wtorek, 10 listopada 2015

rozdział 27

Mary:
Kiedy weszli Huncwoci, wiedziałyśmy, że z naszego dnia tylko w czwórkę będą nici, szczerze to spodziewałam się kolejnej awantury z serii "James niszczysz mi życie", ale widać mocno się przeliczyłam. Minuta po minucie bawiłyśmy się coraz lepiej, była muzyka, mnóstwo znajomych, nieznajomych tak z pięć razy więcej (aż niesamowite było, ile osób znali Huncwoci), piwo kremowe i parę innych mocniejszych trunków i zabawa w ekspresowym tempie się rozkręciła. Aż dziwne, że była to czyście spontaniczna impreza, wyglądała raczej na z góry zaplanowaną akcje. No ale po Huncwotach można się było wszystkiego spodziewać.
Widziałam w jakim kierunku to wszystko zmierzało, gigantycznego niedzielnego kaca, więc w razie gdyby ktoś z naszych kochanych kolegów zapomniał co robił dobę temu, postanowiłam wszystko dokładnie udokumentować.
-Rem, uśmiechnij się! - zawołałam, a on wskoczył na niewielki podest, założył okulary przeciwsłoneczne i zaczął tańczyć.
Było to tak komiczne, że jeszcze dziesięć minut potem, nie mogłam przestać się śmiać.
-Mary! Zrób nam zdjęcie! - usłyszałam za plecami, a kiedy się odwróciłam zobaczyłam Ali i Franka, którzy machali do mnie z basenu.
-Już się robi - uśmiechnęłam się i upamiętniłam ich mokre pocałunki - ble, ohyda. Trzeba będzie to spalić - powiedziałam, przyglądając się zdjęciu.
-Jędza! - zawołała za mną Ali, ale mnie już nie było, bo znalazłam sobie nowych modeli.
Z ukrycia zaczęłam robić zdjęcia Dor, kiedy kłóciła się z Black'iem. A jednak, pomyślałam, nie może się obyć bez awantury.
-Zawsze wiedziałam, że jesteś casanovą, Black, ale to to już chyba przesada.
-Dobra, Meadowes, zamknij się, psujesz zabawę.
-Pieprz się, Black.
-Z tobą? Chyba podziękuję! - zawołał, kiedy była już daleko.
Pokręciłam głową, oni byli jak dzieci. Nigdy im nie było mało kłótni, nie mogli bez siebie wytrzymać nawet jednego dnia, bo zaczynali wkurzać wszystkich naokoło. Szkoda tylko, że sami nie widzieli tego, co się z nimi działo, kiedy byli razem.
-Mary, Mary, Mary! Zostaw ten aparat i chodź do nas!
Odwróciłam się i zobaczyłam Lilkę z jakimiś trzema chłopakami. No nie wierzę. Położyłam aparat na półce z ręcznikami i weszłam do wody, żeby ją stamtąd zabrać.
-Lily Evans nie spodziewałabym się tego po tobie! - powiedziałam, płynąc w jej stronę.
-Maaaary - przewróciła oczami - gdzie jest Doooor? - zapytała śpiewnie. W ręce trzymała butelkę z jakimś alkoholem, a że nie zachowywała się normalnie, łatwo było się domyśleć, że nie była trzeźwa.
-Gdzieś z Black'iem. - powiedziałam, biorąc ją za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia z basenu.
-Uuuuu, ciekawe co robią! - zaśmiała się, a ja przewróciłam oczami.
-Jak to co? Kłócą się. Jak zwykle.
-Gdzie my idziemy, Mary? Ja nie chcę jeszcze iść. Chce zostać!
-Lily, dlaczego piłaś? Po Huncwotach bym się tego spodziewała, ale po tobie w życiu.
-Huncwoci też piją! - wskazała na Black'a siedzącego na leżaku z prawie pustą butelką ognistej.
-Huncwoci to Huncwoci, sama zawsze mówiłaś, że musimy być od nich lepsze.
Próbowałam ją wyciągnąć na brzeg basenu, ale nie było to takie łatwe. Lil cały czas się wyrywała i narzekała, że nie chce wychodzić, w pewnym momencie walnęła mnie łokciem w skroń, aż mnie na chwilę zamroczyło.
-Potrzebujesz pomocy, Mary? - spojrzałam w górę i zobaczyłam twarz Potter'a. Wyciągał w moją stronę rękę. Byłam pewna, że bez pomocy nie dałabym sobie rady, ale z drugiej strony nie byłam pewna, czy Potter był najlepszą osobą, żeby pomagać mi z pijaną Lily. Kto wie, czy to nie on doprowadził ją do takiego stanu.
-Dobra. - postawiłam butelkę na brzegu tak, żeby była poza zasięgiem rąk Evans i pozwoliłam James'owi pomóc.
Wszedł do wody i wziął rudą na ręce. Na pewno wyglądałoby to super romantycznie, gdyby tylko Lily nie wyrywała się i nie wierzgała nogami. Kiedy w końcu udało się nam ją wspólnymi siłami zanieść na leżak, powiedziałam:
-Dzięki, Potter, ale dalej jakoś sobie poradzę. Ty chyba też powinieneś się zając swoimi przyjaciółmi - wskazałam na Black'a, siedzącego parę metrów dalej, w jednej ręce trzymał pustą już butelkę, a ustami przyssany był do jakiejś blondi.
-Uwierz mi, on sobie poradzi, nie pierwszy, ani nie dziesiąty raz widzę go w takim stanie. Sam da radę, gdybym się do niego jeszcze przyczepił, mogłoby być dużo gorzej. A coś mi się wydaje, że z Evans nie pójdzie ci tak łatwo.
Spojrzałam się na nią i robiąc zbolałą minę niechętnie musiałam przyznać mu rację.
-Co się właściwie stało? - zapytał.
-Myślałam, że ty mi powiesz. - mruknęłam.
-Gdzie jest Dor? - zapytała Lily.
Rozejrzałam się, ale było tu za dużo ludzi.
-Nie widzę jej.
-Trzeba ją trzymać z dala od Black'a. Mary, popilnuj jej. - powiedziała.
-Na razie trzeba popilnować ciebie, wiesz?
-O, Peter! - zawołał James - widziałeś gdzieś Dorcas?
-Przed tym jak się kłóciła z Syriuszem, czy potem? - zapytał, śmiejąc się z własnego żartu.
-Nie próbuj być zabawny, to ważne.
-No dobra, dobra. Była gdzieś z Frank'iem i Alicją, ale nie wiem, gdzie jest teraz.
-A znajdziesz ją dla mnie?
-Jasne - powiedział i od razu poszedł.
-Nie rozumiem, czemu on się tak was słucha. - powiedziałam.
-Szczerze? Ja też nie.
Chwilę zajęło nam doprowadzanie Lily do jako takiego stanu używalności. Dorcas jednak się nie znalazła. Owinęłam Lils ręcznikiem i usiadłam koło niej.
-Filch! - nagle ktoś przeraźliwie wrzasnął, a na sali zaległa cisza jak makiem zasiał. - Filch tu idzie!


James:
Wszyscy jak na komendę zerwali się i ruszyli w biegu do wyjścia. Nikt nie przejmował się tym, czy po kimś nie depcze, wszyscy po prostu bez oglądania się za siebie, na ślepo biegli do drzwi.
-Remus! - krzyknąłem, wyławiając go z tłumu - jest tu jakieś drugie wyjście?
-Tak, ale nie dostaniemy się tam, kiedy ci wszyscy ludzie pchają się w drugą stronę.
-Trzeba jakoś spróbować, jeśli to prawda, a Filch tu idzie, to i tak ich złapie.
-Dobra, zbierzmy resztę i możemy jakoś spróbować.
-Mary, pilnuj Evans, ja zgarnę Syriusza.
Podbiegłem do Black'a, który oczywiście mimo wiadomości o pojawieniu się Filch'a, nie ruszył się z miejsca.
-Pani już dziękujemy - powiedziałem do dziewczyny, która z pewnością bardzo przyjemnie spędzała z nim czas i odciągnąłem ją od niego.
-James, co ty robisz? - krzyknął na mnie wkurzony.
-Jesteś głuchy, czy co? Filch tu idzie. - powiedziałem, rzucając mu ciuchy.
-I co z tego? Co ten stary charłak może nam zrobić? - przewróciłem oczami, on czasem był taki dziecinny.
-Zbieraj się. Remus powiedział, że zna drugie wyjście.
Kiedy wróciłem do Mary i Lily, stali tam już Peter, Alicja, Frank i Rem.
-Dobra, jeszcze Dorcas. - rozejrzałem się po basenie, w końcu zobaczyłem ją siedzącą na brzegu.
-Dor, gdzie ty byłaś? - zapytałem, podchodząc do niej. Było już na tyle mało ludzi, że dało się całkiem swobodnie przemieszczać. Główne drzwi były jednak ciągle zakorkowane, więc Filch nie mógł się dostać do środka. To był idealny moment, żeby stamtąd uciec.
-Skaleczyłam się - powiedziała, odsłaniając zakrwawioną stopę. - Stanęłam na szkle z rozbitej butelki. Nie mogę iść.
-Dałoby się to łatwo wyleczyć zaklęciem. Fajnie, że nie mam ze sobą różdżki. Ma ktoś z was różdżkę? - zawołałem do reszty.
-Ja mam! - powiedziała Al i podbiegła do nas.
-Rennervate - rana od razu się zagoiła -Targeo - oczyściłem stopę z krwi i na koniec jeszcze machnąłem różdżką, mówiąc - Ferula - na nodze pojawił się bandaż.
-To się nazywa kompleksowa opieka. - Dorcas uśmiechnęła się z wdzięcznością i wstała.
-Będziesz musiała jeszcze iść do skrzydła szpitalnego, nie jestem pewien, czy wszystko jest tak jak trzeba.
-Ufam ci, Jamie.
-Idziemy?
-To było gdzieś tutaj... jest! - Remus zaprowadził nas do przeciwległej ściany, trzy razy tupnął, mruknął pod nosem "Dissendium", a mur w ułamek sekundy rozstąpił się przed nami, ukazując ciasny, ciemny korytarz.
-Dokąd ten tunel prowadzi? - zapytałem Remusa po dziesięciu minutach marszu.
-Zaraz się dowiemy - rzucił i zatrzymał się, bo stanęliśmy w ślepym korytarzu.
-I co teraz? - zapytała Alicja, drżącym głosem.
-Alohomora - przejście się otworzyło, a nas oślepiło na chwilę światło.
-To było łatwe - powiedziała Dor, wychylając się, żeby zobaczyć, co jest przed nami.
Znaleźliśmy się na szczycie Wierzy Astronomicznej, nie było to najkorzystniejsze położenie, bo był początek lutego, sypał śnieg, było jakieś -15, a my byliśmy delikatnie mówiąc ubrani bardzo lekko.
-Czy mogę prosić o różdżkę? - zaszczękała zębami Dorcas i od razu transmutowała swój kostium w zwykłe ubranie. Wszyscy zrobiliśmy to samo.
-Musimy dopisać to przejście do mapy - powiedział Syriusz i ruszył w stronę schodów.
-Dziwne, nie pamiętam, żebyśmy szli w górę. - powiedziała Alicja, a my spojrzeliśmy się na nią z pobłażaniem.
-To Hogwart, Skarbie - odparł Syriusz.
Kiedy dotarliśmy do pokoju wspólnego Gryfindor'u, było tam nienaturalnie pusto i cicho. Kilkoro pierwszeroczniaków siedziało przed kominkiem, nie wymieniając nawet słowa. Wszystko stało się jasne, kiedy spojrzeliśmy za siebie. Koło przejścia w portrecie stała McGonagall i wyglądała na serio wkurzoną.
-Pani profesor? - powiedziałem, uśmiechając się uprzejmie.
-Do mojego gabinetu. Wszyscy. - warknęła.


Remus:
-Reszta uczestników tego haniebnego przedsięwzięcia już wie jaką poniesie karę, ale wy? Nad tym będę musiała się jeszcze zastanowić. - wysyczała, opierając się dłońmi o blat biurka. Staliśmy przed nią jak skazańcy, a ona mierzyła nas wkurzonym spojrzeniem.
-Nie rozumiem o czym pani profesor mówi. Jakie przedsięwzięcie? - zapytał Syriusz, zakładając lekceważąco ręce na piersi.
-Nie denerwuj mnie, Black, oboje wiemy, że to nie jest wasz pierwszy tego typu wybryk. Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Dzisiaj w łazience prefektów odbyło się masowe łamanie regulaminu szkolnego, uwierzcie mi, nie będę dłużej tolerować takiego zachowania.
-Są jakieś dowody na to, że tam byliśmy? - zapytał James.
Wszyscy myśleliśmy, że już się nam upiecze, bo przecież Filch nas nie złapał, ale w tym momencie McGonagall sięgnęła po coś do szuflady biurka i z hukiem postawiła przed nami aparat.
Kątem oka zobaczyłem, jak Mary ogniście się czerwieni.
-Pozwólcie więc, że zaprezentuję wam dowody. - syknęła McGonagall i stuknęła różdżką w projektor ustawiony na jej biurku. Na przeciwległej ścianie po kolei została przed nami odkryta naga prawda.


-To o ile się nie mylę jest pan, panie Lupin.


-Tutaj mamy pana Longbottom'a z panem Blackiem...

[​IMG]
-Ponownie pan Longbottom, tym razem z panną Richards...


-i panna Meadowes.


-To znowu panna Richards...


-No proszę, a tu pan Potter i panna Evans - komentowała każde zdjęcie.
-To chyba wystarczające dowody, panie Potter! Po was bym się jeszcze tego spodziewała, co więcej postawiłabym różdżkę, że to właśnie wy to wszystko rozpoczęliście! - omiotła spojrzeniem mnie i resztę chłopaków.
-Ale po was dziewczęta? - zaczęła maszerować w tą i z powrotem, ciskając w nas spojrzeniem jak błyskawicami.
-Do tego, panno Evans, przecież jest pani prefektem! A tutaj? Stoi pani ledwo wytrzeźwiała... panna Meadowes dopiero co straciła bliskich, a tu takie zachowanie?! Czy pańscy rodzice byliby dumni z takiego zachowania? Panna Macdonald była zawsze wzorową uczennicą, prędzej jej braci bym widziała na tym miejscu, tak samo panienka Richards! Zawsze idealny wizerunek, same wybitne, świetnie zapowiadająca się kariera! Proszę państwa, to już szósta klasa! Musicie zacząć zachowywać się jak dorośli!
Po twarzach dziewczyn widać było, że wolałyby walczyć teraz na śmierć i życie ze smokiem, niż wysłuchiwać monologu McGonagall.
-Pani profesor, to nie ich wina - powiedziałem, występując z szeregu winowajców.
-Do pana, panie Lupin, jeszcze nie doszłam!
-Tak, bo zauważyłem, że skupiła się pani na obarczaniu winą osób, które w żaden sposób nie zawiniły! - zawołałem oburzony.
-Wydaje mi się, że za dużo tu nerwów, Minewro. - usłyszeliśmy za plecami. Do gabinetu wkroczył dyrektor. Dziewczyny jeszcze bardziej pobladły na jego widok.
-Albusie, ta  gromadka każdego roku coraz bardziej szarga dobrą opinię domu Godryka, sam wiesz, że ten wybryk nie jest pierwszy, ani ostatni. Trzeba w końcu podjąć jakieś środki, bo najwyraźniej zwykłe szlabany i listy do rodziców nie przynoszą żadnego efektu. Na co mamy czekać? Aż wysadzą szkołę?!  - powiedziała, ściągając usta w wąską linię.
-Rozumiem i zgadzam się całkowicie Minewro. Jednak nie popadajmy w skrajności. To była w końcu niezła zabawa, dopóki pan Filch jej nie popsuł.
Wszystkim opadły szczęki, a zwłaszcza McGonagall. Za czasów Dippet'a takie teksty się nie zdarzały.
-Mimo wszystko taki wyczyn nie może pozostać bez kary. Myślę, że Hagrid coś dla nich wymyśli.
-Hagrid?! Przecież wszyscy wiemy, że Rubeus ma miękkie serce, a za tą zgrają szczególnie przepada. To raczej nagroda, nie kara!
-No cóż, z tego co zauważyłem, im mocniejsza kara, tym chłopcy bardziej dają nam w kość. To by było na tyle z mojej strony, profesor McGonagall. - powiedział Dumbledore i wychodząc, pomachał nam z uśmiechem.
-Do dormitoriów, natychmiast. - wysyczała McGonagall z twarzą białą jak kreda i zaciśniętymi szczękami.


Lily:
Wyszłam z gabinetu i od razu ruszyłam w stronę dormitorium. Miałam nogi sztywne jak kłody, czułam, jakby cała krew odpłynęła mi z twarzy. To było...
-Och Potter, jak ja cię nienawidzę! - krzyknęłam, odwracając się i waląc go pięściami w pierś. Wszyscy spojrzeli się na mnie jak na wariatkę, jak na kogoś niezrównoważonego psychicznie. No ale cóż... w tej chwili tak było.
-Merlinie, Evans, uspokój się, bo zaraz dostaniemy prawdziwy szlaban.
-Prawdziwy? A ty w ogóle pomyślałeś, jak to się mogło skończyć?! Mogli nas wywalić! Naprawdę nie wiem, co ja sobie myślałam, kiedy się na to wszystko zgodziłam! Czy wy macie nie po kolei w głowie? Dorcas wbiła sobie szkło w nogę, co jeśli ktoś wbiłby je sobie w oko, albo gdyby ktoś się utopił, poślizgnął i skręciłby sobie kark podczas tych waszych głupich skoków na główkę?! Co? Nie pomyśleliście o tym? Czy wy w ogóle myślicie?
-Evans, uspokój się, robisz scenę. Histeryzujesz! Nic się nie stało!


Dorcas:
Zostawiłam ich, chyba nawet nie zauważyli. Nie miałam siły na kolejną kłótnię, było mi duszno, musiałam wyjść na dwór. Kiedy po chwili mocowania się z drzwiami udało mi się wydostać z zamku, zaczęłam biec i zatrzymałam się dopiero na skraju Zakazanego Lasu. Spodnie do kolan przemokły mi przez zaspy śniegu, zaczynałam powoli czuć zimno, zwłaszcza, że nie miałam kurtki, tylko bluzę. Po biegu mroźne powietrze kuło mnie w płucach, lodowaty wiatr co chwila rozwiewał mi włosy, mimo strasznego zimna i perspektywy zapalenia płuc, dopiero teraz zdołałam odetchnąć. Z utęsknieniem łapałam ostatnie promyki zachodzącego słońca i obserwowałam, jak wydychane powietrze tworzy obłoczki pary.




Zabolało mnie to, co powiedziała McGonagall o moich rodzicach. Dopiero teraz to do mnie dotarło, że ona faktycznie miała rację. To co robiłam od powrotu do zamku, nie było w porządku. Nagle poczułam, jak jakieś ręce obejmują mnie od tyłu.
-Cześć - ten głos wywołał dreszcz na karku. Zawsze w takich chwilach pojawiał się James, jego się spodziewałam. Ale to nie był Jamie.
-Przyszedłeś się nabijać? - zapytałam drżącym głosem, szybko się odsuwając.
-Jak uważasz. Ale miałem raczej zamiar cię pocieszyć - powiedział Syriusz - to co powiedziała McGonagall było okrutne.
-Gdzie jest James? - zapytałam, starając się odwrócić jego uwagę od tego, co czułam.
-Stara się uspokoić Evans. Dzisiaj jest wyjątkowo drażliwa. Nie przywykła do picia. Poprosił, żebym cię znalazł. Możesz wierzyć, albo nie, ale nie tylko jemu na tobie zależy.
-Jasne - powiedziałam, szczerze wątpiąc w jego słowa. Syriusz milczał, mierząc mnie spokojnym spojrzeniem. Nie wiedziałam, czego powinnam się po nim spodziewać.
-To co robię nie jest w porządku wobec rodziców. - powiedziałam po chwili ciszy.
-Kiedyś było.
-Kiedyś żyli. To co wtedy było okej, teraz już nie jest. Nawet McGonagall tak uważa.
-Na serio obchodzi cię, co sobie myśli ta stara wiedźma?
-Tym razem miała racje.- odwróciłam się od niego i spojrzałam się w niebo.
-Posłuchaj mnie. - odwrócił mnie twarzą do siebie - Nie ważne jest to, co mówi ona, Dumbledore, Evans, ja, czy ktokolwiek inny. W twoim życiu liczy się to, co myślisz ty. Twoi rodzice owszem, umarli, to okrutne i boli jak cholera, ale taka jest prawda i nic tego nie zmieni. Twoje życie totalnie się zmieniło, ale nie możesz pokutować za coś, co nie było z twojej winy. Fakt, może nie byliby dumni z tego co się dzisiaj działo, ale tak samo rodzice James'a, Evans i całej reszty. Do tego jestem pewien, że nie byliby też szczęśliwi, gdybyś przez to, że umarli, przestała cieszyć się życiem. Jasne? - spojrzał mi głęboko w oczy, a mi aż zakręciło się w głowie. No ale miał rację.
-Zmiany nie są łatwe i nikt nie oczekuje po tobie, że nagle z dnia na dzień zaczniesz żyć jak zakonnica.
Uśmiechnęłam się, nie spodziewałam się po nim tego.
-Nie ma sprawy, jak chcesz mocnego kopa w dupę, to wiesz, zawsze do mnie. - zaśmiał się, a jego śmiech przypominał szczeknięcie psa.
-Pamiętaj pojutrze nasza randka. - dodał po chwili i wtedy ja się roześmiałam.

 






Linki:

  • http://andreewgarfield.tumblr.com/
  • https://www.pinterest.com/justshelby/the-gossip-girl-effect/
  • http://www.mundopoesia.com/foros/temas/16-21-amor-de-verano-el-unico.641411/
  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1
  • https://mpgirrrl.wordpress.com/2011/05/29/gossip-girl-fashion-recap-1x12/
  • https://www.tumblr.com/tagged/*aou