poniedziałek, 25 grudnia 2017

rozdział 58

Alicja:
Wiedziałam. Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!! Teraz mogłam to wykrzyczeć każdemu, kto tylko mi się nawinął. Widziałam, że było im głupio, że mnie wcześniej nie słuchali.
Oczywiście nie wierzyłam też w ten kit, który Black nam wciskał. Że niby stęsknił się za zamkiem, że czas już zrobić jakiś porządny dowcip i że niby nie mógł się oprzeć wizji zagrania McGonagall na nosie. Jasne, jasne. Może i były to jakieś powody, ale na pewno nie przyjechał tu po to. Ja doskonale wiedziałam, co go tu przyciągnęło, nawet jeśli on sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
Dla mnie to, co łączyło jego i Dor, było naprawdę tragiczne. Bo ile to już lat oboje próbowali odnaleźć do siebie drogę, a ciągle coś im przeszkadzało? Jednak byłam święcie przekonana, że taka miłość nie zdarza się każdemu. Nawet jeśli tego sami nie widzieli. No bo nie ulega wątpliwościom, że coś jak magnes ich do siebie ciągnęło.
-Brawo, Al. Dowiodłaś swego - szepnął mi do ucha James, kiedy szliśmy z Syriuszem odnieść jego kufry.
-Nie chcę nic mówić, ale mogliście mnie słuchać od początku - powiedziałam, podnosząc dumnie głowę.




Syriusz:
W Hogwarcie czas pędził na złamanie karku. Miałem tyle do roboty, tak wiele rzeczy do obgadania i też wielkie grono osób do odwiedzenia, że dopiero po dwóch dniach pobytu w zamku udało mi się pójść do Meadowes. 
Wszedłem do skrzydła szpitalnego i od razu skierowałem się w stronę zasłoniętego parawanem łóżka. Odsłoniłem zasłony i przystanąłem, żeby przyjrzeć się z dala jej twarzy. 
-Siemasz, Meadowes. - powiedziałem i podszedłem bliżej. 
Nie spodziewałem się żadnej reakcji, ale poczułem się trochę niezręcznie, kiedy nie spotkałem się z typowym dla niej pyskowaniem, albo chociaż pogardliwym spojrzeniem. 
-No proszę, jaka milcząca - mruknąłem i zwaliłem się na łóżko koło niej. 
-Co tam u ciebie słychać? Reszta mówiła, że nic tylko tu leżakujesz. Fajnie masz. A inni muszą pracować. Umiesz się ustawić w życiu, Meadowes. Ile czasu już tak leżysz? Pielęgniarka powiedziała, że prawie wcale się nie budzisz. Wszyscy się martwią. Każdy siedzi tu, mówi do ciebie, a ty nic... co się z tobą dzieje, co? 
Zamilkłem. Przyjazd tutaj był dla mnie dużym wyzwaniem, już od dłuższego czasu zastanawiałem się nad tym, co tak naprawdę się między nami działo. Chciałem to rozprostować, ale kiedy tak siedziałem tutaj i patrzyłem się na jej twarz, nie potrafiłem rozmawiać z nią inaczej niż tak jak zawsze. Potyczki słowne, przekomarzanie się i sarkazm z cynizmem. Nie chciałem tego, naprawdę. Ten czas, kiedy jej nie było dał mi do myślenia.
-Tak sobie myślę, że gdyby Regulus żył, to byłby jego ostatni rok. Pewnie od razu po wejściu do zamku natknąłbym się na jego wredny uśmieszek i miałbym ochotę mu przyłożyć. No ale niestety. Brakuje mi go. Wiem, wiem jak to brzmi, ale naprawdę. Nie podziękowałem ci nigdy za to, że byłaś przy mnie, kiedy zginął. Byłaś jedyną osobą, która tak naprawdę pomogła mi przez to przejść. I wiem, że zachowywałem się czasem głupio, ale co zrobić? Taki już jestem. W każdym razie mówię to po to, żeby ci przekazać, że lepiej, żebyś z tego wyszła. Bo jeżeli twojego wrednego uśmiechu zabraknie, to nie wiem naprawdę, co mi pozostanie.
Westchnąłem głęboko i nie mogąc już wytrzymać tej ciszy, odparłem: 
-Meadowes, ja... dobra, właściwie nie wiem, co mogę ci powiedzieć. Po prostu czas wstawać i już. Pewnie nic ci nie da to, że tu przyjechałem, ale po prostu chciałem pokazać, że jestem. No ale skoro nie jesteś rozmowna, to będę już leciał. 
Wstałem z łóżka czując, że nie wytrzymam dłużej tego ciężaru, który towarzyszył mi odkąd tu przyszedłem.
Byłem już przy drzwiach, kiedy nagle drzwi składziku z lekami otworzyły się, głośno waląc o ścianę, a pielęgniarka wypadła stamtąd jak oparzona. Pobiegła do łóżka Meadowes i zaczęła wykrzykiwać jakieś zaklęcia. Nie miałem pojęcia, co się działo, ale rzeczywiście. To było coś dziwnego. 
W kilku krokach już byłem koło nich. 
-Co się dzieje? - zapytałem, ale zanim otrzymałem odpowiedź, minęła chwila wypełniona skomplikowanymi zaklęciami. Jedyne, co byłem w stanie zauważyć i co odchodziło od normy, to bardzo przyspieszony oddech Dor. 
-Budzi się - wysapała w końcu pielęgniarka. 
Przykucnąłem koło łóżka i złapałem rękę Dorcas. 
-Dawaj, Dorcas. To już czas - szepnąłem jej do ucha i w chwilę później byłem świadkiem, jak jej powieki powoli się uniosły, pokazując jej niebieskie oczy. Nie wiedziała co się dookoła niej działo, była przerażona. 
Nachyliłem się nad nią i wziąłem jej twarz w dłonie. 
-Dorcas, spokojnie, poznajesz mnie? - szepnąłem, patrząc się jej głęboko w oczy. 
-Ja... gdzie Autua... - zaczęła dukać pojedyncze słowa, rozglądając się ze strachem dookoła. 
-Spokojnie, kochana, jesteś bezpieczna, w Hogwarcie z przyjaciółmi, nic ci nie grozi - powiedziała pielęgniarka, odpychając mnie na bok. 
Dor ścisnęła mnie mocno za rękę.
Nie wiedziałem, co robić, więc po prostu siedziałem na podłodze koło jej łóżka i trzymałem jej dłoń. Po kilku minutach pielęgniarka opuściła ręce, ciężko dysząc. Przetarła twarz krawędzią fartucha i powoli przeniosła na mnie spojrzenie.
-No i po sprawie - szepnęła, a głos jej delikatnie zadrżał ze zmęczenia.
-Co się tak właściwie stało? - zapytałem, a ona wskazała końcem różdżki na Dorcas. Zerknąłem w jej stronę, leżała tak jak wcześniej. Spała.
-Nasza panienka Meadowes się wybudziła - odparła i poszła z powrotem w stronę składziku na leki.
Zerwałem się z podłogi i ruszyłem za nią.
-To dlaczego śpi? - zapytałem, zagradzając jej drogę. Potrzebowałem wyjaśnień!
-Jest wykończona. Ale za parę godzin obudzi się już zupełnie. Wcześniej była w śnie podtrzymywanym eliksirami i magią. Czekaliśmy aż wszystkie jej obrażenia dobrze się wyleczą. Teraz można powiedzieć, że będzie powoli wracać do żywych. - powiedziała i zamknęła mi drzwi przed nosem.
Zerknąłem jeszcze raz na Meadowes i westchnąłem głęboko. Ale numer.


Lily:
Weszliśmy do skrzydła szpitalnego. Jeden za drugim wślizgnęliśmy się do środka, żeby nie zwrócić uwagi pielęgniarki. Na palcach przeszliśmy całą salę i najciszej jak się dało, odsłoniliśmy zasłonę.
Na łóżku siedziała ona. Chuda, wymizerniała, blada jak ściana, ale żywa.
-Dor - wyrwało mi się, kiedy podeszłam do niej szybko i mocno przytuliłam. Dorcas nie odwzajemniła uścisku. Siedziała tak jak wcześniej i z przestrachem mierzyła nas spojrzeniem.
-Poznajesz nas, prawda? - zapytał Remus niepewnie, a ona, nadal nic nie mówiąc, drgnęła pod kołdrą.
-Hej, młoda - zaczął James, występując z szeregu. Przysiadł na krawędzi łóżka i wziął ją za rękę - Powiesz coś?
-Gdzie Autua? - wyszeptała, dystansując się od niego. James wyraźnie pobladł. Uśmiechnął się do niej łagodnie i odchrząknąwszy, zaczął niezręcznie:
-Autua jest... później cię do niego zaprowadzę, teraz musisz jeszcze wypocząć. Jak się czujesz?
-To nieprawda, czy tak? - zapytała po chwili, ignorując pytanie Jamesa.
-Kochanie, to przecież my - powiedziała łagodnie Alicja i pogładziła ją po policzku.
-To niemożliwe, nie nie - zaczęła kręcić głową, a jej zapadnięte oczy zaszły łzami - Nie róbcie mi tego. Ile już razy... Pozwólcie mi wrócić. Proszę.
-Dorcas, o czym ty mówisz? Uspokój się. Dokąd chcesz wracać, to twój dom - Alicja cofnęła rękę i spojrzała się po nas ze strachem.
-Do celi. Pozwólcie mi wrócić do celi - Dorcas już zupełnie się rozpłakała. Teraz to każde z nas pobladło. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.
-Co ty pleciesz, Meadowes? - usłyszałam cyniczny, uszczypliwy głos Syriusza.
Spojrzałam się na niego oskarżająco, jak on mógł teraz ją tak traktować? Ale o dziwo zadziałało. Dorcas utkwiła w nim spojrzenie, przez chwilę świdrowała go wzrokiem, po czym szepnęła:
-Black. To niemożliwe.

***

Siedzieliśmy u niej na zmiany. Teraz raczej była przytomna, ale nic nie mówiła. James w końcu powiedział jej, że Autua umarł w chwili zjawienia się w Dolinie Godryka. Wtedy zupełnie zaniemówiła i odcięła się od nas. Patrzyła się w sufit, leżąc płasko na materacu. My też nic nie mówiliśmy, każdy zrozumiał, że było jej ciężko, bo Autua stał się przez te miesiące jej najbliższą osobą. Może nawet bliższą niż ktokolwiek z nas.
-Dorcas, proszę cię, powiedz coś - westchnęłam po dwóch dniach, a ona skłoniła głowę w moją stronę i zobaczyłam jej wielkie, smutne oczy.
-Co? - zapytała zachrypłym głosem i nagle łzy pociekły jej z oczu.
-Cokolwiek. Nie musisz opowiadać, co się działo, ale nie zamykaj się tak. Mów o czymkolwiek.
-Pamiętasz, jak w zeszłym roku słuchałyśmy w kółko jednej płyty? Jak ona się nazywała...
-Wiem! Dor, zaraz wrócę. Przyniosę ją. - powiedziałam i wybiegłam od razu, uradowana, że wyraziła ochotę na zrobienie czegokolwiek.
-Mam! - zawołałam, kiedy wróciłam zadyszana z dormitorium. Nie odpowiadałam na pytania nikogo z reszty paczki, kiedy nagle wleciałam do wieży Gryffindoru i wyleciałam tak samo szybko, tylko z płytą Bowiego w ręce. - Mam, mam!
Przetransmutowałam jej szafkę nocną w niewielki adapter i włączyłam muzykę.
Całe Skrzydło Szpitalne wypełniła melodia, którą obie tak dobrze znałyśmy.
-O tak, to to. - westchnęła Dor, a na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
Wróciły wspomnienia, kiedy całe noce i dnie byłyśmy razem, bawiłyśmy się, uczyłyśmy i życie było sto razy łatwiejsze, kiedy tu, w Hogwarcie, naszymi największymi zmartwieniami były lekcje, nauczyciele i zawirowania miłosne.
-Jak jest z tobą i James'em? - zapytała nagle, a ja uśmiechnęłam się, rumieniąc.
-Dobrze - szepnęłam, spuszczając oczy. Chwilę się powstrzymywałam, ale zaraz oparłam głowę na jej ramieniu i powiedziałam:
-Ach, Dor. Jest naprawdę cudownie. Chociaż teraz znowu stał się gwiazdą Hogwartu i czasem nie da się z nim żyć, to myślę, że lepiej i tak być nie może.
-Kocha cię. Zawsze cię kochał - wyszeptała, a jej głos delikatnie zadrżał.
-Dor... - podniosłam głowę i wzięłam jej twarz w dłonie - O co się teraz martwisz? Masz Max'a.
Ostatnie dwa słowa uświadomiły mi, że faktycznie był ktoś taki jak Maxwell. Hogwart skutecznie wyrzucił go z listy moich zmartwień.
Dorcas też szerzej otworzyła oczy i zapytała:
-Max? Gdzie on jest?
-Wyślę mu sowę, niech przyjeżdża. Jeśli tylko tego chcesz... - dodałam na koniec, zawieszając głos. Nie byłam przekonana, czy to dobry pomysł. Teraz znowu byliśmy tylko my, nasza paczka. Max jakoś nie do końca do nas pasował. Miałam wrażenie, że zdrowiej byłoby dla niej chociaż przez pewien czas zostać w znajomym środowisku.
-Oczywiście, że chcę. Kocham go. - wyszeptała, uśmiechając się na samą myśl o Maxwellu. A więc tak miało być. Jeśli tylko miał jej pomóc, to nie zamierzałam się spierać.
I od tej chwili Dorcas zaczęła się powoli powoli otwierać. Każdego dnia odrobinkę, ale to było coś, z czego cieszyłam się jak nigdy. Bo każdego dnia było minimalnie bliżej tego, co utraciliśmy kilka miesięcy temu.


Mary:
W Hogwarcie czułam się jak na froncie w trakcie walki ze Śmierciożercami. Niestety po drugiej stronie do boju nie stawali ludzie w czarnych pelerynach i maskach tylko Remus. Dobrze znany wszystkim, kochany, dobry Remus. Mój Remus.
Dlaczego musiałam z nim walczyć? Może nie z nim, ale z samą sobą. Tyle razy ledwo powstrzymywałam się, żeby nie przyjść do niego i nie wypłakać mu się w ramię, albo nie przytulić, albo pocałować w policzek w chwili, kiedy dookoła było mnóstwo zakochanych par. Ja też chciałam miłości, a moja jedyna miłość była przecież tutaj.
To w czym tkwił problem?
"Przecież podjęłaś dobrą decyzję, Mary, oddałaś pierścionek" - powtarzałam sobie w myślach, ale z każdym kolejnym powtórzeniem mniej w to wierzyłam. Z czasem zaczęłam wyrzucać sobie podjęcie takiej, a nie innej decyzji. A spoglądając na Remusa, pierwszym odruchem, który musiałam hamować w sobie z całych sił, było rzucenie się mu w ramiona i obsypanie pocałunkami.
Było mi zdecydowanie łatwiej, kiedy nie widywałam go codziennie.
-Cześć - usłyszałam nad sobą jakiś niewyraźny dźwięk. Podniosłam głowę i oczywiście, no bo niby jak inaczej, zobaczyłam właśnie jego twarz. Ściągnęłam słuchawki, a moje książki spadły na ziemię, kiedy nerwowo pociągnęłam za kabel walkmana.
Remus schylił się i pozbierał moje podręczniki razem ze wszystkimi notatkami, które mi z nich powypadały.
-Dzięki - powiedziałam, nie patrząc się mu w twarz. Zaczęłam ze zdenerwowania poprawiać włosy, co chwilę zakładając je za uszy.
-Proszę - powiedział, wręczając mi kurtkę. Dopiero teraz odważyłam się na niego spojrzeć. O co mu chodziło? Po co mi ta kurtka?
-Porywam cię. - oznajmił.
-Że co proszę? - zapytałam, a on pociągnął mnie za rękę i bez słowa zaczęliśmy iść szybko w stronę wyjścia ze szkoły. Od razu za bramą teleportował się.
Brakowało mi tchu. Najpierw ten szybki marsz, potem od razu teleportacja, która wyssała ze mnie resztki oddechu, a ułamek sekundy później uderzył we mnie wiatr tak silny, że musiałam zakryć twarz dłońmi, żeby odzyskać równowagę. Dopiero po jakiejś sekundzie odsłoniłam twarz i zobaczyłam, gdzie byliśmy.
Polana w lesie, dookoła same wysokie na kilkanaście metrów w górę drzewa. Zakazany Las. Spojrzałam się pytająco na Remusa. Obserwował wszystko dookoła. Był jakiś przybity, jego nastrój pasował dokładnie do pochmurnego, ciężkiego jak ołów nieba.
-I co myślisz? - zapytał, a ja zdębiałam.
-Dlaczego tu jesteśmy? - zapytałam cicho, patrząc się na grube korzenie pod moimi stopami.
-Pomyślałem, że...
-Że co, Remus? - zabrzmiało to tak ostro i srogo, że aż się sama zdziwiłam, a on cofnął się o krok.
-Że moglibyśmy się spotkać na neutralnym gruncie, omówić to wszystko...
-Na neutralnym gruncie, tak? To nazywasz neutralnym gruntem? Zakazany Las? Tu w każdej sekundzie coś może nas zabić, upolować, pożreć! - krzyknęłam, żeby było mnie słychać przez rozszalały wiatr, ale i nieźle wyprowadzona z równowagi.
-Nie złość się. Wydawało mi się, że tu lepiej niż w Hogwarcie i tyle.
-O czym chcesz mówić? - zapytałam, przywołując się do spokoju.
-Nie jest między nami dobrze ostatnio. Oddaliliśmy się od siebie, ta cała sprawa Dorcas i jeszcze nasze prywatne tragedie nie wpłynęły najlepiej na to co między nami. Kiedyś się przyjaźniliśmy, a teraz czasami mam wrażenie, że mnie po prostu nie lubisz. - powiedział spokojnie. Merlinie. Czy naprawdę myślał, że go już nie lubię?
-Nie, Remus, skąd. - szepnęłam, przysiadając na jednym z grubych korzeni.
-Zależy mi na tobie tak samo jak wcześniej. Jesteś moją najbliższą osobą. - wyznałam, wpatrując się w niego ze smutkiem.
-To dlaczego się tak zepsuło?
-Wiesz dlaczego. - powiedziałam i spuszczając wzrok. Remus sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął przede mną dłoń z pierścionkiem.
-Dlatego. - powiedział, a ja kiwnęłam głową. Przypatrywałam się jego twarzy z delikatnym uśmiechem i starałam się zgadnąć, co zaraz powie.



-Wiesz, nie chciałem, żeby to tak wyszło wtedy. Z tymi oświadczynami. Wiem, że za bardzo się pośpieszyłem, nie byliśmy na to gotowi. Ale zrozum, ja wtedy się naprawdę bałem. Widziałem to wszystko, co się działo, te okropieństwa wojny... właśnie zginął brat Syriusza i przestraszyłem się. Co, jeśli tobie by się coś stało? I nie chciałem czekać ani chwili dłużej.
Mówił to wszystko tak szybko, niemalże na jednym oddechu. Widziałam, że wiele go kosztowały te wyznania. Zwykle ukrywał swoje emocje, nawet przede mną. Pierścionek nadal błyszczał na jego dłoni. Nie żałowałam tamtej decyzji. To prawda, że nie byliśmy na to po prostu gotowi. Ale czemu się to tak posypało? Tego żałowałam jak niczego innego. Że nie zawalczyłam.
Kiedy skończył mówić, pokiwałam powoli głową i po paru sekundach ciszy zakłóconej tylko hukiem wiatru, zapytałam:
-To co teraz?
Remus wzruszył ramionami. Kto to mógł wiedzieć? Byliśmy zupełnie zagubieni. Nagle ni stąd ni zowąd schował pierścionek do kieszeni i wyciągnął do mnie rękę.
-Witaj, jestem Remus Lupin - powiedział, uśmiechając się.
-Witaj? - zapytałam i podałam mu dłoń. Nie wiedziałam, do czego zmierzał.
-No dawaj, przedstaw mi się. Zaczynamy od samego początku.
Pokręciłam głową ze śmiechem.
-Jestem Mary. Miło mi cię poznać, Remus - odparłam, po czym mocno go przytuliłam. 


Alicja:
-Dor! - zawołał James, jeszcze zanim zamknęliśmy drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Kilku pacjentów podskoczyło ze zdziwienia w łóżkach.
-Nie drzyj się - ofuknęła go Lilka, dając mu kuksańca w bok.
-Oj ty znowu zaczynasz, co?
-Zamknijcie się oboje - powiedziałam i podbiegłam w podskokach do łóżka Dorcas.
-Przenosimy cię - obwieściłam, a ona zrobiła nieco zdziwioną minę - No co się tak dziwisz? Możesz już chodzić, lekarstwa masz, a my przypilnujemy, żebyś wszystko ładnie brała. Po co masz więc siedzieć w tej kostnicy?
Nie protestowała. Po prostu pokiwała powoli głową i spuściła nogi na podłogę. Kiedy stanęła o własnych siłach, nawet się nie zachwiała, chociaż jej stopy były wciąż całe posiniaczone i spuchnięte. Widziałam, jak zaciska mocno zęby, ale nawet nie pisnęła. Byłam pełna podziwu dla tego, jak twarda się zrobiła. Ale co musiała przejść, żeby nawet przy nas nie chcieć się otworzyć?
-Co się będziesz męczyć, Doruś. - powiedział James i zanim się zdążyła odezwać, wziął ją na ręce, jakby nic nie ważyła.
Przeprowadzka Dor do dormitorium była ekspresowa. Przelewitowałyśmy wszystkie jej rzeczy do wieży i zaprowadziłyśmy ją prosto do łóżka. 
-Odpoczywaj. - powiedziałam, stawiając na stoliku nocnym imbirową herbatę. 
Uśmiechnęła się blado i szepnęła: 
-Wiecie, że nie musicie tego wszystkiego robić. 
-Ale chcemy - powiedziała Lily. 
-Chcemy być przy tobie. - dodałam i włączyłam gramofon. 
Jednak ledwo pokój wypełniły pierwsze dźwięki naszej ulubionej piosenki, drzwi otworzyły się z takim rozmachem, że aż rąbnęły o ścianę, a my podskoczyłyśmy zdziwione. 
-Frank! - warknęłam, marszcząc złowrogo brwi. 
-Wybacz, Al, ale mamy problem. - powiedział zadyszany. 
-I oczywiście ja muszę go rozwiązać. - powiedziałam. Pokiwałam głową, przyjmując z godnością ciężar odpowiedzialności z ogół. 
-Zaraz wrócę - powiedziałam do dziewczyn, wzięłam mojego kochanego mężulka za rękę i wyprowadziłam do salonu. 
-No to o co chodzi? - zapytałam, a on wskazał na coś za moimi plecami. Odwróciłam się i wytrzeszczyłam oczy. 
-O nie. O nie nie nie!




 
Linki :
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/13472548174/carey-mulligan-gifs
  • http://giphy.com/search/leighton-meester

niedziela, 12 listopada 2017

rozdział 57

Mary:
Wepchnęłam kufer na górną półkę w przedziale i opadłam na siedzenie. Wyjrzałam przez okno, pociąg powoli ruszał, dziwnie pusty peron zaczął przesuwać się za szybą, w którą właśnie zaczął bębnić deszcz. Oparłam głowę o okno i zatopiłam się w myślach.

image

Naprzeciwko mnie usiadła Lily i skuliła się z książką na kolanach, chłopcy głośno o czymś rozmawiali i śmiali się, a Alicja przeglądała Proroka Codziennego, co chwila krzywiąc zdegustowana. Krajobraz zaczął monotonnie przewijać się za oknem, a mnie ogarnęła dziwna senność. Nie walczyłam ze snem, nawet nie zauważyłam, gdy moja głowa oparła się o zimną szybę, a ja odpłynęłam do krainy Morfeusza.
-Mary! - obudziło mnie śpiewne wołanie Alicji. Otworzyłam oczy, za oknem robiło się już ciemno.
-Jesteśmy już? - zapytałam zdziwiona, że tak szybko zleciała podróż.
-Chłopcy już lewitują kufry, musimy się zbierać do powozu.
Potarłam twarz rękami i wzięłam torebkę. Wyszłyśmy na zimny peron, powietrze pachniało lasem. To był znajomy zapach domu. Huncwoci skończyli z kuframi i otworzyli nam drzwiczki, żebyśmy mogły pierwsze wsiąść. Nasi gentelmeni.
W środku nie było ani trochę cieplej, oddech zmieniał się w parę i panował tam przykry zamach stęchlizny.
Ruszyliśmy. Podniosłam spojrzenie, na siedzeniu naprzeciwko usiadł Remus.
Przypomniało mi się, o czym śniłam. Białe molo wciśnięte daleko w morze, nasza pierwsza oficjalna randka. Nie rozmawiałam z nim, odkąd odwiedziłam go w jego mieszkaniu, żeby zabrać go na przesłuchanie. Prawdopodobnie niedługo miało się to zmienić. Hogwart tak działał na ludzi.
Przetarłam zaparowane okno dłonią, w oddali za lasem widać było kilka wież i baszt zamku. Poczułam rosnące podekscytowanie. Naprawdę wróciliśmy.
Zdobyłam się na jeszcze jedno krótkie spojrzenie w stronę Remusa. Tak, chciałam z nim ułożyć sprawy. Był dla mnie zbyt ważny, żeby zrezygnować.

image



Lily:
Na schodach do drzwi wejściowych czekała na nas McGonagall ze swoją surową miną.
-Widzę, że pani profesor cieszy się, że nas widzi - zażartował James, a ona zacisnęła usta i bez słowa ruszyła w stronę zamku.
-Pani profesor, jak się czuje Dorcas? - zapytałam, zrównując się z nią.
-Na wszystkie pytania zaraz wam odpowiem. Ale - zaczęła ostrym głosem, zatrzymując się - musicie pamiętać, że żaden uczeń, podkreślam żaden, nie może się dowiedzieć, co sprowadziło tutaj pannę Meadowes i was.
-Ma się rozumieć, szefowo - powiedział James ze śmiechem. Spiorunowałam go spojrzeniem. Nie chciałam, żeby McGonagall nas na starcie skreślała. Mogła nam nieźle uprzykrzyć życie. Ale James tylko poruszył zalotnie brwiami, patrząc się na mnie i ruszył na ucztę do Wielkiej Sali. Przewróciłam oczami. A więc razem z Hogwartem wrócił i stary Potter.
Akurat trwała kolacja. Kiedy weszliśmy, w sali zapadła nagle cisza, jak makiem zasiał. Wszyscy się na nas spojrzeli, niektórzy nawet wstali, żeby lepiej widzieć. I równocześnie po czterech stołach rozlała się fala szeptów. James uśmiechał się od ucha do ucha. Widziałam, że był w swoim żywiole, znowu czuł się jak prawdziwy Huncwot.
Alicja z gracją ruszyła jako pierwsza środkiem sali w stronę stołu nauczycielskiego, gdzie czekał na nas Dumbledore. Spojrzenia setek uczniów odprowadziły nas przez całą długość sali.
-Moi drodzy, tak się cieszę, że was widzę - powiedział, uśmiechając się szeroko Dumbledore i rozłożył ręce w powitalnym geście.
-Panie profesorze, jak ona się czuje? - zapytała Mary, a on przyłożył palec wskazujący do ust i puścił do nas oko.
-Zobaczycie ją zaraz po kolacji. Na pewno jesteście głodni po podróży.
Faktycznie, burczało mi w brzuchu, ale dużo bardziej interesowało mnie, co działo się z Dor. Jednak wzrok Dumbledore'a podpowiedział mi, że nie warto się kłócić. Grzecznie odmówiliśmy zajęcia miejsc przy stole nauczycielskim i usiedliśmy na naszych starych gryfońskich miejscach.
Przez całą kolację czułam na karku wzrok wielu par oczu, które śledziły każdy ruch mojej łyżki z zupą w drodze do buzi i z powrotem. Miałam tego już powyżej uszu. Spojrzałam się ze zbolałą miną na James'a, ale jego to nie ruszało. Ba! Pochlebiało mu.
-Potter, twoje ego zaraz zahaczy o sufit - mruknęłam do niego, a on uśmiechnął się pod nosem i rzucił we mnie kulką z chleba.
Spojrzałam się na niego z chęcią mordu w oczach.
-Co z Syriuszem? - zapytał Peter, bo Black ku rozczarowaniu swojego hogwardzkiego fanclub'u nie przyjechał z nami.
-Z Syriuszem? A co by miało być? Siedzi w Stanach u wuja i pracuje. - mruknął wyraźnie niezadowolony James.
-Powiedział, że ma kupę pracy, a Pam ciągle marudzi, że go nie ma. - dodał Remus, a Alicja zaśmiała się na głos.
-Ta cała Pam to jakiś żart. Zobaczycie, Black jeszcze będzie z nami jadł śniadanko w zamku. - była bardzo pewna swego, ale mi się nie chciało w to wierzyć. To był w końcu Black.
-To nie w jego stylu, Al. Dlaczego miałby tu przyjeżdżać? - zapytałam, bo moim zdaniem Black na prawdę nie miał po co odwiedzać ani Anglii ani tym bardziej Hogwartu. Jego życie nie było już tutaj, było w Ameryce razem z Pam. Po serii kłótni postanowiła wprowadzić się do niego na stałe.
-Nie dlaczego tylko dla kogo. Ja wam mówię, minie dzień, może dwa, no góra trzy, a zobaczymy go tutaj, w tej sali. - Alicja nie dała się przekonać.
-Czas chyba iść - powiedziała Mary, przerywając dyskusję o Syriuszu. Wstaliśmy od stołu i nie czekając na Dumbledore'a, ruszyliśmy do wyjścia.
To było dość oczywiste, że leżała w skrzydle szpitalnym, no bo niby gdzie. Pielęgniarka powitała nas dość zdziwioną miną, ale szybko otrząsnęła się z pierwszego szoku i powiedziała:
-Nie myślałam, że jeszcze państwa tu zobaczę.
-Też się cieszymy, że panią widzimy. To gdzie nasza zguba?
Westchnęła ze zmęczeniem. Rzuciła nerwowe spojrzenia na nasze twarze i jakby ociągając się oznajmiła:
-Naturalnie, zaprowadzę was, ale proszę w ciszy.
-Kochani - drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się i wszedł Dumbledore, szeroko się uśmiechając - czy wy naprawdę musicie zawsze postąpić inaczej, niż was się prosi?
-Albusie... - zaczęła pielęgniarka, ale dyrektor przerwał jej ruchem ręki.
-Już dobrze, tylko w ciszy. Tu leżą chorzy. - powiedział do nas i poszedł przodem między rzędami łóżek. Na samym końcu sali był kącik całkowicie osłonięty białym parawanem. Dumbledore pierwszy przeszedł między zasłonami, a my za nim.
W środku było łóżko, na którym leżała bardzo wymizerniała osóbka, nienaturalnie blada, z sinymi ustami i ciemnymi obwódkami wokół ogromnych, zapadniętych oczu. Jasne włosy były rozsypane po poduszce, klatka piersiowa delikatnie unosiła się i opadała. Wszystko to razem składało się w jakiś bardzo niewyraźny i zupełnie niepodobny do Dorcas obrazek. Ale to była ona. Wyglądało to bardzo smutno, ale i spokojnie. Jak cisza po burzy.
-Najgorsze mamy za sobą - powiedziała pielęgniarka, kiedy wszyscy stłoczyliśmy się za parawanem. Podeszła do łóżka i wykonała kilka delikatnych ruchów różdżką nad głową Dor.
-Jest pod wpływem eliksirów nasennych. Do tej pory była przytomna tylko dwa razy, ale widać, że każda chwila przytomności źle na nią wpływa. - opowiadała spokojnym głosem, nadal kręcąc różdżką pętle nad głową Dor.
Wszyscy staliśmy jak zaklęci, nie śmieliśmy nawet drgnąć, żeby czegoś przypadkiem nie popsuć.
-Czy ona nas słyszy? - ośmieliła się zapytać Mary.
-Tak. Tak myślę. Może i dobrze, że tu jesteście. Długo była sama, wasza obecność może coś naprawi.
-Naprawi? Coś trzeba jeszcze naprawiać?
Zmarszczki na twarzy kobiety jakby się pogłębiły. Kolejny raz nerwowo zerknęła w naszą stronę, jakby oceniając naszą reakcję, ale w końcu powiedziała:
-Panna Meadowes przeszła bardzo wiele zła. Nie tylko jej ciało ucierpiało, ale te parę miesięcy na pewno odbiło się też na psychice. Całkiem możliwe, że kiedy już się obudzi, nie będzie taka, jak ją zapamiętaliście...
James bardzo zbladł.
-Ale wyjdzie z tego. Nie będzie miała wyboru. - przerwał jej zdecydowanym głosem. Potem podszedł do Dor, szepnął jej coś do ucha, pocałował ją w czoło i przepchnął się między nami do wyjścia.
Pobiegłam za nim, ale udało mi się go dogonić dopiero, kiedy był już w połowie drogi do pokoju wspólnego Gryffindoru.
-James - złapałam go za rękę - co się stało?
-Jak to co? Przecież widziałaś ją. Jak mogliśmy świętować? Jak mogliśmy w ogóle myśleć, że teraz może być tylko lepiej? Nawet lekarz nie wierzy, że z tego wyjdzie.
-Nie! - krzyknęłam. Położyłam ręce na jego ramionach i spojrzałam mu się głęboko w oczy. - Jesteśmy tu po to, żeby ją z tego wyciągnąć. Nie możemy się poddać na starcie. To nie my! My walczymy. Jesteśmy to jej winni. Nie ma mowy, żeby to był koniec. - powiedziałam dobitnie.
Staliśmy przez chwilę, patrząc się na siebie, aż w końcu James schylił się do mnie i mocno mnie przytulił.
-Masz rację. - szepnął do ucha.
-Wiem. Przecież właśnie po to tu jestem. Żeby ci o tym przypominać. - uśmiechnęłam się.
-Tak, ale nie tylko po to - powiedział tajemniczo i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, przerzucił mnie przez ramię i zaczął biec w górę po schodach.
-Jaaaaames! - wydarłam się, przerażona, że zaraz zlecimy razem i połamiemy się, ale on tylko śmiał się dźwięcznie i biegł przez całą drogę do wejścia do pokoju wspólnego gryfonów.
McGonagall przeznaczyła dla nas dwa dormitoria. James szybko przedarł się przez tłumy uczniów w salonie Gryffindoru i pobiegł po schodach prosto do naszego pokoju.
Tam rzucił mnie na łóżko i spojrzał się na mnie z uśmiechem, jakby dumny ze swojego osiągnięcia.
-Potter... - zaczęłam, chcąc go ochrzanić za jego szczeniackie zachowanie, ale on położył się na mnie, przygważdżając mnie całym swoim ciałem do materaca.
-Tak, Evans? - zapytał, całując moją szyję. Było mi tak przyjemnie duszno, że tylko wtuliłam się w niego i szepnęłam mu do ucha:
-Nienawidzę cię.

***

Obudziło mnie jasne światło wpadające przez szparę w zasłonach do pokoju. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się sama do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczora.



Odwróciłam się na drugi bok, koło mnie spał James, jego pogrążona we śnie twarz była taka spokojna i piękna. Dotknęłam palcem jego policzka.
-Evans - mruknął cicho i ochryple.
-Słucham?
James otworzył oczy, były piękne.
-Kocham cię - szepnął, a ja utonęłam w jego tęczówkach.
-Nieprawda - powiedziałam, odwracając się na plecy.
James zaraz znalazł się nade mną, opierając się na rękach po obu stronach mojej głowy i spojrzał się na mnie z góry.
-Prawda - powiedział i pocałował mnie delikatnie.

***

Na śniadaniu wzbudziliśmy identyczne zainteresowanie, jak na kolacji. Może nawet i większe, bo, jak to w Hogwarcie, plotka o wczorajszym biegu James'a ze mną przerzuconą przez ramię rozeszła się błyskawicznie. McGonagall zwróciła nam uwagę, że to było "wielce niestosowne", kiedy tylko zeszliśmy do Wielkiej Sali. Potter zbynio się tym nie przejął. Pocałował mnie tylko w czubek głowy i zupełnie wyluzowany poszedł na śniadanie.
Przy stole panowała luźna atmosfera. Tego dnia zaplanowaliśmy na popołudnie odwiedziny u Hagrida, a resztę mieliśmy na zmiany siedzieć u Dor.
-A co się wczoraj z wami działo? Chcieliśmy rozłożyć się w dwóch pokojach, ale wy zamknęliście się w jednym. - powiedział Frank oskarżająco, ale puścił do James'a oko.
-Ooo jak się rumieni - zaśmiał się Remus, patrząc się na mnie. Przewróciłam oczami, nie moja wina, że kiedy się rumieniłam, wyglądałam jak dojrzały pomidor.
James uśmiechnął się do mnie przez stół. Nie umiałam nie oddać mu tego uśmiechu, w którym tkwiła cała nasza słodka tajemnica. Wiedziałam, że powrót do Hogwartu będzie magiczny.

 
James:
Cicho zamknąłem za sobą ogromne skrzydło drzwi i ruszyłem długim przejściem między łóżkami. Za wielkimi oknami płonęła wielka kula słońca koloru pomarańczy, wciskając się przez kolorowe witraże do środka i malując się barwnymi smugami na podłodze i śnieżnobiałej pościeli. Odciągnąłem na boki zasłony wokół łóżka Dorcas i położyłem się koło niej na materacu.
-Cześć, Dori. Pomyślałem, że chciałabyś zobaczyć taki zachód. - powiedziałem do niej i uśmiechnąłem się w stronę sufitu.
-Mam ci sporo do opowiedzenia, ale myślę, że sprawy zakonu zanudziłyby cię na śmierć. Dlatego może przejdę do spraw istotnych. Po pierwsze, ulepiłem naszego corocznego bałwana, wyszedł całkiem przystojny. Zrobiłem nawet zdjęcie, żebyś wiedziała, co straciłaś. Po drugie, w święta mama śmiertelnie obraziła się na Syriusza, kiedy powiedział, że zostaje w Ameryce na wigilię. Do tej pory ma mu to za złe, ale chyba głównie chodzi jej o Pam. Pamiętasz ją? Straszna zołza. Syriusz bardzo się przy niej zmienia, nikt nie wie, o co w tym tak naprawdę chodzi. Przecież oni do siebie pasują jak jednorożec do trolla górskiego. No ale nieważne, Syriusza i tak z nami teraz nie ma, miał papierkową robotę w Stanach. Straszny pracoholik z niego. Ale nie musisz się martwić, bo ja się tobą zaopiekuję.
Westchnąłem głęboko i zerknąłem w bok na jej spokojną uśpioną twarz.
-Cholernie dobrze cię widzieć, wiesz? - oparłem głowę o jej głowę. - Ładnie pachniesz, ciekawe jaki mają szampon. A w ogóle to wiesz, że skoro jesteśmy w Hogwarcie, to naszym obowiązkiem jest zrobienie jakiegoś żartu? Tylko że nikt nie ma do tego głowy. Remus nie gada z Mary i zachowuje się jak jakiś upiór. Zastanawiam się, czy to nie depresja. Jak zniknęłaś bardzo się zmienił. Ale już jest lepiej. No a z samym Peter'em niczego nie wymyślę. Frank też zajmuje się tylko Alicją. Można by pomyśleć, że po ślubie przystopują trochę z tym zakochaniem, ale jest jeszcze gorzej. Serio. Zastanawiam się, czy ja też tak będę miał. No wiesz, z Lily. Jest nam bardzo dobrze, oczywiście wojna wszystko komplikuje, ale nie wykluczam, że... zresztą nieważne. Nie chcę zapeszyć. A i tak żadnych decyzji nie będę podejmował, kiedy ty tutaj leżysz. Mogłabyś już wyzdrowieć.
Spojrzałem się na nią przenikliwie. Na tej chudej, zapadłej twarzy nadal jeszcze gdzieś się czaiła ta typowa dla Dorcas mina. Wziąłem ją za rękę. Zauważyłem, że jeszcze rano zabandażowane dokładnie dłonie i nadgarstki zostały odsłonięte, a na paznokciach połyskiwał błękitny lakier. Zaśmiałem się w duchu, dziewczyny nie mogły się chyba powstrzymać.
Pod palcami wyczułem podłużne blizny na jej przedramionach. Przyjrzałem się im dokładniej. Były niemal niewidoczne dzięki eliksirom. Przed oczami stanęła mi scena sprzed paru dni, kiedy Dor zjawiła się w Dolinie Godryka.
-Dor, nie wiem, jak to dobrze powiedzieć, ale obiecuję ci, że wynagrodzę ci wszystko, co przez ostatnie miesiące musiałaś przejść. Znajdziemy tych sukinsynów i zemścimy się na nich, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. Gdybym tylko mógł, wziąłbym na siebie całe to cierpienie, które cię spotkało. - wyszeptałem jej do ucha i pocałowałem ją w policzek - wróć do nas, proszę.
-Rogaczu! - usłyszałem krzyk Petera i zaraz potem głośne skrzypnięcie drzwi wejściowych skrzydła szpitalnego.
-Co jest, Glizdogonie? - zapytałem, podnosząc się i wygładzając koszulę.
-Chodź, szybko! - wysapał i pobiegł z powrotem do drzwi. Chcąc nie chcąc poszedłem za nim.

***

Wyszliśmy na dziedziniec, było ciągle widno, ale słońce już ledwo ledwo wyglądało zza linii drzew Zakazanego Lasu. Na schodach i placu było mnóstwo osób, musieliśmy się przepychać, żeby dojść do reszty Huncwotów. Dziewczyny stały tuż przy schodach, mieliśmy stamtąd doskonały widok na gościniec, którym w oddali pędził jakiś powóz.
-O co tu chodzi? - zapytałem, rozglądając się po całej reszcie.
Alicja patrzyła się z zagadkowym uśmiechem na zbliżający się z każdą chwilą pojazd.
Nie minęło pół minuty, kiedy zatrzymał się przed schodami, a drzwiczki otworzyły się. Ktoś wysiadł ze środka, człowiek ubrany w czarny płaszcz i czapkę, spod której wystawały ciemne kosmyki włosów.
-Powiem po prostu "a nie mówiłam" - mruknęła Alicja, uśmiechając się triumfalnie.



Wśród uczniów wybuchła wrzawa. Nie mogłem dojrzeć jeszcze twarzy przybysza, ale w końcu podniósł na nas spojrzenie i uśmiechnął się szeroko w moją stronę.
Zaśmiałem się, przecież to było od początku do przewidzenia.
-Syriusz Black - powiedziałem, schodząc po schodach, żeby uściskać mojego najlepszego przyjaciela.
-Kto by pomyślał, co? - Łapa roześmiał się dźwięcznie, całując w policzek po kolei każdą z dziewczyn.
-A praca?
-Zrobiłem sobie krótki urlop.
-A Pam? - zapytała Alicja, uśmiechając się wrednie.
-Poradzi sobie te parę dni sama. No to gdzie nasza Meadowes?




Kochani! 
Na starcie powiem, że bardzo Was przepraszam, że tak długo mnie nie było! 
Jednak na swoje usprawiedliwienie mam, że życie zaskakuje każdego różnymi sytuacjami i tak było też w moim przypadku. Dziękuję za wszystkie wiadomości, które od Was dostałam i teraz mam tylko nadzieję, że taka sytuacja się nie powtórzy :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :*


 
 
 
Linki:
  • http://astridrps.tumblr.com/post/65188927181/gif-hunt-carey-mulligan
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/30211539887/holland-roden-gifs
  • https://www.ukmix.org/forums/viewtopic.php?t=59449&start=3050

sobota, 28 stycznia 2017

rozdział 56

Dorcas:
Powietrze wtargnęło do moich płuc tak nieoczekiwanie i tak boleśnie, jakby tysiąc lodowych szpileczek wbiło mi się w gardło. 
Otworzyłam ze strachem oczy. Leżeliśmy na opustoszałej, tonącej w deszczu ulicy, która straszyła mnie każdym cieniem i ruchem drzew na wietrze. Autua leżał koło mnie na brzuchu. Dopiero wtedy zobaczyłam jak bardzo poranione były jego plecy. Jego ciemna skóra lśniła od potu i krwi, koszulę rozszarpały zaklęcia. Nie ruszał się. 
-Autua - mój głos zadrżał i złamał się. Nie miałam zupełnie siły, ale zacisnęłam zęby i z uporem udało mi się przewrócić jego wielkie ciało na plecy, żeby zobaczyć jego twarz. Miał na wpół otwarte oczy, a na jego policzkach lśniły łzy. Uśmiechał się. Delikatnie, ale po tym całym czasie doskonale umiałam odczytać wszystko z jego twarzy. 
W pierwszym odruchu też się uśmiechnęłam. 
-Jesteśmy w domu, Autua, to Dolina, udało się. - wyszeptałam, schylając się do jego ucha i ścisnęłam jego przemarzniętą dłoń. 
Ale coś było nie tak. Patrzył się gdzieś tymi szklanymi, nieobecnymi oczami, z pięknym, szczęśliwym spokojem na twarzy, ale na ustach już zdążyła zastygnąć mu krew. 
Złapałam go za ramię i zaczęłam delikatnie potrząsać. Potem mocniej i mocniej. 
-Autua - powtarzałam coraz głośniej, a głos drżał mi coraz bardziej. 
-Nie nie nie nie - zaczęłam płakać. Nie mogłam złapać oddechu, zaczęłam się cała trząść i rozpaczliwie szukać po kałużach kradzionej różdżki. 
-Autua, proszę. Nie możesz...
Wołanie na pomoc nie miało sensu. Tu i tak nikt by mnie nie usłyszał. 
Z determinacją postawiłam jedną stopę na ziemi, zaciskając zęby z bólu. Zataczając się, udało mi się bardzo niepewnie stanąć na własnych nogach. Pochyliłam się nad Autua i chwyciłam go mocno za ramiona. 
Zaczęłam go ciągnąć w stronę najbliższego domu. Jednak mój przyjaciel był za ciężki, a ja zbyt słaba. Zdołałam ujść zaledwie parę kroków, kiedy oboje upadliśmy na ziemię. Strugi deszczu mieszały się z moimi łzami. Jeszcze raz spróbowałam go podnieść, ale już nie miałam siły.
Potem już sama nie mogłam wstać. Jednak cel był tak blisko. Zebrałam w sobie każdą choćby najmniejszą iskierkę siły i szepnąwszy Autua ciche 'przepraszam' do ucha, ruszyłam na klęczkach podpierając się rękami do najbliższej bramy. Przez łzy i deszcz widziałam rozmazany kształt domu przede mną. Tak niewiele dzieliło mnie od ocalenia, od mojej jedynej szansy na przeżycie. Musiałam to zrobić, choćby dla niego. 
Chwyciwszy się ogrodzenia, udało mi się wspiąć i chwiejnie stanąć. Obraz co chwila tracił ostrość, mgliste cienie domów chwiały się jak na wietrze. Już tylko kilka kroków do furtki. Tylko naciśnij dzwonek...


James: 
W domu rozległ się przenikliwy głos dzwonka do drzwi. Zerknąłem na zegar w salonie. Była prawie druga w nocy, kogo niosło o takiej porze? 
Z ciężkim westchnieniem wstałem z kanapy, odrzucając na bok papierkową robotę dla Zakonu i krzyknąłem rodzicom, że otworzę. 
Wyjrzałem przez szparę na listy na zewnątrz, ale nikogo nie zobaczyłem. 
Otworzyłem drzwi, jednocześnie sięgając po różdżkę. 
Lało jak z cebra, nie zobaczyłem jednak nikogo ani na ganku, ani przed furtką. Wyszedłem na dwór, trzymając różdżkę w pogotowiu i nagle zobaczyłem coś dziwnego. 
Ruszyłem w stronę furtki coraz bardziej podejrzliwy i nagle rozpoznałem tą twarz. 
-O mój Boże, Dorcas!
Otworzyłem furtkę jednym szarpnięciem i złapałem ją za rękę. Była nieprzytomna, ale żyła. Kilka metrów dalej na środku ulicy leżał jeszcze ktoś - człowiek wielkiej postury, którego czarny kontur jedynie rysował się na tle zimnej jezdni. 
Wziąłem Dorcas na ręce i pobiegłem do domu. 
-Hej! - wrzasnąłem na cały regulator - Pomocy! 
Zaraz rozległy się szybkie kroki rodziców na schodach. Tata zbiegł pierwszy. Trzymając różdżkę przed sobą osłaniał mamę. Kiedy mnie zobaczyli, mamie wyrwał się zduszony okrzyk i zaraz oboje szybko ruszyli w moją stronę. 
-Na kanapę, szybko! - rozporządziła mama. 
-Jak...?
-Nie wiem, ale tam ktoś jeszcze jest, tato musisz mi pomóc. - powiedziałem, nie wypuszczając ręki Dor. 
-Chodźmy, trzeba się spieszyć. Nikt więcej nie może nic zobaczyć. Dorea, zostań tutaj - powiedział tata i pociągnął mnie w stronę wyjścia. 
Nie udało nam się go razem przenieść. Był zupełnie bezwładny i dwa razy większy od nas. Ostatecznie przelewitowaliśmy go do środka i położyliśmy na stole w kuchni. 
Zawiadomiłem Dumbledore'a i jakieś trzy minuty później zjawił się tu w szlafmycy i kapciach. 
Nie mogłem oderwać wzroku od Dorcas. Uklęknąłem na ziemi obok niej i trzymałem mocno jej rękę, starając się wyczuć puls. Nie było jej ponad dwa miesiące. Wyglądała jak szkielet, widać było, że ledwo oddychała. Mama odstąpiła od Dor dopiero, kiedy Dumbledore zaczął badanie. Na ciele odkryliśmy setki i tysiące większych lub mniejszych blizn, sińców i otwartych ran. Dumbledore tylko mruczał pod nosem tajemnicze słowa i z twarzą zastygłą w najwyższym skupieniu wykonywał zawiłe ruchy różdżką.
W domu zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi. Ktoś odciągnął mnie od Dorcas. Niektórzy wymieniali z rodzicami szybkie informacji, inni zajmowali się tym nieznanym mężczyzną. Zamknąłem oczy. Wyszedłem z salonu i pobiegłem do swojego pokoju. Nie mogłem już dłużej wytrzymać tego napięcia. Wszyscy hałasowali, przepychali się, krzyczeli jeden przez drugiego, albo kłębili się małymi grupkami po kątach, szepcząc coś między sobą. Głowa mi pękała.
Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Kiedy zamknąłem oczy, znowu zobaczyłem jej ciało, porzucone na chodniku jak brudna, przemoknięta marionetka z odciętymi sznurkami.

***

-Gdzie ona jest? - usłyszałem krzyki w korytarzu. - James?
Westchnąłem, spodziewałem się niezbyt łatwej rozmowy.
-Cześć, Ruda - powiedziałem, wchodząc do przedpokoju - Wejdź.
Lily wyglądała, jakby dopiero co się obudziła, ale jej oczy żywo skrzyły się z przejęcia.
-No więc? Dostałam patronusa, że pojawiła się tutaj. Gdzie ona jest?
-Już ją zabrali. Jakieś dziesięć minut temu.
-Zaraz, kto ją zabrał? Co z nią? - wyglądała na przestraszoną nie na żarty.
Byłem już strasznie zmęczony. Ta noc była pełna wrażeń, nie czułem się na siłach, żeby do tego wracać kolejny raz. Ludzie z Zakonu przemaglowali mnie kilkakrotnie, teraz marzyłem już tylko o tym, żeby zapomnieć.
Usiadłem ciężko na kanapie, potarłem twarz dłońmi i nieśpiesznie zacząłem opowiadać, wiedząc, że to mnie nie ominie.
-Zabrali ją dosłownie przed chwilą - zakończyłem. Lily uspokoiła się, patrzyła się na mnie, jakby spajając każde słowo, które wypowiadałem.
-Gdzie? - spytała, przenosząc spojrzenie na ogień, który wesoło trzaskał w kominku.
-Do Hogwartu.
-A jak ona się czuje? Mówiła coś?
-Przez ten cały czas była nieprzytomna. Merlinie, Lily, to było okropne.
Przysunęła się do mnie na kanapie i położyła mi głowę na ramieniu.
-Teraz już może być tylko lepiej. Najważniejsze, że jest już bezpieczna. - szepnęła, ale wiedziałem, że była bliska płaczu. - Będzie dobrze.
Kiedy wypowiedziała te słowa, w domu znowu rozległo się pukanie do drzwi.
Ociągając się, wstałem z kanapy i poszedłem otworzyć. Bez namysłu nacisnąłem klamkę i do przedpokoju wparowała zakapturzona postać.
-Nieładnie, Potter, nie przestrzegasz zaleceń ministerstwa o bezpieczeństwie. - usłyszałem zza kaptura znajomy głos i kopnąłem Syriusza w tyłek.
-Bardzo śmieszne, wiesz? - powiedziałem i nie czekając na niego, poszedłem do salonu, żeby zająć swoje stare miejsce.
Syriusz poszedł za mną, ściągając z głowy przemoczony kaptur.
-Siema Evans, czemu macie takie grobowe miny? - zapytał, stając nad nami.
-Spójrz na zegar i sam sobie odpowiedz na to pytanie - mruknąłem, zamykając oczy.
Syriusz pokręcił głową z niezadowoleniem i ruszył do kuchni. Po chwili wrócił, niosąc trzy kubki z kawą, której zapach przyjemnie rozniósł się po całym pokoju. Zaczął jeszcze grzebać w szafce, w której ojciec zawsze trzymał alkohol. Wyciągnął dobrze znaną butelkę, która była już do połowy opróżniona. Wlał po kapce bursztynowej ognistej do każdego kubka.
-Częstujcie się - powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha.
-Nie jestem w nastroju - mruknęła Lily, ale mimo wszystko sięgnęła po kubek.
Syriusz opróżnił swój w dziesięć sekund i nalał sobie już samej whiskey.
-No dobra, to co tu się takiego stało, że siedzicie jak na pogrzebie? - zapytał, rzucając się na fotel.
-Ty nic nie wiesz? - Lily spojrzała się zaskoczona najpierw na niego, a potem na mnie.
-Czego nie wiem? Przyjechałem, bo mieliśmy z Huncwotami iść w końcu do baru.
-Na mnie nie patrz, Lily, ja nikomu jeszcze nie mówiłem. - powiedziałem, wzdychając głęboko.
Evans zrobiła zakłopotaną minę, jakby samo myślenie o tym ją przerażało. Przeczesała drżącą ręką włosy, w bezradnym geście.

image

-No to może ja wyjaśnię. - szepnęła, spuszczając wzrok - Dorcas się znalazła.
-Co?! - zawołał z niedowierzaniem Syriusz i postawił z impetem kubek na stole tak, że trochę whiskey wylało się na blat. - Jak to? Gdzie jest?
-Tak, pojawiła się tutaj. - przejąłem opowieść. Byłem już serio zmęczony opowiadaniem tego, ale Syriusz nie dałby mi spokoju. - Musiała się teleportować, albo nie wiem... w każdym razie znalazła się.
-Ale jest cała i zdrowa? - zapytał Syriusz, wpatrując się we mnie intensywnie.
-Tak bym tego nie nazwał. Ledwo żyła. A mężczyzna, który razem z nią się przeniósł, był już martwy.
Syriusz uśmiechnął się szeroko, zerwał się z fotela i zaczął przechadzać się po całym pokoju.
-No i dlatego jesteście tacy smętni?! To świetna wiadomość! Meadowes żyje!
Lily też się uśmiechnęła delikatnie, jakby to do niej dopiero dotarło.
Black machnął nad głową różdżką, a pokój wypełniła muzyka.
-Powinniśmy się bawić, a nie płakać!
Chwycił butelkę i pociągnął z niej dużego łyka. Przewróciłem oczami.
-Nie słyszałeś? Dorcas ledwo uszła z życiem. Nie widzieliście jak wyglądała... - zacząłem. Lily pogładziła mnie po policzku.
-Myślę, że on ma rację, James. Dorcas naprawdę żyje! Teraz wszystko będzie dobrze - powiedziała i dała się Syriuszowi porwać do tańca.
Przez chwilę siedziałem, patrząc się na Evans tak niesamowicie odmienioną, tańczącą z Syriuszem po całym pokoju. Nie mogłem uwierzyć, co się tutaj działo, przecież to była taka tragedia... ale udało mi się tego trzymać jedynie przez krótką chwilkę, bo zaraz dotarło do mnie to samo, co do Lily.
Pokręciłem głową z uśmiechem. Racja, my tu się zamartwialiśmy, a tak naprawdę trzeba się cieszyć tym, co tu i teraz. Dor żyje i jest bezpieczna!


Syriusz:
Zaczęło świtać, a my nie przestaliśmy pić i tańczyć. Zaprosiliśmy resztę ekipy, wszyscy się pojawili i każdy był niesamowicie szczęśliwy, że Meadowes się odnalazła. Chyba największy kamień spadł z serca Remusowi. Wyglądał, jak nowo narodzony.
Nagle do pokoju wszedł pan Potter, zupełnie zapomnieliśmy, że rodzice James'a spali na górze.
-A co wy tu do cholery robicie? - zapytał w niezłym szoku, kiedy zobaczył nas: ledwo trzymających się na nogach, a jednak nie przestających się bawić.
-Świętujemy! - krzyknęliśmy jednocześnie.
Pan Potter pokiwał powoli głową, jakby nie do końca rozumiejąc. Zaraz koło niego pojawiła się ciocia Dorea w szlafroku z szeroko otwartymi oczami.
-Co wy tu dzieci robicie? - powtórzyła w lekkim szoku.
-Mamo, Dorcas żyje, świętujemy! - powiedział do niej roześmiany James, biorąc ją za rękę.
-No właśnie widzę... - mruknęła, ale zaraz uśmiechnęła się ciepło w naszą stronę - to ja może wykombinuję coś wam na śniadanko.
I zniknęła w kuchni. Po paru minutach wróciła, niosąc trzy talerze pełne kanapek. Złota kobieta!
-Częstujcie się.
Jej wzrok nagle spoczął na mnie.
-Syriusz, kochany! - przytuliła mnie - nie wiedziałam, że już dzisiaj przyjeżdżasz!
-A no dzisiaj, chciałem spotkać się z chłopakami i muszę w końcu odwiedzić Pam. - powiedziałem, a jej nagle stężała mina. Mogłem się tego spodziewać.
-A ty cały czas z tą Pam? - zaczęła marudzić, pogardliwym głosem zaznaczając jej imię.
-Tak, no cóż, serce nie wybiera. - zaśmiałem się, chociaż wiedziałem, że Pam wcale nie była tak bardzo bliska mojemu sercu.
-Serce... - mruknęła pani Potter, jakby wiedząc o czym myślałem.
-Chyba jej pani nie lubi, co?
-Nie uważam jej za dość dobrą partię dla ciebie, kochany. Zasługujesz na kogoś lepszego. - powiedziała surowo, a ja przewróciłem oczami.
-Gdybym tak myślał, nigdy nikogo bym sobie nie znalazł. - powiedziałem, śmiejąc się lekko, ale Dorea miała nadal cierpką minę.
Peter dobrał się do kanapek, ale większość osób nadal tańczyło. Ja również wirowałem po całym salonie z butelką piwa kremowego w ręce. Jednak pani Potter stała nadal w tym samym miejscu, co chwila omiatając mnie obrażonym spojrzeniem. Doskonale wiedziałem, że nie lubiła Pam, ale co ja mogłem na to poradzić? Owszem, była dla mnie jak matka, ale wcale nie zamierzałem rezygnować ze związku, którego zasady tak idealnie mi pasowały. Pam była bardzo ładna, może trochę rozpuszczona i często strzelała fochy, ale zdecydowanie najlepiej mi się z nią układało. Co z tego, że jej nie kochałem? Chyba już w ogóle nie wierzyłem w miłość.
Tańczyliśmy i tańczyliśmy, było cudownie, ale kiedy wirowałem tak sobie, opróżniając coraz bardziej butelkę po piwie, wpadłem prawie na Doreę, która ciągle wyglądała na obrażoną. Wykrzywiłem usta w przepraszającym grymasie, a ona, chociaż nadal surowa, to widać było, że trochę złagodniała i ruszyła do kuchni, żeby nie przeszkadzać nam w zabawie.



-No dobra, ale co dalej z Dorcas? - zapytał Peter z buzią pełną jedzenia.
-Musimy czekać aż Dumbledore da nam znać - Alicja usiadła przy stole, odgarniając z twarzy włosy.
-Nie możemy czekać! Czy my kiedykolwiek siedzieliśmy z założonymi rękami? -odezwał się zbulwersowany James, a kiedy spojrzeliśmy się na niego, nie wiedząc, o co chodziło, on przewrócił oczami i zawołał:
-Nie rozumiecie? Jedziemy do Hogwartu!
Przez chwilę panowała cisza, ale zaraz rozległy się krzyki, śmiechy i brzęk kieliszków, stukających się w toaście.





Linki:
  • http://thegifs-queen.tumblr.com/BB
  • http://chachihelper.tumblr.com/post/55585764993/holland-roden-gif-hunt