Kolejna pełnia była już za mną. Nic szczególnego się nie wydarzyło, a moje życie powróciło do zwykłej szkolnej rutyny. Zaczynałem wpadać w nudę. Niestety fakty przedstawiały się tak, że w ostatniej klasie nie było za dużo sposobności do zrobienia czegoś śmiesznego, a jeśli już się nadarzała, to i tak nie mieliśmy na to czasu. Nauczyciele postarali się o to, żeby nawet czas, którego nie było, zapełnić nam nauką. Jeśli Voldemort i Śmierciożercy szukaliby sposobu na powolne zabijanie, to myślę, że nauczyciele w Hogwarcie sobie z tym świetnie radzili. Bo właśnie tak zabija się ludzi. Miałem już wystarczająco dużo dowodów na to, że moje słowa były jak najbardziej prawdziwe. Weźmy choćby codzienne jęki Alicji, że cienie pod oczami byly już zbyt ciemne, żeby je zakryć, Peter'a, który zasypiał z głową w talerzu owsianki, albo dziesiątki innych uczniów ostatniego roku, snujących się po korytarzach jak duchy, bez przekonania przeglądających książki i łapiących każdą chwilę żeby się zdrzemnąć. Nikomu, nawet największemu wrogowi nie życzyłem ostatniej klasy w Hogwarcie.
-Remus! - usłyszałem gdzieś z daleka. Skuliłem się w sobie i wydałem pomruk, który miał dać znać osobie po drugiej stronie, że nie zamierzałem otwierać oczu.
-Musimy pogadać, przykro mi, ale muszę to zrobić. Aquamenti!
Wydarłem się tak przeraźliwie, że dzieciaki z pierwszej klasy, które właśnie przechodziły koło mojego parapetu, podskoczyły ze strachu.
-Woda? Poważnie? - zapytałem ze złością, patrząc na Lily.
-No sorry, nie miałam wyboru. Myślałam, że wpadłeś w śpiączkę czy coś.
-Bardzo śmieszne. Mów szybko o co chodzi, przerwałaś mi coś ważnego.
-Chodź.
-Ale mi tu jest bardzo dobrze - powiedziałem, opierając głowę o chłodną szybę.
-W porządku, jak chcesz. Rem, kiedy w końcu umówisz się z Mary?
-Ciiiicho. Kobiety nie mają za knuta wyczucia, czy jak? Nie tutaj.
-Sam chciałeś.
-No to już nie chcę.
-To się pośpiesz, za dziesięć minut mam Starożytne Runy.
Znaleźliśmy pustą klasę, nie minęło jednak więcej niż trzy minuty, a zaraz pojawiły się Dorcas i Alicja. Na moje pytające spojrzenie, powiedziały, że można to nazwać interwencją w sprawie przyjaciółki.
-Dobra, Rem. Sprawa wygląda tak, że my wiemy, że Mary ci się podoba i że ją pocałowałeś. Dlatego, chcąc jej dobra, postanowiłyśmy cię uświadomić, że najwyższy czas, abyś zaprosił ją na randkę. - powiedziała Dorcas, siadając na blacie stolika. i patrząc się na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem. Nie podobało mi się to wszystko, czułem się skrępowany, trochę jakbym stał przed nimi zupełnie nago.
-Ale nie ma żadnej okazji. - wymamrotałem, starając się jakoś wymigać od powinności, która pojawiła się nade mną jak czarne chmury.
-Merlinie, czemu miałaby być jakaś okazja? Chyba, że miałeś zamiar czekać aż do walentynek. Nie oszukujmy się jest to dość kiczowate święto. Poza tym sztuczne i zupełnie nieromantyczne. - odparła Lily, a moje złudzenia, że uda się z tego wykpić, okazały się zupełnie bezpodstawne. Dziewczyny wyglądały na nieugięte.
-Ale ja i Mar to przecież nic...
-Daj spokój! Nikt ci nie zabierze różdżki za to, że Mary ci się podoba. Musisz się skonfrontować z tym raz a porządnie, a nie bawić się w dziwne podchody jak małolaty z drugiego roku. Spójrzmy prawdzie w oczy, dziewczyna lubi chłopaka, chłopak lubi dziewczynę? Super! Powinni być razem. - zawołała burzliwie Alicja. Jak zwykle szczera do bólu, pomyślałem. Nie było się co kłócić. One były trzy, ja byłem sam.
-Tak? To co niby mam zrobić? - zawołałem zrezygnowany.
-Jesteś mądry, na pewno coś wymyślisz. - powiedziała Lily, uśmiechając się z satysfakcją. Już wiedziały, że wygrały tą wojnę.
-Jestem facetem, nie jestem dobry w wymyślaniu randek.
-Co za szczęście, że masz nas. - Dorcas klepnęła mnie w ramię i wyszły, zostawiając mnie samego z mieszaniną sprzecznych myśli i bardzo bezradną miną.
***
-Dobra pomyślmy. Co jej powiesz? - Właśnie uciekała nam Obrona Przed Czarną Magią, nie sądziłem, że będą się tak przykładać do tej całej sprawy, ale wyglądało na to, że naprawdę im na tym zależało. Przez tydzień miałem spokój, już myślałem, że mi się upiekło i odpuściły, albo zapomniały, ale dzisiaj, kiedy zmierzałem na trzecie piętro do sali profesor Merrythought, ktoś złapał mnie za ramię i zanim się obejrzałem, byłem w pustym korytarzu, a przede mną stały wszystkie trzy.
Spojrzałem się na Dorcas, wyobrażając sobie, że jest Mary i zacząłem mówić, zaplątany we własny język:
Spojrzałem się na Dorcas, wyobrażając sobie, że jest Mary i zacząłem mówić, zaplątany we własny język:
-Cześć Mary, słuchaj co powiesz na to żeby umówić się, pójść ze mną, nie chciałabyś... nie wiem, możemy... albo moglibyśmy zrobić coś innego...
-Hej! To nie jest konkurs na wymyślanie synonimów, naprawdę możesz wyluzować. Mary cię przecież nie zje - powiedziała Dor, pokrzepiając mnie uśmiechem.
-To nie jest takie łatwe.
-Grunt, żeby nie dać po sobie tego znać - mruknęła pod nosem Alicja, bardziej zajęta stanem swoich paznokci niż tym, co się dookoła działo.
-Merlinie! Jestem beznadziejny! - zawołałem, wznosząc oczy ku niebu. Ale czy Melin mógł mi pomóc? On raczej nie miał problemów z zapraszaniem dziewczyn na randki, znając życie miał ich na pęczki, nie to co ja.
-Nie nie nie, Rem słuchaj, wyluzuj trochę a na pewno będzie dobrze. - powiedziała Dor, patrząc się na mnie współczująco. Alicja i Lily pokiwały głowami.
-Merlinie! Jestem beznadziejny! - zawołałem, wznosząc oczy ku niebu. Ale czy Melin mógł mi pomóc? On raczej nie miał problemów z zapraszaniem dziewczyn na randki, znając życie miał ich na pęczki, nie to co ja.
-Nie nie nie, Rem słuchaj, wyluzuj trochę a na pewno będzie dobrze. - powiedziała Dor, patrząc się na mnie współczująco. Alicja i Lily pokiwały głowami.
-Łatwo wam mówić, dziewczyny nie muszą zapraszać facetów na randki.
-Chyba że są tak leniwi i przytępi, że sami na to nie mogą wpaść. - powiedziała Al, nie odrywając wzroku od swoich dłoni.
-Dobra, koniec. Zaraz będzie przerwa. Rem, zrób to przy najbliższej okazji. Pamiętaj, robimy to dla Mary, więc wiesz. Motywacja. - powiedziała Lily, a ja zwiesiłem głowę i w milczeniu, czując się jak skazaniec, idący na egzekucję, poszedłem na następną lekcję.
***
-Mary! - zawołałem w stronę Macdonald. Szła zaledwie parę metrów przede mną, ale oddzielał nas gęsty tłum uczniów, śpieszących się na obiad.
-Mary!
Zacząłem przepychać się w jej stronę, w końcu byłem na tyle blisko, żeby dosięgnąć jej ramienia.
-O cześć, Remus - powiedziała, uśmiechając się. Wyjęła z uszu słuchawki magicznie wspomaganego odtwarzacza i schowała go do torby.
-Cześć, słuchaj, chciałbym z tobą pogadać - powiedziałem, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, że z tak błahego powodu, mogą mnie zjadać aż takie nerwy.
-Kurcze, przepraszam, Rem, ale nie mam za bardzo czasu. Zaraz mam Zielarstwo, a chciałam jeszcze oddać książki do biblioteki - powiedziała, wskazując na torbę po brzegi wypchaną podręcznikami.
-Wygląda na ciężką - powiedziałem, biorąc ją od niej - Właśnie mi się przypomniało, że też chciałem coś wypożyczyć.
-Wow, trudno trafić na gentelman'a, a tu proszę, był zawsze pod moim nosem. - zaśmiała się i poszliśmy.
Całą drogę starałem się utrzymać rozmowę na normalnym poziomie, tak jak mówiły dziewczyny - chciałem być naturalny. Dziwne, że naturalność przychodziła z takim trudem. Zachodziłem w głowę, co tu zrobić, żeby dotrzymać obietnicy, a nie wyjść przy tym na głupka.
-To już ostatnia - powiedziała Mary, odkładając na regał książkę z Eliksirów. - Pięknie dziękuję za pomoc.
-Nie ma problemu, dobra to ja jeszcze poszukam tej mojej i zaraz będę - odparłem i zniknąłem między pułkami.
Kurde, co ja mam robić. Myśl, Remus, myśl! Bez paniki.
Rozejrzałem się, Pince nie było na horyzoncie. Olśniło mnie. Nie trzeba było wcale być geniuszem, bo rozwiązanie przecież było banalnie proste. Zwinąłem z jej biurka pióro, wyjąłem zza paska różdżkę, niewerbalnie użyłem potrzebnych zaklęć i byłem gotowy. Pierwsza sytuacja, w której faktycznie przydały mi się niewerbalne zaklęcia? Planowanie randki. Kiedyś na pewno uratują mi życie.
-Mary, jestem.
-Idziemy?
-Poczekaj chwilę. Chciałbym się o coś zapytać.
-Tak? - spojrzała się na mnie wyczekująco.
-Słuchaj, tak sobie myślałem, w zeszłym roku, ani w sumie nigdy się nie złożyło, ale może tym razem nie chciałabyś ze mną gdzieś wyjść?
-Nie mam pojęcia o czym teraz mówisz, Rem - zaśmiała się, a ja z powrotem zacząłem się denerwować. Kurcze to nie było takie łatwe. Wyjąłem zza pleców mały bukiecik i uśmiechając się ze zdenerwowania i zażenowania, powiedziałem:
-Mary. Wiem, że to może głupie, ale nie umówiłabyś się ze mną? Zależy mi na tym.
Nigdy nie widziałem, żeby Mary robiła taką minę. Była zszokowana, przestraszona, albo dostała jakiegoś ataku, sam nie wiedziałem. Zaczęła mrugać z zawrotną prędkością, a jej oczy zrobiły się duże jak galeony.
-Mar? Zrozumiem jak nie chcesz, ale poczułbym się odrobinę pewniej, gdybyś coś jednak powiedziała. - odparłem, a kiedy nie dostałem odpowiedzi krzyknąłem - Mary!
W tym momencie zza regałów jak ogromny ptak wyskoczyła pani Pince, zupełnie jakby cały czas nas obserwowała i tylko czekała, aż zaczniemy hałasować.
-Wynosić mi się stąd! No już! Już mi stąd, bo pogonie klątwami! - zawołała, grożąc nam różdżką.
W mgnieniu oka złapaliśmy swoje torby i pobiegliśmy ile sił w nogach do drzwi. Jeszcze tylko brakowało nam, żebyśmy stracili punkty.
Kiedy drzwi się za nami zatrzasnęły, oparliśmy się o nie i próbując złapać oddech, zaczęliśmy się śmiać.
Gdy już trochę się uspokoiliśmy, Mary szepnęła:
-Jasne że się z tobą umówię - pocałowała mnie w policzek i zarumieniona z wysiłku i emocji uśmiechnęła się.
-Serio?
-No jasne.
Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek, a uczniowie nagle zniknęli z korytarzy. Podałem jej przetransmutowane z pióra kwiaty, uśmiechnąłem się do niej i wiedząc że i ona i ja się śpieszyliśmy, w podskokach pobiegłem w stronę mojej klasy, odprowadzony jej śmiechem.
***
-I co? - zapytała Dorcas, kiedy tylko zobaczyła moją minę. Domyślam się, że dało się z niej wyczytać, że już to zrobiłem, skoro to jednak widziała, to po co się pytała. Takie są właśnie kobiety, czasem są w stanie rozszyfrować spisek jednym spojrzeniem, a innym razem, chociaż się im pod nos podetknie dowody, nic nie skumają.
-No zgodziła się, zgodziła. - uśmiechnąłem się szerzej, a ona klasnęła w dłonie.
-Merlinie, jak tylko dziewczyny się dowiedzą...
-Może nie mówmy Mary, że to wasz pomysł.
-No jasne że nie. Poza tym to przecież był twój. My cię tylko poinstruowałyśmy.
-Można tak powiedzieć. - uśmiechnąłem się.
-Dobra, ale jak się czujesz?
-Szczerze? Merlinie, tak mi ulżyło. Cieszę się jak głupi. - i na potwierdzenie swoich słów okręciłem się dookoła własnej osi i głośno krzyknąłem, dając upust radości i zwracając na nas uwagę wszystkich na korytarzu.
Dor też się zaśmiała i pokręciła głową.
-Jesteście niemożliwi. - powiedziała, objęła mnie ramieniem i poszliśmy planować całą randkę.
-Jesteście niemożliwi. - powiedziała, objęła mnie ramieniem i poszliśmy planować całą randkę.
Godzina płynęła za godziną, nie było żadnych wieści, a mi coraz trudniej było wysiedzieć spokojnie.
-To na pewno nie jest nic poważnego. Poradzą sobie. - mówiła Mary, ale widać było, że i ją zjadały nerwy.
Podczas oczekiwań zwiedziłem cały dom, jeszcze raz przejrzałem fotografie, ale nawet rozmowa z Lupinem i Mary nie pomogła mi oderwać myśli od tego, co się teraz mogło dziać w domu Dorcas. Co jeśli coś się im stanie, nie mogłem stracić kolejnych osób, to byłoby dla mnie już za wiele. Będąc z nimi, czułem, jakbym odzyskiwał rodziców, oni musieli wrócić cali i zdrowi. Nie było innej możliwości. Ale czas płynął i żaden zmieniacz czasu nie potrafił go zatrzymać. Sekundy powoli przechodziły w minuty, a minuty w godziny.
-Może powinienem im pomóc - powiedziałem, patrząc się z nadzieją na Lupina. On jednak pokręcił zdecydowanie głową i odparł:
-Nie obraź się Harry, ale jesteś dopiero uczniem, widziałem ile umiesz, ale wiele jeszcze przed tobą. Syriusz i Dorcas są dorosłymi czarodziejami, zostaw to im. Trzeba ufać w ich umiejętności.
Mogłem się tego spodziewać, wiem, że Lupin miał rację, ale to napięcie nie pozwalało mi siedzieć w miejscu.
-Uwierz mi, Harry, jak Dor się wkurzy, to potrafi trzepnąć takimi zaklęciami, że nawet Sam-Wiesz-Kto miałby problem. - zaśmiała się Mary. Lupin uśmiechnął się pod nosem i dodał:
-Syriusz też, bycie Huncwotem zobowiązuje, a poza tym myślisz, że co on robił przez te wszystkie lata w Azkabanie? Miał sporo czasu na wymyślenie jakiejś potężnej klątwy.
Westchnąłem głęboko, przymykając oczy. Nie mogłem się jednak powstrzymać, żeby nie powiedzieć:
-Może powinniśmy zawiadomić Dumbledore'a...
-Harry, cierpliwości - ledwie Lupin wypowiedział te słowa, w salonie z trzaskiem aportował się Syriusz. Wszyscy jak na komendę zerwaliśmy się z kanapy i ze strachem zaczęliśmy oceniać jego stan. Miał lekką zadyszkę, jego ubrania były trochę zniszczone, a na przedramieniu miał liczne zadrapania. Nie podlegało wątpliwościom, że stoczył bitwę.
-I co? - zapytała Mary, drżącym głosem.
-Śmierciożercy - wysapał Syriusz i usiadł na podłodze, opierając się głową o siedzenie fotela.
-Ale gdzie jest Dorcas?
-Ona... musi jeszcze załatwić parę rzeczy...jest cała. Spokojnie.
Dopiero teraz Mary odetchnęła z ulgą.
-Nie wyglądasz najlepiej - powiedziałem, przyglądając się mu spod zmarszczonych brwi.
-Harry, uwierz mi, oni wyglądają dużo gorzej. - uśmiechnął się pod nosem.
-Co teraz? - zapytałem.
-Wysłaliśmy już wiadomość do Dumbledore'a, domyślam się, że mieszkanie Meadowes jest już nieaktualne.
Lupin pokiwał głową ze zrozumieniem i podskoczył z zaskoczenia, kiedy przed nami zmaterializował się lśniący swoją śnieżnobiałą aurą łabędź, który przemówił głosem Dorcas:
-Muszę się ukryć, Dumbledore załatwia mi kryjówkę, na razie się nie zobaczymy, nie wracajcie do mojego mieszkania. Od dzisiaj Dorcas Meadowes nie istnieje.
Patronus rozpłynął się w powietrzu, a w salonie zaległa cisza.
Mary schowała twarz w dłoniach i zaczęła kręcić głową, jakby chciała wymazać słowa, które dopiero co usłyszała. Lupin objął ją ramieniem i zaczął mówić jej coś do ucha. Nie wiedziałem jak nazwać to, co czułem w tamtej chwili, przez ten krótki czas myślałem już, że będzie dobrze, że uda mi się odnaleźć ludzi, których mógłbym nazywać rodziną, ale teraz wydawało się to tak odległe jak twarze rodziców na fotografiach sprzed dwudziestu lat. Voldemort znowu odebrał mi wszystko, co miałem.
Spojrzałem się na Syriusza, nie mogłem odczytać wyrazu jego twarzy, siedział w dokładnie tej samej pozycji co wcześniej, z właściwą dla niego nonszalancją, palcami lewej ręki obracał powoli różdżkę, drugą ręką, opierając łokieć na ugiętym kolanie, delikatnie dotykał swoich ust.
Zmarszczyłem brwi, wydawało mi się, że się pomyliłem, ale jednak, Syriusz naprawdę się uśmiechał.
Linki:
- http://weheartit.com/entry/218901644/search?context_type=search&context_user=daisydiaries_&query=andrew+garfield+gif
- http://acousticerin.blogspot.com/2014_01_01_archive.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz