sobota, 17 listopada 2018

rozdział 69

Lily:
Umówiłam się z Mary, że spróbujemy wyciągnąć z domu Alicję. Bardzo rzadko się widywałyśmy, każda z nas była zajęta pracą i codziennymi sprawami, ale nie dało się nie zauważyć, że Al od pewnego czasu nie uczestniczyła w życiu publicznym i bardzo się wycofała ze społeczeństwa. Przyczyna? Oczywiście wyjazd Frank'a. Odkąd został aurorem, Zakon wysyłał go na długie i niebezpieczne misje. A biedna Ali za każdym razem odchodziła od zmysłów, martwiąc się o niego. Rozumiałam ją. Kiedy James wyjeżdżał, wysłany gdzieś przez Zakon, też się bałam.
Wyszłam przed dom, odliczając w pośpiechu kilka srebrnych sykli. Podniosłam różdżkę i po chwili przede mną zatrzymał się Błędny Rycerz, a moja skrzynka na listy odskoczyła z piskiem.
-Witam w Błędnym Ryce...
-Wiem, wiem. Dzień dobry. - przerwałam konduktorowi, kiedy zaczął swoją standardową mowę powitalną.
-Stratford upon Avon. Proszę bardzo. - wręczyłam mu odliczone monety i weszłam do środka. Konduktor zmierzył mnie obrażonym spojrzeniem i zamknął drzwi. Autobus natychmiast ruszył szalonym tempem naprzód.
-Mary! - ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam ją na jednym z miejsc przy oknie. Podeszłam do niej przedzierając się przez rzędy jeżdżących po podłodze krzeseł,.
-Jesteś. Jak dobrze. Co u ciebie, Lily? - zapytała, uśmiechając się szeroko i przytuliła mnie.
-Świetnie. Wieki się nie widziałyśmy.
-Na zebraniach zakonu nigdy nie było czasu. - szepnęła, zerkając na konduktora, który rozmawiał z kierowcą, czyszcząc sobie paznokcie.
-Wiem. Słyszałaś o tym co się ostatnio wydarzyło? - wystarczyło jedno jej spojrzenie, a już wiedziałam, że Mary też dostała wiadomość od Remusa.
-To straszne. Marlena McKinnon była świetną czarownicą.
-I cała jej rodzina... napisałam o tym Syriuszowi. Wściekł się. Odpisał, że Travers i reszta zapłacą za to.
-Mam nadzieję, że nie będzie próbował żadnych głupot. - Mary wyglądała na przejętą. Znając temperament Syriusza, to rzeczywiście było się o co martwić. Już dawno stało się jasne, że śmierciożercy czyhali na co lepszych czarodziejów, jakby to było jakieś chore polowanie. Dumbledore na ostatnim zebraniu poinformował nas, że nasza paczka może być kolejnym celem, a szczególnie Syriusz i James. Byli nie tylko bardzo utalentowani i silni, ale też wielokrotnie podpadli Czarnemu Panu. Ciarki mnie przechodziły po plecach, kiedy tylko o tym myślałam.
Autobus nagle zahamował tak, że Mary zleciała z krzesła, a ja uderzyłam głową o szybę.
-Stratford upon Avon! - zawołał konduktor obojętnie, jakby wcale nie zauważył, że ja rozcieram sobie czoło, a Mary tyłek.
Z ulgą wyszłyśmy na zewnątrz. Błędny Rycerz zniknął w ułamek sekundy.
Dom Longbottom'ów stał nad strumieniem, więc musiałyśmy przejść kilka uliczek, zanim go zobaczyłyśmy. Dzikie wino pięło się po ścianie aż do okna ich sypialni na piętrze. Za szybą zauważyłam ruch. Wzięłam mały kamyczek ze żwirowej ścieżki i rzuciłam nim w szybę.
-Alicja! - zawołałam, a po chwili jej głowa wyjrzała na zewnątrz.
-Dziewczyny? Co wy tu robicie?
-Przyszłyśmy urządzić ci babski wieczór.
Alicja uśmiechnęła się szeroko.
-Już wam otwieram! - I zniknęła za oknem. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła przed nami Al ubrana w koszulę nocną. 
-Jest trzynasta - zauważyła Mary, marszcząc brwi, a Ali wzruszyła tylko ramionami i zaprosiła nas gestem do środka. 
-Właściwie skąd wiedziałyście, że nie będę dzisiaj w pracy? - zapytała, kiedy zdejmowałyśmy kurtki w przedpokoju. 
-Od Syriusza. Ostatnio bywał w ministerstwie i powiedział, że wzięłaś wolne na parę dni. 
-No tak. Nadal nie wiem jak mi się to udało. Ciągle jest tyle pracy. Co chwila jakieś zaginięcia. Mroczne Znaki na niebie przynajmniej cztery w tygodniu. No i te wszystkie przesłuchania... naprawdę nam nie ufają. W zeszłym tygodniu Wizengamot przesłuchiwał mnie trzy razy! 
-Aż tak? 
-Dbają o to, żeby nie było kreta. Wśród aurorów to szczególnie ważne. 
Al rzeczywiście wyglądała na przemęczoną. Była bledsza niż zwykle i miała podkrążone oczy. Chyba pojawiłyśmy się w samą porę. 
Mary zaparzyła nam świeżą kawę i wyszłyśmy na werandę. 
To był chyba jeden z ostatnich ciepłych dni. Czuło się w powietrzu, że lato zmierzało do końca. Postanowiłyśmy cieszyć się słońcem póki jeszcze było można. 
-Opowiadajcie co u was. Czuję się, jakbym nie widziała was milion lat. - powiedziała Alicja, kiedy usiadłyśmy na wiklinowych fotelach, a z kuchni przyleciał talerzyk z ciastkami domowej roboty. 
-U mnie całkiem dobrze. - zaczęła Mary i wzięła dużego łyka kawy. Widać było, że wahała się, czy nam coś powiedzieć czy nie. Kiedy odstawiła kubek na stolik odparła: 
-Postanowiłam, że otworzę własny sklep. 
Reakcja była natychmiastowa. Obie z Alicją najpierw wytrzeszczyłyśmy oczy i zamrugałyśmy szybko, a potem uśmiechnęłyśmy się szeroko i zaczęłyśmy wypytywać o wszystko. 
-Jak to? Kiedy? Skąd ten pomysł? Mary to super! Mega pomysł! - przekrzykiwałyśmy się, a Mary robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy. 
-Najpierw to będzie bardzo skromne miejsce. Nie mam za dużo pieniędzy, więc na początku będzie trudno, ale mam ogromną nadzieję, że mi się uda. Znalazłam niewielki lokal w Londynie. Wszystkie rośliny i zioła będę hodować u siebie w ogrodzie, a potem zobaczymy. - wyjaśniła. Pomysł, żeby otworzyć kwiaciarnię był po prostu cudowny! Mary miała zawsze rękę do roślin i naprawdę to lubiła. 
-Ale co z twoim stażem w św. Mungu? Przecież tak się starałaś, żeby się tam dostać. - zapytała Alicja. 
-Postaram się to jakoś pogodzić. Potrzebuję jeszcze przynajmniej kilku miesięcy, żeby dostać uprawnienia Magomedyka. Jakoś dam radę. Najlepiej by było, gdybym miała do kwiaciarni wspólnika... - tutaj spojrzała się na mnie. Na początku nie zrozumiałam, o co chodzi, ale w końcu dotarł do mnie sens jej słów. 
-Ja? Merlinie, Mary, przecież... jesteś pewna? - zapytałam, bo nadal nie chciało mi się wierzyć. 
Też kochałam rośliny i na zielarstwie w Hogwarcie radziłam sobie całkiem nieźle. No ale nie byłam przekonana, czy bym sobie dała radę. 
-Jeśli tylko się zgodzisz. Lily od razu sobie pomyślałam o tobie. Nie znam nikogo, kto jeszcze miałby wybitny z owutemu z zielarstwa. No i jesteś geniuszem eliksirów! Slughorn cię uwielbiał. 
Zerknęłam na Alicję. Na jej twarzy mieszało się zdziwienie i uradowanie. Odetchnęłam głęboko i zamyśliłam się, rozważając wszystkie za i przeciw. W końcu, gdy doszłam do wniosku, że w zasadzie nie było żadnych przeciw, odparłam: 
-No, niech będzie. 
-Tak? - pisnęła Mary, prawie podskakując na krześle. 
-Tak! - zaśmiałam się. Przecież jakieś pół godziny temu, kiedy wychodziłam z domu, nawet by mi przez głowę nie przeszło, że coś takiego się zdarzy. 
-Ale mam jeszcze jedną nowinę! - zawołałam, przekrzykując uradowane śmiechy i piski dziewczyn. 
-Ostatnio rozmawiałam sobie z Jamesem... i planujemy zamieszkać razem. - powiedziałam szybko na jednym wydechu, uśmiechając się jak głupi do sera. Zaraz potem o mało nie ogłuchłam od głośnego aplauzu Mar i Ali. Obie zerwały się na równe nogi i zaczęły mnie ściskać, co chwila powtarzając, że były pewne, że niedługo do tego dojdzie. 
Nagle jednak Alicja bardzo spochmurniała i odparła buntowniczo: 
-A co ten Potter sobie wyobraża? Że niby macie mieszkać razem, ty będziesz prała, sprzątała i gotowała? A jakie z tego mają być dla ciebie korzyści? Oczywiście. Faceci zawsze tacy sami i nigdy się nie zmienią! Żeby tylko im było wygodniej! 
-Ali, o czym ty w ogóle mówisz? - zapytała Mary, starając się zachować powagę, ale widać było, że to szczere oburzenie bardzo ją rozbawiło. 
-O ślubie oczywiście! - wykrzyknęła buntowniczo Alicja, a ja zaczerwieniłam się jak dojrzały pomidor. 
-Nie no Ali, co ty. Przestań. Jaki ślub? - wymamrotałam, bo bardzo mnie to speszyło. 
No jasne, czasem sobie wyobrażałam, jakby to było, gdyby James mi się oświadczył, gdybyśmy byli małżeństwem i takie tam, ale bez przesady! Nie planowałam teraz wychodzić za mąż. Miałam dopiero dwadzieścia lat! Alicja i Frank to było co innego. W ich przypadku nie było żadnych wątpliwości odkąd mieli po szesnaście lat, że skończą przed ołtarzem. Jednak ja i Potter mieliśmy troszkę inną przeszłość. Po prostu na razie mi się nie spieszyło.
-Przecież się kochacie. Tak czy nie? 
-No... no tak. - zmieszałam się jeszcze bardziej. 
-Ja rozumiem, Potter rzeczywiście może się wydawać wiecznym chłopcem, ale ci, którzy go znają, wiedzą, że wydoroślał i jest całkiem odpowiedzialny. No i dla ciebie, Lily, dałby się Avadą strzelić. 
-Ja wcale nie chcę, żeby dla mnie się dawał strzelić Avadą! - zawołałam, czerwona po cebulki rudych włosów. Nie widziałam najmniejszego powodu, żeby tak od razu się hajtać. Pewnego dnia czemu nie, ale teraz było nam dobrze po prostu w tym układzie.
-Co wy na to, żeby pójść nad rzekę? Mogłybyśmy popływać. To jeden z ostatnich ciepłych dni. - wtrąciła się Mary. Spojrzałam się na nią z wdzięcznością, bo miałam już dość tej rozmowy. Przewróciła mi w głowie wszystko do góry nogami i nie wiedziałam już kompletnie co myśleć. 
-Dobry pomysł - powiedziałam, wstając. Wzięłam puste kubki po kawie i zaniosłam je do zlewu w kuchni. Transmutowałyśmy nasze ubrania w kostiumy kąpielowe i wyszłyśmy na dwór. Żeby dojść do rzeki z domu Longbottom'ów wystarczyło zejść po trawiastym zboczu. 
Kiedy dotknęłam palcami wody, okazała się dużo zimniejsza niż przypuszczałyśmy. Prądu właściwie nie było, więc Alicja pobiegła do domu po materace do pływania i jednym machnięciem różdżki je napompowała. Usiadłam z Alicją na jednym, Mary zajęła drugi, a na trzecim umieściłyśmy miseczki z różnym łakociami i butelkę wina. 
Pływało się bardzo przyjemnie. Słońce mocno grzało, nikt nam nie przeszkadzał, więc bez skrępowania rozmawiałyśmy o wszystkim, co nam przyszło do głowy, a żaden trudny temat już się nie pojawił. Opróżniłyśmy jedną butelkę wina, a potem kolejną. 

grafika summer, friends, and black and white

Omówiłyśmy szczegółowo dni, w czasie których się nie widziałyśmy. Ostatni raz, gdy udało nam się dłużej porozmawiać był w pociągu powrotnym z Hogwartu. Potem widywałyśmy się tylko sporadycznie na zebraniach Zakonu Feniksa, jednak za każdym razem wszystkie byłyśmy w biegu i czasu starczało tylko na pomachanie ręką, albo uśmiech na odchodne. Alicja miała rację. Była wojna i nikt nie miał czasu na zacieśnianie więzi, czy luźne pogawędki. Ministerstwo Magii miało masę roboty, nie wiadomo było komu można ufać, a kto jest szpiegiem. Codziennie dochodziły nas pogłoski o zaginięciach, brutalnych mordach i tajemniczych planach, które miał Voldemort. 
-Tutaj dzień przed wyjazdem Frank'a na misję. Na motorze Syriusza. Trochę się bałam, ale okazało się mega fajnie. Polecieliśmy do Francji. - powiedziała Alicja, pokazując nam fotografię, którą zabrała z domu. 


-Ale super. Nie wiedziałam, że Frank umie na tym jeździć. 
-Bo nie umie. To jakieś wariactwo. Myślałam, że się rozbijemy. - Alicja się zaśmiała, ale widać było, że to wspomnienie wiele dla niej znaczyło. 
-O a to jakie ładne zdjęcie, Lily. James je robił? - zapytała Mar, wskazując na jeszcze jedną fotkę. 
-Tak. To z tego wyjazdu nad morze. 


-Jeszcze te trzy. Merlinie, jakbym chciała tam jeszcze wrócić. To jak zupełnie inny świat. Zupełnie, jakby śmierciożercy nie mieli tam dostępu. Było tak spokojnie... - rozmarzyłam się, patrząc na fotografie z naszego wyjazdu. Byłam tam bardzo szczęśliwa i gdybym mogła, to zamieszkałabym z James'em właśnie tam. 


-Mary, a twoje zdjęcia? Mówiłaś, że też kilka wzięłaś. - zapytała Al, a Mary machnęła ręką. 
-Co wy, w porównaniu do waszych przygód, to moje życie wieje nudą. No wiecie, praktyki w szpitalu św. Munga wysysają mi wszystkie siły. Kiedy wracam do domy po prostu rzucam się w objęcia mojego ulubionego kochanka, Morfeusza. Poza tym raz na jakiś czas jakaś robótka dla Zakonu. Tylko parę razy udało mi się spotkać z Remusem i... 
-Zaraz, zaraz! - przerwałam jej - Z Remusem Lupinem? 
-No... tak. 
-Mary... - zaśpiewała Alicja, poruszając sugestywnie brwiami. 
-Tak mam na imię. O co wam chodzi? No tak, wy pewnie myślicie, że ja i Remus coś ten teges... To już przecież było. Mamy ten etap dawno za sobą. - Mary roześmiała się bardzo głośno. Spojrzałam się na Alicję, która uśmiechała się pod nosem i mogłam postawić różdżkę, że myślała o tym samym co ja. Ale nie ciągnęłyśmy tego dalej, obiecując sobie w duchu, że jeszcze do tego wrócimy. 
-No pokaż te zdjęcia w końcu. 

Andrew Garfield Hand Stand GIF

-Godryku! Co wy tu robiliście? - zapytałam, przyglądając się bliżej zdjęciom. 
-Zaczarowaliśmy tak huśtawkę... ale potem przyszli tacy mali mugole i musieliśmy szybko zwiewać - zaśmiała się Mary, a potem z pobłażliwością spojrzała się na drugą fotografię. - Remus tu próbował jakiegoś czaru, nie wiem co to było, znalazł go w jakiejś starej książce ojca. Chyba coś wzmacniającego. No ale potem prawie zleciał z tego dachu. Ledwo udało mi się go złapać. No ale zdjęcie całkiem fajne. 
-Jest super! I ty mówisz, że masz nudno? 
-Słuchajcie, nie ma już wina - powiedziała nagle Alicja, zaglądając do trzeciej butelki, którą opróżniłyśmy gdzieś po drodze. Miałyśmy wyśmienite humory. 
-To co, zawijamy do brzegu? - zapytałam, a one pokiwały głowami i czarami przyspieszyłyśmy prąd wody, który doprowadził nas bezpiecznie do trawiastego zbocza przy domu Al. 
Rosło tam wysokie drzewo, którego jedna gałąź zwieszała się tuż nad wodę. Niezbyt zgrabnie wdrapałyśmy się na nią, zanosząc się głośnym śmiechem. Wygodnie usiadłyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać na jeszcze jeden, bardzo ważny temat. 

reminds me of days down by the creek on elijah creek road where my grandpa lived for many years!:

-Jak myślicie, co się teraz dzieje z Dorcas? - zapytałam, wpatrując się w pomarańczowe niebo. Słońce już zachodziło i dopadła mnie melancholia. Mary zamyśliła się głęboko, zanim powiedziała: 
-Myślę, że jest gdzieś tam, po drugiej stronie świata, bezpieczna i mam nadzieję, że szczęśliwa. 
-Dumbledore na pewno o nią zadbał. Wątpię, żeby śmierciożercom udało się ją znaleźć. Są w końcu takie zaklęcia, które sprawiają, że zupełnie znikasz i nikt nie może cię odnaleźć. - dodała Alicja. 
Miałam nadzieję, że tak właśnie było. Bardzo się o nią martwiłam. Minęły miesiące, odkąd zabrał ją świstoklik. 
-Merlinie, to takie straszne, co ją spotkało. Nie wyobrażam sobie nawet, jak to musi być tam w niewoli u Same-Wiecie-Kogo. To cud, że to przeżyła. A teraz nadal jest w niewoli. 
-Lily, przecież to dla jej dobra. 
-Ale jak długo będzie musiała się ukrywać? Z dala od całego jej świata. Do końca życia? Przecież ma dziewiętnaście lat! 
Mary pociągnęła nosem. Zauważyłam, że po policzku spłynęła jej łza. Oparłam głowę na jej ramieniu i już po chwili na naszej gałęzi wszystkie trzy przytulałyśmy się mocno. 
Na tle pomarańczowo-różowego nieba pojawiła się mała czarna kropka, która z każdą sekundą rosła. Zbliżała się w naszą stronę, aż w końcu dało się zauważyć, że to duża brązowa sowa z gazetą zwiniętą w rulon, przywiązaną do nóżki. 
-Ali, to chyba do ciebie - szepnęłam nad jaj ramieniem i Alicja wyplątała się z naszych ramion. 
-Accio sakiewka - mruknęła Al, a zaraz do jej ręki przyleciała, brzęcząc monetami, sakiewka z pieniędzmi. Sowa poczekała aż Alicja odwiąże jej od nogi numer Proroka Wieczornego i wrzuci knuta do woreczka przy drugiej nóżce. Potem rozłożyła wielkie skrzydła i odleciała. 
-Prenumerujesz Proroka? Przecież oni tam piszą jedno kłamstwo za drugim! Nie wiadomo już, czy naciska na niego Sama-Wiesz-Kto, czy Ministerstwo. - zdziwiłam się, gdy Ali rozkładała gazetę. 
-To, że prenumeruję, nie znaczy, że wierzę we wszystko, co piszą. 
-Ale płacąc za to, wspierasz tą całą fałszywą propagandę. 
Alicja spojrzała się na mnie świdrującym wzrokiem. Mary wyjęła jej z rąk gazetę i zajrzała do środka. 
-Będąc aurorem muszę mieć kilka źródeł informacji. Nie mogę opierać się tylko na tym co mów...
-Dziewczyny! - zawołała Mary, przekrzykując Alicję. - Patrzcie na to! 
W jej głosie zabrzmiało przerażenie. Wepchnęła mi w ręce Proroka otwartego na stronie, na której nagłówek krzyczał czerwonymi literami: 

DORCAS MEADOWES ZAMORDOWANA


James:
Wyszedłem poza granice zabudowań Doliny i teleportowałem się z głośnym trzaskiem. W centrum Londynu był jak zwykle duży ruch, ogłuszył mnie ryk aut i gwar głosów. Miasto tętniło życiem jak wielki żywy organizm, ludzie przepychali się spiesząc i pędząc gdzieś, nie dostrzegali grożącego im niebezpieczeństwa.
Ruszyłem chodnikiem, mijając jaskrawe wystawy sklepowe, co chwila popychany i szturchany przez innych przechodniów. Skręciłem szybko w jedną z mniejszych uliczek i zaraz uwolniłem się od tłumu. Słysząc wciąż z daleka ryk głównej ulicy, poszedłem dalej, zagłębiając się coraz bardziej w mroczny zaułek. W końcu stanąłem naprzeciwko obdrapanych drzwi na których wisiała złuszczona tabliczka z napisem 'usługi krawieckie na każdą kieszeń'.
Skupiłem się i wyciągnąłem z pamięci zdanie, które przekazał mi Dumbledore. Natychmiast nad drzwiami niewidzialna ręka wykaligrafowała napis, który na brudnej ceglanej ścianie jarzył się zlotem:

Kwatera główna Zakonu Feniksa. Przyjacielem będąc, wejdź i nie troskaj się. Wrogiem zaś, odejdź i zapomnij.

Nacisnąłem klamkę, drzwi od razu ustąpiły. W holu było ciemno i pachniało kurzem. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem korytarzem w stronę kolejnych drzwi. Kiedy i je otworzyłem, ogarnął mnie harmider, porównywalny do tego w samym centrum Londynu. W dużym pokoju na środku stał wielki stół, zawalony papierami, pustymi kałamarzami i zużytymi piórami. Dookoła niego toczyło się mnóstwo ludzi w szatach czarodziejskich. Niektórzy biegali, inni chodzili w tą i z powrotem, wszyscy krzyczeli jeden przez drugiego. Dopiero po chwili dostrzegłem jeszcze kogoś siedzącego pośrodku tego zamieszania. Dumbledore zajął wygodny fotel i złączywszy czubki palców, obserwował tłum z wyrazem uprzejmego zainteresowania na twarzy.
-Profesorze! - zawołałem, ale mój głos utonął w hałasie. Przecisnąłem się między ludźmi do stołu i stanąłem przed nim.
-Profesorze, dostałem pańską wiadomość. Co tu się dzieje?
-James, doskonale że jesteś. Mamy tu, jak widzisz, małe posiedzenie.
-Ale co się stało? Wysłał mi profesor patronusa, że mam natychmiast przybyć do kwatery.
-No tak. Ma to niejako związek z tym całym zamieszaniem. A dokładniej rzecz ujmując, to z tym. - wskazał głową na stół. Na stercie map, raportów i innych papierzysk leżała strona wydarta z Proroka Wieczornego. Wziąłem ją w ręce i zamarłem.
Dorcas Meadowes zamordowana! - krzyczał nagłówek. Wpatrywałem się w niego jeszcze przez chwilę. Nie mogłem w to uwierzyć. Spojrzałem na artykuł.
"Dzisiaj w godzinach porannych Ministerstwo Magii zostało zawiadomione o włamaniu, do którego doszło w jednym z czarodziejskich miejscowości na południu kraju. Kiedy funkcjonariusze Departamentu Przestrzegania Prawa udali się na miejsce zgłoszenia, zastali tam nie tylko ślady włamania, ale również ciało należące do młodej czarownicy - Dorcas Meadowes. Dziewczyna była zeszłoroczną absolwentką Hogwartu, ostatnią potomkinią rodu Meadowes, której rodzice zginęli dwa lata temu. Nie podlega wątpliwości, że Dorcas Meadowes padła ofiarą ataku Śmierciożerców, chociaż nad domem nie pojawił się Mroczny Znak. Na zmasakrowanym ciele dziewczyny aurorzy znaleźli znaki, które według nich jednoznacznie mówią, że Meadowes została zamordowana przez Sami-Wiecie-Kogo osobiście..."
Przerwałem czytanie. Zaschło mi w ustach.
Spojrzałem się na Dumbledore'a. Niebezpiecznie zachybotał mi się przed oczami. Niech powie, że to jakieś kłamstwo! Prorok musiał się mylić!
-Profesorze... To przecież niemożliwe. - powiedziałem nieprzytomnie, mnąc gazetę.
-Masz rację, ciężko w to uwierzyć. - westchnął Dumbledore.
-Przecież miała być bezpieczna. Miałeś o to zadbać! - mój z początku cichy ton nagle zmienił się w krzyk. To nie mogła być prawda! On miał ją ochronić! Wszyscy w sali zamilkli i spojrzeli się na mnie przenikliwie. Jednak dla mnie fakt że właśnie wrzasnąłem na samego Dumbledore'a był niczym w porównaniu z tą tragedia.
-James, spójrz się na to od drugiej strony. Sytuacja wcale nie jest beznadziejna. Po przeanalizowaniu faktów, można dojść do wniosku, że jest nam to nawet na rękę.
Nie wierzyłem własnym uszom. Ostatkami silnej woli powstrzymywałem się przed rzuceniem na niego jakiejś klątwy. Jak mógł mówić takie rzeczy?!
W tym momencie drzwi do salonu otworzyły się na oścież i do środka wbiegły Lily, Mary i Alicja. Ruda trzymała w rękach tą samą stronę Proroka co ja.
-Profesorze! To nie może być prawda!
-Dorcas musi żyć!
Wszystkie były jednakowo blade a oczy miały wielkości kafli. Mary wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
-Och, panno Macdonald proszę oddychać. Dorcas żyje i ma się dobrze. Przed godziną dostałem list od jej opiekuna i naprawdę wszystko z nią w porządku.
Teraz to ja wytrzeszczyłem oczy. Nagle zabrakło mi tchu i poczułem, że głowa zaczyna mnie bardzo boleć. Z ogromnym oporem zacząłem mozolnie łączyć ze sobą fakty. Zrobiło mi się bardzo głupio, kiedy pomyślałem sobie, że przed chwilą nawrzeszczałem na Albusa Dumbledore'a i o mało go nie pobiłem.
-Ale... Czy to znaczy że...
-Że to wszystko tylko farsa wymyślona przez Śmierciożercow? Tak, to właśnie to. - oznajmił Dumbledore z miną, która wcale nie wskazywała na to, że czuł się jakoś urażony moim ostatnim wybuchem. Przeciwnie, nadal miał dość pogodną twarz i kręcił młynka palcami.
-Ale... po co to wszystko? - zapytała Lily, gdy na jej twarz zaczęły powracać kolory.
-Jak podejrzewam mieli kilka powodów, którymi mogli się kierować. Po pierwsze, Dorcas nieźle zalazła im za skórę, kiedy ośmieliła się uciec z ich twierdzy. Jej jedynej się to udało i nie chcieli stracić twarzy. No i wiele osób ją znało i wiedziało, że jest bardzo utalentowana i ma, nie taką znowu częstą, bardzo silną moc magiczną. Podejrzewam, że wielu czarodziejów, po przeczytaniu tego artykułu, poczuło się jeszcze bardziej zagrożonych. Zapewne jest to również rodzaj groźby w jej stronę. Jakby Voldemort mówił "to jeszcze nie koniec, jeszcze cię dopadnę. Tak właśnie skończysz".
Dziewczyny wzdrygnęły się na samą myśl o tym.
-Merlinie, to straszne. Jak ona musi się czuć. Mam nadzieję że nie dostaje Proroka - jęknęła Lily a Dumbledore z szerokim uśmiechem odparł:
-Och, oczywiście, że dostaje. Z tego co napisał mi Desire mają tam niezły ubaw. Sam żałuję trochę, że nie jestem na jej miejscu.
Zmarszczyłem brwi. Nie byłem do końca pewien, czy zobaczenie własnego nekrologu w gazecie byłoby takie zabawne.
-Ale co jest najważniejsze - ciągnął Dumbledore już poważnym tonem - to żebyście wy, jako osoby jej najbliższe, wdali się w rolę. Niech myślą, że połknęliśmy haczyk. Bo smutna prawda jest taka, że najłatwiej jest odnaleźć osobę, która jest uznana za martwą. Wystarczy jej jeden niewłaściwy krok i pokazanie się w złym miejscu o złej porze, a cały świat okrąży plotka, że zmarła Dorcas Meadowes była widziana jako całkiem żywa. A Śmierciożercy nadstawiają uszu.
Pokiwaliśmy głowami. Żałoba po Dorcas wcale mi się nie uśmiechała, ale jeśli to było dla jej bezpieczeństwa, to oczywiście chciałem zrobić wszystko, co tylko się dało.
Dumbledore przestrzegł nas jeszcze, żebyśmy nikomu poza naszą paczką nie mówili o prawdziwej wersji. Cały świat miał uwierzyć, że Dorcas naprawdę umarła.


Remus:
Przyleciałem do Kwatery najszybciej, jak mogłem. W holu przed wejściem do salonu zebrań zderzyłem się z Syriuszem.
-Cześć, Syriusz, widziałeś to? - zapytałem, stojąc z ręką na klamce. Łapa kiwnął tylko głową i nic nie powiedział. Był nienaturalnie blady, ręce mu się trzęsły. Sam też byłem przerażony. Kiedy rodzice zawołali mnie, żeby pokazać mi artykuł, od razu ruszyłem w drogę. Black wyglądał jednak dużo gorzej. Trochę tak, jakby przybiegł na własnych nogach aż do Londynu. Na wygniecioną koszulę naciągnął krzywo w pędzie rozciągnięty sweter. W dłoni ściskał różdżkę, jakby chciał komuś dołożyć jakąś klątwą.
Nacisnąłem klamkę, żeby w końcu dowiedzieć się czegoś od Dumbledore'a, ale w tym samym momencie drzwi otworzyły się z impetem. Gdyby nie Syriusz, pewnie runąłbym do tyłu na ziemię, ale na szczęście złapał mnie, kiedy już traciłem równowagę. Na korytarz wyszła Alicja.
-Godryku, przepraszam cię, Rem!
-W porządku, dzięki, stary. - klepnąłem w ramię Black'a. On jednak nie zwrócił na to uwagi. Wbił oczy w Al i zapytał:
-Alicja, wiesz już coś?
-Tak, chodźcie. Reszta zaraz wyjdzie. Wytłumaczę wam.
Weszliśmy do jednego z zagraconych gabinetów. Alicja zaczęła nam opowiadać to, co wyjawił im Dumbledore. Z każdym jej słowem czułem, że supeł w moim brzuchu się rozluźniał. Widziałem po twarzy Syriusza, że czuł to samo. Kiedy Ali skończyła, Syriusz uśmiechnął się blado i powiedział, że musi jeszcze pogadać o czymś z dyrektorem.
-Widziałeś, jak się przejął? - zagadnęła Alicja, wskazując głową na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Black.
-Chyba jak my wszyscy. Merlinie, co za koszmar. - westchnąłem.
-Weź, to było straszne. Myślałam, że to się stało naprawdę. Lily prawie na zawał nie zeszła. Ale biedny Syriusz, jak on musiał się przestraszyć. - Al mimo dramatycznego tomu sprawiała wrażenie, jakby postawa Syriusza bardzo ją ucieszyła.
Pokręciłem głową z uśmiechem. Przed nią chyba nic by się nie ukryło. Na pewno była świetna w pracy aurora, ale tropienia przyjaciół mogła sobie czasami oszczędzić.
Kiedy Ali już wychodziła, nagle coś mi się przypomniało.
-Alka, zaczekaj. Słuchaj, wiesz coś o Peterze? Od kilku tygodni nie mam od niego żadnych wiadomości. Zastanawiam się, czy wszystko u niego w porządku.
Odwróciła się do mnie i widziałem, że intensywnie myślała. W końcu, wciąż się nad czymś zastanawiając, powoli odparła:
-Nieeee, chyba nic nie wiem. Ale to rzeczywiście dziwne. Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
-Dzięki.
-Wybieramy się z James'em i dziewczynami do baru. Idziesz z nami?
-Zaczekam na Syriusza, chciałem z nim jeszcze pogadać.
-No to do zobaczenia. - pocałowała mnie w policzek, wzięła płaszcz i zniknęła za drzwiami.
Wszedłem do salonu. Jak zawsze było tam sporo ludzi. Syriusz siedział przy stole, koło Dumbledore'a i rozmawiał z nim przyciszonym głosem.
-To jak? Uda się to jakoś załatwić? - dotarł do moich uszu jego głos.
-Pomyślę nad tym, Syriuszu. Zobaczę, co da się zrobić.
-Przecież pan może wszystko. To pan tutaj dowodzi. - chociaż stałem daleko, usłyszałem doskonale tą nutę nacisku w jego słowach.
-Rozkaz wyszedł od kogoś innego. Nie mam na wszystko wpływu. Ale mogę ci obiecać, że zrobię to, co będzie w mojej mocy.
-Niech będzie - odparł Łapa i podał mu rękę. Wyglądał jakby chciał już wstać i odejść, ale w ostatniej chwili coś jeszcze mu się przypomniało.
-Mam jeszcze jedną prośbę... - zawahał się i badawczo przyjrzał dyrektorowi. Kiedy zorientował się, że Dumbledore ma nadal bardzo dobroduszną minę, kontynuował:
-...Ta moja misja. Zostało jeszcze kilka dni, ale chciałem dowiedzieć się, gdzie dokładnie będę wysłany...
-Niestety, Syriusz. Nie mogę. Ale mogę ci obiecać, że raczej się nie zawiedziesz. - powiedział tajemniczo Dumbledore. Potem zerknął prosto na mnie, uśmiechnął się i dodał:
-A teraz już lepiej się zbieraj. Chyba ktoś na ciebie czeka.
Syriusz podążył za jego wzrokiem, a kiedy mnie zauważył, pokiwał głową, jeszcze raz uścisnął dyrektorowi rękę i ruszył w moją stronę.
-Cześć, Rem. Myślałem, że poszedłeś z resztą.
-Chciałem jeszcze z tobą pogadać. Nie mówiłeś, że masz misję.
-Za tydzień wyjeżdżam. - powiedział obojętnym tonem. Chyba fakt, że dłuższy czas miało go nie być nie robił na nim żadnego wrażenia. Trochę mu się nie dziwiłem. Syriusz nigdy tak naprawdę nie miał domu. Na Grimmauld Place w dzieciństwie nie zaznał ciepła rodzinnego, a odkąd uciekł, pomieszkiwał u różnych przyjaciół, albo u wuja. Jednak nigdzie tak naprawdę nie zapuścił korzeni. Było mu chyba łatwiej nie przywiązywać się do miejsc ani do ludzi. Był trochę jak ten bezpański pies, który nie ufał obcym, oswoić go było trudno i zawsze był zdany sam na siebie. Nawet, gdy ktoś oferował mu pomoc. Chyba tylko Hogwart był dla niego jak dom.
-Potrzebujesz czegoś? - zapytałem, ale domyślałem się, jaką dostanę odpowiedź.
-Poradzę sobie. Muszę dopiąć kilka spraw na ostatni guzik.
-A skąd będziesz wyjeżdżał? Moglibyśmy cię odprowadzić, pomachać chusteczką...
Syriusz zaśmiał się, a zabrzmiało to jak szczeknięcie psa.
-Dam wam znać.
Wyszliśmy z kwatery głównej Zakonu i teleportowaliśmy się do Doliny Godryka. Gdy doszliśmy do centrum miasteczka, pierwsze co zobaczyliśmy, to dziewczyny stojące na drodze i zarzucające trampki na drut telefoniczny. Rozpoznałem w nich buty, które w Hogwarcie często nosiła Dorcas.











Linki do zdjęć: 
  • https://weheartit.com/entry/312353908
  • https://pl.pinterest.com/pin/45036065008431425/
  • https://pl.pinterest.com/pin/652810908473800172/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872365833729/
  • https://pl.pinterest.com/pin/828099450229944905/
  • http://a-boy-smoker.tumblr.com/
  • http://december.ml/
  • https://giphy.com/gifs/andrew-garfield-hand-stand-jBH2Mg3Tg86dy
  • https://pl.pinterest.com/pin/567453621772783863/
  • https://www.tumblr.com/tagged/zedd-beautiful-now

poniedziałek, 24 września 2018

rozdział 68

Syriusz:
Złapałem się za policzek, który pulsował ostrym bólem.
-Cholera! Przepraszam! - usłyszałem i spojrzałem się w stronę, z której zostałem tak nagle zaatakowany. Ted Tonks patrzył się na mnie z poczuciem winy i rozmasowywał sobie kostki. Poruszyłem szczęką. Nie była chyba złamana, ale spodziewałem się porządnego siniaka.
-W porządku? Syriusz, strasznie cię przepraszam. Nie spodziewałem się, że to ty...
-A, czyli mam rozumieć, że nie każdego witasz prawym sierpowym - zaśmiałem się, ale szybo przestałem, bo to tylko pogorszyło ból.
-Chodź do środka, trzeba tu coś przyłożyć - powiedział i wziął mój kufer.
-Dzięki, ale tu wystarczy proste zaklęcie - odparłem, kiedy posadził mnie na krześle w kuchni i zaczął grzebać w zamrażalniku, poszukując jakiejś mrożonki. Kiedy wyjmowałem różdżkę, do kuchni wbiegła Andromeda.
-Syriusz! Co ty tu robisz? Merlinie, co z twoją twarzą? Ktoś cię pobił?! - przeraziła się, a Ted jeszcze raz uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
-Taa, nie martw się.
-Poczekaj, zaraz to naprawię - delikatnie dotknęła mojej twarzy i nastawiła mi szczękę jakimś niewerbalnym zaklęciem. - Już po wszystkim. Ale kto cię tak urządził?
Spojrzałem się na Ted'a, a do niej zaraz dotarło.
-Ted! - zawołała szczerze oburzona.
-To pomyłka. Nigdy bym nie zaatakował Syriusza.
-A tak z ciekawości, to myślałeś, że kto jest za drzwiami? - zapytałem i z ulgą zauważyłem, że mówienie nie sprawiało mi już problemu.
Ted westchnął ciężko i spojrzał na Andromedę.
-Obawiam się, że mój ojciec - powiedziała i usiadła przy stole koło mnie.
-Stary Cygnus? A czego tu szukał?
-Poczekaj, Syriusz, nie obraź się, ale co ty tu tak właściwie robisz? - spytała mnie Dromeda, jakby przypominając sobie, że nie widzieliśmy się od dość dawna, a ja tak nagle zjawiłem się pod jej domem.
-Potrzebowałem wakacji i pomyślałem sobie... jeśli to jakiś problem, to oczywiście pójdę do hotelu.
-Nie! - krzyknęła nagle Andromeda i złapała mnie za rękę, jakbym chciał uciec - Nie, oczywiście, możesz zostać. Do jakiego hotelu... Syriusz, jesteś tu zawsze mile widziany!
Uśmiechnęła się do mnie ciepło i zerknęła na Ted'a, a on ochoczo pokiwał głową.
-To super! A wracając do poprzedniego... dlaczego wuj Cygnus miałby tu przychodzić?
Andromeda zrobiła zmieszaną minę i westchnęła ciężko. Z pewnością temat jej ojca nie był dla niej czymś przyjemnym.
-A więc ojciec... zaprosiłam go tu dzisiaj. Chciałam się dowiedzieć, co z Cyzią i czy data ślubu jest już znana. Martwiłam się o nią. Ten Lucjusz Malfoy to kawał drania.
-No i dowiedziałaś się czegoś? - zaciekawiła mnie. Rzeczywiście Malfoy wystarczająco długo czekał na to, aż Narcyza skończy szkołę i kiedy w końcu się doczekał, pewnie od razu przeszedł do rzeczy.
-Niestety. Mój ojciec przyszedł tu, oznajmił, że nie mam prawa się tym interesować i poszedł.
-No nie do końca. Jeszcze zwyzywał ją od zdrajców, szmat i dziwek. Potem poszedł. - dodał Ted, zaciskając pięści. Nic dziwnego, że miał ochotę mu przywalić. Nawet teraz te słowa sprawiły, że po policzku Dromedy popłynęła łza. Ted westchnął i przytulił ją mocno.


***


Domek Teda i Andromedy był położony na wybrzeżu. Z jednej strony domu okna wychodziły na morze, a z drugiej na miasteczko. Nie był duży, ale idealny dla tej dwójki. Wiedli w nim spokojne życie, starając się z każdego dnia po prostu cieszyć tym co mają. Ted rano wychodził do pracy, a Dromeda stojąc na progu w szlafroku machała mu na pożegnanie. Sama zajmowała się wyrobem różnego rodzaju mikstur, eliksirów i maści z magicznych ziół, które potem sprzedawała czarodziejom i mugolom. Byli naprawdę szczęśliwi i to mnie w nich bardzo inspirowało. Żyli zupełnie inaczej niż ja. Z dala od tego całego szumu i pędu. Mieszkając u nich mogłem się naprawdę wyciszyć i dobrze sobie wszystko przemyśleć. Najlepiej myślało mi się, kiedy wchodziłem na dach przez małe okno w moim pokoju. Mogłem się wtedy godzinami gapić na morze, albo na mugoli, którzy załatwiali swoje sprawy w miasteczku. A myślałem dużo. O tym, że całkiem możliwe, że świat niedługo się skończy, zniszczony przez Lorda Voldemorta i jego armię, o tym, że może wcale nie żyłem tak, jak powinienem. Że to wszystko, co robiłem dla Zakonu Feniksa, albo dla wuja Alpharda było zupełnie niepotrzebne. Wszyscy kiedyś umrzemy. O tym, że może rzeczywiście czas był znaleźć sobie kogoś i zacząć wieść normalne życie, jak mówili wszyscy dookoła.


-Widzę, że coś cię trapi - powiedziała mi pewnego dnia Dromeda, kiedy siedzieliśmy razem w kuchni. Ona rozkładała ciasto łyżką z wielkiej michy do foremek, a ja obserwowałem ją w milczeniu. Nic na to nie odpowiedziałem, więc ciągnęła dalej: 
-Znam cię od zawsze i najlepiej wiem, jak działasz. W końcu zostaliśmy wychowani w ten sam sposób. Prawda jest niestety taka, że oboje jesteśmy chorzy i nie wiem, czy kiedykolwiek wyzdrowiejemy. Szczerze mówiąc, wątpię w to. Możliwe, że przez naszą chorobę nigdy nie znajdziemy zrozumienia od innych. Nie zmienimy tego, jak działa świat. Ale to co jest najważniejsze, to żeby każdego dnia walczyć o to, żeby nasze umysły i serca nie stanęły przeciwko nam. Bo to jedyne co posiadamy. 
Spojrzałem się na nią. Miała bardzo spokojną twarz, ale w oczach widziałem to samo, co miałem w sobie. Długi, rozdzierający krzyk o pomoc. Właśnie dlatego sam nigdy nie myślałem o założeniu rodziny. Bałbym się spaprać tak własne dzieci, jak moi rodzice.
Spuściła spojrzenie i wzięła mnie za rękę. W tym krótkim uścisku naszych dłoni, wyraziliśmy to wszystko, co leżało nam na sercu. Oboje byliśmy kompletnie samotni, wygnani z naszych rodzin, porzuceni. Już jako dzieci. 
-Bardzo się cieszę, że masz Teda. - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się szeroko. 
-Tak. Ja też. On jako jedyny nie chce mnie zmienić. Po prostu przy mnie jest. Mam nadzieję, że ty też odnajdziesz taką osobę. 

***

Dni mijały, lato zaczęło dobiegać końca. Pogoda się popsuła i zamiast złocistego słońca, rano budził mnie deszcz, obijający się o szyby. Wuj Alphie co rano przysyłał mi papiery do wypełnienia, a Pam listy, których treść w skrócie brzmiała: "Syriusz, co ty do cholery wyprawiasz?! Dlaczego wyjechałeś bez słowa i już tyle czasu cię nie ma?!". Nie zawracałem sobie nimi głowy. Wiedziałem doskonale, że wcale nie była taka samotna i mogłem iść o zakład, że wcale się też nie nudziła. Poza tym wuj krył mnie, utrzymując, że mój wyjazd jest spowodowany pracą. Poza wykonywaniem obowiązków służbowych na odległość, co tydzień przychodziłem do kwatery Zakonu Feniksa na zebrania i pomagałem Alicji i Frankowi w Ministerstwie w ich pracy aurorów. 
W pewien niezwykle deszczowy dzień, siedziałem razem z Andromedą i Tedem w kuchni, pomagając robić obiad. Rozmawialiśmy wesoło o nowych rewelacjach, dostarczanych przez Proroka Codziennego, który ostatnio stał się bardzo stronniczy. 
-Naprawdę, nie mam pojęcia, co oni mają w głowie, kiedy wypisują te bzdury. Przechodzą już samych siebie. Ciekawe, czy ktokolwiek w to jeszcze wierzy... - mówiła z uśmiechem na ustach Dromeda. Nagle od strony okna rozległo się stukanie. Ted wstał i uchylił je na tyle, żeby sowa pocztowa mogła wlecieć do środka. 
-Cała przemoczona, biedactwo - powiedziała Dromeda, kiedy średniej wielkości płomykówka usiadła przed nami no stole, ociekając wodą. Odwiązałem od nóżki listy i podałem sówce skórkę od chleba. Z wdzięcznością zabrała się za jedzenie, a ja zacząłem przeglądać pocztę. 
-Ten jest dla ciebie, Ted - podałem go mu, a on zmarszczył brwi. 
-Do mnie? Sowia poczta? - zdziwił się. Był w końcu mugolem, kto ze świata czarodziejów mógł do niego pisać? Drugi list był zaadresowany do mnie, jednak nie było na nim nazwiska nadawcy. Otworzyłem kopertę i zagłębiłem się w wiadomości. Misja. Zakon Feniksa przydzielił mi misję. Przyjąłem to z chłodnym spokojem. Takie były czasy. Miałem spędzić kolejne dwa miesiące na cholernym końcu świata. Oczywiście wszystko bardzo potrzebne, bardzo niebezpieczne i bardzo tajne. Zapamiętałem co trzeba i podpaliłem pergamin końcem różdżki. Spojrzałem się na resztę i zdziwiłem się, bo Ted bardzo pobladł. 
-Co się stało? - zapytałem ostrożnie. Już myślałem, że ktoś umarł, czy coś. Ted podał mi swój list. Napisała go ta sama ręka co mój. Właściwie wiadomość była dokładnie taka sama. Podany czas i miejsce, gdzie Ted ma się stawić i informacja, żeby, po zapamiętaniu danych, zniszczył wiadomość. 
-Merlinie, czy to jest w ogóle legalne? - zapytałem, a odpowiedziała mi cisza. Andromedy nie było już w kuchni, a Ted pozieleniał na twarzy. 
-Jest wojna. Nie wiem, czy cokolwiek, co tu się dzieje jest legalne - wymamrotał. 
Przyznałem mu w duchu rację. Ale przecież on był mugolem. Jak miał się bronić? 
-Muszę porozmawiać z Dromedą. Okropnie się zmartwiła... 
-Ja to zrobię - powiedziałem do niego. Ted wymusił na twarzy uśmiech wdzięczności i usiadł przy stole. Domyślałem się, że był w dużym szoku. W końcu nikt się tego nie spodziewał. 
Wyszedłem z domu na deszcz i poszedłem w stronę szopy, która stała koło domu i służyła za warsztat. Podczas mojej wizyty w ich domu, kiedy Andromeda miała jakiś problem, chodziła zwykle tam, żeby pomyśleć. Właśnie tam była też teraz.

Znalezione obrazy dla zapytania keira knightley gif

-Cześć - powiedziałem cicho, obserwując, jak kręciła się, siedząc na huśtawce zrobionej z dużej opony. 
-Cześć. - odparła sucho, nie patrząc się na mnie. 
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, słuchając deszczu, który bębnił o metalowy dach. 
-Co o tym myślisz? - zapytałem, a ona okręciła się na oponie jeszcze szybciej. 
-To nie fair. Dlaczego on ma gdzieś jechać? Nie jest czarodziejem. To nie jego wojna. - odpowiedziała, gdy przestała się kręcić. 
Przypomniałem sobie naszą rozmowę sprzed paru tygodni. Ted był jej naprawdę potrzebny. Dla niego zostawiła swoje stare życie. Był jedyną osobą, jaką miała na całym świecie. Nie wiedziałem, co mógłbym jej powiedzieć, żeby ją pocieszyć, więc podszedłem po prostu do niej i przytuliłem ją. 
-Dowiem się co to za misja i upewnię się, że nic mu się tam nie stanie. Choćbym miał zatrudnić ochronę. Ted wróci do ciebie w jednym kawałku. 
Nagle w szopie pojawił się ktoś jeszcze - sowa, w której rozpoznałem puszczyka należącego do Longbottom'ów. Przyniosła mi list i kiedy tylko mi go doręczyła, rozpostarła skrzydła i odleciała z powrotem w deszcz. Otworzyłem list i od razu poraziły mnie jaskrawo czerwone litery:

Drogi Syriuszu, 
jak mogłeś nam nie powiedzieć, że udzielasz wywiadu w telewizji?! Lily natrafiła na niego przypadkiem i od razu wysłała nam patronusa, żebyśmy też oglądali! Dlaczego się nie pochwaliłeś?! Wypadłeś REWELACYJNIE, naprawdę brawa dla charakteryzacji, bo byłeś jeszcze przystojniejszy niż na żywo (sorry, Łapo, to pisze moja żona)! 
Ale piszemy głównie po to, żeby Ci powiedzieć, że też Cię kochamy i jesteś dla nas jak rodzina! To było takie miłe, co o nas mówiłeś, cała paczka jest tego zdania. Ale przede wszystkim CZY NAPRAWDĘ MYŚLISZ, ŻE JESTEŚMY STRZAŁEM W DZIESIĄTKĘ?! 
Merlinie, rozpłakałam się, jak to usłyszałam. Przed milionami ludzi za telewizjerami! Poważnie, Syriusz, brak nam słów. Musimy to uczcić! 
Kochamy Cię! 
Z wyrazami szacunku, 
Alicja i Frank Longbottom

Kiedy skończyłem czytać, wzniosłem oczy do góry i głośno wypuściłem powietrze. 
-Cudownie. Naprawdę cudownie. 



Lily: 
Teleportowałam się koło zasłony przeciwteleportacyjnej ochraniającej dolinę Godryka Gryffindora i spacerkiem ruszyłam w stronę domu Potter'ów. Kiedy stanęłam przed ich furtką, zobaczyłam jak pani Potter krząta się w ogrodzie i przycina kwiaty. 
-Dzień dobry - zawołałam, wchodząc do środka. Pani Potter pomachała mi ręką i z uśmiechem odparła: 
-Do James'a? Zaraz przyjdzie. Kazałam mu sprzątnąć garaż, ale już powinien skończyć. 
-Nie ma sprawy, poczekam. 
Nie trwało to jednak długo, bo po chwili zza domu wyszedł James z uśmiechem od ucha do ucha. Wziął od swojej mamy jeden z kwiatów i wręczył mi go razem z pocałunkiem w policzek. 
-Witaj - uśmiechnął się jeszcze szerzej, wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy z powrotem za miasto. Tam teleportowaliśmy się w jakieś nieznane dla mnie miejsce. Kiedy otworzyłam po teleportacji oczy, zobaczyłam łąkę tak wielką, że gdziekolwiek się nie odwróciłam otaczały nas piękne żółte kwiaty. 
-Jak pięknie! - zawołałam, a on mocno mnie do siebie przytulił. Wyrwałam mu się jednak i ze śmiechem zaczęłam przed nim uciekać. Rozpoczęła się wielka gonitwa. Bawiliśmy się jak małe dzieci i zanosiliśmy śmiechem tak, że brakowało nam powietrza. W końcu zatrzymałam się i pozwoliłam, żeby James objął mnie mocno. 
-Stęskniłaś się? 
-Nieee, chyba po prostu się zmęczyłam - odparłam od niechcenia. 
-Na pewno? - James zaczął mnie łaskotać, nadal trzymając mnie w żelaznym uścisku. 
Zaczęłam piszczeć i krzyczeć, żeby mnie puścił. Miałam okropne łaskotki i on to perfidnie wykorzystywał! 
-Na pewno? - powtórzył ze śmiechem, a ja już praktycznie leżąc na ziemi i zwijając się ze śmiechu wysapałam: 
-Tak! Tak, tęskniłam! 
Wtedy mnie zostawił, a ja odetchnęłam głęboko. 
-Nie można tak było od razu? - zapytał z uśmiechem. Był bardzo zadowolony z siebie. 
-Ale zmęczona też jestem. - powiedziałam, nadal walcząc z zadyszką. 
-Skoro tak jaśnie pani mówi, jestem do usług - powiedział teatralnie i pozwolił mi wskoczyć na swoje plecy. 

evan rachel wood love GIF

***

Kiedy zapadł zmrok, wróciliśmy do domu James'a. Leżeliśmy obok siebie w ciemności na jego łóżku, zbyt zmęczeni, żeby rozmawiać. 
-Lily... chciałbym się ciebie o coś zapytać - wyszeptał w pewnym momencie. Zerknęłam na jego twarz. Miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał. Nagle je jednak otworzył, a ja zobaczyłam najpiękniejsze na całym świecie brązowe tęczówki. 
-Tak? 
Jeszcze chwilę mierzył mnie uważnym spojrzeniem, a potem zaczął: 
-Tak sobie ostatnio myślałem... mamy już te dwadzieścia lat, jesteśmy całkiem samodzielni i kocham cię, Lily... dlatego mam taki pomysł. Ale to tylko propozycja, nie musisz się zgadzać. No ale jednak jeśli byś chciała, to dobrze, żebyś wiedziała, że ja też chcę. No więc, co powiesz na to, żebyśmy razem zamieszkali? 
Zabrało mi mowę. Czy on naprawdę to powiedział? Halo policja! Czy ja mam jakieś omamy słuchowe? Bo jeśli nie mam, to w takim razie znaczyłoby, że on chce ze mną zamieszkać. JAMES POTTER CHCE ZAMIESZKAĆ Z LILY EVANS!!! O Merlinie! 
-Lily? 
W mojej głowie panował taki chaos. Moje myśli tańczyły, śpiewały, a moje usta tymczasem odparły spokojnie: 
-Och James... oczywiście, że chciałabym z tobą zamieszkać. 
Naprawdę nie wiem, jak mi się udało cokolwiek w ogóle wybełkotać, a już wcale nie mówiąc o opanowanym tonie głosu. 
James uśmiechnął się tak uroczo, że pewnie gdybym nie leżała, zmiękłyby mi nogi. 
Wziął mnie za rękę i mocno pocałował. 



Harry, 18 lat później: 
Po świętach jeszcze parę dni spędziłem na Grimmauld Place. Następnego dnia po gwiazdce przyjechali do nas Weasley'owie, Hermiona i kilku członków Zakonu Feniksa. W domu zapanował taki gwar, że nie było chwili spokoju. Od rana do wieczora drzwi trzaskały, bo ludzie wpadali i wypadali, zostawiając sprawozdania z misji, rozkazy od dowództwa i tonę innych dokumentów. Słowem, wszędzie panował harmider i zamieszanie. 
Dorcas zniknęła w środku nocy. Kiedy obudziłem się rano, już jej nie było. Poczułem niemiłe ukłucie w sercu, ale wiedziałem, że tak musiało być. W ogóle nie powinna wracać do Anglii i teraz my musieliśmy trzymać buzie na kłódkę, żeby nie miała problemów. Zostawiła mi list. Zszedłem rano do salonu i zauważyłem błękitną kopertę leżącą na wyszorowanym stole. 

"Kochany Harry, 
domyślam się, że możesz czuć rozczarowanie, ale muszę zniknąć. Nie mam wyboru. Nikt z Zakonu nie może się dowiedzieć o tym, że wróciłam do Anglii, to było bardzo nierozsądne i niebezpieczne. Ale nie mogłam się oprzeć. Musiałam cię zobaczyć! Nigdy nie wiemy, co się kolejnego dnia wydarzy. Trzeba doceniać każdą chwilę. Proszę cię, nie mów nikomu, że się widzieliśmy. 
Nie przejmuj się tą całą Umbridge, to na pewno długo nie potrwa, a mogą z tego wyniknąć prawdziwe korzyści. 
Ściskam cię mocno i całuję, 

D.M."

Schowałem ten list w skrytce wewnątrz kufra. Nie miałem pojęcia co znaczyło to, że z tyranii, jaką wprowadzała w Hogwarcie Umbridge miało wyniknąć coś korzystnego. Szczerze w to wątpiłem. Chciałem z kimś o tym porozmawiać, ale niestety Syriusz zniknął tego samego dnia, co Dorcas. Zaszył się w swojej sypialni na poddaszu i rzadko kiedy go widywałem. Przemykał tylko jak cień do kuchni po jedzenie i zanim ktokolwiek zdążył się do niego odezwać znikał z powrotem na górze. Co jakiś czas zaglądał do niego Lupin, ale on też nigdy nie miał czasu porozmawiać ze mną o Dorcas. 
W końcu, po imprezie sylwestrowej urządzonej przez Freda i George'a, trzeba było wracać do Hogwartu i do zwykłego szkolnego życia. Lekcji było coraz więcej, a terror Umbridge coraz bardziej dawał nam w kość. Gwardia Dumbledore'a była coraz trudniejsza do ukrycia. Różowa ropucha często zapraszała mnie na sesje w swoim gabinecie, po których skórę miałem poznaczoną świeżymi bliznami. Dyrektor nie mógł nic zrobić, ciągle miałem wrażenie, że unikał mnie jak ognia, a jego brak sprzeciwu na politykę Umbridge był właściwie niemym przyzwoleniem.


***


Minęły trzy pierwsze tygodnie stycznia. Wszedłem za Ronem i Hermioną do sali eliksirów i zacząłem wyjmować z torby przybory do cięcia i ważenia składników na eliksir bujnego owłosienia. Snape warknął do nas tylko, że wiemy co robić i zamiatając podłogę czarnymi szatami, poszedł do swojego gabinetu. 
-Skończył się korzeń miesięcznika, Harry. Skoczysz? - szepnął Ron, dalej siekając liście pokrzywy. 
-Jasne - mruknąłem i skierowałem się w stronę magazynku. Było to małe pomieszczenie z regałami od podłogi do sufitu, zawalone słojami, pudełeczkami i małymi szufladkami, w których znajdowały się składniki. No nie będę kłamać, śmierdziało tam okrutnie. Z prawej strony były drzwi do gabinetu Snape'a, które w tamtej chwili były lekko uchylone tak, że na regały padał snop światła z kominka nietoperza. 
Przestawiałem właśnie drabinę, żeby dostać się do korzeni miesięcznika, które powinny znajdować się na jednej z górnych półek, gdy usłyszałem dziwny odgłos dobiegający z gabinetu Snape'a. Ciepłe światło z kominka zostało nagle zamienione zieloną poświatą. Wyjąłem korzeń z jednego z pudeł i zeskoczyłem z drabiny. "Proszek fiuu" pomyślałem, i miałem rację, bo chwilę potem usłyszałem czyjś głos, który na pewno nie należał do nietoperza. 
-Severusie, potrzebujemy twojej pomocy. 
-Jestem zajęty, w przeciwieństwie do ciebie pracuję - warknął Snape ze złością. Głos przybysza wydawał mi się bardzo znajomy. 
-Wiesz dobrze jaki jest mój stan, mogę być zagrożeniem dla całej misji. 
-Nie masz już innych kryjówek? Umbridge kontroluje wszystko, co się tu dzieje. Pewnie już wie, że tu jesteś. Nie mam zamiaru nadstawiać za ciebie karku! - wysyczał ze złością, a mi się zjeżyły włosy na karku. - Eliksiru nie przygotuje się w kilka godzin. Produkcja jednej dawki trwa tyle co cykl księżyca. 
-Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak... - nagle urwał, a ja poczułem, że zaraz mogę mieć poważne kłopoty. 
Snape zamaszystym ruchem otworzył na oścież drzwi do gabinetu, a jego nienawistny wzrok wbił się we mnie. 
-Potter - wypluł i wykrzywił twarz w wyrazie najszczerszej nienawiści. 
-Przyszedłem po korzeń... 
-Wynocha! 
Nie śmiałem się  mu sprzeciwiać. Spuściłem głowę i ruszyłem w stronę klasy. Nie udało mi się niestety dojrzeć, kim był tajemniczy przybysz, bo Snape głośno zatrzasnął drzwi tak, że słój z marynowanymi językami traszek spadł na ziemię i rozbił się, uwalniając mdlącą woń. 

***

Po ostatniej tego dnia lekcji, nie poszedłem na kolację, tylko zaszyłem się w dalekim kącie pokoju wspólnego. Usiadłem w jednym z wysłużonych foteli i głęboko się zamyśliłem. Zbyt wiele pytań krążyło mi po głowie, nie dając mi spokoju. Krótka wizyta Dorcas sprawiła, że dużo spraw się skomplikowało. Tęskniłem za jej beztroskim podejściem do życia, ale chyba przede wszystkim za tym, że była dla mnie namiastką matki. Już prawie miesiąc jak zniknęła po świętach. Znowu zacząłem się martwić, czy była bezpieczna, czy jeszcze kiedyś miałem ją zobaczyć... A Syriusz? Od ich tajemniczej rozmowy w kuchni na Grimmauld Place przygasł tak, jak jeszcze nigdy. Domyślałem się, że było mu koszmarnie ciężko siedzieć samotnie w tym wielkim domu i tylko słuchać opowieści innych członków Zakonu. Kiedyś to on sam polował na Śmierciożerców, żył pełnią życia i nigdy się nie nudził. A teraz siedział zamknięty w czterech ścianach, które na domiar złego kojarzyły mu się z wyjątkowo podłym dzieciństwem. 
Kiedy siedziałem tak, rozmyślając, do pokoju wspólnego napłynęli uczniowie z kolacji a po paru godzinach znowu wynieśli się tym razem do swoich dormitoriów. Zapadła noc. Ciągle jednak nie czułem się gotowy, żeby samemu iść spać. Patrzyłem się na płomienie w kominku, które z każdą kolejną minutą przygasały. Nie było w tym żadnego sensu, żeby tak dalej siedzieć bezczynnie. Westchnąłem i już miałem się zbierać, żeby iść do sypialni, kiedy nagle ogień zamrugał nieco żywiej i wypluł kilka rozżarzonych węgielków na dywan.
-Harry! - usłyszałem cichy szept z płomieni. Zamrugałem szybko i podbiegłem do paleniska. Pogrzebałem w czarnych węgielkach metalowym prętem, żeby pobudzić nieco ogień. Po chwili w płomieniach zobaczyłem niezbyt wyraźny zarys twarzy. 
-Łapo! - wykrztusiłem i wrzuciłem do paleniska kilka gazet, żeby ogień mocniej zapłonął. - Łapo, co ty tu robisz? To niebezpieczne... 
-Harry, nie miałem wyjścia. Mamy poważne kłopoty... - powiedział Syriusz, nie siląc się nawet na szept. Wyglądał na bardzo czymś zdenerwowanego. 
-Co się stało? - zapytałem, ale on już mi nie odpowiedział. Zaczął rozglądać się z niepokojem, rozległ się jakiś dziwny szum i dwie dłonie z grubymi palcami pojawiły się wśród płomieni. Syriusz zaczął się z nimi żywo szarpać, po czym zniknął. 
Zerwałem się z podłogi i chwyciłem różdżkę. Nie wiedziałem, co robić, ale miałem jak najgorsze przeczucia. Podejrzewałem, do kogo mogły należeć te ręce. Poza Dumbledorem tylko jedna osoba miała dostęp do kontroli wszystkich kominków w Hogwarcie. Umbridge. A to oznaczało niestety najgorsze - Syriusz był w Hogwarcie i to w łapach tej jędzy. 
Nie było czasu. Pobiegłem po mapę huncwotów i wybiegłem z wieży Gryffindoru. Ściskałem w palcach różdżkę, gotowy na wszystko. Bez planu skierowałem się prosto do gabinetu Umbridge. Nagle, gdy byłem w połowie drogi, jakieś zaklęcie podcięło mi nogi i runąłem jak długi na ziemię. 
-Mam cię. Już tak łatwo nie uciekniesz... - usłyszałem nad sobą głos różowej ropuchy. Jednak gdy tylko się podniosłem, jej triumfalny uśmieszek zniknął z twarzy. - Potter? Co ty tu... myślałam, że to... cholera, czyli jednak uciekł. Ale na pewno jeszcze gdzieś się chowa... - zaczęła mamrotać pod nosem. Miała na sobie różowy szlafrok a we włosach wałki. Dyszała ciężko po biegu. Kiedy ułożyła sobie wszystko w głowie, spojrzała się na mnie znowu i warknęła: 
-Bardzo dobrze, chodź za mną. Będziesz moim świadkiem. 
Domyślałem się już, co się stało. Syriusz musiał jej uciec, a ona teraz goniła go po całym zamku. Ja natomiast miałem być świadkiem ujęcia przez nią niebezpiecznego przestępcy. Nie wiedziała w takim razie, że to ze mną rozmawiał Black. 
Ciągnęła mnie po korytarzu, z wyciągniętą różdżką, co chwila się rozglądając na boki. Nie odzywałem się. Starałem się wymyślić cokolwiek, co mogłoby pomóc Syriuszowi. Kiedy doszliśmy do Sali Wejściowej, okazało się, że drzwi zamku były uchylone. 
-Tu cię mam. - szepnęła Umbridge z chorobliwym grymasem na twarzy. 
Na dworze szalała śnieżyca. Zaspy sięgały do połowy kostek, a temperatura spadła grubo poniżej zera. Wyszliśmy jednak i zaczęliśmy długą, mozolną przeprawę przez ośnieżone błonia. Strach sparaliżował całe moje ciało, kiedy na świeżym śniegu dostrzegłem odciski stóp Syriusza co parę kroków upstrzone kroplami krwi. Umbridge podążała ich tropem w stronę jeziora. Zęby szczękały mi z zimna, ale nie zwracałem na to uwagi. Modliłem się tylko w duchu, żeby Syriuszowi udało się jakimś sposobem uciec. Jeśli był ranny, mogło być jeszcze gorzej niż przypuszczałem. 
Ku mojej rozpaczy chwilę później na brzegu jeziora naszym oczom ukazała się mała czarna postać. Umbridge ścisnęła mnie jeszcze mocniej za ramię i zaczęła mnie wlec w tamtą stronę. 
Syriusz opierał się o drzewo. Nawet z daleka było widać, że coś było z nim nie tak. Po chwili osunął się po pniu na ziemię. Wydałem zduszony okrzyk. Umbridge obnażyła zęby w upiornym uśmiechu. Wyciągnąłem różdżkę. Jeśli będzie chciała zrobić mu krzywdę, byłem gotów ją zaatakować. 
W porę zorientowałem się, gdy chciała rzucić w Black'a zaklęciem. Popchnąłem ją mocno na śnieg i wrzasnąłem: 
-Syriusz! Uważaj! 
Czerwona smuga oszałamiacza roztrzaskała jedną z gałęzi drzewa. Łapa z wielkim trudem podniósł się z ziemi. Ściskając się za ranny bok, zaczął uciekać dalej. Umbridge stanęła na nogach i spojrzała się na mnie z furią w oczach. 
-Tyyy - zawyła, mierząc w moją stronę różdżką - A więc to ty jesteś po jego stronie. 
Jej głos ociekał jadem. Już zamachnęła się, żeby rzucić zaklęcie i we mnie, kiedy ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach ryk. 
Rozejrzeliśmy się wokół siebie. Nauczycielka jakby ocknęła się z zimnej furii i zaczęła miotać się na boki, szukając źródła dźwięku. Syriusz też się zatrzymał. Był kilka metrów od nas, ale widziałem strach na jego twarzy. Oczy utkwił gdzieś w Zakazanym Lesie. Zapadła cisza, jakby nawet wiatr przestraszył się czegoś, co czaiło się w ciemności. 
I wtedy go zobaczyłem. Stał na samym skraju lasu. Wyższy od człowieka, porośnięty krótką szarą sierścią, z lśniącymi ślepiami. Zerknąłem na księżyc. Pełnia. Zrobiło mi się sucho w ustach. Wilkołak zaczął iść w naszą stronę - powoli, nisko przy ziemi, z oczami utkwionymi w swoich ofiarach.
-Harry, trzymaj się z tyłu - zawołał Syriusz drżącym głosem. Nogi jednak odmówiły mi posłuszeństwa. Umbridge natomiast równie powoli, jak wilkołak zbliżał się do nas, zaczęła się cofać. 
Nagle wilkołak przyspieszył. Długimi susami pokonywał dzielącą nas odległość. Syriusz przemienił się w psa i ruszył mu na przeciw. Krew polała się po śniegu, gdy zwarli się ze sobą, gryząc i głośno ujadając. Umbridge wrzasnęła i upadła na śnieg. Ja stałem jak zaklęty, nie wiedząc co zrobić. Wyglądało to dokładnie, jak dwa lata temu, gdy Łapa bronił nas przed Lupinem. Jednak tym razem był już ranny. Widziałem doskonale, że brakowało mu sił. 
Nagle jednak zdarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Umbridge wystrzeliła z różdżki zaklęciem, od którego drzewo, pod którym przed chwilą siedział Łapa, zajęło się ogniem. To tylko rozzłościło wilkołaka tak, że odrzucił od siebie Black'a na kilka metrów, a mnie para silnych łap powaliła na ziemię. Nie wiedziałem, co to było, bo gdy upadałwm spadły mi okulary. W świetle płonącego drzewa szybko je jednak odnalazłem i kiedy odzyskałem ostrość widzenia, zastałem przed sobą zupełnie inną scenę. 
Syriusz w swojej ludzkiej postaci leżał niedaleko mnie, a jego rana mocno krwawiła. Z szeroko otwartymi oczami obserwował to, co działo się kilka metrów od nas. Pod płonącym niczym pochodnia drzewem, na czterech łapach stał wilkołak. Wściekłym spojrzeniem mierzył śnieżnobiałego wilka.
Powarkiwali na siebie z obnażonymi zębami, wilkołak ciągle szykował się do skoku. Jednak po chwili w końcu odpuścił. Zawył przenikliwie do księżyca i pognał z powrotem w stronę Zakazanego Lasu.
Ja, Syriusz i Umbridge nadal leżeliśmy na ziemi. Każdy bał się poruszyć, nie wiedząc czego spodziewać się po białym wilku. Dlaczego nas obronił? I czy zaraz mogło mu się to odwidzieć i sam nas zaatakuje? Patrzył jeszcze chwilę za wilkołakiem po czym odwrócił do nas biały łeb. Zmierzył nas spojrzeniem błękitnych oczu. Coś mi mówiło, że jego nie musimy się obawiać.
Nagle zaczął się zmieniać. Po chwili tam, gdzie jeszcze przed sekundą stał biały wilczur, teraz kuliła się ludzka postać. Gdy wstała, dosłownie zaparło mi dech w piersiach. 
-Dorcas! - zawołałem, kiedy wróciła mi mowa. Zerwałem się z ziemi i podbiegłem do niej, brodząc w zaspach śniegu. Złapała mnie w ramiona i mocno przytuliła. 
-Harry, jesteś cały? Nic ci się nie stało? - zapytała, kiedy mnie już puściła. 
-Ze mną w porządku - powiedziałem, przypominając sobie, że przecież Syriusz był ranny. Dorcas podążyła za moim spojrzeniem i zobaczyła leżącego na ziemi Łapę. Śnieg dookoła niego był cały czerwony. 
Szybko do niego podbiegła i uklękła przy nim. Obserwowałem, jak z troską spoglądała na niego, a jej oczy zachodzą łzami. 
-No no Meadowes, tego się po tobie nie spodziewałem - wydyszał, uśmiechając się z bólem. Zaniósł się kaszlem i dysząc ciężko jęknął z bólu.
-Co ty... nie płacz - wyszeptał, widząc minę Dorcas. Spróbował się znowu uśmiechnąć, ale jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.

-Nie płaczę, tylko... och, czy ty mógłbyś się chociaż raz nie pakować w kłopoty? - powiedziała, wycierając szkliste oczy krawędzią czerwonej peleryny. 
-Za to mnie przecież lubisz. - odparł, gdy ona zaczęła podwijać jego bluzkę, żeby zobaczyć ranę. Paskudna szrama ciągnęła się po całym boku obicie krwawiąc.
-Nieprawda, nie za to. - zniżyła głos do szeptu - A teraz zamknij się, bo muszę cię opatrzyć. 
Wzięła do ręki różdżkę i ze skupioną miną zaczęła mruczeć zaklęcia gojące. 
-Jak to się stało? - zapytała, kiedy w końcu przestał krwawić i wyczarowała kilka bandaży, którymi go owinęła. Syriusz spojrzał się spode łba na Umbridge, siedzącą nieopodal. Miała twarz białą jak kreda, włosy poczochrane i była w wyraźnym szoku po wszystkim, co się przed chwilą wydarzyło. Ani trochę jej nie współczułem. Jednak teraz poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku... ona przecież widziała Syriusza. Na pewno wszystkim powie! 
-Chyba nie idzie nam za dobrze rzucanie zaklęć wiążących, co Dolores? - zapytał kpiąco Syriusz. A więc, zamiast go związać, po prostu go zraniła?
Dorcas wstała i otrzepała swoją czerwoną pelerynę ze śniegu. Nadal patrzyła na Syriusza ze zmartwioną miną.
-Meadowes, właściwie to co ty tu na Godryka robisz? - Black uniósł wysoko brwi i spojrzał się na nią podejrzliwie. 
-Dumbledore mnie zawiadomił. Powiedział, że jakiś kretyn wpakował się w niezłe kłopoty i jak zawsze będzie potrzebował mojej pomocy. - powiedziała, patrząc się na niego ze złością.
-Bardzo śmieszne. Wcale jej nie potrzebowałem. - obruszył się i ciężko dysząc wstał na nogi.
-Właśnie widziałam. 
Syriusz puścił jej słowa mimo uszu. Wyjął swoją różdżkę i podszedł do Umbridge. Na jej ropuszej twarzy przemknął cień strachu. 
-Narozrabiałaś, Dolores. - powiedział z nutą rozbawienia w głosie. Odwrócił się do mnie i Dorcas, westchnął ciężko i odparł: 
-Chyba nie mam wyboru. Muszę ją skasować. 
Umbridge cofnęła się z przerażeniem. Syriusz teatralnym gestem odebrał jej różdżkę. Dor przewróciła oczami i podeszła do Łapy. 
-Obliviate - powiedziała, celując w nauczycielkę. Syriusz się roześmiał, kiedy różowa ropucha potoczyła po nas błędnym spojrzeniem i uśmiechnęła się błogo. 
-Można i tak - Black wzruszył ramionami. Przeniósł wzrok znowu na Dorcas i otaksował ją spojrzeniem od góry do dołu.
-No więc, Meadowes - zaczął, kiedy ruszyliśmy razem do zamku - Nie wiedziałem, że jesteś animagiem. 

-Tak? No to już wiesz. 
-Od kiedy? - wtrąciłem się. Szliśmy sobie swobodnie po ośnieżonych błoniach, prowadząc luźną pogawędkę. Można by pomyśleć, że po prostu wybraliśmy się na nocny spacer, gdyby nie to, że nad naszymi głowami Syriusz lewitował uśpioną Umbridge. Chcieliśmy położyć ją do łóżka tak, żeby nazajutrz myślała, że to wszystko było snem. 
-Już od wielu lat. Twój ojciec mnie nauczył. To przydatne, zawsze można się bronić inaczej niż tylko różdżką. Albo przynajmniej szybciej uciekać. 
-Dzisiaj, jak pokonałaś tego wilkołaka, to było niesamowite! Jak to zrobiłaś? 
-Wilk z wilkiem najlepiej się rozumieją. - machnęła lekceważąco ręką. 
-Przynajmniej może jutro Lunatyk nie będzie tak posiniaczony - powiedział Syriusz, a ja i Dor zatrzymaliśmy się gwałtownie. 
-To był Lupin? - zawołałem jednocześnie z Dorcas. 
-No właśnie miałem ci powiedzieć, Harry. Wtedy, jak rozmawialiśmy przez sieć fiuu. Remusowi skończył się eliksir tojadowy, a piwnica, w której do tej pory przechodził przemiany, została namierzona przez Śmierciożerców. Ciężko uwierzyć, ale Snape powiadomił mnie, że dzisiaj był u niego o pomoc! Wiedział, że jest pełnia, a nie miał gdzie przejść przemiany. No i postanowił wykorzystać Wrzeszczącą Chatę. Najpierw myślałem, że Severus zmyśla, ale potem Rem nie wrócił na Grimmauld Place i wiedziałem co się święci. 
A więc wszystko jasne! To profesor Lupin był dzisiaj w gabinecie nietoperza podczas moich eliksirów. 
-Harry, gdzie ona ma komnaty? - zapytała Dorcas, bo już doszliśmy do zamku. 
-Chodźcie za mną - powiedziałem i na palcach, żeby nie natrafić na żaden patrol, zacząłem iść wgłąb korytarzy. Za to Dorcas i Syriusz jakby wcale się nie przejmowali tym, że Filch może nas przyłapać i zaczęli się po cichu kłócić. 
-Dlaczego go w to wciągnąłeś? Przecież naraziłeś go na straszne niebezpieczeństwo! Remus mógł mu zrobić krzywdę, nie mówiąc o tym, że mogli go wywalić ze szkoły!
-Meadowes, wyluzuj. Nic się przecież nie stało. 
-No jasne, mów tak dalej i zobaczymy, jak długo jeszcze wam się poszczęści. On ma dopiero 15 lat!
-My w jego wieku już nie takie rzeczy robiliśmy - Syriusz wzruszył ramionami.
-Ciekawe co by powiedzieli James i Lily, gdyby cię teraz usłyszeli. - prychnęła Dor.
-Ciekawe co by powiedzieli James i Lily, gdyby cię teraz usłyszeli - Syriusz zaczął ją przedrzeźniać zrzędliwym głosem.
-Nie zachowuj się jak dzieciak! Jesteś jego ojcem chrzestnym. Weź do cholery odpowiedzialność!
-Meadowes, nie przesadzaj.
Zachowujesz się jakbyś była jego matką. 
-Może dlatego, że nikt inny jakoś się do tego nie poczuwa! 
-Ale Harry to nie jest twój syn! Nie wychowuj go. Nie masz własnych dzieci, nie możesz nic o tym wiedzieć!
Nagle zapadła cisza. Szedłem tylko kilka metrów przed nimi i spodziewałem się usłyszeć kolejne odcięcie się. Ale to nie nastąpiło. Ich kroki ucichły. Odwróciłem się, żeby zobaczyć, co ich zatrzymuje. Dorcas stała dalej, miała spuszczoną głowę i zaciśnięte pięści. Syriusz posłał mi bardzo zakłopotane spojrzenie i podszedł do niej. 
-No przepraszam, nie powinienem tak mówić. - powiedział, stając przed nią. Uniósł dłoń do jej twarzy i zmusił ją, żeby na niego spojrzała. Widziałem, że w miała zaszklone oczy. 
-Jesteś cudowną matką chrzestną, Harry na pewno jest szczęśliwy, że cię ma.
Założył jej włosy za uszy i przytulił ją lekko. Podszedłem do nich i również ich objąłem. Tak, to była moja rodzina. Jakkolwiek każde z nas było samotne, rozbite i nieszczęśliwe, to razem było nam po prostu lepiej. Co z tego, że żadne z nas nie było spokrewnione? Byłem pewien, że oni czuli to samo. Mimo kłótni potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Po prostu byliśmy rodziną. Bez ładu ani składu, ale rodziną. 






 
Linki do zdjęć:
  • https://pl.pinterest.com/pin/116882552818460276/
  • http://www.listal.com/list/keira-knightley-world-gifs
  • https://giphy.com/gifs/love-girl-flowers-lb0whDfCuSrg4

środa, 1 sierpnia 2018

rozdział 67

Dorcas:
Kiedy uczucie ciągnięcia ustało, a moje stopy uderzyły twardo w podłogę, nagle ogarnęły mnie mdłości. Usiadłam na podłodze i przymknęłam oczy. Otworzyłam je, kiedy zawroty ustały i przyjrzałam się pokojowi, do którego przeniósł mnie świstoklik. Podłoga zrobiona z jasnej klepki, okno z płóciennymi firankami, wąskie łóżko przykryte białym prześcieradłem i dębowa szafa w rogu. A naprzeciwko mnie drzwi. Spojrzałam się na nie nieufnie i wyciągnęłam zza paska różdżkę. Powinnam wyjść? Tą kryjówkę wybrał dla mnie sam Dumbledore, musiała być bezpieczna. Ale i tak podeszłam do drzwi ze strachem.
Podłoga na korytarzu skrzypiała pod moimi stopami. Hol był ciasny, na ścianach wisiało kilka fotografii, ale żadnej twarzy nie rozpoznałam. Doszłam do niewielkiego salonu i kuchni. Nigdzie żywej duszy. Przez salon wyszłam do małego zapuszczonego ogrodu. Trawa była wysoka do kolan, ściany domku zarosły bluszczem, gdzieś pod rozrośniętą wierzbą stała obdrapana ławeczka. Usiadłam na niej i spojrzałam na niebo. Słońce już prawie zaszło za dom. Siedziałam tam jakieś pół godziny albo i dłużej, kiedy ze środka domku dobiegł mnie jakiś dźwięk.
Zerwałam się na równe nogi i chwyciłam znowu różdżkę. Na palcach weszłam do środka i podążyłam za odgłosami, które wyraźnie dochodziły z kuchni.
Kiedy weszłam do środka, zobaczyłam kogoś stojącego do mnie tyłem. Miał na sobie bluzę z kapturem, sądząc po sylwetce był to mężczyzna.
-O jesteś jednak. Robię herbatę, chcesz? - powiedział, nawet się nie oglądając.
-Odwróć się z rękami do góry - odezwałam się lodowatym tonem i zobaczyłam, jak mięśnie nieznajomego spinają się. Uniósł dłonie nad głowę i bardzo powoli odwrócił się do mnie.
-Hej! Ostrożnie, możesz kogoś zranić! - zawołał, bo zobaczył wymierzoną w niego różdżkę.
-Kim jesteś? - zapytałam, ignorując to, co powiedział.
-Spokojnie, po co te nerwy? - miał miękki głos, ale widać było, że stresowała go grożąca mu różdżka.
-Kim-jesteś! - wycedziłam. Nie miałam zamiaru opuścić ręki, dopóki nie wyjaśnimy sobie paru spraw.
-Desire Blanshard - powiedział z francuskim akcentem.
-Co tu robisz?
-Herbatę, myślałem, że byłoby miło...
-Co tu robisz?! - krzyknęłam, nie przejmując się swoim tonem.
-Dobra! Dumbledore mnie tu przysłał. Spokojnie, Dorcas, mam cię tylko wprowadzić.
Ulżyło mi trochę.
-Mogłabyś już z łaski swojej przestać we mnie celować?
-Masz jakieś dowody?
-Dowody na co?
-Na to że jesteś tym kim jesteś i że to co mówisz jest prawdą.
Chłopak opuścił powoli jedną rękę i sięgnął do kieszeni bluzy. Podał mi granatową kopertę.
W środku był list od Dumbledore'a. Faktycznie, wyjaśniał wiele. Byłam w wiosce gdzieś w Danii, ten domek był moją nową kryjówką, a to był rzeczywiście Desire Blanshard, mój nowy sąsiad, który jako jeden z członków Zakonu Feniksa zgodził się mną zaopiekować.
-I jak, już mi wierzysz?
Zerknęłam nieśmiało na chłopaka.
-Przepraszam cię. Naprawdę.
Opuściłam różdżkę, a on się głośno roześmiał.
-Nie no nie ma sprawy. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Zresztą słyszałem co nieco o tym co przeżyłaś, więc tym bardziej cię nie obwiniam. To co, herbaty?
Zaraz z dwoma parującymi kubkami usiedliśmy przy stole kuchennym i przyjrzeliśmy się sobie. Desire miał bardzo bladą cerę, jaśniutkie prawie białe włosy i niezwykłe, szmaragdowe oczy ze srebrzystymi refleksami. Był tylko odrobinę ode mnie wyższy, ale miał taką smukła sylwetkę, że wzrost wcale nie przeszkadzał.
On też mi się przyglądał. Te jego niesamowite oczy patrzyły się tak, jakby zaglądały wgłąb mojej duszy.
-To jesteśmy sąsiadami, tak? - zapytałam, żeby przerwać milczenie.
-Tak. Mieszkam naprzeciwko. Nasze domy są oddalone od wioski o jakieś pół godziny drogi.
-Długo tu mieszkasz?
-Pół życia. Mój dom należał kiedyś do moich dziadków.
Wiedziałam, że nie dowiem się nic więcej o tym, gdzie się znajduję. Bezpieczniej dla mnie było, gdybym sama nie wiedziała nic o mojej lokalizacji.
-Zrobiłem ci zakupy. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, to wbijaj do mnie.
-Dziękuję. A są jakieś... zasady?
-Teoretycznie nie. No jasne, lepiej żebyś nie rzucała się nikomu w oczy. Ale jesteś tu bezpieczna. Może nawet dostaniesz kiedyś jakąś misję tu na miejscu. Ale wtedy kamuflaż i tak dalej.
-Byłeś w Hogwarcie? Jakoś cię nie pamiętam.
-Nie jestem czarodziejem.
Zdziwiłam się. Jak w takim razie miał mnie chronić? Chyba zauważył moją minę i powiedział:
-Spokojnie. W moim przypadku to trochę bardziej skomplikowane. Widzisz... moja matka była czystokrwistą wilą, a ojciec najzwyklejszym mugolem. Dlatego trafił mi się trochę specyficzny zestaw mocy. Możesz być pewna, jesteś przy mnie absolutnie bezpieczna.
Spojrzałam się na niego zaciekawiona. Jakie moce miał na myśli?
-Pokażesz mi?
-Może pewnego dnia.

Jace Herondale Shadow Hunters GIF - JaceHerondale ShadowHunters CityOfBones GIFs











Linki:

  • https://tenor.com/view/jace-herondale-shadowhunters-city-of-bones-mortal-instruments-gif-8269176

środa, 25 lipca 2018

rozdział 66

Syriusz:
Zrobiłem pierwszy ruch. Podszedłem do niej i odważyłem się ją objąć. Pachniała tak jak zawsze. Lawendą i różami. Przez głowę przebiegły mi tysiące rzeczy, które mógłbym powiedzieć, ale żadna nie przeszłaby przez moje gardło.
-Meadowes, proszę cię, bądź szczęśliwa. - wyszeptałem tak cicho, że tylko ona mogłaby to usłyszeć. Nie byłem w stanie powiedzieć nic innego.
-Ty też. - kiedy to powiedziała, jej usta musnęły moją szczękę. Był to tak delikatny dotyk, że można go było pomylić z podmuchem powietrza.
Wstrzymałem oddech, całe moje ciało się spięło. Zrobiła to specjalnie? Nieee, chyba nie.
Odsunęła się i jedyne co jeszcze dostałem, to przelotne spojrzenie, trwające mniej niż sekundę.
Potem zniknęła, a ja zostałem sam.

image

Staliśmy pod dębem. Cisza wokół nas był tak przejmująca, jakbyśmy oddawali hołd komuś poległemu. Pierwszy drgnął James. Nic nie powiedział, na nikogo nie spojrzał, tylko poszedł do zamku. Lily powiodła po nas spojrzeniem i poszła za nim. My nadal staliśmy, nikt nie wiedział co powiedzieć, bo nikt nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, że Dorcas zniknęła.
Nie wyobrażałem sobie, żebym mógł się stamtąd ruszyć. Zapadał zmrok, ale mnie coś przykuło do ziemi. Mój wzrok jakby zarzucił kotwicę w miejscu, gdzie chwilę temu stała Dorcas. Żywa, prawdziwa, była tu. Pożerałem powietrze, które jeszcze przecież musiało mieć z nią coś wspólnego! Nie sądziłem, że mogę się tak czuć. Ten ucisk w sercu, brak tchu... to były kompletnie obce mi doświadczenia.
Nagle zza moich pleców dobiegły jakieś odgłosy. Szuranie stóp na trawie, kilka nerwowych odchrząknięć...
-Co teraz będzie? - zapytał Glizdogon. Jego głos doszedł do mnie jakby z wnętrza głębokiej studni. Odpowiedziała mu martwa cisza.
-Musimy się spakować - powiedział po dłuższej chwili Remus. Dotarła do mnie fala westchnień, znowu skrzypienie trawy pod stopami... nie ruszyłem się.
-Syriusz, idziesz? - spytała delikatnie Mary. Powoli pokiwałem głową, odwróciłem się i poszedłem za nimi. Szedłem na szarym końcu grupy. W połowie drogi do zamku stwierdziłem, że rozmawianie z resztą paczki to ostatnia rzecz, na jaką miałem w tamtej chwili ochotę. Zwolniłem kroku i kiedy wszyscy odeszli wystarczająco daleko, przemieniłem się w psa i pobiegłem w przeciwną stronę.
Przysiadłem pod dębem. Mój wzmocniony psi węch jeszcze wyczuł resztkę zapachu Meadowes. Wciągnąłem w nozdrza tyle powietrza, ile się tylko dało i pobiegłem dalej, do lasu.
Im szybciej biegłem, tym moje myśli krzyczały głośniej. Rozsadzały mi głowę. Co miało być dalej? Życie nie mogło wrócić na zwykły tor. Zwykły... w ogóle co to oznaczało? Miałem wrócić do Stanów? Do pracy z wujem? Do Pam? Miałem z nią mieszkać, żyć, kochać się...?
Biegłem tak szybko, ile tylko miałem sił w nogach. Gdzieś na środku Zakazanego Lasu zmieniłem się z powrotem. Przez chwilę ciężko dyszałem. Moim ciałem wstrząsały drgawki. Nie mogłem oddychać. Zacząłem krzyczeć.


***


Obudziło mnie przeszywające zimno. Otworzyłem oczy. Pierwsza ocena? Leżałem na skraju Zakazanego Lasu, w postaci człowieka, świtało. Musiało być koło czwartej.
Silne dreszcze wstrząsały całym moim ciałem. Było strasznie zimno. Potarłem dłońmi ramiona. Całe ubranie było mokre, brudne, zniszczone. Koszulę miałem rozdartą na piersi, a rękawy we krwi, jakbym stoczył brutalną walkę na śmierć i życie. Ale to nie była moja krew.
Dalsza ocena?
Powoli podpełzał do mnie, czając się jeszcze w ciemnych zakamarkach ciała i umysłu ogromny ból. Nie, to nie był ból. Strach? Też nie.
To nie było uczucie, które można nazwać. To był wręcz brak uczucia. Zupełna, kompletna pustka.
Przez jedną cudowną chwilę, trwającą mniej niż sekundę, usiłowałem sobie przypomnieć, dlaczego doszło do tego wszystkiego, dlaczego tak się czułem.
Ale zaraz potem z całą siłą spadła na mnie świadomość tego wszystkiego, co się stało i opadła na dno mojego żołądka jak ciężki głaz.
Już nie czułem złości, całą wczoraj wykrzyczałem i wybiłem z siebie.
Opadłem na mokrą trawę.
Co miałem robić? Od dawna nie czułem się tak... bezbronny.


***


Wróciłem, kiedy zamek już się budził. Użyłem sekretnego przejścia, żeby dostać się chyłkiem do wieży. Nie chciałem, żeby ktoś mnie zauważył, wyglądałem fatalnie. W dormitorium było pusto. Ściągnąłem zniszczone ciuchy i wszedłem pod prysznic.
Ciepła woda sprawiła, że moje ciało się odrobinę rozluźniło. Odetchnąłem.
Na śniadanie zszedłem dopiero po godzinie. Wszyscy tam siedzieli.
Moje nadejście wywołało standardowe poruszenie. Tym razem jakoś nie sprawiło mi to przyjemności.
Podszedłem do stołu Gryffindoru i usiadłem koło reszty przyjaciół.
-Czołem - powiedziałem beztroskim tonem.
Wszyscy utkwili we mnie zdziwione spojrzenia. Remus odezwał się pierwszy:
-Siema, Łapo. Gotowy na powrót do zwykłego świata?
-Jasne, wszystko pozapinane na ostatni guzik - uśmiechnąłem się do nich najlepszym uśmiechem. Kilka szesnastoletnich gryfonek parę miejsc dalej zachichotało posyłając mi długie spojrzenia. Westchnąłem.
Już wiedziałem, że nie będzie rozmowy na temat mojego nocnego zniknięcia. Zobaczyli, że nie chciałem gadać i wiedzieli, że nie mogli mnie do tego zmusić. Tak było po prostu lepiej.
Kiedy nadszedł moment powrotu do Londynu, nikt za bardzo nie miał ochoty na rozmowę. Odpowiadało mi to. Całą drogę pociągiem spędziłem na prześwietlaniu moich wspomnień w poszukiwaniu tych blond włosów i niebieskich dużych oczu. Nic konkretnego nie mogłem wydobyć z pamięci, zupełnie jakby nic się nigdy nie zdarzyło. Jakbyśmy się nigdy nie spotkali. Jednak ten ból nadal pozostawał, wżarty w moje serce i myśli. Dlaczego dopiero teraz docierało to do mnie z taką siłą? Wcześniej nie czułem tego tak mocno. Szczerze mówiąc to prawie nic nie czułem. Dorcas była dla mnie zawsze raczej wkurzającą przyjaciółką najlepszego kumpla. Komplikacją, z którą trzeba było się liczyć. A teraz? Sam siebie nie poznawałem.
Już prawie Londyn.
Powiodłem oczami po reszcie paczki. Większość z nich spała, albo zamyślona tkwiła gdzieś w swoich głowach.
Koniec, Syriusz - powiedziałem sobie twardo w myślach. Jak sobie nakazałem, tak się stało. To wszystko, co było z Meadowes... nie ważne. Wszyscy, którzy myśleli, że coś między nami było - mylili się.
Pierwsza sprawa. Że niby powiedziałem Lily, że kocham Dor? No cóż, zawsze grałem w tą grę i co mi szkodziło pójść o krok dalej? Przecież i tak Evans naciskała. Uwierzyli w każde słowo, a to małe kłamstwo wszystkich uszczęśliwiło. W końcu się odczepili, przecież o to mi chodziło.
Sprawa numer dwa. Moja rozmowa z Meadowes przed jej wyjazdem. Miłości przecież jej nie wyznałem, co nie?
No i po trzecie - dlaczego nie wróciłem na noc do Hogwartu. Cóż, Huncwoci wiedzieli tylko, że nie wróciłem do dormitorium. Nikt nie powiedział, że nie wróciłem do zamku. Kto wie, może właśnie tej nocy dobrałem się do majtek tej ślicznej krukonki z ostatniego roku.
Gdyby ktoś pytał, to to była przecież prawda. Jedna, jedyna prawda. Potrafiłem być bardzo przekonujący. Jeśli było trzeba byłem w stanie przekonać nawet samego siebie.
Z uśmiechem wyszedłem z pociągu na peron.
-Będę pisać i liczę na rewanż z waszej strony - Peter przerwał panującą między nami ciszę.
Kiedy każde z nas zapewniło, że rewanż oczywiście będzie, powiedziałem:
-Wiem, że jest wojna i tak dalej, ale przyjedźcie do mnie kiedyś.
-Bardzo chętnie! - zawołała Alicja, ale usłyszałem w jej głosie nutę współczucia. Nie spodobało mi się to. Nie chciałem współczucia!
-No to wpadajcie kiedy chcecie. Będę czekał na sowę.
-Ale ty też przyjedź!
Zasalutowałem im ze śmiechem i teleportowałem się prosto na ulicę Nowego Yorku.
Stałem pod wieżowcem, a na górnym piętrze było moje stare życie.
Wszedłem do środka i kiwnąłem do faceta w recepcji.
-Panie Black, już pan jest...
Zignorowałem go i wsiadłem do windy.
Moje mieszkanie było na ostatnim piętrze, ale jazda na sam szczyt zajęła tylko kilka sekund. Niektóre mugolskie wynalazki rzeczywiście się do czegoś przydawały. Kiedy drzwi windy otworzyły się, przede mną stanął stary zgarbiony skrzat domowy.
-Panicz Black wrócił! - zapiszczał, a ja szybko pokazałem mu, że ma być cicho.
Kufer zostawiłem w holu i najciszej jak się dało ruszyłem wgłąb korytarza. Drzwi do salonu były uchylone, a ze środka dobiegał cichy dźwięk muzyki. Wszedłem do środka. Pam stała tyłem do mnie, przeglądając jakieś papiery na stole. Zbliżyłem się do niej, delikatnie położyłem jej ręce na talii i pocałowałem ją w szyję. Od razu spięła się cała i cicho krzyknęła.
-Witaj. - szepnąłem jej do ucha, a ona zamruczała jak zadowolona kotka.
-Jesteś - poruszyła zadziornie biodrami, ocierając się o mnie.
Zacisnąłem dłonie na jej talii i gwałtownie odwróciłem ją w swoją stronę.
-Jestem. - obdarzyłem ją uśmiechem, który powinien wyrażać tęsknotę i pożądanie.
Była ubrana w letnią, mocno wydekoltowaną sukienkę. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Cieszyło mnie takie powitanie. Pocałowałem ją w oba obojczyki. Wplotła palce w moje włosy i zacisnęła tak, że poczułem przyjemny ból.
Podniosłem głowę i przez chwilę patrzyłem się w jej oczy. Zupełnie nie podobne do tamtych...
Wpiłem się mocno w jej usta. Przez chwilę walczyłem z nią o dominację. Pam uwielbiała, kiedy wszystko było jak chciała, ale i tak to ja zawsze wygrywałem.
-Tęskniłam - powiedziała, kiedy przerwaliśmy, żeby zaczerpnąć oddech.
-Domyślam się.
Wyciągnęła mi koszulę ze spodni i wsunęła rękę pod materiał, gładząc skórę na moim brzuchu.
-Bardzo. - wymruczała.
-Ja też - Nie zająknąłem się, ani nie skrzyżowałem palców za plecami. Byłem bezbłędnym kłamcą. Ale nie skłamałbym, jeśli bym powiedział, że teraz jej nie pragnąłem. Była tak piękną i seksowną kobietą, że żaden młody i zdrowy mężczyzna by z niej nie zrezygnował.
Powoli, nieśpiesznie całowałem ją po szyi i dekolcie. Zataczałem kółeczka językiem niedaleko jej ucha, aż westchnęła cicho z rozkoszy.
Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. Nasza sypialnia mieściła się po drugiej stronie korytarza. Zamknąłem nogę kopniakiem i pchnąłem ją na łóżko.



Peter:
Chciałem się teleportować do domu, ale ciągle bolało mnie ucho po ostatnim rozszczepieniu się. Wtedy całe szczęście pomógł mi James, ale teraz go ze mną nie było.
Chwyciłem rączkę kufra i pociągnąłem go do wyjścia ze stacji. Przystanek autobusowy był na szczęście niedaleko. Usiadłem na kufrze i czekałem na mój autobus. Błędnego Rycerza nie opłacało mi się wzywać. Nie miałem przy sobie za wiele pieniędzy, a mój dom był na przedmieściach Londynu, więc mogłem poczekać na mugolski transport.
Minęło pół godziny zanim autobus przyjechał. W nim spędziłem jeszcze godzinę, zanim wyjechaliśmy z korków i dotarliśmy na mój przystanek. Lewitowałem kufer do domu, ignorując, że mugolscy sąsiedzi mogli to zobaczyć z okna.
Pogrzebałem kluczem w zamku i wszedłem do środka. Oparłem kufer o ścianę w przedpokoju, ruszyłem dalej, ściągając buty.
-Mamo, jesteś? - zawołałem, wchodząc do kuchni.
Nie odpowiedział mi żaden głos. Nie zdziwiło mnie to - jej nigdy nie było. Zajrzałem do lodówki. Stał tam garnek z wczorajszym obiadem - jakaś szara paciaja, która nie zachęcała nawet do powąchania.
Z westchnieniem usiadłem przy blacie i sięgnąłem po pocztę. Wszystko to rachunki - znów podwyższyli nam czynsz. Poszedłem po schodach do mojego pokoju. Usiadłem na łóżku, a sprężyny zaskrzypiały potwornie. Wlepiłem wzrok w ścianę. Wisiało na niej kilka zdjęć paczki i plakat drużyny Quidditch'a, który kiedyś dał mi Łapa. Podszedłem do niego i odkleiłem jeden róg. Pod spodem na ścianie prowadziłem swój własny kalendarz, o którym wolałem, żeby mama nie wiedziała.
Mój ojciec zostawił nas, kiedy miałem dziesięć lat. Był zbyt dużym tchórzem, żeby sprostać odpowiedzialności, jaką było wychowanie syna i zadbanie o rodzinę. Nie tęskniłem za nim. W każdym razie już nie. W mojej głowie pozostało mgliste wspomnienie jego twarzy, ale rzadko do niego wracałem. Kiedy byłem mały nie rozumiałem, co właściwie się stało, że mnie zostawił. To była moja wina? Gdy poszedłem do Hogwartu w wakacje postawiłem swoją pierwszą kreskę na ścianie. Wtedy jeszcze wyczekiwałem jego powrotu. Ale z biegiem czasu, im więcej kresek pojawiało się w moim kalendarzu, tęsknotę zastępowała złość i niechęć. Teraz postawiłem dziesiątą. Dziesiąty rok. Nienawidziłem go z całego serca.


Przykleiłem róg plakatu z powrotem do ściany. Chwilę stałem, obserwując, jak gracze w srebrnych szatach pędzą na miotłach na tle granatowego nieba jak komety.
-Pozerzy - szepnąłem w ich stronę i odwróciłem się do nich plecami.



Syriusz:
Prowadzenie firmy i działalność dla Zakonu były sporym wyzwaniem. Zdecydowanie wymagały wiele sprytu i niekonwencjonalnych metod. Jednak jakoś to szło.
Firma wuja oficjalnie zajmowała się zakładaniem ekskluzywnych hoteli w Ameryce i Europie. Odnosiliśmy dużo sukcesów, chodziliśmy na bale, bankiety i przyjęcia również takie dla mugoli. Nazwisko Black było już dobrze znane wszystkim ludziom siedzącym w branży oraz w show biznesie. Znane i poważane.
Tydzień po moim powrocie do pracy zostałem umówiony na wywiad do mugolskiej telewizji. Z początku się opierałem, ale wuj oznajmił mi, że dzięki temu zapunktujemy. Widać mało mu było wywiadów dla gazet i czasopism.
Dlatego teraz siedziałem w fotelu charakteryzatorki, słuchając jej rozanielonego świergotania.

image

-Pewnie zastanawiasz się po co to wszystko, przecież jesteś taki ładniutki, ale odrobina pudru nie zaszkodzi!
Zaśmiałem się, kiedy zaczęła mnie łaskotać puchatym pędzlem po twarzy.
-Cholera, chyba już na mnie czas - powiedziałem udając zmartwienie. Wstałem, zrzucając jej ręce i ruszyłem do wyjścia.
-Pan Black! Bardzo mi miło! - zawołała prezenterka, wyciągając rękę w moją stronę. Była szczupła, koło dwudziestu pięciu lat z ciemnymi włosami przystrzyżonymi na krótkiego boba. Uśmiechnąłem się czarująco i pocałowałem jej dłoń. Zaczerwieniła się cała i uśmiechnęła zakłopotana.
-Cała przyjemność po mojej stronie...
-Sally. Zaraz zaczynamy, jest pan gotowy?
-Zawsze.
-To może usiądźmy.
Zajęliśmy miejsca w wygodnych fotelach po dwóch stronach niskiego stolika. Po chwili zapłonęły reflektory, a kamery zwróciły swoje czarne oczy na mnie.
-Moim dzisiejszym gościem, jest pan Syriusz Black. Młody biznesmen, którego zapewne wszyscy kojarzymy z licznych zdjęć pojawiających się ostatnio w prasie. - zaczęła, uśmiechając się do kamer.
-Proszę cię, Sally, mów mi Syriusz. - powiedziałem i zobaczyłem jak kobieta ledwo zauważalnie się czerwieni.
-Oczywiście. A więc, Syriusz, jeśli pozwolisz, chciałabym się dla odmiany trochę bliżej przyjrzeć temu, co interesuje Amerykę na równi z twoją firmą. Mianowicie twoje życie osobiste.
-Jasne.
-Świetnie! A więc pracujesz w firmie swojego wuja Alpharda Blacka już trochę czasu, prawda?
-Już prawie dwa lata. Chociaż na poważnie zająłem się tym dopiero po skończeniu szkoły.
-Jesteś bardzo młody, masz...
-Dziewiętnaście lat.
-To niesamowite. Mimo tak młodego wieku odnosisz mnóstwo sukcesów i jesteś w dziesiątce najlepiej zarabiających młodych ludzi w Ameryce.
-Moim zdaniem to żadne osiągnięcie. Nadal stać mnie na dużo więcej. - zaśmiałem się do niej.
-Nie wątpię. Jednak zanim nie zaproponowano ci współpracy, nie interesowałeś się firmą wuja, tak?
-Tak, to znaczy wiedziałem co wuj robi, ale nie miałem do tego dostępu.
-Co masz na myśli?
-Widzisz, Sally, moja rodzina jest podzielona ze względu na przekonania. To ród z długą, skomplikowaną historią. Dlatego łatwo w nim o uprzedzenia i stare urazy.
-A więc masz arystokratyczne korzenie?
-Można tak powiedzieć. Moja rodzina jest jedną z najstarszych w Anglii. Rzeczywiście, zawsze miała duży wpływ na władzę.
-Powiedz mi, nie żal ci trochę twojej młodości na zajmowanie się takimi poważnymi sprawami? Twoi rówieśnicy raczej studiują i imprezują do białego rana.
Zaśmiałem się.
-Nie, ani trochę nie żałuję. W szkole przeżyłem tysiące imprez, a mogą to potwierdzić moi nauczyciele. Pozdrawiam gorąco, chociaż pewnie przeklinają dzień, kiedy zacząłem naukę. Zresztą teraz też nie narzekam na brak rozrywek. A to że prowadzę teraz firmę, nie jest dla mnie dużą zmianą. Widzisz, moi rodzice nigdy mnie nie rozpieszczali i nie skłamię, mówiąc, że musiałem sobie od małego radzić sam.
-A więc mówisz, że byłeś utrapieniem dla twoich nauczycieli...
-No zdecydowanie nie umilaliśmy im pracy.
-Ciężko mi uwierzyć w to, że nie brakuje ci czasu. Prowadzisz wielomilionowy interes, imprezujesz... co jeszcze robisz?
-Dużo podróżuję. Służbowo, ale często odwiedzam też Anglię. Tam mam drugi dom.
-U rodziców?
-Nie. Z rodziny kontakt mam tylko z wujem. Od szesnastego roku życia bardzo sporadycznie widzę się z innymi. Mówiąc drugi dom, miałem raczej na myśli moich przyjaciół. Są dla mnie jak prawdziwa rodzina. Jeśli na kogoś mogę liczyć, kiedy mam problem, to właśnie na nich.
-No właśnie, rodzina...
-Wiem o co chcesz zapytać. Ale nie. Póki co nie planuję zakładać własnej. - zaśmiałem się, kręcąc zdecydowanie głową.
-Masz dziewczynę?
Znowu się roześmiałem.
-To propozycja?

image

-Nie, ale przyznam, że wiele dziewczyn się tobą interesuje.
-Cóż, w takim razie będę musiał je rozczarować. Jestem zajęty.
-A więc jednak!
-No tak i to głównie ona może narzekać na to, że mój czas zajmuje tyle spraw.
-A czy to nie właśnie praca powstrzymuje cię przed założeniem rodziny?
-Nie, raczej nie. Mam dopiero 19 lat i to chyba nie byłby najlepszy pomysł. Nie mam oczywiście na myśli tego, że w tym wieku rodzin się nie zakłada. Nawet wśród moich najlepszych przyjaciół jest para już po ślubie i w ich przypadku to strzał w dziesiątkę. Jednak wątpię, żeby zadziałało to w moim przypadku.
-Dlaczego?
-Cenię sobie wolność.
-Skoro masz dziewczynę...
-Jesteśmy jak partnerzy i doskonale się rozumiemy. Ona też jest w pewnym sensie wolnym ptakiem. 
-No to w takim razie przygotuj się na próby podboju twojego serca przez tysiące fanek.
-Bardzo mi miło, ale małe są szansę, że to się uda.
-Dlaczego?
-Jestem bardzo wymagający.
-To znaczy?
-Nie lubię się nudzić. A poza tym mimo że mój związek jest podobny do szkolnego romansu, to i tak miejsce w moim sercu jest już zajęte.
-Zabrzmiało to bardzo poważnie.
-Chyba takie właśnie jest. - odparłem, uśmiechając się tajemniczo.
-Kiedy się tak tego słucha, to twoje życie brzmi, jakby było piękną bajką. Chłopak z Europy, arystokrata, jedna z najbogatszych osób w kraju. Inteligentny, przystojny z ogromnym powodzeniem u kobiet. Brakuje ci czegoś?
Zapadła chwila ciszy.
-Jak powiedziałaś, to faktycznie brzmi jakby było bajką. Zapewne dlatego mam równie wielu wielbicieli jak i ludzi, którzy mnie nienawidzą. Bo widzą tylko to, a o reszcie się w końcu nie mówi. Nie miałem przyjemnego dzieciństwa. Gdyby tak wyobrazić sobie obraz z jakiejś książki o arystokratycznej rodzinie, mieszkającej w wielkim lodowatym dworze, zupełnie nie związanej ze sobą, a myślącą tylko o tym jak zachować czystość drzewa genealogicznego, to z grubsza można by zrozumieć, jak się wychowywałem. Moja historia potoczyła się zupełnie nie tak, jak w bajkach. Jedyne co mnie uratowało to moi przyjaciele.
-No i twój wuj. Chyba okazał się niezwykłą podporą. Skoro to ty dziedziczysz firmę, to zapewne nie masz rodzeństwa.
-Tak. To znaczy już nie mam. Mój młodszy brat zmarł w ubiegłym roku.
-Bardzo mi przykro - powiedziała Sally, a w jej oczach rzeczywiście zobaczyłem żal.
-Ostatnio zniknąłeś na dłuższy czas. Wyjechałeś z Ameryki, czy gdzie się podziewałeś? - szybko zmieniła temat.
-Wyjechałem. Jedna bliska mi osoba wpadła w tarapaty i należałem do ekipy ratunkowej.
Sally zaśmiała się. Zajrzała do notatek i zaczęła dalej wypytywać o różne sprawy. Gdy wywiad dobiegł końca, teleportowałem się do biura.


***


-Syriusz, gratuluję, bardzo dobrze ci poszło - powiedział wujek Alphard, kiedy wszedłem do jego gabinetu.
-Dzięki. - bąknąłem i opadłem na fotel. Byłem wykończony i wzbierało we mnie dziwne uczucie frustracji i beznadziei. Myśl o powrocie do domu i spotkania z Pam przyprawiała mnie o bardzo parszywy humor. Wolałem już zostać w biurze i spać na fotelu.
-Chyba muszę wyjechać. - powiedziałem w końcu, a wujek spojrzał się na mnie zdziwiony.
-Wiem, dopiero co wróciłem, ale jakoś nie mogę zostać. Zabiorę robotę ze sobą.
-Chodzi o Pamelę?
-Tak. Nie. Nie wiem. Pewnie też. - wstałem i zacząłem przeglądać teczki z papierami, żeby wziąć te, które mogą się przydać. Kiedy skończyłem, przywołałem do siebie kufer, żeby już być gotowym do odwrotu.
-Mówiłeś o niej miłe rzeczy - wuj Alphie stanął przede mną i świdrował mnie spojrzeniem swoich jasnych oczu. No cóż z jednej strony to co mówiłem w wywiadzie było prawdą, ale teraz czułem się i tak, jakbym kłamał.
Westchnąłem i spojrzałem się na niego zrezygnowany. Położył mi ręce na ramionach i uściskał mnie po ojcowsku. Kiedy mnie puścił, wziąłem rączkę kufra i zarzuciłem na siebie płaszcz. Zawahałem się, zanim to powiedziałem, ale ostatecznie stwierdziłem, że lepiej to wypowiedzieć, zanim ta myśl zeżre mnie od środka:
-Nie chodziło o nią.
Teleportowałem się, zanim zdążył odpowiedzieć. Nie chciałem więcej pytań, ani współczującego kiwania głową. Ten jeden raz musiałem wypuścić z siebie trochę tej palącej trucizny, żeby na nowo przybrać na twarz i serce swoją obojętną maskę.
Stanąłem przed drzwiami niewielkiego domku, stojącego na uboczu wioski. Zastukałem kołatką, a w środku rozległy się kroki. Drzwi się otworzyły, a mnie prawie ścięło z nóg mocne uderzenie w twarz.







Linki do zdjęć:
  • http://eternalroleplay.tumblr.com/post/135390876985/ben-barnes-gif-hunt 
  • http://thousands-of-gifs.tumblr.com/post/26441327589/ben-barnes-gifs
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/20740097566/jamie-bell-gifs