wtorek, 28 lipca 2015

rozdział 21

Ten rozdział bardzo łatwo mi się pisało, no i wena była, więc pojawia się już po dwóch dniach od poprzedniego. Czy jestem zadowolona? No pewnie! :D 
No ale ocenę pozostawiam już Wam, mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę :)
Pozdrawiam gorąco i życzę miłego czytania
tusia2709 ;**




Syriusz:
Listopad minął w zastraszającym tempie, pociągając za sobą grudzień i zanim się ktokolwiek zorientował, został tydzień do świąt. Dumbledore ogłosił już to, o czym my, Huncwoci wiedzieliśmy od dawna. Dzisiaj przyjeżdżali rodzice na zebranie. Potem, normalnie z planem miały odbyć się lekcje. Obudziłem się rano tak gwałtownie, jakby ktoś wydarł mi się do ucha. W gardle miałem bolesną gulę. Nie widziałem moich starych od początku ostatnich wakacji, kiedy bezpardonowo zniknąłem z domu i wprowadziłem się do James'a. No a teraz? Miałem stanąć z nimi twarzą w twarz, wiedziałem, że nasze spotkanie było nieuchronne. Oczywiście nie łudziłem się nawet, że przyjadą tu do mnie. Wiedziałem, że ja już się nie liczyłem, odkąd zniknąłem z drzewa genealogicznego, z fotografii rodzinnych, a matka wyklęła mnie na wszystkie możliwe sposoby. Ale był jeszcze Regulus, dla ich ukochanego synalka, małego pożal się Merlinowi pupilka, na pewno przyjadą.
Wstałem i ubrałem się. Założyłem najlepsze ubranie, jakie miałem. Nie wiedzieć czemu, chciałem wyglądać jak najlepiej. Nie ukrywałem, bałem się matki i ojca. Chciałem im udowodnić, że wciąż nieźle sobie radziłem, że nie przynosiłem im hańby przynajmniej tym, jak wyglądałem.
Wziąłem różdżkę i zszedłem do Wielkiej Sali. Było jeszcze wcześnie i nikogo nie było przy żadnym ze stołów. Usiadłem w wygodnym miejscu, tak aby móc obserwować ludzi, wchodzących do sali. W końcu przyszedł Remus, usiadł koło mnie i uśmiechnął się. Wyglądał na zadowolonego. Wielka mi niespodzianka. Tyle że jego rodzice byli normalni. Jego szeroki uśmiech szybko zniknął, zreflektował się i poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.
-Nie łam się, będzie dobrze - powiedział i nakazał mi, żebym coś zjadł.
Jednak moje gardło było zbyt ściśnięte, żebym mógł przełknąć choćby kęs.
Następnie przyszedł James i jeszcze zanim usiadł oznajmił:
-Jestem pewien, Łapo, że moi rodzice będą się chcieli z tobą zobaczyć. Mama pyta się o ciebie w każdym liście. Pewnie wyściska cię tak, że żebra ci popękają.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie domu Potter'ów. Rodzice Rogacza przyjęli mnie jak własnego syna.
Moje wątłe uczucie radości zniknęło z chwilą, kiedy do Wielkiej Sali wszedł Regulus. Zajmując miejsce przy stole Slytherin'u spojrzał się na mnie i uśmiechnął się z satysfakcją. Triumfował. Samozadowolenie i pewność siebie biły od niego na kilometr. Zacisnąłem pięści, aż pobielały mi knykcie. Wstałem z miejsca i wyszedłem z Wielkiej Sali.
Nogi zaprowadziły mnie do sowiarni. Było tam koszmarnie zimno, podłogę pokrywała cienka warstwa śniegu, naniesionego przez wielkie okna. Oparłem się o ścianę i przetarłem twarz dłońmi. Mróz pomógł mi się opanować i po paru minutach już oddychałem normalnym rytmem. Podleciała do mnie sowa włochatka i usiadłszy na parapecie, wlepiła we mnie swoje wielkie ślepia. Przez sześć lat, kiedy przychodziłem do sowiarni, podlatywała do mnie i patrzyła się tym swoim mądrym spojrzeniem, zdawała się doskonale wiedzieć, czego potrzebowałem. Bawił mnie trochę jej wygląd, głowa większa od reszty ciała i wytrzeszczone oczy. Pogładziłem łepek sowy, a ona uszczypnęła pieszczotliwie mój palec. Patrząc w okno i głaszcząc mechanicznie jej pióra, zleciało mi mnóstwo czasu. Ocknąłem się z zamyślenia dopiero, gdy przyszedł James i powiedział, że już są pierwsi rodzice.
Wyszedłem za nim z sowiarni i poczułem, że przemarzłem jak przy qudditch'u w czasie śnieżycy.
W Sali Wejściowej i Wielkiej Sali było mnóstwo osób. Niektórzy już pozajmowali miejsca przy stołach, inni ciągle ściskali swoje dzieci. Zacząłem rozglądać się w prawo i lewo, żeby znaleźć moich starych i w porę uciec jak najdalej. Nagle James pociągnął mnie za rękaw i zaczęliśmy lawirować między grupkami rodziców i dzieci. W końcu zatrzymał się, a ja wpadłem z impetem na jego plecy.
-Cześć mamo - powiedział i przytulił się do kobiety, stojącej przed nim.
-Mój kochany...och, Syriusz - zauważyła też mnie, uwolniła James'a z objęć i ruszyła w moją stronę z wyciągniętymi rękoma.
-Dzień dobry, pani Potter - wydusiłem z siebie, kiedy już mnie mocno ściskała. Uśmiechnęła się do mnie w taki bardzo matczyny sposób.

GIF redskins news photos - animated GIF on GIFER

Odsunęła się ode mnie na długość ramion i przyjrzała mi się.
-Jeszcze wyższy niż ostatnio, dokładnie jak Jamie. Aleś ty elegancki, James mógłbyś się od niego uczyć.
-No co ty mamo, przecież on na co dzień lata po szkole w dresie - wtrącił James, wznosząc oczy do nieba. Potem przywitałem się z panem Potter'em i posypały się pytania. O szkołę, o oceny, o dziewczyny...
-Och chłopcy, jestem z was taka dumna. Nie dostałam jeszcze żadnej sowy z naganą. Spisaliście się. - powiedziała po raz piąty pani Potter, a my wymieniliśmy spojrzenia, wiedząc, że zapewne niedługo się to zmieni. - Och, widzę Meadowes'ów.
Pomachała do nich energicznie.
-Dzień dobry, ciociu - Dorcas powiedziała do pani Potter dokładnie to samo, co James do pani Meadowes.
Nie widziałem wcześniej rodziców Dorcas, bo akurat, kiedy mieszkałem u Rogacza ich nie było w domu. Cała trójka wyglądała na bardzo szczęśliwą rodzinę.
Kiedy wszyscy się ze sobą wyściskali, pani Meadowes spojrzała się na mnie i powiedziała;
-A to musi być Syriusz. Tyle o tobie słyszałam. - uśmiechnęła się promiennie, a ja spojrzałem na Dorcas. Nie mogłem uwierzyć, że opowiada o mnie swojej mamie, ale wtedy kobieta powiedziała:
-Dorea, miałaś rację, jest równie przystojny co James.
-Na Merlina, mamo błagam, chociaż w szkole nie rób mi obciachu - mruknęła Dorcas, a James spiorunował panią Potter spojrzeniem.
Odprowadziliśmy rodziców do Wielkiej Sali, gdzie miało być zebranie, odwróciłem się i...prawie zderzyłem się ze swoją matką.
Obok niej stał mój ojciec i Regulus, który cynicznie się uśmiechał. Miałem nadzieję, że zaszkodzi mu jego własny jad.
-Zejdź mi z drogi - syknęła Walburga, patrząc się na mnie z góry.
Zacisnąłem szczęki, ale odsunąłem się tak, żeby mogli przejść. Jednak za mną stali jeszcze Dorcas i James. Meadowes podniosła wysoko głowę, patrząc się odważnie mojej matce w oczy. Wiedziałem już, że to się źle skończy.
Matka wypuściła na nich dym z papierosa i zwęziła oczy, jak wąż. Ale Dorcas nadal stała. Wtedy Walburga wyciągnęła różdżkę i krzyknęła:
-Rusz się!



Jej krzyk utonął w ogólnej wrzawie.
Miała jednak ciągle różdżkę i może James i Dorcas nie wiedzieli, ale ona była na prawdę skłonna jej użyć. Dlatego chwyciłem nadgarstek Meadowes i odciągnąłem ją na bok.
Matka spojrzała się na mnie, jakby była zadowolona z tego, jak wytresowała psa i bez słowa poszła do stołu Slytherin'u. Ciągle czułem na sobie wzrok ojca. Nie był tak wybuchowy jak matka, nawet byłem ciekawy co on o tym wszystkim sądzi, ale po chwili doszedłem do wniosku, że też musiał mnie z całego serca nienawidzić, byłem w końcu zdrajcą krwi. Podniosłem wzrok na przyjaciół. Dorcas szarpnęła ręką, żeby ją uwolnić z mojego uścisku i odmaszerowała korytarzem. Była wściekła.



Powiodłem za nią spojrzeniem. Nadal czułem na plecach wzrok ojca, ale kiedy na niego spojrzałem, oczy utkwił w Regulusie, poklepał go ojcowsko po plecach i poszedł za matką.

Lily:
Tak się cieszyłam z przyjazdu rodziców, tęskniłam za nimi okropnie. Wyściskali mnie i wycałowali, a kiedy poszli do Wielkiej Sali, przyszła Dorcas. Widać było, że resztkami sił powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć.
-Co się stało? - zapytałam, kiedy zaczęła ciężko dyszeć.
Wyszłyśmy na błonia, żeby ochłonąć i wtedy dopiero opowiedziała mi o wszystkim. Pokręciłam głową i powiedziałam:
-Ale przecież wiedziałaś, że jego matka jest trudna. Czemu się wściekasz?
-Nie chodzi tu tylko o to, co ona zrobiła. Ja się nie bałam. Mogłabym tam stać jeszcze długo, mogła nawet grzmotnąć we mnie jakąś klątwą, a ja i James byśmy tam stali. Bo chociaż raz postanowiłam zachować się w stosunku do Black'a jak przyjaciel. Ale on od razu się poddał, bez cienia protestu się po prostu odsunął na bok! No cholera jasna, co to miało być? My się staramy, a on tu... Mógłby chociaż to docenić i nie wchodzić mi w drogę! Tylko udowodnił, że się jej boi. Dał jej satysfakcję, a nie powinien!
-A co niby powinien? - zapytałam, patrząc się, jak przejęta chodzi w te i wewte, machając rękami.
-Postawić się tej jędzy! Skoro już uciekł i był niezależny, to dlaczego ciągle daje się traktować jak skrzat domowy?
-Nie znamy jego rodziców, nie wiemy co mu robili przez szesnaście lat. Nie da się po prostu z dnia na dzień przestać się czegoś bać. Nie powinnaś robić mu z tego wyrzutów. - powiedziałam, a ona ukryła twarz w dłoniach i głośno wypuściła powietrze.
-Ale mnie ten człowiek wpienia - wymamrotała, a ja się roześmiałam.
-Chodź do zamku, zaraz zaczną się lekcje, a moja mama się jeszcze o ciebie pytała.


Mary:
Wszyscy rodzice byli już w Wielkiej Sali, zebranie miało się skończyć po godzinie, więc miałam jeszcze piętnaście minut do końca i ponownego przytulania się i żegnania. Odkąd postanowiłam, że jednak zostanę w Hogwarcie na stałe, minęło pięć tygodni. Rodzice chyba jednocześnie cieszyli się i martwili, że znowu nie będą mnie tyle czasu widzieć. Ja co prawda miałam pewne wątpliwości, czy to dobra decyzja, do tej pory nie rozmawiałam z Remus'em i zamierzałam to odciągnąć w czasie najbardziej jak się dało.
-Mary, możemy porozmawiać? - usłyszałam nad sobą.



Podniosłam spojrzenie i zobaczyłam właśnie Lupina. O wilku mowa, pomyślałam i wydało mi się śmieszne, że w tym przypadkiem to powiedzenie zgadzało się w stu procentach. Chcąc nie chcąc, kiwnęłam głową, wstałam i wyszłam z nim z pokoju wspólnego.
Zatrzymaliśmy się w pustym korytarzu, przed salą do transmutacji, gdzie mieliśmy mieć pierwszą lekcję. Remus chwilę mierzył mnie spojrzeniem w milczeniu, aż w końcu nabrał głęboko powietrza i powiedział:
-Chciałbym wyjaśnić to...tą naszą ostatnią rozmowę.
Ręce mi się trzęsły, zaczęłam strzelać palcami. Nie miałam odwagi się na niego spojrzeć.
-Ja mam świadomość, że to był dla ciebie duży szok, całkowicie zrozumiem jeśli już...nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego, ale bardzo mi zależy na tym, żeby wyjaśnić sobie na czym stoimy. - powiedział. Czułam jego wzrok na sobie, ale sama bałam się podnieść spojrzenie.
W końcu jednak zebrałam się na odwagę i powiedziałam:
-Ja...fakt, czuję się dość dziwnie, bo w życiu bym się nie spodziewała takich rewelacji po którymś z moich przyjaciół, ale...przyjaźnimy się od paru lat iii jesteś kimś dla mnie ważnym. Dlatego nie wyobrażam sobie, jak mogłabym...no nie wiem...przestać się z tobą zadawać przez coś, co jest od ciebie w ogóle nie zależne...
Powiedziałam to bardzo niezdarnie, bo choć chciałam to z siebie wyrzucić już od dawna, to brakowało mi odwagi. Remus spojrzał się na mnie, marszcząc brwi.
-Czyli...nic się między nami nie zmieniło? - upewnił się, a ja zdobyłam się na lekki uśmiech.
-Wolałabym, żeby zostało po staremu. - odparłam, a on wyglądał tak, jakby ogromny ciężar spadł z jego serca.
-Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne - powiedział cały rozpromieniony, a ja chyba pierwszy raz go przytuliłam.
-Wiem - jeszcze raz się uśmiechnęłam, a on pocałował mnie w policzek.




James:
Delikatnie mówiąc, nerwy były napięte. Syriusz wciąż stał w jednym miejscu, Dorcas poszła sobie, ciskając naokoło piorunami, a Regulus miał na twarzy złośliwy uśmieszek, który tylko zapowiadał kolejną burzę. Nie mogłem się zdecydować, czy pójść za Dorcas, czy zostać razem z Wąchaczem. Mój problem rozwiązał się jednak sam, kiedy Syriusz spojrzał się z nienawiścią na swojego brata.
-I co? Jesteś zadowolony? - warknął. Wyglądał trochę tak, jakby zaraz miał obnażyć kły i się na niego rzucić.
Regulus nic nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami, i tryskając zadowoleniem z siebie, odszedł w stronę lochów.
Syriusz stał jeszcze chwilę, po czym mocno kopnął nogą w ścianę i wybiegł z zamku. Ruszyłem za nim, ale zdążyłem tylko zobaczyć, jak zmienia się w psa i znika w Zakazanym Lesie.
Uniosłem oczy ku niebu i przekląłem pod nosem tę chorą sytuację. Co zrobiliśmy Merlinowi, że nas tak pokarał? No pytam się, co?!


Syriusz:
Nie wiedziałem ile czasu biegłem, nie wiedziałem też dokąd. Moim jedynym celem, było pozbycie się narastającej wściekłości. Na Regulusa, na rodziców, na Meadowes i na Dumbledore'a, że wymyślił to głupie zebranie. Biegłem dobrze znanymi sobie ścieżkami, co miesiąc podczas pełni odnawialiśmy tą trasę. Czułem jak pod łapami skrzypiał mi śnieg, wdychałem do płuc zapach lasu, oczy utkwiłem w drodze przed sobą. Nie czułem zmęczenia, biegłem do momentu, kiedy cała złość uleciała ze mnie i mogłem wrócić do zamku.
Do Sali Wejściowej wszedłem już jako człowiek, ubranie miałem zmięte i przemoczone, więc od razu poszedłem do dormitorium się przebrać. Zebranie musiało się już skończyć, bo Wielka Sala była pusta. Oznaczało to, że lekcje też się zaczęły. Bardzo dobrze, pomyślałem, przynajmniej nie będę musiał oglądać znowu moich starych. Nie miałem ochoty siedzieć w klasie. Zacząłem kluczyć korytarzami, zupełnie bezcelowo kręciłem się po całym zamku. Po jakimś czasie, w korytarzu, w którym według mnie nie miało prawa nikogo być, zobaczyłem Meadowes. Patrzyła się przez otwarte okno, przez które wpadało lodowate powietrze. Zacisnąłem szczęki, złość znowu uderzyła mi do głowy. Ona też podniosła spojrzenie i widać było, że nie była zadowolona, z tego, że mnie widziała.
Prychnęła cicho i odwróciła się, żeby odejść.
-Gdzie się wybierasz? - zapytałem lodowatym tonem. Byłem wściekły i musiałem się teraz na kimś odegrać. Ona była idealna, poza tym zasłużyła sobie na to. Nie miała prawa wcinać się w moje porachunki z rodziną, nie miała prawa potem wściekać się na mnie, że ją uratowałem przed paskudną klątwą.
-Nie twój zasrany interes, Black - warknęła, odwracając się twarzą do mnie.
-Jaka nie miła - zakpiłem. Nie czułem się winny, zasłużyła sobie na to. Za dużo mieszała.
-Spójrz na siebie, Black. - syknęła i znowu chciała odejść. Zagotowało się we mnie, miałem wobec niej plany, nie mogła teraz odwrócić się na pięcie i sobie pójść.
Ruszyłem w jej stronę. Złapałem ją za ramię i odwróciłem, wyszarpnęła rękę. Wiatr rozwiał jej włosy. Cofnęła się o krok. Zaśmiałem się w duchu, kiedy jej plecy natrafiły na ścianę. Teraz nie miała dokąd uciec. Podniosła wysoko głowę, żeby pokazać, że się nie bała.
Przygwoździłem ją swoim ciałem do muru, ręce oparłem po obu stronach jej głowy. Nasze twarze dzieliły milimetry. Poczułem zapach jej perfum.
Cały czas patrzyła mi się hardo w oczy, denerwowało mnie to.
-Nie jesteś tu najważniejsza, Meadowes. - wyszeptałem, tuż przy jej uchu.
-No tak, nie wolno zapominać o wielkim buntowniku Syriusz'u Black'u, chlubie szlachetnego i starożytnego rodu Black'ów, niekoronowanym księciu całego Hogwart'u. - wysyczała.
-Uważaj na słowa, bo...
-Bo co? No słucham, co mi zrobisz? - usłyszałem w jej głosie kpinę. Miałem już szczerze dość tej małej.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie będę więcej powtarzał. Nie wciskaj się tam, gdzie cię nie chcą, nikt cię nie prosił o odgrywanie wojowniczki przed moją matką i nikt ci nie będzie za to dziękował. Zajmij się swoimi sprawami. Poza tym, czy ty w ogóle myślisz? Ona była gotowa cię tam przekląć najgorszymi klątwami!
-Dla twojej wiadomości, ja chciałam ci tylko pomóc. Co ty niby zrobiłbyś, na moim miejscu?
-Myślałbym, Meadowes. - warknąłem.
-To byłabym pod wielkim wrażeniem. - zakpiła.
-Coś ty powiedziała?!
-Chcesz, żeby ci to przeliterować? - podniosła głowę jeszcze wyżej, widziałem w jej oczach swoje odbicie.
-Zamknij się - pochyliłem się nad nią, robiąc groźną minę. Miałem ochotę złapać ją i mocno potrząsnąć.
-Tak jest, panie... - powiedziała ze złością, prosto w moje usta.
Nie wiedziałem jak to się stało, w jednej chwili patrzyliśmy się na siebie, marząc, żeby drugie padło martwe, a w drugiej całowaliśmy się namiętnie. Jednocześnie rzuciliśmy się na siebie. Włożyłem w ten pocałunek całą moją frustrację i złość na nią i na cały świat. Przylgnęliśmy do siebie z ogromną siłą, ja schylałem się nad nią, trzymając ją mocno w ramionach i rękami błądząc po jej plecach, ona stawała na palcach, wplatając palce w moje włosy. Oddawaliśmy pocałunki z taką samą zawziętością, rozpaczliwie pragnąc więcej i więcej. Przycisnąłem ją do ściany, podnosząc lekko, ona oplotła swoje nogi wokół mnie, krzyżując łydki na moich plecach. Nie miałem pojęcia jakby to się skończyło, gdyby nie rozległ się głos dzwonek, oznajmiającego koniec lekcji. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni, szybko poprawiając pogniecione ubrania. Drzwi sal otworzyły się, a na korytarz zaczęli wysypywać się uczniowie. Nawet nie spojrzeliśmy się na siebie, tylko szybkim krokiem poszliśmy w dwie strony.
 
 




Linki:
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/70572984551/jessica-lange-gif-hunt-110-please-like-reblog
  • http://rpgifhelper.tumblr.com/post/34859664967/ben-barnes-gifs
  • https://gifer.com/en/Sd5J
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/13472548174/carey-mulligan-gifs
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/16659551218/andrew-garfield-gifs-pt-2

niedziela, 26 lipca 2015

rozdział 20

Mary:
Kiedy się obudziłam rano, byłam jeszcze bardziej zmęczona, niż zanim poszłam spać. Podniosłam głowę i spojrzałam na zegar. Spałam zaledwie sześć godzin, była już jedenasta. Głowa opadła mi na poduszkę i nie było mowy, żebym ją jeszcze raz podniosła. Spojrzałam w bok, a ból szyi dał mi znać, że moje mięśnie nie wytrzymają takiego wysiłku.
Strasznie chciało mi się pić. Zignorowałam pragnienie i spróbowałam jeszcze raz zasnąć. Wtedy zaczęła mnie boleć głowa. Pomyślałam, że tego już za wiele. Otworzyłam oczy i zwlokłam się z łóżka na podłogę. Podtrzymując się mebli, doczłapałam do łazienki i unikając odbicia w lustrze, weszłam do wanny i odkręciłam wodę. Chłodny strumień uderzył mnie w plecy, a z ust wydarł mi się ochrypły  jęk niezadowolenia. Skuliłam się i zaczekałam aż zacznie lecieć ciepła woda. Nie doczekałam się. Moja różdżka była za daleko, żeby jej dosięgnąć i ogrzać wodę, więc zrezygnowałam z kąpieli i wyszłam z wanny. Pragnienie powróciło. Chwyciłam więc szklankę i nalałam sobie kranówki. Stwierdziłam, że podróż z pokoju do łazienki obdarła mnie ze wszystkich sił, ale kiedy miałam wrócić do łóżka, zakręciło mi się w głowie. Runęłam na kolana i zwymiotowałam do muszli klozetowej. Chyba nigdy nie byłam w bardziej żałosnym położeniu. Znowu napełniłam szklankę wodą i zaczęłam płukać usta z ohydnego smaku. Umyłam zęby i wróciłam do łóżka, zanim znowu mnie zemdliło. Było mi okrutnie zimno, cała się trzęsłam. Owinęłam się szczelnie kołdrą i kocem, zwinęłam się w kłębek i zasnęłam.

***

Kiedy znowu się obudziłam była dwunasta. Dziewczyny ciągle spały. Miałam duże problemy z otwarciem oczu, było mi zimno i znowu to pragnienie. Otworzyłam sklejone usta i cicho jęknęłam: 
-Dorcas. Dorcas - skrzywiłam się przez ból gardła. Dor uchyliła oczy i rozejrzała się dookoła. Spotkała moje spojrzenie i zmarszczyła brwi. Wyplątała się z kołdry i podeszła do mojego łóżka. Czułam się winna, że ją budzę, na pewno była koszmarnie wykończona po balu, ale jej łóżko było zraz obok, a ja czułam się jak wrak człowieka. 
-Co ci jest Mary? Okropnie wyglądasz - powiedziała i dotknęła mojego czoła. - Parzysz - dodała i kucnęła przy moim łóżku. 
-Musimy cię zabrać do skrzydła szpitalnego. To może być coś poważnego. - wstała i założyła szlafrok i kapcie. Pomogła mi wstać. 
-Zimno mi - zatrzęsłam się, a Dor pomogła włożyć mi szlafrok i owinęła mnie kocem. 
-Chodź - powiedziała i prowadząc mnie powoli, wyszła z dormitorium. Zeszłyśmy po schodach do pokoju wspólnego i przez dziurę po portrecie wyszłyśmy na korytarz. Wszędzie było zupełnie pusto. Widać nikomu ani się śniło wychodzić z łóżka w południe. Szłyśmy bardzo powoli, więc droga do skrzydła szpitalnego zajęła nam jakieś dwadzieścia minut. Tam też było pusto. 
-Halo?! Jest tu kto? - zawołała Dorcas i z zaplecza wyszła pani Pomfrey. 
-Co się stało? - zapytała zaspanym głosem, ściągając czepek z włosów. 
-Mary jest chora. Ma gorączkę, cała się trzęsie - powiedziała Dorcas, sadzając mnie na jednym z łóżek. 
Pani Pomfrey zaczęła mnie oglądać, sprawdziła temperaturę, reakcję na bodźce, zadawała mi dziesiątki pytań, aż w końcu kazała mi wypić kilka eliksirów. Musiały być wyjątkowo silne, bo nie minęło pięć sekund, aż osunęłam się do krainy Morfeusza. 


James: 
Obudziło mnie chrapanie Peter'a. Było coś koło czternastej, wszyscy spali, tylko łóżko Remus'a było puste. Głowę rozsadzał mi ból, dlatego z nocnej szafki wydobyłem fiolkę z fioletowym płynem i wypiłem jej zawartość jednym haustem. Eliksir na kaca zadziałał natychmiastowo, poczułem się jak nowo narodzony. Spod łóżka wydobyłem miotłę, ubrałem się, założyłem kurtkę i buty i pobiegłem na boisko. 
Była genialna pogoda, niebo czyściutkie, ani jednej chmurki. Wsiadłem na miotłę i odbiłem się od ziemi. Chłodne powietrze rozwiało mi włosy i wreszcie poczułem wyczekiwany powiew wolności. Zacząłem robić pętle nad boiskiem, potem poleciałem wokół zamku, okrążyłem wieże, błonia, chatkę Hagrida i wracając na boisko, zobaczyłem daleko w dole małego człowieczka. Obniżyłem się, żeby zobaczyć, kto to był. 
-Dorcas! - krzyknąłem, ale mnie nie usłyszała. Obniżyłem drążek miotły i puściłem się w dół z zawrotną prędkością. Dopiero wtedy mnie zobaczyła. Szeroko otworzyła oczy i zakryła usta dłońmi. 
-James, uważaj! - krzyknęła, a ja płynnie wyhamowałem tuż nad ziemią i wyszczerzyłem zęby. 
-Głupi jesteś, mogłeś się zabić - powiedziała poważnie, ale zaraz szeroko uśmiechnęła się jak mała dziewczynka. Nie zwracając najmniejszej uwagi na jej protesty, wciągnąłem ją na miotłę i poleciałem na trybuny. Tam pozwoliłem jej zejść. Usiadła zdenerwowana na ławce. Wiedziałem, że nie lubiła latać, a ona za to wiedziała, że ze mną nic się jej nie stanie.
Położyłem się na ławce, kładąc głowę na jej kolanach. Nie zwróciła nawet na to uwagi. Zaczęła mechanicznie bawić się moimi włosami, patrząc się w dal. Dość długo żadne z nas nic nie mówiło, ale to już nikomu nie przeszkadzało. Znaliśmy się na tyle dobrze, że mogliśmy sobie pozwolić na zwykłe siedzenie i milczenie. Jednak Dor w pewnym momencie przerwała ciszę i powiedziała: 
-Mary jest chora, musiałam zaprowadzić ją do skrzydła szpitalnego. 
-To coś poważnego? 
-Nie, chyba nie, pani Pomfrey powiedziała, że wydobrzeje. 
-To dobrze. 
I znowu siedzieliśmy cicho. Tym razem ja postanowiłem coś powiedzieć. 
-Co u Jasper'a? 
-No wiesz...wczoraj się spotkaliśmy, dał mi prezent. Jest miło. 
-Miło? - podniosłem głowę, marszcząc czoło. 
-No miło, a czego ty jeszcze chcesz? 
-Nie wiem, jakieś pikantne szczegóły? 
-Nie jestem tobą. 
Zignorowałem to i podjąłem nowy wątek. 
-Syriusz wczoraj chodził cały struty. 
-A no, widziałam. Coś się stało? 
-To co zawsze. Kłopoty rodzinne. Serio, nie zazdroszczę mu. Ma zdrowo przesrane. 
-Hm...
-A co u was? 
-U nas? 
-No u ciebie i Łapy. 
-Chyba ci się coś pomyliło, nie ma żadnych nas. Jestem ja z Jasper'em i jest Syriusz ze swoim wianuszkiem wielbicielek. Żadnych nas. 
-Jak uważasz. Słyszałaś o tej nowinie? 
-Jakiej? 
-Dumbledore chce zrobić zebranie rodziców jeszcze przed świętami. Pewnie chce się przedstawić jako dyrektor, albo coś...W każdym razie, to może być ciekawe. 
-Skąd o tym wiesz? 
Spojrzałem się na nią pobłażliwie, a moje oczy mówiły: Kobieto, jestem Huncwotem, nie zapominasz przypadkiem? Przewróciła oczami. 
-Co u Evans? - zagaiłem, po kolejnych minutach milczenia. 
-Pójdź do niej i się sam spytaj, ja nie będę się bawić w waszą swatkę. To mogłoby się źle skończyć dla całej naszej trójki.  
-Właściwie to tym razem mam zamiar załatwić to tak, jak trzeba. Umówiliśmy się. - pochwaliłem się. 
-Jak trzeba? To może nie wyskakuj jej z całowaniem się tak znienacka jak na balu. 
-Dlaczego? 
-To jest Lily, znasz ją. 
-Chodzi ci o to, że jest mugolaczką? Mugole mają jakieś inne zwyczaje? 
-Oczywiście, że nie o to. Ona jest normalną dziewczyną, nie należy do tych, które pocięłyby się o randkę z tobą. Nie jest też tak bezpośrednia i odważna, żeby od razu okazywać to, co czuje. Jest trochę nieśmiała i zamknięta w sobie, nie oczekuj po niej za wiele na samym początku. Musi się przyzwyczaić. Może i nie boi się opinii innych, ale ciągle to nie znaczy, że chce obwieszczać całemu światu, jaka to jest zakochana. 
-Czyli mam przystopować? 
-No, na pewno. 
-Problem polega na tym, że ja też nie za bardzo umiem inaczej. Co ja mam robić na tej randce? 
-We wszystkim ci pomogę, Jamie. 
-Serio? 
-Yhym. Mi też zależy na tym, żebyście w końcu byli razem i żeby skończył się ten cały cyrk. 
-Merlinie, dzięki. 
-Nie dziękuj Merlinowi, tylko mi. - zaśmiała się. 
-Dziękuję Merlinowi za to, że cię mam, Doruś. - pstryknąłem ją w noc.
-Ładnie wyglądasz - powiedziałem po chwili, przyglądając się jej.
-Pfff...normalnie - odparła, nie biorąc sobie mojej oceny do serca. 
-No przecież mówię - powiedziałem, szczerząc zęby. Natychmiast się roześmiała. No ale co? Taka prawda. Dor była bardzo ładna, nie stroiła się jakoś specjalnie, ale i tak. Miała niesamowicie szczery uśmiech i on zawsze mnie rozbrajał, kiedy z nią rozmawiałem. Wiedziałem, że była wrażliwa, negatywne komentarze zawsze jakoś w nią godziły, miała trochę kompleksów, czego zupełnie nie mogłem pojąć. Może i nie miała kolejki adoratorów, ale nie można było powiedzieć, że nie była atrakcyjna. 
Kiedy skończyła się śmiać, pokazała mi język i nazwała mnie idiotą. 
-Coś jeszcze? - zapytałem, też wystawiając jęzor. 
-Tak. Poza idiotą jesteś też irytującym bucem, zakochanym w sobie ignorantem, kobieciarzem i puszącym się, próżnym chamem. - powiedziała, dumnie podnosząc głowę. 
-A ty jesteś queen of drama, cnotka niewydymka, nie masz życia towarzyskiego i jesteś przewrażliwiona. - odgryzłem jej się, podnosząc głowę z jej kolan i patrząc się na nią bojowo. 
Jej głośny śmiech poniósł się po trybunach. ja też nie wytrzymałem długo w tej wrogiej postawie i parsknąłem śmiechem tak jak ona. 


-Ale serio, wcale nie jestem kobieciarzem, ani próżnym i puszącym się chamem. Może i jestem irytujący, może nawet jestem bucem i ignorantem, ale co do reszty w życiu się nie zgodzę. - powiedziałem, kiedy schodziliśmy z trybun, kierując się w stronę zamku. 
-Nie jesteś kobieciarzem? A kto zmienia dziewczyny jak rękawiczki? 
-Syriusz! - zawołałem, a ona spojrzała się na mnie pobłażliwie. Oj tak, ona zawsze wiedziała swoje. 
-W takim razie ja nie jestem wcale przewrażliwiona i owszem, mam życie towarzyskie. 
-Ale dramatyzujesz. - obstawiałem twardo swoje. 
-Jestem kobietą, nie słyszałeś o burzy hormonów u nastolatków? Raz na jakiś czas każdy ma prawo sobie podramatyzować. 
I jeszcze długo długo kłóciliśmy się, dogryzaliśmy dobie i wybuchaliśmy śmiechem, idąc ściśnięci blisko siebie, chroniąc się przed mroźnym wiatrem. 


Lily: 
Kiedy wstałam, w dormitorium byłam sama z Alicją. Na łóżku Dorcas leżał rulonik z pergaminu. 

Mary jest w skrzydle szpitalnym, miała wysoką gorączkę. 
Ja poszłam się przejść po błoniach, wrócę na porę obiadową. 
D.M.

Odłożyłam pergamin z powrotem na łóżko, ubrałam się i wyszłam. Moje kroki skierowałam do Wielkiej Sali, miałam ogromną ochotę na kubek kawy i najchętniej też bym coś zjadła, bo kiedy tylko poczułam zapachy potraw rozchodzące się na parterze, zaburczało mi w brzuchu. Dzisiaj śniadanie było w porze obiadowej, a wieczorem miała być obiadokolacja. Nikt jak widać nie spodziewał się, że ktokolwiek wstanie przed trzynastą. 
Spodziewałam się zastać w Wielkiej Sali Dorcas i Huncwotów, a parzy stole Grtffindor'u poza paroma młodszymi uczniami siedział tylko Remus i z zawziętością dłubał w talerzu, jak przedszkolak. 
-Dzień dobry - przywitałam się, tryskając energią. 
-Dobry - odparł, nie podnosząc wzroku znad rozgrzebanej jajecznicy. 
Nalałam sobie kawy i zabrałam się za smarowanie tostów dżemem. Zerkałam co chwilę na Lupin'a, trochę mnie niepokoiło jego zachowanie. W końcu zebrałam się na odwagę i zagaiłam: 
-Remus, wszystko u ciebie okay? 
-Zmęczony jestem tylko - odparł, nadal na mnie nie patrząc. 
-To może idź się połóż. 
-Nie zasnę. Ne spałem zresztą całą noc. Dlatego...to nie ma kompletnie sensu. - mruknął nie wyraźnie. Coś na pewno było nie tak, ale nie wypadało się tak wypytywać. 
W tym momencie do Wielkiej Sali weszli James i Dorcas w szampańskich humorach, szturchali się co chwilę i chichotali. 
-Cześć wam, gdzie reszta? - zapytał James i nalał herbaty dla siebie i Dor. 
-Pewnie śpią. O Dori, przeczytałam twoją notkę, może przejdziemy się do Mary. Martwię się. - powiedziałam, wstając. 
-No jasne. 
-Też pójdę, nie mam nic do roboty. - zaoferował się Potter, a ja poczułam się nieswojo. 
-Remus, idziesz? - zapytałam, a on ciągle nie podnosząc na nas spojrzenia, mruknął: 
-Gdzie? 
-Do Mary, jest w skrzydle szpitalnym. Chcieliśmy....
-Tak, tak. Idę - zaczął niezgrabnie podnosić się od stołu, przewrócił parę pucharków, ale nie zwrócił na nie uwagi, tylko skierował się do wyjścia z Wielkiej Sali. Patrzyliśmy się na niego zdziwieni, a on z jedną nogą za drzwiami odwrócił się i zawołał: 
-Idziecie, czy nie? 
Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia i poszliśmy za nim. 
Kiedy byliśmy bliżej skrzydła, jego zapał jakby opadł i gdy James otwierał drzwi, znalazł się na samym końcu naszego pochodu, a nawet zawahał się trochę nad wejściem do sali. 
-No chodź, Rem - powiedziała Dorcas i pociągnęła go za koszulkę. 
Podbiegłam do łóżka Mary i usiadłam na stołeczku. 
-Co z nią? - zapytałam panią Pomfrey, odgarniając z twarzy Mary kosmyki włosów, które przykleiły jej się do czoła. Choć spała, to co chwila ruszała nerwowo głową, jakby nękana złymi snami. Twarz miała spoconą i dziwnie bladą. 
-Och już niedługo powinno wszystko być w porządku, kochanieńka. To tylko złośliwa grypa. - odparła pielęgniarka przez ramię, poprawiając poduszki pod głową jakiegoś poobijanego pierwszaka na sąsiednim łóżku. 
-Złośliwa? - zapytałam się zaniepokojona. 
-No tak. Musiała ją złapać gdzieś w zamku, bo ostatnio miałam kilka podobnych przypadków. Nie jest to taka zwykła grypa, jak u mugoli, ale i tak nie ma się czym martwić. Raz dwa postawię ją na nogi. Poleży tu jeszcze z dwa dni i będzie jak nowo narodzona. - powiedziała i zniknęła na zapleczu, bo przyszedł jakiś nowy pacjent z zakrwawionymi kolanami. Wróciła, mrucząc coś pod nosem, niosąc koszyk z bandażami i eliksir. 
Otoczyliśmy łóżko Mary, nikt nic nie mówił, nie chcieliśmy jej obudzić. Po pewnym czasie przyszła też Alicja i Frank, a wtedy pani Pomfrey zaczęła marudzić, że jest nas za dużo. Wstałam, a razem ze mną Dorcas. Bez słowa wyszłyśmy ze skrzydła szpitalnego i ruszyłyśmy do dormitorium. 
-Chodźmy do Hagrida - powiedziałam, przypominając sobie, że od początku roku widziałyśmy go tylko parę razy. Założyłam kurtkę i buty i poszłyśmy. 
Hagrida zastałyśmy, jak siedział na schodkach do swojej chatki i grał na drewnianym fleciku. 
-Cześć, Hagridzie. - powiedziała Dor i usiadła koło niego na trawie. 
-Sie macie dziewczyny - przestał grać i westchnął. 
-Coś się stało? - zapytałam, siadając obok Dorcas. 
-A no nic, tak tylko. - machnął ręką i wpatrzył się w dal za nami. Odwróciłyśmy się, żeby zobaczyć na co się patrzy i wymieniłyśmy szybkie porozumiewawcze spojrzenia. Dor uśmiechnęła się lekko i od razu zaczęła kaszleć, żeby to zamaskować. 
Na błoniach krzątali się uczniowie Beauxbatons, pakujący rzeczy do wielkiego powozu, którym tu przylecieli na bal. Statku z Durmstrangu też już nie było. 
-Nie łam się Hagridzie, jeszcze wrócą - powiedziałam, uśmiechając się pokrzepiająco. Obie dobrze wiedziałyśmy, że było coś na rzeczy między nim, a dyrektorką akademii z Francji. 
-No co wy. Ja wcale...aleście wymyśliły dziewczyny - zarumienił się jak dojrzały pomidor, bo widać domyślił się, że my o wszystkim już wiemy. 
-Jak myślisz Hagridzie, jak poradzi sobie Dumbledore jako dyrektor? - zapytała Dorcas, która przestała już kaszleć i mądrze postanowiła zmienić temat. 
-Sie wie, że najlepiej. Albus Dumbledore to najbardziej równy chłop, jakiego znam. Zobaczycie jeszcze, ten gostek będzie jeszcze najlepszym dyrkiem, jakiego miał Hogwart. Ta buda doczekała się w końcu kogoś porządnego. - powiedział Hagrid, wyraźnie rad, że zmienił się temat. 
-Nie przepadałeś za Dippet'em, co? 
-No...jakoś tak... - zaczął się jąkać, a my podniosłyśmy brwi - oj co ja tam wam będę...
Kiedy zobaczył nasze miny jednak powiedział: 
-Nie dziwne chyba, że gostka nie lubiłem. To on wyrzucił mnie z budy...co innego Dumbledore. Gdyby nie on, to nie wiem, co by ze mną było. 
Zamyślił się chwilę i zaczął nucić jakąś melodię. Jeszcze chwilę tak siedział, nic nie mówiąc, kiedy w końcu powiedział: 
-Macie jakieś plany na święta? 
-Jeszcze nie, kawał czasu do świąt - powiedziałam, a on nie zwracając uwagi na moją odpowiedź, dodał: 
-Ty to pewnie spotkasz się z James'em, prawda? - zamrugałam szybko, kiedy to usłyszałam. 


-C-co? Dlaczego? 
-No a nie jesteście razem? 
-Nie! 
-A myślałem...to trochę tak, jak z tobą, Dorcas, i z Syriuszem - Dorcas podniosła brwi i zrobiła trochę zmęczoną minę - tak sobie myślałem, aż tu nagle trach! I widzę cię z jakimś innym koleżką. A wiecie, wielka szkoda, wielka szkoda. - zaczął mówić, a my patrzyłyśmy się na niego w osłupieniu. Po kimś innym to może jeszcze, ale po Hagridzie to bym się nigdy nie spodziewała, że zacznie gadać o uczuciach i tym podobnych. 
Potem jak gdyby nigdy nic wyrwał się z zamyślenia, zaprosił nas do środka na herbatę, bo już wszystkim zaczął dokuczać chłód. Resztę dnia spędziłyśmy u niego i nikt nie wspomniał już ani razu o czymkolwiek co miałoby jakikolwiek związek z relacjami damsko-męskimi. Rozmawialiśmy głównie o szkole, balu, tym co chcemy robić po Hogwarcie i o planach na ferie. 
Do zamku wróciłyśmy koło dziewietnastej, było już kompletnie ciemno, brzuchy miałyśmy pełne słodyczy z Miodowego Królestwa, które dał nam Hagrid, a kieszenie jego domowej krajanki, której już nie chciałyśmy jeść, ale nie udało nam się wymigać od zabrania jej do zamku. 
Miałyśmy głupkowate humory, śmiałyśmy się ze wszystkiego, z czego się dało. Trafiłyśmy akurat na obiadokolację i od razu pomaszerowałyśmy do Wielkiej Sali. 


Syriusz: 
Meadowes i Evans weszły podśmiewając się ze wszystkiego dookoła. Zignorowałem je, nie miałem ochoty na kłótnie z Meadowes. Spojrzałem się w stronę stołu Slytherin'u. Już nie zdziwił mnie widok Lucjusza Malfoy'a i Narcyzy obok siebie, ani Regulusa spokojnie patrzącego na to, jak blondyn robił z nią, co mu się podobało. Nie zdziwił mnie też wyraz twarzy Andromedy, która wyglądała jakby wyłączyła wszelkie emocje i nie kontaktowała, kiedy ręka Mulciber'a wylądowała na jej kolanie. Patrzyłem się na to bez krzty emocji na twarzy, może dlatego James w pewnym momencie nadepną pod stołem moją stopę i zapytał: 
-Stary, co ci jest? 
Nic mu nie odpowiedziałem, tylko wzruszyłem ramionami i wzrok skierowałem na pieczone ziemniaki na moim talerzu. 
Kiedy podniosłem spojrzenie, prawie nikogo nie było już w Wielkiej Sali. Przy stołach pozostały tylko wygłupiające się jedenastolatki, nikogo powyżej drugiej klasy. Tylko dwa stoły dalej siedziała Andromeda, ze wzrokiem wbitym we mnie. Rozejrzałem się, a kiedy upewniłem się, że nikt nas nie będzie podsłuchiwał podniosłem się i podszedłem do niej. Usiadłem naprzeciwko i przywitałem się. 
-Syriusz, czego chcesz? - zapytała. Na balu kazałem jej zostać po kolacji w Wielkiej Sali. Chciałem z nią porozmawiać bez świadków. 
-Kochasz tego twojego Ted'a? - zapytałem, a ona zrobiła trochę zdziwioną minę, ale pokiwała zdecydowanie głową. 
-To ucieknij - powiedziałem, a ona zaśmiała się cicho. 
-Mówisz, jakby to było takie proste. 
-Bo jest. Po prostu nie wracaj do domu na święta, tylko pojedź do niego. 
-Łatwo ci mówić. A co niby zrobię, jak święta się skończą? Będę musiała tu wrócić i spotkać się z Bellą, Mulciber'em...jestem ślizgonką, to jest nie do przyjęcia. - wyszeptała, drżącym tonem. 
-Po co się zgodziłaś na małżeństwo z Mulciber'em? Przecież to jest ohydna świnia. 
-Nie mogłam już znieść tych spojrzeń i naciskania przez rodziców, Bellę...poza tym co ja tu miałam do gadania. Nawet gdybym się nie zgodziła, to bym musiała to zrobić. 
-To mówię ci, ucieknij. - postawiłem nacisk na ostatnie słowo. Wpatrywałem się w nią z taką siłą, że uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. 
-Co ci zależy?  -zapytała po chwili milczenia. 
-No wiesz, zasadniczo, to ty przyszłaś do mnie tamtego wieczoru. Nie dziw się, że mi zależy, bo sama mnie w to wplątałaś. 
-Przepraszam - szepnęła, a w kącikach jej oczu zalśniły łzy. 
-Nie przepraszaj, dobrze, że to zrobiłaś. Teraz tylko zrozum, że ja chcę dla ciebie dobrze. Ucieczka to jedyny sposób, żeby się uwolnić z tego chorego układu. Jeżeli teraz zgodzisz się na wszystko, co mówi nasza rodzina, to sorry, ale już całe życie będziesz skazana na Mulciber'a, będziesz musiała być cichą żoneczką na każde jego zawołanie i kto wie, co będzie dalej. Nie wydaje mi się, żeby tylko na tym się zatrzymało. Mówię ci, uciekaj, póki jeszcze się da. 
Dromeda jeszcze chwilę milczała, jakby ważąc moje słowa, co chwilę ciężko wzdychała, aż w końcu powiedziała: 
-Zapytam się Ted'a, czy by mnie przyjął. No wiesz, on w końcu też ma rodziców i oni też coś powinni powiedzieć. 
-Tak? Zrobisz to? - zapytałem, uśmiechając się lekko. 
-Spróbuję - powiedziała, też się uśmiechając. 
-Masz moje pełne poparcie. - odparłem i oboje wstaliśmy od stołu. Sala była już kompletnie pusta. 
-Daj mi znać, jak odpisze - rzuciłem, kiedy rozstawaliśmy się na korytarzu. 
Już miałem sobie pójść, kiedy Andromeda zawołała mnie i mocno przytuliła, szepcząc w ucho podziękowania. 
Po raz pierwszy poczułem, że odpowiadam za kogoś więcej, niż siebie. 
Gdy przeszedłem przez dziurę po portrecie, w pokoju wspólnym zastałem wszystkich, grających w eksplodującego durnia. Dookoła stały puste butelki po piwie kremowym. Wszystkie problemy chyba poszły na bok, atmosfera była luźna jak mało kiedy. Usiadłem na podłodze, opierając się o kanapę, na której siedzieli Frank, Alicja i James. 
-Gdzie byłeś, Łapo? - zapytał Remus. 
-Aaaa, załatwiałem sprawy. - odparłem wymijająco i dołączyłem się do gry. 
Tego wieczora byłem dziwnie szczęśliwy. Poczułem, że Black'owie tak naprawdę nigdy nie byli moją rodziną. Łączyło nas tylko nazwisko. Prawdziwą rodzinę i prawdziwy dom miałem w Hogwarcie. 
 
 




Linki:
  • http://gifsofthings.tumblr.com/post/52421681154/karen-gillan-gifs
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs

piątek, 17 lipca 2015

rozdział 19

Syriusz:
Stałem z chłopakami, ale przez cały czas obserwowałem Regulusa, zastanawiając się, czego właściwie chciał od Meadowes i co jeszcze zrobi, żeby mnie wkurzyć. Cały wieczór przebywał tylko w kręgu swoich ślizgońskich przyjaciół, najwięcej rozmawiał z Narcyzą, ale to mnie wcale nie dziwiło. Byli w tym samym wieku, wychowywali się razem i od małego byli najlepszymi przyjaciółmi. Zdziwiło mnie jednak, że bez przerwy popychał ją w stronę Lucjusza Malfoy'a, który nie krył się z tym, że już traktował ją jak swoją własność. Czemu Regulus się na to zgadzał? W pewnym momencie Malfoy szarpnął ją mocno za ramię i przyssał się mocno, wręcz brutalnie do jej ust. Wszyscy ślizgoni wybuchnęli śmiechem. Myślałem, że zaraz nie wytrzymam i strzelę go Confringo. Zamiast tego zostawiłem chłopaków i ruszyłem w jego stronę. Chciałem to załatwić w cywilizowany sposób, a nie atakować go z bezpiecznej pozycji i to jeszcze w plecy. W przeciwieństwie do niego byłem facetem!
-Puść ją! - warknąłem, wyginając Malfoy'owi rękę. Wszyscy ślizgoni spojrzeli się na mnie zdziwieni, Narcyza skorzystała z okazji i spłoszona odskoczyła od nas.
-Ooo, jest i nasz zdrajca krwi - zawołał Lucjusz i wyszarpną ramię z mojego uścisku. Wszyscy się zaśmiali, a ja posłałem wkurzone spojrzenie Regulus'owi.
-A ty? Świetny z ciebie przyjaciel, jak ty ją traktujesz?!
-Jestem przynajmniej wierny rodzinie. - odparł, podnosząc dumnie głowę. O tak, to był prawdziwy Black.
-To też jest twoja rodzina! - pokazałem na Narcyzę z furią w oczach - skoro tak wiele dla ciebie znaczy, to czemu ją sprzedajesz?!
-Co ty możesz o tym wiedzieć? Ty nie masz rodziny! - krzyknął Regulus z drwiącym śmiechem, a we mnie zawrzało. Zacisnąłem pięść i wymierzyłem mu cios w twarz. Wszyscy ślizgoni ustawili się w bojowej pozycji, z różdżkami wyciągniętymi w moją stronę. Szydercze uśmieszki na ich twarzach zmieniły się w chęć zemsty.
-Walczysz jak mugol - syknął ktoś z tyłu. Ślizgoni to tchórze pomyślałem. Wyciągnąłem różdżkę zza paska i warknąłem:
-Oj ja po prostu daję wam fory, ale skoro nie chcecie...- byłem już wściekły jak mało kiedy. Chciałem wypowiedzieć pierwsze zaklęcie w stronę Malfoy'a, ale ktoś złapał mnie za ramię i wyrwał mi różdżkę.
-Syriusz opanuj się - usłyszałem z tyłu głos James'a, był zły. Odwróciłem się. Obok niego stali Remus i Peter, a za nimi mnóstwo gapiów.
-Nie ważne, spadam stąd. - warknąłem, odepchnąłem rękę James'a i przepchnąłem się przez tłum zainteresowanych.
Wychodząc z Wielkiej Sali złapałem kątem oka spojrzenie Dorcas. Przewróciłem oczami i poszedłem dalej. Koniec z miłym wieczorkiem.

James:
Spojrzałem się na Remusa i Peter'a. Mieliśmy na dzisiaj świetny plan na żart dla wszystkich na balu, ale po tym cyrku, który odstawił Syriusz, całe nasze przygotowania poszły w cholerę.
Przeczesałem włosy ręką i poszedłem za chłopakami do dormitorium, zabierając ze sobą marynarkę Wąchacza.
-Przyprowadzę go - szepnąłem Dor na ucho i posłałem dziewczynom słaby uśmiech.
Kiedy wszedłem do dormitorium, wszyscy tam byli, nawet Frank i próbowali coś wyciągnąć z Łapy.
On jednak tylko siedział na łóżku i bawił się różdżką.
Rzuciłem koło niego jego marynarkę.
-Hej, co z tobą? - kopnąłem go lekko w piszczel i usiadłem obok.
-Muszę tam wrócić - westchnął - sorry za tą akcję, zawaliłem sprawę.
-No spoko, ale nie bądźmy ckliwi. Łapo, zabieraj dupę w troki i szoruj na dół. - wstałem i razem wyszliśmy z dormitorium.
Kiedy weszliśmy do Wielkiej Sali, od razu dopadła nas Bellatrix Black, złapała Syriusza za nadgarstek i zaciągnęła do stolika.
Pobiegłem za nimi, ale ona odepchnęła mnie i syknęła:
-Nie musisz wszędzie za nim latać, Potter. To sprawa między mną, a nim - wskazała z pogardą na Syriusza. Zacisnąłem szczęki i odsunąłem się na kilka kroków tak, że nadal mogłem słyszeć, co mówili.
-Znowu mieszasz się w nie swoje sprawy - warknęła Bellatrix.
-Sprawy rodziny.
-To nie jest twoja rodzina - wycedziła przez zęby.
-Traktuję twoją siostrę lepiej, niż Regulus, ty, albo inni Black'owie. Jak możesz się na to zgadzać, żeby Malfoy, albo Mulciber tak wykorzystywali twoje siostry? Nazywasz się ich rodziną?
-Też byś mógł, gdybyś nie zdradził.
-Przynajmniej się odważyłem. Ta rodzina chyba jeszcze nie wyszła ze średniowiecza. - powiedział Syriusz, a Bellatrix walnęła dłonią w stół. Wkurzona wyglądała, jakby była szalona, pomyślałem, że gdyby nie to, byłaby całkiem ładna, w swojej zielono srebrnej sukni, z czarnymi włosami. Grymas złości na jej twarzy psuł jednak cały efekt.


-Nie masz żadnego prawa, żeby osądzać to, co się tam dzieje! Cyzia i Dromeda zgodziły się na wszystko! Wyjdą za Malfoy'a i Mulciber'a, kiedy skończą szkołę, a tobie nic do tego! - warknęła.
Syriusz spojrzał się na nią zdziwiony.
-Jak to się zgodziły?
-Nie dziw się, że nikt cię nie informuje. Jak powiedziałam, to nie twoja sprawa. - odparła i zanim zdążyła choćby mrugnąć, Syriusz zerwał się od stołu i pobiegł na drugi koniec sali, gdzie siedziały ślizgonki.
Bellatrix od razu ruszyła za nim.
-O ludzie, ten bal, to jakiś cyrk - westchnąłem i też poczłapałem w tamtą stronę.
-Czemu się zgodziłaś? Były jeszcze szanse! - zawołał Syriusz do Andromedy.
Zaczął jej coś szybko mówić na ucho, ona otwierała coraz szerzej oczy, obserwując zbliżającą się Bellę i kiwała szybko głową. Ona, swoją drogą, też ładnie wyglądała, ale w sumie nic dziwnego, bo Black'owie mają tyle kasy, co mocy magicznej, a to można określić jednym słowem - dużo. A nawet bardzo dużo.


Bellatrix spoliczkowała Syriusza i mierząc w niego różdżką, kazała mu odejść.
Łapa podszedł do mnie. Podniosłem zaciekawiony brwi, a on tylko się uśmiechnął i napił się z piersiówki.


Dorcas:
Tego wieczora działo się za dużo. Wyszłam na dziedziniec, żeby się przewietrzyć, kiedy nagle ktoś złapał mnie za rękę i odwrócił. Zobaczyłam przed sobą twarz Jasper'a.
-Cześć piękna - powiedział, uśmiechając się.
-No witam - pocałowałam go delikatnie.
-Brakowało mi cię dzisiaj. Wyglądasz najpiękniej.
-Dziękuję bardzo, ty też jesteś niczego sobie. - powiedziałam, poprawiając mu krawat. Kiedy podniosłam wzrok na jego twarz, zobaczyłam, że patrzy się na mnie jakoś dziwnie.
-Co? - zapytałam głupio, a on wzruszył ramionami i znowu mnie pocałował.
-Nic, cieszę się tylko, że mam taką piękną dziewczynę. Mam coś dla ciebie.
Z marynarki odpiął mały bukiecik z niebieskich kwiatów i podał mi go.
Kiedy go dotknęłam, kwiaty zmieniły się w małe motylki, które wachlując modrymi skrzydełkami, odleciały w kierunku księżyca.
Stałam oczarowana, patrząc się w niebo. Kiedy motylki zniknęły, zamieniając się w srebrne iskierki spadające na nas z nieba, rzuciłam się w ramiona Jasper'owi i mocno go przytuliłam.
-Dziękuję, to było cudowne - szepnęłam mu na ucho i jeszcze raz go przytuliłam.
Gdy podniosłam spojrzenie, zobaczyłam czyjąś sylwetkę w cieniu. Nagle zawiał mocny wiatr, a drzwi do zamku się otworzyły. W chwiejnym świetle świec, które tej nocy wisiały pod sufitem sali wejściowej zobaczyłam jego twarz.




Lily:
-Cześć Evans - usłyszałam nad głową, a kiedy podniosłam spojrzenie, zobaczyłam właśnie to, czego się spodziewałam.
-Czego chcesz Potter? - zapytałam zmęczonym głosem.
-Co taka słabiutka? - zaśmiał się, siadając obok i szczerząc zęby.
-Dziwisz się, Potter? Jest środek nocy, za dużo czasu jestem na nogach.
-Oj tak. Ty to powinnaś już dawno spać. - znowu na jego ustach wykwitł ten cwany uśmieszek.
-Na brodę Merlina, ale ty miły jesteś. - warknęłam i odwróciłam od niego głowę.
Natychmiast pojawił się z drugiej strony.
-Nie obrażaj się Evans, to był w końcu żart.
-To nie zmienia faktu, że...
-Oj cicho Ruda, chodź zatańczymy - przerwał mi i wstał. Wyciągnął do mnie rękę, a kiedy spojrzałam się na niego wkurzona, przewrócił oczami i powiedział:
-Nie dąsaj się. Bal się kończy.
No i co ja niby miałam wtedy zrobić? Nękałby mnie jeszcze długo, a wolałam sobie tego oszczędzić. Podałam mu więc posłusznie rękę i pozwoliłam poprowadzić się na parkiet, gdzie pary posklejane były w wolnym tańcu.
-Jak ci się podobał bal? Widziałem, że sporo tańczyłaś. - zagadał po tym, jak zarzuciłam mu ręce na ramiona, a jego oplotły się wokół mojej talii.
-Owszem, moim zdaniem pomysł z balem jako uczczenie rocznicy współpracy...
-Tak, tak. Oczywiście. Ale jak ci się podoba?
-Gdybyś mi nie przerywał, to byś się dowiedział - warknęłam zirytowana.
-No dobra, przepraszam, ale... - zdążyłam zmrozić go spojrzeniem, zanim skończył.
-Potter, po co ta cała szopka?
-Jak to? - zdziwił się.
-No...dlaczego na zmianę jesteś miły, upierdliwy i wredny? No i dlaczego teraz tańczymy sobie jakby nigdy nic? - zaptałam, a on chwilę zamyślił się, po czym znowu wyszczerzył białe zęby i powiedział:
-No ale chyba teraz jest miło, nie? - Zaczął się śmiać z mojej zirytowanej miny.
-Zamknij się, bucu - syknęłam.
-Spokojnie Evans, tylko się droczę. - przestał się śmiać. Teraz tylko patrzył się na mnie, a ja poczułam jak twarz mi płonie pod jego spojrzeniem. Uśmiechnął się z satysfakcją.
-Umów się ze mną Evans - powiedział to tak naturalnie, jakby mówił, że właśnie zbiera się na deszcz. A to nie było naturalne, na pewno nie dla niego w stosunku do mnie.
Wytrzeszczyłam na niego oczy i raptownie się zatrzymałam.
-Hej Lily, dobrze się czujesz?
-A ty? - zapytałam po chwili.
-No ja tak, ale to ty się zawiesiłaś, jakbyś była spetryfikowana. - znowu się uśmiechnął, ale jakoś tak bardziej nerwowo. - No to jak będzie?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo orkiestra przestała grać, a dyrektor wkroczył na podest, stukając łyżeczką w kieliszek.
-Drodzy uczniowie, proszę o uwagę! - zawołał Dippet, a wszyscy się skupili.
-Jeszcze raz pragnę powiedzieć jak niezmiernie cieszę się, że możemy tu gościć uczniów Durmstrang'u oraz Beauxbatons - kiwną głową w stronę dyrektorów owych szkół - Ale teraz nasz bal już się kończy i chciałbym powiedzieć parę słów, zanim rozejdziecie się do łóżek. Jak wiecie, jestem już stary i trochę niedołężny - zaśmiał się lekko, a za nim kilka innych osób - dlatego z radością ogłaszam, że odchodzę na zasłużoną emeryturę, a moje miejsce zajmie jeden z waszych nauczycieli transmutacji, profesor Dumbledore! - zawołał, a chwilę potem rozległy się oklaski.
Dumbledore zaczął szczerzyć zęby w radosnym uśmiechu i machać do wiwatującego tłumu. Klaskałam z całej siły, bo choć uczyła mnie McGonagall, a nie on, to wiedziałam, że jest świetnym czarodziejem, a przede wszystkim niesamowitym człowiekiem. Trochę dziwnym, to fakt, ale wciąż niesamowitym.
-Pragnę wznieść ostatni toast tego wieczora, za nowego dyrektora oraz tą niesamowitą współpracę między szkołami magii! - Zawołał Dippet, podnosząc kieliszek. Następnie napił się szampana. Nam nie dali alkoholu, tylko mugolską podróbkę dla dzieci, ale mi tam nawet bardziej smakowała.
Wszyscy się napili. Zobaczyłam jak Alicja z daleka posyła spojrzenie Frankowi, a on uśmiecha się przygryzając wargę.





Remus cały czas miał zamyśloną minę, nie wziął sobie szampana, tylko dopił z butelki resztę soku dyniowego. Nie mogłam dostrzec ani Mary, ani Dorcas. Syriusz bajerował jakieś laski, więc pewnie nawet nie zwrócił uwagi na przemowę dyrektora, Peter za to nie mógł wypić szampana, bo buzię miał pełną ciasta.
Kiedy po piętnastu minutach szukania dziewczyn znalazłyśmy się i szłyśmy zmęczone do dormitorium, James złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie.
-To jak będzie, Evans? - zapytał, a ja westchnęłam cicho. Byłam zbyt wykończona, żeby myśleć, więc zrezygnowana powiedziałam:
-No dobra.
Potter uśmiechnął się i serio nie wiem z jakiej paki to zrobił, ale schylił się i delikatnie mnie pocałował.


Byłam w ciężkim szoku, a Potter tylko uśmiechnął się szerzej na widok mojej miny i odszedł, na odchodne posyłając Dorcas oko.
 
 




Linki:
  • http://benbarneslove.tumblr.com/page/14
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • http://www.fanforum.com/f286/celebrating-500-000-posts-happy-endings-new-beginnings-63082046/
  • http://justandrewgarfieldgifs.tumblr.com/post/6965109209/new-blog-idea-just-gifs-of-andrew-garfield
  • http://andrewgarfield-rps.tumblr.com/post/21483711982/gif-hunt-2-karen-gillan