poniedziałek, 15 sierpnia 2022

rozdział 83

James:
-To wszystko, James. Dziękujemy. Twoja pomoc jest jak zawsze nieoceniona.
Dumbledore uśmiechnął się i podał mi rękę. Uścisnąłem ją mocno i kiwnąłem mu głową. Cieszyłem się, że moja misja już dobiegła końca. Byłem zmęczony i marzyłem już tylko o tym, żeby w końcu się wyspać. Wyszedłem z gabinetu Dumbledore'a i ruszyłem korytarzem kwatery w stronę wyjścia. Już miałem nacisnąć klamkę, kiedy drzwi otworzyły się od drugiej strony i stanęła w nich Lily.
-James! Godryku, tak się cieszę! - zawołała rzucając mi się na szyję.
-Cześć, Ruda - szepnąłem zatapiając się w zapachu jej włosów. Poczułem, jak część napięcia ze mnie ulatuje.
-Tak bardzo tęskniłam - wyszeptała, patrząc się na mnie spod rzęs. Pocałowałem ją mocno.
-Poczekaj na mnie chwilkę. Muszę rozmówić się z Dumbledorem. - powiedziała, łapiąc mnie za ręce.
Pociągnęła mnie z powrotem wgłąb korytarza. Usiadłem na wysłużonym fotelu w hallu i obserwowałem, jak jej ruda głowa znika w gabinecie. Byłem niesamowicie zmęczony. Ostatkami sił powstrzymywałem się przed zaśnięciem na siedząco.
-Profesorze, jak pan już wie z mojego listu, to jest bardzo pilna sprawa. Chciałabym zająć się nią jeszcze dzisiaj. - usłyszałem głos Lily. W jej głosie było coś, co natychmiast mnie otrzeźwiło.
-Wiem, Lily. Ale jeśli faktycznie jest tak jak się obawiacie, to wolałbym, żebyś nie szła do niego sama. - odpowiedział jej Albus.
-Remus jest dzisiaj zajęty. Myślę, że to nie powinno czekać. Dam radę sama się tym zająć.
Przez chwilę nie usłyszałem żadnej odpowiedzi profesora. Potem dotarło do mnie ciche westchnienie.
-Dobrze. Jednak bądź ostrożna. Jeśli cokolwiek cię zaniepokoi, czekaj na pomoc któregoś z naszych aurorów.
Chwilę później Lily dołączyła do mnie w korytarzu. Próbowałem coś odczytać z jej twarzy, ale ona tylko się uśmiechała. Nie wiedziałem, o czym rozmawiała z Dumblem i nie byłem pewien jak bardzo powinienem się martwić.
-Wyglądasz na wykończonego. - powiedziała, łapiąc mnie za rękę. Ruszyliśmy w stronę kominka, żeby zaraz przenieść się siecią fiuu do naszego mieszkania.
Kiedy tylko znaleźliśmy się w salonie, Lily przyciągnęła mnie do pocałunku.
-Witaj w domu - powiedziała, uśmiechając się pięknie.
-Lily, co to za zadanie, którym chcesz się zająć? - zapytałem poważnie, uznając, że trzeba sobie to wyjaśnić jak najszybciej.
-Nie przejmuj się tym. Jesteś zmęczony, idź się położyć. Ja wrócę zanim się obejrzysz.
-Lily... Mówię serio. Jeśli dzieje się coś niebezpiecznego, masz mi natychmiast powiedzieć.
Spojrzałem się na nią nieustępliwie. Wiedziałem doskonale, że była twarda i zapewne uznała, że nie warto mnie martwić. Jednak jeśli nawet Dumbledore uważał, że to niebezpieczne zadanie, to nie zamierzałem jej nigdzie puszczać. Kiedy zobaczyła moją minę, od razu zmiękła.
-No dobrze. Sam wiesz, że od dawna nie ma kontaktu z Peterem. Remus parę dni temu spotkał się z nim, ale to wcale go nie uspokoiło. Martwimy się. Uznaliśmy więc, że pora to sprawdzić z ramienia Zakonu. Jeśli dzieje się coś złego, to przecież nie możemy zostawić Petera samego. - powiedziała.
-I chcesz tam iść sama?
-Wszyscy inni są zajęci. Uważam, że to nie może czekać. - wzruszyła ramionami.
-Lily, jeśli dzieje się coś złego, to nie ma opcji, żebyś tam poszła bez obstawy. Ja z tobą pójdę. Pokręciła stanowczo głową.
-Nie ma mowy, James. Dopiero wróciłeś, jesteś wykończony. To naprawdę nic poważnego...
-Sama powiedziałaś, że to na tyle poważna sprawa, że nie może czekać choćby do jutra. Nigdzie cię nie puszczę samej. Idę z tobą. - oznajmiłem. Nie zamierzałem słuchać sprzeciwu. Postawiłem torbę podróżną na ziemi i złapałem garść proszku fiuu.
Lily nie wyglądała na przekonaną. Jednak ostatecznie westchnęła tylko głośno i złapała mnie za rękę. Razem wkroczyliśmy w zielone płomienie. 

***

Przedmieścia Londynu powoli ginęły w ciemnościach. Deszcz chwilowo przestał padać, ale nadal wiał zimny wiatr. Owinąłem się szczelniej płaszczem i ruszyłem razem z Lily w stronę domu Petera. Miałem nadzieje, że o tej porze już go zastaniemy. Po paru minutach zobaczyliśmy stojący na uboczu domek. Ogród od frontu był zaniedbany, chyba od dawna nikt nie miał czasu się nim zająć. W głębokich koleinach obok ścieżki stała woda po ostatniej ulewie.
Lily nacisnęła dzwonek do drzwi, jednak po paru minutach wciąż nie było odpowiedzi. Zajrzałem przez ciemne okna do środka. Zmrużyłem oczy niemal pewien, że zauważyłem w salonie ruch. Wchodzenie bez zaproszenia do domu innego czarodzieja nie było najlepszym pomysłem, ale po chwili wahania wyciągnąłem różdżkę.
-Alohomora - szepnąłem i nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły ze złowieszczym skrzypnięciem.
Ruszyłem przodem, kątem oka widziałem, że Lily też sięgnęła po różdżkę.
W domu było ciemno. Odkąd ojciec Petera odszedł, pani Pettigrew pracowała na dwie zmiany, żeby związać koniec z końcem. Nie spodziewałem się jej dzisiaj spotkać. Wszędzie panował umiarkowany bałagan. Brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, a zużyte ubrania mieszały się na podłodze z jakimiś papierami. Lily sięgnęła do włącznika światła.
-Peter? - zawołała wgłąb domu - Peter, tu Lily i James...
Nie było odpowiedzi. Ruszyłem w stronę ciemnego salonu. Miałem rację. Peter stał na środku pokoju. Jeśli wcześniej miałem jakieś wątpliwości, to teraz doskonale rozumiałem, dlaczego Remus po ostatnim spotkaniu zaczął się o niego martwić. Pettigrew drżącą dłonią mierzył w nas różdżką. Na czole wystąpiły mu kropelki potu, a rozbiegane spojrzenie skakało po kątach pokoju.
-Peter, cześć, to my - zacząłem i opuściłem własną różdżkę. Nie miałem wątpliwości, że coś złego się z nim działo. Jednak znałem go. Przecież by nas nie zaatakował.
-Co tu robicie? - zapytał roztrzęsiony.
-Właśnie wróciłem do kraju. Chciałem cię odwiedzić - powiedziałem, uśmiechając się. Glizdogon warknął z irytacją.
-Kłamiesz. Co tu naprawdę robicie? - jego głos poleciał o oktawę w górę.
Lily wychyliła się zza mojego ramienia. Uśmiechnęła się dość blado.
-Hej, Peter. Przyszliśmy, bo martwimy się o ciebie. To szczera prawda. Od dawna nie mieliśmy od ciebie wiadomości. - powiedziała, idąc powoli w jego stronę. Ręka Petera drżała coraz mocniej. Obserwowałem ich, czując jak napięcie w pokoju rośnie.
-Opuść różdżkę. Nie masz się czego bać - wyciągnęła dłoń w jego stronę.
-Nie boję się - pisnął. Opuścił różdżkę dopiero po kilku nerwowych sekundach.
Zapadła między nami ciężka cisza. Peter dyszał jak po przebiegnięciu maratonu, a zarówno ja jak i Lily baliśmy się odezwać.
-Chcielibyśmy odświeżyć kontakt. Brakuje nam ciebie - powiedziałem w końcu. Jeśli coś niedobrego działo się w jego życiu, to łatwiej byłoby temu przeciwdziałać razem. Peter podniósł na mnie szkliste spojrzenie.
-Nie mam czasu na spotkania. Mój szef ciągle się czepia... Niedługo pewnie będę bez pracy... - zaczął wymijająco. Lily pokiwała głową ze współczuciem.
-Może moglibyśmy jakoś pomóc... ja i Mary prowadzimy kwiaciarnię. Jeśli potrzebujesz pracy... - zaczęła, ale Glizdogon skrzywił się ze wstrętem.
-Nie chcę waszej łaski! - zawołał piskliwie. Zaczynała mnie boleć głowa.
-Peter, uspokój się. To nie żadna łaska. Jesteśmy przyjaciółmi a przyjaciele sobie pomagają - wtrąciłem, niecierpliwiąc się. Jeśli sytuacja była zła, to należało przełknąć dumę. Nie ocenialibyśmy go.
-Przyjaciele - prychnął rozeźlony - Jakie przyjaźń ma teraz znaczenie?
-Co masz na myśli? - zapytałem, nie mogąc rozpoznać w tym człowieku mojego szkolnego kumpla. Był rozgoryczony i bez dwóch zdań czegoś się bał. Czy to po prostu wojna tak na niego działała? Czy było coś jeszcze?
-Nie udawajcie. Zakon przysłał was na zwiady, mam rację? Taka przyjaźń, a wparowaliście do mojego domu jak brygada uderzeniowa. - warknął napastliwie. Był czerwony na twarzy i cały dygotał.
Lily pokręciła gwałtownie głową.
-Nie! To nie tak. Naprawdę chcemy ci tylko pomóc! Zachowujesz się jak nie ty...
-Więc pomyśleliście, że was zdradziłem? - wypluł ze złością. Teraz ja pokręciłem głową.
-Peter, naprawdę nie chcemy zobaczyć Mrocznego Znaku wiszącego nad twoim domem.
-To groźba?!
-Nie bądź głupi! Nie widzisz co tu się dzieje? Voldemort chce żebyśmy się bali. Próbuje nas ze sobą skłócić. Jakie będziemy mieć szanse, jeśli się od siebie odwrócimy?! - zawołałem, tracąc cierpliwość.
Peter pobladł i cofnął się o krok. Wyglądał, jakby nagle zeszło z niego całe powietrze. Opadł na kanapę i schował twarz w dłoniach. Przez dłuższą chwilę znowu panowała cisza.
-Mnie już pokonał... Nie mam szans w walce i nie nadaję się do Zakonu. Najlepiej zrobicie, jeśli o mnie zapomnicie. - usłyszeliśmy w końcu jego stłumiony głos.
Zerknąłem na Lily, poszukując wsparcia. Ona była lepsza w pocieszaniu.
-Nie zamierzamy o tobie zapomnieć. Chcesz czy nie, ale ciągle jesteś naszym przyjacielem. - odparła łagodnie. Peter pokręcił głową.
-Powinniście już iść. - odparł nagle zupełnie pozbawionym emocji tonem. Patrzyłem się na niego jeszcze chwilę. Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym mu powiedzieć. Jeśli sam nie zdecyduje się przed nami otworzyć, to jak mamy mu pomóc? Przecież siłą go nie wyciągniemy z domu. To musiała być jego decyzja.
Peter podniósł na nas oczy i pustym wzrokiem wpatrywał się w nasze twarze. Nie zamierzał nas dłużej słuchać.
-Idźcie już! Chce zostać sam! - krzyknął, a Lily cofnęła się o krok ze strachem.
-Chodź, Lily - powiedziałem, wyciągając do niej rękę. Wiedziałem, kiedy należało odpuścić. Glizdogon miał teraz nad czym myśleć i pozostawało mieć nadzieję, że dojdzie do dobrych wniosków.
Evans złapała moją dłoń, ale zanim ruszyliśmy do wyjścia, jeszcze raz spojrzała się na Petera i powiedziała:
-Teraz pójdziemy, ale nie zamierzamy cię zostawić z tym wszystkim samego. Sam Wiesz Kto tak właśnie działa. Niszczy wszystko co dobre, gasi nadzieję. Ale nie pozwolimy na to. On nie ma prawdziwych przyjaciół. Ty, Peter, masz nas. Jeśli sam nie masz siły, możesz liczyć na nas. Bo nie możemy być tacy jak on. Musimy być lepsi.
Potem odwróciła się do mnie i posłała mi słaby uśmiech. Pełni obaw zostawiliśmy Petera samego. Miałem nadzieję, że oprzytomnieje i rzeczywiście zwróci się do nas o pomoc. Było dokładnie tak, jak powiedziała Lily i nie zamierzaliśmy przegrać tej wojny.

                      image

 

Dorcas: 

 -To jaki jest ten twój plan? - zapytałam, zerkając na niego.
Staliśmy na środku targanego wiatrem pola. Syriusz rozglądał się dookoła wypalając powoli papierosa, a ja starałam się opanować drżenie rąk. Minęły dwa tygodnie niemych potyczek na spojrzenia zanim Desire skapitulował i pozwolił mi wyjść gdzieś z Blackiem. Byłam szczerze zdziwiona, że w ogóle się to udało, bo Blanshard należał przecież do upartych typów. Miał swoje zasady i nie złamałby ich nawet dla mnie. A już na pewno nie złamałby ich dla kogoś o nazwisku Black. Jednak Syriusz miał swoje sposoby.
Po odnalezieniu naszej kryjówki przychodził codziennie i cierpliwie czekał pod domem, aż ktoś go wpuści. Witał się z nami z ogromnym uśmiechem satysfakcji, zupełnie jakby mówił od niechcenia: "Wszyscy wiemy, że mi się nie odmawia". Na początku byłam równie osłupiała jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Potem się przyzwyczaiłam.
Tylko ciągle nie byłam pewna, jaki on miał w tym interes. Desire łypał na niego podejrzliwie, więc domyślałam się, że i on się nad tym zastanawiał. Black za to po prostu wzruszał ramionami i powtarzał, że mam się nie martwić. Gdyby to było takie proste. Nie mogłam przecież tak łatwo uwierzyć, że mógłby bezinteresownie robić to dla mnie. Przecież to był Black. Do tej pory nie znaczyłam dla niego więcej niż wkurzający gnom ogrodowy. Czekałam więc w napięciu aż zawiedzie. Aż nie przyjdzie. Na próżno. Zjawiał się każdego dnia bez wyjątku - czasem zanim jeszcze zdążyłam się obudzić, a czasem w środku dnia, cały rozgrzany, jakby dopiero co wyrwany z jakiejś akcji. W końcu się z tym pogodziłam i stało się to moją rutyną. Budziłam się rano i wyczekiwałam dzwonka do drzwi.
Wytrwałość Blacka zdawała się nie mieć granic. Mnie kupił szybko, Desire w końcu też uległ. Black miał w końcu rację - jemu się nie odmawiało. Nadal cyniczny, ironiczny, zaczepny i nadal lubił prowokować. O tak. Bez przerwy wciągał mnie w bezsensowne kłótnie, czekając z radością na to aż rzucę mu jadowite spojrzenie. Jednak odkąd pojawił się za pierwszym razem, miałam nieodzowne wrażenie, że coś ważnego się zmieniło. Z początku nie potrafiłam powiedzieć co, ale w końcu zrozumiałam. Mimo codziennych przepychanek nie było już śladu po tej męczącej, dusznej wrogości. W Hogwarcie otwarcie warczeliśmy na siebie, ledwo powstrzymując się przed wydrapaniem sobie oczu. Teraz nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nasze spory stały się pieszczotliwe. Inaczej nie dało się tego wyjaśnić. Po wrednych docinkach Black uśmiechał się do mnie wesoło, jakby właśnie obdarował mnie wspaniałym komplementem, a ja o zgrozo zaczęłam sama wyczekiwać kłótni, żeby tylko zobaczyć ten uśmiech.
Zresztą nie żebyśmy się tylko ze sobą żarli i nic więcej. Nikt nie był bardziej zdziwiony ode mnie, gdy odkryliśmy, że potrafimy normalnie porozmawiać. Byłam wciąż niesamowicie spragniona informacji o Anglii, a Syriusz przyjął na siebie tę żmudną rolę i cierpliwie odpowiadał na wszystkie moje pytania. Okazało się nagle, że umiem się jeszcze śmiać i Black nigdy nie odpuszczał okazji, żeby mnie rozśmieszyć. Czasami śmiałam się tak bardzo, że aż brakowało mi powietrza. Czasami, kiedy na niego patrzyłam, brakowało mi słów. Czasami, kiedy zawzięcie o czymś opowiadał, robiło mi się nieznośnie gorąco i nie mogłam oderwać wzroku od jego uśmiechniętych oczu. Tylko czasami, powtarzałam sobie w kółko. Jeszcze nie ma się czym martwić.
W końcu nawet Desire zaakceptował obecność Syriusza. Nadal mu w pełni nie ufał, ale przynajmniej przestał przewracać oczami i teatralnie wzdychać na jego widok.
-A czy mam jakiś wybór? On ewidentnie i tak się nigdzie nie wybiera. - odparł pewnego dnia. Ale chyba ufał mu już odrobinkę bardziej. Przynajmniej na tyle, żeby zostawiać nas na całe dnie samych. Podczas tych długich samotnych posiedzeń, nie dochodziło między mną a Blackiem do niczego więcej. Owszem, czasem sama się łapałam na tym, że nie mogłam oderwać od niego oczu, a czasami wydawało mi się, że i on mnie obserwuje, kiedy nie patrzę. Chociaż sama często wracałam myślami do tamtej nocy, to nie chciałam tego roztrząsać. Bałam się po prostu utracić to coś, co rodziło się między nami. Lubiłam myśleć, że w końcu udało nam się zaprzyjaźnić. 


-Zgoda - oznajmił dzisiaj Desire, wkraczając do mojego salonu. Stałam przy sztaludze i mieszałam farby, a Black leżał wyciągnięty na kanapie z książką. Spojrzałam się zaskoczona na Desire.
-Co?
-Zgadzam się - powiedział z miną, która wskazywała na to, że ma ochotę sam odgryźć sobie język - Możecie iść na to wasze durne spotkanie.
Starałam się nie okazywać przed Blackiem jak bardzo się ucieszyłam. Nie chciałam, żeby pomyślał, że aż tak mocno chciałam spędzić z nim ten wieczór. Nie potrzebowałam dwuznacznych uśmieszków.
Pocałowałam Desire w policzek i powstrzymując się przed podskokami z radości, z obojętną miną poszłam przygotować się do mojej sypialni. Wciągnęłam na siebie pierwszą lepszą sukienkę, złapałam plecak i wrzuciłam do niego kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Chciałam podejść do tego na luzie, ale serce waliło mi w piersi, jakby wygrywało hymn narodowy. Odetchnęłam głębiej dopiero, kiedy spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
-To nie jest żadna randka - powiedziałam patrząc się na moją zaróżowioną twarz. Wiedziałam, jak mocno Black mógł na mnie działać. Jednak byłam pewna, że zakochanie się wszystko by skomplikowało i bez wątpienia doprowadziłoby do złamanego serca. To był w końcu Syriusz Black. Już przyjaźń z nim była ryzykowna. Dlatego jeszcze raz spojrzałam się ze strachem w swoje oczy.
-Nie waż się zakochać, Dorcas.
Zbiegłam na dół, powtarzając sobie to zdanie w myślach jak mantrę. Tamci nadal siedzieli w salonie a atmosfera była gęsta. Syriusz sprawiał wrażenie zupełnie rozluźnionego, od niechcenia przyglądał się swoim paznokciom, ale chytry uśmieszek już zdobił jego twarz. Desire wprost przeciwnie. Stał nachmurzony z zaciśniętymi zębami i rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie bluzy. Kiedy mnie zobaczył, trochę się rozluźnił, jednak nadal jego spojrzenie ciskało gromy w stronę Blacka. Mogłam się domyślić, że wykorzystali chwilę mojej nieobecności, żeby się o coś pożreć.
-Mam warunki. - oznajmił oschle Desire. Black łaskawie przeniósł na niego znudzony wzrok. 
-Po pierwsze, nasze zaklęcie łączące, Dorcas. Nigdzie nie puszczę cię bez niego.
Pokiwałam głową i wyciągnęłam z plecaka różdżkę. Zaklęcie łączyło nas na stałe, ale Desire wolał odświeżać je przed większymi przedsięwzięciami. Bez wahania złapałam go za rękę i machnęłam nad nami różdżką. W myślach wypowiedziałam odpowiednie formuły i po chwili nasze dłonie oplotła złota magiczna nić. Poczułam charakterystyczne ciepło pod palcami, które po chwili rozlało się po całym moim ciele. Blanshard kiwnął głową.
-Po drugie, nie możecie się za bardzo oddalać. Żadna teleportacja na drugi koniec świata nie wchodzi w grę. Mam zawsze mieć możliwość szybko do was dotrzeć mugolskimi środkami. Dorcas wie, że się nie teleportuję. - oznajmił, a mi zrzedła mina. W promieniu wielu kilometrów nie było nic poza polami i pastwiskami. Wiało tu nudą i nawet Black nic by na to nie poradził.
-Nie ma problemu - powiedział szybko Syriusz, jakby chciał mieć formalności już za sobą. Spojrzałam się na niego zdziwiona. On chyba nie zdawał sobie sprawy na jakim wygwizdowie byliśmy.
-Po trzecie - zaczął Desire, uśmiechając się złowieszczo do Blacka - Jeśli wywiniesz jakikolwiek numer, Black, to możesz być pewien, że osobiście cię znajdę i wykończę.
Mówiąc to wyciągnął z cholewki buta swój ostry jak brzytwa nóż. Zawsze nosił go tam dla ochrony. Pomachał nim przed nosem Syriusza i schował z powrotem. 

image


Black uśmiechnął się szeroko, jakby groźby karalne były dla niego miłym komplementem.
-Nie ma żadnego problemu, Blanshard.
Przewróciłam oczami. Czy oni naprawdę nie mogli schować samczej dumy w kieszeń i się normalnie dogadać? Desire uśmiechnął się do mnie niewinnie, jakby dokładnie wiedział, co o tym wszystkim myślałam.
Przeniosłam pytające spojrzenie na Blacka, zastanawiając się jaki genialny plan sobie obmyślił. Otworzyłam już usta, chcąc wtrącić coś od siebie, ale on dziarskim ruchem wstał z kanapy i ruszył prosto w moją stronę. Miał tak stanowczą minę, że na chwilę mnie zatkało.
-Skoro instruktaż mamy już za sobą, będziemy spadać. Na razie, Blanshard.
Złapał mnie mocno za rękę i nie czekając już na żadną odpowiedź wymaszerował z domu, ciągnąc mnie za sobą. 

Szliśmy przez kilka minut w stronę łąk za domem. Black stawiał długie kroki, a ja próbowałam za nim nadążyć. Ledwo łapiąc oddech, starałam się wyjaśnić mu, jak niewielkie były szanse, że w tej okolicy uda nam się zrobić coś ciekawego. On jednak był nieugięty. Święcie przekonany powtarzał, że mam się nie martwić, bo będzie super.
W końcu się zatrzymaliśmy. Nabawiłam się już niezłej zadyszki, co Black skwitował tylko złośliwym uśmieszkiem.
-Powinnaś zadbać o kondycję. - oznajmił z miną eksperta. Przewróciłam oczami. Naprawdę chciał się kłócić nawet dzisiaj?
-Naprawdę, Black. Myślę, że nie znajdziemy tu nic do roboty. - westchnęłam, podejmując ostatnią próbę.
-Oj Dorcas, skąd ten cały pesymizm?
Pokręciłam głową. Puściłam mimo uszu to, że zwrócił się do mnie po imieniu. Robił to wyjątkowo rzadko i nigdy się do tego nie przyzwyczaiłam. Jednak lubiłam to jak miękko, niemal czule to brzmiało. Przestań, Dorcas. Skarciłam się sama w myślach, bo ledwo wyszliśmy z domu a ja już porzucałam moje postanowienia.
-Dobrze - odparłam w końcu - Zdaję się na ciebie. Jeśli naprawdę uważasz, że znajdziemy coś do roboty w tej dziurze, to niech będzie.
Black uśmiechnął się szeroko, prezentując rząd swoich idealnie białych zębów.
-Właśnie to chciałem usłyszeć. Myślę, że tu będzie idealnie. - oznajmił i przyciągnął mnie do siebie władczym gestem. Uderzyłam podbródkiem o jego mostek. Zanim zdążyłam choćby pisnąć, poczułam jak teleportacja wyciska mi powietrze z płuc.

Oderwałam się od niego gwałtownie, kiedy tylko poczułam grunt pod nogami. Spojrzałam się na niego oskarżycielsko.
-Co? Co to miało być? - zawołałam ze złością. Black wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła.
-Hej! Mieliśmy zakaz teleportacji! - krzyknęłam. Dźgnęłam go mocno palcem w żebra, bo nie raczył na mnie spojrzeć. Odwołuję wszystko co wcześniej mówiłam! Black był nadal dupkiem do kwadratu! Już raz nadszarpnęłam zaufanie Desire i nie zamierzałam kolejny raz tego przechodzić. Nie miałam też ochoty spędzić tego wieczoru będąc ciągnięta, targana i przerzucana z miejsca na miejsce jak worek ziemniaków!
-Uspokój się, Meadowes. Nie było żadnego zakazu teleportacji. Mieliśmy się zbytnio nie oddalać, a tutaj Blanshard spokojnie dojedzie mugolskim autem. - odparł Syriusz nadal niezbyt przejęty moimi atakami. - Poza tym jeszcze minutę temu oznajmiłaś, że zdajesz się na mnie.
Rozejrzałam się dookoła, starając się ochłonąć.
Staliśmy na niewielkim placyku w centrum jakiegoś miasteczka. Wokół nas zapadała gęsta, listopadowa ciemność.
-Co to za miejsce? - zapytałam siląc się na spokój.
-Już tu byłaś. Chociaż możesz nie pamiętać, w końcu byłaś zajęta czym innym - powiedział, posyłając mi złośliwy uśmieszek.
Poczułam jak policzki mi płoną. No oczywiście. To tutaj Black mieszkał podczas swojego pobytu w Danii. To tutaj... no nie ważne. Co było to było i przecież umówiliśmy się, że nie żałujemy. Dlaczego jednak teraz postanowił sobie z tego pożartować? Spojrzałam się na niego spode łba.
-Kobieto, jak ty się na mnie patrzysz. Myślałem, że będziesz chciała się dzisiaj rozerwać wśród ludzi. Ale jeśli wolisz, możemy od razu przenieść się do mojej sypialni. - zaśmiał się jeszcze głośniej, kiedy moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora.
-Możesz pomarzyć - mruknęłam obrażona, a on uśmiechnął się szeroko.
-Czekałem na tę minę. - najwyraźniej świetnie się bawił. Westchnęłam i prosząc w myślach Merlina o odrobinę cierpliwości, powiedziałam:
-Dobrze, jak powiedziałam, zdaję się na ciebie. Co takiego chcesz tutaj robić? I zanim to zasugerujesz, mogę cię zapewnić, Black, że nie wybieram się do twojej sypialni.
Zaśmiał się cicho.
-Chodź, pokażę ci.
Złapał mnie mocno za rękę i znów nic mi nie wyjaśniając, pociągnął mnie wgłąb jednej z uliczek. Doprawdy, czy on nie umiał przemieszczać się inaczej niż ciągnąc mnie ze sobą jak bezwładną kukłę? W końcu zatrzymał się znienacka, a ja wpadłam z impetem na jego twarde plecy.
-To tutaj, jeśli się nie mylę - oznajmił dziarskim tonem. Wychyliłam się zza jego ramienia, żeby zobaczyć, co takiego nas tu przyciągnęło. Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia i na parę sekund dosłownie odjęło mi mowę.
-Gdzie my właściwie jesteśmy? - wyjąkałam w końcu, kiedy mój mózg wrócił do działania. Staliśmy na obrzeżach miasta. Z niedaleka dobiegał nas huk wzburzonego morza, ale było już tak ciemno, że nie byłam w stanie dojrzeć plaży. Za to tuż przed nami rozciągała się wielka, rozmigotana milionami pstrokatych światełek armia namiotów. Ludzie krążyli pomiędzy nimi rozglądając się z ciekawością, gromady dzieci piszczały ganiając się od stoiska do stoiska a grupy podchmielonych nastolatków śmiały się głośno podśpiewując hity z radia.
-Koleżanka powiedziała mi, że dzisiaj zjeżdża tu mugolski festyn - wyjaśnił Black, wzruszając ramionami, jakby to była najnormalniejsza na świecie rzecz.
Jednak zamiast zniknąć, moje zdziwienie wręcz wmurowało mnie w ziemię. No bo jak poukładać sobie w głowie to, że jaśnie wytworny pan arystokrata Syriusz Black zamierzał zabrać mnie, Dorcas Meadowes, wkurzający wrzód na jego idealnym tyłku, na jarmarczny festiwal rozrywek szarego gminu? Black unikał towarzystwa rozwrzeszczanych dzieciaków jak ognia i nigdy przenigdy nie pomyślałabym, że dobrowolnie uda się do miejsca kultu hałaśliwej hałastry. I to ze mną. Może jednak Desire miał rację i ktoś go podmienił?
Black spojrzał się na mnie i kiedy zobaczył moją zszokowaną minę, odchrząknął niespokojnie.
-Jeśli wolisz robić coś innego... - zaczął, a ja chyba pierwszy raz w życiu zobaczyłam w jego oczach niepewność. Przemknęła niczym cień przez jego twarz i szybko włożył z powrotem obojętną maskę, ale ja widziałam. Jakaś maleńka naiwna część mnie pomyślała, że to nadal mógł być ten sam wyniosły, nielubiący dzieci Black, ale przełamał się specjalnie dla mnie. Szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy. Nie potrzebowałam takich podszeptów, kiedy moją misją było nie zakochać się w Blacku. Jednak to wystarczyło, żeby moja złość szybko stopniała. Wystarczył tylko jeden przebłysk człowieczeństwa w jego oczach, a ja nie potrafiłam się dłużej gniewać.
Black nadal patrzył się na mnie wyczekująco. Dla własnego bezpieczeństwa uciekłam spojrzeniem od tych pięknych oczu z powrotem w stronę wesołych, rozmigotanych świateł. Nagle poczułam cały humor tej sytuacji i parsknęłam śmiechem. Jakby nie patrzeć to było całkiem zabawne. Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że pewnego dnia Syriusz Black i Dorcas Meadowes pójdą na mugolski jarmark, uznałabym, że hipogryf kopnął go mocno w głowę.
-Żartujesz sobie? Musimy to zobaczyć! - zaśmiałam się a dziwne ciepło rozlało się w moim brzuchu, gdy zobaczyłam jego szeroki uśmiech.
-No to chodź. Może kupie ci watę cukrową - powiedział znajomym, pewnym siebie tonem. Wyciągnął do mnie rękę. Ujęłam ją, czekając na kolejny mocny, dominujący uścisk. Tym razem jednak złapał moją dłoń z niespotykaną delikatnością. Ledwo zarejestrowałam, jak wciąga mnie za sobą w tłum, bo moje myśli zalała kolejna fala gorąca, gdy poczułam jak splata razem nasze palce, a jego kciuk leniwie wędruje po mojej skórze. 

 

***

-Syriusz?! - usłyszeliśmy za plecami piskliwy głosik. Odwróciłam się i ze zdziwieniem zobaczyłam małą dziewczynkę, która wpatrywała się w Blacka ze szczerbatym uśmiechem. Machała do nas zawzięcie ręką, a do nadgarstka przywiązanego miała ogromnego balona z helem. Spod ciepłej jesiennej czapki wystawały jej dwa rozlatujące się warkocze, a na policzkach malowały się czerwone wypieki.
-Syriusz! Wiedziałam, że przyjdziesz! Wiedziałam! - zawołała, biegnąc w podskokach w naszą stronę. Aż sapnęłam ze zdziwienia, kiedy Black uśmiechnął się do niej szczerym, niewymuszonym uśmiechem i pochylił się, żeby poklepać ją po ramieniu, gdy przylgnęła do niego w dziecięcym uścisku. Zamrugałam kilkakrotnie nie dowierzając własnym oczom. Serio, kim był ten koleś?
Syriusz spojrzał się na mnie nieco zakłopotany i powiedział:
-Meadowes, to Emma, koleżanka z obozu, w którym stacjonuję.
Emma teraz wbiła swoje zaciekawione spojrzenie we mnie.
-Emmo, to jest Dorcas. Znamy się ze szkoły. - przedstawił mnie Syriusz. Zorientowałam się, że mam rozdziawioną buzię, więc szybko się zreflektowałam i posłałam dziewczynce miły uśmiech.
-Cześć, miło mi cię poznać - powiedziałam, potrząsając jej wyciągniętą ręką.
-Cześć, jestem Emma. Syriusz, czy to ta twoja dziewczyna? - zapytała prosto z mostu. Moje brwi powędrowały w górę. Syriusz uśmiechnął się do niej chytrze.
-Niezła próba, mała. Nie myśl, że tak łatwo wyciągniesz ode mnie informacje.
Rzucił mi wymowne spojrzenie, jakby mówił "To jakaś wariatka, nie znam jej".
Emma jednak też uśmiechała się złośliwie. Widać czas spędzony z Blackiem nauczył ją kilku wrednych min.
-Ja i tak swoje wiem - oznajmiła, po czym znowu zwróciła się do mnie.
-Syriusz tyle mi o tobie opowiadał. Był pewien, że się zaprzyjaźnimy. Naprawdę jesteś tak piękna jak mówił - dodała niesamowicie pewna swego. Znowu otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale ta sytuacja trochę wymykała się mojemu rozumieniu.
-Dwie wścibskie harpie zawsze się dogadają. - skwitował szybko Black, ucinając dywagacje małej.
Emma pokazała mu język.
-Ale jesteś wredny.
-A ty lepiej zmykaj do ojca. Pewnie już szuka swojej prawej ręki.
-Tata przyjedzie po mnie dopiero za parę godzin. Może mogłabym zostać z wami?
Znowu uśmiechnęła się szeroko, prezentując wszystkie szczerby. Syriusz za to spojrzał się na nią twardo.
-Nie ma opcji. Zjeżdżaj, mała.
-Syriusz, myślę, że ona nie powinna tu chodzić sama... - zaczęłam, zastanawiając się, czy nie powinniśmy się nią jakoś zająć. Black zrobił zbolałą minę.
-Ale... - zaczął, a Emma szybko weszła mu w słowo.
-Spoko, są tu moje koleżanki - powiedziała, machając ręką. Puściła oko do Syriusza.
-Jesteś pewna? - zapytałam.
-Jasne, po prostu chciałam zobaczyć jego minę. Wiedziałam, że to jednak randka! Na razie, Pogromco Potworów! - zachichotała piskliwym głosikiem, znowu pokazała Blackowi język i czmychnęła z powrotem w gęsty tłum.
Syriusz spojrzał się na mnie i westchnął teatralnie.
-Mała wariatka, mówię ci. Plecie od rzeczy.
Zaśmiałam się cicho.
-Chyba pomyliła mnie z Pam. - rzuciłam szybko.
Black uśmiechnął się dość cierpko.
-Chodźmy stąd, zanim znowu jej się odwidzi. 

***

-Dasz radę - usłyszałam szept tuż przy uchu. Wszystkie mięśnie w ciele napięły mi się, gdy poczułam jego ciepły oddech na szyi. Odchrząknęłam nerwowo i skupiłam wzrok na celu. Jak niby teraz miałam trafić, skoro ręce tak cholernie mi się trzęsły?  Nie licząc na wiele cisnęłam piłką w stronę ostatniej stojącej butelki. Dźwięk tłuczonego szkła zaniknął w głośnym aplauzie. Wytrzeszczyłam oczy.
-Udało się - powiedziała sama do siebie, kompletnie nie wiedząc jak to możliwe. Nie znałam nikogo, kto miałby równie beznadziejnego cela co ja. Jednak jakimś cudem butelka leżała już roztrzaskana na ziemi.
-Udało się! - pisnęłam, kiedy w końcu do mnie dotarło, że faktycznie to zrobiłam. Odwróciłam się do Blacka i niewiele myśląc zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam go z całej siły.
-Udało się, gratulacje - zaśmiał się w moje włosy, przejmując nad moim ramieniem dużego pluszowego psa od faceta ze straganu.
-Zasłużona nagroda - powiedział, wręczając mi pluszaka. Pies był okropnie brzydki, ale i tak nie mogłam przestać się szczerzyć jak głupi do sera.
-To przecież niemożliwe. Black, znasz mnie, ja nie potrafię rzucać. Prędzej dysk by mi wypadł niż trafiłabym w tę butelkę...
-Może właśnie odkryłaś w sobie nowy talent - zaśmiał się wzruszając ramionami. Ruszyliśmy dalej między straganami, a ja kolejny raz tego dnia poległam w walce o logiczne myślenie. Dłoń Blacka niespiesznie zjechała na dół moich pleców, znacząc długą drogę wzdłuż mojego kręgosłupa.
-Ty za tym stałeś? - zapytałam, zatrzymując się. Trudno mi było ukryć przyspieszony oddech, ale musiałam się dowiedzieć. Czy to mógł być ten sam Syriusz Black, jeśli bezinteresownie pomógł mi wygrać?
-We wszystkim musisz się dopatrywać moich nieczystych intencji? - spojrzał się na mnie z wyrzutem, ale wiedziałam, że to tylko pozory.
-Zbyt długo cię znam, żeby podejrzewać cię o coś innego - powiedziałam, uśmiechając się złośliwie. Black pokręcił głową.
-A niby co mogłem zrobić? Nakierować piłkę siłą umysłu? - zapytał szczerze ubawiony moimi podejrzeniami. Podniósł obie ręce do góry w obronnym geście.
-Dobra dobra. Nie zapominaj, że ja też mam różdżkę i wiem co to magia.
-Meadowes, naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz - uśmiechnął się do mnie z miną niewiniątka.
Spojrzałam się na niego raz jeszcze i po chwili wahania, wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.
-Dzięki, Black.


Syriusz: 

-Może tutaj? - zapytałem, wpuszczając Dorcas przodem do obwieszonej lampkami sali. W środku mało ruchliwa orkiestra grała hity sprzed paru dekad a kilkanaście starszych par bujało się na parkiecie. Na ścianie za zespołem wisiał spory banner z hasłem Bal Seniora.
Dorcas rozpromieniła się w uśmiechu i od razu pociągnęła mnie za sobą na parkiet.
Przygarnąłem ją blisko do siebie i oplotłem jedną ręką w talii. Zaczęliśmy kołysać się do spokojnej melodii.
-Black, nie poznaję cię. Byłam pewna, że nie lubisz dzieci. - powiedziała Meadowes, patrząc mi w oczy. Uśmiechnąłem się do niej, nie mogąc się powstrzymać.
-Bo nie lubię. Emma to wyjątek potwierdzający regułę. - stwierdziłem, wzruszając ramionami.
Posłała mi sceptyczne spojrzenie.
-Poza tym to jedna z nielicznych osób w obozie, które rozumieją parę słów po angielsku. - wyjaśniłem, próbując ratować mój wizerunek.
-Skoro tak mówisz... Pogromco Potworów - Dorcas uśmiechnęła się do mnie złośliwie. Zgromiłem ją spojrzeniem. Jeśli ta mała intrygantka chciała ze mną zadzierać, musiała poznać konsekwencje.
-Meadowes, dobrze ci radzę, nie prowokuj mnie. - powiedziałem groźnie.
Na potwierdzenie swoich słów przyciągnąłem ją do siebie władczym gestem. Nasze ciała zderzyły się ze sobą, a Dorcas o mały włos nie walnęła mnie czołem w brodę. Trzymałem ją mocno w talii tak, że nie mogła się odsunąć. Muzyka była powolna i mogliśmy leniwie kołysać się do rytmu.
-Prowokować? Ja? - zaśmiała się, robiąc niewinną minkę. Wypadła jednak dość blado, gdy nasze twarze dzieliły dosłownie milimetry. Czułem, że jej oddech staje się płytszy.
-Meadowes, ty prowokujesz jak mało kto - odparłem i pozwoliłem jej okręcić się wokół własnej osi w takt muzyki. Odetchnęła trochę swobodniej, a ja za to mogłem podziwiać jej sylwetkę. Przyciągnąłem ją z powrotem blisko do siebie.
-Ta sukienka na przykład... nawet nie zdajesz sobie sprawy jak działa na wyobraźnię - szepnąłem prosto do jej ucha. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kiedy poczułem, jak całe jej ciało się spina. Znowu się zarumieniła i spuściła spojrzenie.
-Nie mogę na nic narzekać - dodałem, uśmiechając się złośliwie.
Nic już nie odpowiedziała, tylko przytuliła delikatnie policzek do mojej piersi, chcąc ukryć palące rumieńce. Oparłem brodę na czubku jej głowy i lekko kołysałem nami do spokojnej muzyki. Przymknąłem oczy, czerpiąc ukojenie z jej bliskości.
Wiedziałem, że jeszcze nie czuła się zupełnie komfortowo będąc tak blisko mnie, ale ostatnie tygodnie, które spędziliśmy razem, dawały mi nadzieję, że to może się jeszcze zmienić. W obozie zaczynały krążyć już plotki, że byłem tam tylko gościem, jednak nie mogło mnie to mniej obchodzić. Emma dość dobrze mnie znała i była inteligentna. Potrafiła dodać dwa do dwóch i szybko połapała się, że moja ciągła nieobecność wiązała się z naszą rozmowa sprzed kilku tygodni.
-Wiesz, że naprawdę nie musisz mnie zawsze podejrzewać o najgorsze? - zapytałem po kilku minutach ciszy. Zaczęła się kolejna smętna piosenka i bez żadnych oporów mogłem dalej trzymać ją w ramionach. Niedaleko nas kilka starszych par tańczyło statecznie do rytmu, dwóch emerytów raczyło się cygarem, a ich partnerki popijały brandy z niskich kieliszków.
Dorcas podniosła na mnie spojrzenie.
-Powoli się do tego przyzwyczajam. - powiedziała patrząc mi w oczy. Poczułem, że robi mi się coraz goręcej.
-Chciałabym ci podziękować, Black - dodała po chwili, uśmiechając się niepewnie.
-Podziękować? - zapytałem, błądząc spojrzeniem po jej twarzy.
W jej dużych, błękitnych oczach odbijała się cała gama emocji. Uwielbiałem ją obserwować, zwłaszcza w trakcie kłótni. Czasami nie mogłem się wprost oprzeć pokusie wplątania jej w krótką sprzeczkę, żeby tylko zobaczyć to roziskrzone spojrzenie.
-Domyślam się, że mogłeś mieć inne... ciekawsze plany na piątkowy wieczór. W ogóle spędzanie każdego dnia ze mną może nie być szczytem twoich marzeń, zdaję sobie z tego sprawę. Ale to naprawdę dużo dla mnie znaczy, Black. Więc dzięki.
Obserwowałem ją ze zdziwieniem. Zastanawiałem się, jak można być tak inteligentnym a jednocześnie tak niedomyślnym.
-Meadowes, wierz lub nie, ale nie spędzałbym z tobą czasu, gdybym tego nie chciał - powiedziałem w końcu.
-No tak, ale nie chcę, żebyś myślał, że musisz... - odparła zmieszana.
Przewróciłem oczami.
-Godryku... - westchnąłem z irytacją. Wzmocniłem uścisk na jej talii i przygwoździłem jej ciało mocno do swojego. Zbliżyłem do niej swoją twarz tak, że czułem jej płytki oddech na policzku.
-Meadowes, ja niczego nie muszę. Doskonale o tym wiem. Wbij sobie w końcu do głowy, że robię tylko to, co mi się podoba. Tak się składa, że podoba mi się spędzanie z tobą czasu. Tak się składa, że ty mi się podobasz. - warknąłem sfrustrowany, że trzeba jej tłumaczyć wszystko jak dziecku.
-Och. Okej - mruknęła speszona i uciekła spojrzeniem w bok. Znowu oblała się rumieńcem, a mi przynosiło to dziwną satysfakcję. Zapadła między nami cisza, niemal widziałem jak wszystkie trybiki w jej głowie pracują na pełnych obrotach. Dobrze. Chciałem, żeby ta sprawa była między nami jasna. Znudziło mi się udawanie. Od naszej wspólnej nocy nie potrafiłem myśleć o niczym i nikim innym. Była jedyną osobą, która tak na mnie działała. Kiedyś wydawało mi się, że to przez kłótnie. Jednak odkąd obudziłem się przy jej boku, a ciężar uprzedzeń i urazów przeszłości na chwilę opadł, zrozumiałem, że już nie tego chcę. Owszem nadal lubiłem się z nią przegadywać. Była wtedy naprawdę piękna - cała iskrzyła, w oczach zapalały jej się zadziorne ogniki. Ale zaczynało do mnie docierać, że chciałem czegoś więcej. Chciałem po prostu być obok, móc z nią rozmawiać, móc z nią milczeć... Chciałem ją poznać na nowo i chciałem, żeby ona poznała mnie. I kiedy wreszcie dostałem adres jej kryjówki, nic by mnie nie powstrzymało przed widywaniem jej każdego dnia. Doskonale wiedziałem, że naszej przeszłości nie wymaże żadne zaklęcie i trzeba było nam czasu, żebyśmy znowu oswoili się ze sobą. Nie wiedziałem, czy to wszystko między nami miałoby szansę się udać, gdybyśmy oboje nadal byli w Anglii. Tutaj jednak nie musieliśmy podążać dłużej utartymi schematami. To było trudne, ale jednocześnie nie potrafiłem się dłużej temu oprzeć.
Bałem się tych uczuć, tej dziwnej bezbronności. Nigdy przed nikim się nie otworzyłem, zawsze pilnowałem, żeby te drzwi były szczelnie zamknięte. Ale jednocześnie teraz, nie zmieniłbym nic. Może to i było głupie przeznaczenie, że się tu spotkaliśmy! Nigdy nie wierzyłem w te dyrdymały, ale teraz miałem to głęboko w poważaniu. Jak dla mnie nawet i sam Merlin mógł stać za tym spotkaniem. Ważne, że teraz czułem się, jakbym w końcu po wielu wielu latach odnalazł swoje miejsce. 
Nie czekałem na jej reakcję. Każde z nas miało wiele do przemyślenia i nie zamierzałem niczego popędzać. Nagle jednak poczułem, jak się ode mnie odsuwa a w jej miejsce pojawia się nieprzyjemny chłód. Spojrzałem się na nią z irracjonalnym lękiem, powstrzymując się, żeby znowu nie przyciągnąć jej do mocnego uścisku. Jednak ona wcale nie patrzyła się na mnie. Wzrok wbiła w coś za moimi plecami, a gdy podążyłem za jej spojrzeniem, nie mogłem powstrzymać głuchego warknięcia irytacji, które wyrwało się z moich płuc.
-Chyba sobie kpi. - warknąłem pod nosem.
Dorcas spojrzała się na mnie z żalem i puściła moją rękę. Zacisnąłem pięści, obserwując jak idzie w stronę czekającego pod ścianą Desire. Blanshard obserwował nas chłodnym spojrzeniem. Kiedy Meadowes do niego podeszła, objął ją ramieniem i zaczęli o czymś cicho dyskutować. Nie chcąc sterczeć na środku parkietu jak kołek, ruszyłem niechętnie w ich kierunku.
-Blanshard - przywitałem się skinieniem głowy. Zerknąłem na zegarek.
-Nie wiedziałem, że mamy wrócić na dobranockę - dodałem chłodno, a Dorcas spojrzała się na mnie z wyrzutem. No co? Naprawdę starałem się być dla gościa miły, ale po prostu nie mogłem się oprzeć, kiedy zachowywał się wobec niej jak pies ogrodnika.
-Już druga w nocy. Czas na nas. - usłyszałem za plecami kolejny znajomy głos. Tom stał kilka kroków za mną, trzymając na rękach śpiącą Emmę.
Desire podał Dorcas pelerynę, a ona przyjęła ją bez słowa. Może po prostu nie zależy jej na tym, żeby z tobą zostać - odezwał się w mojej głowie bardzo wredny głosik. Mimowolnie zobaczyłem przed oczami drwiące grymasy na twarzach matki, ojca i brata. Westchnąłem z irytacją i odepchnąłem od siebie te myśli.
-Jak wracamy? - zapytałem.
-Przyjechałem samochodem. Podwieziemy was. - odparł Tom.
Mimo późnej nocy na festynie były nadal tłumy. Stary pickup Toma stał daleko na parkingu. Desire pomógł zapakować do środka Emmę i sam zajął miejsce obok kierowcy. Mnie i Dorcas pozostały miejsca z tyłu na pace. Pomogłem jej wsiąść i sam wskoczyłem koło niej. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo byłem zmęczony. Ułożyliśmy się na starych kocach, które woził ze sobą Tom. Nie było zbyt wygodnie, ale nie przeszkadzało mi to, gdy mogłem spokojnie obserwować jej twarz. Była teraz taka spokojna. Zupełnie jakbyśmy spotykali się w ten sposób od lat, a cała nasza kłótliwa przeszłość należała do kogoś innego.
-Syriusz, nie obrazisz się, jeśli najpierw odwiozę Desire? Wiem, że do ciebie jest po drodze, ale ta dwójka powinna szybko znaleźć się w kryjówce. - usłyszałem przez szybę głos Toma. Powoli oddalaliśmy się od świateł i hałasów festynu. Znowu zacząłem słyszeć spokojny szum morza.
-Nie ma problemu - zawołałem, ciągle obserwując Meadowes.
Wyglądała na zmęczoną. Oparła głowę o ścianę szoferki, a oczy prawie jej się zamykały. Mimo wszystko uśmiechała się do mnie i sprawiała wrażenie szczęśliwej. Kiedy wjechaliśmy na wyboiste, polne drogi za miastem, samochód zaczął bujać się na prawo i lewo. Przy akompaniamencie morskich fal czuliśmy się jak na unoszącej się na wodzie łódce.
Dorcas wyciągnęła do mnie rękę. Złapałem lekko jej palce i splotłem je ze swoimi.
-Mówiłeś prawdę? - zapytała szeptem, patrząc się na mnie spod przymykających się powiek.
Pokiwałem głową.
-Tak. - odparłem niemal bezgłośnie.
Uśmiechnęła się delikatnie. Pogładziłem kciukiem wierzch jej dłoni. Gdybym mógł, zatrzymałbym ten moment już na zawsze. Znowu przypomniał mi się list od Andromedy i jej słowa o tym, że może jednak uda nam się kiedyś znaleźć szczęście. Czy tak właśnie wyglądało? Chyba tak, bo nie znałem niczego, co byłoby mu bliższe. Mógłbym jechać już tym samochodem do końca życia, obserwować jej pogrążającą się w śnie twarz i czuć dotyk jej skóry. W końcu, gdy zasnęła, wyciągnąłem dłoń i na zaparowanej szybie napisałem to, co od kilku godzin dudniło mi w sercu: Kocham cię.


 

 

 

 

 

Linki: 

  • https://bellas-gifhunts.tumblr.com/post/139996209561/karen-gillan-gif-hunt
  • https://eternalroleplay.tumblr.com/post/162641616794/jamie-campbell-bower-gif-hunt
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872379165796/
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872369960858/ 
  • https://pl.pinterest.com/pin/862720872366021197/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz