sobota, 9 lutego 2019

rozdział 70

Syriusz:
Zdjąłem buty i usiadłem na plaży. Piasek był zimny, przenikliwy wiatr huczał mi w uszach i rozwiewał włosy na wszystkie strony. Wpatrzyłem się w horyzont. Zaraz miało świtać. W domu panowała napięta atmosfera. Mimo że było koło piątej ani Andromeda ani Ted nie spali. Ona krzątała się po całym domu, tupiąc, otwierając szafki i co chwila coś przekładając z miejsca na miejsce, a on starał się ją uspokoić. Dzisiaj miał wyjechać. 
Postanowiłem, że usunę się z pola rażenia Andromedy i pozwolę im pobyć sam na sam przez ostatnie kilka godzin. W Londynie mieliśmy być dopiero za trzy godziny. 
Słońce wzeszło już ponad horyzont, zapowiadał się słoneczny dzień. Zimny wiatr ciągle dmuchał znad morza i kiedy już zupełnie przemarzłem, postanowiłem wrócić do domu. 
Wszedłem do ogrodu. Dromeda stała w koszuli nocnej na trawie i patrzyła oskarżycielsko na Teda. 
-Jak mogłeś o tym zapomnieć? Ty idioto. - powiedziała, a ogniki złości płonęły jej w oczach. 
Ted nie wytrzymał i parsknął głośno śmiechem. Dromeda zrobiła wściekłą minę. 


Odchrząknąłem cicho, żeby subtelnie dać im znać, że już jestem. Ted zaśmiał się jeszcze głośniej. 
-O co chodzi? - zapytałem, zastanawiając się, czy powinienem się śmiać, czy stanąć po stronie kuzynki. 
-Popełniłem śmiertelny błąd. Pomyliłem się i wysłałem do moich rodziców sową ciastka, które miały być dla mnie na podróż, a zostawiłem u nas te dla nich. Uwierzyłbyś, że można być takim kretynem? Powinno się takich wieszać! - powiedział Ted, nadal się śmiejąc. 
Spojrzałem się na niego, myśląc, że zmyśla. Andromeda była wkurzona chyba trochę bardziej niż gdyby poszło o ciastka. 
-Upiekłam je specjalnie dla ciebie. A zostawiłeś te z czekoladą, które tak lubi twoja matka. Jak ma mnie w końcu polubić, jeśli ty rzucasz mi kłody pod nogi?! - warknęła Dromeda. 
Miałem tak zdziwioną minę, że Ted zaśmiał się jeszcze głośniej. Jednak, kiedy zobaczył wyraz twarzy swojej ukochanej trochę się opanował. Przytulił ją, mimo że próbowała się wyrwać i powiedział: 
-Słonko, to naprawdę nic wielkiego. Wiem, że się stresujesz, ale postaraj się odprężyć. Nie kłóćmy się o coś takiego. To zwykła pomyłka. Poza tym kto powiedział, że moja mama cię nie lubi? 
Spojrzał się na mnie nad jej ramieniem i przewrócił oczami. 
Andromeda od kilku dni była straszliwie drażliwa i byle co wyprowadzało ją z równowagi. Wyjazd Teda naprawdę wiele ją kosztował. 
-Zawsze się na mnie tak patrzy... - westchnęła trochę udobruchana.
-Po prostu tak ma. Na mnie niby patrzy inaczej? - zaśmiał się, robiąc zeza.
Dromeda już nic nie powiedziała, bo broda jej się zatrzęsła i widać było, że jeszcze chwila a się rozpłacze. Wtuliła się mocno w Ted'a, a jego koszula stłumiła cichy szloch. Wymieniliśmy zrezygnowane spojrzenia.
Doszedłem do wniosku, że mnie ta scena nie dotyczy i po cichu przemknąłem do domu. Walizka Ted'a stała w korytarzu, a na niej leżał jego zwykły plecak, wypchany prowiantem i mnóstwem drobiazgów, które mogły się przydać w podróży.
Tonks nie mógł rzucać się w oczy. Miał jechać mugolskim pociągiem z Kings Cross w Londynie, zakamuflowany na turystę.
Wszedłem do kuchni i położyłem patelnię na gazie. Przez okno obserwowałem, jak Ted pocieszał Dromedę, głaszcząc ją po plecach i po włosach, szepcząc jej coś do ucha. Minęło parę minut, zanim weszli do domu. Andromeda miała twarz w czerwonych plamach i wycierała co chwilę oczy rękawem, ale delikatnie się uśmiechała. Kończyłem już smażyć jajecznicę na śniadanie, gdy wyszła, oznajmiwszy, że musi doprowadzić się do porządku.
Uznałem, że to dobry moment, żeby pogadać z Ted'em sam na sam.
-Słuchaj, gadałem z Dumbledore'm i załatwił ci wsparcie. - powiedziałem, stawiając przed nim talerz ze śniadaniem.
-Naprawdę?
-Tak. Niestety nie wiem, gdzie będziesz miał przyjemność działać, ale ufam Dumbledore'owi.
-Dużo o nim słyszałem. Wiem od Dromedy, że to równy gość.
-Z nim nic ci nie grozi. Jak mówi, że wrócisz cało, to znaczy, że tak właśnie będzie.
-A jak ma wyglądać to wsparcie? - zapytał w najwyższym skupieniu.
-No... tego też nie wiem. Znając życie to będzie jakiś auror, który będzie ci krył tyłek. 
W tym momencie wróciła Andromeda. Wyglądała dużo lepiej. Z jej twarzy zniknęły ślady płaczu, ubrała się w elegancką sukienkę i marynarkę, a usta pomalowała czerwoną szminką.
-Mamy jakąś okazję? - zapytałem, bo sam ubrałem się w jeansy i luźną koszulę.
Wzruszyła ramionami i usiadła sztywno przy stole kuchennym. Nie zwróciła uwagi na jajecznicę, którą przed nią postawiłem.
Siedzieliśmy przez dłuższy czas w milczeniu. Wskazówki w swoim tempie przemierzały tarczę zegara. W głowie zacząłem układać sobie, co jeszcze muszę zrobić przed wyjazdem na własną misję. Przywołałem z sypialni pergamin i pióro i napisałem do wuja krótki list. Kiedy skończyłem, Ted zerknął na zegarek i zaczął powoli podnosić się z krzesła.
Ja i Tonks wzięliśmy kufer za uchwyty i zanieśliśmy do salonu. Andromeda już czekała na nas z woreczkiem proszku Fiuu. Przenieśliśmy się kominkiem do Londynu.
Okazało się, że zostało nam mniej czasu niż przypuszczaliśmy. Pociąg stał już na stacji, a z lokomotywy wydobywały się kłęby pary. Andromeda zadrżała i złapała Teda mocno za dłoń. Uśmiechnął się do niej i pocałował ją w czoło. Potem podał mi rękę i uściskał mnie jak brata.
-Cieszę się, że do nas przyjechałeś.
-Powodzenia na misji, Ted.
-Tobie też. - uścisnęliśmy sobie jeszcze raz dłonie i Ted stanął na stopniach do swojego przedziału.
-Zaczekaj! - pisnęła Dromeda, gdy lokomotywa wypuściła kolejny obłok pary. Złapała Ted'a w ramiona i mocno pocałowała.


Uśmiechnąłem się do siebie. Andromeda oderwała się po chwili od Ted'a, z trudem łapiąc oddech. Zetknęli się czołami, wpatrzeni sobie w oczy.
-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz... I wiesz co? Jak wrócę, ożenię się z tobą. - wyszeptał Ted, tuż przed tym, jak lokomotywa wydała głośny pisk.
Dromeda stała jak osłupiała, trzymając go za rękę. Musiałem ją siłą odciągnąć, bo konduktor już zamykał kolejne drzwi pociągu. Ted wskoczył do środka w ostatniej chwili, podbiegł do najbliższego okna i pomachał nam. Pociąg ruszył ze stacji, Andromeda wyrwała się mi i pobiegła za nim do końca peronu. Stała na skraju jeszcze przez chwilę. Powoli podszedłem do niej i dotknąłem jej ramienia.
-Słyszałeś co powiedział? Ożeni się ze mną. - powiedziała, wolno odwracając się do mnie.
Kiwnąłem głową. Uśmiechnęła się z bólem i wtuliła się we mnie, a ja objąłem ją ramionami.


Lily:
Założyłam płaszcz i sięgnęłam po proszek fiuu. Wchodząc w zielonkawe płomienie, wypowiedziałam wyraźnie adres, z karteczki, którą rano James przysłał mi sową. Przez chwilę wirowałam między kominkami, aż w końcu wszystko zwolniło i bezpiecznie mogłam wyjść do obszernej sieni jakiegoś sklepu z galanterią skórzaną.
Rozejrzałam się po wnętrzu, szukając śladu James'a, ale nigdzie go nie było. "Pewnie się spóźni" pomyślałam i zaczęłam przechadzać się między półkami z towarem.
-Panienka szuka czegoś konkretnego? - zapytał starszy pan w służbowej kamizelce.
-Tylko się rozglądam, dziękuję. - odparłam, a on skłonił delikatnie głowę i odszedł do innej klientki. Stałam akurat koło półki, na której leżał spory futerał na aparat. Od razu pomyślałam sobie o prezencie dla James'a. Do urodzin niby jeszcze daleko, ale zawsze miałam problem z wymyśleniem czegoś odpowiedniego. Odnotowałam więc w pamięci nazwę sklepu, w razie gdyby jeszcze miała się przydać. Z drugiej strony w głowie odezwał mi się oskarżający głos Mary: "Pomyśl, że jakieś biedne zwierze musiało oddać życie za taki prezent!". W duchu się z nią zgodziłam i odeszłam od półki.
-Przepraszam za spóźnienie - usłyszałam za plecami głos James'a. Nos miał ubrudzony sadzą, co nadawało mu jeszcze więcej łobuzerskiego uroku.
-Nie czekałam długo.
-To co, idziemy?
Kiwnęłam głową, wzięłam go za rękę i razem wyszliśmy ze sklepu.
Przecznicę dalej stała duża kamienica. Zatrzymaliśmy się koło niej, a James nacisnął guzik domofonu.
-Jesteśmy umówieni - powiedział James, ale nikt nie odpowiedział. Zaśmiałam się pod nosem, gdy zrobił oburzoną minę.
-Musisz poczekać na sygnał - szepnęłam, próbując ukryć uśmiech.
-Skoro jesteś taka mądra, to sama spróbuj.
Wzruszyłam ramionami i jeszcze raz nacisnęłam guzik. Po paru sekundach domofon wydał charakterystyczny dźwięk, a ja wtedy powtórzyłam:
-Dzień dobry, byliśmy umówieni.
-Tak, tak, już otwieram - odpowiedział mi kobiecy głos i drzwi kamienicy się otworzyły.
-Panie przodem - James miał niewzruszoną minę, a ja, znów uśmiechając się ukradkiem, pierwsza weszłam do środka.
-Dzień dobry! - od progu powitała nas blondynka w średnim wieku, ubrana w grafitową garsonkę.
-Witam, James Potter.
-A to zapewne pani Potter, bardzo mi miło! - zaćwierkała kobieta, ściskając nam dłonie. Zaczerwieniłam się ogniście, ale nie wyprowadzałam jej z błędu. James posłał mi rozbawione spojrzenie.
-Zapraszam. Jak rozumiem, dopiero państwo zaczynacie się interesować nowymi mieszkaniami.
-Tak. Jesteśmy razem z żoną zupełnie świeży w tym temacie. - powiedział James, bardzo dobitnie podkreślając słowo żona. Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. On się chyba jednak świetnie bawił.
-No to zapraszam, zapraszam. Zacznijmy więc jak najszybciej!
Z przedpokoju weszliśmy do korytarzyka wyłożonego jasną boazerią. Na końcu były zakręcające schody na piętro, a po prawej stronie jeszcze dwie pary drzwi. Weszliśmy przez pierwsze z nich do kuchni. Była duża i przestronna, dalej było przejście do jadalni, która także przytłoczyła mnie swoimi rozmiarami. No rzeczywiście moglibyśmy gościć tu wszystkich przyjaciół. Na górze były za to trzy pokoje i łazienka. Dom był bardzo ładny, ale kompletnie nie w moim guście. Dzielnica była dobra, mieszkanie dużo za duże na dwie osoby i zdecydowanie za bardzo wylizane.
James miał cały czas minę, jakby wszystko mu się bardzo podobało, nie miałam też wątpliwości, że nie martwił się o cenę. Musiałam położyć temu kres.
-James, możemy porozmawiać? - zagadnęłam go, a blondynka od razu taktownie się wycofała.
-Co tam?
-Nie podoba mi się tu - szepnęłam, opierając głowę na jego mostku.
-Dlaczego?
-Jest bardzo ładnie i w ogóle, ale nie wiem, czy nie za ładnie. Ja... chyba czułabym się tu obco. Bałabym się coś zepsuć, albo pobrudzić. Ja potrzebuję trochę rozgardiaszu. Tak jak w Hogwarcie.
James zamyślił się przez chwilę, a potem uśmiechnął się do mnie i pocałował mnie w czubek głowy.
-Przepraszam! - zawołał do kobiety, która od razu się pojawiła. - Wie pani co? Musimy to przemyśleć. Ale nie miałaby pani może czegoś bardziej....
Zmarszczył brwi w poszukiwaniu odpowiedniego słowa.
-Młodzieżowego? - wyręczyła go blondynka. Pokiwaliśmy głowami, a ona zajrzała do grubego notesu, który miała pod pachą. Chwilę czekaliśmy, ale potem odchrząknęła i uśmiechnęła się do nas, podnosząc wzrok znad notatek.
-Mają państwo szczęście. Mam coś idealnego. - powiedziała i ruszyliśmy do wyjścia.

***

Wysiedliśmy z autobusu w przemysłowej części miasta. Dawne magazyny i fabryki pozamieniane były teraz na restauracje, albo po prostu stały pozamykane od lat. Blondynka wyjęła z torebki klucze i zaczęła grzebać w zamku jakiejś wielgachnej bramy. Kiedy udało nam się przejść na podwórze, przeszliśmy kilka metrów i znowu odczekaliśmy chwilę, zanim udało jej się otworzyć polakierowane na niebiesko drzwi. W środku budynku panował mrok i miałam wrażenie, że gdybym krzyknęła, rozniosłoby się echo.
-Może ja pierwsza - powiedziała kobieta i ruszyła do środka, poszukując włącznika światła. Chwilę później rozbłysły kolejno cztery wielkie lampy fabryczne, oświetlając duże puste pomieszczenie.
-Nie ma tu zbyt wiele do oglądania, bo mieszkanie jest nieumeblowane, ale może i tak państwu o nim opowiem.
James wziął mnie za rękę i weszliśmy do środka.
Podłoga była wyłożona jakąś dziwną wykładziną, a ściany w zupełnie surowym stanie. Był za to bardzo wysoki sufit i wielkie okna, przez które wpadały promienie zachodzącego już słońca. Pod sufitem pięły się rury, a na piętro wiodły schodki, które wydawały się dość niebezpieczne.
-Jak państwo widzą, mieszkanie nie jest naszą perłą.
-Ciężko nazwać to w ogóle mieszkaniem. - mruknął pod nosem James. Kopnęłam go w kostkę i rozejrzałam się dokładnie.
-Myślę, że to jest właśnie to, czego szukamy - powiedziałam w końcu, a Potter wytrzeszczył na mnie oczy. Blondynka też wyglądała na dość zszokowaną.
-Odrobina pracy i myślę, że będzie doskonale. To wnętrze ma ogromny potencjał. - oznajmiłam zdecydowanym tonem.
-Jesteś pewna? - zapytał James, rozglądając się nieufnie. Miał nietęgą minę i zapewne wolałby, żebym zgodziła się na to poprzednie mieszkanie. Ale je już miałam wizję i nie dałabym się przekonać na nic innego.
-Tak. Ale będzie mi potrzebna pomoc. Zaproszę Alicję i Mary, na pewno mi pomogą.
-Dorcas uwielbiała takie zabawy. - powiedział smętnie Potter, a ja od razu przypomniałam sobie o obietnicy danej Dumbledore'owi.
-Tak. Gdyby żyła, skakałaby z radości. - dodałam, robiąc najsmutniejszą minę, jaką tylko potrafiłam zrobić. James podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
-Przepraszam. Niedawno odeszła nasza przyjaciółka. - wyjaśnił kobiecie.
-Bardzo mi przykro.
Westchnęłam długo i uśmiechnęłam się melancholijnie.
-Weźmiemy to mieszkanie - oznajmiłam.


James:
Lily jak zawsze potrafiła postawić na swoim. Kobieta, która nas oprowadzała, wzięła ode mnie zaliczkę i z poczuciem samozadowolenia zostawiła nas samych.
-No i co my zrobimy z tymi ruinami? - zapytałem, zaplatając ręce na piersi.
-To nie ruiny, kochany, to nasz nowy dom. - oznajmiła z uśmiechem Lilka.
-Wyobraź sobie! Tutaj zrobimy kuchnię, a tam postawimy wielką kanapę, która pomieści całą naszą paczkę. Musimy ściągnąć wszystkie moje książki, a regał.... regał postawimy o tutaj! Do samego sufitu! - Lily ze świecącymi oczami biegała w tą i z powrotem. Potem wzięła mnie za ręce i zaczęliśmy się kręcić dookoła własnej osi, śmiejąc do rozpuku.
W końcu zmęczona zatrzymała się i odgarnęła włosy z twarzy.
-Tak, tu będzie naprawdę cudownie. - wydyszała i pocałowała mnie mocno. Chciała się oderwać, ale oplotłem ją rękami i nie puściłem. Uśmiechnęła się między pocałunkami i jakoś udało jej się wyswobodzić.
-Kocham cię, James - powiedziała, a we mnie drgnęło serce. Uśmiechnąłem się szeroko i uszczypnąłem ją w nos. 


-Zawsze postawisz na swoim, co? 
-Przecież mnie znasz - uśmiechnęła się tak słodko, że znowu ją pocałowałem i już nie zamierzałem jej wypuścić. 


Mary: 
Obudziłam się skoro świt i wyskoczyłam z łóżka z niespotykaną u mnie energią. W podskokach pobiegłam do łazienki, ubrałam się i nie myśląc o takich rzeczach jak śniadanie, wybiegłam z domu. Teleportowałam się od razu, gdy opuściłam zasłonę przeciwteleportacyjną. 
Londyn oczywiście już nie spał. Dziarskim krokiem ruszyłam ku głównym ulicom. Skręciłam z drogi, którą zwykle szłam do św. Munga na staż, aż w końcu doszłam do uliczki, na której kolorowe szyldy zapraszały do odwiedzenia maleńkich kawiarenek, cukierni i sklepików z pamiątkami. 
Cała elewacja mojej kwiaciarni była pomalowana na zwykły szary kolor. Inne sklepy w okolicy biły po oczach, przyciągając barwą klientów. Postanowiłam póki co jeszcze tego nie zmieniać. Z torebki wydobyłam kluczyk i otworzyłam nim kłódkę spinającą kraty. 
W środku było prawie całkowicie pusto. Poza szeroką łysą ladą nie było tam nic. Pokryta kurzem podłoga była drewniana, a ściany białe. Ogromne okna wystawowe były całe w pyle ulicy, więc wpisałam sobie od razu do notatnika, że muszę się tym zająć. Zapaliłam żarówkę, która bez żadnego abażura dyndała na kablu z sufitu. Wiedziałam jaki stan zastanę i byłam na to przygotowana. Nawet podobała mi się myśl, że mogłam sobie wszystko od zera zaplanować. 
Wyciągnęłam różdżkę i wypowiedziałam najpotrzebniejsze w tej chwili zaklęcie: "Chłoszczyść!" W mig cały kurz zniknął z podłogi. 
W tej chwili do okna wystawowego ktoś zapukał. Podskoczyłam i ze strachem schowałam do torebki różdżkę. Wyjrzałam przez brudną szybę i z ulgą rozpoznałam Remusa. 
-Co ty tu robisz? - zapytałam, wpuszczając go do środka. 
-Sprawdzam, jak idzie pierwszy dzień w pracy. 
-To miło, dziękuję. No, jak widzisz, jest mnóstwo do zrobienia. 
-To może pomogę? - Remus uśmiechnął się zachęcająco, więc od razu się zgodziłam. Dodatkowa para rąk zawsze się przyda. 
-Właśnie miałam się zabrać za mycie okien. - powiedziałam, wskazując na brudasy. Zaklęcie oczywiście odpadało. Ulica była mugolska, więc trzeba było to zrobić w bezpieczny sposób. 
-Gdzie jest jakiś kran? - zapytał Rem. Zdjął kurtkę i podwinął rękawy koszuli, odsłaniając całą gamę blizn. 
-Na zapleczu. A ty nie masz dzisiaj pracy? - zagadnęłam, szukając klucza do szafek pod ladą. 
-Wziąłem sobie wolne. - odkrzyknął, nalewając do miski wody. Kiedy wrócił z zaplecza, miał jednak jakąś dziwną minę. 
-Wszystko ok? - pokiwał tylko głową, więc nie pytałam więcej, ale nadal miałam wrażenie, że coś nie grało. 
Remus zabrał się za mycie okien, a ja za powiększanie desek, które wcześniej zmniejszyłam, żeby przenieść je w torebce. Chciałam zbudować z nich regały, ale brakowało mi wprawy w wierceniu i skręcaniu tego wszystkiego. Nawet nie wiedziałam, jakie zaklęcia mogłyby mi się do tego przydać. 
-Zamiana? - zapytał Rem, widząc, jak się męczyłam. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i zostawiłam to jemu. Po chwili okna lśniły już czystością, a pod ścianami stały rzędy regałów i półek, gotowe na przybycie towaru. 
-Co powiesz na chwilę przerwy? Moglibyśmy pójść na kawę gdzieś obok. - Rem wyglądał na zmęczonego a i ja nieźle się zmachałam, więc chętnie się zgodziłam. 
Usiedliśmy przy stoliku w małej kafejce kilka sklepów dalej. Od razu przypomniało mi się moje niezjedzone śniadanie, więc wzięłam dla siebie wielką kanapkę i jeszcze większą kawę. 
-To powiesz mi w końcu dlaczego jesteś taki nieswój? - zapytałam, kiedy zaspokoiłam pierwszy głód. 
-Dlaczego nieswój? 
-Nie udawaj, Rem. Za dobrze cię znam. Widzę, że coś jest nie tak. 
-Chyba jestem po prostu zmęczony. 
-Do pełni chyba jeszcze daleko? - zapytałam szeptem, schylając się do niego nad stolikiem. 
Remus westchnął głęboko i pokiwał głową. 
-Była w zeszłym tygodniu. 
-Czy... czy coś się wtedy stało? - spytałam, ale bałam się, że Rem się zdenerwuje. Ja bym się okropnie czuła, gdyby wszystko w moim życiu kręciło się wokół czegoś tak niezależnego ode mnie. 
Pokręcił głową, więc ja, chcąc nie chcąc, odetchnęłam z ulgą. 
-Możesz mi powiedzieć - dotknęłam jego dłoni i uśmiechnęłam się pokrzepiająco. 
-Chodzi o to, że... nie mam wolnego w pracy. Dowiedzieli się, kim jestem i wywalili mnie. Nie wiem, kto im doniósł. - powiedział w końcu, a ja na chwilę zaniemówiłam. 
-Tacy jak ja.... inni czarodzieje po prostu nas nie akceptują. Nie chcą mieć z nami nic wspólnego i wcale im się nie dziwię. - dodał, a ja zacisnęłam palce na jego dłoni. 
-Nie mów tak. Ja cię akceptuję. Inni też. Jest po prostu kilku takich pajaców, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy świata i mogą wydawać osądy na temat innych, nie mając o nich bladego pojęcia! Nie przejmuj się tą pracą. Coś wymyślimy.
Remus przez chwilę milczał, ale chyba trochę go pocieszyłam. Musiało mu trochę ulżyć po tym, jak komuś powiedział. Cieszyłam się, że powiedział właśnie mi.


Syriusz:
Zacząłem się już pakować na swój wyjazd. Misja miała zacząć się dopiero pojutrze, ale było naprawdę dużo rzeczy do załatwienia. Wszystko trzeba było dopiąć na ostatni guzik, bo przecież Śmierciożercy nie byli głupi i zauważyliby moje dłuższe zniknięcie. Dumbledore mówił, że wszyscy jesteśmy pod obserwacją. Dlatego musiałem się porządnie zabezpieczyć.
Martwiłem się o Andromedę. Od naszego powrotu do domu, zamknęła się w sypialni i już od kilku godzin nie wychodziła. Nie miała oparcia w nikim z bliskich, a miała wkrótce zostać zupełnie sama w pustym domu.
Nagle usłyszałem ciche pukanie do drzwi mojego pokoju.
-Proszę!
Dromeda stanęła w progu, trzymając w dłoni jakąś kopertę.
-To przyszło przed chwilą. Chyba do ciebie. - powiedziała, wręczając mi kopertę. Już chciała wyjść, ale złapałem ją za rękę.
-Zaczekaj... - rozerwałem kopertę i przeczytałem pospiesznie krótką wiadomość.
-Co powiesz, żeby trochę się rozerwać przed moim wyjazdem?

***

Nigdy wcześniej nie byłem w tej dzielnicy Londynu. Wysokie budynki fabryczne rzucały długie cienie na ulicę. Dom, przed którym stanęliśmy z Dromedą był chyba starym magazynem. Zapowiadało się ciekawie.
Nacisnąłem dzwonek i po chwili drzwi otworzyła nam roześmiana Evans.
-Syriusz! Właź. O, a my się chyba sobie nigdy nie przedstawiałyśmy. Lily Evans.
Lilka przepuściła nas do środka i podała rękę Dromedzie.
-Andromeda Black. Mam nadzieję, że to nie problem...
-Ależ skąd! Zapraszam. Im nas więcej tym weselej.
Rozejrzeliśmy się po wnętrzu. Widać było na pierwszy rzut oka, że na razie wszystko było zaimprowizowane na poczekaniu. Było to właściwie tylko jedno duże wysokie pomieszczenie z antresolą. Z sufitu zwieszał się ozdobny żyrandol, a w kątach stały dobrane przypadkowo meble. Poręcz wiodąca na piętro była okręcona lampkami choinkowymi, a na podłodze leżał perski dywan.
-Łapo! - Z góry zbiegł James, szczerząc się od ucha do ucha.
-Nie wiem, czy pamiętasz, to...
-Jasne, że pamiętam. Dromeda, mam rację? Poznaliśmy się na weselu Bellatrix. - James przytulił Andromedę i zaraz potem wepchnął nam w ręce po szklance ognistej.
-Siadajcie, zaraz powinna przyjść reszta. - powiedziała Lily i uśmiechnęła się miło do Andromedy.
Usiedliśmy więc na zapadającej się kanapie a Lily, zaczęła nam opowiadać:
-No więc, jak widać, nie urządziliśmy się tu jeszcze. Dopiero kilka godzin temu zdecydowaliśmy się na to miejsce. No ale czas nas goni. Przecież zaraz wyjeżdżasz, a James nie chciał słyszeć o parapetówce bez wszystkich Huncwotów.
Rozległ się dzwonek do drzwi i Potter pobiegł otworzyć. Najpierw przyszedł Remus i Mary, a chwilę potem Alicja.
Nie była to jakaś bardzo huczna impreza. Nasza paczka strasznie się skurczyła. Nie dość, że nie było Franka i Meadowes, to Peter też gdzieś przepadł.
-Rem, szukałam jakiejś informacji na jego temat, tak jak mnie prosiłeś, ale nic nie ma. Nie wiem, co mogę powiedzieć, po prostu nic specjalnego się nie dzieje. Może po prosu przez wojnę wolał się gdzieś zaszyć i nie wychylać - powiedziała Alicja.
-Może. Ale to i tak strasznie dziwne.
-Chyba powiedziałby nam, gdyby coś było nie tak. - oznajmiłem, a reszta pokiwała głowami.
-Peter nie był nigdy dobry w utrzymywaniu tajemnic. Nie przed nami. - dodała Mary.
-Możemy go odwiedzić. Znamy przecież adres, a wszystko się wtedy wyjaśni.
-Ja niestety odpadam. Wyjeżdżam pojutrze. - przypomniałem się, a wtedy wszyscy jeszcze bardziej sposępnieli.
-Merlinie, ile wtedy nas zostanie... Al, wiesz kiedy wraca Frank? - zapytała Lily, a Longbottom pokręciła głową i zatopiła usta w swoim kieliszku z winem.
-O której znikasz, Łapo? Odprowadzimy cię.
-O ósmej mam być na Kings Cross.
-No to umówmy się na przykład na siódmą. Kto może niech przyjdzie. - zaproponował James i wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
-A ty zostajesz w takim razie sama, Dromedo? - zapytała Al, przysuwając się do niej bliżej na kanapie.
-Tak, Ted, mój chłopak, dziś rano wyjechał.
-Rozumiem. No to będziemy we dwie. Mój mąż jest na misji już jakiś czas.
Dziewczyny zaczęły rozmawiać między sobą, kiedy reszta zajęła się obgadywaniem nowego mieszkania Lily i Jamesa. Miałem nadzieję, że właśnie tak się to potoczy. Chciałem, żeby Andromeda znalazła jednak wsparcie w innych ludziach a wiedziałem, że moi przyjaciele są niezawodni.
-Mam jeszcze jedną nowinę! - zawołała Mary, uśmiechając się od ucha do ucha - Dziś z pomocą Remusa, całkowicie się urządziłam i jutro oficjalnie otwieram mój sklep!
Posypały się gratulacje. Lily aż podskakiwała z radości, kiedy Mary zapraszała ją do współpracy.
-Toast! - krzyknął Remus - Toast za Mary MacDonald i jej najpiękniejsze w całym Londynie kwiaty!
-Najpiękniejsze w całej Anglii! - przekrzyczał go James i stuknęli się głośno kieliszkami i szklankami. Mary aż promieniała w uśmiechu.



Dorcas:
Sekundy zmieniały się w minuty, minuty w godziny, a godziny w długie tygodnie. Życie w kryjówce nie było złe, ale koszmarnie nudne. Brakowało mi towarzystwa, bo chociaż Desire przychodził do mnie każdego dnia rano i wieczorem, to czułam, że jeśli nie porozmawiam z kimś jeszcze to zeświruję. Niestety. Chlebem powszednim w mojej nowej kwaterze okazały się zakazy.
Dorcas, nie wzbudzaj podejrzeń. Dorcas, nie zwracaj na siebie uwagi. Dorcas, nie wychodź sama z domu. Najlepiej w ogóle nie wychodź. Dorcas, nie odzywaj się do nikogo... i tak dalej.
Wiedziałam, że to dla mojego dobra. Jednak, gdy każdy kolejny dzień zlewał się z poprzednim, coraz trudniej było usiedzieć w czterech ścianach.
Moim głównym zajęciem było pielęgnowanie ogrodu. Nigdy nie miałam smykałki do roślin jak Mary i sukcesem dla mnie było, jeśli roślinka nie umierała pod moją opieką w ciągu jednego dnia. Ale z braku laku przyzwyczaiłam się do tego. Pierwsze tygodnie, kiedy pogoda jeszcze na to pozwalała, spędzałam na klęczkach - pieląc, przesadzając, podlewając. W końcu jednak w ogrodzie skończyła się praca i musiałam znaleźć sobie nowe zajęcie.
-Pięknie tu - powiedział Desire, gdy pewnego razu przyszedł zobaczyć efekty mojej pracy.
Stanęłam koło niego z kubkiem kawy w rękach i choć w duchu przyznałam mu rację, to nie mogłam zmusić się do uśmiechu. Trawa była równo przycięta, grządki uporządkowane z chwastów, a kwiaty bajecznie kolorowe. Nic więcej nie miałam do roboty.
Kiedy pogoda się popsuła, zaczęłam pochłaniać jedną książkę za drugą. Wszystko, co udało mi się znaleźć w małej biblioteczce, znałam już na pamięć. Desire przynosił mi co parę dni coś od siebie, ale moją prawdziwą wdzięczność zyskał dopiero, kiedy podarował mi małe kuchenne mugolskie radio. Niestety niezbyt długo mogłam się nim cieszyć. W porywie prawdziwego szczęścia rozkręciłam je na cały regulator i zaczęłam głośno śpiewać i wywrzaskiwać teksty piosenek, tańcząc po domu. No i Desire zabrał mi radio.
-Słychać cię na drugim końcu miasta. - zaśmiał się, ale nie dał się przekonać. Czasami miałam ochotę go udusić!

***

-Hej! Dorcas! - usłyszałam gdzieś z dołu. Wychyliłam się z okna i zobaczyłam Desire, stojącego na ulicy. Machał do mnie, a pod pachą trzymał jakieś pakunki.
-Desire! - zawołałam, machając jak szalona.
-Nie spadnij mi tylko! - krzyknął. Siedziałam na oknie, z nogami wystawionymi na dwór. Paliłam papierosa i czytałam książkę, którą ostatnio mi przyniósł.

grafika legs, window, and black and white

Desire zniknął mi z oczu, a chwilę później usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i kroki na parterze.
Zeskoczyłam z okna i pobiegłam na dół, żeby mu pomóc z rzeczami.
-Wiesz, że...
-Wiem, wiem. Nie powinnam wyściubiać nosa na dwór. Ale jest taki ładny dzień! Pewnie ostatni tego roku.
Desire pokręcił głową ze zrezygnowaniem, ale nic nie powiedział. Zaczął wyjmować rzeczy z obszernej torby.
-Prosiłaś o kawę - powiedział, podając mi opakowanie. - Mam jeszcze pieczywo, mleko, trochę warzyw...
-Rozpakuję zakupy sama. Dzięki.
Usiadłam na kuchennym blacie i zabrałam się za jedzenie jabłka.
-Ale mam coś jeszcze... - Desire wyglądał na bardzo podekscytowanego. Zainteresował mnie.
-Tak?
-Nie wkurzaj się, ale ostatnio w salonie zauważyłem twój szkicownik i nie mogłem się oprzeć, żeby nie zajrzeć. - powiedział, uśmiechając się przepraszająco. Zaczerwieniłam się cała. Nie lubiłam nikomu pokazywać moich rysunków. Nie uważałam, żebym miała jakiś wielki talent. Po prostu od zawsze jakoś malowanie i rysowanie sprawiało mi przyjemność. No a tu i tak nie było nic do roboty.
-Bardzo mi się spodobały! - wykrzyknął Desire, jakby odczytując w moich myślach, że nie byłam z nich zupełnie zadowolona. - No i wpadł mi do głowy świetny pomysł na prezent.
Powiedziawszy to, postawił przede mną dość dużą paczkę.
-Pomyślałem sobie, że to lepszy pomysł niż pozwalanie ci na wywrzaskiwanie niecenzurowanych słów na całe miasto.
Zaśmiałam się i z ciekawością zabrałam się za otwieranie paczki. Rozcięłam ostrożnie opakowanie nożem kuchennym i moim oczom ukazały się kolorowe cudeńka. Farby, pędzle, papiery, składana sztaluga, płótna...
-Desire! Kocham cię! Normalnie kocham cię! - krzyknęłam, rzucając mu się na szyję.
Odtąd dni stały się dużo bardziej kolorowe, a czas jakby nagle ruszył z miejsca. Niedługo potem niebo zrobiło się szare, a dni zaczęły tonąć w zimnym deszczu. Więc Desire trafił z prezentem w ostatniej chwili. Ale kilka tygodni później miał przyjść do mnie z kolejną nowiną. Tym razem taką, która zmieniła całe moje życie w kryjówce.






 
Linki do zdjęć: 
  • https://www.tumblr.com/tagged/cecilia-tallis-gif
  • http://roleplaybuddy.tumblr.com/post/20011354720/keira-knightley-gifs
  • http://a-boy-smoker.tumblr.com/
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/13472548174/carey-mulligan-gifs
  • https://weheartit.com/entry/311989079

3 komentarze:

  1. Hej niedawno natknęłam się na Twojego bloga, bardzo mi się spodobał i w kilka dni przeczytałam całego. Podoba mi się że nie piszesz jak inne autorki. To znaczy starasz się pisać jak to mogło by być A nie np Syriusz i ja... Proszę napisz jak najszybciej następny rozdział ❤ bo nie będę miała co czytać 😄 kocham Twojego bloga ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy,
    Właśnie trafiłyśmy na Twoje opowiadanie, właśnie bierzemy się za czytanie, więc jak tylko chociaż część nadrobimy, to skomentujemy to bardziej produktywnie :)
    Tymczasem zapraszamy Cię na reaktywację naszej opowieści :)
    http://mlodosc-huncwotow.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgodnie z obietnicą... Jesteśmy! Przeczytałyśmy wszystkie 70 rozdziałów. Nie wiemy jak to związać w jedną spójną treść. Na pewno chciałysmy ująć, że widać różnicę między pierwszymi rozdziałami a aktualnymi. Historia piękna, nie powielana. Miałaś tak różne i szalone pomysły na bohaterów i ich historie, że to jest szok. Śmiech niósł się dookoła, a niejednokrotnie zakręciła się łza w oku. Musimy przyznać, że najbardziej zaintrygowała nas historia Syriusz i Dorcas jako nigdy nie wypowiedzianych uczuć. Coś pięknego :) Lily i James też uroczy, a Longbottomie to czysta bajka :D ale też interesująca historia z Lupinem i Mary. Pokazałaś coś nowego :)
    Pozdrawiamy i liczymy na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń