niedziela, 31 stycznia 2021

rozdział 75

Alicja:
Szłam do pracy z duszą na ramieniu. Spodziewałam się naprawdę koszmarnego przedpołudnia. Niestety odkąd pracowałam z Crouchem, nie było to żadną nowością. Frank pożegnał się ze mną w atrium - pocałował mnie lekko w policzek i szepnął mi do ucha słowa otuchy. Powtarzałam je sobie w myślach, kiedy winda wiozła mnie chybotliwie między piętrami. Gdy szłam korytarzem Departamentu Przestrzegania Prawa za każdym razem musiałam minąć moje stare miejsce pracy - biureczko upchnięte między mnóstwo innych szpargałów w biurze aurorów. I tym razem zerknęłam na nie z nostalgią. Cóż, nie była to posada moich marzeń, ale przynajmniej nie dostawałam palpitacji serca za każdym razem, gdy wychodziłam z ministerialnego kominka. Westchnęłam ciężko i poszłam w stronę zdobionych drzwi szefa departamentu. Nie zdążyłam jednak nawet opuścić hałaśliwej, oblepionej plakatami strefy aurorów, gdy usłyszałam za plecami głos Croucha:
-Pani Longbottom, jest pani gotowa?
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z tym człowiekiem-górą lodową. Nerwowo przygryzłam wargę.
-Dzień dobry, panie Crouch. Tak, myślę, że mam wszystko co trzeba. - powiedziałam, siląc się na spokój.
-Świstoklik znika z atrium za dziesięć minut. Proszę się nie spóźnić, to nasza jedyna droga do Azkabanu. - oznajmił, nie odrywając oczu od dokumentów. Natychmiast odwrócił się na pięcie i po chwili krata windy zamknęła się za nim z głośnym zgrzytem. Zrobiło mi się sucho w ustach na myśl o czekającym mnie popołudniu. Nie zamierzałam panikować, ale sama myśl o dementorach sprawiała, że oblewałam się zimnym potem.  

image 

***

Azkaban. Czy istnieje gorsze miejsce na ziemi? Wszyscy czarodzieje znali historie o strasznym więzieniu - zamieszkanym przez okrutnych morderców i wysysających duszę dementorów. Mimo to moje najśmielsze wyobrażenia nie umywały się do rzeczywistości. Kiedy świstoklik przeniósł mnie i pozostałych urzędników na miejsce, dosłownie zabrakło mi tchu. Lodowaty wiatr wył tak głośno, że z trudem słyszałam rozmowę towarzyszących mi czarodziejów. Dużo gorsze od wiatru było jednak łapiące za gardło przerażenie. Więzienie wyglądało jak wyjęte rodem z mugolskiego horroru, a nad naszymi głowami wirowała niemal setka dementorów. Poczułam, że robi mi się słabo. Nie wyobrażałam sobie spędzić w tym miejscu najbliższych pięciu minut, a co dopiero być skazaną na dożywotnią odsiadkę.
-Pani Longbottom! Czekamy tylko na panią! - zniecierpliwiony głos Crouch'a wyrwał mnie z odrętwienia.
-Expecto Patronum - wyszeptałam cicho i ruszyłam za resztą po wąskiej skalnej ścieżce.
Droga do więzienia nie była łatwa. Prowadziła skomplikowanymi zakosami, a ja ledwo mogłam utrzymać równowagę na śliskich, ostrych kamieniach. Wędrówka trwała długo, a gdy w końcu dotarliśmy na szczyt wzniesienia, z trudem łapałam oddech.
W końcu dotarliśmy do podnóża strzelistej, kamiennej wieży. Do środka wiodły ogromne, najeżone kolcami drzwi - jeszcze grubsze niż te strzegące Hogwartu. Oczy zaszły mi łzami, kiedy poczułam u progu ohydną woń zgnilizny i wilgoci. Crouch dał znak, żebyśmy zaczekali i sam poszedł rozmówić się ze strażą.
Rozejrzałam się dookoła. Cała wieża była zbudowana z wielkich kamiennych bloków. Lśniły od wilgoci i w wielu miejscach pokrywały je szerokie zacieki z soli morskiej. Jedyna droga wgłąb więzienia prowadziła przez otwór w ścianie zamknięty solidną kratą. Dalej ciągnął się długi korytarz ginący w mroku - nie było tam ani jednej lampy czy pochodni oświetlających wnętrze. Nawet przy świetle dnia miejsce to budziło ogromną grozę. Skupiłam wzrok na swoim patronusie. Krążył dookoła mnie i był ostatnią rzeczą, która w tym strasznym miejscu dodawała mi otuchy.
-Wszystko załatwione, chodźmy dalej - Crouch wrócił i ponaglił nas ruchem ręki. Ruszył przez grubą na kilka centymetrów kratę, jakby ta była zrobiona z powietrza. Zerknęłam niepewnie na resztę urzędników i poszłam za nimi.
Nasze patronusy pomknęły wgłąb korytarza. Bijąca od nich poświata rozświetliła wąskie, kręte schody, które pięły się kilkanaście pięter w górę. Zaczęliśmy mozolną wspinaczkę. Stopnie były strome i śliskie, a ja wciąż starałam się utrzymać skupienie, aby mój patronus nawet na chwilę nie przygasł. W końcu Crouch zatrzymał pochód na jednym z pięter.
-To tutaj, jeśli się nie mylę. Pani Longbottom, proszę o teczkę Mulcibera.
Drżącymi palcami wyszukałam w torbie odpowiednie dokumenty. Otarłam z czoła zimny pot. Na piętrze było tylko kilka cel. Od korytarza oddzielały je kolejne grube kraty i kilka potężnych zaklęć. Crouch pierwszy a my za nim - podeszliśmy do jednej z cel. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic poza wąską pryczą. Dopiero po chwili dostrzegłam w kącie wychudzoną, mamroczącą do siebie postać - cień człowieka. Zgromadziliśmy się przed wejściem do celi, a więzień podniósł na nas rozbiegane spojrzenie. Nie byłam w stanie wytrzymać tego pełnego nienawiści wzroku, musiałam szybko odwrócić głowę. Crouch zaczął przesłuchanie Śmierciożercy. Zadawał proste pytania formalnym tonem, a pozostali czarodzieje od czasu do czasu posyłali w stronę więźnia brutalne zaklęcia. Kurczowo ściskałam pióro i notes. Ręce mi się tak trzęsły, że ledwo mogłam pisać. Było mi coraz bardziej słabo. Co jakiś czas ciszę przerywał wrzask śmierciożercy, z pozostałych pięter dochodziło wycie innych skazańców, a skórę owiewał mi lodowaty chłód dementorów. Zacisnęłam oczy. Przywołałam w myślach twarz Franka i uczepiłam się tego obrazu jak kotwicy.

 

Mary:
Wsypałam do kominka garść proszku fiuu. Kiedy płomienie się zazieleniły, uklękłam przed paleniskiem i włożyłam do środka głowę. Chwilę nie mogłam skupić wzroku, bo popiół latał wszędzie dookoła, ale wkrótce zobaczyłam siedzącą na kanapie Alicję. Marszczyła czoło, będąc myślami gdzieś daleko i skrobała piórem w dokumentach.
-I jak było? - zawołałam przez trzask płomieni. Alicja poderwała się ze strachem.
-Na Godryka, Mary. Mało na zawał nie zeszłam. - jęknęła, łapiąc się za serce - Zrobiłam przez ciebie paskudnego kleksa.
-Byłyśmy umówione, zapomniałaś?
Alicja spojrzała na zegarek i walnęła się ręką w czoło.
-Pamiętałam, ale kompletnie straciłam poczucie czasu. Cała ta papierologia kiedyś mnie wykończy. - westchnęła. Chwyciła różdżkę i niewerbalnym zaklęciem wywabiła kleksa z pergaminu. Zsunęła się z kanapy na dywan i przycupnęła obok kominka.
-Opowiadaj. Było serio tak przerażająco? - zapytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
-To prawdziwe piekło, Mar. Nigdy przenigdy nie chcę tam wracać. To najstraszniejsze miejsce na świecie. - powiedziała łamiącym się głosem. Była bledsza niż zazwyczaj. Chyba wciąż nie mogła do siebie dojść po porannej wizycie w Azkabanie. Oczywiście, byłam ciekawa szczegółów, ale nie chciałam jej zadręczać pytaniami. Na pewno wolała teraz uciec myślami do innego tematu.
Zobaczyłam, że do salonu wszedł Frank. Pomachał do mnie wesoło i usiadł na dywanie obok Alicji.
-Cześć, Mary. Co u ciebie słychać?
-A wiesz. Praca i praca. Końca nie widać.
-To co powiesz na kolację u nas? Właśnie miałem się zabrać za coś do jedzenia. Na pewno musisz zrobić sobie przerwę. - powiedział Frank, uśmiechając się do mnie zachęcająco.
-Bardzo bym chciała, ale muszę w końcu usiąść do faktur z kwiaciarni. Pewnie zejdzie mi na tym cały wieczór. - powiedziałam z szczerym żalem. Ostatnio nie miałam wiele czasu dla przyjaciół. Dzisiaj udało mi się wcześniej skończyć, ale tylko dlatego, żeby zabrać się w końcu za te zaległe papiery. Już dawno temu powinnam je wypełnić, ale jeśli nie pracuję w kwiaciarni, przesiaduję w Mungu.
Alicja pokiwała smętnie głową.
-Kochana, wiem co czujesz. - westchnęła - Ale jesteś pewna? Ominie cię popisowe spaghetti Franka.
Wszyscy się roześmialiśmy. Każde z nas miało już po dziurki w nosie jedynej potrawy, którą pan Longbottom potrafił przyrządzić.
-Nawet nie wiecie jak żałuję - zaśmiałam się, chociaż o wiele bardziej wolałabym spędzić ten wieczór z nimi nad niedogotowanym makaronem niż sama przy papierologii.
-A może zjemy coś na mieście? - zapytał Frank, nadal nie tracąc entuzjazmu. -Ali, na co miałabyś ochotę?
Alicja wzruszyła ramionami, a Frank pomasował jej delikatnie kark. Widać, że była cała spięta. Nie łatwo było jej zapomnieć o tym, co dzisiaj widziała.
-Chyba nie jestem głodna - powiedziała, robiąc zmęczoną minę. - Może położę się już spać.
Frank przewrócił oczami.
-Drogie panie, wystarczy jęków. Mamy piątek, jesteśmy młodzi, nie będziemy siedzieć w domu. Idziemy na miasto, postanowione. - powiedział stanowczo.
Obie z Alicją się skrzywiłyśmy. Nie było mowy, o imprezowaniu. Ja naprawdę miałam masę roboty! Frank jednak patrzył się na nas nieustępliwie.
-Wiecie, że nie odpuszczę.
Alicja pękła pierwsza. Przewróciła oczami i westchnęła głęboko.
-I tak kupiłam sobie ostatnio nowe buty.
Frank uśmiechnął się uradowany, a potem przeniósł wyczekujące spojrzenie na mnie.
-Mary - zaczął śpiewnie - Odpuścisz taką okazję? 
-Nie daj się prosić... - dodała Alicja, która jak widać szybko zmieniała fronty.
-Papiery poczekają.
-Trzeba czasem mieć coś od życia.
Nie pomogły moje jęki, ani próby przemówienia im do rozsądku - że wojna, że żałoba po Dorcas, że jutro trzeba wstać. Prawda była taka, że jutro była sobota, ja nie spędzałam czasu z przyjaciółmi całe wieki i jeśli kolejny wieczór siedziałabym nad tymi dokumentami, to chyba bym oszalała i sama strzeliła w siebie Avadą. Skapitulowałam.
-Ale nie mam się w co ubrać - powiedziałam licząc, że to coś zmieni. Na to jednak dwie pary rąk wciągnęły mnie przez kominek do salonu, a Alicja pociągnęła mnie do ich sypialni, żeby tam dać nurka do szafy pełnej ubrań.

 

Lily:
Tak, wiem, że zawsze to powtarzam, ale odkąd zamieszkałam z James'em moje życie było po prostu cudowne. Kochałam tego faceta i byłam pewna, że on kochał mnie. Tyle było mi potrzebne do szczęścia. Widziałam go codziennie, razem się budziliśmy, razem zasypialiśmy i absolutnie nie miałam tego dość! Niestety w pewnym momencie zorientowałam się, że nie do końca wszystko było w porządku. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że żyję w tej bańce szczęścia już ładne parę tygodni a mój cały świat bardzo się skurczył. W skrócie - uderzyło mnie to, od jak dawna nie widziałam się z moimi przyjaciółmi. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, ogarnęły mnie okropne wyrzuty sumienia.
Oczywiście, pracowałam w kwiaciarni u Mary, ale w praktyce nie widywałyśmy się za często. Zwykle mijałyśmy się w drzwiach między zmianami - każda z nas gdzieś pędziła i nie było czasu, żeby porozmawiać. Poczułam, jak pieką mnie policzki z poczucia winy. Chwyciłam różdżkę i wysłałam patronusa do Mary. Modliłam się, żeby dziewczyny nie były na mnie zbyt wkurzone. Na szczęście nie musiałam czekać bardzo długo. Po paru minutach zmaterializował się przede mną lśniący patronus i przemówił głosem MacDonald:
-Lily, właśnie miałam do ciebie pisać! Idziemy na miasto. Widzimy się za kwadrans u Longbottom'ów.
Patronus rozpłynął się w powietrzu. Zamrugałam kilka razy, przetwarzając nowiny, a potem pognałam na górę do naszej sypialni.
-James! - zawołałam, łapiąc go za ramię, żeby wyciągnąć go z łóżka. Leżał z jedną ręką za głową i czytał gazetę. Leniwie przeniósł na mnie spojrzenie, uniósł brwi i zapytał:
-Pali się?
-Wstawaj, idziemy do Frank'a i Alicji. - powiedziałam, dalej ciągnąc go za rękę.
-Teraz? Jestem zmęczony, nie chce mi się. - marudził, nie zamierzając wstawać.
-James, prooooszę! Spóźnimy się. Wieki nie widziałam nikogo z paczki! I to twoja wina! - zawołałam, udając oburzenie. Zrezygnowałam z prób wyciągnięcia go z łóżka i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej trampki i zmieniłam porozciągany sweter na skórzaną kurtkę. - Jeśli nie chcesz ze mną pójść to trudno. Pójdę sama. 
-Moja wina? - zapytał, unosząc brwi jeszcze wyżej.
-Omotałeś mnie, zapewne przy pomocy jakiejś klątwy. To jasne. Przez ciebie wieki się nie widziałam z dziewczynami, a teraz na pewno mnie nienawidzą. Wszystko przez ciebie. - powiedziałam, nadal z naburmuszoną miną. James przewrócił oczami, ale wstał i podszedł do mnie.
-Lily, Lily, Lily - zaczął śpiewnie, biorąc mnie za rękę. - Zrób mi ten zaszczyt i chodź ze mną na to głupie spotkanie. Może rzeczywiście czas się upić w starym gronie.

 

 ***

Przenieśliśmy się kominkiem do Longbottom'ów. Omal nie wpadliśmy na Remus'a, który użył fiuu chwilę przed nami. Chłopcy zostali w salonie z Frankiem, a ja popędziłam na piętro, żeby przywitać się z Ali i Mary. Znalazłam je w sypialni. Mary właśnie poprawiała fryzurę, a Alicja przeglądała się w lustrze. Wyglądały ślicznie jak zawsze. 

image

Kiedy mnie zobaczyły, Mary cmoknęła mnie w policzek, a Alicja uśmiechnęła się wesoło.
-Dziewczyny, właśnie się zorientowałam, że jestem najgorszą przyjaciółką na świecie. Ostatnio nie miałam dla was w ogóle czasu, przepraszam! - powiedziałam, przysiadając na łóżku.
-Kochana, zakochałaś się. Nie ty pierwsza i nie ostatnia. - odparła Alicja i machnęła ręką, bagatelizując sprawę.
-Nie wiedziałam, że kiedyś tak stracę dla kogoś głowę... to niepoważne. - westchnęłam.
-No to teraz możesz nam to wynagrodzić - zaśmiała się Mary - Jesteś gotowa?
-Chyba tak.
Alicja przyjrzała mi się od stóp do głów, a na koniec rzuciła zdegustowane spojrzenie moim wyświechtanym trampkom.
Wzruszyłam ramionami. Nie zależało mi zbytnio na opinii innych. Gdy pomyślałam już, że nie będzie komentarza, Alicja tylko spojrzała na mnie wymownie i otworzyła drzwi do swojej szafy. Ukazała mi się garderoba pełna pięknych ubrań i boskich butów. Ali z miną niewiniątka usiadła na małym taborecie i zaczęła mierzyć parę szpilek. Mary zachichotała za moimi plecami. Westchnęłam głośno i powiedziałam:
-Przynajmniej będzie mi wygodnie.
-Kochanie, nie idziesz na pieszą wędrówkę, tylko rozerwać się w centrum Londynu. - odparła słodko Al, ale rzuciła moim stopom kolejne spojrzenie pełne politowania. Merlinie, zachowywała się, jakbym wyciągnęła te buty ze śmietnika za rogiem. Cała Al. Mogłabym się uprzeć, ale wolałam oszczędzić sobie tych teatralnych westchnień. Znałam ją i wiedziałam, że mogła nie dać mi spokoju przez cały wieczór.
-Dobra, które?
-Każde lepsze niż te. Wybieraj. 



 Remus:
-Trzymaj - Frank wcisnął mi w rękę butelkę piwa kremowego, a drugą podał James'owi.
-Godryku, to zwykłe wyjście na miasto, czy jednak na rewię mody na lodzie? - westchnął Rogacz, przeciągając się w fotelu. Dziewczyn nie było już dwa kwadranse i nic nie zapowiadało, żeby miały się tu niedługo zjawić. W końcu, kiedy każdy z nas dopijał piwo, usłyszeliśmy kroki na schodach.
-Wiemy, wiemy, grzebiemy się jak nieśmiałki w smole. - powiedziała Alicja, wchodząc do salonu.
-A myślałem, że jestem niezły w oklumencji - mruknął James i pociągnął ostatniego łyka z butelki.
-Zabawne, Potter. Idziemy?
-A właściwie, to nam tu jest bardzo dobrze. Może jednak zostaniemy? - zaśmiałem się.
-Taa, ja to już zdaje się korzenie zapuściłem w tym fotelu - dodał James.
-Dobra, buraki. Siedźcie sobie na zdrowie. My idziemy i będziemy się świetnie bawić. - powiedziała Lily, dumnie unosząc głowę. Rogacz zrobił do nas minę, ale Evans wcisnęła mu w ręce kapelusz i ostatecznie wszyscy ruszyliśmy do wyjścia.

image

 ***

Dawno nie byłem tak pijany. Potoczyłem wzrokiem po klubie, szukając przyjaciół. Było jednak tyle ludzi, że trudno było mi ich dostrzec. W końcu pojawił się Frank. Oparł się koło mnie o bar i wskazał mi palcem kierunek, gdzie była reszta.
Mary tańczyła z Alicją, a Lily przytulona do Jamesa. Wypiłem z Longbottomem jeszcze po jednym piwie. Cieszyłem się z tego spotkania. Ostatnio trudno było o chwile takie jak ta. Większość czarodziejów wolała ukrywać się w domach przed śmierciożercami. Każdy zajęty był tylko pracą i walką o przetrwanie. W sztabie Zakonu Feniksa nastroje też były dużo gorsze niż kiedyś. Pogłoski o śmierci Dorcas odcisnęły piętno na wszystkich. Ciągle pamiętałem to mrożące przerażenie, kiedy w pierwszej chwili uwierzyłem, że to prawda.
-Merlinie, co one odwalają? - głos Franka wyrwał mnie z zadumy. Podążyłem za jego spojrzeniem i zobaczyłem kuriozalną scenę, która tylko świadczyła o tym, że nie tylko ja przesadziłem z alkoholem. Alicja jakimś cudem wdrapała się na scenę między koncertujący zespół i ze śmiechem zaczęła sama śpiewać do mikrofonu. Moja opinia? Szło jej nawet nieźle. Lily kibicowała jej pod sceną, głośno piszcząc i klaszcząc. Frank zaśmiał się pod nosem.
-Trzymaj - powiedział, wpychając mi w ręce swoje piwo i poszedł ściągnąć żonę na ziemię. 
-Hej, Rem - usłyszałem obok siebie. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Mary. Uśmiechała się do mnie wesoło.
-Aparat? - zapytała zdziwiona, patrząc się na moje ręce. Zdziwiony też spojrzałem w dół i zorientowałem się, że razem z butelką piwa, Frank wcisnął mi swój aparat.
-Proszę, proszę. Uśmiech! - zaśmiałem się i pstryknąłem jej fotkę.
-Rem! Nie zdążyłam się przygotować! - wbiła mi oskarżająco palec w klatkę piersiową. Zaśmiała się głośno. Pociągnęła dużego łyka ze szklanki z kolorowym drinkiem i skrzywiła się teatralnie.
-Niedobre? 
-Mocne - zaśmiała się.
Nagle usłyszeliśmy jeszcze głośniejsze brawa Lilki i oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Udało mi się zrobić zdjęcie w ostatniej chwili, zanim Frank odciągnął Alicję od mikrofonu. Chwilę później już obściskiwali się pod sceną. Mary roześmiała się jeszcze głośniej. Uwielbiałem jej śmiech.
-Godryku, kocham ich - westchnęła, opierając mi głowę na ramieniu.
Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, muzyka się zmieniła - Mary krzyknęła mi do ucha:
-Kocham tę piosenkę! Chodź tańczyć!
Byłem chyba zbyt pijany, żeby protestować. Weszliśmy między kłębiących się na parkiecie ludzi. Był straszny ścisk. Mary zarzuciła mi ręce na szyję i uśmiechnęła się wesoło. Objąłem ją w talii, a potem nie myśląc wiele, schyliłem się do niej i delikatnie musnąłem wargami jej usta. Oparłem czoło o jej czoło i spotkałem jej spojrzenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno oddała pocałunek.

Syriusz:
Misja ciągnęła się już od paru tygodni i końca nie było widać. W obozie jednak nie miałem za wiele do roboty. Tom co parę dni przychodził do mnie i oznajmiał, że jest kolejny stwór, którym pogromca potworów musi się zająć. Serio. Tak właśnie mnie nazywali. Najgłupsza ksywa jaką można było wymyślić, a odpowiadał za nią nie kto inny jak oczywiście Tom. Przyjęła się od razu i prawdopodobnie nikt już nie pamiętał, jak naprawdę miałem na imię. I tak nie robiło to wielkiej różnicy, bo poza Tomem i Emmą prawie nikt w obozie nie mówił po angielsku. Dlatego o zgrozo od paru ładnych tygodni moim jedynym kompanem do rozmów była dziesięcioletnia dziewczynka.
Całe szczęście nie odziedziczyła po ojcu tych najbardziej irytujących genów. Spędzaliśmy razem czas, bo z braku lepszego zajęcia starałem się pomagać w namiocie medycznym. Przygotowywałem eliksiry, których receptury jeszcze pamiętałem z lekcji Slughorn'a, a Emma pokazywała mi, jak opatrywać różne rany. A rannych było wielu. Byliśmy jedynym obozem w promieniu wielu kilometrów, który miał coś takiego jak punkt medyczny. Ściągali więc do nas czarodzieje po przeróżnych urazach. Podczas pracy opowiadałem Emmie przygody z Hogwartu i z misji dla Zakonu. Nie było to najgorsze zajęcie, bo zawsze słuchała historii o Huncwotach z ogromnym zafascynowaniem. Robiła wielkie oczy i co chwila wybuchała głośnym dziecięcym śmiechem.
Poza smokiem walczyłem jeszcze z paroma innymi bestiami. Tom przychodził do mnie ze świstoklikiem, który zabierał mnie w różne zakamarki świata. Zawsze polecenie było takie samo - uśpić, unieszkodliwić, nie dać się zabić. I chyba nieźle mi to szło. Oczywiście zdarzało się, że coś mnie poparzyło, opluło jadem, albo usiłowało zeżreć, ale zwykle wychodziłem z potyczki cało.
Mijały tygodnie, a ludzi w obozie przybywało. Pewnego dnia postanowiłem więc oddać komuś w potrzebie swój namiot i wynająć sobie coś w najbliższym miasteczku. Nadal całe dnie spędzałem na obozowisku - opatrując rannych i chorych, ale na noc mogłem wrócić do mieszkania.
Nudziło mi się jednak okropnie. Tęskniłem za przyjaciółmi i za Londynem. Adrenalina przy walce ze smokami była fajna, ale w końcu i do niej się przyzwyczaiłem. Nie żartuję, przyzwyczaiłem się do chronicznego narażania życia. Moją rzeczywistość wypełniała walka na śmierć i życie, przeplatana z pomocą rannym i cierpiącym w dość podłych warunkach, do tego bez możliwości porozmawiania z kimś w moim języku. Parę razy rozegrałem z ludźmi z obozu mecz Quidditch'a, ale było mu daleko od rozgrywek z Jamesem z Hogwartu. W końcu i Tom Seaborn zaczął być mniej wkurzający - chyba trochę mi współczuł, że utknąłem tam na tak długo, bez perspektyw na rychły powrót. Rozumiałem, że to co tu robiłem, było ważne dla tej wojny i że Zakon bardzo mnie potrzebował. Jednak kompletnie nie wiedziałem, o co chodziło Dumbledore'owi, gdy stwierdził, że będę zadowolony z tego, gdzie mnie wyślą. Jeszcze nie wiedziałem. Ale niedługo miałem się przekonać.




Źródła:

  • https://may0osh.tumblr.com/post/101683395912/leighton-meestergif-hunt
  • http://lspring18.tumblr.com/post/29734012397/aaron-johnson-gif-hunt
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • https://may0osh.tumblr.com/post/123905532902/aaron-johnson-short-hair-gif-hunt-under-the

poniedziałek, 11 stycznia 2021

rozdział 74

Syriusz:
Ostatni raz, gdy bolało mnie tyle części ciała naraz był wtedy, kiedy zdecydowałem się na ucieczkę z domu. Miałem szesnaście lat, wakacje dopiero się zaczęły i na moje nieszczęście musiałem wrócić na Grimmauld Place. Kary cielesne nie były w tym domu żadną nowością. W ten sposób arystokracja uczyła swoje dzieci posłuszeństwa, dobrych manier i tresowała na godnych dziedziców wielkich fortun. Dlatego wiedziałem doskonale, że to będą okropnie długie dwa miesiące. Matka i ojciec byli ze mnie wiecznie niezadowoleni, ale ja ku radości Regulusa nie miałem najmniejszej ochoty ich uszczęśliwiać. Miałem ich głęboko w dupie, odkąd w dzieciństwie zorientowałem się, że kochana mamusia i tatuś cenili sobie pieniądze, czystą krew i szlachetne urodzenie bardziej niż szare życie ludzkie. Unikałem ich jak mogłem, ograniczając nasze kontakty do wspólnych posiłków w jadalni i hucznych bankietów wyprawianych co parę dni przez matkę. Pierwsze tygodnie były względnie spokojne, aż do jednej imprezy, na której pojawiła się ciekawa mieszanka towarzyska. Z początku nie dowierzałem, ale w końcu stało się dla mnie jasne, co to za jedni. Wszyscy oczywiście odpowiednio utytułowani i majętni, ale spod rękawów haftowanych marynarek i jedwabnych mankietów wystawały ich czarne tatuaże. Teraz nie wiem dlaczego, ale byłem wtedy w szoku - chyba łudziłem się, że moja rodzina nie poprze mrocznych zapędów Czarnego Pana. Byłem widać młody i głupi. Oświecenie spadło na mnie dość boleśnie, kiedy po bankiecie zapytałem o to matkę. Nie było to pierwsze crucio, jakie dostałem od rodziców, ale zdecydowanie najmocniejsze. Wycisnęło mi powietrze z płuc, nogi ugięły się pode mną, a z nosa trysnęła krew. Nie wiem jak długo to trwało. Matka wydzierała się nade mną, zapewne obrzucając mnie toną wyzwisk, ale niewiele z tego do mnie docierało. Ból był tak silny, że dudniło mi w uszach i nie myślałem trzeźwo. Musiałem stracić przytomność, bo kiedy ocknąłem się, leżałem na swoim łóżku, a skrzat domowy zmieniał mi kompres na czole. Był środek nocy, w domu panowała głucha cisza, wszyscy spali. Zwlokłem się z posłania, a całe moje ciało było jak z ołowiu. Głowa mi pękała, cały byłem zlany potem, a najmniejszy ruch powodował cholerny ból wszystkich mięśni. Mimo to wyciągnąłem spod łóżka torbę podróżną i zacząłem wrzucać do środka ubrania i książki. Nie mogłem zostać w tym piekle ani chwili dłużej. Kiedy miałem wszystko, na palcach zszedłem na parter i najciszej jak się dało, zamknąłem za sobą drzwi wejściowe. Odetchnąłem głęboko, ignorując ostry ból w płucach. Byłem wolny i żadna siła nie zmusiłaby mnie, żeby wrócić do tej patologii. Jeśli chcieli się przyłączyć do Czarnego Pana, droga wolna! Jednak ja nie zamierzałem babrać się w tym gównie razem z nimi. Wiedziałem, że rano rozpęta się piekło, kiedy zorientują się, że dałem nogę, ale nie zamierzałem się tym przejmować. Wtedy miałem być już daleko stąd. Podniosłem do góry różdżkę i odskoczyłem, gdy pojawił się przede mną Błędny Rycerz. Konduktor wtaszczył do środka moje bagaże i spojrzał na mnie wyczekująco. Gdzie właściwie miałem pojechać? Odpowiedź na to pytanie przyszła do mnie po ułamku sekundy. Uśmiechnąłem się pod nosem i oznajmiłem:
-Dolina Godryka Gryffindora.
-Co takiego? - usłyszałem nagle, a głos który był odpowiedzialny za te słowa dotarł do mnie jakby z zaświatów. Nagle zdałem sobie sprawę, że Błędny Rycerz był tylko sennym przywidzeniem, a ja nie byłem już poturbowanym szesnastolatkiem. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła. 

image

Nad moją głową był płócienny sufit namiotu, dookoła mnie krzątali się jacyś ludzie, a Tom Seaborn stał obok, przyglądając mi się uważnie.
-Co mówiłeś, Black? - zapytał swoim zachrypniętym od papierosów głosem.
-Nic takiego - mruknąłem i chciałem się podnieść. Od razu jednak zakręciło mi się w głowie i opadłem na posłanie.
-Lepiej sobie jeszcze poleż, nieźle oberwałeś - powiedział, uśmiechając się głupio. Dopiero wtedy zorientowałem się, że namiot, w którym leżałem to punkt medyczny naszego obozu. Miałem na czole kompres nasączony czymś śmierdzącym, a głowa pękała mi, jakby ktoś rozłupał mi czaszkę na pół. Powoli docierały do mnie pierwsze wspomnienia. Przypomniała mi się podróż statkiem, obóz między skałami, bezsensowne zadanie i...
-Smok! Co się stało? Udało się?! - zawołałem, zrywając kompres z czoła. Tom roześmiał się na głos.
-Chyba faktycznie mocno ci przyłożył - rechotał. Rzuciłem mu niechętne spojrzenie, ale to wywołało tylko kolejną salwę śmiechu. Chwilę trwało, zanim przestał chichotać i powiedział:
-No już sam fakt, że jesteś jeszcze wśród żywych, jest niezłym wyczynem. Ale nieźle się spisałeś. Bestia dostała już za pierwszym strzałem. Tylko zanim padła, jeszcze trzepnęła cię ogonem. Odrzuciło cię na kilka metrów i upadłeś, waląc głową o skały. Masz dobrą opiekę, szybko wydobrzejesz.
Mówiąc to, wskazał na krzątającą się niedaleko dziewczynkę. Miała około dziesięciu lat, mieszała coś w kociołku, ubrana w biały medyczny fartuszek. Spojrzałem się na Seaborn'a ze zdziwieniem. Przecież to jakieś dziecko!
-Nie patrz się tak, Black. To nasza najlepsza uzdrowicielka. - powiedział Tom z dumą.
-Mam rozumieć, że gdyby smok zdążył mnie tam sfajczyć, to ta mała byłaby najlepszym medykiem jakiego mamy?!
-Gdyby zdążył cię sfajczyć, żaden magomedyk by ci nie pomógł. A radzę docenić to, że mamy Emmę. Niektóre obozy nie mają tego luksusu. - odparł z uśmiechem. Dziewczynka, słysząc swoje imię, podeszła do nas i spojrzała się na mnie z ciekawością.
-Świetnie się spisałaś, kochanie. Pan Black wrócił do formy. Marudny jak zawsze. - powiedział Tom, śmiejąc się głośno. Objął dziewczynkę ramieniem i pocałował ją w czoło.
-Dzięki, tato. - Emma uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i podała mi nowy kompres. Na szczęście śmierdział trochę mniej niż poprzedni. Pomogła mi zawiązać dookoła głowy bandaż, dzięki któremu nie musiałem pilnować, żeby kompres mi nie spadał.
-Dzięki - powiedziałem cicho, a mała rozpromieniła się w uśmiechu. Z bliska dostrzegłem podobieństwo między nią a Tomem. Mieli takie same uśmiechy, a włosy Emmy były podobne do resztek, które Tom miał jeszcze na swojej łysiejącej głowie.
-Gdzie jest smok? - zapytałem, podnosząc się niezgrabnie. Wszyscy ruszyliśmy do wyjścia z namiotu i szybko dostałem odpowiedź na moje pytanie. Ogromne cielsko pokryte łuską leżało kilka metrów dalej, a kilkunastu czarodziejów biegało dookoła niego, machając różdżkami.
-Co z nim będzie? -zapytałem Toma, obserwując z dala całą scenę.
-Wyślemy go do Rumunii. Tam dopilnują, żeby nie wpadł w ręce Sam Wiesz Kogo.
-A co będzie ze mną? Wracam do Anglii?
Seaborn po raz kolejny zaśmiał się głośno.
-Właśnie znaleźliśmy naszego pogromcę potworów. Myślisz, że to jedyna bestia, którą trzeba się zająć? 

 

Dorcas:
Minuty mijały, a mnie zaczynał boleć tyłek od siedzenia na niewygodnym stołku barowym. Spojrzałam na niewielki zegarek, który połyskiwał małymi diamencikami na moim nadgarstku. Już prawie godzinę siedziałam, obserwując spokojnie kobiety i mężczyzn, którzy kręcili się po sali. Nigdy wcześniej nie byłam w miejscu takim jak to. Dla zwykłego przechodnia lokal mógł wydawać się ekskluzywnym barem, miejscem, gdzie biznesmeni wydawali duże pieniądze na alkohol. Poniekąd tak było. Wnętrze było bardzo eleganckie, światło nastrojowe, a przyciemnione szyby dodawały intymności. Jednak to nie było wszystko, co to miejsce miało do zaoferowania swoim wybrednym klientom. Naprzeciwko baru stały niskie stoliki i miękkie welurowe kanapy, na których przy lampce wina albo koniaku rozmawiali mężczyźni i dość skąpo ubrane kobiety. Co jakiś czas któraś z par wstawała od stolika i znikała za dużymi rzeźbionymi drzwiami po drugiej stronie sali. Ciągnął się za nimi korytarz wyłożony eleganckim dywanem, prowadzący do pokoi hotelowych.
Sięgnęłam do małej torebki, która leżała na moich kolanach. Wyciągnęłam z niej papierosa i zaczęłam szukać zapalniczki. Byłam bardzo zdenerwowana i z całej siły starałam się to ukryć. Chociaż paliłam bardzo rzadko, to teraz było mi to naprawdę potrzebne. Gdzie ten cholerny ogień?
-Służę pomocą - usłyszałam koło ucha cichy głos, który sprawił, że wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba. Odwróciłam się i zobaczyłam Pollux'a Lestrange'a, który wyciągał do mnie rękę ze złotą grawerowaną zapalniczką. Chwilę gapiłam się na niego oniemiała. Chciałam odczytać w jego oczach, czy była jakakolwiek szansa, że mnie poznał. Ja go poznałam od razu. Znałam na pamięć rysy jego twarzy, jego głos i jego zapach. Wspomnienia niewoli wpełzły do mojej świadomości, a ja poczułam, jak moje ciało zamiera. Nie wiedziałam, jak się ruszyć. Lestrange jednak nie dał po sobie znać, że wiedział kim naprawdę jestem, bo uśmiechnął się do mnie delikatnie i odpalił zapalniczkę.
-Pani pozwoli - powiedział, użyczając mi ognia. Starałam się ukryć to, jak bardzo trzęsły mi się dłonie. Zaciągnęłam się powoli dymem, a gdy poczułam go w płucach, odrobinę się rozluźniłam.
-Dziękuję - szepnęłam, bojąc się, że inaczej głos by mi się złamał.
-Żaden problem. Mogę? - wskazał na stołek barowy koło mnie, a gdy skinęłam głową, kiwnął na barmana - Whiskey z lodem, proszę.
Paliłam w ciszy, starając się zebrać myśli. Lestrange wyglądał niegroźnie, ale nikt bardziej niż ja nie wiedział o tym, do czego był zdolny. To potwór w ludzkiej skórze, a ja spokojnie sobie koło niego siedziałam.
-Coś dla ciebie, skarbie? - zapytał, a jego duża ciężka dłoń znalazła się na moim udzie. Przełknęłam nerwowo ślinę, ale uśmiechnęłam się zalotnie.
-Już mam, dzięki - odparłam, wskazując na stojącą na blacie nietkniętą szklankę z bursztynowym trunkiem.
-Widzę, że mamy ten sam gust - powiedział, przesuwając rękę odrobinę w górę.
-Lubię mężczyzn, którzy wiedzą, co jest najlepsze - posłałam mu kolejny uwodzicielski uśmiech i zgasiłam papierosa w kryształowej popielniczce. Oczywiście to nie był przypadek, doskonale wiedziałam jaki alkohol lubił, w jakim typie urody kobiecej gustował i jakie były jego zwyczaje. Wiedziałam o nim dużo więcej niż o wielu osobach, które znałam od lat. Pollux Lestrange nie miał przede mną żadnej tajemnicy.
Wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi. Dobrze, wszystko szło zgodnie z planem. Co z tego, że miałam ochotę uciec z krzykiem i znaleźć pierwszy lepszy prysznic, żeby zmyć z siebie jego ohydny dotyk. -Przenieśmy się na jakieś wygodniejsze miejsce - szepnął mi do ucha, a ja poczułam na policzku jego śmierdzący alkoholem oddech. Skinęłam głową, wzięłam nasze szklanki i poszłam za nim w stronę welurowych kanap. Usiedliśmy koło siebie, a ręka Lestrange'a szybko wróciła na moje udo. Podałam mu drinka i obserwowałam, jak pochłania go w kliku łykach. Później nachylił się do mnie.
-Nie widziałem cię tu wcześniej - szepnął mi do ucha, zaczepiając je zębami. Ledwo powstrzymałam dreszcz obrzydzenia.
-Chcesz rozmawiać? - zapytałam, odsuwając się lekko, żeby spojrzeć mu w oczy. Wbrew sobie, posłałam mu kuszące spojrzenie, a on pogładził mnie po policzku.
-Ślicznotka z ciebie. Masz rację, powinniśmy stąd iść - wymruczał, a ja wiedziałam, że cel był blisko. Spojrzałam w stronę baru. 

Moje oczy spotkały szmaragdowe tęczówki Desire. Siedział kilka metrów dalej, ukryty w zacienionym kącie i obserwował nas uważnie. Ledwo zauważalnie skinął głową, a ja z powrotem zwróciłam wzrok na Lestrange'a.
-No to chodźmy - szepnęłam, patrząc na niego spod rzęs. Uśmiechnął się lubieżnie i złapał mnie za rękę. Tak jak w naszym planie ruszyliśmy w stronę dużych rzeźbionych drzwi. Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, poczułam jeszcze większy strach. W barze Desire cały czas miał mnie na oku, teraz byłam sama z drapieżnikiem. Lestrange objął mnie władczo ramieniem i przyciągnął do siebie. Ruszyliśmy korytarzem, a ja wolałam sobie nie wyobrażać, co działo się za tymi wszystkimi drzwiami. W końcu, gdy zatrzymaliśmy się przed jego pokojem, Lestrange zdjął z wejścia bariery ochronne i niemal siłą wepchnął mnie do środka. Przestraszyłam się, chociaż wiedziałam, że Desire nadal nade mną czuwał. Użyliśmy specjalnego zaklęcia jedności, które alarmowało nas, że drugiemu działo się coś złego. Dzięki temu Desire wiedział, kiedy ma przybiec mi na ratunek. Jeśli Pollux Lestrange by mnie uderzył, rzucił na mnie jakiś urok, albo w jakikolwiek inny sposób zaatakował, Desire to poczuje. Pocieszyłam się tą myślą, kiedy drzwi się za nami zamknęły i zostałam sam na sam ze śmierciożercą.
-Słodka jesteś - powiedział Lestrange i oblizał spierzchnięte wargi. Przeszły mnie ciarki. Zaczął powoli iść w moją stronę, luzując krawat. Potem ściągnął marynarkę i rozpiął kilka górnych guzików koszuli. Nie wyglądało to specjalnie dziwnie, biorąc pod uwagę fakt, że brał mnie za wynajętą prostytutkę. Jednak ja dostrzegłam krople potu, które pojawiły się na jego czole i głodne, ale nieco mętne spojrzenie, które we mnie wbił. Po kilku krokach zatoczył się delikatnie i musiał podeprzeć się o oparcie fotela, żeby nie upaść.
-Rozbieraj się - warknął, ciągle idąc w moją stronę. Z każdym jego krokiem, ja odsuwałam się wgłąb pokoju, nie chcąc żeby mnie już dotykał. Mimo że coraz bardziej bladł, a jego oczy zezowały, gdy próbował utrzymać oczy otwarte, nadal zbliżał się do mnie.
-Coś... ty mi zrobiła... szmato - wybełkotał i upadł na kolana. Jeszcze chwilę walczył, chcąc wyciągnąć różdżkę, ale był już na to za słaby. Coś jeszcze bełkotał, ale w końcu opadł bezwładnie na dywan, a ja odetchnęłam z ulgą. Przez moment obserwowałam go, czy aby na pewno się nie budzi, a kiedy upewniłam się, że mocno zasnął, podbiegłam do jego szafy. Wyciągnęłam jego kufer i zaczęłam grzebać w środku w poszukiwaniu dokumentów. Na szczęście nie były specjalnie ukryte. Wyjęłam z dekoltu różdżkę i zaczęłam rzucać zaklęcia kopiujące. Było tego bardzo dużo, więc trwało to niemiłosiernie długo. Co chwila zerkałam na Lestrange'a, czy się nie budzi, ale spał twardo. Po skopiowaniu wszystkiego, ułożyłam papiery tak jak były wcześniej i schowałam kufer na miejsce. Potem dopadłam do biurka i tam też znalazłam jakieś mapy i notatki. Kiedy skończyłam kopiować, została mi do zrobienia ostatnia rzecz. Złapałam Lestrange'a za ręce i pociągnęłam w stronę łóżka. Z trudem, ale udało mi się go na nie wtaszczyć. Zdjęłam mu buty i rozpięłam kilka guzików koszuli. Potem z barku wyciągnęłam butelkę whiskey, trochę wylałam na podłogę, trochę na pościel, a trochę na jego ubranie. Resztkę postawiłam na stoliku nocnym. Ręce ciągle mi się trzęsły, nawet kiedy wycelowałam w niego różdżką i szepnęłam:
-Obliviate.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Lestrange miał obudzić się rano i pomyśleć, że wieczorem przesadził z alkoholem i wylądował w swoim pokoju. Nic nie wskazywało na to, że był tu ktoś jeszcze. Na palcach skierowałam się do wyjścia i dopiero, kiedy zamknęłam za sobą drzwi, mogłam odetchnąć. Gdy szłam korytarzem, serce waliło mi mocno. Nie mogłam uwierzyć, że się udało. To była moja osobista zemsta na tym bydlaku. Kiedy Czarny Pan zorientuje się, że plany wyciekły, będzie miał cholerne kłopoty. Jak dla mnie mogli go zabić, nie było mi go ani trochę szkoda. Zasłużył na to. Po moim policzku pociekła samotna łza. Pozwoliłam sobie na nią, jednocześnie czując, że coś się we mnie zmieniło. Kiedy spojrzałam w oczy temu potworowi i pokonałam swój strach, stałam się silniejszą osobą. Silniejszą niż wszyscy Śmierciożercy, a może nawet silniejszą niż Czarny Pan.



***

Bez problemu wydostaliśmy się z budynku. Desire znalazł się koło mnie w chwili, kiedy z powrotem weszłam do baru. Wepchnął mi w ręce płaszcz, złapał moje ramię i pociągnął do wyjścia. Miał tak zaciętą minę, że doskonale widziałam, jak był spięty. Kiedy znaleźliśmy się na ruchliwej ulicy, złapał mnie i mocno przytulił.
-Co tak długo? - szepnął, nadal trzymając mnie blisko. Oparłam policzek na jego ramieniu, zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko zapach jego perfum. Staliśmy tak przez chwilę, a ja z każdą sekundą czułam, jak moje serce się uspokaja, a dłonie przestają się trząść. Świadomość, że jestem w jego ramionach sprawiała, że stopniowo odzyskiwałam grunt pod nogami, a moje napięte nerwy mogły się w końcu wyciszyć.
-Przepraszam - powiedziałam cicho do jego ucha. Nie chciałam, żeby się denerwował. Zacisnęłam pięści na mokrym materiale jego płaszcza i wtuliłam się w niego mocniej. Chciałam jeszcze przez chwilę cieszyć się tym spokojem, który czułam, będąc zamknięta w jego ramionach.
-Po prostu się martwiłem - wyszeptał. Odsunął się ode mnie, a jego zatroskaną twarz rozjaśnił uśmiech. -Chodź, tu nie jest bezpiecznie. W domu zrobię nam po drinku.
Uśmiechnęłam się i złapałam go za rękę. Kiedy szliśmy w stronę sklepu podłączonego do sieci fiuu, rozglądałam się żywo dookoła i podziwiałam tętniące życiem miasto. Nie mam pojęcia, co to był za zakątek świata, ale niezbyt mnie to obchodziło. Pierwszy raz od tak dawna znalazłam się w tłumie i gwarze. Nie wiedziałam, że aż tak mi tego brakowało, ale oczy miałam pełne łez wzruszenia. Widziałam, że Desire cicho się ze mnie śmiał. Było mi to jednak zupełnie obojętne, że wychodziłam na kompletną idiotkę, bo płakałam ze wzruszenia, gdy anonimowy przechodzień potrącił mnie na pasach. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami sklepu, Desire spojrzał na mnie z uśmiechem i czułym gestem otarł łzy z moich policzków.
Przenieśliśmy się do baru w naszej wiosce i ruszyliśmy nieśpiesznym spacerem w stronę naszych domów. Deszcz nadal padał, ale kompletnie przestało mi to przeszkadzać. Czułam dziwną lekkość w sercu.
-Pamiętałaś o zatarciu śladów? - zapytał Desire po kilku minutach ciszy.
-Tak, wszystko poszło gładko. Aż sama byłam zdziwiona. Bałam się, że plan się posypie już na etapie zamiany drinków, ale chyba Merlin nam sprzyjał.
-Kiedy wyszłaś z tym bydlakiem i straciłem cię z oczu, musiałem siłą się powstrzymywać, żeby tam za wami nie pobiec...
-Dobrze, że tego jednak nie zrobiłeś. Wtedy potrzebowalibyśmy wszystkich twoich sekretnych umiejętności, żeby się z tego wygrzebać. - odparłam, przyglądając mu się kątem oka. Nadal był dla mnie zagadką. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego jak Desire. Dziś poznałam jedną z jego tajemnic, ale byłam pewna, że to zaledwie czubek góry lodowej.
-Gapisz się - zaśmiał się Desire, zezując do mnie. Po chwili jednak spoważniał i spojrzał się na mnie czujnie.
-Dobra, wiem, że masz miliard pytań. Co ci teraz chodzi po głowie? - zapytał cicho, zgarniając z czoła przemoczoną grzywkę. Nie wiedziałam, o co zapytać najpierw. To prawda, miałam miliard pytań. Chociaż droga z wioski do naszych domów była długa, to podejrzewałam, że nawet gdybyśmy przeszli ją trzy razy, nie udałoby mi się poznać wszystkich jego tajemnic. Podczas naszej całej znajomości, bardzo się do siebie zbliżyliśmy, ale to jednak zwykle ja opowiadałam mu o sobie. Poza paroma informacjami o jego rodzinie, Desire nadal był dla mnie zagadką.
-Jeśli nie chcesz mi się zwierzać, to w porządku, ale... jak to właściwie jest z tymi twoimi mocami? Nie do końca rozumiem, co się dzisiaj stało... - powiedziałam, wspominając, jak Pollux Lestrange patrzył mi się prosto w oczy, kompletnie nie wiedząc kim jestem. Nie użyliśmy żadnych eliksirów ani zaklęć, poza tymi, które rzuciłam przed wyjściem z domu. To jednak by nie wystarczyło, żeby zmylić kogoś takiego jak sekretarz Czarnego Pana.
Szliśmy przez chwilę w ciszy, rozchlapując dookoła kałuże. Desire miał zamyśloną minę, jakby zastanawiając się jak mi to wszystko wyjaśnić. W końcu westchnął głośno i powiedział:
-No więc, jak już wiesz, moja matka była wilą a ojciec mugolem. Takie przypadki są bardzo rzadkie i właściwie nie znam nikogo takiego jak ja. Nie posiadam magii jak ty, ale odziedziczyłem po przodkach pewne zdolności...wiesz cokolwiek o wilach? - zapytał, a ja skupiłam się, żeby przypomnieć sobie cokolwiek ze szkoły. Nie było tego wiele.
-Wile technicznie rzecz biorąc nie są ludźmi, tylko czymś w rodzaju duchów natury... - zawahałam się, nie chcąc palnąć jakiejś gafy. Wiedziałam, że osobom takim jak Desire nie było łatwo. Zwłaszcza w tych czasach, gdy Voldemort polował na wszystko, co nie było w stu procentach "czyste". Nie dziwiłam mu się, że był taki skryty. - Potrafią przybierać różne formy, ale najczęściej występują w postaci ludzkiej. I z tego co słyszałam to właśnie wtedy są największym zagrożeniem.
-Tak, w jakiś sposób wile potrafią uwieść i zmanipulować umysł człowieka. Nie jesteście zbyt odporni na ich urok, zwłaszcza, kiedy działają intencjonalnie. No i tutaj dochodzimy do mnie. Pollux Lestrange nie był w stanie cię rozpoznać, bo ja mu zabroniłem. Jego umysł nie miał żadnych barier przed moim. Nawet oklumencja by mu tu nie pomogła, bo moje czary działają na innym poziomie niż ludzkie. Bez problemu mogłem wniknąć do jego głowy i zaprezentować mu wizję taką jaką chciałem. Mogłem ściągnąć na ciebie jego uwagę. Właśnie dlatego poszło tak gładko. Nawet się nie zorientował, a co więcej bardzo mu się to podobało. To nie jest czarna magia, jak imperius. Pod zaklęciem człowiek nie ma wyboru. Czy tego chce czy nie, musi poddać się woli tego, kto rzucił czar. Ja natomiast potrafię sprawić, że człowiek sam chce tego, co ja mu pokazuję.
Słuchałam go ze zdziwieniem. To naprawdę fascynujące! Jednak w pewnej chwili pojawiła się w mojej głowie jedna niepokojąca myśl.
-Użyłeś tego kiedyś na mnie? - zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Ufałam mu, ale przecież nawet bym się nie zorientowała, że tańczę, jak mi zagra. Desire spojrzał się na mnie ze smutkiem. Wtedy zrozumiałam. To dlatego do tej pory mi nic nie powiedział. Pewnie przez całe jego życie ludzie podejrzewali go o najgorsze. Mieszkał na odludziu, nie miał wielu znajomych, unikał świata prawie tak jak ja. Wzięłam jego rękę i lekko ścisnęłam.
-Przepraszam. Nie to miałam na myśli. Ufam ci, jak mało komu. - posłałam mu przepraszający uśmiech.
-Nie martw się, przywykłem. - powiedział cicho, a ja skarciłam się w myślach. Nie chciałam go zranić.
Zatrzymaliśmy się przed moją furtką i chwilę staliśmy, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu Desire przerwał tę ciężką ciszę:
-Już bardzo późno, pewnie jesteś zmęczona.
-Obiecałeś mi drinka - powiedziałam, nie chcąc rozstawać się z nim w takiej atmosferze. - Oboje na niego zasłużyliśmy.
Pokiwał lekko głową i skierował się w stronę swojej furtki, a ja pobiegłam za nim.
Kiedy zdejmowaliśmy w przedpokoju przemoczone płaszcze i buty, Desire spojrzał się na mnie poważnie i powiedział:
-Nigdy bym ci tego nie zrobił.
-Wiem, Desire! Jestem ostatnią idiotką, że palnęłam taką głupotę! - zawołałam, łapiąc go za ramiona. Bardzo chciałam, żeby mi uwierzył. On jednak cofnął się z zasięgu moich ramion.
-Nie, to zupełnie zrozumiałe! Ja sam bym sobie nie ufał, gdybym był na twoim miejscu. Kiedy kilka miesięcy temu Dumbledore napisał do mnie, czy nie zaopiekowałbym się tobą, od bardzo dawna żyłem w ukryciu zupełnie sam. Nie miałem kontaktu z nikim, bo wszyscy bliscy mi ludzie, odwracali się ode mnie, gdy dowiadywali się prawdy o moich zdolnościach. Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałem cię poznać. Wiedziałem, że prędzej czy później nasza znajomość skończy się tak jak wszystkie inne w moim życiu. Zrozumiem, jeśli będziesz chciała zmienić opiekuna...
-Zamknij się wreszcie! Teraz ty gadasz głupoty! Nigdy przenigdy nie chciałabym innego opiekuna. Przez te kilka miesięcy stałeś się dla mnie jak brat. Pomogłeś mi stanąć na nogi po tym wszystkim, co przeżyłam. Straciłam przez wojnę prawie całą moją rodzinę i teraz to moi przyjaciele mi ją zastępują. Ty jesteś moją rodziną i nigdzie się stąd nie ruszę. - powiedziałam śmiertelnie poważnie. Przez chwilę przyglądał mi się uważnie, jakby chciał dojrzeć w mojej twarzy, czy przypadkiem go nie okłamałam. Potem westchnął głęboko, przewrócił oczami i zaśmiał się pod nosem.
-Dobra, koniec z tymi skwaszonymi minami. Chodźmy się w końcu upić.





Źródła: 

  • https://eternalroleplay.tumblr.com/post/135390876985/ben-barnes-gif-hunt
  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1 
  • http://lorenakrasiki.co.vu/post/42419361648

wtorek, 5 stycznia 2021

rozdział 73

Lily:
Obudziłam się skoro świt z szerokim uśmiechem na ustach. Życie w obecnych czasach nie było łatwe. Moi przyjaciele rozesłani byli po całym świecie, każdy z nas codziennie narażał swoje życie na niebezpieczeństwo. Jednak w ostatnich dniach udawało mi się zachować głęboką nadzieję na to, że jeszcze pewnego dnia będzie dobrze. Że wojna w końcu dobiegnie końca i świat będzie wreszcie bezpiecznym miejscem, w którym wychowam swoje dzieci i dożyję późnej starości w ramionach ukochanego. Obróciłam się na bok i spojrzałam na uśpioną twarz James'a. To właśnie dzięki niemu miałam przed oczami tę wizję. I naprawdę wierzyłam, że jeszcze może tak być.
James otworzył jedno oko, bo chyba obudziłam go, wiercąc się w pościeli.
-Która godzina? - wymruczał, patrząc na mnie nieprzytomnie.
-Jeszcze bardzo wcześnie. Śpij sobie. - szepnęłam, gładząc go po policzku. Usiadłam na łóżku i chciałam wstać, ale złapał mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem na materac.
-Zostań ze mną - szepnął. Zaśmiałam się cicho i delikatnie wyswobodziłam z jego uścisku.
-Umówiłam się z Mary w kwiaciarni. Dzisiaj mój pierwszy dzień.
Wstałam i poszłam do łazienki się ogarnąć. Zdziwiłam się, kiedy wyszłam i zobaczyłam, że James siedział na łóżku kompletnie ubrany. Zwykle lubił dłużej pospać.
-Wybierasz się gdzieś? - zapytałam, kiedy schodziliśmy z antresoli na dół.
-Jestem dobrym chłopakiem, odprowadzę cię pierwszego dnia pracy - uśmiechnął się uroczo i pocałował mnie w czubek głowy.
Zjedliśmy szybkie śniadanie i teleportowaliśmy się w pobliże kwiaciarni. Szliśmy po ulicy, trzymając się za ręce, a ja czułam rozpierające mnie szczęście, że mam go przy sobie. Przed wejściem spotkaliśmy Mary i Remusa, którzy żywo o czymś dyskutowali.
-Cześć - zawołałam i pocałowałam każde z nich w policzek.
-Cześć. James, ciebie też zatrudnić? - zaśmiała się Mary.
-Niestety, ale mam już swoją zakichaną posadę - westchnął teatralnie i przeniósł spojrzenie na Remusa.
-A ty co tu robisz, Lunatyku?
-Ratuję Mary z opałów.
-Tak, bardzo rycersko z twojej strony, Rem. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę. - powiedziała Mary, robiąc zmęczoną minę.
-Przestań, ja i tak teraz nie mam się czym zająć. A to będzie dla mnie przyjemność. - objął ją ramieniem i posłał jej pokrzepiający uśmiech.
-O co chodzi? - zapytałam.
-Wezwali mnie pilnie do Munga. Dziś specjalnie nie brałam zmiany, żeby cię we wszystko wprowadzić, ale doszło do jakiegoś wypadku w centrum i mają urwanie głowy. Wezwali wszystkich uzdrowicieli. - Mary potarła twarz dłonią. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Wcale mnie to nie dziwiło, bo staż magomedyka był bardzo wyczerpujący sam w sobie. Mało kto byłby tak zdeterminowany, żeby jeszcze równolegle otwierać własny biznes. Niestety wszyscy też wiedzieliśmy, co zapewne oznaczał "wypadek w centrum". Postawiłabym swoją różdżkę, że to robota Śmierciożerców.
-Nic się nie stało, kochana. Na pewno damy sobie z Remem radę. - powiedziałam, uśmiechając się pocieszająco.
-Dokładnie. Ja wiem wszystko co i jak, bo przecież siedzę tu i tak od paru dni - zaśmiał się Lupin, a ja wymieniłam spojrzenia z James'em. Oboje myśleliśmy to samo. Miłość między tą dwójką jeszcze nie wygasła.
-Kochani jesteście, że tak mi pomagacie. - powiedziała Mary. Zerknęła na zegarek i westchnęła ciężko - Muszę lecieć. Jakby co, wyślijcie patronusa.
Pożegnała się z nami i pobiegła do zaułka, w którym mogła się bezpiecznie teleportować.
-Na ciebie też już chyba pora - zwróciłam się do James'a. Wiedziałam, że jego gburowaty szef nie znosił spóźnień. Potter przewrócił oczami i kolejny raz westchnął.
-Wpadnę po ciebie wieczorem. Nie chcę, żebyś wracała sama - powiedział, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Pokiwałam głową, bo wiedziałam, że i tak nie było sensu się sprzeciwiać. Też się codziennie o niego martwiłam i modliłam w duchu, żeby wrócił do domu cały i zdrowy.
-Lupin, oddaję w twoje ręce mój skarb - zaśmiali się, a ja zaczerwieniłam się ogniście. James pocałował mnie jeszcze w policzek, puścił nam oko i odszedł w stronę tego samego zaułka, w którym kilka minut wcześniej zniknęła Mary.




Dorcas:
-Skończone - odparł Desire. Odsunął się ode mnie na odległość kilku kroków i przyjrzał mi się uważnie. Miał jakąś dziwną minę, więc niepewnie odwróciłam się, żeby spojrzeć na siebie w lustrze. Wytrzeszczyłam oczy w niemym szoku, a potem wybuchłam głośnym śmiechem.
-Ty tak na poważnie? - zapytałam, patrząc się na jego odbicie. Wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu i wzruszył ramionami.
-Nikt cię nie rozpozna - powiedział pogodnie, patrząc na mnie chytrze.
-Wyglądam jak dziwka - zawołałam, znowu się śmiejąc. Taka prawda. Miałam na sobie bardzo obcisłą, różową spódnicę z jakiegoś połyskliwego materiału i skąpą, głęboko wyciętą koronkową bluzkę. Do tego czarne kabaretki i niebotycznie wysokie szpilki. Z twarzy jednak wciąż łatwo było mnie rozpoznać, ale Desire powiedział, że przed wyjściem załatwimy to specjalnymi czarami.
-Raczej pracownica ekskluzywnego domu publicznego - sprostował Desire, też się śmiejąc. - Jedno jest pewne, po tej misji drzwi do najstarszego zawodu świata będą stały dla ciebie otworem.
-Bardzo zabawne. Który z naszych wybrańców jest tym zboczuchem? - zapytałam żartobliwie. Mimo wszystko pod skórą czułam spore zdenerwowanie. Tego wieczora mieliśmy zastawić pułapkę na pierwszego ze śmierciożerców. Od paru dni ciągle zajęta byłam przygotowaniami. Razem z Desire wymyślaliśmy różne scenariusze i czytaliśmy, co tylko się dało o naszych celach, żeby dopasować do każdego z nich idealny plan. W ten sposób do tej pory udawało mi się trzymać myśli z dala od tego, że zbliżał się moment, gdy miałam stanąć z tymi ludźmi twarzą w twarz. Aż w końcu ten dzień nadszedł i tego wieczora mieliśmy się przekonać, ile warte było całe nasze planowanie. Choć omówiliśmy chyba każdą możliwą sytuację i wymyśliliśmy do planu cztery opcje awaryjne, to nie mogłam wiedzieć, jak może zachować się moje ciało, gdy dojdzie już do konfrontacji. Wydawało mi się, że wróciłam do względnie dobrej kondycji psychicznej po tym, co działo się ze mną w niewoli. Jednak bałam się, że stanięcie przed nimi wyzwoli we mnie cały ten strach, który ukrywałam w sercu odkąd uciekłam. Bałam się, że moje ciało odmówi mi posłuszeństwa i nasza misja będzie spalona.
-Hej, nie bój się - powiedział Desire, dotykając lekko mojego ramienia. Musiał zauważyć, jak bardzo nagle zbladłam, bo po chwili objął mnie ramieniem - Obiecuję ci, że nic ci nie grozi. Cały czas będę obok i jakby co obronię cię.
Nadal nie byłam pewna, jak właściwie zamierzał to zrobić. Ciągle nie zdradził mi jakie moce odziedziczył po swoich przodkach, ale miałam nadzieję, że wystarczą, żeby wyjść cało z tarapatów. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Znaliśmy się dopiero kilka tygodni, ale czułam, że naprawdę dobrze mnie znał. Ufałam mu bezgranicznie. Był moim przyjacielem, obrońcą i pocieszycielem. No i oczywiście jedyną osobą, do której mogłam otworzyć usta od bardzo dawna.
-A wracając do twojego pytania... dzisiejszą gwiazdą wieczoru będzie sam Pollux Lestrange - powiedział Desire uroczystym tonem - Z naszych informacji wynika, że należy do wąskiego grona najbardziej zaufanych generałów Sama Wiesz Kogo. Jest kimś w rodzaju sekretarza, ma więc dostęp do planów i dokumentów, które bardzo chcielibyśmy poznać. Na nasze szczęście, jego więź z uroczą małżonką nie należy do najmocniejszych i co jakiś czas stary Lestrange pozwala sobie na wizyty w pewnym luksusowym przybytku rozkoszy, do którego się dziś udamy. - mówił dalej ironicznym tonem. Wiedziałam, że chciał mnie choć odrobinę rozbawić, żeby oderwać mnie od moich mrocznych myśli. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Desire był chyba jedyną osobą, z którą zdobyłabym się na udział w takim przedsięwzięciu.
-Zostałaś wybrana do tego zadania, bo Dumbledore uważa, że jesteś na nie gotowa. I chociaż osobiście wolałbym, żebyś nie wyściubiała nosa za drzwi, to myślę, że rzeczywiście Albus ma rację. To, że spotkałaś już tych śmierciożerców w przeszłości działa na naszą korzyść. Wiesz o nich więcej niż ktokolwiek z Zakonu.
-Desire... cieszę się, że będziesz ze mną. - westchnęłam i jeszcze raz spojrzałam w lustro. Znowu uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam się w tym wdzianku. Merlinie, sama nigdy przenigdy bym się tak nie ubrała. Ale jeśli Pollux Lestrange miał się na to skusić, to niech i tak będzie. 


Frank:
Wyszedłem z bazy Zakonu Feniksa po zdaniu szczegółowego raportu z misji. Należała ona do tych udanych, ale oczywiście nie obyło się bez kilku komplikacji. Śmierciożercy parę razy namierzyli obóz, w którym stacjonowałem razem z oddziałem paru innych czarodziejów. Kilka razy było na tyle niebezpiecznie, że musieliśmy się szybko ewakuować, ale całe szczęście udało nam się wykonać przydzielone zadanie. Byłem taki szczęśliwy, że mogłem już wrócić do Londynu i zobaczyć się z Alicją. Tak cholernie za nią tęskniłem. Miałem nadzieję, że ten wieczór uda nam się spędzić razem i spokojnie nadrobić stracony czas. No i liczyłem na to, że Crouch nie zepsuł jej dziś zbytnio humoru w pracy, bo miałem dla niej pewną nowinę. Taką, z której raczej się nie ucieszy.
Mrok zapadł już dawno i październikowa pogoda dawała się we znaki. Postawiłem kołnierz płaszcza, żeby ochronić się przed zimnym wiatrem i deszczem, który od paru dni siąpił bez przerwy. Teleportowałem się w pobliże naszego domu. W środku paliło się światło, więc założyłem, że Al zdążyła wrócić z pracy przede mną. Zapukałem cicho do drzwi i po chwili usłyszałem spokojny głos mojej żony:
-Frank? Czekaj, muszę coś wymyślić... Mam! Co dałeś mi, gdy zapraszałeś mnie na pierwszą randkę?
-Bukiet róż. Co mi wtedy odpowiedziałaś?
-Że na randkę pójdę, ale moje ulubione kwiaty to goździki. - zaśmiała się i otworzyła szeroko drzwi.
-Miłe wspomnienie - szepnąłem tuż przy jej ustach, zanim pocałowałem ją na powitanie.
-Jak poszło? - zapytała Alicja, odrywając się ode mnie.
-Dobrze, Dumbledore był zadowolony. Myślę, że na jakiś czas mamy spokój z misjami.
Alicja uśmiechnęła się do mnie szczęśliwa i pociągnęła mnie za rękę do salonu, gdzie już czekała kolacja.
-A jak minął twój dzień? - zapytałem, choć wiedziałem, że nie mogła mi za dużo powiedzieć. Jej praca dla Croucha była tajna, a nie chciałem, żeby miała przeze mnie kłopoty.
-Nie było tak źle. Dzisiaj na szczęście siedziałam w papierach, ale jutro czeka mnie koszmar... Crouch zapowiedział wizytację w Azkabanie. - jęknęła, grzebiąc widelcem w swojej porcji makaronu.
Wziąłem jej dłoń i uścisnąłem lekko. Podziwiałem ją za to, że zgodziła się na zadanie, które postawił przed nią Dumbledore, bo wiedziałem, jakie to jest dla niej trudne. Była zupełnie przeciwna przemocy i nadużywaniu władzy. Czy to w wykonaniu Śmierciożerców, czy ministerialnych ważniaków. Mimo wszystko uważałem, że Alicja była najlepszą osobą do tego zadania. Była bardzo odważna, ale przede wszystkim miała świetną intuicję i umiała obserwować. Zawsze jako pierwsza dostrzegała różne ukryte znaki i sygnały. Wystarczyło przypomnieć sobie życie naszej paczki w Hogwarcie - Alicja zawsze wiedziała kto z kim, jak i dlaczego, na długo zanim inni się pokapowali. Wzbudzała zaufanie wszystkich dookoła i umiała słuchać, dlatego też była powierniczką wielu tajemnic.
Gdy skończyliśmy jeść, przenieśliśmy się na kanapę i jeszcze długo rozmawialiśmy. Mieliśmy naprawdę wiele do nadrobienia.
-Tak za tobą tęskniłam - szepnęła Alicja, siadając mi na kolanach. Pocałowała mnie delikatnie, a po chwili przyciągnęła mnie bliżej i nasze pocałunki stały się o wiele bardziej namiętne. Oboje w ten sposób chcieliśmy sobie przekazać, jak bardzo trudna była ta rozłąka. Alicja była dla mnie naprawdę najważniejsza na świecie. Już nigdy nie chciałem jej puszczać, zawsze chciałem być przy niej. Jeszcze bardziej mnie nakręcało to, że doskonale wiedziałem, że ona myślała o mnie dokładnie to samo. Wplotła rękę w moje włosy i zacisnęła lekko palce, a ja poczułem przyjemny ból.
-Kocham cię, Ala - westchnąłem między pocałunkami, gdy rozpinała górne guziki mojej koszuli.
-Ja też, bardzo... - szepnęła, ale nie skoczyła bo nagle rozległo się głośne walenie do drzwi. Już mieliśmy je zignorować i wrócić do przerwanych pieszczot. Miałem nadzieję, że nieproszony gość sam zrezygnuje.
-Hej, Longbottom! Jesteś tam?! - rozległo się wołanie, a my zamarliśmy. Cholera, pomyślałem, gdy uświadomiłem sobie, kto to był. Zapomniałem. 

image

Alicja odwróciła się i widziałem po jej minie, że też poznała głos. Nie wyglądała na zadowoloną. Zeszła z moich kolan, poprawiła spódnicę i spojrzała na mnie wyczekująco. Westchnąłem głęboko i ruszyłem do drzwi.
-Siema, Longbottom. Wieki się nie widzieliśmy! - zawołał Max, gdy wkroczył do przedpokoju. Uściskał mnie i bezceremonialnie otrzepał mokry parasol, zachlapując całą podłogę.
-Skarbie, zapomniałem ci powiedzieć, że Max dzisiaj wpadnie. - powiedziałem, odwracając się do Alicji. Stała w progu salonu z niezwykle poirytowaną miną. Wiedziałem, że tak będzie. Chciałem ją uprzedzić, ale przez naszą miłą rozmowę na kanapie zupełnie wyleciało mi to z głowy. Uśmiechnąłem się do niej przepraszająco.
-Właśnie widzę - mruknęła pod nosem, mierząc nas obu niechętnym spojrzeniem. Maxwell chyba nie dostrzegał jej skwaszonej miny, bo ruszył w jej stronę, otwierając ramiona, jakby chciał ją uściskać.
-Alicja, jak to możliwe, że ani razu na siebie nie wpadliśmy przez te ostatnie miesiące? Teraz jak Frank wrócił, będziemy się częściej widywać, co? Co ty byś beze mnie zrobiła? - roześmiał się z własnego żartu, a Alicja prychnęła pod nosem, jak wściekła kotka i odsunęła się z zasięgu jego ramion.
-Jak widzisz, przetrwałam bez ciebie. - powiedziała, a od jej tonu wiało chłodem.

Leighton Meester GIF

Wychyliłem się ponad ramieniem Maxa i bezgłośnie powiedziałem "przepraszam", uśmiechając się do niej słodko. Przewróciła oczami i ruszyła do salonu.
-Co cię do nas sprowadza, jeśli można wiedzieć? - zapytała, siadając na kanapie i obserwując spode łba, jak Maxwell przechadzał się po naszym domu. Podszedł do stołu i zajrzał do garnka, w którym została resztka naszej kolacji. Później stanął nad szafką, na której leżały jakieś papiery, które przyniosłem dziś z ministerstwa. Co za wścibski typ, pomyślałem, dostrzegając wyraźniej, dlaczego Alicja tak nie znosiła Barnett'a. Stanąłem przed nim i zatrzasnąłem teczkę z dokumentami.
-Siadaj - powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-Napiłbym się whiskey - odparł niezrażony Max, gdy opadł już na fotel naprzeciwko Al.
-Niestety, mamy tylko wodę - wymamrotała przez zęby, choć nasz barek był dobrze wyposażony. Uśmiechnąłem się pod nosem i przywołałem z kuchni szklankę napełnioną kranówką. Postawiłem ją na stoliku przed Maxem i usiadłem koło mojej żony.
-A więc? Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? - zapytałem i objąłem Alicję ramieniem. Pogładziłem ją kciukiem po łopatce. Nie chciałem, żeby zaczynała awanturę i miałem cichą nadzieję, że Maxwell szybko sobie pójdzie, gdy już dostanie to, czego chce.
-Czy już nie można odwiedzić starych przyjaciół bez powodu? - zaśmiał się, a ja poczułem, jak Alicja się cała spina.
-Przyjaciół może i można, ale my z pewnością do nich nie należymy - wysyczała, mordując go wzrokiem. Spojrzałem się na nią zdziwiony. Nie spodziewałem się, że była aż tak na niego wściekła. Coś musiało być jednak na rzeczy, bo, nadal sztyletując go wzrokiem, warknęła:
-Myślisz, że jesteś tu mile widziany, po tym co dzisiaj zobaczyłam? Zawsze doskonale wiedziałam, że jesteś zwykłą świnią, a te garniturki nosisz tylko dla niepoznaki. Dzisiaj jednak przeszedłeś samego siebie!
-Zaraz, o czym ty mówisz? - zapytałem, bo już się serio pogubiłem. Alicja spojrzała na mnie, a ja o mało się nie wzdrygnąłem, kiedy zobaczyłem furię w jej oczach.
-Widziałam dzisiaj w Ministerstwie tego padalca, jak obściskiwał się z jakąś niunią z księgowości! - zawołała, wbijając oskarżająco palec w powietrze przed Maxwellem. Słucham?! Moje brwi powędrowały wysoko, a ja spojrzałem się na niego w niemym szoku. Zabrało mi mowę.
Barnett jednak chyba niewiele sobie robił z tych oskarżeń, bo nadal siedział w fotelu zupełnie zrelaksowany, a nawet trochę znudzony.
-Oj bez przesady, Al. To wcale nie było tak. Ta mała od kilku dni mi się narzucała i to wcale nie moja wina. Weszłaś w złym momencie. Kilka sekund później, a zobaczyłabyś nas w zupełnie innej pozycji. Zobaczyłabyś, jak ją od siebie stanowczo odpycham. - uśmiechnął się cynicznie, ale Alicja wcale nie zamierzała odpuszczać.
-O doskonale wiem, że zobaczyłabym was w zupełnie w innej pozycji! Mam jednak to cholerne szczęście, że nie musiałam być świadkiem tego jak "przypadkowo" wpadłeś pani między nogi!
-Co za insynuacje... nigdy bym nie zdradził Dorcas. To, co widziałaś, nic nie znaczyło. Zresztą nie muszę się przed tobą tłumaczyć - machnął ręką od niechcenia, jakby opędzał się od irytującej muchy. Alicja wcale nie wyglądała na udobruchaną. Wręcz przeciwnie, musiałem złapać ją za rękę, bo przez chwilę bałem się, że zaraz rzuci się na niego, żeby wydrapać mu oczy. Sam nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony, już podczas wcześniejszego zniknięcia Dorcas, zastanawiałem się, czy Max nie zaliczył skoku w bok. Niby deklarował się przed nią i przed nami, że jest taki zakochany i czysty jak łza, ale sam nie byłem tego taki pewny. Jednak z drugiej strony, był dorosły i nie mieliśmy prawa zaglądać mu do łóżka. Chciałem szczęścia Dorcas, tak jak każdy, a to właśnie Max ją uszczęśliwiał. Podczas mojej misji tym, co trzymało mnie w kupie była myśl, że miałem kogoś takiego jak Alicja. Kogoś, kto mnie kochał i na mnie czekał. Podejrzewałem, że dla Dorcas tym kimś był Maxwell Barnett. Wielu osobom mogło się to nie podobać, ale to nie była nasza sprawa. A ta awantura... cóż, słowo przeciwko słowu i obawiałem się, że bez veritaserum i tak byśmy się więcej nie dowiedzieli. Jeśli Maxwell zdradzał, to była to sprawa między nim a Dorcas. My jako jej przyjaciele mogliśmy ją tylko wspierać. Mieszanie się w to bagno, mogłoby tylko pogorszyć sytuację.
Dlatego przytrzymałem rozwścieczoną Alicję na kanapie i nie pozwoliłem jej na dokonanie egzekucji w naszym salonie. Zapadła dłuższa chwila ciszy. Al dalej rzucała gromy spojrzeniem, a Max, wzdychając, oglądał swoje paznokcie.
-Czyli twoja wizyta ma czysto kurtuazyjny charakter? - zapytałem cicho, gdy atmosfera stała się odrobinę mniej napięta. Max podniósł na mnie spojrzenie i przykleił do ust szeroki uśmiech.
-Tak, usłyszałem w ministerstwie, że wróciłeś i postanowiłem wpaść do starego kumpla. Przy okazji, może będziesz miał ochotę wpaść z żoną na bankiet organizowany przez wydawnictwo, dla którego piszę.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki zaproszenie i położył je przed nami na stoliku kawowym.
-Nie wiem, czy uda nam się znaleźć czas. Wiesz jak jest, po powrocie mam dużo do nadrobienia w departamencie. Ale to miło, że o nas pomyślałeś. - odparłem uprzejmie, bo tak wypadało.
Maxwell na moje szczęście nie gadał już wiele więcej i wkrótce zaczął zbierać się do wyjścia. Jednak gdy zakładał płaszcz, zrobił minę, jakby coś mu się nagle przypomniało.
-Aha, jeszcze jedno... Nie macie żadnych wieści od Dorcas, prawda? - zapytał, a ja zacząłem przeczuwać, o co mu chodziło. Pokręciłem głową i odparłem:
-Niestety, jest zupełnie poza zasięgiem.
-Szkoda, stęskniłem się. - powiedział, ale jego mina wskazywała na to, że bardzo ucieszyły go moje słowa. Alicja nie skwitowała tego żadną ciętą ripostą, tylko zacisnęła mocno szczęki.
Maxwell niezbyt wylewnie pożegnał się z nami i wyszedł w deszczową noc, a Al zatrzasnęła za nim z hukiem drzwi.
-Co za drań! - krzyknęła, a z jej różdżki, poleciało kilka iskier. Westchnąłem głęboko i potarłem twarz dłońmi. Byłem naprawdę zmęczony, ale Al chyba nie zamierzała mi odpuścić.
-Co za wstrętny typ! Nie sądziłam, że tacy ludzie w ogóle żyją na tym świecie! Ale chyba po prostu Maxwell Barnett nie jest człowiekiem! To wstrętny, oślizgły gad! Wiem, że się ze mną zgadzasz, Frank, tylko po prostu jesteś zbyt dobry, żeby mi to przyznać. Oboje wiemy, że przylazł tu tylko po to, żeby upewnić się, że nic nie powiemy Dorcas!
Niestety, Alicja miała rację. Jeśli wcześniej jakaś cząstka mnie wierzyła Max'owi, to po ostatnich wypowiedzianych przez niego słowach, wiedziałem, że jego wymówki to stek bzdur. Przyszedł tu tylko po to, żeby się upewnić, że jego związek był bezpieczny, a on pozostawał bezkarny. Biedna Dorcas, pomyślałem sobie, tracąc resztki szacunku, jakie miałem jeszcze dla Barnett'a. Poszedłem do kuchni i nalałem wina do dwóch kieliszków. Podałem jeden Alicji i obserwowałem, jak opróżnia swój w kilka sekund. Była wściekła nie na żarty.
-Gdyby tylko był jakiś sposób, żeby skontaktować się z Dor... - jęknęła Al, a ja pokręciłem głową.
-Nadal uważam, że nie powinniśmy się mieszać.
-Stajesz po stronie tej kupy gnoju?
-Oczywiście, że nie. Uważam, że Dorcas powinna się dowiedzieć, ale to raczej nie jest dobry moment. Jej życie wywróciło się do góry nogami, a jedyna rzecz jaka jest dla niej pociechą to właśnie Max, który ją kocha, który na nią czeka i który o niej myśli.
-Ale on nie jest dla niej dobry! - odparowała Alicja, znowu pociągając łyk wina.
-Nie, ale chyba dobrze byłoby pozostawić jej powód do nadziei i radości.
-I tak nie mamy jej adresu - powiedziała kwaśno - Ale nie mogę patrzeć, jak temu idiocie to uchodzi na sucho. Nie daruję mu tego. Choćbym miała knuć dzień i noc, to Maxwell Barnett gorzko pożałuje!

 

Dorcas:
-Przydałby mi się jakiś drink na odwagę - westchnęłam, gdy staliśmy w przedpokoju, zakładając płaszcze. Mój pasował idealnie do reszty kreacji. Był pokryty wzorem w lamparcie cętki, a rękawy i kołnierz miał wykończone puchatym futrem. Do tego był przeraźliwie krótki i na sam jego widok w mojej głowie pojawiała się myśl, że po tym wieczorze jak nic będę miała chore nerki.
-Oj tak, też bym nie pogardził. Ale akurat dzisiaj musimy być w stu procentach trzeźwi. Napijemy się jak wrócimy. - odparł Desire, owijając szyję wełnianym szalikiem.
-Jeśli wrócimy - mruknęłam cicho, ale i tak usłyszał. Spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Koniec tych czarnych myśli, bo ściągniesz na nas jakieś fatum.
-Nie wiedziałam, że jesteś taki przesądny.
-A żebyś wiedziała. Dobra, rzucaj te zaklęcia i chodźmy już.
Stanęłam przed lustrem i wyciągnęłam różdżkę z dekoltu. Wzięłam głęboki oddech i powtórzyłam w myślach formułki zaklęć, dotykając kolejno różnych miejsc na twarzy. Gdy różdżka zetknęła się z nosem, ten natychmiast wydłużył się odrobinę i zadarł się lekko do góry. Następnie kości policzkowe stały się bardziej wydatne, brwi ostrzej zarysowane, a powieki cięższe.
-Nie przesadzaj za bardzo. Pollux ma w końcu na ciebie polecieć - zatrzymał mnie Desire, gdy chciałam dalej modyfikować rysy twarzy.
-Ale to nie wystarczy. Może obcy człowiek mnie nie skojarzy, ale Lestrange mnie już widział. Na bank mnie rozpozna!
-Te zaklęcia mają cię ochronić przed innymi. Lestrange'a zostaw mnie - powiedział Desire i otworzył drzwi. Poczułam powiew zimnego wiatru.
-Nie rozumiem. Jak chcesz to załatwić? - zapytałam, wychodząc za nim na dwór. Pogoda była paskudna. Ulica tonęła w deszczu i tylko zaklęcie chroniło nas przed zmoknięciem do ostatniej nitki. Wzięłam Desire pod rękę i ruszyliśmy do wioski, omijając kałuże na drodze.
-Spokojnie, kochana, jestem lepszy niż eliksir wielosokowy. - zaśmiał się cicho, a ja nadal nic nie rozumiałam. Naprawdę wolałam wiedzieć o wszystkim, zanim wkroczę do jaskini węży.
-Desire, proszę powiedz mi. Nie mogę się chyba bardziej stresować, a takie tajemnice nie pomagają.
-Nie martw się. Po prostu zobaczysz dzisiaj, co miałem na myśli, kiedy mówiłem o moich specjalnych zdolnościach.



 

Źródła: 

  • http://lspring18.tumblr.com/post/29734012397/aaron-johnson-gif-hunt 
  • https://may0osh.tumblr.com/post/178429940217/gif-hunt-under-the-cut-you-will-find
  • https://giphy.com/gifs/leighton-meester-gossip-girl-blair-waldorf-b7URMqmYF0gWA