piątek, 23 stycznia 2015

rozdział 14

Syriusz :
Wymknęliśmy się z dormitorium tuż przed północą.
-Czas się zmienić - powiedziałem do Jamesa. Glizdogon biegł przed nami już jako szczur. Jego zadaniem było unieszkodliwienie Bijącej Wierzby. Wyciągnęliśmy z James'em różdżki i bez najmniejszego trudu przemieniliśmy się w psa i w jelenia. Droga przez tunel nie była dla nas niczym nowym. Po kilku minutach już byliśmy we Wrzeszczącej Chacie. Remus też był już na miejscu. Stał na środku salonu, przykuty łańcuchem do krat kominka.
-Najwyższy czas. - wydyszał na nasz widok. - Zaczyna się.
Ledwo to powiedział, plecy wygięły mu się w łuk i upadł na kolana. Ciszę rozdarł wrzask bólu i dźwięk łamanych kości. Staliśmy kilka metrów dalej i nieruchomo obserwowaliśmy jak wił się po podłodze i krzyczał. Bolało nas jak cholera, że nie mogliśmy nic zrobić i jakoś mu pomóc. Czuwanie przy jego przemianie było jedynym wsparciem. Za każdym razem schemat był ten sam. Przez jedną noc w miesiącu pilnowaliśmy, aby nikogo nie zabił, kiedy już się uwolni. Bo uwolni się na pewno. Zawsze tak było.
Przemiana trwała kilkanaście minut. Każdy z nas był pewien, że ból, którego Remus w tym czasie doświadczał, nie równał się z niczym czego sami kiedykolwiek zaznaliśmy.
Nie minęło dużo czasu, zanim Remus uwolnił się z łańcuchów. Wyminął nas w pośpiechu i wybiegł na dwór.
Znaliśmy nasze role na pamięć. Mieliśmy zrobić wszystko, żeby tylko Rem nie dostał się w pobliże szkoły. Tarasowaliśmy mu drogę i gryźliśmy po łapach, aż udało nam się go zapędzić do Zakazanego Lasu. Biegliśmy z tyłu, aby dać mu przestrzeń.
To była ciężka noc. Remus kilka razy wdał się w bójkę z dzikimi stworzeniami, raz czy dwa otarliśmy się o zabudowania Hogsmeade. Po tylu pełniach razem Lunatyk chyba się już do nas przyzwyczaił. Wyczuwaliśmy jego zaufanie. Akceptował nas w pobliżu i nie atakował.
 Po kilku godzinach księżyc w końcu zniknął za horyzontem i niebo zaczęło się rozjaśniać. Remus zaczął się z powrotem zmieniać, więc i my wróciliśmy do ludzkiej postaci. Zarzuciliśmy sobie jego ręce na ramiona i pomogliśmy mu dojść do zamku. O własnych siłach, nie dałby rady. Gdy dotarliśmy na skraj schodów do wieży Gryffindoru musieliśmy go wręcz ciągnąć na górę. Remus wydawał ciche jęki bólu. Peter biegł przed nami z Mapą w ręku i sprawdzał czy droga jest czysta. Cudem dotarliśmy pod portret Grubej Damy. Kiedy już wydawało nam się, że to koniec przygód, po drugiej stronie przejścia czekała nas niespodzianka.
-Merlinie, co się stało?! - podskoczyliśmy na dźwięk znajomego głosu.
Mary stała na środku pokoju wspólnego i obserwowała nas oczami wielkimi jak galeony.
-A nie nic. Mary, wracaj do łóżka. Nie ma się czym przejmować. - powiedział James. Razem z Peter'em staraliśmy się zasłonić Remusa, który kuśtykał powoli w stronę kanapy. Jednak Mary nie pozwoliła się zwieść. Spojrzała się na niego i zasłoniła usta rękoma. Remus wyglądał nieodświętnie. Miał dwie ogromne szramy na twarzy i tysiące zadrapań na reszcie ciała. Ubranie, które mu założyliśmy było poplamione świeżą krwią, a on ledwo stał. Oparł się o ścianę i wyszczerzył zęby w mało przekonującym uśmiechu.


-Godryku, co ci się stało? Spotkaliście tę bestię, tak? - wyszeptała przerażona.
-O jakiej bestii mówisz? - spytałem, ale już podejrzewałem, że stało się najgorsze.
-Widziałam przez okno - powiedziała, a potem dodała szeptem, jakby bała własnych słów - To był wilkołak.
Z oczu pociekły jej łzy. Była przerażona.



Remus:
Kiedy zobaczyłem Mary, ugięły się pode mną kolana. Nazwała mnie bestią. Miała rację. Jakim egoistą musiałem być, żeby narażać na niebezpieczeństwo całą szkołę. Syriusz podtrzymywał mnie, żebym nie upadł. Zaprowadził mnie na kanapę. Mary przyklęknęła obok, wyjęła różdżkę i zaczęła leczyć moje rany.
Po minach chłopaków widziałem, że nie mieli pojęcia, co robić. Byłem zbyt słaby po przemianie, żeby trzeźwo myśleć i szukać wyjścia z tej sytuacji. Bolało mnie całe ciało. Marzyłem tylko o tym, żeby zaszyć się gdzieś w samotności i przetrawić wstyd i upokorzenie, które zawsze mi towarzyszyły po pełni.
-Rano przyjadą moi rodzice. - usłyszałem nagle cichy głos Mary - Zabiorą cię do Munga, ktoś powinien cię zbadać. Jak to w ogóle możliwe? Dlaczego włóczyliście się po błoniach podczas pełni?
-Czekaj, twoi rodzice? Dlaczego? - zapytałem, ignorując jej pytania.
-Zadzwoniłam do nich. Nie jestem w stanie, nie mogę... nie mogę tu zostać, Remus - usiadła koło mnie, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Zerknąłem na chłopaków, ale oni wydawali się równie bezradny co ja. Położyłem jej rękę na ramieniu.
-Wilkołak nic ci nie zrobi. W zamku jesteś bezpieczna.
-Spójrz na siebie, Remus! - załkała i pokręciła głową. - Już postanowiłam. Jestem tchórzem, ale kiedy zobaczyłam tę bestię...
-Nie jesteś tchórzem, Mary. Każdy rozsądny człowiek by tak zareagował. - powiedziałem, z każdą sekundą czując się coraz gorzej. To ja powinienem wyjechać. Nie ona.



Alicja :
Obudziły mnie czyjeś kroki w pokoju. Podniosłam głowę i zobaczyłam Mary, pakującą rzeczy do kufra.
-Mary? Co ty robisz? - zachrypiałam zaspana.
-Śpij, Al.
Ale coś mi nie pasowało. Dlaczego się pakowała? Przetarłam oczy rękoma i spuściłam nogi na podłogę.
-Co robisz? - powtórzyłam, wodząc za nią spojrzeniem.
Mar spuściła głowę. Odpowiedziała cicho, nie patrząc mi w oczy:
-Pakuję się. Rodzice mnie zabierają.
Te słowa były dla mnie jak kubeł zimnej wody. Otworzyłam szeroko oczy. Wstałam z łóżka i zatrzymałam ją.
-Że co proszę?
-Ali, nie karz mi się tłumaczyć, proszę. - wyszeptała Mary, a z jej oczu pociekły łzy.


-Ja jednak wolałabym usłyszeć jakieś wyjaśnienia. No, nie możesz sobie przecież tak po prostu wyjechać w środku nocy, nic nikomu nie mówiąc! - zawołałam. Lily i Dorcas poruszyły się w łóżkach i po chwili one też rozglądały się po dormitorium.
-Matko, Ali co się tak drzesz? Wiesz, która jest godzina? Daj się człowiekowi wyspać. - wymruczała Dorcas.
-Dam, jak tylko Mary łaskawie mi wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi.
-W czym wszystkim?
-Wyjeżdża!
-Co? - teraz i one poderwały się z łóżek. Wszystkie trzy wpatrywałyśmy się w Mary świdrującymi spojrzeniami. Nie mogłam pozwolić na to, żeby wyjechała bez słowa. Wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać.
-Błagam, zostawienie szkoły i was już jest dla mnie strasznie trudne, nie każcie mi jeszcze raz do tego wracać.
-Ale Mary, nie możesz nas od tak sobie zostawić. - powiedziała Lily, podchodząc do niej.
-Muszę. I uwierzcie mi, to naprawdę nie jest łatwa decyzja. - powiedziała tak cicho, że prawie nie było jej słychać.
-Ale wrócisz, prawda? - zapytała Dorcas.
-Nie wiem - powiedziała przez łzy. Usiadła na fotelu i schowała twarz w dłoniach.
-O co chodzi, Mary? - jęknęłam, siadając przy niej. Mary była dla mnie jak siostra. Trzymałyśmy się razem od jedenastego roku życia. Nasza czwórka. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby jej nagle z nami nie być. Łzy same popłynęły mi po policzkach.


-Mary, proszę. Nie wyjeżdżaj. Zostań z nami. Cokolwiek takiego się stało, wszystko się da naprawić. - złapałam ją za ręce.
-Nie to. Nie mogę. Nie mogę. - powtarzała, jak zdarta płyta.
Tej nocy żadna z nas już nie spała. Najpierw pomogłyśmy Mar spakować wszystkie rzeczy, a potem złączyłyśmy nasze łóżka i położyłyśmy się na nich razem. Mary podjęła już decyzję. Nie mogłyśmy jej przekonać, więc chciałyśmy po prostu pożegnać się z nią tak jak należy. Długo rozmawiałyśmy, wspominając wszystkie przygody, które w czwórkę przeżyłyśmy w Zamku.



Mary :
-Nauczyciele wiedzą? - zapytała kolejny raz Lily, a ja cierpliwie potwierdziłam.
Zeszłyśmy na śniadanie, lewitując przed nami mój kufer.
Alicja, Dorcas i Lily szły za mną w milczeniu. Gdy weszłyśmy do Wielkiej Sali, wszystkie twarze zwróciły się w naszą stronę.
Moich rodziców jeszcze nie było, ale mieliśmy spotkać się dopiero po śniadaniu. Usiadłyśmy przy stole Gryffindoru z dala od ciekawskich oczu gapiów. Ledwo zdążyłam nalać sobie kawy, podeszli do mnie moi dwaj bracia.
-Mar, możesz nam wyjaśnić o co tu chodzi? Rodzice napisali, że cię zabierają. - powiedział Sam. Westchnęłam głęboko i odparłam :
-Wy nie musicie jechać, jeśli o to się martwicie.
-Ale, Mary. Nie możesz tak sobie pojechać. - powiedział Bran, robiąc obrażoną minę. Naprawdę nie miałam siły przechodzić przez to po raz kolejny.
-Proszę was. Myślałam, że chociaż wy oszczędzicie mi fochów.
-A wy? Dlaczego tak siedzicie? Nie próbowałyście jej przekonać? - Sam zwrócił się do dziewczyn.
-Jasne, że próbowałyśmy. Sorry Sam, ale tu już nic nie wskóracie. - powiedziała Dor, a Lilka i Ali pokiwały głowami.
-Nie powiesz nam dlaczego? - zapytał cicho Bran.
Z trzech braci, to właśnie Brandon był do mnie najbardziej podobny. Najłatwiej było mi z nim rozmawiać. Rickon był jeszcze mały - miał dopiero siedem lat, siedział w domu z rodzicami i zajęty był jedynie zabawą. Sam w tym roku kończył szkołę, grał w Quidditch'a i był popularny. Lubił imprezy i zawsze wiele się wokół niego działo. Czasem zastanawiałam się, jak to możliwe, że byliśmy spokrewnieni. Bran za to tak jak ja przede wszystkim kochał czytać. Nie potrzebował ciągłego szumu i zainteresowania. Wolał czasem posiedzieć w samotności i dlatego to z nim najłatwiej było mi odnaleźć wspólny język.
-Nie dzisiaj. Rodzice już są. - powiedziałam, zauważając w drzwiach naszego tatę. Wyciągał szyję, próbując odnaleźć nas spojrzeniem.
Chwilę zajęło mi zabranie się z kufrem, który ważył chyba tonę. Obok taty pojawiła się po chwili mama. Trzymała Rickon'a za rękę i machała do mnie wesoło.
-Hej - powiedziałam, przytulając się do mamy. Nad jej ramieniem widziałam, jak tata rozmawia z Dippet'em.
Spojrzałam jeszcze raz na dziewczyny. Stały kilka metrów dalej i uśmiechały się smutno.
Podeszłam do nich i od razu objęły mnie trzy pary ramion. Stałyśmy wtulone w siebie przez dłuższą chwilę. Lily cicho płakała.
-Będę za wami okropnie tęsknić. - powiedziałam, wyplątując się z uścisku.
-To nie jedź. - powiedziała Alicja, próbując raz jeszcze.
-Nie mogę tu zostać. Przynajmniej na razie. Ale będę pisała. Codziennie.
-I koniecznie przyjedź na Bal Bożonarodzeniowy. - Dorcas uśmiechnęła się do mnie, ocierając oczy.
-O tak! Będziesz moją parą. - zaśmiała się Lily i objęła mnie ramieniem.
-Tego bym nie przegapiła. - powiedziałam i ostatni raz je uściskałam.
Wychodząc z Zamku minęłam się w drzwiach z Remusem. Posłał mi blady uśmiech, który wyglądał, jakby rozbolał go ząb.






Linki do zdjęć:
  • http://thejariana.tumblr.com/post/36762147745/gif-hunt-andrew-garfield
  • http://atrl.net/forums/archive/index.php/t-240075.html
  • http://teamgentlads.tumblr.com/post/34774929211/carey-mulligan-gifs

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz