Syriusz:
Ktoś coś głośno krzyczał. Dużo mnie kosztowało, żeby otworzyć oczy, ale musiałem mu powiedzieć, żeby łaskawie zamknął buzię, bo chciałem spać. Zakryłem głowę kocem i dopiero w ciemności uchyliłem powieki. Powoli wysunąłem głowę spod przykrycia, jaskrawy blask spowodował pulsujący ból głowy, musiałem długo mrugać, żeby oczy przyzwyczaiły się do takiej ilości światła. Dopiero wtedy zobaczyłem kto przede mną stoi.
-Co pani tu robi? - zapytałem pielęgniarki, a ona pokręciła głową z delikatnym uśmiechem. Ta kobieta mnie nie znosiła, zawsze jak się widzieliśmy, obwiniała mnie o całe zło świata.
-To raczej pytanie do pana, panie Black. - powiedziała ze spokojem, obserwując moją reakcję. Z początku nie wiedziałem o co jej chodziło, wszystko dookoła mnie rozpraszało, nie mogłem zebrać myśli. Rozejrzałem się po pokoju, w którym się znajdowałem. Zwyczajne gryfońskie dormitorium, nic szczególnego. Ale prawda powoli docierała do moich przytłumionych alkoholem szarych komórek. Leżałem w samych bokserkach na łóżku w dormitorium, które owszem gryfońskie, ale z pewnością należało do dziewczyny. Nie wyglądało to najlepiej. Jeszcze gorzej się poczułem, kiedy zdałem sobie sprawę, że to przecież łóżko Meadowes.
-Będzie się pan słono tłumaczył, panie Black, z przyjemnością zobaczę pana na szlabanie. - powiedziała z triumfem. Nawet nie ukrywała tego, że się cieszy.
-W to nie wątpię. - mruknąłem pod nosem.
-Proszę się stawić u profesor McGonagall, kiedy tylko doprowadzi się pan do porządku - powiedziała kwaśno, lustrując mnie spojrzeniem. - Aha, gdyby spotkałby pan pana Lupin'a, proszę mu powiedzieć, żeby do mnie przyszedł.
Kiedy wyszła, zakląłem pod nosem. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nie miałem pojęcia, jak się tam znalazłem. Pamiętałem podróż do Hogwart'u, Wielką Salę i to że chcieliśmy z James'em zrobić imprezę. Dalej film się urywa, a każda mocniejsza próba przypomnienia sobie czegoś więcej, nie dawała nic poza ostrym bólem w skroniach. Przetarłem twarz ręką i wstałem. Nie było nigdzie moich ubrań, ani różdżki, musiałem iść do dormitorium. Szczególnie, że tam był eliksir na kaca, a go potrzebowałem jak powietrza. Wyszedłem na korytarz i zerknąłem w stronę salonu. Wyglądało na to, że impreza się udała. Kubki i butelki walały się po podłodze, z głośników leciała jeszcze muzyka, choć już bardzo cicho, a na fotelach i kanapach spali ludzie. No jasne, pomyślałem, pielęgniarka nie przyczepiła się do nich, tylko właśnie do mnie.
Otworzyłem drzwi do mojego pokoju, a w nozdrza uderzyła mnie ostra woń alkoholu. Uśmiechnąłem się do siebie, Frank spał z Alicją. Peter grzał kanapę, a Mary leżała na jego łóżku, nie było jednak nigdzie ani Meadowes, ani Lunatyka. Za to James i Lily razem spali łóżku zawinięci w kołdrę tak, że wystawały im tylko stopy.
Nachyliłem się do Rogacza i klasnąłem mu tuż nad głową.
-Merlinie, daj mi spokój - jęknął, zakrywając sobie głowę kołdrą.
-Musisz mi wyjaśnić parę rzeczy - powiedziałem, niezwracają uwagi na jego jęki. Podszedłem do barku i wygrzebałem z niego dwie fiolki z eliksirem na kaca. Podałem mu jedną, a sam szybko opróżniłem swoją.
-Rany, mógłbyś się ubrać? - powiedział, kiedy obaj poczuliśmy się lepiej. Usiadł i przetarł oczy rękami.
-Najpierw musisz opowiedzieć mi o tym, co się wczoraj działo. Za cholerę nic nie pamiętam.
-Po pierwsze - zignorowałem jego śmiech - co ja do cholery robiłem w pokoju dziewczyn, a co gorsza w łóżku Meadowes? A po drugie czemu byłem prawie nagi?
-Ja mam to wiedzieć?
-Myślałem, że komu jak komu, ale tobie pamięć nie szwankuje - wspomniałem mocną głowę James'a.
-Bo nie szwankuje, ale nie jestem twoją przyzwoitką, żeby cię pilnować 24/7. Może lepiej idź do Dorcas. Poza tym nagi? Poważnie? - zapytał zażenowany, a ja przewróciłem oczami.
-Nigdzie jej nie widziałem.
-To już ty powinieneś wiedzieć, gdzie jest. - odparł, a ja zmarszczyłem brwi. Chyba sporo mi wczoraj umknęło.
-Niby czemu?
-Oboje wczoraj nieźle się zabawiliście.
-Mówiłeś, że nic nie wiesz.
-Rzucaliście się w oczy.
-Dobra, od początku, co się działo? - powiedziałem niecierpliwie. To się robiło coraz bardziej zagmatwane, a jak na razie nic się nie wyjaśniło.
-Widziałem tylko, jak najpierw oboje pijecie, potem się chyba kłóciliście, ale to nie taka nowość, ale chyba się szybko pogodziliście, bo później tańczyliście i w ogóle bawiliście się razem.
-A potem?
-Nie wiem, mam swoje zajęcia.
-Właśnie widzę. - spojrzałem się na śpiącą Evans.
-Nie czepiaj się, to ty jesteś prawie goły, nie ja. - powiedział ze śmiechem.
-Muszę się ogarnąć, dobrze że nie ma dzisiaj jeszcze żadnych lekcji, łeb mi pęka, można się pochlastać.
***
James powiedział, że pomoże mi znaleźć Meadowes, dziwne że jej nigdzie nie było, zwłaszcza że z tego co mówił, wczoraj sporo wypiła. Tuż przed Wielką Salą natknęliśmy się na mojego przeklętego brata. Już wiedziałem, że ten dzień nie będzie udany, Regulus zawsze wiedział jak popsuć mi humor.
-Jak wakacje braciszku? - zapytał kpiąco, kiedy tylko mnie zobaczył. Przewróciłem oczami, jego głos działał mi na nerwy jak nic innego. Zrobiłem głęboki wdech i powiedziałem:
-Zabawa, mówi ci to coś?
Pokręcił głową z uśmiechem.
-Myślałem, że już cię nie zobaczę. - powiedział z prowokującą nutą w głosie.
-Nigdzie się nie wybieram.
-Ty może i nie, ale coś mi się wydaje, że Śmierciożercy mają inne plany.
Kiedy zobaczył, że załapałem o co chodzi, na jego twarzy zakwitł pełen wyższości uśmiech. Zacisnąłem pięści, wbijając paznokcie w skórę.
-Pokaż mi - warknąłem, idąc w jego stronę. Musiało przybyć mu pewności siebie, bo nie drgnął ani o milimetr, tylko się roześmiał.
-Co braciszku? - zapytał niewinnie, dalej się uśmiechał. Czy go to bawiło? Jeśli tak, to był głupszy, niż kiedykolwiek podejrzewałem.
Dopadłem do niego, szarpnąłem jego lewą rękę, a kiedy syknął cicho z bólu, zakpiłem:
-O boli cię, tak?
Próbował wyrwać ramie z uścisku, ale byłem zbyt zdeterminowany i wkurzony, żeby puścić. Podwinąłem rękaw jego koszuli i na własne oczy zobaczyłem coś, czego miałem nadzieje nie zobaczyć. A zwłaszcza u niego.
Puściłem jego rękę, a on szybko ściągnął rękaw w dół. Na twarzy przybrał lodowatą maskę.
-Wyjaśnij to - powiedziałem przez zęby.
-Chyba żartujesz, nic nie muszę ci wyjaśniać, zdrajco.
-Jaja sobie robisz? Naprawdę uważasz, że to jest zabawne? Matka kazała ci to zrobić?! - krzyknąłem, wskazując palcem na jego przedramię, na którym jeszcze przed chwilą widać było Mroczny Znak.
-Mogę podejmować własne decyzje, nie jestem małym dzieckiem!
-Chyba jednak jesteś. To związało cię na całe życie, nie masz pojęcia...
-Mam! Wiem o wszystkim! Ale nie tylko ty możesz robić dorosłe rzeczy! Nie jesteś jedyną dojrzałą osobą w tej rodzinie.
-To po to to zrobiłeś? Żeby mi udowodnić, że też jesteś dojrzały? Zniszczyłeś sobie życie, żeby pokazać jaki to jesteś dorosły?
-Zaraz pomyślę, że ci zależy. - warknął i odszedł do Wielkiej Sali.
Nie mogłem uwierzyć, że mój brat w wieku szesnastu lat dołączył do Śmierciożerców i właśnie mi groził. Przeczesałem włosy ręką. Musiałem ochłonąć. Odwróciłem się i zobaczyłem Jamesa'a. Zapomniałem nawet, że ze mną był.
-Chodźmy stąd - powiedziałem, zanim zdążył się odezwać.
-Cholera, czy wszyscy w tej dziurze wiedzą, co się wczoraj działo? Bo mam wrażenie, że tylko ja jestem niedoinformowany. - powiedziałem, kiedy po wejściu do Wielkiej Sali, wszyscy obecni się na nas spojrzeli.
-Wydaje ci się. Nie było wcale tak źle. Impreza jak impreza. - powiedział Rogacz, klepiąc mnie po ramieniu.
-Dobra, ty rozejrzyj się za Meadowes, a ja sprawdzę jak się miewa nasza czarująca opiekunka.
-McGonagall? Po co ci ona? - zapytał.
-Nie mówiłem ci? Zostałem obudzony przez najcudowniejszą kobietę na świecie, naszą uroczą pielęgniarkę. Zawsze chciała mi dokopać, tym razem chyba jej się udało.
-To życzę powodzenia.
-Przyda się - powiedziałem i ruszyłem w stronę stoły nauczycielskiego, gdzie już czekała na mnie McGonagall z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
***
Weszliśmy do jej gabinetu, znałem ten schemat aż za dobrze. Usiadłem na krześle po swojej stronie biurka i posłusznie zaczekałem aż zacznie chodzić z wściekłością w tą i z powrotem, ciskając we mnie szlabanami. Jednak tym razem zaskoczyła mnie. Usiadła naprzeciwko i w milczeniu, ze stoickim spokojem zajęła się lustrowaniem mojej twarzy.
-Pani profesor? - zapytałem po jakichś pięciu minutach ciszy.
-Syriusz - było źle, nigdy przenigdy nie powiedziała do mnie po imieniu, musiałem mieć ogromne kłopoty - zdaję sobie sprawę, że wczoraj złamana została połowa regulaminu, nie chcę jednak wnikać w to, jak do tego doszło, że znalazł się pan w sypialni dziewcząt, ani nie chcę żadnych wyjaśnień, czemu połowa domu spożywała ostatniej nocy alkohol. Odpowiednie osoby zostaną odpowiednio ukarane.
-A jaka jest moja kara? - zapytałem, licząc na coś serio okropnego, byleby nie wylecieć ze szkoły.
-Ze względu na okoliczności, nie będzie żadnej - powiedziała spokojnie. Zmarszczyłem brwi, to nie było normalne. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno rozmawiałem z McGonagall.
-Nie rozumiem. Jakie okoliczności?
-Masz gościa. - odparła sucho, chyba sama nie była z tego zadowolona.
-Kogo?
-Twoja matka przyjechała się z tobą zobaczyć. - świetnie, pomyślałem. Miałem ogromną ochotę uderzyć czołem w blat biurka. Ten dzień był już kompletnie schrzaniony, a teraz jeszcze moja matka?
-Poproszę ją - McGonagall wstała i na chwilę wyszła. W tym czasie rozważyłem, czy nie warto wyskoczyć przez okno i zakończyć to zanim zrobi to moja urocza mamusia.
Po chwili drzwi znowu się otworzyły i weszła kobieta, która mnie narodziła. To było zdecydowanie najlepsze określenie dla tej góry lodowej. Zerknąłem w jej stronę. Była ubrane w drogie czarne szaty, na jej palcu obowiązkowo lśnił pierścień z wielkim zielonym kamieniem i herbem Black'ów.
Usiadła naprzeciwko mnie. Spuściłem oczy na dłonie, które leżały na moich kolanach i delikatnie drżały.
-Matko? - spytałem, zbierając odwagę, żeby spojrzeć się w te zimne oczy.
-Nic nie mów - syknęła.
-Nie wiem o co...
-Kazałam ci siedzieć cicho. - warknęła z irytacją.
-Ciągle...
-Milcz! Nie masz prawa do mnie tak mówić, nie jestem twoją matką. Jesteś zdrajcą, hańbą dla naszego rodu, brzydzę się tobą i że dałam początek tak plugawemu istnieniu.
Lata, które spędziłem w domu rodzinnym, nauczyły mnie, że przerywanie matce lub ojcu kończyło się chłostą. Siedziałem więc cicho, bo choć wiedziałem, że w szkole nic mi nie mogła zrobić, to rany z tamtych lat wciąż bolały.
-Chcieliśmy cię wychować na porządnego czarodzieja, dumnego ze swojej błękitnej krwi, swojego rodu, byłeś takim szczęściarzem, że urodziłeś się w tak wspaniałej rodzinie, wiesz ile ludzi poddałoby się crucio, żeby być na twoim miejscu? - tu już nie dałem rady wysiedzieć cicho. Spojrzałem się na nią najbardziej ironicznym spojrzeniem, na jakie było mnie stać i powiedziałem:
-Czyli mam rozumieć, że crucio, które dostawałem w domu, to taki sam zaszczyt, jak noszenie nazwiska Black?
Po twarzy matki poznałem, że lepiej było ugryźć się w język, zmarszczki wokół jej oczu się pogłębiły, a szczęka stała się bardziej wyraźna. Była wkurzona, ale teraz machina już ruszyła, a ja poczułem nagły przypływ odwagi.
Opanowując drżenie w głosie, zapytałem:
-O co ci chodzi? Po co tu przyszłaś?
-Popełniłeś błąd, karząc Andromedzie odejść.
-Tyle że ja jej nic nie kazałem, przyszła do mnie, bo nie chciała zgodzić się na to, co wy jej kazaliście. Wuj i ciotka przegięli, nic dziwnego, że się przestraszyła. Chyba po prostu nie chciała skończyć jak wy, zgorzkniali starcy, nienawidzący własnych dzieci.
Matka zrobiła ruch, jakby chciała mi wymierzyć policzek, ale w porę się powstrzymała. Zacisnęła zęby i wysyczała:
-Czemu nie możesz być jak swój brat? Czemu on może być dobrym synem, a ty nie?
-Oj tak, on to rzeczywiście jest synkiem roku. Nasz mały synuś dostał już licencje na zabijanie, możemy spać spokojnie i nie martwić się o jego przyszłość.
-On przynosi nam tyle dumy. Nie to co ty i Andromeda. Zhańbiliście nasz ród, powinieneś mu dziękować, że stara się ratować resztki naszej godności. - powiedziała, ignorując to, co wcześniej powiedziałem. Była jak zdarta płyta, jakby zacięła się na jednej kwestii. Oślepła i ogłuchła z nienawiści.
-Rano wypaliłam i ciebie i ją z naszego drzewa genealogicznego, od dzisiaj nie istniejecie.
-No proszę, a myślałem, że zrobiłaś to już dawno. - zakpiłem.
-Czekałam aż się opamiętasz, jednak już nie jesteś moim synem.
-Zrozum wreszcie, że ja zawsze będę twoim synem! Nie ważne, czy wypalisz mnie z jakiegoś głupiego drzewa! To się nigdy nie zmieni!
Chwilę siedziała w milczeniu, jakby trawiąc moje słowa, a potem pochyliła się nad blatem biurka i głosem ociekającym nienawiścią, powiedziała:
-I ty i ona. Wszyscy możecie po prostu umrzeć. Nie zrobi mi to żadnej różnicy.
Wstała i wyszła. Po prostu wyszła. Nie żebym spodziewał się jakiegoś pożegnania, ale po swoim obwieszczeniu nie zaszczyciła mnie jednym spojrzeniem, nie mówiąc o pożegnalnej obeldze. Nie żebym czuł się z tego powodu jakoś specjalnie źle.
-Cieszę się, że się dogadaliśmy - mruknąłem do siebie i sam skierowałem się w stronę drzwi.
Do Wielkiej Sali zostałem odprowadzony współczującym spojrzeniem McGonagall. Może myślała, że matka wywarła na mnie jakieś wrażenie. Jednak ta rozmowa nie różniła się za bardzo od innych.
Przy stole Gryffindor'u siedzieli James i Meadowes, o czymś żywo rozmawiali, ale kiedy podszedłem, od razu urwali.
-Hej, widzieliśmy jak twoja matka wychodziła, co się stało? - spytał Rogacz. Spojrzałem się na jedno i drugie, oboje czujnie mnie obserwowali, jakby czekając na wybuch.
-Gdzie byłaś? - zapytałem ją, ignorując zupełnie James'a.
-Poszłam...
-Zresztą nie ważne - przerwałem jej, bo zdałem sobie sprawę, że mało mnie to interesowało.
-Remus jest już w skrzydle szpitalnym - powiedział James, a ja pokiwałem powoli głową.
-Dobra, gadaj co się stało? Jesteś dziwny. - dodał, a ja przewróciłem oczami. Nie miałem ochoty nikomu się zwierzać. Jednak oni wyglądali, jakby nie mieli zamiaru mi odpuścić, więc chcąc nie chcąc powiedziałem:
-Moja matka wpadła pogawędzić.
-To widzieliśmy, ale czego chciała?
-Poinformowała mnie, że ja i Andromeda jesteśmy dla niej martwi.
-Syriusz... - zaczęli, a ja znowu przewróciłem oczami i zanim zdążyli cokolwiek więcej powiedzieć, oznajmiłem:
-Nic mnie to nie obchodzi, nie łudźcie się. Jej rola skończyła się, kiedy mnie urodziła.
-Serio odpuśćcie sobie. Nie powinniście się tym przejmować bardziej niż ja. - dodałem, kiedy oni nadal nie chcieli tego przyjąć do wiadomości.
-A szlaban? - zapytał Rogacz, a ja uśmiechnąłem się z satysfakcją.
-Zero szlabanu. Widać McGonagall uznała, że moja matka to najgorsza kara, jaka może się przytrafić człowiekowi i w sumie tu muszę się z nią zgodzić.
-Jaki szlaban? - zapytała Dorcas. Spojrzałem się na nią z irytacją.
-Właśnie, Meadowes. Jesteś mi chyba winna wyjaśnienia.
***
Okazało się, że sam wbiłem się do jej łóżka, podobno nie była w stanie mnie wywalić, a nawet pijana nie chciała ze mną spać (oczywiście kłamała, no bo kto przy zdrowych zmysłach nie chciałby ze mną spać?). Poszła więc do swojego nowego chłopaka z Huffelpuf'u (śmiech na sali po prostu, żałosne). Na pytanie czemu byłem prawie nagi, zaczęła się śmiać i odparła, że sam się rozebrałem i nalegałem, żeby ze mną niby została. Kolejne kłamstwo, nie zniżyłbym się do tego poziomu, żeby kogoś o coś błagać, ją szczególnie.
Dorcas:
A żeby wiedział, że to cała szczera prawda. Widziałam tą jego minę, widziałam ją i doskonale wiedziałam, co on sobie myślał. "Jasne, Meadowes, myślisz, że ktoś ci uwierzy? Oboje wiemy, że zachodzisz w głowę jak mnie zaciągnąć do łóżka". Merlinie, co za irytujący buc! To już ostatnia klasa, chciałam mieć jak najlepsze wspomnienia, a on tu wyjeżdżał ze swoją paszczą w kadr i psuł każde dobre ujęcie dnia. Co za bałwan. Nie było z takiego żadnego pożytku, a panoszył się, jakby był Bóg wie kim. Żałosne.
-O czym myślisz, Meadowes? - przez grubą warstwę niechęci przebił się jego głos, który jednocześnie cholernie irytujący, w pewnym wkurzającym sensie był również pociągający. To pytanie mogłoby paść z jego ust równie dobrze w zupełnie innej sytuacji. Na randce, w romantycznym miejscu, patrzyłby się na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem i mówił to z troską i zainteresowaniem, a nie z podstępem i kpiną. Rany, Dorcas, o czym ty myślisz. Ty głupku!
-O tobie - odparłam.
-No jasne, że o mnie, ciężko myśleć o czymś innym, kiedy siedzi się naprzeciwko takiego przystojniaka.
-No właśnie, twoje pytanie było głupie.
-Żadne moje pytanie nie jest głupie. Pytałem, bo się o ciebie martwię, Meadowes. Zwykle kłapiesz dziobem bez przerwy, a teraz? Cisza! Myślałem, że cię ktoś spetrfikował.
-To nie myśl.
-Uuu zabolało.
-Jaki wrażliwy.
-Jaka nie miła. Powiedz mi Meadowes, od kiedy chodzisz z Puchonem?
-Co cię to obchodzi?
-Zastanawiam się, w którym momencie upadłaś tak nisko.
-I kto tu jest nie miły. - powiedziałam i wstałam od stołu. Nie miałam zamiaru wysłuchiwać jego komentarzy na temat mój albo mojego chłopaka. Niech się przyczepi do kogoś innego.
-Meadowes, zaczekaj! - usłyszałam za sobą i zaraz potem Black mnie dogonił.
-Czego chcesz?
-Coś spięta jesteś ostatnio.
-Nie uwierzysz, ale to nie jest dobry dzień.
-Kac czy nie, trzeba mieć do siebie dystans.
Przystanęłam i spojrzałam się na niego czujnie. Komuś mogłoby przyjść do głowy, że zrobiło mu się przykro i zrozumiał, że przegiął. Niestety ja dobrze wiedziałam, jaki był Black i żadna skrucha nie wchodziła tu w grę.
-O co ci chodzi?
-Umów się ze mną. - powiedział, a moje brwi powędrowały najwyżej jak się dało.
-Powtarzasz się. Po co ci to?
-Mam swój interes.
-No patrz, jakoś nie uśmiecha mi się pomaganie ci w czymkolwiek. Poza tym, mam chłopaka.
-Ostatni razem ci to nie przeszkadzało.
-Teraz przeszkadza.
-Puchon lepszy niż ja? A może chodzi o zachętę? Wtedy byłem bardziej przekonujący? - poruszył sugestywnie brwiami i uśmiechnął się perfidnie.
-Ile razy mam mówić, że zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Lily i James'a? Robisz to dla zabawy, prawda? Nudzi ci się po prostu.
-Tak źle o mnie myślisz?
-Tak.
-Puchon nie musi wiedzieć.
-Masz dookoła mnóstwo pięknych dziewczyn, wybierz sobie którąś z nich, mnie do tego nie mieszaj. One na pewno będą bardziej chętne niż ja. - znowu zaczęłam iść, zostawiając go za sobą, jednak nie zaszłam daleko, bo znowu mnie dogonił, złapał za ramiona i odwrócił przodem do siebie.
-No właśnie. Tylko ty jedna się ze mną kłócisz.
-A jednak! Robisz to dla rozrywki!
-Może tak, może nie. Jednak prawdą jest, że tylko ty się kłócisz.
-Nie prawda, są inne dziewczyny.
-Kto? Evans jest z James'em, Richards z Frankiem, a Macdonald zaraz pewnie się zejdzie z Remus'em. Poza tym nie oszukujmy się, co ja bym z nimi robił? Między mną, a żadną z nich nie ma ani trochę chemii.
-No tak, bo między nami jest.
-Wiesz, Meadowes, wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Pamiętasz w zeszłym roku, albo na wakacjach...
-Ciiiicho , nie mów nic więcej! To były jednorazowe wyskoki, które się już nie powtórzą. Zapomnij o tym. - zatkałam mu ręką usta, nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Taka plotka rozniosłaby się po szkole w ciągu godziny. Na samo wspomnienie paliłam się ze wstydu, co dopiero gdyby cała szkoła się dowiedziała.
-Nie ma się czego wstydzić. Każda na mnie leci.
-Nie ja!
-W takim razie się oszukujesz.
-Black, o ile się nie mylę, to ty powiedziałeś, że masz aż zanadto wielbicielek, nie potrzebujesz mnie. Pogódź się z tym. Ja nigdy przenigdy nigdzie z tobą nie pójdę.
-Dramatyzujesz.
-Jaki masz w tym interes?
Pochylił się nade mną, zerkając lekko w stronę moich ust i szepnął:
-Tajemnica.
Prychnęłam zdegustowana i odsunęłam się od niego.
Syriusz zrobił obojętną minę i wzruszając ramionami, odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
Syriusz:
Wieczorem, kiedy wróciłem do dormitorium, wszystko było wysprzątane na błysk, skrzaty się spisały. Każdy z nas zaczął się przygotowywać do jutrzejszych lekcji, kiedy pakowałem pergaminy do torby, Peter wstał z łóżka i podszedł do mnie.
-Co to jest? - zapytał, pokazując na moją szyję.
-Co? - zdziwiłem się i dotknąłem miejsca, na które pokazywał.
-No to - zaśmiał się głupkowato.
Nadal nie wiedziałem o co mogło mu chodzić, a jego idiotyczna mina działała mi na nerwy. Podszedłem więc do lustra i uśmiechnąłem się sam do siebie. Musiałem to przeoczyć. Peter nie należał do najlepiej wyedukowanych osób, więc oczywiście nie wiedział co to malinka. Uśmiechnąłem się cwanie. Wiedziałem, że Meadowes coś zmyślała, a tego jej nie zamierzałem odpuścić. Niestety, jeśli sama nie chciała się zgodzić, musiałem ją przekonać. A ja umiałem przekonywać. Zwłaszcza ją.
Linki:
- http://rpgifhelper.tumblr.com/post/34859664967/ben-barnes-gifs
- https://eternalroleplay.tumblr.com/post/160601419702/couple-faceless
- https://www.tumblr.com/tagged/andrew-garfield-as-remus
- http://weheartit.com/entry/217479258/in-set/105695421-basic-gifs?context_user=magnect1c
Genialny rozdział!! Zdecydowanie mój ulubiony!<3
OdpowiedzUsuńAaaaaaa kocham to ^^
OdpowiedzUsuń♡♡♡