Syriusz:
Ostatni raz, gdy bolało mnie tyle części ciała naraz był
wtedy, kiedy zdecydowałem się na ucieczkę z domu. Miałem szesnaście
lat, wakacje dopiero się zaczęły i na moje nieszczęście musiałem wrócić
na Grimmauld Place. Kary cielesne nie były w tym domu żadną nowością. W
ten sposób arystokracja uczyła swoje dzieci posłuszeństwa, dobrych
manier i tresowała na godnych dziedziców wielkich fortun. Dlatego
wiedziałem doskonale, że to będą okropnie długie dwa miesiące. Matka i
ojciec byli ze mnie wiecznie niezadowoleni, ale ja ku radości Regulusa
nie miałem najmniejszej ochoty ich uszczęśliwiać. Miałem ich głęboko w
dupie, odkąd w dzieciństwie zorientowałem się, że kochana mamusia i
tatuś cenili sobie pieniądze, czystą krew i szlachetne urodzenie
bardziej niż szare życie ludzkie. Unikałem ich jak mogłem, ograniczając
nasze kontakty do wspólnych posiłków w jadalni i hucznych bankietów
wyprawianych co parę dni przez matkę. Pierwsze tygodnie były względnie
spokojne, aż do jednej imprezy, na której pojawiła się ciekawa mieszanka
towarzyska. Z początku nie dowierzałem, ale w końcu stało się dla mnie
jasne, co to za jedni. Wszyscy oczywiście odpowiednio utytułowani i
majętni, ale spod rękawów haftowanych marynarek i jedwabnych mankietów
wystawały ich czarne tatuaże. Teraz nie wiem dlaczego, ale byłem wtedy w
szoku - chyba łudziłem się, że moja rodzina nie poprze mrocznych
zapędów Czarnego Pana. Byłem widać młody i głupi. Oświecenie spadło na
mnie dość boleśnie, kiedy po bankiecie zapytałem o to matkę. Nie było to
pierwsze crucio, jakie dostałem od rodziców, ale zdecydowanie
najmocniejsze. Wycisnęło mi powietrze z płuc, nogi ugięły się pode mną, a
z nosa trysnęła krew. Nie wiem jak długo to trwało. Matka wydzierała
się nade mną, zapewne obrzucając mnie toną wyzwisk, ale niewiele z tego
do mnie docierało. Ból był tak silny, że dudniło mi w uszach i nie
myślałem trzeźwo. Musiałem stracić przytomność, bo kiedy ocknąłem się,
leżałem na swoim łóżku, a skrzat domowy zmieniał mi kompres na czole.
Był środek nocy, w domu panowała głucha cisza, wszyscy spali. Zwlokłem
się z posłania, a całe moje ciało było jak z ołowiu. Głowa mi pękała,
cały byłem zlany potem, a najmniejszy ruch powodował cholerny ból
wszystkich mięśni. Mimo to wyciągnąłem spod łóżka torbę podróżną i
zacząłem wrzucać do środka ubrania i książki. Nie mogłem zostać w tym
piekle ani chwili dłużej. Kiedy miałem wszystko, na palcach zszedłem na
parter i najciszej jak się dało, zamknąłem za sobą drzwi wejściowe.
Odetchnąłem głęboko, ignorując ostry ból w płucach. Byłem wolny i żadna
siła nie zmusiłaby mnie, żeby wrócić do tej patologii. Jeśli chcieli się
przyłączyć do Czarnego Pana, droga wolna! Jednak ja nie zamierzałem
babrać się w tym gównie razem z nimi. Wiedziałem, że rano rozpęta się
piekło, kiedy zorientują się, że dałem nogę, ale nie zamierzałem się tym
przejmować. Wtedy miałem być już daleko stąd. Podniosłem do góry
różdżkę i odskoczyłem, gdy pojawił się przede mną Błędny Rycerz.
Konduktor wtaszczył do środka moje bagaże i spojrzał na mnie
wyczekująco. Gdzie właściwie miałem pojechać? Odpowiedź na to pytanie
przyszła do mnie po ułamku sekundy. Uśmiechnąłem się pod nosem i
oznajmiłem:
-Dolina Godryka Gryffindora.
-Co takiego? -
usłyszałem nagle, a głos który był odpowiedzialny za te słowa dotarł do
mnie jakby z zaświatów. Nagle zdałem sobie sprawę, że Błędny Rycerz był
tylko sennym przywidzeniem, a ja nie byłem już poturbowanym
szesnastolatkiem. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła.
Nad
moją głową był płócienny sufit namiotu, dookoła mnie krzątali się jacyś
ludzie, a Tom Seaborn stał obok, przyglądając mi się uważnie.
-Co mówiłeś, Black? - zapytał swoim zachrypniętym od papierosów głosem.
-Nic takiego - mruknąłem i chciałem się podnieść. Od razu jednak zakręciło mi się w głowie i opadłem na posłanie.
-Lepiej
sobie jeszcze poleż, nieźle oberwałeś - powiedział, uśmiechając się
głupio. Dopiero wtedy zorientowałem się, że namiot, w którym leżałem to
punkt medyczny naszego obozu. Miałem na czole kompres nasączony czymś
śmierdzącym, a głowa pękała mi, jakby ktoś rozłupał mi czaszkę na pół.
Powoli docierały do mnie pierwsze wspomnienia. Przypomniała mi się
podróż statkiem, obóz między skałami, bezsensowne zadanie i...
-Smok! Co się stało? Udało się?! - zawołałem, zrywając kompres z czoła. Tom roześmiał się na głos.
-Chyba
faktycznie mocno ci przyłożył - rechotał. Rzuciłem mu niechętne
spojrzenie, ale to wywołało tylko kolejną salwę śmiechu. Chwilę trwało,
zanim przestał chichotać i powiedział:
-No już sam fakt, że jesteś
jeszcze wśród żywych, jest niezłym wyczynem. Ale nieźle się spisałeś.
Bestia dostała już za pierwszym strzałem. Tylko zanim padła, jeszcze
trzepnęła cię ogonem. Odrzuciło cię na kilka metrów i upadłeś, waląc
głową o skały. Masz dobrą opiekę, szybko wydobrzejesz.
Mówiąc to,
wskazał na krzątającą się niedaleko dziewczynkę. Miała około dziesięciu
lat, mieszała coś w kociołku, ubrana w biały medyczny fartuszek.
Spojrzałem się na Seaborn'a ze zdziwieniem. Przecież to jakieś dziecko!
-Nie patrz się tak, Black. To nasza najlepsza uzdrowicielka. - powiedział Tom z dumą.
-Mam rozumieć, że gdyby smok zdążył mnie tam sfajczyć, to ta mała byłaby najlepszym medykiem jakiego mamy?!
-Gdyby
zdążył cię sfajczyć, żaden magomedyk by ci nie pomógł. A radzę docenić
to, że mamy Emmę. Niektóre obozy nie mają tego luksusu. - odparł z
uśmiechem. Dziewczynka, słysząc swoje imię, podeszła do nas i spojrzała
się na mnie z ciekawością.
-Świetnie się spisałaś, kochanie. Pan
Black wrócił do formy. Marudny jak zawsze. - powiedział Tom, śmiejąc się
głośno. Objął dziewczynkę ramieniem i pocałował ją w czoło.
-Dzięki,
tato. - Emma uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i podała mi nowy
kompres. Na szczęście śmierdział trochę mniej niż poprzedni. Pomogła mi
zawiązać dookoła głowy bandaż, dzięki któremu nie musiałem pilnować,
żeby kompres mi nie spadał.
-Dzięki - powiedziałem cicho, a mała
rozpromieniła się w uśmiechu. Z bliska dostrzegłem podobieństwo między
nią a Tomem. Mieli takie same uśmiechy, a włosy Emmy były podobne do
resztek, które Tom miał jeszcze na swojej łysiejącej głowie.
-Gdzie
jest smok? - zapytałem, podnosząc się niezgrabnie. Wszyscy ruszyliśmy do
wyjścia z namiotu i szybko dostałem odpowiedź na moje pytanie. Ogromne
cielsko pokryte łuską leżało kilka metrów dalej, a kilkunastu
czarodziejów biegało dookoła niego, machając różdżkami.
-Co z nim będzie? -zapytałem Toma, obserwując z dala całą scenę.
-Wyślemy go do Rumunii. Tam dopilnują, żeby nie wpadł w ręce Sam Wiesz Kogo.
-A co będzie ze mną? Wracam do Anglii?
Seaborn po raz kolejny zaśmiał się głośno.
-Właśnie znaleźliśmy naszego pogromcę potworów. Myślisz, że to jedyna bestia, którą trzeba się zająć?
Dorcas:
Minuty mijały, a mnie zaczynał boleć tyłek od siedzenia na niewygodnym stołku barowym. Spojrzałam na niewielki zegarek, który połyskiwał małymi diamencikami na moim nadgarstku. Już prawie godzinę siedziałam, obserwując spokojnie kobiety i mężczyzn, którzy kręcili się po sali. Nigdy wcześniej nie byłam w miejscu takim jak to. Dla zwykłego przechodnia lokal mógł wydawać się ekskluzywnym barem, miejscem, gdzie biznesmeni wydawali duże pieniądze na alkohol. Poniekąd tak było. Wnętrze było bardzo eleganckie, światło nastrojowe, a przyciemnione szyby dodawały intymności. Jednak to nie było wszystko, co to miejsce miało do zaoferowania swoim wybrednym klientom. Naprzeciwko baru stały niskie stoliki i miękkie welurowe kanapy, na których przy lampce wina albo koniaku rozmawiali mężczyźni i dość skąpo ubrane kobiety. Co jakiś czas któraś z par wstawała od stolika i znikała za dużymi rzeźbionymi drzwiami po drugiej stronie sali. Ciągnął się za nimi korytarz wyłożony eleganckim dywanem, prowadzący do pokoi hotelowych.
Sięgnęłam do małej torebki, która leżała na moich kolanach. Wyciągnęłam z niej papierosa i zaczęłam szukać zapalniczki. Byłam bardzo zdenerwowana i z całej siły starałam się to ukryć. Chociaż paliłam bardzo rzadko, to teraz było mi to naprawdę potrzebne. Gdzie ten cholerny ogień?
-Służę pomocą - usłyszałam koło ucha cichy głos, który sprawił, że wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba. Odwróciłam się i zobaczyłam Pollux'a Lestrange'a, który wyciągał do mnie rękę ze złotą grawerowaną zapalniczką. Chwilę gapiłam się na niego oniemiała. Chciałam odczytać w jego oczach, czy była jakakolwiek szansa, że mnie poznał. Ja go poznałam od razu. Znałam na pamięć rysy jego twarzy, jego głos i jego zapach. Wspomnienia niewoli wpełzły do mojej świadomości, a ja poczułam, jak moje ciało zamiera. Nie wiedziałam, jak się ruszyć. Lestrange jednak nie dał po sobie znać, że wiedział kim naprawdę jestem, bo uśmiechnął się do mnie delikatnie i odpalił zapalniczkę.
-Pani pozwoli - powiedział, użyczając mi ognia. Starałam się ukryć to, jak bardzo trzęsły mi się dłonie. Zaciągnęłam się powoli dymem, a gdy poczułam go w płucach, odrobinę się rozluźniłam.
-Dziękuję - szepnęłam, bojąc się, że inaczej głos by mi się złamał.
-Żaden problem. Mogę? - wskazał na stołek barowy koło mnie, a gdy skinęłam głową, kiwnął na barmana - Whiskey z lodem, proszę.
Paliłam w ciszy, starając się zebrać myśli. Lestrange wyglądał niegroźnie, ale nikt bardziej niż ja nie wiedział o tym, do czego był zdolny. To potwór w ludzkiej skórze, a ja spokojnie sobie koło niego siedziałam.
-Coś dla ciebie, skarbie? - zapytał, a jego duża ciężka dłoń znalazła się na moim udzie. Przełknęłam nerwowo ślinę, ale uśmiechnęłam się zalotnie.
-Już mam, dzięki - odparłam, wskazując na stojącą na blacie nietkniętą szklankę z bursztynowym trunkiem.
-Widzę, że mamy ten sam gust - powiedział, przesuwając rękę odrobinę w górę.
-Lubię mężczyzn, którzy wiedzą, co jest najlepsze - posłałam mu kolejny uwodzicielski uśmiech i zgasiłam papierosa w kryształowej popielniczce. Oczywiście to nie był przypadek, doskonale wiedziałam jaki alkohol lubił, w jakim typie urody kobiecej gustował i jakie były jego zwyczaje. Wiedziałam o nim dużo więcej niż o wielu osobach, które znałam od lat. Pollux Lestrange nie miał przede mną żadnej tajemnicy.
Wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi. Dobrze, wszystko szło zgodnie z planem. Co z tego, że miałam ochotę uciec z krzykiem i znaleźć pierwszy lepszy prysznic, żeby zmyć z siebie jego ohydny dotyk. -Przenieśmy się na jakieś wygodniejsze miejsce - szepnął mi do ucha, a ja poczułam na policzku jego śmierdzący alkoholem oddech. Skinęłam głową, wzięłam nasze szklanki i poszłam za nim w stronę welurowych kanap. Usiedliśmy koło siebie, a ręka Lestrange'a szybko wróciła na moje udo. Podałam mu drinka i obserwowałam, jak pochłania go w kliku łykach. Później nachylił się do mnie.
-Nie widziałem cię tu wcześniej - szepnął mi do ucha, zaczepiając je zębami. Ledwo powstrzymałam dreszcz obrzydzenia.
-Chcesz rozmawiać? - zapytałam, odsuwając się lekko, żeby spojrzeć mu w oczy. Wbrew sobie, posłałam mu kuszące spojrzenie, a on pogładził mnie po policzku.
-Ślicznotka z ciebie. Masz rację, powinniśmy stąd iść - wymruczał, a ja wiedziałam, że cel był blisko. Spojrzałam w stronę baru.
Moje oczy spotkały szmaragdowe tęczówki Desire. Siedział kilka metrów dalej, ukryty w zacienionym kącie i obserwował nas uważnie. Ledwo zauważalnie skinął głową, a ja z powrotem zwróciłam wzrok na Lestrange'a.
-No to chodźmy - szepnęłam, patrząc na niego spod rzęs. Uśmiechnął się lubieżnie i złapał mnie za rękę. Tak jak w naszym planie ruszyliśmy w stronę dużych rzeźbionych drzwi. Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, poczułam jeszcze większy strach. W barze Desire cały czas miał mnie na oku, teraz byłam sama z drapieżnikiem. Lestrange objął mnie władczo ramieniem i przyciągnął do siebie. Ruszyliśmy korytarzem, a ja wolałam sobie nie wyobrażać, co działo się za tymi wszystkimi drzwiami. W końcu, gdy zatrzymaliśmy się przed jego pokojem, Lestrange zdjął z wejścia bariery ochronne i niemal siłą wepchnął mnie do środka. Przestraszyłam się, chociaż wiedziałam, że Desire nadal nade mną czuwał. Użyliśmy specjalnego zaklęcia jedności, które alarmowało nas, że drugiemu działo się coś złego. Dzięki temu Desire wiedział, kiedy ma przybiec mi na ratunek. Jeśli Pollux Lestrange by mnie uderzył, rzucił na mnie jakiś urok, albo w jakikolwiek inny sposób zaatakował, Desire to poczuje. Pocieszyłam się tą myślą, kiedy drzwi się za nami zamknęły i zostałam sam na sam ze śmierciożercą.
-Słodka jesteś - powiedział Lestrange i oblizał spierzchnięte wargi. Przeszły mnie ciarki. Zaczął powoli iść w moją stronę, luzując krawat. Potem ściągnął marynarkę i rozpiął kilka górnych guzików koszuli. Nie wyglądało to specjalnie dziwnie, biorąc pod uwagę fakt, że brał mnie za wynajętą prostytutkę. Jednak ja dostrzegłam krople potu, które pojawiły się na jego czole i głodne, ale nieco mętne spojrzenie, które we mnie wbił. Po kilku krokach zatoczył się delikatnie i musiał podeprzeć się o oparcie fotela, żeby nie upaść.
-Rozbieraj się - warknął, ciągle idąc w moją stronę. Z każdym jego krokiem, ja odsuwałam się wgłąb pokoju, nie chcąc żeby mnie już dotykał. Mimo że coraz bardziej bladł, a jego oczy zezowały, gdy próbował utrzymać oczy otwarte, nadal zbliżał się do mnie.
-Coś... ty mi zrobiła... szmato - wybełkotał i upadł na kolana. Jeszcze chwilę walczył, chcąc wyciągnąć różdżkę, ale był już na to za słaby. Coś jeszcze bełkotał, ale w końcu opadł bezwładnie na dywan, a ja odetchnęłam z ulgą. Przez moment obserwowałam go, czy aby na pewno się nie budzi, a kiedy upewniłam się, że mocno zasnął, podbiegłam do jego szafy. Wyciągnęłam jego kufer i zaczęłam grzebać w środku w poszukiwaniu dokumentów. Na szczęście nie były specjalnie ukryte. Wyjęłam z dekoltu różdżkę i zaczęłam rzucać zaklęcia kopiujące. Było tego bardzo dużo, więc trwało to niemiłosiernie długo. Co chwila zerkałam na Lestrange'a, czy się nie budzi, ale spał twardo. Po skopiowaniu wszystkiego, ułożyłam papiery tak jak były wcześniej i schowałam kufer na miejsce. Potem dopadłam do biurka i tam też znalazłam jakieś mapy i notatki. Kiedy skończyłam kopiować, została mi do zrobienia ostatnia rzecz. Złapałam Lestrange'a za ręce i pociągnęłam w stronę łóżka. Z trudem, ale udało mi się go na nie wtaszczyć. Zdjęłam mu buty i rozpięłam kilka guzików koszuli. Potem z barku wyciągnęłam butelkę whiskey, trochę wylałam na podłogę, trochę na pościel, a trochę na jego ubranie. Resztkę postawiłam na stoliku nocnym. Ręce ciągle mi się trzęsły, nawet kiedy wycelowałam w niego różdżką i szepnęłam:
-Obliviate.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Lestrange miał obudzić się rano i pomyśleć, że wieczorem przesadził z alkoholem i wylądował w swoim pokoju. Nic nie wskazywało na to, że był tu ktoś jeszcze. Na palcach skierowałam się do wyjścia i dopiero, kiedy zamknęłam za sobą drzwi, mogłam odetchnąć. Gdy szłam korytarzem, serce waliło mi mocno. Nie mogłam uwierzyć, że się udało. To była moja osobista zemsta na tym bydlaku. Kiedy Czarny Pan zorientuje się, że plany wyciekły, będzie miał cholerne kłopoty. Jak dla mnie mogli go zabić, nie było mi go ani trochę szkoda. Zasłużył na to. Po moim policzku pociekła samotna łza. Pozwoliłam sobie na nią, jednocześnie czując, że coś się we mnie zmieniło. Kiedy spojrzałam w oczy temu potworowi i pokonałam swój strach, stałam się silniejszą osobą. Silniejszą niż wszyscy Śmierciożercy, a może nawet silniejszą niż Czarny Pan.
***
Bez problemu wydostaliśmy się z budynku. Desire znalazł się koło mnie w chwili, kiedy z powrotem weszłam do baru. Wepchnął mi w ręce płaszcz, złapał moje ramię i pociągnął do wyjścia. Miał tak zaciętą minę, że doskonale widziałam, jak był spięty. Kiedy znaleźliśmy się na ruchliwej ulicy, złapał mnie i mocno przytulił.
-Co tak długo? - szepnął, nadal trzymając mnie blisko. Oparłam policzek na jego ramieniu, zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko zapach jego perfum. Staliśmy tak przez chwilę, a ja z każdą sekundą czułam, jak moje serce się uspokaja, a dłonie przestają się trząść. Świadomość, że jestem w jego ramionach sprawiała, że stopniowo odzyskiwałam grunt pod nogami, a moje napięte nerwy mogły się w końcu wyciszyć.
-Przepraszam - powiedziałam cicho do jego ucha. Nie chciałam, żeby się denerwował. Zacisnęłam pięści na mokrym materiale jego płaszcza i wtuliłam się w niego mocniej. Chciałam jeszcze przez chwilę cieszyć się tym spokojem, który czułam, będąc zamknięta w jego ramionach.
-Po prostu się martwiłem - wyszeptał. Odsunął się ode mnie, a jego zatroskaną twarz rozjaśnił uśmiech. -Chodź, tu nie jest bezpiecznie. W domu zrobię nam po drinku.
Uśmiechnęłam się i złapałam go za rękę. Kiedy szliśmy w stronę sklepu podłączonego do sieci fiuu, rozglądałam się żywo dookoła i podziwiałam tętniące życiem miasto. Nie mam pojęcia, co to był za zakątek świata, ale niezbyt mnie to obchodziło. Pierwszy raz od tak dawna znalazłam się w tłumie i gwarze. Nie wiedziałam, że aż tak mi tego brakowało, ale oczy miałam pełne łez wzruszenia. Widziałam, że Desire cicho się ze mnie śmiał. Było mi to jednak zupełnie obojętne, że wychodziłam na kompletną idiotkę, bo płakałam ze wzruszenia, gdy anonimowy przechodzień potrącił mnie na pasach. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami sklepu, Desire spojrzał na mnie z uśmiechem i czułym gestem otarł łzy z moich policzków.
Przenieśliśmy się do baru w naszej wiosce i ruszyliśmy nieśpiesznym spacerem w stronę naszych domów. Deszcz nadal padał, ale kompletnie przestało mi to przeszkadzać. Czułam dziwną lekkość w sercu.
-Pamiętałaś o zatarciu śladów? - zapytał Desire po kilku minutach ciszy.
-Tak, wszystko poszło gładko. Aż sama byłam zdziwiona. Bałam się, że plan się posypie już na etapie zamiany drinków, ale chyba Merlin nam sprzyjał.
-Kiedy wyszłaś z tym bydlakiem i straciłem cię z oczu, musiałem siłą się powstrzymywać, żeby tam za wami nie pobiec...
-Dobrze, że tego jednak nie zrobiłeś. Wtedy potrzebowalibyśmy wszystkich twoich sekretnych umiejętności, żeby się z tego wygrzebać. - odparłam, przyglądając mu się kątem oka. Nadal był dla mnie zagadką. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego jak Desire. Dziś poznałam jedną z jego tajemnic, ale byłam pewna, że to zaledwie czubek góry lodowej.
-Gapisz się - zaśmiał się Desire, zezując do mnie. Po chwili jednak spoważniał i spojrzał się na mnie czujnie.
-Dobra, wiem, że masz miliard pytań. Co ci teraz chodzi po głowie? - zapytał cicho, zgarniając z czoła przemoczoną grzywkę. Nie wiedziałam, o co zapytać najpierw. To prawda, miałam miliard pytań. Chociaż droga z wioski do naszych domów była długa, to podejrzewałam, że nawet gdybyśmy przeszli ją trzy razy, nie udałoby mi się poznać wszystkich jego tajemnic. Podczas naszej całej znajomości, bardzo się do siebie zbliżyliśmy, ale to jednak zwykle ja opowiadałam mu o sobie. Poza paroma informacjami o jego rodzinie, Desire nadal był dla mnie zagadką.
-Jeśli nie chcesz mi się zwierzać, to w porządku, ale... jak to właściwie jest z tymi twoimi mocami? Nie do końca rozumiem, co się dzisiaj stało... - powiedziałam, wspominając, jak Pollux Lestrange patrzył mi się prosto w oczy, kompletnie nie wiedząc kim jestem. Nie użyliśmy żadnych eliksirów ani zaklęć, poza tymi, które rzuciłam przed wyjściem z domu. To jednak by nie wystarczyło, żeby zmylić kogoś takiego jak sekretarz Czarnego Pana.
Szliśmy przez chwilę w ciszy, rozchlapując dookoła kałuże. Desire miał zamyśloną minę, jakby zastanawiając się jak mi to wszystko wyjaśnić. W końcu westchnął głośno i powiedział:
-No więc, jak już wiesz, moja matka była wilą a ojciec mugolem. Takie przypadki są bardzo rzadkie i właściwie nie znam nikogo takiego jak ja. Nie posiadam magii jak ty, ale odziedziczyłem po przodkach pewne zdolności...wiesz cokolwiek o wilach? - zapytał, a ja skupiłam się, żeby przypomnieć sobie cokolwiek ze szkoły. Nie było tego wiele.
-Wile technicznie rzecz biorąc nie są ludźmi, tylko czymś w rodzaju duchów natury... - zawahałam się, nie chcąc palnąć jakiejś gafy. Wiedziałam, że osobom takim jak Desire nie było łatwo. Zwłaszcza w tych czasach, gdy Voldemort polował na wszystko, co nie było w stu procentach "czyste". Nie dziwiłam mu się, że był taki skryty. - Potrafią przybierać różne formy, ale najczęściej występują w postaci ludzkiej. I z tego co słyszałam to właśnie wtedy są największym zagrożeniem.
-Tak, w jakiś sposób wile potrafią uwieść i zmanipulować umysł człowieka. Nie jesteście zbyt odporni na ich urok, zwłaszcza, kiedy działają intencjonalnie. No i tutaj dochodzimy do mnie. Pollux Lestrange nie był w stanie cię rozpoznać, bo ja mu zabroniłem. Jego umysł nie miał żadnych barier przed moim. Nawet oklumencja by mu tu nie pomogła, bo moje czary działają na innym poziomie niż ludzkie. Bez problemu mogłem wniknąć do jego głowy i zaprezentować mu wizję taką jaką chciałem. Mogłem ściągnąć na ciebie jego uwagę. Właśnie dlatego poszło tak gładko. Nawet się nie zorientował, a co więcej bardzo mu się to podobało. To nie jest czarna magia, jak imperius. Pod zaklęciem człowiek nie ma wyboru. Czy tego chce czy nie, musi poddać się woli tego, kto rzucił czar. Ja natomiast potrafię sprawić, że człowiek sam chce tego, co ja mu pokazuję.
Słuchałam go ze zdziwieniem. To naprawdę fascynujące! Jednak w pewnej chwili pojawiła się w mojej głowie jedna niepokojąca myśl.
-Użyłeś tego kiedyś na mnie? - zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Ufałam mu, ale przecież nawet bym się nie zorientowała, że tańczę, jak mi zagra. Desire spojrzał się na mnie ze smutkiem. Wtedy zrozumiałam. To dlatego do tej pory mi nic nie powiedział. Pewnie przez całe jego życie ludzie podejrzewali go o najgorsze. Mieszkał na odludziu, nie miał wielu znajomych, unikał świata prawie tak jak ja. Wzięłam jego rękę i lekko ścisnęłam.
-Przepraszam. Nie to miałam na myśli. Ufam ci, jak mało komu. - posłałam mu przepraszający uśmiech.
-Nie martw się, przywykłem. - powiedział cicho, a ja skarciłam się w myślach. Nie chciałam go zranić.
Zatrzymaliśmy się przed moją furtką i chwilę staliśmy, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu Desire przerwał tę ciężką ciszę:
-Już bardzo późno, pewnie jesteś zmęczona.
-Obiecałeś mi drinka - powiedziałam, nie chcąc rozstawać się z nim w takiej atmosferze. - Oboje na niego zasłużyliśmy.
Pokiwał lekko głową i skierował się w stronę swojej furtki, a ja pobiegłam za nim.
Kiedy zdejmowaliśmy w przedpokoju przemoczone płaszcze i buty, Desire spojrzał się na mnie poważnie i powiedział:
-Nigdy bym ci tego nie zrobił.
-Wiem, Desire! Jestem ostatnią idiotką, że palnęłam taką głupotę! - zawołałam, łapiąc go za ramiona. Bardzo chciałam, żeby mi uwierzył. On jednak cofnął się z zasięgu moich ramion.
-Nie, to zupełnie zrozumiałe! Ja sam bym sobie nie ufał, gdybym był na twoim miejscu. Kiedy kilka miesięcy temu Dumbledore napisał do mnie, czy nie zaopiekowałbym się tobą, od bardzo dawna żyłem w ukryciu zupełnie sam. Nie miałem kontaktu z nikim, bo wszyscy bliscy mi ludzie, odwracali się ode mnie, gdy dowiadywali się prawdy o moich zdolnościach. Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałem cię poznać. Wiedziałem, że prędzej czy później nasza znajomość skończy się tak jak wszystkie inne w moim życiu. Zrozumiem, jeśli będziesz chciała zmienić opiekuna...
-Zamknij się wreszcie! Teraz ty gadasz głupoty! Nigdy przenigdy nie chciałabym innego opiekuna. Przez te kilka miesięcy stałeś się dla mnie jak brat. Pomogłeś mi stanąć na nogi po tym wszystkim, co przeżyłam. Straciłam przez wojnę prawie całą moją rodzinę i teraz to moi przyjaciele mi ją zastępują. Ty jesteś moją rodziną i nigdzie się stąd nie ruszę. - powiedziałam śmiertelnie poważnie. Przez chwilę przyglądał mi się uważnie, jakby chciał dojrzeć w mojej twarzy, czy przypadkiem go nie okłamałam. Potem westchnął głęboko, przewrócił oczami i zaśmiał się pod nosem.
-Dobra, koniec z tymi skwaszonymi minami. Chodźmy się w końcu upić.
Źródła:
- https://eternalroleplay.tumblr.com/post/135390876985/ben-barnes-gif-hunt
- http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1
- http://lorenakrasiki.co.vu/post/42419361648
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz