poniedziałek, 24 września 2018

rozdział 68

Syriusz:
Złapałem się za policzek, który pulsował ostrym bólem.
-Cholera! Przepraszam! - usłyszałem i spojrzałem się w stronę, z której zostałem tak nagle zaatakowany. Ted Tonks patrzył się na mnie z poczuciem winy i rozmasowywał sobie kostki. Poruszyłem szczęką. Nie była chyba złamana, ale spodziewałem się porządnego siniaka.
-W porządku? Syriusz, strasznie cię przepraszam. Nie spodziewałem się, że to ty...
-A, czyli mam rozumieć, że nie każdego witasz prawym sierpowym - zaśmiałem się, ale szybo przestałem, bo to tylko pogorszyło ból.
-Chodź do środka, trzeba tu coś przyłożyć - powiedział i wziął mój kufer.
-Dzięki, ale tu wystarczy proste zaklęcie - odparłem, kiedy posadził mnie na krześle w kuchni i zaczął grzebać w zamrażalniku, poszukując jakiejś mrożonki. Kiedy wyjmowałem różdżkę, do kuchni wbiegła Andromeda.
-Syriusz! Co ty tu robisz? Merlinie, co z twoją twarzą? Ktoś cię pobił?! - przeraziła się, a Ted jeszcze raz uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
-Taa, nie martw się.
-Poczekaj, zaraz to naprawię - delikatnie dotknęła mojej twarzy i nastawiła mi szczękę jakimś niewerbalnym zaklęciem. - Już po wszystkim. Ale kto cię tak urządził?
Spojrzałem się na Ted'a, a do niej zaraz dotarło.
-Ted! - zawołała szczerze oburzona.
-To pomyłka. Nigdy bym nie zaatakował Syriusza.
-A tak z ciekawości, to myślałeś, że kto jest za drzwiami? - zapytałem i z ulgą zauważyłem, że mówienie nie sprawiało mi już problemu.
Ted westchnął ciężko i spojrzał na Andromedę.
-Obawiam się, że mój ojciec - powiedziała i usiadła przy stole koło mnie.
-Stary Cygnus? A czego tu szukał?
-Poczekaj, Syriusz, nie obraź się, ale co ty tu tak właściwie robisz? - spytała mnie Dromeda, jakby przypominając sobie, że nie widzieliśmy się od dość dawna, a ja tak nagle zjawiłem się pod jej domem.
-Potrzebowałem wakacji i pomyślałem sobie... jeśli to jakiś problem, to oczywiście pójdę do hotelu.
-Nie! - krzyknęła nagle Andromeda i złapała mnie za rękę, jakbym chciał uciec - Nie, oczywiście, możesz zostać. Do jakiego hotelu... Syriusz, jesteś tu zawsze mile widziany!
Uśmiechnęła się do mnie ciepło i zerknęła na Ted'a, a on ochoczo pokiwał głową.
-To super! A wracając do poprzedniego... dlaczego wuj Cygnus miałby tu przychodzić?
Andromeda zrobiła zmieszaną minę i westchnęła ciężko. Z pewnością temat jej ojca nie był dla niej czymś przyjemnym.
-A więc ojciec... zaprosiłam go tu dzisiaj. Chciałam się dowiedzieć, co z Cyzią i czy data ślubu jest już znana. Martwiłam się o nią. Ten Lucjusz Malfoy to kawał drania.
-No i dowiedziałaś się czegoś? - zaciekawiła mnie. Rzeczywiście Malfoy wystarczająco długo czekał na to, aż Narcyza skończy szkołę i kiedy w końcu się doczekał, pewnie od razu przeszedł do rzeczy.
-Niestety. Mój ojciec przyszedł tu, oznajmił, że nie mam prawa się tym interesować i poszedł.
-No nie do końca. Jeszcze zwyzywał ją od zdrajców, szmat i dziwek. Potem poszedł. - dodał Ted, zaciskając pięści. Nic dziwnego, że miał ochotę mu przywalić. Nawet teraz te słowa sprawiły, że po policzku Dromedy popłynęła łza. Ted westchnął i przytulił ją mocno.


***


Domek Teda i Andromedy był położony na wybrzeżu. Z jednej strony domu okna wychodziły na morze, a z drugiej na miasteczko. Nie był duży, ale idealny dla tej dwójki. Wiedli w nim spokojne życie, starając się z każdego dnia po prostu cieszyć tym co mają. Ted rano wychodził do pracy, a Dromeda stojąc na progu w szlafroku machała mu na pożegnanie. Sama zajmowała się wyrobem różnego rodzaju mikstur, eliksirów i maści z magicznych ziół, które potem sprzedawała czarodziejom i mugolom. Byli naprawdę szczęśliwi i to mnie w nich bardzo inspirowało. Żyli zupełnie inaczej niż ja. Z dala od tego całego szumu i pędu. Mieszkając u nich mogłem się naprawdę wyciszyć i dobrze sobie wszystko przemyśleć. Najlepiej myślało mi się, kiedy wchodziłem na dach przez małe okno w moim pokoju. Mogłem się wtedy godzinami gapić na morze, albo na mugoli, którzy załatwiali swoje sprawy w miasteczku. A myślałem dużo. O tym, że całkiem możliwe, że świat niedługo się skończy, zniszczony przez Lorda Voldemorta i jego armię, o tym, że może wcale nie żyłem tak, jak powinienem. Że to wszystko, co robiłem dla Zakonu Feniksa, albo dla wuja Alpharda było zupełnie niepotrzebne. Wszyscy kiedyś umrzemy. O tym, że może rzeczywiście czas był znaleźć sobie kogoś i zacząć wieść normalne życie, jak mówili wszyscy dookoła.


-Widzę, że coś cię trapi - powiedziała mi pewnego dnia Dromeda, kiedy siedzieliśmy razem w kuchni. Ona rozkładała ciasto łyżką z wielkiej michy do foremek, a ja obserwowałem ją w milczeniu. Nic na to nie odpowiedziałem, więc ciągnęła dalej: 
-Znam cię od zawsze i najlepiej wiem, jak działasz. W końcu zostaliśmy wychowani w ten sam sposób. Prawda jest niestety taka, że oboje jesteśmy chorzy i nie wiem, czy kiedykolwiek wyzdrowiejemy. Szczerze mówiąc, wątpię w to. Możliwe, że przez naszą chorobę nigdy nie znajdziemy zrozumienia od innych. Nie zmienimy tego, jak działa świat. Ale to co jest najważniejsze, to żeby każdego dnia walczyć o to, żeby nasze umysły i serca nie stanęły przeciwko nam. Bo to jedyne co posiadamy. 
Spojrzałem się na nią. Miała bardzo spokojną twarz, ale w oczach widziałem to samo, co miałem w sobie. Długi, rozdzierający krzyk o pomoc. Właśnie dlatego sam nigdy nie myślałem o założeniu rodziny. Bałbym się spaprać tak własne dzieci, jak moi rodzice.
Spuściła spojrzenie i wzięła mnie za rękę. W tym krótkim uścisku naszych dłoni, wyraziliśmy to wszystko, co leżało nam na sercu. Oboje byliśmy kompletnie samotni, wygnani z naszych rodzin, porzuceni. Już jako dzieci. 
-Bardzo się cieszę, że masz Teda. - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się szeroko. 
-Tak. Ja też. On jako jedyny nie chce mnie zmienić. Po prostu przy mnie jest. Mam nadzieję, że ty też odnajdziesz taką osobę. 

***

Dni mijały, lato zaczęło dobiegać końca. Pogoda się popsuła i zamiast złocistego słońca, rano budził mnie deszcz, obijający się o szyby. Wuj Alphie co rano przysyłał mi papiery do wypełnienia, a Pam listy, których treść w skrócie brzmiała: "Syriusz, co ty do cholery wyprawiasz?! Dlaczego wyjechałeś bez słowa i już tyle czasu cię nie ma?!". Nie zawracałem sobie nimi głowy. Wiedziałem doskonale, że wcale nie była taka samotna i mogłem iść o zakład, że wcale się też nie nudziła. Poza tym wuj krył mnie, utrzymując, że mój wyjazd jest spowodowany pracą. Poza wykonywaniem obowiązków służbowych na odległość, co tydzień przychodziłem do kwatery Zakonu Feniksa na zebrania i pomagałem Alicji i Frankowi w Ministerstwie w ich pracy aurorów. 
W pewien niezwykle deszczowy dzień, siedziałem razem z Andromedą i Tedem w kuchni, pomagając robić obiad. Rozmawialiśmy wesoło o nowych rewelacjach, dostarczanych przez Proroka Codziennego, który ostatnio stał się bardzo stronniczy. 
-Naprawdę, nie mam pojęcia, co oni mają w głowie, kiedy wypisują te bzdury. Przechodzą już samych siebie. Ciekawe, czy ktokolwiek w to jeszcze wierzy... - mówiła z uśmiechem na ustach Dromeda. Nagle od strony okna rozległo się stukanie. Ted wstał i uchylił je na tyle, żeby sowa pocztowa mogła wlecieć do środka. 
-Cała przemoczona, biedactwo - powiedziała Dromeda, kiedy średniej wielkości płomykówka usiadła przed nami no stole, ociekając wodą. Odwiązałem od nóżki listy i podałem sówce skórkę od chleba. Z wdzięcznością zabrała się za jedzenie, a ja zacząłem przeglądać pocztę. 
-Ten jest dla ciebie, Ted - podałem go mu, a on zmarszczył brwi. 
-Do mnie? Sowia poczta? - zdziwił się. Był w końcu mugolem, kto ze świata czarodziejów mógł do niego pisać? Drugi list był zaadresowany do mnie, jednak nie było na nim nazwiska nadawcy. Otworzyłem kopertę i zagłębiłem się w wiadomości. Misja. Zakon Feniksa przydzielił mi misję. Przyjąłem to z chłodnym spokojem. Takie były czasy. Miałem spędzić kolejne dwa miesiące na cholernym końcu świata. Oczywiście wszystko bardzo potrzebne, bardzo niebezpieczne i bardzo tajne. Zapamiętałem co trzeba i podpaliłem pergamin końcem różdżki. Spojrzałem się na resztę i zdziwiłem się, bo Ted bardzo pobladł. 
-Co się stało? - zapytałem ostrożnie. Już myślałem, że ktoś umarł, czy coś. Ted podał mi swój list. Napisała go ta sama ręka co mój. Właściwie wiadomość była dokładnie taka sama. Podany czas i miejsce, gdzie Ted ma się stawić i informacja, żeby, po zapamiętaniu danych, zniszczył wiadomość. 
-Merlinie, czy to jest w ogóle legalne? - zapytałem, a odpowiedziała mi cisza. Andromedy nie było już w kuchni, a Ted pozieleniał na twarzy. 
-Jest wojna. Nie wiem, czy cokolwiek, co tu się dzieje jest legalne - wymamrotał. 
Przyznałem mu w duchu rację. Ale przecież on był mugolem. Jak miał się bronić? 
-Muszę porozmawiać z Dromedą. Okropnie się zmartwiła... 
-Ja to zrobię - powiedziałem do niego. Ted wymusił na twarzy uśmiech wdzięczności i usiadł przy stole. Domyślałem się, że był w dużym szoku. W końcu nikt się tego nie spodziewał. 
Wyszedłem z domu na deszcz i poszedłem w stronę szopy, która stała koło domu i służyła za warsztat. Podczas mojej wizyty w ich domu, kiedy Andromeda miała jakiś problem, chodziła zwykle tam, żeby pomyśleć. Właśnie tam była też teraz.

Znalezione obrazy dla zapytania keira knightley gif

-Cześć - powiedziałem cicho, obserwując, jak kręciła się, siedząc na huśtawce zrobionej z dużej opony. 
-Cześć. - odparła sucho, nie patrząc się na mnie. 
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, słuchając deszczu, który bębnił o metalowy dach. 
-Co o tym myślisz? - zapytałem, a ona okręciła się na oponie jeszcze szybciej. 
-To nie fair. Dlaczego on ma gdzieś jechać? Nie jest czarodziejem. To nie jego wojna. - odpowiedziała, gdy przestała się kręcić. 
Przypomniałem sobie naszą rozmowę sprzed paru tygodni. Ted był jej naprawdę potrzebny. Dla niego zostawiła swoje stare życie. Był jedyną osobą, jaką miała na całym świecie. Nie wiedziałem, co mógłbym jej powiedzieć, żeby ją pocieszyć, więc podszedłem po prostu do niej i przytuliłem ją. 
-Dowiem się co to za misja i upewnię się, że nic mu się tam nie stanie. Choćbym miał zatrudnić ochronę. Ted wróci do ciebie w jednym kawałku. 
Nagle w szopie pojawił się ktoś jeszcze - sowa, w której rozpoznałem puszczyka należącego do Longbottom'ów. Przyniosła mi list i kiedy tylko mi go doręczyła, rozpostarła skrzydła i odleciała z powrotem w deszcz. Otworzyłem list i od razu poraziły mnie jaskrawo czerwone litery:

Drogi Syriuszu, 
jak mogłeś nam nie powiedzieć, że udzielasz wywiadu w telewizji?! Lily natrafiła na niego przypadkiem i od razu wysłała nam patronusa, żebyśmy też oglądali! Dlaczego się nie pochwaliłeś?! Wypadłeś REWELACYJNIE, naprawdę brawa dla charakteryzacji, bo byłeś jeszcze przystojniejszy niż na żywo (sorry, Łapo, to pisze moja żona)! 
Ale piszemy głównie po to, żeby Ci powiedzieć, że też Cię kochamy i jesteś dla nas jak rodzina! To było takie miłe, co o nas mówiłeś, cała paczka jest tego zdania. Ale przede wszystkim CZY NAPRAWDĘ MYŚLISZ, ŻE JESTEŚMY STRZAŁEM W DZIESIĄTKĘ?! 
Merlinie, rozpłakałam się, jak to usłyszałam. Przed milionami ludzi za telewizjerami! Poważnie, Syriusz, brak nam słów. Musimy to uczcić! 
Kochamy Cię! 
Z wyrazami szacunku, 
Alicja i Frank Longbottom

Kiedy skończyłem czytać, wzniosłem oczy do góry i głośno wypuściłem powietrze. 
-Cudownie. Naprawdę cudownie. 



Lily: 
Teleportowałam się koło zasłony przeciwteleportacyjnej ochraniającej dolinę Godryka Gryffindora i spacerkiem ruszyłam w stronę domu Potter'ów. Kiedy stanęłam przed ich furtką, zobaczyłam jak pani Potter krząta się w ogrodzie i przycina kwiaty. 
-Dzień dobry - zawołałam, wchodząc do środka. Pani Potter pomachała mi ręką i z uśmiechem odparła: 
-Do James'a? Zaraz przyjdzie. Kazałam mu sprzątnąć garaż, ale już powinien skończyć. 
-Nie ma sprawy, poczekam. 
Nie trwało to jednak długo, bo po chwili zza domu wyszedł James z uśmiechem od ucha do ucha. Wziął od swojej mamy jeden z kwiatów i wręczył mi go razem z pocałunkiem w policzek. 
-Witaj - uśmiechnął się jeszcze szerzej, wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy z powrotem za miasto. Tam teleportowaliśmy się w jakieś nieznane dla mnie miejsce. Kiedy otworzyłam po teleportacji oczy, zobaczyłam łąkę tak wielką, że gdziekolwiek się nie odwróciłam otaczały nas piękne żółte kwiaty. 
-Jak pięknie! - zawołałam, a on mocno mnie do siebie przytulił. Wyrwałam mu się jednak i ze śmiechem zaczęłam przed nim uciekać. Rozpoczęła się wielka gonitwa. Bawiliśmy się jak małe dzieci i zanosiliśmy śmiechem tak, że brakowało nam powietrza. W końcu zatrzymałam się i pozwoliłam, żeby James objął mnie mocno. 
-Stęskniłaś się? 
-Nieee, chyba po prostu się zmęczyłam - odparłam od niechcenia. 
-Na pewno? - James zaczął mnie łaskotać, nadal trzymając mnie w żelaznym uścisku. 
Zaczęłam piszczeć i krzyczeć, żeby mnie puścił. Miałam okropne łaskotki i on to perfidnie wykorzystywał! 
-Na pewno? - powtórzył ze śmiechem, a ja już praktycznie leżąc na ziemi i zwijając się ze śmiechu wysapałam: 
-Tak! Tak, tęskniłam! 
Wtedy mnie zostawił, a ja odetchnęłam głęboko. 
-Nie można tak było od razu? - zapytał z uśmiechem. Był bardzo zadowolony z siebie. 
-Ale zmęczona też jestem. - powiedziałam, nadal walcząc z zadyszką. 
-Skoro tak jaśnie pani mówi, jestem do usług - powiedział teatralnie i pozwolił mi wskoczyć na swoje plecy. 

evan rachel wood love GIF

***

Kiedy zapadł zmrok, wróciliśmy do domu James'a. Leżeliśmy obok siebie w ciemności na jego łóżku, zbyt zmęczeni, żeby rozmawiać. 
-Lily... chciałbym się ciebie o coś zapytać - wyszeptał w pewnym momencie. Zerknęłam na jego twarz. Miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał. Nagle je jednak otworzył, a ja zobaczyłam najpiękniejsze na całym świecie brązowe tęczówki. 
-Tak? 
Jeszcze chwilę mierzył mnie uważnym spojrzeniem, a potem zaczął: 
-Tak sobie ostatnio myślałem... mamy już te dwadzieścia lat, jesteśmy całkiem samodzielni i kocham cię, Lily... dlatego mam taki pomysł. Ale to tylko propozycja, nie musisz się zgadzać. No ale jednak jeśli byś chciała, to dobrze, żebyś wiedziała, że ja też chcę. No więc, co powiesz na to, żebyśmy razem zamieszkali? 
Zabrało mi mowę. Czy on naprawdę to powiedział? Halo policja! Czy ja mam jakieś omamy słuchowe? Bo jeśli nie mam, to w takim razie znaczyłoby, że on chce ze mną zamieszkać. JAMES POTTER CHCE ZAMIESZKAĆ Z LILY EVANS!!! O Merlinie! 
-Lily? 
W mojej głowie panował taki chaos. Moje myśli tańczyły, śpiewały, a moje usta tymczasem odparły spokojnie: 
-Och James... oczywiście, że chciałabym z tobą zamieszkać. 
Naprawdę nie wiem, jak mi się udało cokolwiek w ogóle wybełkotać, a już wcale nie mówiąc o opanowanym tonie głosu. 
James uśmiechnął się tak uroczo, że pewnie gdybym nie leżała, zmiękłyby mi nogi. 
Wziął mnie za rękę i mocno pocałował. 



Harry, 18 lat później: 
Po świętach jeszcze parę dni spędziłem na Grimmauld Place. Następnego dnia po gwiazdce przyjechali do nas Weasley'owie, Hermiona i kilku członków Zakonu Feniksa. W domu zapanował taki gwar, że nie było chwili spokoju. Od rana do wieczora drzwi trzaskały, bo ludzie wpadali i wypadali, zostawiając sprawozdania z misji, rozkazy od dowództwa i tonę innych dokumentów. Słowem, wszędzie panował harmider i zamieszanie. 
Dorcas zniknęła w środku nocy. Kiedy obudziłem się rano, już jej nie było. Poczułem niemiłe ukłucie w sercu, ale wiedziałem, że tak musiało być. W ogóle nie powinna wracać do Anglii i teraz my musieliśmy trzymać buzie na kłódkę, żeby nie miała problemów. Zostawiła mi list. Zszedłem rano do salonu i zauważyłem błękitną kopertę leżącą na wyszorowanym stole. 

"Kochany Harry, 
domyślam się, że możesz czuć rozczarowanie, ale muszę zniknąć. Nie mam wyboru. Nikt z Zakonu nie może się dowiedzieć o tym, że wróciłam do Anglii, to było bardzo nierozsądne i niebezpieczne. Ale nie mogłam się oprzeć. Musiałam cię zobaczyć! Nigdy nie wiemy, co się kolejnego dnia wydarzy. Trzeba doceniać każdą chwilę. Proszę cię, nie mów nikomu, że się widzieliśmy. 
Nie przejmuj się tą całą Umbridge, to na pewno długo nie potrwa, a mogą z tego wyniknąć prawdziwe korzyści. 
Ściskam cię mocno i całuję, 

D.M."

Schowałem ten list w skrytce wewnątrz kufra. Nie miałem pojęcia co znaczyło to, że z tyranii, jaką wprowadzała w Hogwarcie Umbridge miało wyniknąć coś korzystnego. Szczerze w to wątpiłem. Chciałem z kimś o tym porozmawiać, ale niestety Syriusz zniknął tego samego dnia, co Dorcas. Zaszył się w swojej sypialni na poddaszu i rzadko kiedy go widywałem. Przemykał tylko jak cień do kuchni po jedzenie i zanim ktokolwiek zdążył się do niego odezwać znikał z powrotem na górze. Co jakiś czas zaglądał do niego Lupin, ale on też nigdy nie miał czasu porozmawiać ze mną o Dorcas. 
W końcu, po imprezie sylwestrowej urządzonej przez Freda i George'a, trzeba było wracać do Hogwartu i do zwykłego szkolnego życia. Lekcji było coraz więcej, a terror Umbridge coraz bardziej dawał nam w kość. Gwardia Dumbledore'a była coraz trudniejsza do ukrycia. Różowa ropucha często zapraszała mnie na sesje w swoim gabinecie, po których skórę miałem poznaczoną świeżymi bliznami. Dyrektor nie mógł nic zrobić, ciągle miałem wrażenie, że unikał mnie jak ognia, a jego brak sprzeciwu na politykę Umbridge był właściwie niemym przyzwoleniem.


***


Minęły trzy pierwsze tygodnie stycznia. Wszedłem za Ronem i Hermioną do sali eliksirów i zacząłem wyjmować z torby przybory do cięcia i ważenia składników na eliksir bujnego owłosienia. Snape warknął do nas tylko, że wiemy co robić i zamiatając podłogę czarnymi szatami, poszedł do swojego gabinetu. 
-Skończył się korzeń miesięcznika, Harry. Skoczysz? - szepnął Ron, dalej siekając liście pokrzywy. 
-Jasne - mruknąłem i skierowałem się w stronę magazynku. Było to małe pomieszczenie z regałami od podłogi do sufitu, zawalone słojami, pudełeczkami i małymi szufladkami, w których znajdowały się składniki. No nie będę kłamać, śmierdziało tam okrutnie. Z prawej strony były drzwi do gabinetu Snape'a, które w tamtej chwili były lekko uchylone tak, że na regały padał snop światła z kominka nietoperza. 
Przestawiałem właśnie drabinę, żeby dostać się do korzeni miesięcznika, które powinny znajdować się na jednej z górnych półek, gdy usłyszałem dziwny odgłos dobiegający z gabinetu Snape'a. Ciepłe światło z kominka zostało nagle zamienione zieloną poświatą. Wyjąłem korzeń z jednego z pudeł i zeskoczyłem z drabiny. "Proszek fiuu" pomyślałem, i miałem rację, bo chwilę potem usłyszałem czyjś głos, który na pewno nie należał do nietoperza. 
-Severusie, potrzebujemy twojej pomocy. 
-Jestem zajęty, w przeciwieństwie do ciebie pracuję - warknął Snape ze złością. Głos przybysza wydawał mi się bardzo znajomy. 
-Wiesz dobrze jaki jest mój stan, mogę być zagrożeniem dla całej misji. 
-Nie masz już innych kryjówek? Umbridge kontroluje wszystko, co się tu dzieje. Pewnie już wie, że tu jesteś. Nie mam zamiaru nadstawiać za ciebie karku! - wysyczał ze złością, a mi się zjeżyły włosy na karku. - Eliksiru nie przygotuje się w kilka godzin. Produkcja jednej dawki trwa tyle co cykl księżyca. 
-Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak... - nagle urwał, a ja poczułem, że zaraz mogę mieć poważne kłopoty. 
Snape zamaszystym ruchem otworzył na oścież drzwi do gabinetu, a jego nienawistny wzrok wbił się we mnie. 
-Potter - wypluł i wykrzywił twarz w wyrazie najszczerszej nienawiści. 
-Przyszedłem po korzeń... 
-Wynocha! 
Nie śmiałem się  mu sprzeciwiać. Spuściłem głowę i ruszyłem w stronę klasy. Nie udało mi się niestety dojrzeć, kim był tajemniczy przybysz, bo Snape głośno zatrzasnął drzwi tak, że słój z marynowanymi językami traszek spadł na ziemię i rozbił się, uwalniając mdlącą woń. 

***

Po ostatniej tego dnia lekcji, nie poszedłem na kolację, tylko zaszyłem się w dalekim kącie pokoju wspólnego. Usiadłem w jednym z wysłużonych foteli i głęboko się zamyśliłem. Zbyt wiele pytań krążyło mi po głowie, nie dając mi spokoju. Krótka wizyta Dorcas sprawiła, że dużo spraw się skomplikowało. Tęskniłem za jej beztroskim podejściem do życia, ale chyba przede wszystkim za tym, że była dla mnie namiastką matki. Już prawie miesiąc jak zniknęła po świętach. Znowu zacząłem się martwić, czy była bezpieczna, czy jeszcze kiedyś miałem ją zobaczyć... A Syriusz? Od ich tajemniczej rozmowy w kuchni na Grimmauld Place przygasł tak, jak jeszcze nigdy. Domyślałem się, że było mu koszmarnie ciężko siedzieć samotnie w tym wielkim domu i tylko słuchać opowieści innych członków Zakonu. Kiedyś to on sam polował na Śmierciożerców, żył pełnią życia i nigdy się nie nudził. A teraz siedział zamknięty w czterech ścianach, które na domiar złego kojarzyły mu się z wyjątkowo podłym dzieciństwem. 
Kiedy siedziałem tak, rozmyślając, do pokoju wspólnego napłynęli uczniowie z kolacji a po paru godzinach znowu wynieśli się tym razem do swoich dormitoriów. Zapadła noc. Ciągle jednak nie czułem się gotowy, żeby samemu iść spać. Patrzyłem się na płomienie w kominku, które z każdą kolejną minutą przygasały. Nie było w tym żadnego sensu, żeby tak dalej siedzieć bezczynnie. Westchnąłem i już miałem się zbierać, żeby iść do sypialni, kiedy nagle ogień zamrugał nieco żywiej i wypluł kilka rozżarzonych węgielków na dywan.
-Harry! - usłyszałem cichy szept z płomieni. Zamrugałem szybko i podbiegłem do paleniska. Pogrzebałem w czarnych węgielkach metalowym prętem, żeby pobudzić nieco ogień. Po chwili w płomieniach zobaczyłem niezbyt wyraźny zarys twarzy. 
-Łapo! - wykrztusiłem i wrzuciłem do paleniska kilka gazet, żeby ogień mocniej zapłonął. - Łapo, co ty tu robisz? To niebezpieczne... 
-Harry, nie miałem wyjścia. Mamy poważne kłopoty... - powiedział Syriusz, nie siląc się nawet na szept. Wyglądał na bardzo czymś zdenerwowanego. 
-Co się stało? - zapytałem, ale on już mi nie odpowiedział. Zaczął rozglądać się z niepokojem, rozległ się jakiś dziwny szum i dwie dłonie z grubymi palcami pojawiły się wśród płomieni. Syriusz zaczął się z nimi żywo szarpać, po czym zniknął. 
Zerwałem się z podłogi i chwyciłem różdżkę. Nie wiedziałem, co robić, ale miałem jak najgorsze przeczucia. Podejrzewałem, do kogo mogły należeć te ręce. Poza Dumbledorem tylko jedna osoba miała dostęp do kontroli wszystkich kominków w Hogwarcie. Umbridge. A to oznaczało niestety najgorsze - Syriusz był w Hogwarcie i to w łapach tej jędzy. 
Nie było czasu. Pobiegłem po mapę huncwotów i wybiegłem z wieży Gryffindoru. Ściskałem w palcach różdżkę, gotowy na wszystko. Bez planu skierowałem się prosto do gabinetu Umbridge. Nagle, gdy byłem w połowie drogi, jakieś zaklęcie podcięło mi nogi i runąłem jak długi na ziemię. 
-Mam cię. Już tak łatwo nie uciekniesz... - usłyszałem nad sobą głos różowej ropuchy. Jednak gdy tylko się podniosłem, jej triumfalny uśmieszek zniknął z twarzy. - Potter? Co ty tu... myślałam, że to... cholera, czyli jednak uciekł. Ale na pewno jeszcze gdzieś się chowa... - zaczęła mamrotać pod nosem. Miała na sobie różowy szlafrok a we włosach wałki. Dyszała ciężko po biegu. Kiedy ułożyła sobie wszystko w głowie, spojrzała się na mnie znowu i warknęła: 
-Bardzo dobrze, chodź za mną. Będziesz moim świadkiem. 
Domyślałem się już, co się stało. Syriusz musiał jej uciec, a ona teraz goniła go po całym zamku. Ja natomiast miałem być świadkiem ujęcia przez nią niebezpiecznego przestępcy. Nie wiedziała w takim razie, że to ze mną rozmawiał Black. 
Ciągnęła mnie po korytarzu, z wyciągniętą różdżką, co chwila się rozglądając na boki. Nie odzywałem się. Starałem się wymyślić cokolwiek, co mogłoby pomóc Syriuszowi. Kiedy doszliśmy do Sali Wejściowej, okazało się, że drzwi zamku były uchylone. 
-Tu cię mam. - szepnęła Umbridge z chorobliwym grymasem na twarzy. 
Na dworze szalała śnieżyca. Zaspy sięgały do połowy kostek, a temperatura spadła grubo poniżej zera. Wyszliśmy jednak i zaczęliśmy długą, mozolną przeprawę przez ośnieżone błonia. Strach sparaliżował całe moje ciało, kiedy na świeżym śniegu dostrzegłem odciski stóp Syriusza co parę kroków upstrzone kroplami krwi. Umbridge podążała ich tropem w stronę jeziora. Zęby szczękały mi z zimna, ale nie zwracałem na to uwagi. Modliłem się tylko w duchu, żeby Syriuszowi udało się jakimś sposobem uciec. Jeśli był ranny, mogło być jeszcze gorzej niż przypuszczałem. 
Ku mojej rozpaczy chwilę później na brzegu jeziora naszym oczom ukazała się mała czarna postać. Umbridge ścisnęła mnie jeszcze mocniej za ramię i zaczęła mnie wlec w tamtą stronę. 
Syriusz opierał się o drzewo. Nawet z daleka było widać, że coś było z nim nie tak. Po chwili osunął się po pniu na ziemię. Wydałem zduszony okrzyk. Umbridge obnażyła zęby w upiornym uśmiechu. Wyciągnąłem różdżkę. Jeśli będzie chciała zrobić mu krzywdę, byłem gotów ją zaatakować. 
W porę zorientowałem się, gdy chciała rzucić w Black'a zaklęciem. Popchnąłem ją mocno na śnieg i wrzasnąłem: 
-Syriusz! Uważaj! 
Czerwona smuga oszałamiacza roztrzaskała jedną z gałęzi drzewa. Łapa z wielkim trudem podniósł się z ziemi. Ściskając się za ranny bok, zaczął uciekać dalej. Umbridge stanęła na nogach i spojrzała się na mnie z furią w oczach. 
-Tyyy - zawyła, mierząc w moją stronę różdżką - A więc to ty jesteś po jego stronie. 
Jej głos ociekał jadem. Już zamachnęła się, żeby rzucić zaklęcie i we mnie, kiedy ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach ryk. 
Rozejrzeliśmy się wokół siebie. Nauczycielka jakby ocknęła się z zimnej furii i zaczęła miotać się na boki, szukając źródła dźwięku. Syriusz też się zatrzymał. Był kilka metrów od nas, ale widziałem strach na jego twarzy. Oczy utkwił gdzieś w Zakazanym Lesie. Zapadła cisza, jakby nawet wiatr przestraszył się czegoś, co czaiło się w ciemności. 
I wtedy go zobaczyłem. Stał na samym skraju lasu. Wyższy od człowieka, porośnięty krótką szarą sierścią, z lśniącymi ślepiami. Zerknąłem na księżyc. Pełnia. Zrobiło mi się sucho w ustach. Wilkołak zaczął iść w naszą stronę - powoli, nisko przy ziemi, z oczami utkwionymi w swoich ofiarach.
-Harry, trzymaj się z tyłu - zawołał Syriusz drżącym głosem. Nogi jednak odmówiły mi posłuszeństwa. Umbridge natomiast równie powoli, jak wilkołak zbliżał się do nas, zaczęła się cofać. 
Nagle wilkołak przyspieszył. Długimi susami pokonywał dzielącą nas odległość. Syriusz przemienił się w psa i ruszył mu na przeciw. Krew polała się po śniegu, gdy zwarli się ze sobą, gryząc i głośno ujadając. Umbridge wrzasnęła i upadła na śnieg. Ja stałem jak zaklęty, nie wiedząc co zrobić. Wyglądało to dokładnie, jak dwa lata temu, gdy Łapa bronił nas przed Lupinem. Jednak tym razem był już ranny. Widziałem doskonale, że brakowało mu sił. 
Nagle jednak zdarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Umbridge wystrzeliła z różdżki zaklęciem, od którego drzewo, pod którym przed chwilą siedział Łapa, zajęło się ogniem. To tylko rozzłościło wilkołaka tak, że odrzucił od siebie Black'a na kilka metrów, a mnie para silnych łap powaliła na ziemię. Nie wiedziałem, co to było, bo gdy upadałwm spadły mi okulary. W świetle płonącego drzewa szybko je jednak odnalazłem i kiedy odzyskałem ostrość widzenia, zastałem przed sobą zupełnie inną scenę. 
Syriusz w swojej ludzkiej postaci leżał niedaleko mnie, a jego rana mocno krwawiła. Z szeroko otwartymi oczami obserwował to, co działo się kilka metrów od nas. Pod płonącym niczym pochodnia drzewem, na czterech łapach stał wilkołak. Wściekłym spojrzeniem mierzył śnieżnobiałego wilka.
Powarkiwali na siebie z obnażonymi zębami, wilkołak ciągle szykował się do skoku. Jednak po chwili w końcu odpuścił. Zawył przenikliwie do księżyca i pognał z powrotem w stronę Zakazanego Lasu.
Ja, Syriusz i Umbridge nadal leżeliśmy na ziemi. Każdy bał się poruszyć, nie wiedząc czego spodziewać się po białym wilku. Dlaczego nas obronił? I czy zaraz mogło mu się to odwidzieć i sam nas zaatakuje? Patrzył jeszcze chwilę za wilkołakiem po czym odwrócił do nas biały łeb. Zmierzył nas spojrzeniem błękitnych oczu. Coś mi mówiło, że jego nie musimy się obawiać.
Nagle zaczął się zmieniać. Po chwili tam, gdzie jeszcze przed sekundą stał biały wilczur, teraz kuliła się ludzka postać. Gdy wstała, dosłownie zaparło mi dech w piersiach. 
-Dorcas! - zawołałem, kiedy wróciła mi mowa. Zerwałem się z ziemi i podbiegłem do niej, brodząc w zaspach śniegu. Złapała mnie w ramiona i mocno przytuliła. 
-Harry, jesteś cały? Nic ci się nie stało? - zapytała, kiedy mnie już puściła. 
-Ze mną w porządku - powiedziałem, przypominając sobie, że przecież Syriusz był ranny. Dorcas podążyła za moim spojrzeniem i zobaczyła leżącego na ziemi Łapę. Śnieg dookoła niego był cały czerwony. 
Szybko do niego podbiegła i uklękła przy nim. Obserwowałem, jak z troską spoglądała na niego, a jej oczy zachodzą łzami. 
-No no Meadowes, tego się po tobie nie spodziewałem - wydyszał, uśmiechając się z bólem. Zaniósł się kaszlem i dysząc ciężko jęknął z bólu.
-Co ty... nie płacz - wyszeptał, widząc minę Dorcas. Spróbował się znowu uśmiechnąć, ale jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.

-Nie płaczę, tylko... och, czy ty mógłbyś się chociaż raz nie pakować w kłopoty? - powiedziała, wycierając szkliste oczy krawędzią czerwonej peleryny. 
-Za to mnie przecież lubisz. - odparł, gdy ona zaczęła podwijać jego bluzkę, żeby zobaczyć ranę. Paskudna szrama ciągnęła się po całym boku obicie krwawiąc.
-Nieprawda, nie za to. - zniżyła głos do szeptu - A teraz zamknij się, bo muszę cię opatrzyć. 
Wzięła do ręki różdżkę i ze skupioną miną zaczęła mruczeć zaklęcia gojące. 
-Jak to się stało? - zapytała, kiedy w końcu przestał krwawić i wyczarowała kilka bandaży, którymi go owinęła. Syriusz spojrzał się spode łba na Umbridge, siedzącą nieopodal. Miała twarz białą jak kreda, włosy poczochrane i była w wyraźnym szoku po wszystkim, co się przed chwilą wydarzyło. Ani trochę jej nie współczułem. Jednak teraz poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku... ona przecież widziała Syriusza. Na pewno wszystkim powie! 
-Chyba nie idzie nam za dobrze rzucanie zaklęć wiążących, co Dolores? - zapytał kpiąco Syriusz. A więc, zamiast go związać, po prostu go zraniła?
Dorcas wstała i otrzepała swoją czerwoną pelerynę ze śniegu. Nadal patrzyła na Syriusza ze zmartwioną miną.
-Meadowes, właściwie to co ty tu na Godryka robisz? - Black uniósł wysoko brwi i spojrzał się na nią podejrzliwie. 
-Dumbledore mnie zawiadomił. Powiedział, że jakiś kretyn wpakował się w niezłe kłopoty i jak zawsze będzie potrzebował mojej pomocy. - powiedziała, patrząc się na niego ze złością.
-Bardzo śmieszne. Wcale jej nie potrzebowałem. - obruszył się i ciężko dysząc wstał na nogi.
-Właśnie widziałam. 
Syriusz puścił jej słowa mimo uszu. Wyjął swoją różdżkę i podszedł do Umbridge. Na jej ropuszej twarzy przemknął cień strachu. 
-Narozrabiałaś, Dolores. - powiedział z nutą rozbawienia w głosie. Odwrócił się do mnie i Dorcas, westchnął ciężko i odparł: 
-Chyba nie mam wyboru. Muszę ją skasować. 
Umbridge cofnęła się z przerażeniem. Syriusz teatralnym gestem odebrał jej różdżkę. Dor przewróciła oczami i podeszła do Łapy. 
-Obliviate - powiedziała, celując w nauczycielkę. Syriusz się roześmiał, kiedy różowa ropucha potoczyła po nas błędnym spojrzeniem i uśmiechnęła się błogo. 
-Można i tak - Black wzruszył ramionami. Przeniósł wzrok znowu na Dorcas i otaksował ją spojrzeniem od góry do dołu.
-No więc, Meadowes - zaczął, kiedy ruszyliśmy razem do zamku - Nie wiedziałem, że jesteś animagiem. 

-Tak? No to już wiesz. 
-Od kiedy? - wtrąciłem się. Szliśmy sobie swobodnie po ośnieżonych błoniach, prowadząc luźną pogawędkę. Można by pomyśleć, że po prostu wybraliśmy się na nocny spacer, gdyby nie to, że nad naszymi głowami Syriusz lewitował uśpioną Umbridge. Chcieliśmy położyć ją do łóżka tak, żeby nazajutrz myślała, że to wszystko było snem. 
-Już od wielu lat. Twój ojciec mnie nauczył. To przydatne, zawsze można się bronić inaczej niż tylko różdżką. Albo przynajmniej szybciej uciekać. 
-Dzisiaj, jak pokonałaś tego wilkołaka, to było niesamowite! Jak to zrobiłaś? 
-Wilk z wilkiem najlepiej się rozumieją. - machnęła lekceważąco ręką. 
-Przynajmniej może jutro Lunatyk nie będzie tak posiniaczony - powiedział Syriusz, a ja i Dor zatrzymaliśmy się gwałtownie. 
-To był Lupin? - zawołałem jednocześnie z Dorcas. 
-No właśnie miałem ci powiedzieć, Harry. Wtedy, jak rozmawialiśmy przez sieć fiuu. Remusowi skończył się eliksir tojadowy, a piwnica, w której do tej pory przechodził przemiany, została namierzona przez Śmierciożerców. Ciężko uwierzyć, ale Snape powiadomił mnie, że dzisiaj był u niego o pomoc! Wiedział, że jest pełnia, a nie miał gdzie przejść przemiany. No i postanowił wykorzystać Wrzeszczącą Chatę. Najpierw myślałem, że Severus zmyśla, ale potem Rem nie wrócił na Grimmauld Place i wiedziałem co się święci. 
A więc wszystko jasne! To profesor Lupin był dzisiaj w gabinecie nietoperza podczas moich eliksirów. 
-Harry, gdzie ona ma komnaty? - zapytała Dorcas, bo już doszliśmy do zamku. 
-Chodźcie za mną - powiedziałem i na palcach, żeby nie natrafić na żaden patrol, zacząłem iść wgłąb korytarzy. Za to Dorcas i Syriusz jakby wcale się nie przejmowali tym, że Filch może nas przyłapać i zaczęli się po cichu kłócić. 
-Dlaczego go w to wciągnąłeś? Przecież naraziłeś go na straszne niebezpieczeństwo! Remus mógł mu zrobić krzywdę, nie mówiąc o tym, że mogli go wywalić ze szkoły!
-Meadowes, wyluzuj. Nic się przecież nie stało. 
-No jasne, mów tak dalej i zobaczymy, jak długo jeszcze wam się poszczęści. On ma dopiero 15 lat!
-My w jego wieku już nie takie rzeczy robiliśmy - Syriusz wzruszył ramionami.
-Ciekawe co by powiedzieli James i Lily, gdyby cię teraz usłyszeli. - prychnęła Dor.
-Ciekawe co by powiedzieli James i Lily, gdyby cię teraz usłyszeli - Syriusz zaczął ją przedrzeźniać zrzędliwym głosem.
-Nie zachowuj się jak dzieciak! Jesteś jego ojcem chrzestnym. Weź do cholery odpowiedzialność!
-Meadowes, nie przesadzaj.
Zachowujesz się jakbyś była jego matką. 
-Może dlatego, że nikt inny jakoś się do tego nie poczuwa! 
-Ale Harry to nie jest twój syn! Nie wychowuj go. Nie masz własnych dzieci, nie możesz nic o tym wiedzieć!
Nagle zapadła cisza. Szedłem tylko kilka metrów przed nimi i spodziewałem się usłyszeć kolejne odcięcie się. Ale to nie nastąpiło. Ich kroki ucichły. Odwróciłem się, żeby zobaczyć, co ich zatrzymuje. Dorcas stała dalej, miała spuszczoną głowę i zaciśnięte pięści. Syriusz posłał mi bardzo zakłopotane spojrzenie i podszedł do niej. 
-No przepraszam, nie powinienem tak mówić. - powiedział, stając przed nią. Uniósł dłoń do jej twarzy i zmusił ją, żeby na niego spojrzała. Widziałem, że w miała zaszklone oczy. 
-Jesteś cudowną matką chrzestną, Harry na pewno jest szczęśliwy, że cię ma.
Założył jej włosy za uszy i przytulił ją lekko. Podszedłem do nich i również ich objąłem. Tak, to była moja rodzina. Jakkolwiek każde z nas było samotne, rozbite i nieszczęśliwe, to razem było nam po prostu lepiej. Co z tego, że żadne z nas nie było spokrewnione? Byłem pewien, że oni czuli to samo. Mimo kłótni potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Po prostu byliśmy rodziną. Bez ładu ani składu, ale rodziną. 






 
Linki do zdjęć:
  • https://pl.pinterest.com/pin/116882552818460276/
  • http://www.listal.com/list/keira-knightley-world-gifs
  • https://giphy.com/gifs/love-girl-flowers-lb0whDfCuSrg4