środa, 13 lipca 2022

rozdział 81

Dorcas:

Ciężkie chmury wisiały nad doliną. Deszcz padał bez przerwy od dwóch tygodni. Nawet gdybym mogła, to nie miałabym ochoty wychodzić. Siedziałam więc posłusznie w domu i nie wyściubiałam nosa za drzwi. Taka pogoda sprzyjała rozmyślaniu, a moje myśli nader często uciekały do wspomnień z tamtego wieczoru. Nadal nie żałowałam. Od tego poranka, gdy każde z nas poszło w swoją stronę, rany na mojej duszy i sercu zaczęły powoli się zabliźniać. Wiedziałam, że spotkanie z Syriuszem było czymś dobrym. Uśmiechem losu, który pozwolił mi zamknąć ten zbyt bolesny rozdział. Miałam szansę się pożegnać. Odzyskałam spokój. Chyba po prostu pogodziłam się z tym, że moje życie było teraz tutaj. Nie było sensu żyć przeszłością. Dlatego jeszcze bardziej doceniałam to, że miałam kogoś takiego jak Desire. Jedyne, czego mogłam żałować to to, jak bardzo go wtedy przestraszyłam. 
Na szczęście złość mu już przeszła. Co rano przychodził do mnie i jedliśmy razem śniadanie. Potem szedł do miasteczka a ja zostawałam sama. Przyzwyczaiłam się już do tego. Nudę traktowałam jako pokutę za to ile strachu mu napędziłam. Nuda to naprawdę niska cena, mogło być dużo gorzej.
-Dzień dobry, kochanie! Jak się dzisiaj czujemy? - Desire wkroczył jak co rano do mojego domku, witając się wylewnie. Był uśmiechnięty od ucha do ucha, na kapturze jego bluzy widać było pierwsze krople porannego deszczu. Zrzucił ją z siebie w przedpokoju, zostawił tam też swoją deskorolkę, na której zwykł po śniadaniu jeździć do miasteczka.
-Na sam twój widok wspaniale - zaśmiałam się, rzeczywiście czując jak z jego pojawieniem poprawia mi się humor.
-Wybornie! Przyniosłem nam śniadanie. Dzisiaj w podróż kulinarną wybierzemy się do Francji. - odparł wypakowując z papierowej torby świeże wypieki.
Zaśmiałam się i ruszyłam do kuchni nastawić kawiarkę.
-Co planujesz dzisiaj robić? - zapytał, buszując w mojej lodówce.
-A wiesz, tyle się tutaj dzieje. Pomiędzy patrzeniem za okno a czytaniem książek to po prostu nie wiem w co ręce włożyć - westchnęłam. Ale taka prawda. Na piżamę zarzuciłam tylko szlafrok i poważnie zastanawiałam się czy jest w ogóle sens się dzisiaj ubierać.
-A ty? Jakie plany? - zagaiłam, postanawiając przynajmniej skupić się na rozrywkach jego dnia.
Wynurzył się z lodówki i podrapał się w zamyśleniu po głowie.
-Od razu po śniadaniu muszę lecieć do miasta. Ma być spotkanie z kimś z Zakonu w sprawie nowej misji.
Spojrzałam się na niego zdziwiona. Byłam pewna, że po ostatnim minie jeszcze dużo czasu zanim coś nam przydzielą.
-To jeszcze nic pewnego. Nie znam żadnych szczegółów. Jeśli się czegoś dowiem, to wieczorem to obgadamy.
Z kawiarki dobiegło charakterystyczne bulgotanie, więc wyłączyłam gaz i rozlałam kawę do dwóch kubków. Rozpakowaliśmy resztę zakupów, które przyniósł ze sobą Desire i poszliśmy zjeść do salonu.
Śniadanie z Blanshardem było moją ulubioną częścią dnia. Desire wziął sobie za punkt honoru ciągłe rozśmieszanie mnie i czasem aż trudno było mi coś przełknąć. Ostatnio próbowałam go namalować i pod ścianą sechł jeden z serii niezbyt udanych portretów. Blanshard zaśmiewał się na jego widok do rozpuku. Ale nie mogłam się na niego złościć, sama śmiałam się z tego jak wykrzywiał twarz, próbując oddać minę z obrazu.
-Więcej cię nie będę malować - starałam się zabrzmieć poważnie. Rzuciłam w niego poduszką, ale ręka zatrzęsła mi się od śmiechu i chybiłam.
-Proszę cię, nie poddawaj się! Będę mógł powiesić sobie w salonie całą wystawę pod tytułem "którym Desire Blanshardem jesteś dzisiaj?".
Kolejna poduszka trafiła do celu. Jednak on nie zamierzał być dłużny. Gdy tylko poduszka odbiła się od jego twarzy, wróciła do mnie ze zdwojoną siłą.
-Nie musisz już iść? - zapytałam śmiejąc się, kiedy jedna poduszka za drugą leciały w moją stronę, a mi pozostało ukryć się za fotelem.
Desire spojrzał na zegar i westchnął ciężko.
-Masz szczęście. Teraz ci daruję, ale lepiej, żeby wieczorem był tu kolejny portret.
Puścił do mnie oko, a ja w odpowiedzi pokazałam mu tylko język.
Oboje wstaliśmy, on z fotela, ja z podłogi, i już mieliśmy się pożegnać, kiedy ciszę przerwał głośny dźwięk dzwonka do drzwi.
Zamarliśmy. Nikt nie miał prawa się tu pojawić. Serce załomotało mi w piersi, kiedy Desire powoli odwrócił się w stronę wejścia. Złapałam go mocno za rękę. Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Spojrzał się na mnie uspokajająco i przyłożył palec do ust na znak, że mam być cicho.
Kolejny dzwonek. Ten dźwięk szarpał mi nerwy.
-Zostań tutaj - wyszeptał. Widziałam po jego minie, że on też się bał. Ruszył w stronę drzwi, a ja z kieszeni szlafroka wyciągnęłam różdżkę. Nie zamierzałam stać tu z założonymi rękami. 


Syriusz: 

Tom miał swoje przyzwyczajenia. Małe rytuały dnia codziennego świadczyły o jego poukładanej naturze. Wstawał kilka godzin przed wschodem słońca, robił obchód obozu i sprawdzał stan zapasów. Potem odnawiał wszystkie zaklęcia ochronne. Po godzinie dołączali do niego jego najbliżsi współpracownicy, wartownicy przy wejściach się zmieniali a Tom szedł na poranny kubek czarnej słodkiej kawy. W tym czasie przeglądał pocztę i odpowiadał na wiadomości. Zawsze pisał tym samym mugolskim wiecznym piórem, które nosił w kieszeni sfatygowanej kurtki. Kiedy do namiotu jadalnego napływało więcej zaspanych obozowiczów, Tom wymieniał z nimi powitania i szybko wychodził, żeby wrócić do swoich obowiązków. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawiała się Emma. Wtedy Tom rozpogadzał się i razem szli na śniadanie. Reszta dnia zwykle upływała mu na reagowaniu na bieżące kryzysy. Czasami znikał na kilka godzin na jakiejś misji, a gdy nadchodził wieczór wracał na obchód, zbierał meldunki i oddelegowywał ludzi do kolejnych zadań. Spać chodził późno, kiedy już miał pewność, że wszystkie sprawy Zakonu były dopięte na ostatni guzik.
Moje obserwacje nie wynikały jedynie z własnej nudnej rutyny. Chciałem wiedzieć więcej. Mimochodem, przy okazji śledziłem jego poczynania, zastanawiając się gdzie tak często znikał. Wiedziałem na pewno, że miał kontakt z Dumbledorem, ale czy miał kontakt też z nią? Byłem więcej niż pewien, że wiedział gdzie się ukrywała. Zapytałem tylko raz, ale nie zamierzał mi nic zdradzić. Patrzył się na mnie dłuższą chwilę przenikliwym spojrzeniem, a potem...
-Nie mam pojęcia o kim mówisz, Syriusz.
Uśmiechnąłem się do niego cynicznie i odszedłem. Wtedy zacząłem obserwację. Wiedziałem, że łatwo nie będzie wydobyć z niego tych informacji, ale nie zamierzałem rezygnować.
Czasami spotykałem jego nieustępliwe spojrzenie. Widział co robię i zaczynał się irytować. Nasza niema potyczka trwała już ponad tydzień. Jednak tego właśnie chciałem. Wkurzyć go, zirytować na tyle, żeby w końcu się poddał. Nie miało być łatwo, Tom był typem nieustępliwym. Trafił swój na swego. 

-Cześć, Black - po drugiej stronie stołu pojawił się jeden z obozowych łączników. Na blacie wylądował talerz z obiadem, a chłopak usiadł ciężko na ławce. Kiwnąłem mu głową, nie zamierzając odrywać uwagi od leżących przede mną dokumentów. Rozmowa z nim niezbyt mnie interesowała.
-Tom wzywa cię do siebie - powiedział po chwili, pakując sobie do ust wielką pryzmę makaronu. Nadstawiłem uszu, ale wciąż skrobałem piórem po pergaminie. Uzupełniałem ważny raport. Czegokolwiek Tom ode mnie potrzebował, mogło to przecież chwilę poczekać.
-Pilnie, Black - usłyszałem znowu. Uniosłem na niego spojrzenie i westchnąłem ciężko. Nie zamierzał dać mi spokoju.
Niespiesznie pozbierałem ze stołu papiery, zakręciłem kałamarz i jednym ruchem różdżki odesłałem wszystko do mieszkania. Chłopak sprawiał wrażenie, jakby popędzał mnie spojrzeniem. Dopiłem jeszcze do końca kawę, odstawiłem kubek i z głośnym westchnieniem wstałem od stołu. 

-Wreszcie! - usłyszałem już od wejścia do namiotu. Tom miał zniecierpliwioną minę. Stał opierając się o stół, na którym leżała wielka mapa - Długo każesz na siebie czekać.
-Tyle obowiązków, sam wiesz jak jest - uśmiechnąłem się do niego obłudnie. Tom omiótł mnie tylko surowym spojrzeniem. Powoli, powoli tracił cierpliwość.
-Póki co twój główny obowiązek jest tutaj - postukał palcem w mapę - I lepiej, żebyś się skupił. To będzie ryzykowna akcja.
Podszedłem do stołu, a Seaborn dotknął różdżką mapy. Niewidzialna ręka namalowała na pergaminie maleńką smoczą postać. Powoli przemieszczała się między skałami na północ od obozu.
-Pojawił się wczoraj. Przyleciał z południa. Wstępne rozeznanie jeszcze trwa, ale musimy się spieszyć. Nasza czujka widziała na stoku kilku Śmierciożerców.
-W porządku. Kiedy mam wyruszyć? - zapytałem, szacując w myślach, że droga może zabrać co najmniej parę godzin.
-Byłbyś gotów za godzinę?
-Nie dotrę tam przed zmrokiem.
-Trzeba się spieszyć. Teleportujemy się.
Spojrzałem się na niego ze zdziwieniem. Zwykle nie towarzyszył mi w akcjach.
-Teleportujemy?
-To delikatna sprawa. Będzie niebezpiecznie, chcę, żebyś miał obstawę.
-Znam się na swojej robocie. - powiedziałem cierpko.
-Nie możemy ryzykować. Smok to jedno, śmierciożercy drugie. - odparł twardo i wiedziałem, że nie ma się co unosić dumą. Wzruszyłem więc tylko ramionami.
-Mogę ruszać choćby teraz. 

 

***

 

W górach wiał silny, wilgotny wiatr. Ciężkie chmury i gęste powietrze zapowiadały ulewny deszcz. Rozejrzałem się dookoła, poszukując śladów obecności smoka. Tom wyglądał na zaniepokojonego. Właśnie dlatego wolałem chodzić na misje sam. Już walka z bestią pochłaniała dużo uwagi, nie mówiąc o plączących się pod nogami gapiach.
-Lepiej tu zostań - mruknąłem cicho do Toma i ruszyłem przed siebie. Na kilku skałach widniały ślady po ostrych pazurach, albo uderzeniu ciężkim ogonem. Zacisnąłem palce na różdżce. Tym razem miałem ze sobą tylko ją. Zrezygnowałem z kuszy, po tym jak w starej księdze odnalazłem petryfikujące zaklęcie większej mocy. Trzeba było nadal trafić w odsłonięty punkt, ale miałem wrażenie, że to i tak bardziej humanitarny sposób niż ta zabawa ze strzałami.
Po kilku krokach wgłąb niewielkiego skalnego przesmyku zobaczyłem w końcu naszą zgubę. To nie był duży smok. Miał złote opalizujące łuski i błoniaste skrzydła. Na grzbiecie aż do ogona jeżył się rząd ostrych kolców. Odnotowałem w pamięci, że na nie należy uważać. Bestia siedziała pod skalną ścianą, warując nisko na łapach. Zobaczyła mnie niemal od razu, a ja ledwo zdążyłem uskoczyć przed wyplutym strumieniem ognia. Z daleka usłyszałem głośne przekleństwo Toma. Amator, pomyślałem, przewracając oczami. Smok zerwał się na tylne nogi, rozłożył skrzydła i wabiony głosem Seaborna wypruł w górę niczym strzała. Tego właśnie się obawiałem. Wymierzyłem do niego z różdżki, ale chybiłem o włos. Smok zanurkował w powietrzu i zniknął mi z oczu.
Ruszyłem biegiem z powrotem do Toma. Wypadłem na płaską równinę otoczoną z każdej strony wysokimi blokami skalnymi. Tom stał jakieś dwadzieścia metrów dalej, z różdżką w pogotowiu i zaciętą miną, ale widziałem, że się bał. Po smoku nie było ani śladu.
Usłyszałem go, zanim zobaczyłem. Świst powietrza rozpruwanego skrzydłami bestii zaalarmował mnie, z której strony spodziewać się ataku. Uchyliłem się w ostatniej chwili, zanim ostry jak brzytwa ogon rozorał ziemię obok mnie.
-Padnij! - wrzasnąłem na Toma, który stał jak kołek wbity w ziemię. Rzucił się na bok, a tam, gdzie jeszcze chwilę temu stał, pióropusz ognia stopił kawał skały. 

image


Smok zawrócił, a ja wiedziałem, że to jest prawdopodobnie moja jedyna szansa. Zamachnąłem się mocno i wycelowałem. Promień zaklęcia ze świstem pomknął w stronę bestii. Musiałem kolejny raz uskoczyć, gdy znokautowane w locie cielsko gruchnęło o skały tak, że ziemia się zatrzęsła.
Wstałem i głośno dysząc ze zmęczenia podszedłem do smoka. Leżał ogłuszony, a dym leciał mu z nozdrzy. Odwróciłem się w stronę Toma. Zbierał się z ziemi, krew leciała mu z rozciętego czoła a na ramieniu pod nadpaloną kurtką widać było świeże oparzenia. Pomogłem mu wstać i uniosłem różdżkę, żeby wyleczyć mu rany.
-Nie trzeba - wydyszał, podnosząc rękę - Opatrzą mnie w medycznym.
-Nie ufasz mi? - Zapytałem unosząc jedną brew.
Ale chyba był zbyt zmęczony, żeby mi odpowiedzieć.
-Daj spokój. Może nie jestem uzdrowicielem, ale chyba lepiej, żebym cię trochę poskładał zanim Emma cię zobaczy w tym stanie.
Tom spojrzał się na mnie raz jeszcze i skinął głową.
Wymruczałem kilka zaklęć, które znałem jeszcze z czasów w Anglii. Mary zadbała o to, żeby każde z nas znało chociaż podstawy. To wystarczyło, żeby wyleczyć rozcięcie na czole i zdezynfekować oparzenia. Na koniec zabezpieczyłem mu ramię bandażem.
-Syriusz, nie wiem jak ci dziękować... - wysapał po wszystkim.
-Daj spokój, pięciolatek zrobiłby to lepiej. - odparłem ze śmiechem.
-Uratowałeś mi życie. Ten smok by mnie załatwił. - pokręcił głową i spojrzał na stopione skały.
-Tak, cóż. Możemy uznać, że masz u mnie dług. - zaśmiałem się raz jeszcze.
Tom chwilę patrzył się na mnie z zaciętą miną.
-Wiem, na czym ci zależy. Ale zrozum... - powiedział to tak cicho, że ledwo dosłyszałem. Chwilę jeszcze lustrował mnie spojrzeniem, po czym skapitulował. Westchnął głęboko i zamknął oczy. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej swoje wieczne pióro oraz kawałek pergaminu i naskrobał na nich kilka słów. Wsunął mi karteczkę do ręki.
-Tam ją znajdziesz. 

 

***

 

Teleportowałem się na tonącej w deszczu wiejskiej drodze. Spojrzałem jeszcze raz na kartkę z adresem i ruszyłem przed siebie. Lawirowałem między kałużami i co jakiś czas odświeżałem tarczę chroniącą mnie przed zmoknięciem. Przez kilka minut nie widziałem na swojej drodze ani jednego domu. Zacząłem już sam wątpić, czy adres był prawidłowy. A może Tom chciał mnie tylko zmylić? Jednak nagle w miejscu, w którym przed chwilą widziałem tylko niekończącą się dziką łąkę, zmaterializowały się dwa nieduże domki. Stały samotnie po dwóch stronach błotnistej drogi z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Rozejrzałem się raz jeszcze. Była oczywiście możliwość, że zaraz zaroi się tu od Śmierciożerców. Jednak czy Tom wystawiłby mnie na pewną śmierć?
Huk deszczu trochę osłabł i wtedy to usłyszałem. Z domku po lewej stronie dobiegł mnie dziewczęcy, perlisty śmiech. Śmiech, który znałem aż za dobrze. Nie miałem więc wątpliwości. Ruszyłem w tamtą stronę. Furtka okazała się otwarta, podszedłem więc prosto pod drzwi i nacisnąłem dzwonek. Śmiech ustał jak za dotknięciem różdżki.
Nie przemyślałem zbyt dobrze mojego nagłego pojawienia się w kryjówce Meadowes. Nazajutrz po otrzymaniu od Toma adresu wstałem wcześnie, ubrałem się i teleportowałem od razu na miejsce. Teraz zacząłem dostrzegać minusy tego planu. A raczej jego braku. Cisza, która zapadła w środku, potwierdziła mnie w tym, że niespodziewane wizyty raczej nie były w tym miejscu czymś pożądanym. Cóż. Stało się. Wcisnąłem dzwonek raz jeszcze i czekałem.
W końcu z cichym skrzypnięciem drzwi się otworzyły. Nie stała w nich jednak Meadowes. 


-Kim jesteś? - zapytał groźnie chłopak, który zatarasował sobą wejście. Był dość szczupły, ale jego postawa pokazywała gotowość do walki.
Uniosłem wysoko brwi.
-Zastałem Meadowes? - zapytałem, uśmiechając się do niego protekcjonalnie.
-Kim jesteś? - powtórzył, robiąc krok w moją stronę.
-Godryk Gryffindor, a ja z kim mam przyjemność? - odparłem, nie ruszając się z miejsca. Goryla sobie znalazła, trzęsę się ze strachu.
-To prywatna posesja - powiedział, pokazując mi ruchem głowy, że mam cofnąć się na ulicę.
Nie zamierzałem ustąpić, ale trafiłem na twardego zawodnika. Byłem na jego terenie, może nie należało od razu pakować się w bójkę. Prychnąłem pod nosem i wyszedłem za furtkę. Zadowolony? Oparłem się o metalowe pręty bramy i spojrzałem na chłopaka nieustępliwie.
-Szukam Meadowes.
-Nie znam. - odparł tamten i odwrócił się, żeby odejść. Zaśmiałem się pod nosem. Żartujesz sobie? Byłem pewien, że ona jest w tym domu. Otworzył drzwi, by wejść do środka a ja wydarłem się na całą ulicę:
-Hej, Meadowes! Nie karz na siebie czekać! Zaszczycisz mnie łaskawie swoją obecnością?!
Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Za plecami blondyna natychmiast pojawiła się znajoma twarz. Oczy Dorcas były okrągłe ze zdziwienia. Patrzyła się na mnie, jakby za jej furtką stała szyszymora. Uśmiechnąłem się triumfalnie.
-No cześć, Meadowes.
-Syriusz... co tu robisz? - wyjąkała zdziwiona i już chciała wyjść na ganek, ale jej obrońca od siedmiu boleści złapał ją za ramię.
-Wracaj do środka - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie spodobało mi się to. Naprawdę miałem się z tym gościem pojedynkować, żeby pozwolił mi z nią porozmawiać? Nie ma problemu!
-Czekaj. To przecież nie jest możliwe... Co tu robisz Syriusz? - zapytała, nadal na mnie patrząc, jakbym był jakimś przewidzeniem.
-Dorcas, proszę cię... To może być pułapka...
-Zapewniam cię, stary, że gdyby to była pułapka, nie czekałbym grzecznie za furtką. - odparłem, uśmiechając się do niego cynicznie.
-Kim jesteś? - kolejny raz to samo. Przewróciłem oczami.
-Dobrze już dobrze. Syriusz Orion Black III, niechlubny syn Oriona i Walburgi ze Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków. A co zapewne bardziej cię interesuje, członek Zakonu Feniksa. - wyrecytowałem trochę się już niecierpliwiąc - Mam się również wylegitymować? Czy tyle ci wystarczy? A tak, jeszcze dowód, że ja to naprawdę ja. Pomyślmy... Meadowes, pamiętasz bal na szóstym roku i tą wariatkę, która rzuciła się na ciebie z zazdrości o moją skromną osobę? Tyle wystarczy, czy mam kontynuować?
-Wystarczy! - zawołała Dorcas, podnosząc dłonie do góry. Mimo to nadal spoglądała na mnie z niedowierzaniem. Potem przeniosła proszące oczy na swojego ochroniarza, a on po chwili wahania puścił jej rękę. Podeszła do mnie powoli i zatrzymała się pod furtką. Znowu zaczynało padać. 

image


-Jak to możliwe, Black? Jak mnie znalazłeś?
-Cóż, właściwie nic prostszego. Wymagało to tylko walki na śmierć i życie z pewnym smokiem. Ale widzisz Meadowes, jak ja się dla ciebie poświęcam? - uśmiechnąłem się do niej pogodnie.
Zaśmiała się cicho, chyba nie wiedząc, czy żartuję, czy mówię serio.
-Pożegnaliśmy się.
-Zmieniłem zdanie. Po co komu pożegnania?
-Przecież w końcu odejdziesz. Wiesz, że ja nie mam już gdzie iść. 
-Przemyślałem sprawę. Ty nie masz gdzie iść, a ja się nigdzie nie wybieram.
Dorcas patrzyła się na mnie w milczeniu, próbując zapewne ocenić, czy mówię poważnie.
-Jeśli teraz żartujesz...
-Nic z tych rzeczy, Meadowes. Nie chcę się z tobą żegnać. - powiedziałem poważnie. Naprawdę chciałem, żeby mi uwierzyła.
Znowu zapadła między nami cisza. Dorcas patrzyła się na mnie w napięciu, a ja cierpliwie czekałem na jej decyzję.
Nie powiedziała już nic. Nacisnęła tylko klamkę i otworzyła furtkę, wpuszczając mnie do swojego świata.

 


Linki do zdjęć: 

  • http://eternalroleplay.tumblr.com/post/135390876985/ben-barnes-gif-hunt
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872370918289/
  • https://historyrph.tumblr.com/post/124268588540/below-are-138-gifs-of-amanda-seyfried-in-les

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz