czwartek, 31 grudnia 2015

rozdział 31

James:
Jutro występ, napisałem piosenkę, miałem dobrą muzykę i dwie zaufane osoby w zespole. Prawie każdy wieczór spędzałem na wymyślaniu tekstu, nut i planu na zemszczenie się na McGonagall. Wyglądało na to, że pójdzie dobrze.
Wyszedłem z klasy OPCM, kierując się na obiad do Wielkiej Sali, kiedy usłyszałem za sobą krzyk:
-Hej, Potter!
Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącego w moją stronę wysokiego chłopaka.
-Znamy się?
-Fabian Prewett - powiedział z uśmiechem i uścisnął mi dłoń. Nie do końca wiedziałem czego ode mnie chciał, nie był z mojego domu, nigdy nie rozmawialiśmy, chyba nawet nie był w moim wieku.
-Słyszałem, że będziesz występował na jutrzejszej imprezie. Chciałbym się dołączyć.
-Nie sądzisz, że trochę za późno? Nie znasz materiału.
-Szybko się uczę. Serio weź mnie, przydam się. Sprout nie chciała mnie dopuścić, bo miała za dużo chętnych.
Przyjrzałem mu się sceptycznie.
-Nie wyglądasz mi na gościa rock'n'roll...



-Szczerze? Ty też nie.
Uśmiechnąłem się zadowolony.
-Po obiedzie próba, u mnie.
-Będę. - powiedział i poszedł w swoją stronę.
Obok mnie pojawiła się Dorcas i odprowadziła wzrokiem Fabiana.
-Kto to? - zapytała.
-Jakiś gość. Chce ze mną występować.
-To szybko się ogarnął. - zaśmiała się. - Ale skąd on się wziął?
-Nie mam pojęcia, po prostu do mnie podszedł, powiedział, że nazywa się Fabian Prewett i że chce ze mną występować.
-Prewett? To nie jakiś krewny Syriusza?
-Możliwe... tak czy inaczej się zgodziłem. Nie zależy mi na tym żeby jakoś szczególnie dobrze wypaść. Muszę go tylko uświadomić co do moich planów.
-Myślisz, że jest wolny? - zapytała, jakby w ogóle nie słuchała tego, co mówię.
-Nie mam pojęcia, znam go pięć minut.
-Cholernie gorący. - powiedziała, patrząc się na znikającego wśród tłumu Prewett'a, a zaraz potem roześmiała się perliście.


***

Fabian Prewett był cenną zdobyczą w moim zespole. Był serio utalentowany, od razu załapał o co chodziło w piosence, a kiedy dowiedział się, co planowaliśmy z Huncwotami, nie powiedział nic w stylu, że to dziecinne, tylko szczerze się śmiał. Oni ćwiczyli, ja próbowałem jeszcze dopracować cały scenariusz występu, zawsze w dowcipach pomagał mi Remus, ale tym razem gdzieś go wcięło, a w dormitorium byli tylko Syriusz, Peter i chłopaki z zespołu. 
Miałem blokadę twórczą, wstałem i podszedłem do Łapy. 
-Potrzebuję czegoś dla weny. - powiedziałem, a on uśmiechnął się rozbawiony i z kieszeni w marynarce wyciągnął piersiówkę. 
-Na zdrowie. 
-Dzięki - pociągnąłem i zakrztusiłem się, wypluwając połowę na Łapę. 
-Wielkie dzięki, stary! - zawołał, ściągając marynarkę i koszulę, żeby je odplamić różdżką. 
-Merlinie, co to było? - zapytałem, kiedy skończyłem kaszleć. 
-Trochę eksperymentowałem. Pomieszałem to i owo. - powiedział, piorunując spojrzeniem śmiejącego się Peter'a. 
-Więcej tego nie rób - odparłem - smakuje jak sfermentowane siki trolla. 
Poszedłem do łazienki, wypłukałem usta wodą i wróciłem do pokoju. Usiadłem, opierając się o pianino i znowu zabrałem się za obmyślanie strategii. 


***

Było mnóstwo ludzi, cały Hogwart zlazł się do Wielkiej Sali, tam gdzie zwykle stał stół nauczycieli, była scena, na którą po kolei wchodzili wykonawcy, którzy mieli lepszy lub gorszy repertuar. Moim zdaniem nikogo na sali nie obchodziło kto i co śpiewał, po prostu tańczyli, gadali i wygłupiali się. Skrzaty przygotowały przekąski, które stały na stołach przy ścianach sali, a na środku był jeden gigantyczny parkiet. 
-Panie Potter, zaraz pańska kolej - usłyszałem głos McGonagall, która wszystko nadzorowała.  
-Jasne, pani profesor. - powiedziałem i wziąłem do ręki gitarę. Kiwnąłem głową na chłopaków i wyszliśmy. 
Rozległy się oklaski, a w oczy uderzyło mnie światło reflektora. 
-Panie i panowie! Chciałbym zadedykować tą piosenkę wszystkim kobietom mojego życia, kocham was, moje piękne! - krzyknąłem i zalała mnie fala aplauzu. Najwyraźniej słychać było damskie głosy, które odkrzykiwały, że też mnie kochają. Poczułem się jak idol milionów. Jeśli do tej pory miałem jakąkolwiek tremę, to teraz nie było po niej śladu. 
Zacząłem grać, a na sali zapadła cisza. (piosenka) Wolałbym, żeby zaczęli się bawić, a nie wsłuchiwali się w każde słowo, tekst nie był jakiś bardzo ambitny. Na szczęście Dorcas jakby czytała w moich myślach i zaczęła tańczyć na samym środku, potem dołączyły do niej dziewczyny i reszta ludzi. 
W idealnie co do sekundy wyliczonym momencie mrugnąłem do Syriusza, on odczekał chwilę i wtedy zaczęło się przedstawienie. 
Najpierw zgasło światło, wszyscy zamarli, nie było nic widać, przestaliśmy grać i zaczęliśmy liczyć w myślach. Kiedy każdy zastanawiał się co się dzieje, a my doliczyliśmy do dziesięciu, jednocześnie zaczęliśmy grać i na suficie wybuchły fajerwerki, układające się w ogromne M*. 


Cała widownia zadarła głowy w górę, podziwiając naszą wizytówkę. Fajerwerki oświetliły ich zdziwione twarze, uśmiechnąłem się na widok min nauczycieli, tylko Dumbledore wyglądał na przeszczęśliwego. Widać jedynie on potrafił docenić sztukę i umiał się bawić. 
Piosenka dobiegła końca, a M zniknęło. Wszyscy zaczęli klaskać, a my ukłoniliśmy się do samej ziemi. 
Zeszliśmy ze sceny, odprowadzeni przez najgłośniejsze brawa, jakie były tego wieczoru. Natychmiast przybiegła do mnie Dorcas i rzuciła mi się na szyję. 
-Merlinie, James to było coś pięknego! - zawołała, przekrzykując brawa dla następnego zespołu, wchodzącego na scenę. 
-Dzięki Doruś, McGonagall nas zabije, ale było warto. 
-Hej, nie będzie tak źle. Dumbledore się uśmiechał, więc może tylko wywalą cię ze szkoły. - powiedziała ze śmiechem. 
-Potrafisz pocieszyć człowieka. 
-Mam nadzieję, że zaliczam się do kobiet twojego życia. 
-No jasne, jesteś na pierwszym miejscu razem z moją matką i Lily. 
-Idealnie Rogaczu idealnie - powiedział Syriusz, który pojawił się za plecami Dor. 
-Wielkie dzięki, Łapo, gdyby nie ty, byłoby to równie nudne gówno co występy ślizgonów. 


Lily: 
Dumbledore wstawił się za Huncwotami i jakoś uniknęli kary. McGonagall oczywiście strasznie się wściekła, ale to co zrobili nauczyło ją, że takie metody wychowawcze na nich nie działały. Od imprezy minęły trzy tygodnie, a Potter upomniał się o naszą randkę. No i tak wyszło, że dzisiaj wieczorem byliśmy umówieni. 
-Co założysz? - zapytała Alicja. Byłam z nią sama w pokoju, Mary i Dorcas uczyły się w bibliotece, a Ali została, żeby pomóc mi się przygotować. Sama zresztą się zaproponowała, ale skończyło się tak, że leżała na łóżku i przeglądała magazyny. 
-Nie wiem jeszcze, myślałam, żeby ubrać się zwyczajnie, wiesz jakoś na luzie. 
-Żartujesz, prawda? 


-Pamiętasz co powiedziałam w walentynki? Potter jest jednym z najlepszych chłopaków w zamku. Trzeba na nim zrobić dobre wrażenie, kiedy tylko ma się okazję.
-Jakoś mi na tym nie zależy...
-A mi tak. Jak nie dla niego, to zrób to dla mnie. - powiedziała błagalnym głosikiem, wstała i podeszła do szafy.
-Zaaaaraz... to - wyjęła sukienkę - to, to, to i może to. - powiedziała, wyciągając dodatki.
-Nieźle. Znowu zamierzasz mi pożyczać ciuchy?
-Tylko moje się do czegokolwiek nadają.



***

Czekał na mnie tak jak poprzednio - w salonie. Podeszłam do niego, a on pocałował mnie w policzek. Tak samo skończyliśmy ostatnią randkę. 
-Pięknie wyglądasz, Lily. 
-Dziękuję - poczułam jak rumieńce pojawiły się na mojej twarzy. 
Wyszliśmy przez dziurę po portrecie i zaczęliśmy przemierzać kolejne korytarze. 
-Ktoś nas może złapać, jest już po ciszy nocnej. 
-Jesteś prefektem, nikt ci nic nie może zrobić. 
-Nie mam dzisiaj patrolu. 
-Boisz się? - spojrzał się na mnie, a ja nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Nie ośmieszę się przed nim, mówiąc, że tak, ale taka prawda. Z McGonagall już miał na pieńku i oboje mielibyśmy kłopoty, gdyby nas ktoś złapał. Zwłaszcza, że dzisiaj patrole mieli ślizgoni. 
Jednak on jakby przewidział moją walkę myśli i zanim zdążyłam się odezwać, powiedział: 
-Mam coś specjalnego na tą okazję. 
Z marynarki wyciągnął jakieś zawiniątko z materiału. Kiedy je rozłożył, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. 
-Czy to.. 
-Peleryna niewidka? Dokładnie. 
-Nie pytam skąd ją masz. Ale wiesz, że... 
-Jest super rzadka i super zajebista? No jasne, że wiem. Ale musisz to zachować dla siebie, nie przydałaby mi się, gdyby wszyscy wiedzieli, że ją mam. O tym wiedzą tylko Huncwoci, Frank i Dorcas. 
-Nikomu nie powiem. 
-To świetnie. A teraz Lily, co powiesz na randkę pod gwiazdami? 
Wyszliśmy na dwór, a on wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę boiska. 
Na środku leżał koc i kilka poduszek. Zdjęliśmy pelerynę niewidkę i usiedliśmy na kocu. James położył się na plecach i spojrzał się na niebo. 
-Dziękuję, że się zgodziłaś - powiedział, nie spuszczając wzroku z gwiazd. Spojrzałam się tam gdzie on i zaparło mi dech. Kochałam niebo, kochałam gwiazdy, ale teraz było inaczej. Nie było tak jak na poprzedniej randce. Nie było wielkiej pompy, tańców i wina. Był tylko koc, zapach świeżej trawy, bezkresne niebo i my. 
-Mogłabym się tak patrzeć w nieskończoność. 
-Nie byłem pewien, czy ci się spodoba. Niektórzy nie potrafią docenić gwiazd. 
-Pamiętam, jak w czwartej klasie poszłyśmy z Dor w nocy na wierzę astronomiczną. Wytrzymałyśmy tylko pół godziny. Strasznie się bałyśmy, że nas ktoś złapie.
-No po Dor można się tego spodziewać.
-Wy macie pelerynę niewidkę. Zawsze zastanawiałam się w czym tkwi sukces Huncwotów, a tu proszę. Wcale nie jesteście tacy genialni, po prostu jesteście niewidzialni.
-Genialni też, uwierz mi. Peleryna sama by tego wszystkiego nie wymyśliła.
I jeszcze długo rozmawialiśmy i nie rozmawialiśmy. Ze zdziwieniem odkryłam, że chwile ciszy nie były wcale krępujące, wręcz przeciwnie. Oczyszczały atmosferę. Kiedy postanowiliśmy wracać, mogłam śmiało stwierdzić, że James Potter był kimś, z kim mogłabym spędzać dużo czasu. Co więcej nawet bym tego chciała.


Dorcas:
Długo czekałyśmy na powrót Lily do dormitorium. Było już grubo po północy, kiedy usłyszałyśmy charakterystyczne trzeszczenie schodów i jak oparzone zerwałyśmy się z kanapy.
-W końcu - powiedziała Alicja, odkładając na bok książkę.
-Chodźmy, tylko cicho. - Mary położyła sobie palec na ustach i wszystkie zaczęłyśmy iść na palcach w stronę drzwi.
Najostrożniej jak potrafiłam, uchyliłam drzwi tak, żeby można było zobaczyć korytarz prowadzący do dormitoriów.
Mary położyła się płasko na podłodze, ja kucnęłam koło niej, a Alicja pochyliła się tuż nad nami. Wszystkie przycisnęłyśmy twarze do drzwi i wytężyłyśmy wzrok.
-Nic nie widzę...
-Ciiii, jeszcze chwila...
I wtedy ich zobaczyłyśmy. Lily była boso, ściskając buty w ręce, oboje stali i rozmawiali szeptem. A potem stało się coś na co wszyscy czekali.






Linki:
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
  • https://www.youtube.com/watch?v=tixG8P_D43k
  • https://www.tumblr.com/tagged/harry-potter-gif
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/30211539887/holland-roden-gifs

*M - M od Marauders, czyli huncwotów :D

sobota, 26 grudnia 2015

rozdział 30

Remus:
Wyciągnąłem spod łóżka sportową torbę i zacząłem wrzucać do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy skończyłem, wziąłem z szafki nocnej fiolkę z eliksirem od pielęgniarki i wypiłem go jednym łykiem. Huncwoci obserwowali mnie w milczeniu, gdy byłem gotowy, rzuciłem im krótkie spojrzenie, a oni doskonale wiedząc co robić, wstali, wzięli kurtki i wyszli za mną z dormitorium. Robiliśmy to co miesiąc, doskonale znaliśmy schemat, najpierw Wrzeszcząca Chata, potem przemiana i reszta zależała od nich. Nigdy nie pamiętałem wiele z moich wilkołaczych nocy, Syriusz i James zawsze zapewniali mnie, że było super, że w życiu się tak dobrze nie bawili, więc wyglądało na to, że traciłem dobrą zabawę. No cóż, dla mnie to nigdy zabawą nie było i podejrzewam, że nigdy nie będzie.
Już się zmienili, wyszliśmy z zamku pod peleryną, Peter jak zawsze pobiegł pierwszy i droga do Wrzeszczącej Chaty stała dla nas otworem.
Rozłożyłem na podłodze rzeczy i usiadłem na krześle, czekając na przemianę. Nie musiałem czekać długo, po kwadransie oślepił mnie koszmarny ból kości i mięśni. Krzyczałem, ale nie przynosiło to dużej ulgi. W końcu mój ludzki umysł został zagłuszony przez zwierzęcy instynkt i przestałem kojarzyć.

***

Ocknąłem się na starym łóżku we Wrzeszczącej Chacie, byłem nagi, przykryty tylko cienkim kocem, trząsłem się z zimna. Byłem sam. Wstałem, założyłem na siebie przyniesione z zamku ubrania i podszedłem do lustra. Tym razem nie było tak źle. Poza jednym, długim rozcięciem na przedramieniu, byłem właściwie cały i zdrowy. Wszystko mnie koszmarnie bolało, każdy mięsień był wciąż napięty. Zszedłem na dół i jak zwykle zastałem chłopaków w salonie, gadali, śmiali się i jedli paszteciki dyniowe, które podprowadziliśmy z kuchni specjalnie na tą okazję. 
-Cześć Rem, no i jak? Żyjesz? - zapytał James, kiedy mnie zobaczył. 
-Padam ze zmęczenia. 
-To jak, spadamy? - Syriusz podniósł się i zaczął zbierać rzeczy do torby. Peter rzucił mi pasztecika, którego z wdzięcznością przyjąłem. Umierałem z głodu. 
Zarzuciliśmy na siebie pelerynę niewidkę i wyszliśmy na dwór. Było jeszcze ciemno, choć tuż nad horyzontem było już widać cienką linię słońca. 
Bez problemów dotarliśmy do wierzy Gryffindor'u, w salonie zdjęliśmy pelerynę i kiedy chcieliśmy iść do naszego dormitorium, zatrzymał nas głos. 
-Remus? - Mary wyszła z cienia i uśmiechnęła się do mnie delikatnie. 
-Taa, to my lecimy, może złapiemy jeszcze trochę snu przed lekcjami - powiedział Łapa i cała trójka poszła na górę. 
-Cześć Mary, co tu robisz? 
-Martwiłam się trochę. Jak poszło? 
-Bez niespodzianek, zresztą jeszcze mi będą musieli opowiedzieć co robiłem. Wiesz, ja nie pamiętam dużo. Mam tylko przebłyski. 
-Jasne. A to? Co się stało? - zapytała, wskazując na długą szramę na mojej ręce. 
-Aaa wiesz, że nie wiem? 
-Powinieneś to opatrzyć. Jak chcesz, to mogę się tym zająć. - powiedziała, sięgając do kieszeni szlafroka po różdżkę. 
-Dzięki - usiedliśmy na kanapie, wyszeptała kilka zaklęć, a moja rana ładnie się zagoiła. 
-Zrobione - uśmiechnęła się i schowała różdżkę. 
-Musisz być strasznie zmęczony, nie będę już przeszkadzać. - powiedziała, wstając. 
Uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz i zaczęła iść w stronę schodów. 
Coś mnie tknęło, bo nagle zawołałem: 
-Mary! 
Odwróciła się, a ja sam nie mając pojęcia co i dlaczego robię, podszedłem do niej i pocałowałem ją. 


Tak po prostu. I ja i ona na chwilę wstrzymaliśmy oddech. Oderwałem się od niej i nie mając pojęcia, co teraz powinienem zrobić, powiedziałem po prostu: 
-Dziękuję. 
-Proszę. - uśmiechnęła się i poszła do siebie. 


Lily: 
Walka myśli w mojej głowie trwała przez pół nocy, długo zbierałam się w sobie, aż w końcu postanowiłam się przełamać. Za oknami było już jasno, Alicja, Mary i Dorcas jeszcze smacznie spały, miały wstać dopiero za pół godziny, więc miałam jeszcze trochę czasu. 
Spuściłam nogi na ziemię, założyłam kapcie, zarzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam z dormitorium. Po drodze powtarzałam sobie w duchu, że to nic takiego i że przecież dam sobie radę. 
Kiedy doszłam w końcu do dormitorium chłopców, uchyliłam lekko drzwi i wślizgnęłam się po cichu do środka. Podeszłam do łóżka Potter'a i zatrzymałam się. Teraz znowu ogarnęły mnie wątpliwości, ale nie było już odwrotu. Pochyliłam się nad nim i potrząsnęłam lekko jego ramieniem. 
-Potter. Potter obudź się. 
-C-co? Lily? Co ty tu robisz na Godryka, jest jakaś szósta rano! 
-Cicho - syknęłam, a on od razu się zamknął. 
-O co chodzi? - zapytał szeptem. 
-Zgadzam się. 
-Co? 
-Zgadzam się. Pójdę z tobą na tą głupią randkę. Zadowolony? 
-Jeszcze jak, ale czemu mówisz mi to akurat teraz. 
-Bo tak. Jak ci się coś nie podoba, to możemy nigdzie nie iść. 
-Nie no wyluzuj, wszystko jest cacy i śpiewa. To co teraz? - zapytał, podnosząc jedną brew i patrząc się na mnie wymownie. 
-Nie wyobrażaj sobie za wiele. Idę do siebie. 
-A myślałem, że zostaniesz. 
-Potter... 
-No dobra już dobra. Dobranoc, Lily. 
-Dobranoc, James. - powiedziałam i poszłam w stronę wyjścia. Zamykając drzwi, zobaczyłam jak się uśmiecha sam do siebie. Też się uśmiechnęłam. 



James:
Obudziło mnie przeraźliwe miauczenie kota Dor, który stał obok mojego łóżka i widać chciał wejść, ale był jeszcze za mały, żeby doskoczyć.
-Chodź tu, debilu - powiedziałem, biorąc go na ręce. Wyszedłem z dormitorium i skierowałem się do pokoju dziewczyn.
-Dorcas, pilnuj tego kota, nie daje mi żyć. - rzuciłem go na jej łóżko. Dziewczyny były już w trakcie przygotowań na lekcje, Dorcas pakowała torbę, Alicja malowała się, a Mary czesała włosy.
-Gdzie Lily? - zapytałem, siląc się na obojętny ton.
-W łazience, idź sobie, James, śniadanie za piętnaście minut, a ty tu paradujesz bez koszulki.
-Wiem po prostu jak to na ciebie działa. - poruszyłem sugestywnie brwiami, a ona przewróciła oczami i odparła:
-Ile my się znamy, Jamie?
-Oj Doruś Doruś...
Nagle trafiła we mnie poduszka.
-No dobra, dobra, już mnie nie ma. - zamknąłem drzwi i poszedłem do swojego pokoju.
Szybko ubrałem się, wrzuciłem do torby potrzebne rzeczy i poszedłem na śniadanie.
Chłopaków już nie było, spotkałem ich w Wielkiej Sali. Wszyscy wyglądali niewyjściowo, mieli ogromne wory pod oczami i blade twarze, ale humory i tak im dopisywały.
-Siema. - powiedziałem, siadając koło nich i nalałem sobie kawy.
-A ty co taki zadowolony? - zapytał Remus, patrząc się na mnie spod uniesionych brwi.
-Miałem udany poranek - powiedziałem, wspominając krótką rozmowę z Lily.
-Był rudy? - Syriusz zrobił bardzo jednoznaczną minę.
-Może, może -  odparłem, uśmiechając się do przechodzącej właśnie Evans.
-Proszę o uwagę! - McGonagall stanęła przy mównicy, po czym zrobiła miejsce dla dyrektora. Wszyscy spojrzeli się na Dumbledore'a z wyczekiwaniem co powie.
-Moi kochani, mam dla was ważną informację. Zauważyliśmy, że bardzo spodobał wam się nasz bal rocznicowy - kilka osób zaklaskało z entuzjazmem - dlatego ja i wszyscy nauczyciele stwierdziliśmy, że miło by było mieć takie imprezy częściej. W końcu życie to nie tylko nauka! Jednakże, aby zrealizować ten plan, to wy musicie nam pomóc w organizacji. Dlatego też opiekunowie domów wytypują osoby, które miło by było zobaczyć na najbliższej imprezie jako wykonawców. Oczywiście możecie się też zgłaszać na własną rękę. Liczę na was! - zawołał uśmiechając się szeroko.
-Panie Potter - usłyszałem za sobą. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem McGonagall, która świdrowała mnie spojrzeniem.
-Tak?
-Chciałabym zaprosić pana do mojego gabinetu. Teraz jeśli można.
-Jasne - wstałem i poszedłem za nią, odprowadzony przez zdziwione miny chłopaków.
Weszliśmy do jej gabinetu, ona zajęła miejsce za biurkiem, ja usiadłem na krześle i zapadła krótka cisza.
-Ze względu na pańską jakże szeroką działalność na terenie szkoły - zaczęła, a ja z lekkim uśmiechem zrozumiałem, że chodziło jej o masowe łamanie regulaminu - miło by było zobaczyć pana na najbliższej imprezie, robiącego coś dla odmiany pożytecznego.
-Pożytecznego? Jestem kapitanem drużyny, to nie wystarcza? - zapytałem, nieco urażony jej uwagą.
-Całe wydarzenie odbędzie się za dwa tygodnie, proszę się przygotować. - zignorowała mnie. Rany, jak my się kochamy.
-Mam śpiewać? - zmarszczyłem czoło.
-Słyszałam, że ma pan już jako takie doświadczenie, jak pan chce może pan dobrać sobie jakąś grupę, albo grać na czymś. Proszę tylko, żeby nie angażował pan w to pana Black'a.
Chciałem coś powiedzieć, ale ona wstała i oznajmiła:
-To wszystko, proszę już iść na lekcje.
Wyszedłem z gabinetu, miałem ogromną ochotę coś rozwalić.
Olałem lekcje, wziąłem miotłę z dormitorium i poszedłem latać.
Umiałem śpiewać, umiałem też grać na gitarze, ale bez przesady. Nie miałem najmniejszej ochoty na występowanie przed całą szkołą. Nie to że miałem tremę, po prostu nie było to w moim stylu.
-Proszę tylko, żeby nie angażował pan w to pana Black'a - przedrzeźniałem ją, zataczając pętle nad Zakazanym Lasem.
Łapa na pewno się ucieszy.
Co ja niby zrobię, przecież to jest jakiś samobójczy pomysł i ona o tym wiedziała. Ale dobra, jeśli chcę mieć widowisko, to będzie je miała. Sama tego chciała.

***

-Gdzie ty byłeś? - zapytał Łapa, kiedy wieczorem przyszedłem do dormitorium. 
-Latałem. - powiedziałem, a on już wiedział, że coś musiało mnie wkurzyć. Dał mi papierosa i sam też zapalił. 
-Czego chciała? 
-Mam występować. Cholera zachciało jej się widowiska. 
-Raczej postanowiła cię w końcu udupić. Mogę ci pomóc, jak chcesz. 
-Zabroniła cię angażować. 
-Zabroniła? I myśli, że to jej coś da? - zaśmiał się. 
-Najwyraźniej. 
-No Rogaczu, zaczynało mi się nudzić. - uśmiechnął się przebiegle. 

image

W tym roku znacznie przystopowaliśmy z żartami, mieliśmy zbyt wiele problemów, ale oboje wiedzieliśmy, że jeśli McGonagall rzucała nam wyzwanie, to my zaczynaliśmy wojnę. 




Linki: 
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/13472548174/carey-mulligan-gifs
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
  • http://thousands-of-gifs.tumblr.com/post/26441327589/ben-barnes-gifs

piątek, 25 grudnia 2015

rozdział 29

Remus:
Za drzwiami było słychać tubalne szczekanie Kła, kiedy kolejny raz miałem zapukać do chatki Hagrida, drzwi otworzyły się z rozmachem, a Kieł wypadł na nas z impetem, powalając Peter'a na ziemię.
-Co tak długo? - zapytał Syriusz Hagrida, który stał w progu i obserwował jak brytan obślinia całą twarz Glizdogona.
-Tak mi się przysnęło jakuś, ale zresztą... co wy dzieciaki znowu narozrabialiście? Takich psotników to w Hogwarcie chyba jeszcze nie było. Ale wy dziewczyny? Teguś to się po was nie... - urwał, widząc miny dziewczyn.
-Nie nasza wina, Hagridzie, że McGonagall jest spięta, jakby kija w dupie miała.
-Syriusz! - zawołał Hagrid.
-Taka prawda. - wzruszył ramionami, opierając się o ścianę chatki.
-Dobra, co robimy? Mamy w końcu szlaban, nie? - powiedziałem, a Hagrid walnął się otwartą dłonią w czoło i na chwilę zniknął w domku, po czym wrócił, trzymając wiaderko z narzędziami.
-Trzeba nam oczyścić sowiarnię, w końcu sowy też muszą mieć czysto, nie? - zaśmiał się, wepchną James'owi wiadro w ręce i ruszył w stronę zamku.

***

-Czyszczenie ziemi z gówna! Możnaby to zrobić jednym machnięciem różdżki! Po co sowom czysta podłoga, przecież im jest i tak obojętnie gdzie srają! - narzekał Syriusz, skrobiąc grzędy. 
-Mogłoby być sto razy gorzej, zamknij się i pracuj, może to skończymy przed obiadem - powiedziała Lily, przewracając oczami. 
Klęczałem na ziemi, czyszcząc podłogę wokół siebie, a obok mnie siedziała Mary. Kiedy byłem w trakcie bitwy myśli, czy się do niej odezwać czy nie, ona powiedziała: 
-Moglibyśmy się zamienić, ta sowa dziwnie się na mnie patrzy, mam wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci.
Kiwnąłem głową i przepuściłem ją na swoje miejsce. 
-Czemu jesteś taki cichy? - zapytała po chwili. 
-Ja? Wydaje ci się. - mruknąłem, starając się ją zbyć. 
-Jesteś, to znaczy nigdy nie gadasz tyle co Potter, albo Black, ale dzisiaj już w ogóle nic nie mówisz. - naciskała. Przerwała pracę, patrząc się na mnie intensywnym spojrzeniem. 
-Jestem zmęczony. 
-Byłeś wczoraj gdzieś? 
-Nie, niedługo będzie pełnia, więc wolałem zostać. A ty? Gdzie poszliście? 
-Byłam w Hogsmeade z takim jednym chłopakiem, w sumie niezbyt dobrze go znam, ale nie chciałam jako jedyna z dziewczyn zostać w dormitorium. Właściwie to... nie było jakoś super. - westchnęła, robiąc niezadowoloną minę i wyjaśniła - Poszliśmy do pani Puddifoot, był straszny tłok, nie dało się nawet normalnie porozmawiać. Zresztą i tak nie mieliśmy o czym gadać. Jak wróciłam, Lily i Dor już spały, więc nawet nie mogłam im opowiedzieć jak było. Nawet nie powiedział mi, czy wyglądam ładnie. - wyżaliła się i wróciła do pracy, z dziwną zawziętością szorując szczotką posadzkę. 
-Wyglądałaś ładnie. Bardzo ładnie nawet. - nie miałem pojęcia czemu to powiedziałem, wszedłem na niebezpieczny grunt zupełnie bez potrzeby, a teraz zapadła krępująca cisza. Nie wiedząc co zrobić, czy powiedzieć, uśmiechnąłem się tylko. Ulżyło mi, kiedy Mary też się uśmiechnęła i cicho podziękowała. 


Lily:
Wróciłyśmy do dormitorium brudne, śmierdzące i bez najmniejszej chęci do życia. Dorcas poszła odprowadzić Hagrida do chatki, bo koniecznie chciał porozmawiać o jej rodzicach.
-Nigdy więcej - warknęła Alicja i trzasnęła drzwiami do łazienki.
-McGonagall pewnie tańczy z radości, że nam tak dokopała. - powiedziałam, siadając na podłodze. Każda z nas była zmordowana i wkurzona, jedynie Mary przez całą drogę nie narzekała, a teraz tylko schowała się za książką.
Po kwadransie pojawiła się Dor, z podejrzanie radosną miną.
-Twój entuzjazm mnie dobija - jęknęłam, a ona tylko machnęła ręką i usiadła koło mnie.
-Zaraz ci się poprawi humor, Liluś, zobacz co znalazłam po drodze. - powiedziała, rozpinając poły płaszcza i odsłaniając ukrytą pod spodem niespodziankę. Zerwałam się na równe nogi, wydając przeraźliwy pisk.
-Matko Lily, głośniej się nie... - z łazienki wyjrzała Al, ale urwała, kiedy zobaczyła, co przyniosła Dorcas.
Mary też odłożyła na bok książkę i razem z nami zaczęła pochłaniać wzrokiem naszego małego gościa.
-Znalazłam go, kiedy wyszłam od Hagrida, powiedział, że skoro to ja go zobaczyłam, to jest mój. - powiedziała, prawie podskakując z radości.
Na rękach trzymała małego kotka, który bawił się kosmykami jej włosów.
-O Merlinie, zawsze chciałam mieć kota. - westchnęła Mary. Wszystkie chciałyśmy, rozmawiałyśmy o tym od pierwszej klasy, bo w naszym dormitorium nigdy nie było zwierząt. Dorcas miała tylko sowę, ale ona mieszkała w sowiarni i prawie jej nie widywałyśmy.
-O rany, muszę go pokazać James'owi! Padnie z zazdrości! - zawołała Dor i popędziła do chłopaków, a my naturalnie za nią.
Wparowałyśmy do męskiego dormitorium, Dorcas od razu rzuciła się na łóżko Potter'a i walnęła go otwartą dłonią w ramie.
-James, spójrz! - odwrócił się do niej. Na początku nie wiedział, o co jej chodziło, ale zaraz potem oczy wyszły mu z orbit.
-Dor! Czemu ty zawsze dostajesz wszystko pierwsza?! - zawołał, a ona roześmiała się wdzięcznie i pokazała mu język.
-Wiedziałam, że tak powiesz. Jesteś taki przewidywalny. - pokręciła głową, dalej się śmiejąc.
-Czy on nie jest piękny? - powiedziałam, siadając obok. Stwierdziłam, że ja i Potter jesteśmy już na tym etapie, że możemy rozmawiać o takich zwyczajnych rzeczach. Ostatnio zaobserwowałam, że odkąd zaczęliśmy się normalnie traktować, on wydał mi się nawet przystojny. Zaczęłam rozumieć ten cały szum wokół niego i Black'a.
-Jestem facetem, nie będę się rozczulał nad kociakiem. - powiedział, robiąc poważną minę, ale zaraz dodał:
-No dobra, jest najpiękniejszym stworzonkiem, jakie widziałem.
-Co się tu wyprawia? - do pokoju weszli inni Huncwoci, a my od razu zrelacjonowałyśmy im co się działo.
-Jak go nazwiecie? - zapytał Peter, trzymając się lekko z boku. Widać było, że się trochę bał, ale nikt nie miał ochoty na dogryzanie mu.
-Jeszcze nie wiem, ale coś się na pewno wymyśli.
Jedno jest pewne, z chłopaków kot najbardziej polubił James'a, a najmniej chyba Black'a. Potter skomentował to jednym zdaniem:
-Kota do psa nie przekonasz.
Alicja wzięła kotka na ręce i odwróciła się tak, że widać było jego maleńki pyszczek.
-Możecie mi zrobić z nim zdjęcie? - poprosiła, a ja chwyciłam aparat Frank'a.
-Zrobione.



Dorcas:
Rano obudziłam się dziwnie wcześnie, więc korzystając z tego, że łazienka była wolna, poszłam wziąć prysznic. Ubrałam się standardowo w czarne ubrania, jeszcze nie byłam do końca gotowa na wyjście z żałoby. Dziewczyny się dopiero budziły, kiedy zwolniłam łazienkę, do śniadania też zostało trochę czasu, więc wzięłam kotka na ręce i poszłam do salonu. Siedziało tam sporo osób, paru chłopaków z siódmego i kilka plotkar z piątej klasy.
Usiadłam w fotelu i jedną ręką zaczęłam przeglądać notatki potrzebne na dzisiejsze eliksiry, a drugą głaskałam kota.
-Co tak wcześnie, Meadowes? - usłyszałam za sobą i zaraz potem na kanapę jak worek ziemniaków spadł Black. No dobra, zrobił to z ogromną nonszalancją, a porównałam go do worka ziemniaków z czystej złośliwości, ale nie sposób ukryć, że po wypowiedzeniu zaledwie jednego zdania, miałam go serdecznie dość.
-Mógłbyś pójść dręczyć kogoś innego? - zapytałam, nie przerywając czytania notatek.
-Przecież wiesz, że z nikim nie jest jak z tobą. - powiedział i choć się na niego nie spojrzałam, to widziałam w głowie ten jego firmowy uśmiech, który doprowadzał mnie do szału.
-Uważaj, bo jeszcze ktoś pomyśli, że się zakochałeś.
-Wszyscy wiedzą, że za mną szalejesz.



Roześmiałam się histerycznie.
-Chciałbyś.
-Słonko, ja nie muszę chcieć, ja to po prostu mam. Przyznaję, jest mi to nawet na rękę. Mogę się z tobą przespać, kiedy tylko mam na to ochotę.
Te wkurzające dziewczyny z piątego roku, które nic tylko wszystkim obrabiały nam zadki, spojrzały się na nas spojrzeniem, z którego można było wyczytać, że już po śniadaniu cała szkołą będzie sądziła, że jestem łatwa i sypiam z Black'iem. On doskonale wiedział, że podsłuchiwały, specjalnie to powiedział. Teraz będę uważana za naczelną ladacznicę Hogwart'u, a wszystko przez głupiego Black'a i jego durne fanki. Świetnie.
-Może w takim razie przyjmij do wiadomości, że jesteś słaby.
Teraz on się zaśmiał.
-Zabawne, Meadowes.
-Szkoda mi na ciebie czasu, Black. - powiedziałam, stawiając kota na ziemi i podnosząc się, z zamiarem pójścia na lekcje.
Niestety jak Black się przyczepi, to będzie cię dręczył jeszcze bardzo długo. No i tak się stało, pobiegł za mną i zaczął zatruwanie mojego życia, od eliksirów zaczynając.


Harry, 19 lat później: 
Mieszkanie Dorcas przypominało trochę dom na Grimmauld Place z tą różnicą, że było zdecydowanie bardziej zadbane. W jednym z pokoi znalazłem kilka zdjęć oprawionych w ramki, kiedy zobaczyłem co na nich jest, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Rodzice. Były to jedne z ich najlepszych fotografii jakie do tej pory widziałem. Było tam zdjęcie całego zakonu feniksa, taty z resztą huncwotów, mamy z koleżankami, mamy z Dorcas i tylko mamy i taty. Śmiali się, wyglądali na najszczęśliwszych ludzi na świecie. Po chwili znalazłem też jedno, na którym byłem ja z rodzicami, Dorcas i Syriuszem. Wpatrywałem się w nie jak zaklęty, odtwarzałem w głowie sytuacje w jakich mogło być robione i nie mogłem przestać myśleć o tym, co by było, gdyby jeszcze żyli. 
-Domyśliłam się, że znajdę cię właśnie tutaj. - usłyszałem za plecami głos Dorcas. 
-To takie dziwne, nie pamiętam ich, ale mam wrażenie, że znam ich całe życie. - powiedziałem, odkładając zdjęcie na półkę. 
-To nie jest wcale dziwne. Oni zawsze koło ciebie stoją, po prostu ich nie widzisz. 
-To zdjęcie - wskazałem na fotografię, na której byłem - jest jak kubeł zimnej wody, tak długo ich nie ma, że aż ciężko mi uwierzyć, że kiedykolwiek byli. A tutaj są realni. Nie są jakimiś przypadkowymi ludźmi, którymi zrobiono zdjęcie, tylko właśnie moimi rodzicami. 
-Nic dziwnego, że chcesz poznać jak najwięcej ludzi, którzy mieli z nimi styczność. Ja też straciłam rodziców, byłam wtedy chyba w twoim wieku, pamiętam jak Lilka i Jamie mnie pocieszali. 
-Ale na początku się nienawidzili, jak to jest możliwe, że skończyli w małżeństwie? Tutaj przecież wyglądają na szczęśliwych. - wziąłem do ręki ich zdjęcie. 
-Bo byli. Rany, oni byli najszczęśliwszymi ludźmi, jakich spotkałam. To długa historia, od darcia kotów o dosłownie wszystko do bezgranicznej miłości. 
Podeszła do szafy i wyciągnęła z niej myślodsiewnię. Potem za pomocą różdżki wyciągnęła z głowy wspomnienie i umieściła je w misie. 
-Chodź, pokarzę ci coś. 
Oboje zanurzyliśmy głowy w chłodnej tafli wspomnień i po chwili staliśmy w sali od eliksirów. Slughorn pisał na tablicy, a Dorcas kłóciła się o coś z Syriuszem. 
-Przez ciebie wszyscy będą mnie mieli za łatwą dziewczynę! Wielkie dzięki, Black, pomogłeś mi. 
-Proszę, Meadowes, ale przecież to jest po części prawda. Nie pamiętasz, jak rzuciłaś się na mnie po zebraniu rodziców? Ja byłem niewinną ofiarą! 
-Błagam cię, Black, to ty do tego doprowadziłeś i to ty się pierwszy na mnie rzuciłeś. Mało brakowało, a byś mnie tam zgwałcił! 
Spojrzałem się na starszą wersję Dorcas, a ona powiedziała szybko: 
-Nie pytaj -  i poszła w stronę innej ławki, do miejsca gdzie byli rodzice. 
-To miejsce jest zajęte - powiedziała Lily, kiedy tata opadł na krzesło koło niej. 
-Już nie - odparł, szczerząc zęby. 
-Pracuję w parze z Dorcas, nie możesz tak sobie... 
-Daj spokój, Lily, Dor jest zajęta obrzucaniem łajnem Łapy, on też nie da jej spokoju, więc nie licz, że szybko wróci. Oboje zostaliśmy bez pary. 
-Dobra - odparła po krótkim milczeniu - Możemy to ostatecznie uznać za krok w stronę pokoju - mruknęła naburmuszona i zaczęła przepisywać notatki z tablicy. 
Potem zaczęli pracować, ważyć jakiś eliksir, w sumie nic ciekawego się nie działo, ale samo obserwowanie ich razem, było dla mnie czymś ogromnie cennym. W sali panowała cisza, tylko przy ławce Syriusza cały czas było słychać szum szeptów. Co jakiś czas Slughorn musiał ich upominać, bo wyglądalo na to, że bitwa słowna dopiero się rozkręcała. 
-Musimy jeszcze mieć język traszki. Chodź do magazynku. - powiedziała mama i ruszyła przodem. Za nią tata, a zaraz potem my. 
-Lily... - zaczął James, opierając się o futrynę. 
-Co? 
-Myślisz, że mamy szanse na następną randkę? - zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha. Za to Lily zaczerwieniła się ogniście i odparła: 
-Nie wiem, James, to nie jest najlepsza chwila, żeby o tym rozmawiać. 
-Czemu? Chyba ci się podobało, prawda? 
-Nawet jeśli to co? 
-A to, że można by to powtórzyć. Tylko tym razem może bez Syriusza i Dor. 
Mama spojrzała się na niego z podniesionymi brwiami i powiedziała: 
-Coś mi się wydaje, że oni się prędzej pozabijają niż pójdą na drugą randkę. 
-Więc jak? - dopytywał się. 
-Nie wiem, na prawdę nie wiem, było fajnie, ale w jaką to idzie stronę? 
-Wyluzuj, Lily. Idzie w jaką idzie i co z tego? 
Podszedł do niej na tyle, że dzieliły ich centymetry. 
-Lily, chodź ze mną na randkę. - powiedział z naciskiem - Wiesz, że nie dam ci spokoju. -dodał, pochylając się nad nią. 
Widać było, że wstrzymała oddech, a zaraz potem tata pocałował ją w bardzo delikatny sposób. 
Poczułem się nieco dziwnie, nie byłem pewien, czy chciałem to oglądać. Nie było mi jednak dane się nad tym zastanawiać, bo do magazynu wpakowała się Dorcas i Syriusz, a rodzice szybko odskoczyli od siebie. 
-Uuuu, a co wy tu robicie? - zapytał Syriusz, poruszając sugestywnie brwiami. 
-Zamknij się, Black, to nie twoja sprawa - Dorcas walnęła go w ramię. 
-Weźmiemy tylko parę rzeczy i znikamy. Nie przeszkadzajcie sobie dzieci. - mrugnął do nich i znowu dostał po głowie od Dorcas - kobieto, co jest z tobą nie tak? 
Dorcas przewróciła oczami, złapała potrzebne składniki i wyszła, ciągnąc za sobą Syriusza. 
Zaraz po nich z magazynku wyszła Lily, bez choćby jednego spojrzenia na tatę. 
Wspomnienie się skończyło, a my z powrotem stanęliśmy w mieszkaniu. 
-To był początek - powiedziała Dor, odstawiając myślodsiewnię na miejsce - potem było już z górki. Mieli oczywiście burze, oboje mieli trudne charaktery, ale jednak uczucie zawsze zwyciężało. 
-O jakiej randce mówili? - zapytałem z ciekawości. 
Dorcas zaśmiała się do siebie i odparła: 
-James zaprosił Lily na randkę, a ponieważ nie chciała się zgodzić, Syriusz wpadł na genialny pomysł, żeby pójść na podwójną randkę i zmusił mnie, żebym poszła z nim. 
-Nie musiałem cię wcale tak bardzo przymuszać. Sama chciałaś, Meadowes. - usłyszeliśmy za plecami. Syriusz opierał się w nonszalanckiej pozie o drzwi i szczerzył do Dorcas zęby. 
-Uwierz mi zrobiłam to tylko dla Lily. - syknęła. Koło jej nóg zakręcił się bury kocur, mrucząc cicho. 
-O, ty nadal tutaj? - zaśmiał się Syriusz, ale zaraz przeniósł wzrok na Dorcas i uśmiechnął się cynicznie - Oszukujesz się, Skarbie. Jak chcesz, możemy pokazać Harry'emu wspomnienie, kiedy przyszedłem do ciebie z naszym małym interesem, niech sam to rozstrzygnie. Pamiętasz jak było, prawda? 
-Jesteś niepoprawny. - pokręciła głową, a ja wtedy jeszcze bardziej przekonałem się, że między nimi coś było. Podejrzewałem to, odkąd byłem świadkiem ich pierwszego spotkania po czternastu latach. 
-Sama jesteś niepoprawna, pokazałaś mu to wspomnienie. Chociaż wiesz? Masz rację, to nic przy tym, co się działo na co dzień, prawda? 
-Harry, tak mi przykro, trafił ci się najgorszy ojciec chrzestny na świecie. James nie miał za grosz wyczucia, wybierając sobie przyjaciół. 
-Prawda? Wystarczy spojrzeć na ciebie - zaśmiał się Syriusz i mrugnął do mnie. 
-Azkaban ani trochę cię nie zmienił. 
-Wiem, ciągle jestem nieziemsko przystojny. 
Dorcas wzięła z kanapy poduszkę i cisnęła mu ją w twarz. 
-Nie stać cię na więcej, Kotku? - zaśmiał się. 
-Wystarczy! - wszyscy podskoczyliśmy. Z kominka wyszedł Lupin z groźną miną. - Sorry, zawsze miałem ochotę się na was wydrzeć. Nic się nie zmieniliście, cały czas macie mózgi na poziomie przedszkolaków - powiedział ze śmiechem. - Ale dobra, idziemy do Mary, czy nie? 






Linki do zdjęć:
  • http://boguncia.pinger.pl/
  • http://rpgifhelper.tumblr.com/post/34859664967/ben-barnes-gifs

wtorek, 8 grudnia 2015

rozdział 28

Lily:
Od ponad godziny siedziałam przed otwartą szafą i nie mogłam się na nic zdecydować. Specjalnie nie poszłam na kolację, żeby sobie coś znaleźć, ale zamiast tego zaczęło mi burczeć w brzuchu. Dziewczyny akurat wróciły do dormitorium i jak na złość usłyszałam jak Al mówi:
-Ja już wiem w co się ubiorę, zaplanowałam to już tydzień temu, kiedy Frank mnie zaprosił.
-A ty cały czas w tym samym miejscu? - zdziwiła się Mary, kiedy weszły i zobaczyły, że cały czas siedziałam na podłodze, otoczona przez góry wywleczonych z szafy ciuchów.
-Tak - jęknęłam i zwinęłam się w kłębek - pomocy.
-Mała, biedna Lily Evans, prefekt Gryfindoru, najlepsza uczennica roku, ulubienica nauczycieli, pokonana przez szafę ubrań - zaśmiały się.
-Hej, to wcale nie jest śmieszne. Poza tym nie przez szafę, tylko przez Potter'a.
-Dobra, Liluś chodź, zaraz coś wymyślimy. - powiedziała Al.
-Gdzie się wybieracie? - spytała Mar, przeglądając leżące na podłodze ubrania.
-Właśnie to jest problem, nie mam pojęcia. Dor, Black coś powiedział?
-Żartujesz, miałby mi zrobić taką przysługę? - spojrzała się na mnie z pobłażaniem i usiadła na łóżku, otwierając torbę. - Masz, wiedziałam, że kto jak kto, ale ty będziesz głodna. Wzięłam trochę dla ciebie.
Wyczarowała talerz i wyłożyła na niego zapakowane w serwetki kanapki z masłem orzechowym.
-Jesteś najlepsza, Dor. - powiedziałam, zabierając się za jedzenie.
-Yghm, wydaje mi się, czy to my ratujemy twoją randkę? - zaśmiała się Alicja.
-Oj, wy też, wy też, wszystkie was kocham - przewróciłam oczami, śmiejąc się.
-A ty w co się ubierasz, Dor? - zapytała Ali.
-Ja nie miałam zbyt dużego problemu, jestem w końcu w żałobie. - powiedziała, wzruszając ramionami. Wszystkie zerknęłyśmy na nią czujnie, ale wszystko wydawało się być w porządku.
-Zobacz! To jest ładne! - zawołała Mary, chcąc przerwać tą dziwną ciszę. Pokazała w górze jedną z moich sukienek.
-Ja wolę tą! - powiedziała Al, wyciągając inną.
-Ale ta przecież nie jest moja.
-Moja, od czego są przyjaciele. - uśmiechnęła się, a ja podbiegłam do niej i cmoknęłam ją w policzek.
-Dziękuję Ali!

***

Mary i Alicja jeszcze spały, ale ja i Dor nie mogłyśmy zasnąć. Siedziałyśmy przy oknie w piżamach i wymieniałyśmy się naszymi obawami co do dzisiejszego dnia. Słońce zdążyło już wzejść, pogoda była cudowna, do tego walentynki, zakochani i wszystko bajkowe, oczywiście nie licząc naszej randki. Nigdy nie byłam zwolenniczką walentynek, było to dla mnie tak sztuczne i zakłamane, że sto razy bardziej pociągającą alternatywą spędzenia tego dnia, było zostanie w zamku i czytanie książki.
-Merlinie tak strasznie się boję, może jeszcze zdążę zachorować. Zabrałabyś mnie do skrzydła szpitalnego i żadna z nas nie musiałaby iść. - powiedziałam, patrząc błagalnie na Dor.
-Lily, damy radę. Będziemy razem.
-Przynajmniej tyle.
-Spójrz się na to optymistycznie. James jest słodki. - powiedziała, a ja wtedy zrozumiałam, że moja najlepsza przyjaciółka oszalała.



-To może sama idź z nim na randkę.
-Ja? No co ty, to byłoby ohydne. Poza tym mam już na głowie swojego trolla górskiego.
-Co tak wcześnie? - usłyszałyśmy zaspany głos Mary, która właśnie zwlokła się z łóżka i poczłapała do szafy w poszukiwaniu ubrań.
-Wcale nie chodzi o randkę, która ma się odbyć już za dziesięć godzin, nie martw się.
-No dobra, to ja zajmuję łazienkę. - powiedziała i już jej nie było.
-Pamiętasz naszą rozmowę o tej grze? - zapytała nagle Dor. Pokiwałam głową i odparłam:
-Nadal się tego trzymam. Moim zdaniem to jedyne wyjście.
-To dobrze, bo dzisiaj zaczynamy.


Syriusz:
-Wyglądasz na zadowolonego z siebie, normalnie pomyślałbym, że to ta randka tak cię cieszy, ale to chyba niemożliwe - powiedział James, kiedy szliśmy na śniadanie.
-Dlaczego? - zapytałem, unosząc brwi.
-Bo umawiasz się z Dorcas? Jak już kiedyś to ująłeś, już wolałbyś spędzić ten czas ze swoją słodką mamuśką.
-Nie przypominam sobie, żebym to mówił.
-A ja tak - wtrącił się Peter.
-Taaak to było podczas jednego z twoich piętnastominutowych monologów o tym jak jej nie znosisz i że niszczy ci życie. - dodał Remus, a w tym momencie ktoś za nami zawołał:
-Oooo Łapciu, kto niszczy ci życie?
Odwróciłem się i jeśli do tej pory miałem dobry humor, to teraz można było o nim mówić w czasie przeszłym.
-No nie mów, że ja - powiedziała Dorcas, uśmiechając się słodko.
Jednak, kiedy chciałem jej coś odpowiedzieć, ona po prostu mnie minęła i nie odwracając się, poszła dalej.
To nie było w jej stylu, wszyscy czterej mieliśmy zdziwione miny, tylko James lekko się uśmiechał. A ja? Byłem w ciężkim szoku! Po prostu stałem i szorowałem ziemię szczęką.


Dorcas:
O tak! Udało się! Miałam ochotę skakać z radości, ale musiałam iść dalej, obojętnie i nie pokazywać, że rozpierała mnie duma i że mogłabym śpiewać. Black, teraz dopiero się zabawimy!
Ale to była dopiero rozgrzewka, jeszcze randka przed nami.
Po śniadaniu, na którym naturalnie sukcesywnie ignorowałam jego lodowate spojrzenia, wróciłam do dormitorium i opowiedziałam wszystko Lily.
-I jak, udało się?
-No jasne, gdybyś widziała jego minę! Zresztą wszystkim opadły szczęki.
James i Black mieli się pojawić o siedemnastej, więc miałyśmy jeszcze kupę czasu. Rozsiadłyśmy się każda na swoim łóżku i pogrążyłyśmy się w rozmowie o tym co robić dalej. Jednak czas upłynął znacznie szybciej, niż nam się wydawało. Nagle do pokoju wbiegła Alicja, mało brakowało, a drzwi wypadłyby z zawiasów. Gdy zobaczyła, że niewinnie leniuchowałyśmy, stanęła jak wryta i kiedy myślałyśmy, że miała jakiś atak i już chciałyśmy biec po pielęgniarkę, ona wydarła się na nas:
-Co wy do cholery jasnej tu robicie?!
-Ali? Opanuj się, o co ci chodzi?
-Jest już druga. Druga po południu! Mamy trzy godziny! Właściwie to wy macie, naprawdę nie wiem czym ja się przejmuje, skoro wy tak sobie siedzicie!
-Spokojnie, straciłyśmy rachubę czasu, ale to są aż trzy godziny. - powiedziała Lily.
-Tylko trzy. W końcu nie umawiacie się z jakimiś przychlastami z Huffelpuff'u, tylko z najprzystojniejszymi facetami w szkole! Trzeba jakoś wyglądać!
-Merlinie Ali, jeśli chcesz, żebyśmy już zaczęły się szykować, to spoko, ale warto zaznaczyć, że nie idziemy na tą randkę z własnej woli. Poza tym ten komentarz o puchonach, bez względu na to czy prawdziwy czy nie, był bardzo niegrzeczny. Co gdyby któryś cię usłyszał?
-Dobra sorry, trochę za bardzo się denerwuję swoją. Wszystko musi wyjść idealnie. - powiedziała, podchodząc do szafy i wyjmując sukienkę.
-I wyjdzie, zobaczysz. - powiedziałam i usiadłam przed lustrem. - Może najpierw włosy, trzeba by je jakoś ogarnąć.




James:
Przeczesałem włosy ręką i zapukałem do drzwi ich dormitorium. Wybiła siedemnasta, wszystko było gotowe, brakowało tylko ich.
Drzwi otworzyła nam Alicja, wyglądała ślicznie w różowej sukience i szpilkach.


Uśmiechnęła się na mój widok i otworzyła szerzej drzwi.
-Są już gotowe, zaraz zejdą.
-Poczekamy. - wycofałem się, zamykając drzwi, ale Alicja zawołała:
-Nie! Poczekaj, zejdę z tobą, Frank już pewnie na mnie czeka.
Zeszliśmy razem po schodach, dzięki specjalnemu zaklęciu, które udało nam się wynaleźć na początku zeszłego roku, nie zamieniły się w zjeżdżalnię i bezpiecznie dotarliśmy na sam dół.
Wszyscy Huncwoci czekali w salonie, Frank też był, a kiedy zobaczył Ali, oczy mu zalśniły. Podszedł do niej z uśmiechem i pocałował ją w policzek.
-Do zobaczenia wszystkim, my znikamy - pożegnali się z nami i zniknęli w dziurze po portrecie.
Następna pojawiła się Mary, zdziwiłem się, bo nie wiedziałem, że Remus ją zaprosił. Ale po chwili okazało się, że miałem rację. Wychodząc z salonu pomachała nam, a w przejściu po portrecie zobaczyłem chłopaka z Ravenclaw, który chodził z nami na transmutację.
Zerknąłem na Remusa z niepokojem, nie wyglądał na przejętego, ale doskonale dało się dojrzeć ten sam cień podziwu w jego spojrzeniu, kiedy zobaczył Mary, co w oczach Frank'a na widok Alicji. Ale nic dziwnego, Mary wyglądała wyjątkowo pięknie.


Parę sekund później usłyszałem stukanie dwóch par szpilek i już po chwili zobaczyłem je. Dwie kobiety mojego życia. Najlepszą przyjaciółkę, przybraną siostrę i podopieczną w jednym oraz jeśli Merlin pozwoli, moją przyszłą żonę.
Obie wyglądały przepięknie, mimowolny uśmiech pojawił mi się na twarzy.







 
 

Przywitaliśmy się z nimi jak na dżentelmenów przystało i wyszliśmy z wieży. To miał być miły wieczór, i miły nie tylko dla mnie, ale też dla Lily, więc musiałem się postarać. Na razie szło gładko.
-Można wiedzieć gdzie idziemy? - zapytała Evans, kiedy nie skręciliśmy w korytarz prowadzący w stronę drzwi wyjściowych.
-Nie do Hogsmeade. - powiedziałem.
-Zauważyłam.
-Reszta jest niespodzianką, zaraz wszystkiego się dowiecie.
Dotarliśmy do schodów prowadzących na wieżę astronomiczną, po minach dziewczyn widać było spore zdziwienie. Kiedy dotarliśmy na górę, zdziwienie zmieniło się w ciężki szok. Ale nic dziwnego, ja i Syriusz włożyliśmy w to miejsce całe nasze huncwockie moce.
-To jest... - zaczęła Dorcas.
-Nie chcieliśmy, żeby to było coś tak oklepanego, jak Hogsmeade. Wszyscy chodzą do Herbaciarni u pani Puddifoot, my woleliśmy sami coś zaaranżować. Mam nadzieję, że się podoba. - wyjaśniłem.
-I to jak - westchnęła Lily, co sprawiło mi niemałą satysfakcję.
Na środku stał nakryty białym obrusem stół, ze srebrną zastawą i pachnącymi potrawami, które przygotowały skrzaty na nasze specjalne zamówienie. Cała wieża tonęła w kwiatach, szczególnie peoniach, które uwielbiała Dorcas, nie było o nie łatwo o tej porze roku, ale Syriusz znalazł odpowiednie zaklęcia. Nad naszymi głowami wisiały lampiony i latały świetliki, gdzieniegdzie ustawiliśmy świece, grała też muzyka, a w powietrzu czuło się słodką magię. Z wierzy było widać całe Hogsmeade i błonia, niebo było czyściutkie, granatowe, a gwiazdy błyszczały jasnym blaskiem.
-Zapraszamy do stołu - powiedział Syriusz, odsuwając krzesło dla Dor.
Szło nam całkiem nieźle, nie dało się ukryć, dziewczyny musiały nam ulec. Starałem się prowadzić rozmowę z Lily po bezpiecznych torach, widać było, że ona też uważała, na to co mówiła.
-Cieszę się, że się zgodziłaś.
-No cóż, nie miałam właściwie wyboru, ale ten wieczór można zaliczyć do tych przyjemnych.
-Miałem taką nadzieję. - uśmiechnąłem się do niej. - Chciałbym zakopać topór wojenny, co ty na to?
-To nie będzie takie łatwe, Potter, przecież wiesz. Nie zaczniemy się dogadywać z dnia na dzień.
-Ale warto spróbować.
-Tutaj trzeba chęci obu osób.
-Znasz moje stanowisko, reszta zależy od ciebie. - powiedziałem, mierząc ją spojrzeniem. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale zdecydowanie miałem dość kłótni z nią.
-To dobry pomysł, postaram się, ale ty musisz zrobić to samo.
-I zrobię.


Syriusz:
Obserwowałem kątem oka Rogacza i Evans, dobrze im szło, jednak jeśli chodzi o mnie i Meadowes... cóż, sprawa była bardziej skomplikowana. Owszem, zrobiła na mnie dobre pierwsze wrażenie, wyglądała pięknie. Choć była ubrana cała na czarno, doskonale ją rozumiałem, była w żałobie i nawet przez chwilę nie spodziewałem się, że założy cukierkowo różową kieckę i że będzie skakać z radości z powodu tej randki. To zresztą nie byłoby w jej stylu.
Na pierwszy rzut oka może i fajnie to wyglądało, ale prawda była taka, że między nami nie układało się najlepiej.
-Jak ci się podoba? - zapytałem, upijając łyk wina. Na trzeźwo na pewno bym tego nie przeżył, miałem tego świadomość, jeszcze zanim zaczął się ten cyrk.
-Jest ładnie, nie spodziewałam się tego po tobie, Black.
-Co mogę powiedzieć, ja też nie spodziewałem się, że założysz takie szpilki. Zaimponowałaś mi. - uśmiechnąłem się, poruszając brwiami.
-Po prostu mnie nie znasz, Black. Tak z ciekawości, z kogo musiałeś zrezygnować, żeby ze mną tu przyjść? Musiałeś złamać serca połowie Hogwart'u.
-Niewątpliwie. Ale znasz moją motywację, czego się nie robi dla przyjaciół. Humor poprawia mi się, kiedy myślę, że cię uratowałem przed siedzeniem cały wieczór samotnie w Trzech Miotłach. O czym myślałaś, zrywając z Jasper'em tuż przed walentynkami?
-O tym, że siedząc samotnie w Trzech Miotłach w walentynki, spotkam mojego przyszłego męża.
-Już myślałem, że to moje argumenty cię przekonały. -powiedziałem, wspominając pocałunki w jej dormitorium.
-Te twoje argumenty sprawiły jedynie, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam była z nim zostać - pochyliła się nad stołem i szeptem, uważając, żeby James i Lily nie usłyszeli, dodała - całuje sto razy lepiej.
-To lepiej się zbadaj, czy nie podarował ci jakiegoś syfa na pożegnanie. - warknąłem nieco za głośno, bo para obok spojrzała się na mnie ze zdziwieniem.
-Wiecie co, może porozmawiajmy o czymś innym? - zaproponował Rogacz, patrząc się na mnie spojrzeniem, nie znoszącym sprzeciwu.
James i Evans nie chcieli dopuścić już do kłótni. Dorcas nie powiedziała do mnie ani słowa, traktowała mnie zupełnie jak powietrze. Śmiała się z żartów James'a, trajkotała wesoło razem z Evans, ale ja nie istniałem. Miałem tego powyżej uszu, więc w pewnym momencie powiedziałem:
-Może zatańczymy, leci teraz dobry kawałek.
James i Lily pokiwali głowami i poszli na parkiet, a ja zostałem sam z Dorcas.
-Chodź Meadowes. - odparłem, wstając i ciągnąc ja za sobą.
-Uważaj, Black, bo możesz się czymś zarazić. - powiedziała, patrząc się na mnie chłodno.
-Skarbie, grasz w moją grę - objąłem ją i zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki.
-Ja? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
-Spójrz się na siebie, Meadowes, nie masz szans.
-Zabawny jesteś, wiesz, Łapciu?
-Poza tym czarujący, zabójczo przystojny, inteligentny, zdolny, bogaty...
-...egoistyczny, zakochany w sobie, samolubny, narcystyczny, przemądrzały...
-Język ci się wyostrzył, zaraz możemy go stępić... - powiedziałem, zbliżając się do jej twarzy.
-Błagam, niech lepiej ta twoja paszcza się do mnie nie zbliża.
-W nocy będziesz błagać o co innego.
-Szczerze wątpię. Jesteś niewyżyty.
-Tak? To może pomóż mi się wyżyć.
-Masz tyle wielbicielek, wybierz sobie którąś z nich.
-Po co? Skoro mam ciebie?
-Mnie?
-Nie udawaj świętej dziewicy, bo nikt ci nie uwierzy. Na pewno nie ja.
-Kompromitujesz się, Black, Nic o mnie nie wiesz.
-Skarbie, znam ten twój ostry języczek i on mi wszystko o tobie wyśpiewał.
Spojrzała się na mnie lodowatym spojrzeniem. Już otwierała usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy podeszli do nas James i Evans.
Wzniosłem oczy ku niebu. Miałem tego dość, ale nie mogłem przerwać randki. Rogacz i Lily dobrze się bawili, a nie byłoby w porządku, gdybym im to zepsuł. Targały mną skrajne emocje, z jednej strony Meadowes wkurzała mnie jak nikt inny, miałem jej szczerze dość, najchętniej wygarnąłbym jej wszystko co o niej myślałem, ale z drugiej strony przeleciałbym ją tu i teraz, na tym stole.
Westchnąłem głęboko, schowałem uczucia głęboko w sobie i pozwoliłem, żeby ten wieczór poprowadzili Evans i Rogacz.


Lily:
Kiedy drzwi dormitorium zamknęły się za nami, spojrzałam się na Dor i głośno roześmiałam.
-Co? - zapytała, robiąc minę, jakbym była chora psychicznie.
Dopiero, gdy po kilku minutach udało mi się opanować śmiech, powiedziałam:
-O Dori, to było... brak mi słów, naprawdę.
-Właśnie widziałam - odparła, kiwając głową z chytrą miną - pocałunek w policzek na pożegnanie i ten twój uśmieszek... nasza pani pryfekt chyba się...
-Nie chodzi mi o to! - krzyknęłam, rzucając się na łóżko Dor.
-Ale nie zaprzeczysz, że...
-Tak, tak, tak było miło, fajnie i w ogóle! Potter nie jest może taki zły...
-Zajęło ci to sześć lat. - mruknęła, zdejmując szpilki i siadając koło mnie.
-Merlinie, ale mina Black'a! Nie zapomnę tego do końca życia! - zaśmiałam się znowu.
-Mina?
-Jakby chciał cię zabić, a jednocześnie się z tobą przespać. Matko, o czym wy rozmawialiście, że tak go wkurzyłaś?
-Aaa, o jakiś pierdołach.
-Ej! Nie zbywaj mnie, gadaj, już! - krzyknęłam, uderzając ją lekko poduszką.
-Matko, Lily, jesteś jeszcze gorsza od niego. Serio o niczym konkretnym. To była taka walka słowna.
-I kto wygrał?
-A jak myślisz?
-Zakładając, że to on miał tą minę, to chyba ty.
-No raczej - powiedziała, śmiejąc się. - Jedno trzeba mu jednak przyznać, jest cholernie bezpośredni i nic go nie krępuje.
-To w końcu Black. Ale co dalej?
-Nie wiem. Teraz jego ruch.

 






Linki:

  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1