodź ze mną na randkę, Meadowes.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
-Wow, wow, wow - zawołałam, nagle znajdując się na drugim końcu pokoju. No proszę, jakie to było proste.
-Ja się przesłyszałam, powiedz, że to jakieś twoje męskie czary mary i że naprawdę tego wcale nie powiedziałeś!
Spojrzał się na mnie zdezorientowany.
-A niby czemu? - zapytał, podchodząc.
-Ooo nie, o nie! - krzyknęłam odskakując od niego i wyciągnęłam daleko jedną rękę, żeby powstrzymać te jego zapędy. - Co ty sobie myślisz, proponując mi takie rzeczy? Ja mam chłopaka!
-Yyyy, wydaje mi się, czy jeszcze dziesięć sekund temu się całowaliśmy? Wtedy jeszcze żaden chłopak nie stał nam na drodze - powiedział ironicznie.
-Nie. To ty mnie całowałeś.
-O tak, przepraszam bardzo, zapomniałem, że ty ze mną walczyłaś na śmierć i życie, kiedy próbowałem cię zgwałcić. - odparł, robiąc zdegustowaną minę.
-Meadowes, nie jestem takim idiotą, żeby się z tobą umawiać z własnej woli. Robię przysługę Rogaczowi, bo chce się spotkać z Evans, a coś mi się wydaje, że sama by na to nie poszła. A tak to pójdziemy na podwójną randkę, Evans będzie szczęśliwa, bo będzie miała swoją psiapsiółeczkę, James wreszcie może coś zdziała, a ty będziesz miała szansę chwalić się, że umówiłaś się z najprzystojniejszym facetem w szkole. Uwierz mi, to ja jestem tu najbardziej poszkodowany.
-Sądzisz, że jesteś takim bożyszczem? Chyba nigdy nie patrzyłeś w lustro. Pewnie ego zasłaniało ci widok. - warknęłam, ale po chwili namysłu dodałam -No ale w porządku, dla James'a jestem w stanie się poświęcić. Zresztą mogłeś tak od razu, bez tego całego... całowania.
-Skarbie, nie oszukuj się, że ci się nie podobało. - powiedział, idąc w stronę drzwi. - Zgarnę cię w walentynki, powiedz Evans. A! I ubierz się w coś ładnego.
Mój Upiorogacek trafił w zamknięte drzwi.
Znowu opadłam na łóżko. Byłam jeszcze bardziej zmęczona niż piętnaście minut temu.
-Witamy w Hogwarcie - mruknęłam sama do siebie.


James:
-Co zrobiłeś? - zapytałem, przerywając pisanie eseju na eliksiry.



-To co słyszałeś, zaprosiłem ją na randkę. - powiedział Łapa, rozsiadając się na fotelu w pokoju wspólnym.
-Po co? - spojrzałem się na niego zszokowany. Wyglądał na zadowolonego z siebie, ale jednocześnie starał się zachowywać obojętnie. - Chcesz mi o czymś powiedzieć?
-No co ty, Rogaczu, myślisz, że ja i ona, że my to coś...? Nie, nie, nie. Popatrz się na to, jak na przysługę z mojej strony. Nie oszukujmy się, Evans nie zgodziłaby się tak łatwo na tą randkę z tobą, ale jeśli będzie z Meadowes, to na pewno potraktuje to trochę łagodniej.
-Nie do końca o takiej randce mówiłem, kiedy ją zapraszałem. - powiedziałem, marszcząc brwi.
-To już jakiś początek, co nie?
Chcąc, nie chcąc, musiałem przyznać mu rację. Wciąż jednak miałem dziwne wrażenie, że nie chodziło tu tylko o to.
-Jesteś pewien, że to tylko przysługa? Bo wiesz, ona ma chłopaka.
-To już jest jej problem, prawda? W końcu się zgodziła.
-Tak po prostu? - nie mogłem w to uwierzyć. Przecież Dor i Syriusz od niepamiętnych czasów darli koty, a tu nagle randka? Dorcas dopiero co pochowała rodziców, dziwne, żeby miała ochotę na chodzenie do Hogsmeade w walentynki. I to z Łapą.
-Tak, tak po prostu. Uwierz mi, potrafię być przekonujący - powiedział, uśmiechając się szatańsko. Co prawda, to prawda. Łapa zawsze potrafił uwieźć dosłownie każdą, no ale nie Dorcas. Ona znała na pamięć każdy z jego podbojów i byłaby głupia, gdyby stała się jego kolejną zabawką. A wcale głupia nie była. Ich relacja zawsze była dziwna. No, a kolejna sprawa to Jasper, przecież jak się ma chłopaka, to nie umawia się z innymi.
W tym momencie dziura po portrecie otworzyła się i ukazał się w niej nie kto inny jak właśnie Jasper. O wilku mowa, pomyślałem.
-Cześć - powiedział, kiedy nas zobaczył - słyszałem, że Dor wróciła, wiecie może gdzie jest?
-Siema Jasper - podałem mu rękę i zerknąłem na Syriusza.
-Łapo, ty się widziałeś ostatni raz z Dorcas, została w dormitorium? - zapytałem.
-Jak tam byłem, nigdzie się nie wybierała - powiedział, a potem dodał, biorąc do ust papierosa i patrząc się Jas'owi prosto w oczy - w końcu była w samym ręczniku.


Jasper nie dał po sobie znać, że ta uwaga zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie. Pokiwał tylko głową i poszedł do dormitorium dziewczyn.
-W ręczniku? - zapytałem, patrząc się na niego wymownie.
On jednak nic nie powiedział, tylko jeszcze raz się zaciągnął.
Po piętnastu minutach z dormitorium dziewczyn wrócił Jasper.
-Co tak szybko? - zapytałem, śmiejąc się cicho. Zwykle jak przychodził, siedział u niej dużo dłużej.
Wzruszył ramionami i odparł:
-Zerwała ze mną.
Kiedy dziura po portrecie się za nim zamknęła, spojrzałem się na Syriusza. Nie trudno było na jego twarzy dojrzeć wyrazu triumfu.
-Nie wmówisz mi, że nie masz z tym nic wspólnego. - powiedziałem, zabierając mu piersiówkę.


Lily:
Przyszłam do dormitorium około drugiej, byłam wyczerpana do granic możliwości. Dziewczyny już spały, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo kiedy wróciłam z łazienki już w piżamie, zobaczyłam stłumione światło zza zasłony przy łóżku Dor.
Rozsunęłam ją cicho i weszłam do łóżka Meadowes. Siedziała po turecku pod kocem i skrobała piórem w jakimś zeszycie. Kiedy weszłam, szybko zatrzasnęła okładki i wsadziła go pod poduszkę.
-Jeszcze nie śpisz? - zapytała, a ja pokręciłam głową i usiadłam naprzeciwko.
-Dopiero wróciłam z obchodu. Mówię ci, prefekci mają przerąbane. Do tego miałam dzisiaj patrol z tym idiotą Malfoy'em. Wyobraź sobie jak było miło, wiesz jakie ma nastawienie do szlam - odparłam, pocierając skronie.
-Nie mów tak, przecież wierz, że nie jesteś żadną...
-Ja to wiem, ale on widać głęboko w dupie ma wszystko, co nie jest czystokrwiste i pływające w galeonach.
-Pójdź do McGonagall, może da ci kogoś innego do towarzystwa.
-Nie ma po co. Miałam z nim patrol tylko na zastępstwo za tego gościa z Ravenclaw. Zresztą nawet gdybym miała każdą noc spędzać w towarzystwie tej glizdy, to i tak nie pozwoliłabym mu cieszyć się z tego, że udało mu się zastraszyć kolejną szlamę. Ale dzięki, Doruś, że się martwisz.
-Jak się czujesz? - zdecydowałam się jednak zadać to pytanie, które grało w mojej głowie przez cały przeklęty patrol.
-Sto razy lepiej, odkąd jestem w zamku. Mam wrażenie, jakby to, co dzieje się poza zamkiem, było tylko złym snem. Ta cała wojna i rodzice...
-Wiesz, zawsze możesz przyjeżdżać do mnie na święta i w wakacje. Moi rodzice cię kochają, a Petunia jakoś to przełknie. W każdym razie będzie musiała.
-Błagam nie mówmy teraz o tym. Jeszcze za wcześnie. Już wiem co to znaczy żyć chwilami zapomnienia.
-To dlatego zerwałaś z Jasper'em? - zapytałam, potem dotarło do mnie jak okrutnie mogło to zabrzmieć - Sorry, spotkałam go na patrolu z jakąś laską, kiedy się zapytałam co jest grane, powiedział mi, że się rozstaliście.
-Szybko się pozbierał - mruknęła - ale skończyłam to pewnie właśnie dlatego. Chociaż już wcześniej czułam, że to nie ma sensu, nie zaprosiłam go na pogrzeb rodziców, nic mu o tym nawet nie powiedziałam. Jeszcze zanim to się stało myślałam nad rozstaniem. - powiedziała, bawiąc się piórem.
-Jesteś pewna, że to dobra decyzja? Wyglądałaś z nim na szczęśliwą.
-Bo byłam. Naprawdę. Tyle że w ciągu tych dwóch miesięcy bardzo się zmieniłam, od nowa porządkuję życie. To co kiedyś dawało mi szczęście, po prostu przestało wystarczać.
Chwilę żadna z nas się nie odzywała, ale nagle Dor wypaliła:
-Lily, ja muszę ci coś powiedzieć.
Wyglądała na bardzo przejętą, coś od dłuższego czasu musiało leżeć jej na sercu.
-No dobra, jasne, wszystko co powiesz, nie opuści tego łóżka. - powiedziałam i dla potwierdzenia rzuciłam zaklęcie wyciszające.
-Tylko błagam, nie osądzaj mnie, wystarczy, że sama czuję się paskudnie. No więc w dzień, kiedy było to spotkanie z rodzicami ja, tak jakby... całowałam się z... z Black'iem. Całowałam się z Black'iem, Lily. - powiedziała i zakryła usta ręką, jakby chcąc wymazać słowa, które zawisły w ciszy jak wyrok śmierci.
Patrzyłam się na nią z takim niedowierzaniem, jak nigdy wcześniej. Nigdy bym się tego nie spodziewała, nigdy by mi nawet przez głowę to nie przeszło... no dobra przeszło, bo wiedziałam już od dawna, że ona coś tam do niego czuje, ale to? I że tak długo trzymała to w tajemnicy?
-Wow - tylko tyle udało mi się wydusić.
-Lily, ja wiem, jak to brzmi i wiem, że to jest nawet jeszcze gorsze, niż to brzmi i ja naprawdę nie wiem, jak do tego doszło, serio, czuję się przez to jak ostatnia szmata i do tego jeszcze wtedy byłam z Jas'em... - zaczęła się plątać, więc położyłam jej ręce na ramionach i potrząsnęłam nią lekko.
-Dor, spokojnie. Po kolei, jak to się stało?
Westchnęła ciężko i zaczęła jeszcze raz:
-No to tak. Kiedy było to zebranie, to parę rzeczy się pokomplikowało i byłam wściekła na Black'a  i on na mnie i wtedy nagle go spotkałam. To jakoś tak samo wyszło, że kłóciliśmy się i tak nagle... Lils, ja nie wiem jakby to się skończyło, bo było naprawdę gorąco, ale całe szczęście zadzwonił dzwonek i uciekłam. Potem on mnie strasznie ignorował, ogólnie to oboje staraliśmy nie wchodzić sobie drogę. Potem były święta, ten... wypadek i dzisiaj znowu go zobaczyłam. Wyjaśniliśmy sobie, że to co się stało, to się nie odstanie i żeby było normalnie, ale potem jak wróciliśmy do zamku, to on przyszedł i ja akurat byłam w samym ręczniku...
Wcześniej starałam się nie przerywać, ale teraz wyrwało mi się:
-Czekaj, czekaj i że wy dzisiaj...
-Nie! On po prostu przyszedł i rozmawialiśmy i on zaczął podchodzić... było wszystko jak ostatnim razem. Potem zaczął całować mnie po szyi... i tak nagle zaprosił mnie na randkę. Ale to nawet nie jest prawdziwa randka, bo on wcale tego nie chce, nawet mi to powiedział, że robi to tylko dla James'a. A ja się głupia zgodziłam. I idziemy razem, w czwórkę.
-Czekaj, w czwórkę?
-No ja i Black, no i ty z James'em. - powiedziała głosem, jakby się wstydziła, że się na to wszystko zgodziła.
-Ale ja wcale nie idę z Potter'em na żadną randkę!
-Teraz już chyba nie masz wyboru. Nie możesz mnie zostawić samej z Black'iem. Wiesz do czego on jest zdolny. Nie chcę zostać jego kolejną zdobyczą, a jak na razie jestem na dobrej drodze.
Westchnęłam głęboko.
-Jak żyć? - mruknęłam pod nosem.
-Liluś, co ja mam robić? On praktycznie powiedział mi, że z własnej woli nigdy w życiu nie zaprosiłby mnie na randkę.
-Jasne, jasne, jakoś cię całował tak? Zapraszał może ze względu na Potter'a, ale całował to już chyba nie dla niego.
Dor zakryła twarz dłońmi i głośno jęknęła.
-Doruś, to jest tylko gra, wiesz jaki jest Black. Mimo wszystko, z jakiegoś powodu zaczął grać właśnie z tobą, więc nie możliwe jest, żebyś mu się chociaż trochę nie podobała.
-To co ja mam robić?
-Skoro on może, to dlaczego nie ty? Zaprosił cię do zabawy, to niech się liczy z konsekwencjami. Nie pozwól mu tak łatwo się podejść. Wiem, że powinnyśmy być od nich lepsze, ale możemy zagrać ich kartami. Przepraszam cię, ale jestem strasznie zmęczona, Dori. Możemy pogadać o tym jutro, a teraz już iść spać? Jutro sobota, co ty na to, żebyśmy zrobiły w czwórkę coś fajnego, nadrobimy zaległości?
-Jasne, śpij dobrze Lily.

***

-Hej, jeśli zaraz nie wstaniecie, to przegapicie śniadanie - zawołałam, wychodząc rano z łazienki.
Powoli zaczęli się zbierać, Frank, który okazało się, że u nas nocował, szybko cmoknął Al w czoło i pobiegł do chłopaków.
-Dobra, dzisiaj urządzamy dzień relaksu - oznajmiłam i zaprowadziłam je na czwarte piętro i sekretnym hasłem otworzyłam drzwi do łazienki prefektów.
-Wow, ale czad! - zawołała Mary, podskakując z radości, kiedy zobaczyła co jest za drzwiami.
-O Merlinie! -Ali wbiegła do środka, przetransmutowała ubrania w kostium kąpielowy i zaczęła odkręcać kraniki z różnokolorową pianą. - O Merlinie! - co chwila wołała. Patrzyłyśmy się na nią i nie mogłyśmy przestać chichotać.
-Na co wy czekacie? - krzyknęła, kiedy to usłyszałyśmy, od razu popędziłyśmy w jej ślady.
Po piętnastu minutach, każda z nas leżała po uszy w pianie i ani nam się śniło wychodzić.
-Och Godryku, tu jest bosko - westchnęła Ali, zajadając ciastka.



-Mogłabym tak spędzać każdy weekend - powiedziałam, a dziewczyny pokiwały leniwie głowami.
Było naprawdę bosko, ale nagle drzwi się otworzyły i do łazienki wparowali nikt inny jak Huncwoci.
-Cześć laski, co u was? - zapytali.
Spojrzałam się na resztę, miny Ali, Mary i Dor były tak samo mordercze, jak moja. Widać żadna z nas nie miała ochoty ich dzisiaj oglądać.
-Co wy tu robicie, co? - zapytałam. Potter z miną niewiniątka powiedział:
-Evans, nie tylko wy chcecie się zrelaksować w wolny dzień, wyluzuj. A tak na serio, to Frank szepnął nam słówko, że tu jesteście i uznaliśmy, że to bombowy pomysł. - zdjął koszulkę.
-I postanowiliście go ukraść? - zapytałam.
-Znasz mnie, skarbie, gdzie ty, to i ja. - zaśmiał się, transmutując spodnie w kompielówki i wskoczył do basenu.
-Dobra, to my idziemy, chodźcie, znajdziemy sobie jakieś inne miejsce do relaksu. Wy zabiliście cały nastrój. - odparłam oskarżająco. Wyszłam z wody, a dziewczyny za mną. Chłopcy siedzieli w długim basenie z kilkoma torami, kiedy ich mijałyśmy, James złapał Dorcas za łydkę, pociągną, a ona wydając przeraźliwy pisk, z głośnym pluskiem wpadła do wody.
Kilka sekund potem i my byłyśmy pod wodą.
-Nienawidzę was! - wrzasnęłam, łapiąc powietrze.
-A ja myślę, że ty mnie kochasz - zaśmiał się James.
-Nie myśl!
-Hej, gdzie jest Peter? Nie szedł z nami? - zapytał Remus.
-Załatwia coś dla mnie - powiedział Black i dosłownie sekundę później do łazienki wbiegło parędziesiąt osób i zaczęło wskakiwać na bombę do wody.
-Nie, nie, nie, nie, nie! - zawołałam. Z mojego całego planu została ruina. Czemu Huncwoci musieli niszczyć mi życie?
-Co się stało, nie podoba ci się nasza imprezka na basenie? - zapytał Potter, podpływając do mnie i kładąc mi ręce na talii.
-Nie! - krzyknęłam, strzepując jego ręce i odpływając parę metrów - co jeśli coś się komuś stanie?
-Wyluzuj, Evans. -  zawołał Black i włączył muzykę.





Linki:
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • https://www.pinterest.fr/pin/476185360604410297/
  • https://www.tumblr.com/tagged/clean-harry