-No i co powiesz? Jesteś gotowy na misję? - zapytałem, patrząc na Syriusza. Siedzieliśmy w ogródku kawiarni niedaleko stacji kolejowej. Black wyjął paczkę papierosów, zgrabnie wysunął jednego i odpalił mugolską zapalniczką. Zaciągnął się głęboko dymem i chwilę jeszcze milczał, patrząc na jakiś punkt za moimi plecami. Potem skupił wzrok na mojej twarzy i powiedział:
-Mam dziwne przeczucie. Niby wszystko jest dobrze... ale nie wiem. Intuicja podpowiada mi, że coś się zbliża.
Zastanowiłem się chwilę nad jego słowami.
-Może to tylko stres przed wyjazdem.
-Może. Nie wiem.
-Podać coś jeszcze? - do stolika podeszła kelnerka z długimi jasnymi włosami. Zacząłem pisać odpowiedź na ostatni list od Lily, więc nie zwróciłem na nią zbytniej uwagi. Dopiero po chwili zauważyłem, że Łapa gapił się na nią bez słowa.
-Proszę pana? - zapytała dziewczyna, rumieniąc się delikatnie pod jego lustrującym spojrzeniem.
-Dzięki, skarbie. Nic już nam nie trzeba. - odpowiedział w końcu Syriusz, odwracając wzrok. Kelnerka odeszła. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się pod nosem.
-No co?
-Nic... skarbie.
Syriusz roześmiał się.
-Nie przypominała ci kogoś?
Odwróciłem się, żeby jeszcze raz spojrzeć na dziewczynę, ale już jej nie było. Wzruszyłem więc ramionami i wróciłem do mojego listu. Naskrobałem piórem końcówkę wiadomości i włożyłem ją do kieszeni marynarki. Potem sięgnąłem po papierosa do paczki, leżącej na stoliku i zapaliłem.
-Co tam masz? - zapytał Łapa, wskazując brodą na kieszeń, do której schowałem kartkę.
-To do Lily. Dzisiaj pakuje rzeczy z domu i będzie potrzebowała pomocy, żeby to wszystko przewieźć.
-Proszę, proszę. James Potter dał się usidlić. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak szybko cię to dopadnie. - zaśmiał się ironicznie Wąchacz.
-Stwierdziłem, że nie ma już sensu z tym walczyć. A ty co? Twój związek z Pam do czegoś zmierza, czy tak sobie będziecie chodzić za ręce w nieskończoność?
-Jak na razie nie mam w ogóle zamiaru o tym myśleć.
-A no tak, jak to szło w tym wywiadzie? Cenisz sobie wolność. - zakpiłem, śmiejąc się.
-Możesz się śmiać, ale ja pod pantoflem siedzieć nie będę.
-No jasne! Zawsze przyjemniej oglądać się za kelnerkami.
Syriusz roześmiał się i dał mi kuksańca w bok.
-Ale jesteś zazdrosny, Potter. Tęsknisz za tym, co?
-Proszę pani! Rachunek poprosimy! - zawołałem, śmiejąc się do rozpuku. Blondynka pojawiła się przy stoliku i podała paragon za kawę.
-Płacimy razem, czy dzielimy? - zapytała.
-Ja stawiam - odparł Syriusz, wyciągając dwadzieścia funtów - Reszty nie trzeba.
Dziewczyna z radością odeszła od stolika, zabierając filiżanki po kawie.
-Remus powinien niedługo być. Idziemy na peron?
-Możemy.
W tej chwili podleciała do nas niewielka sowa, wzbudzająca ożywienie wśród przechodniów. Usiadła Syriuszowi na ramieniu.
-Poczekaj.... - Black wziął od niej list i szybko przeczytał wiadomość. - Cholera.
-Co jest?
-Zmiana planów. Muszę się teleportować. - powiedział, a jego głos zdradził zdenerwowanie.
-Dlaczego? Ktoś wpadł?! - wstałem szybko od stolika i ruszyłem za Syriuszem.
-Nie napisali. Ale coś musi być na rzeczy.
Szliśmy szybko, manewrując między przechodniami. Poszukiwaliśmy jakiegoś zaułka, gdzie Syriusz mógłby się bezpiecznie teleportować.
-Łapo, zaczekaj!
-Nie ma czasu. Jeśli Śmierciożercy coś mają, to może być już za późno.
Wpadliśmy do pierwszego lepszego zaułka, chwile jeszcze szliśmy dalej, co chwila oglądając się, czy nikt nas nie śledził. Kiedy byliśmy już z dala od głównej ulicy, Syriusz zatrzymał się i spojrzał się na mnie zdecydowanie.
-Posłuchaj, idź do kwatery, dowiedz się od Dumbledore'a, co dokładnie się wydarzyło. Ja już muszę znikać. Nie wiem, co mnie czeka tam, gdzie się teleportuję, ale...
-Syriusz. Weź głęboki oddech. Wszystkim się zajmę. Jeśli coś będzie ci groziło na misji, ściągnę cię stamtąd.
Black zamknął oczy i odetchnął głęboko, żeby się skoncentrować przed teleportacją.
-Dzięki, Rogaczu. Zobaczymy się jeszcze.
-Powodzenia, Bracie.
Rozległ się trzask i Syriusza już nie było.
Alicja:
Siedziałam przy biurku, uzupełniając raport z ostatniej akcji dywersyjnej aurorów. Sterta papierzysk piętrzyła się za moimi plecami, czekały formularze do uzupełnienia, donosy do przeczytania, dziesiątki pozwoleń na akcje... cała ta papierkowa robota była moim kochankiem tej nocy. Podpisałam się na raporcie, złożyłam go w papierowy samolocik i różdżką wysłałam do szefa departamentu. Chwyciłam za kolejną kartkę, wypijając dużego łyka kawy. Na dworze zaczęło świtać, mój kręgosłup bolał jak cholera. Przeciągnęłam się na krześle. Poza mną tej nocy w Ministerstwie było mnóstwo innych osób. Każdy był zasypany robotą, wszyscy uwijali się jak mrówki, ale i tak ledwo łączyliśmy koniec z końcem. Voldemort siał zamęt w całym państwie. Co chwila w biurze aurorów pojawiało się nowe zgłoszenie. Każdy był zasypany papierkową robotą, nie mówiąc już o akcjach w terenie. Nawet gdybym chciała, nie miałabym czasu, żeby tęsknić za Frankiem.
Nagle usłyszałam nad głową ciche odchrząknięcie. Podniosłam spojrzenie i zobaczyłam Emmelinę Vance.
-Hej, masz chwilę?
-Nie za bardzo, ale mów.
-Mam coś dla ciebie. To pilne. - położyła dyskretnie na moim biurku zwitek papieru i odeszła.
Rozejrzałam się dookoła i upewniwszy się, że nikt mnie nie obserwował, sięgnęłam po wiadomość.
Pergamin był czysty, ale gdy stuknęłam w niego różdżką, zapisał się wąskim pochyłym pismem Dumbledore'a. Prosił mnie, żebym jak najszybciej zjawiła się w kwaterze głównej Zakonu Feniksa. Podpaliłam karteczkę i wstałam od biurka, przeciągając się.
-Szefie, pójdę sprawdzić ten donos na Doge'ów. Nie wiem, ile to może zająć. - powiedziałam, podchodząc do biurka mojego przełożonego.
-Chcesz kogoś do wsparcia? - zapytał, nie odrywając oczu od korkowej tablicy, na której wisiała mapa, a wbite czerwone szpileczki wskazywały miejsca ostatnich mordów na czarodziejach i mugolach.
-Myślę, że sobie poradzę. Coś mi mówi, że to fałszywy alarm.
-Też tak uważam. Znam w końcu Elfias'a nie od dziś. Nie wierzę, żeby był w coś zamieszany.
-Zawsze lepiej to sprawdzić. Dzisiaj już niczego nie można być pewnym. - odparłam posępnie, przywołując swój płaszcz.
-Święte słowa.
***
Teleportowałam się z biura pod kwaterę główną i weszłam pospiesznie do środka. Panował tam niespotykany spokój i cisza. Wszyscy mieszkańcy domu pewnie jeszcze spali. Dumbledore czekał na mnie w kuchni, siedząc przy stole z kubkiem kawy.
-Dzień dobry, Alicjo. - powiedział, uśmiechając się na mój widok.
-Dzień dobry, profesorze.
Usiadłam przy stole i spojrzałam się na niego wyczekująco. On też przez chwilę bacznie mi się przyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu odchrząknął cicho.
-Cieszę się, że tak szybko odpowiedziałaś na moje wezwanie.
-Emmelina powiedziała, że to pilne.
-Tak, rzeczywiście. - odparł i już myślałam, że coś jeszcze powie, ale w tym momencie nagle wstał i podszedł do piekarnika. Schylił się i wyciągnął stamtąd blachę z upieczonymi bułeczkami. Wyjął z szafki duży talerz, podgrzał różdżką wodę w czajniku i zrobił herbatę. Obserwowałam, jak sam profesor Dumbledore w zwiewnej czarodziejskiej szacie, z brodą przerzuconą przez ramię krzątał się w kuchni, nucąc pod nosem jeden z kawałków, które często leciały w radiu. Zamrugałam parę razy, żeby upewnić się, że nie mam omamów wzrokowych. W końcu, Dumbledore usiadł na swoim starym miejscu i postawił na stole talerz cieplutkich jeszcze bułeczek, dzbanek z herbatą i słój z domową konfiturą.
-Pozwoliłem sobie wybrać malinową. To zdecydowanie moja ulubiona. - powiedział, uśmiechając się do mnie zachęcająco. - Domyślam się, że przez ostatnie dni nie miałaś zbyt wiele czasu na odpoczynek. A chyba nie obrazisz się, jeśli omówimy wszystko przy pożywnym śniadaniu.
Zamrugałam jeszcze raz, ale piękny zapach sprawił, że zaburczało mi w brzuchu. Sięgnęłam po bułeczkę i posmarowałam ją dżemem.
-A więc co z tą pilną sprawą? - zapytałam. Dumbledore już pałaszował, więc musiałam poczekać aż przełknie.
-Właściwie to mam dwie sprawy. Po pierwsze, chciałbym żebyś zajęła się niezwykle delikatną kwestią. A więc potrzebna będzie największa dyskrecja.
Pokiwałam szybko głową.
-Chodzi mi o Bartiego Croucha. Znasz go, prawda?
-No, jest szefem mojego departamentu. Rozmawiałam z nim tylko parę razy. Coś z nim nie tak?
Dumbledore westchnął cicho.
-Mam pewne podstawy, żeby tak sądzić. A niestety Barty uległ pewnym wpływom i odsuwa mnie od informacji. Dlatego potrzebuję cię, Alicjo, żebyś była oczami i uszami Zakonu Feniksa w Departamencie Przestrzegania Prawa. - powiedział poważeni, smarując bułeczkę konfiturą.
Zakrztusiłam się herbatą.
-Ja? Przecież Crouch nie będzie mi się zwierzał.
-Chodzi mi o to, żebyś była bardzo uważna na wszystko, co się wokół dzieje. Bartemiusz jest na pewno skuteczny w walce z śmierciożercami. Dzisiaj potrzeba nam ludzi zdecydowanych, ale obawiam się, że akurat Barty może być zbyt bezwzględny. I posunąć się do rzeczy bezlitosnych i okrutnych.
-Odpowiedzieć przemocą na przemoc. - szepnęłam. Przypomniała mi się ostatnia konferencja Crouch'a, na której zezwolił wszystkim aurorom na zabijanie śmierciożerców, a także na stosowanie w czasie przesłuchań zaklęć niewybaczalnych. - Chyba rozumiem o co chodzi.
Dumbledore pokiwał głową.
-A ta druga sprawa?
Dyrektor już otwierał usta, żeby mi odpowiedzieć, kiedy w drzwiach pojawił się James. Miał minę, która zapowiadała złe wiadomości.
-James? Co się stało?
-Profesorze Dumbledore! Co się stało z akcją, na którą miał jechać Łapa?! Czy ktoś wpadł? - zawołał James. Zerwałam się na równe nogi.
-Godryku, czy to możliwe?!
-Usiądźcie proszę. To jest ta druga sprawa, o której musimy porozmawiać. Dobrze, że James przyszedł. Miałem nadzieję, że się nie spóźnisz.
-Nic z tego nie rozumiem. Jeśli Łapa jest w niebezpieczeństwie, to musimy szybko działać!
-Ala, poczekaj. Profesorze, proszę nam szybko wyjaśnić. Każda sekunda się liczy.
-Zapewniam, że Syriusz jest teraz bezpieczny. A przynajmniej na tyle, na ile się da w tych niepewnych czasach.
Dopiero po tej informacji mogliśmy z James'em odetchnąć z ulgą i z powrotem usiąść przy stole.
-Syriusz miał dzisiaj wyjechać z dworca King's Cross pociągiem na akcję Zakonu. Poza nim Zakon wytypował jeszcze trzech innych czarodziejów. Jak wiecie, Zakon stara się kamuflować misje tak, żeby śmierciożercy się w tym wszystkim nie połapali. Niestety musiał się gdzieś pojawić przeciek. Jeden z naszych obserwatorów zauważył w porę, że na dworcu kręci się kilka osób, których wtedy nie powinno tam być. Dlatego uruchomiliśmy plan B. Syriusz jest teraz bezpieczny. James poczęstuj się bułeczką. Konfitura jest naprawdę wyśmienita.
Po zapewnieniu, że Syriusz jest cały i zdrowy, Potter odrobinę się rozluźnił. Odetchnął głęboko i sięgnął po słoik z dżemem i bułeczkę.
Przed wyjściem z kwatery zapytałam jeszcze Dumbledore'a o Elfias'a Doge'a, którego miałam sprawdzić ze względu na donos. Był to jeden z członków Zakonu. Dyrektor zapewnił mnie, że mogę być pewna, że Doge stoi po naszej stronie. Rozmawiali zeszłego wieczora.
Lily:
-Mamo! Masz jeszcze jakieś niepotrzebne kartony? - zawołałam, wychylając głowę z mojego pokoju. Połowa rzeczy była już spakowana, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile tego tam było. Cała moja historia w jednym pokoju.
-Tutaj mam jeszcze kilka. - powiedziała mama, zaglądając do środka. Postawiła pudła na podłodze i spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
-Co?
-Nie nic. Po prostu trudno mi uwierzyć, że jeszcze wczoraj byłaś taka mała. - przejechała palcami po futrynie, na której rysowała kiedyś kreseczki, oznaczające mój wzrost. Co roku w moje urodziny stawiałyśmy kolejną.
-Od wczoraj się nie zmieniłam.
-Wiesz o co mi chodzi. Mam wrażenie, jakbym miała stracić moją mała córeczkę.
-Nie stracisz. Obiecuję. - podeszłam do niej i objęłam ją ramieniem.
-Może jednak zostawisz tu część swoich rzeczy. Nie ruszalibyśmy ich.
-Pewnie nie będę miała wyboru. To mieszkanie jest niewielkie, a i tak nie mam jak przewieźć tego całego bałaganu. Odwiedzisz nas niedługo?
-Bardzo bym chciała. Petunia pewnie też by się ucieszyła.
-W to akurat wątpię. - mruknęłam pod nosem i wróciłam do pakowania.
-Wiesz, może na to nie wygląda, ale jesteś dla Tuni ważna.
-Faktycznie, nie wygląda na to. - odparłam i otworzyłam szafę, w poszukiwaniu kilku rzeczy, które jej kiedyś pożyczałam. - Tunia! Gdzie są te ciuchy, które ode mnie wzięłaś?!
-Przemyśl to jeszcze. - powiedziała mama, wychodząc z pokoju.
Zaczęłam mierzyć swoje stare ubrania i rozdzielać je na te, które chcę zatrzymać i te, które oddam.
Po jakichś piętnastu minutach do pokoju bez pukania weszła Petunia.
-Masz swoje ciuchy - powiedziała obojętnie.
-Dzięki - mruknęłam i wróciłam do sortowania rzeczy.
-Kiedy przyjeżdża ten twój chłopak?
-James? Pewnie niedługo.
-W takim razie mam nadzieję, że wyjdziecie, zanim przyjdą moi goście.
-Kto przychodzi? - zapytałam, ignorując to, że zapewne miała to być obelga.
-Kilka NORMALNYCH osób. - syknęła, uśmiechając się jadowicie i wyszła.
Zagotowało się we mnie. Niby byłam już przyzwyczajona do tych jej uszczypliwości, ale to ciągle bolało. Dlaczego moja własna siostra musiała mnie nienawidzić? I to za coś tak niezależnego ode mnie! Zapewne zapraszanie jej do naszego nowego mieszkania nie miałoby żadnego sensu. I tak by nie chciała przyjść.
***
-Cześć. Twoja mama mnie wpuściła. - powiedział James, wchodząc do pokoju. Rozejrzał się dookoła. Wszystko stało już w kartonach, a rzeczy, które miały zostać, poustawiałam w porządku na półkach.
-Nieźle się uwinęłaś, Ruda.
-To teraz będziesz moim tragarzem. Zadowolony?
-Jak nigdy. To co, zaczynamy?
-Podłączyłam kominek w salonie do Fiuu.
Zeszliśmy na dół, powoli lewitując przed sobą pudła. Drzwi do pokoju Petunii były zamknięte, ale nie zdziwiło mnie to. Nie spodziewałam się czułego pożegnania. Mama obserwowała nas, jak przenosiliśmy kartony do salonu. James wkładał kolejne partie pudeł do kominka i przenosił je do loftu.
-To my już będziemy iść - powiedział do mojej mamy, całując ją szarmancko w rękę.
-Do zobaczenia, James. Odwiedzimy was za parę dni.
-Dajcie nam czas się urządzić. Póki co nie ma tam za bardzo gdzie usiąść. - powiedziałam, podchodząc do mamy. - Napiszę do was.
Przytuliłam ją mocno i wzięłam James'a za rękę. Mieliśmy już wejść do kominka, żeby przenieść się pod nasz nowy adres, kiedy mama jeszcze mnie zatrzymała.
-Lily, poczekaj jeszcze! Chciałam ci coś dać.
Wzięła z kominka jedną z ramek ze zdjęciem i wręczyła ją mi.
-Mam nadzieję, że jeszcze za sobą zatęsknicie. Do zobaczenia, kochanie.
-Pa, mamo.
Weszłam w zielone płomienie i zaraz potem stałam już w naszym nowym mieszkaniu. Spojrzałam się na fotografię, którą trzymałam w ręce. Byłam na niej ja i Tunia. Jako małe dziewczynki na huśtawkach trzymałyśmy się za ręce. Wtedy byłyśmy bardzo blisko. To było tak dawno temu. Jeszcze przed tym, jak odkryłam, że istnieje coś takiego jak czarodziejski świat. Dał mi on tyle szczęścia, ale też przedzielił mój dotychczasowy świat na pół.
Syriusz:
Jak zwykle od razu po teleportacji szybko rozejrzałem się po nowym miejscu. Stałem w zaułku między wielkimi sześciennymi kontenerami z kolorowej blachy. Wyczułem niezbyt przyjemną woń rozkładających się ryb i wodorostów, nade mną latały mewy, głośno jazgocząc. Postawiłem kufer i plecak na ziemi, żeby poszukać w kieszeniach notatki, którą przyniosła mi sowa. Przeleciałem wzrokiem treść listu i podpaliłem go różdżką. Wszystko się niby zgadzało, ale nadal nie rozumiałem, po jaką cholerę zakon kazał mi się przenieść akurat tam...
Nagle obok mnie przemknęła jakaś zakapturzona postać i pobiegła w stronę portu. Spojrzałem się za nią i wtedy dotarło do mnie, że jakiś mały złodziejaszek rąbnął mi plecak. Szybko wetknąłem różdżkę za pasek, złapałem rączkę kufra i ruszyłem biegiem za rabusiem.
Wypadłem ze ślepej uliczki na ruchliwe wybrzeże i pomknąłem między ludźmi, zajmującymi się rozładunkiem jednego ze statków.
-Hej! Wracaj tu! - wrzasnąłem za uciekającą postacią, nie łudząc się nawet, że przyniesie to jakiś efekt. Kufer nie był ani trochę poręczny przy takiej gonitwie, więc co chwila potrącałem złorzeczących na mnie robotników i potykałem się o liny i skrzynie, stojące w porcie. Złodziej prawie zniknął mi z oczu, ale w ostatniej chwili dopatrzyłem go, jak wbiegał po kładce na gigantyczny parowiec.
-Tu cię mam - mruknąłem do samego siebie i pognałem prosto za nim. Kiedy dostałem się na pokład, zobaczyłem, że mój skradziony plecak leży na samym środku, jakby czekał właśnie na mnie.
-Co do... - już nic nie ogarniałem, kiedy nagle podszedł do mnie mały, najwyżej dwunastoletni chłopiec. Zasalutował mi z wielkim uśmiechem samozadowolenia i zbiegł po kładce z powrotem na ląd. Już chciałem za nim pójść i zapytać dlaczego do cholery mnie tu zwabił, kiedy parowiec wydał przeciągły gwizd i ruszył w morze.
Chwilę stałem w miejscu, próbując bezradnie połączyć ze sobą fakty. Podszedłem do barierki i zobaczyłem kłębiącą się w dole lodowatą wodę.
-Świetnie - mruknąłem pod nosem. Odwróciłem się i prawie zderzyłem się głową z jakimś facetem. Przyjrzałem mu się uważnie. Miał na sobie ciemne sztruksowe spodnie i za mały brązowy sweter. Dokładnie ogolony, na oko koło pięćdziesiątki, łysiejący.
-Syriusz Black, prawda? - zapytał szorstkim, przepalonym od papierosów głosem.
-Zależy kto pyta. - odparłem, patrząc się mu czujnie w oczy. Miał niewzruszoną minę i najwyraźniej nic sobie nie robił ani z tego, że prześwietlałem go wzrokiem, ani z tego, że byłem na cholernym statku bez żadnego biletu.
-Tom Seaborn, przedstawiciel Zakonu Feniksa działającego na ziemiach duńskich. - odparł rzeczowo i wyciągnął w moją stronę rękę. Uścisnąłem ją, czując pod palcami jego suchą, stwardniałą od pracy skórę.
-Domyślam się, że dobrze trafiłem - powiedziałem, nie spuszczając oczu z jego twarzy.
-Tak, chłopak dobrze wykonał swoją robotę. Przejdźmy do tego, co najbardziej interesujące... - zaczął i ruszył przed siebie, dając mi znak, żebym szedł za nim. Zarzuciłem więc na plecy plecak i poszedłem, ciągnąc za sobą kufer.
-...Rozmawiałem z Dumbledorem i ustaliliśmy, że najlepiej będzie, jeśli przyjedziesz do Danii pociągiem i kanałami Zakonu pod morzem Północnym. Jednak pewne komplikacje spowodowały, że pierwotny plan nie wypalił i byłem zmuszony ściągnąć cię tutaj. Na tym statku płyną również mugole, dlatego żadnych czarów. Twoja misja będzie bardzo delikatną sprawą. Będziesz musiał użyć całej swojej wyobraźni i sprytu, żeby sprostać komplikacjom, które prawdopodobnie z tego wszystkiego wynikną. Póki co, nie musisz wiedzieć więcej, ale bardzo polecam zapoznanie się z jedną książką, którą znajdziesz na swojej koi.
Nacisnął klamkę jednych drzwi i gestem zaprosił mnie do środka. Pokoik był maleńki. Właściwie poza pojedynczą koją stał tam tylko prosty stół i krzesło, a w ścianę wbity był pojedynczy haczyk.
-Wielkie dzięki, Tom - powiedziałem, wchodząc do środka. Postawiłem kufer na podłodze i wyjrzałem przez okienko, za którym rozciągało się tylko morze. Zapadała noc. Zdziwiłem się, jak szybko minął ten dzień. Cała fura wrażeń sprawiła, że kompletnie straciłem poczucie czasu.
Spojrzałem niechętnie na wąską koję. Ledwo znalazłem się w tym klaustrofobicznym pokoiku, już chciałem z niego wyjść. Ściągnąłem z łóżka szary wełniany koc, wetknąłem książkę pod pachę i wyszedłem na zewnątrz.
Niebo miało już kolor głębokiego granatu, tu i ówdzie zapalały się gwiazdy. Położyłem się na drewnianej ławce i przyjrzałem się niebu. W Londynie nigdy nie widziałem aż tylu gwiazd. Jasno rozświetlone ulice i hałas miejski sprawiały, że mało kto patrzył w górę. Co innego w Hogwarcie. Wystarczyło wyjść na dach wieży, żeby przekonać się, jak mali są ludzie w obliczu całego wszechświata. Uwielbiałem to uczucie, kiedy podczas pełni, przemieniony w psa, biegłem z Huncwotami na polany w Zakazanym Lesie. Pęd powietrza i podmuchy adrenaliny, a na końcu nagroda. Całe niebo całe dla mnie. Dzięki niemu rozumiałem nagle, że wszystkie problemy, jakie były tu na Ziemi, nie miały większego znaczenia. Nawet Voldemort był tylko chwilą. Zapaliłem papierosa różdżką i spojrzałem na książkę, którą polecił mi Tom Seaborn. Na okładce nie było nazwiska autora, ani tytułu. Tom obity był czarną, miękką skórą, a jedyna wskazówka dotycząca tego, o czym miałem czytać to złota, połyskująca linia. Przejechałem po niej kciukiem. Wtedy nagle jakby ożyła. Zaczęła zwijać się i falować, aż w końcu utworzyła kontur najeżonego kolcami, błyskającego zębami smoka.
Ja obserwowałem jego a on mnie. Zupełnie, jakby każdy czekał na pierwszy ruch tego drugiego. To ma być moje zadanie na misji? Smoki? "No to będzie jazda" pomyślałem, uśmiechając się do samego siebie.
Dorcas:
Siedziałam w swoim pokoju i mieszałam farby na palecie. Od wielu dni chodziła mi po głowie myśl, żeby namalować portret Autua. James powiedział mi, że pochował go na niewielkim cmentarzu czarodziejów w Dolinie Godryka. Jego postać odwiedzała mnie w snach. Czasami były to szczęśliwe wizje, ale zwykle wracałam do tej ciemnej, zimnej celi. Otoczona przez zakapturzonych śmierciożercow błagałam o litość, ale nigdy mi jej nie okazywali. Wtedy budziłam się z krzykiem i już nie potrafiłam usnąć do rana.
Szukałam odpowiedniego koloru, kiedy usłyszałam coś dziwnego za oknem. Wyjrzałam na zewnątrz i nadstawiłam uszu. Z domu Desire dopływała do mnie żywiołowa muzyka. Zaintrygowana, odłożyłam pędzel i wymknęłam się ostrożnie na ulicę. Uchyliłam drzwi do jego mieszkania. Poszłam za melodią i w salonie zobaczyłam skupioną twarz Desire, pochylonego nad klawiszami zabytkowego fortepianu.
Jego palce szybko biegały w prawo i w lewo. Jak zahipnotyzowana obserwowałam jego zaciętą minę. Po kilku minutach utwór dramatycznie dobiegł końca. Desire oddychał głęboko z przymkniętymi oczami.
-Podobało ci się? - zapytał nagle, nie otwierając oczu.
-Tak... to było piękne. - odparłam, speszona tym, że przyłapał mnie na podsłuchiwaniu.
Otworzył jedno z szafirowych oczu i łypnął nim na mnie. Roześmiał się perliście i gestem przywołał mnie do siebie.
-Nie wiedziałam, że grasz - usiadłam koło niego na stołku pianisty i spojrzałam na skomplikowane nuty, rozstawione na pulpicie.
-To mój sposób na odstresowanie się. Taka odskocznia.
Położył palce na klawiszach i powoli znowu zaczął grać. Tym razem była to melancholijna melodia, która obudziła we mnie całą nostalgię i tęsknotę.
-Czym się stresujesz? - zapytałam cicho, żeby mu nie przeszkadzać.
Desire dłuższą chwilę nic nie mówił, skupiony na muzyce.
-Dostałem list od Zakonu. - powiedział w końcu, a we mnie szybciej zabiło serce. Ostatnia wiadomość, którą wysłał nam Dumbledore dotyczyła mojej rzekomej śmierci nagłośnionej w gazetach. Wtedy wydało mi się to całkiem zabawne, ale teraz zimny dreszcz przebiegł mi po karku, kiedy pomyślałam sobie, że coś mogło się stać moim przyjaciołom.
-Coś się stało?
Desire dalej nie odpowiadał, więc spanikowana złapałam go za rękę i przerwałam jego grę.
-Merlinie, czy wszyscy są cali?
-Spokojnie, Dor, twoi przyjaciele są bezpieczni. Martwię się o ciebie.
-To znaczy?
-Nie mam pojęcia komu w Zakonie wpadł do głowy tak kretyński pomysł, ale ja nie mam tu nic do gadania! To największa głupota, jaką mogli wymyślić! Przecież to chory, strasznie niebezpieczny plan. Zaprzecza wszystkiemu, co my mieliśmy tutaj robić. To miała być kryjówka, schronienie, a oni...
-Desire! Powiedz mi w końcu, co takiego się stało! - krzyknęłam, bo to, co mówił zaczęło mnie naprawdę przerażać.
-Wyobraź sobie, że Zakon Feniksa, przydzielił nam misję. Tobie i mnie.
Zamarłam.
-Będzie misja?
Linki:
- http://and-run-the-heart.tumblr.com/post/19975978787/ben-barnes-gifs
- http://thousands-of-gifs.tumblr.com/post/26441327589/ben-barnes-gifs
- https://giphy.com/gifs/girls-redhead-elle-fanning-c3r1F3nRjyp7G
- https://giphy.com/gifs/friendship-elle-fanning-ginger-and-rosa-NHw2Dmk01RuJW
- https://tenor.com/view/piano-jace-city-of-bones-jamie-campbell-bower-gif-5754885
- http://a-boy-smoker.tumblr.com/
No w końcu! Tyle się uczekałam! ��
OdpowiedzUsuń