poniedziałek, 25 grudnia 2017

rozdział 58

Alicja:
Wiedziałam. Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!! Teraz mogłam to wykrzyczeć każdemu, kto tylko mi się nawinął. Widziałam, że było im głupio, że mnie wcześniej nie słuchali.
Oczywiście nie wierzyłam też w ten kit, który Black nam wciskał. Że niby stęsknił się za zamkiem, że czas już zrobić jakiś porządny dowcip i że niby nie mógł się oprzeć wizji zagrania McGonagall na nosie. Jasne, jasne. Może i były to jakieś powody, ale na pewno nie przyjechał tu po to. Ja doskonale wiedziałam, co go tu przyciągnęło, nawet jeśli on sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
Dla mnie to, co łączyło jego i Dor, było naprawdę tragiczne. Bo ile to już lat oboje próbowali odnaleźć do siebie drogę, a ciągle coś im przeszkadzało? Jednak byłam święcie przekonana, że taka miłość nie zdarza się każdemu. Nawet jeśli tego sami nie widzieli. No bo nie ulega wątpliwościom, że coś jak magnes ich do siebie ciągnęło.
-Brawo, Al. Dowiodłaś swego - szepnął mi do ucha James, kiedy szliśmy z Syriuszem odnieść jego kufry.
-Nie chcę nic mówić, ale mogliście mnie słuchać od początku - powiedziałam, podnosząc dumnie głowę.




Syriusz:
W Hogwarcie czas pędził na złamanie karku. Miałem tyle do roboty, tak wiele rzeczy do obgadania i też wielkie grono osób do odwiedzenia, że dopiero po dwóch dniach pobytu w zamku udało mi się pójść do Meadowes. 
Wszedłem do skrzydła szpitalnego i od razu skierowałem się w stronę zasłoniętego parawanem łóżka. Odsłoniłem zasłony i przystanąłem, żeby przyjrzeć się z dala jej twarzy. 
-Siemasz, Meadowes. - powiedziałem i podszedłem bliżej. 
Nie spodziewałem się żadnej reakcji, ale poczułem się trochę niezręcznie, kiedy nie spotkałem się z typowym dla niej pyskowaniem, albo chociaż pogardliwym spojrzeniem. 
-No proszę, jaka milcząca - mruknąłem i zwaliłem się na łóżko koło niej. 
-Co tam u ciebie słychać? Reszta mówiła, że nic tylko tu leżakujesz. Fajnie masz. A inni muszą pracować. Umiesz się ustawić w życiu, Meadowes. Ile czasu już tak leżysz? Pielęgniarka powiedziała, że prawie wcale się nie budzisz. Wszyscy się martwią. Każdy siedzi tu, mówi do ciebie, a ty nic... co się z tobą dzieje, co? 
Zamilkłem. Przyjazd tutaj był dla mnie dużym wyzwaniem, już od dłuższego czasu zastanawiałem się nad tym, co tak naprawdę się między nami działo. Chciałem to rozprostować, ale kiedy tak siedziałem tutaj i patrzyłem się na jej twarz, nie potrafiłem rozmawiać z nią inaczej niż tak jak zawsze. Potyczki słowne, przekomarzanie się i sarkazm z cynizmem. Nie chciałem tego, naprawdę. Ten czas, kiedy jej nie było dał mi do myślenia.
-Tak sobie myślę, że gdyby Regulus żył, to byłby jego ostatni rok. Pewnie od razu po wejściu do zamku natknąłbym się na jego wredny uśmieszek i miałbym ochotę mu przyłożyć. No ale niestety. Brakuje mi go. Wiem, wiem jak to brzmi, ale naprawdę. Nie podziękowałem ci nigdy za to, że byłaś przy mnie, kiedy zginął. Byłaś jedyną osobą, która tak naprawdę pomogła mi przez to przejść. I wiem, że zachowywałem się czasem głupio, ale co zrobić? Taki już jestem. W każdym razie mówię to po to, żeby ci przekazać, że lepiej, żebyś z tego wyszła. Bo jeżeli twojego wrednego uśmiechu zabraknie, to nie wiem naprawdę, co mi pozostanie.
Westchnąłem głęboko i nie mogąc już wytrzymać tej ciszy, odparłem: 
-Meadowes, ja... dobra, właściwie nie wiem, co mogę ci powiedzieć. Po prostu czas wstawać i już. Pewnie nic ci nie da to, że tu przyjechałem, ale po prostu chciałem pokazać, że jestem. No ale skoro nie jesteś rozmowna, to będę już leciał. 
Wstałem z łóżka czując, że nie wytrzymam dłużej tego ciężaru, który towarzyszył mi odkąd tu przyszedłem.
Byłem już przy drzwiach, kiedy nagle drzwi składziku z lekami otworzyły się, głośno waląc o ścianę, a pielęgniarka wypadła stamtąd jak oparzona. Pobiegła do łóżka Meadowes i zaczęła wykrzykiwać jakieś zaklęcia. Nie miałem pojęcia, co się działo, ale rzeczywiście. To było coś dziwnego. 
W kilku krokach już byłem koło nich. 
-Co się dzieje? - zapytałem, ale zanim otrzymałem odpowiedź, minęła chwila wypełniona skomplikowanymi zaklęciami. Jedyne, co byłem w stanie zauważyć i co odchodziło od normy, to bardzo przyspieszony oddech Dor. 
-Budzi się - wysapała w końcu pielęgniarka. 
Przykucnąłem koło łóżka i złapałem rękę Dorcas. 
-Dawaj, Dorcas. To już czas - szepnąłem jej do ucha i w chwilę później byłem świadkiem, jak jej powieki powoli się uniosły, pokazując jej niebieskie oczy. Nie wiedziała co się dookoła niej działo, była przerażona. 
Nachyliłem się nad nią i wziąłem jej twarz w dłonie. 
-Dorcas, spokojnie, poznajesz mnie? - szepnąłem, patrząc się jej głęboko w oczy. 
-Ja... gdzie Autua... - zaczęła dukać pojedyncze słowa, rozglądając się ze strachem dookoła. 
-Spokojnie, kochana, jesteś bezpieczna, w Hogwarcie z przyjaciółmi, nic ci nie grozi - powiedziała pielęgniarka, odpychając mnie na bok. 
Dor ścisnęła mnie mocno za rękę.
Nie wiedziałem, co robić, więc po prostu siedziałem na podłodze koło jej łóżka i trzymałem jej dłoń. Po kilku minutach pielęgniarka opuściła ręce, ciężko dysząc. Przetarła twarz krawędzią fartucha i powoli przeniosła na mnie spojrzenie.
-No i po sprawie - szepnęła, a głos jej delikatnie zadrżał ze zmęczenia.
-Co się tak właściwie stało? - zapytałem, a ona wskazała końcem różdżki na Dorcas. Zerknąłem w jej stronę, leżała tak jak wcześniej. Spała.
-Nasza panienka Meadowes się wybudziła - odparła i poszła z powrotem w stronę składziku na leki.
Zerwałem się z podłogi i ruszyłem za nią.
-To dlaczego śpi? - zapytałem, zagradzając jej drogę. Potrzebowałem wyjaśnień!
-Jest wykończona. Ale za parę godzin obudzi się już zupełnie. Wcześniej była w śnie podtrzymywanym eliksirami i magią. Czekaliśmy aż wszystkie jej obrażenia dobrze się wyleczą. Teraz można powiedzieć, że będzie powoli wracać do żywych. - powiedziała i zamknęła mi drzwi przed nosem.
Zerknąłem jeszcze raz na Meadowes i westchnąłem głęboko. Ale numer.


Lily:
Weszliśmy do skrzydła szpitalnego. Jeden za drugim wślizgnęliśmy się do środka, żeby nie zwrócić uwagi pielęgniarki. Na palcach przeszliśmy całą salę i najciszej jak się dało, odsłoniliśmy zasłonę.
Na łóżku siedziała ona. Chuda, wymizerniała, blada jak ściana, ale żywa.
-Dor - wyrwało mi się, kiedy podeszłam do niej szybko i mocno przytuliłam. Dorcas nie odwzajemniła uścisku. Siedziała tak jak wcześniej i z przestrachem mierzyła nas spojrzeniem.
-Poznajesz nas, prawda? - zapytał Remus niepewnie, a ona, nadal nic nie mówiąc, drgnęła pod kołdrą.
-Hej, młoda - zaczął James, występując z szeregu. Przysiadł na krawędzi łóżka i wziął ją za rękę - Powiesz coś?
-Gdzie Autua? - wyszeptała, dystansując się od niego. James wyraźnie pobladł. Uśmiechnął się do niej łagodnie i odchrząknąwszy, zaczął niezręcznie:
-Autua jest... później cię do niego zaprowadzę, teraz musisz jeszcze wypocząć. Jak się czujesz?
-To nieprawda, czy tak? - zapytała po chwili, ignorując pytanie Jamesa.
-Kochanie, to przecież my - powiedziała łagodnie Alicja i pogładziła ją po policzku.
-To niemożliwe, nie nie - zaczęła kręcić głową, a jej zapadnięte oczy zaszły łzami - Nie róbcie mi tego. Ile już razy... Pozwólcie mi wrócić. Proszę.
-Dorcas, o czym ty mówisz? Uspokój się. Dokąd chcesz wracać, to twój dom - Alicja cofnęła rękę i spojrzała się po nas ze strachem.
-Do celi. Pozwólcie mi wrócić do celi - Dorcas już zupełnie się rozpłakała. Teraz to każde z nas pobladło. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.
-Co ty pleciesz, Meadowes? - usłyszałam cyniczny, uszczypliwy głos Syriusza.
Spojrzałam się na niego oskarżająco, jak on mógł teraz ją tak traktować? Ale o dziwo zadziałało. Dorcas utkwiła w nim spojrzenie, przez chwilę świdrowała go wzrokiem, po czym szepnęła:
-Black. To niemożliwe.

***

Siedzieliśmy u niej na zmiany. Teraz raczej była przytomna, ale nic nie mówiła. James w końcu powiedział jej, że Autua umarł w chwili zjawienia się w Dolinie Godryka. Wtedy zupełnie zaniemówiła i odcięła się od nas. Patrzyła się w sufit, leżąc płasko na materacu. My też nic nie mówiliśmy, każdy zrozumiał, że było jej ciężko, bo Autua stał się przez te miesiące jej najbliższą osobą. Może nawet bliższą niż ktokolwiek z nas.
-Dorcas, proszę cię, powiedz coś - westchnęłam po dwóch dniach, a ona skłoniła głowę w moją stronę i zobaczyłam jej wielkie, smutne oczy.
-Co? - zapytała zachrypłym głosem i nagle łzy pociekły jej z oczu.
-Cokolwiek. Nie musisz opowiadać, co się działo, ale nie zamykaj się tak. Mów o czymkolwiek.
-Pamiętasz, jak w zeszłym roku słuchałyśmy w kółko jednej płyty? Jak ona się nazywała...
-Wiem! Dor, zaraz wrócę. Przyniosę ją. - powiedziałam i wybiegłam od razu, uradowana, że wyraziła ochotę na zrobienie czegokolwiek.
-Mam! - zawołałam, kiedy wróciłam zadyszana z dormitorium. Nie odpowiadałam na pytania nikogo z reszty paczki, kiedy nagle wleciałam do wieży Gryffindoru i wyleciałam tak samo szybko, tylko z płytą Bowiego w ręce. - Mam, mam!
Przetransmutowałam jej szafkę nocną w niewielki adapter i włączyłam muzykę.
Całe Skrzydło Szpitalne wypełniła melodia, którą obie tak dobrze znałyśmy.
-O tak, to to. - westchnęła Dor, a na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
Wróciły wspomnienia, kiedy całe noce i dnie byłyśmy razem, bawiłyśmy się, uczyłyśmy i życie było sto razy łatwiejsze, kiedy tu, w Hogwarcie, naszymi największymi zmartwieniami były lekcje, nauczyciele i zawirowania miłosne.
-Jak jest z tobą i James'em? - zapytała nagle, a ja uśmiechnęłam się, rumieniąc.
-Dobrze - szepnęłam, spuszczając oczy. Chwilę się powstrzymywałam, ale zaraz oparłam głowę na jej ramieniu i powiedziałam:
-Ach, Dor. Jest naprawdę cudownie. Chociaż teraz znowu stał się gwiazdą Hogwartu i czasem nie da się z nim żyć, to myślę, że lepiej i tak być nie może.
-Kocha cię. Zawsze cię kochał - wyszeptała, a jej głos delikatnie zadrżał.
-Dor... - podniosłam głowę i wzięłam jej twarz w dłonie - O co się teraz martwisz? Masz Max'a.
Ostatnie dwa słowa uświadomiły mi, że faktycznie był ktoś taki jak Maxwell. Hogwart skutecznie wyrzucił go z listy moich zmartwień.
Dorcas też szerzej otworzyła oczy i zapytała:
-Max? Gdzie on jest?
-Wyślę mu sowę, niech przyjeżdża. Jeśli tylko tego chcesz... - dodałam na koniec, zawieszając głos. Nie byłam przekonana, czy to dobry pomysł. Teraz znowu byliśmy tylko my, nasza paczka. Max jakoś nie do końca do nas pasował. Miałam wrażenie, że zdrowiej byłoby dla niej chociaż przez pewien czas zostać w znajomym środowisku.
-Oczywiście, że chcę. Kocham go. - wyszeptała, uśmiechając się na samą myśl o Maxwellu. A więc tak miało być. Jeśli tylko miał jej pomóc, to nie zamierzałam się spierać.
I od tej chwili Dorcas zaczęła się powoli powoli otwierać. Każdego dnia odrobinkę, ale to było coś, z czego cieszyłam się jak nigdy. Bo każdego dnia było minimalnie bliżej tego, co utraciliśmy kilka miesięcy temu.


Mary:
W Hogwarcie czułam się jak na froncie w trakcie walki ze Śmierciożercami. Niestety po drugiej stronie do boju nie stawali ludzie w czarnych pelerynach i maskach tylko Remus. Dobrze znany wszystkim, kochany, dobry Remus. Mój Remus.
Dlaczego musiałam z nim walczyć? Może nie z nim, ale z samą sobą. Tyle razy ledwo powstrzymywałam się, żeby nie przyjść do niego i nie wypłakać mu się w ramię, albo nie przytulić, albo pocałować w policzek w chwili, kiedy dookoła było mnóstwo zakochanych par. Ja też chciałam miłości, a moja jedyna miłość była przecież tutaj.
To w czym tkwił problem?
"Przecież podjęłaś dobrą decyzję, Mary, oddałaś pierścionek" - powtarzałam sobie w myślach, ale z każdym kolejnym powtórzeniem mniej w to wierzyłam. Z czasem zaczęłam wyrzucać sobie podjęcie takiej, a nie innej decyzji. A spoglądając na Remusa, pierwszym odruchem, który musiałam hamować w sobie z całych sił, było rzucenie się mu w ramiona i obsypanie pocałunkami.
Było mi zdecydowanie łatwiej, kiedy nie widywałam go codziennie.
-Cześć - usłyszałam nad sobą jakiś niewyraźny dźwięk. Podniosłam głowę i oczywiście, no bo niby jak inaczej, zobaczyłam właśnie jego twarz. Ściągnęłam słuchawki, a moje książki spadły na ziemię, kiedy nerwowo pociągnęłam za kabel walkmana.
Remus schylił się i pozbierał moje podręczniki razem ze wszystkimi notatkami, które mi z nich powypadały.
-Dzięki - powiedziałam, nie patrząc się mu w twarz. Zaczęłam ze zdenerwowania poprawiać włosy, co chwilę zakładając je za uszy.
-Proszę - powiedział, wręczając mi kurtkę. Dopiero teraz odważyłam się na niego spojrzeć. O co mu chodziło? Po co mi ta kurtka?
-Porywam cię. - oznajmił.
-Że co proszę? - zapytałam, a on pociągnął mnie za rękę i bez słowa zaczęliśmy iść szybko w stronę wyjścia ze szkoły. Od razu za bramą teleportował się.
Brakowało mi tchu. Najpierw ten szybki marsz, potem od razu teleportacja, która wyssała ze mnie resztki oddechu, a ułamek sekundy później uderzył we mnie wiatr tak silny, że musiałam zakryć twarz dłońmi, żeby odzyskać równowagę. Dopiero po jakiejś sekundzie odsłoniłam twarz i zobaczyłam, gdzie byliśmy.
Polana w lesie, dookoła same wysokie na kilkanaście metrów w górę drzewa. Zakazany Las. Spojrzałam się pytająco na Remusa. Obserwował wszystko dookoła. Był jakiś przybity, jego nastrój pasował dokładnie do pochmurnego, ciężkiego jak ołów nieba.
-I co myślisz? - zapytał, a ja zdębiałam.
-Dlaczego tu jesteśmy? - zapytałam cicho, patrząc się na grube korzenie pod moimi stopami.
-Pomyślałem, że...
-Że co, Remus? - zabrzmiało to tak ostro i srogo, że aż się sama zdziwiłam, a on cofnął się o krok.
-Że moglibyśmy się spotkać na neutralnym gruncie, omówić to wszystko...
-Na neutralnym gruncie, tak? To nazywasz neutralnym gruntem? Zakazany Las? Tu w każdej sekundzie coś może nas zabić, upolować, pożreć! - krzyknęłam, żeby było mnie słychać przez rozszalały wiatr, ale i nieźle wyprowadzona z równowagi.
-Nie złość się. Wydawało mi się, że tu lepiej niż w Hogwarcie i tyle.
-O czym chcesz mówić? - zapytałam, przywołując się do spokoju.
-Nie jest między nami dobrze ostatnio. Oddaliliśmy się od siebie, ta cała sprawa Dorcas i jeszcze nasze prywatne tragedie nie wpłynęły najlepiej na to co między nami. Kiedyś się przyjaźniliśmy, a teraz czasami mam wrażenie, że mnie po prostu nie lubisz. - powiedział spokojnie. Merlinie. Czy naprawdę myślał, że go już nie lubię?
-Nie, Remus, skąd. - szepnęłam, przysiadając na jednym z grubych korzeni.
-Zależy mi na tobie tak samo jak wcześniej. Jesteś moją najbliższą osobą. - wyznałam, wpatrując się w niego ze smutkiem.
-To dlaczego się tak zepsuło?
-Wiesz dlaczego. - powiedziałam i spuszczając wzrok. Remus sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął przede mną dłoń z pierścionkiem.
-Dlatego. - powiedział, a ja kiwnęłam głową. Przypatrywałam się jego twarzy z delikatnym uśmiechem i starałam się zgadnąć, co zaraz powie.



-Wiesz, nie chciałem, żeby to tak wyszło wtedy. Z tymi oświadczynami. Wiem, że za bardzo się pośpieszyłem, nie byliśmy na to gotowi. Ale zrozum, ja wtedy się naprawdę bałem. Widziałem to wszystko, co się działo, te okropieństwa wojny... właśnie zginął brat Syriusza i przestraszyłem się. Co, jeśli tobie by się coś stało? I nie chciałem czekać ani chwili dłużej.
Mówił to wszystko tak szybko, niemalże na jednym oddechu. Widziałam, że wiele go kosztowały te wyznania. Zwykle ukrywał swoje emocje, nawet przede mną. Pierścionek nadal błyszczał na jego dłoni. Nie żałowałam tamtej decyzji. To prawda, że nie byliśmy na to po prostu gotowi. Ale czemu się to tak posypało? Tego żałowałam jak niczego innego. Że nie zawalczyłam.
Kiedy skończył mówić, pokiwałam powoli głową i po paru sekundach ciszy zakłóconej tylko hukiem wiatru, zapytałam:
-To co teraz?
Remus wzruszył ramionami. Kto to mógł wiedzieć? Byliśmy zupełnie zagubieni. Nagle ni stąd ni zowąd schował pierścionek do kieszeni i wyciągnął do mnie rękę.
-Witaj, jestem Remus Lupin - powiedział, uśmiechając się.
-Witaj? - zapytałam i podałam mu dłoń. Nie wiedziałam, do czego zmierzał.
-No dawaj, przedstaw mi się. Zaczynamy od samego początku.
Pokręciłam głową ze śmiechem.
-Jestem Mary. Miło mi cię poznać, Remus - odparłam, po czym mocno go przytuliłam. 


Alicja:
-Dor! - zawołał James, jeszcze zanim zamknęliśmy drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Kilku pacjentów podskoczyło ze zdziwienia w łóżkach.
-Nie drzyj się - ofuknęła go Lilka, dając mu kuksańca w bok.
-Oj ty znowu zaczynasz, co?
-Zamknijcie się oboje - powiedziałam i podbiegłam w podskokach do łóżka Dorcas.
-Przenosimy cię - obwieściłam, a ona zrobiła nieco zdziwioną minę - No co się tak dziwisz? Możesz już chodzić, lekarstwa masz, a my przypilnujemy, żebyś wszystko ładnie brała. Po co masz więc siedzieć w tej kostnicy?
Nie protestowała. Po prostu pokiwała powoli głową i spuściła nogi na podłogę. Kiedy stanęła o własnych siłach, nawet się nie zachwiała, chociaż jej stopy były wciąż całe posiniaczone i spuchnięte. Widziałam, jak zaciska mocno zęby, ale nawet nie pisnęła. Byłam pełna podziwu dla tego, jak twarda się zrobiła. Ale co musiała przejść, żeby nawet przy nas nie chcieć się otworzyć?
-Co się będziesz męczyć, Doruś. - powiedział James i zanim się zdążyła odezwać, wziął ją na ręce, jakby nic nie ważyła.
Przeprowadzka Dor do dormitorium była ekspresowa. Przelewitowałyśmy wszystkie jej rzeczy do wieży i zaprowadziłyśmy ją prosto do łóżka. 
-Odpoczywaj. - powiedziałam, stawiając na stoliku nocnym imbirową herbatę. 
Uśmiechnęła się blado i szepnęła: 
-Wiecie, że nie musicie tego wszystkiego robić. 
-Ale chcemy - powiedziała Lily. 
-Chcemy być przy tobie. - dodałam i włączyłam gramofon. 
Jednak ledwo pokój wypełniły pierwsze dźwięki naszej ulubionej piosenki, drzwi otworzyły się z takim rozmachem, że aż rąbnęły o ścianę, a my podskoczyłyśmy zdziwione. 
-Frank! - warknęłam, marszcząc złowrogo brwi. 
-Wybacz, Al, ale mamy problem. - powiedział zadyszany. 
-I oczywiście ja muszę go rozwiązać. - powiedziałam. Pokiwałam głową, przyjmując z godnością ciężar odpowiedzialności z ogół. 
-Zaraz wrócę - powiedziałam do dziewczyn, wzięłam mojego kochanego mężulka za rękę i wyprowadziłam do salonu. 
-No to o co chodzi? - zapytałam, a on wskazał na coś za moimi plecami. Odwróciłam się i wytrzeszczyłam oczy. 
-O nie. O nie nie nie!




 
Linki :
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/13472548174/carey-mulligan-gifs
  • http://giphy.com/search/leighton-meester