Lily:
Obudziłam się skoro świt z szerokim uśmiechem na ustach. Życie w obecnych czasach nie było łatwe. Moi przyjaciele rozesłani byli po całym świecie, każdy z nas codziennie narażał swoje życie na niebezpieczeństwo. Jednak w ostatnich dniach udawało mi się zachować głęboką nadzieję na to, że jeszcze pewnego dnia będzie dobrze. Że wojna w końcu dobiegnie końca i świat będzie wreszcie bezpiecznym miejscem, w którym wychowam swoje dzieci i dożyję późnej starości w ramionach ukochanego. Obróciłam się na bok i spojrzałam na uśpioną twarz James'a. To właśnie dzięki niemu miałam przed oczami tę wizję. I naprawdę wierzyłam, że jeszcze może tak być.
James otworzył jedno oko, bo chyba obudziłam go, wiercąc się w pościeli.
-Która godzina? - wymruczał, patrząc na mnie nieprzytomnie.
-Jeszcze bardzo wcześnie. Śpij sobie. - szepnęłam, gładząc go po policzku. Usiadłam na łóżku i chciałam wstać, ale złapał mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem na materac.
-Zostań ze mną - szepnął. Zaśmiałam się cicho i delikatnie wyswobodziłam z jego uścisku.
-Umówiłam się z Mary w kwiaciarni. Dzisiaj mój pierwszy dzień.
Wstałam i poszłam do łazienki się ogarnąć. Zdziwiłam się, kiedy wyszłam i zobaczyłam, że James siedział na łóżku kompletnie ubrany. Zwykle lubił dłużej pospać.
-Wybierasz się gdzieś? - zapytałam, kiedy schodziliśmy z antresoli na dół.
-Jestem dobrym chłopakiem, odprowadzę cię pierwszego dnia pracy - uśmiechnął się uroczo i pocałował mnie w czubek głowy.
Zjedliśmy szybkie śniadanie i teleportowaliśmy się w pobliże kwiaciarni. Szliśmy po ulicy, trzymając się za ręce, a ja czułam rozpierające mnie szczęście, że mam go przy sobie. Przed wejściem spotkaliśmy Mary i Remusa, którzy żywo o czymś dyskutowali.
-Cześć - zawołałam i pocałowałam każde z nich w policzek.
-Cześć. James, ciebie też zatrudnić? - zaśmiała się Mary.
-Niestety, ale mam już swoją zakichaną posadę - westchnął teatralnie i przeniósł spojrzenie na Remusa.
-A ty co tu robisz, Lunatyku?
-Ratuję Mary z opałów.
-Tak, bardzo rycersko z twojej strony, Rem. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę. - powiedziała Mary, robiąc zmęczoną minę.
-Przestań, ja i tak teraz nie mam się czym zająć. A to będzie dla mnie przyjemność. - objął ją ramieniem i posłał jej pokrzepiający uśmiech.
-O co chodzi? - zapytałam.
-Wezwali mnie pilnie do Munga. Dziś specjalnie nie brałam zmiany, żeby cię we wszystko wprowadzić, ale doszło do jakiegoś wypadku w centrum i mają urwanie głowy. Wezwali wszystkich uzdrowicieli. - Mary potarła twarz dłonią. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Wcale mnie to nie dziwiło, bo staż magomedyka był bardzo wyczerpujący sam w sobie. Mało kto byłby tak zdeterminowany, żeby jeszcze równolegle otwierać własny biznes. Niestety wszyscy też wiedzieliśmy, co zapewne oznaczał "wypadek w centrum". Postawiłabym swoją różdżkę, że to robota Śmierciożerców.
-Nic się nie stało, kochana. Na pewno damy sobie z Remem radę. - powiedziałam, uśmiechając się pocieszająco.
-Dokładnie. Ja wiem wszystko co i jak, bo przecież siedzę tu i tak od paru dni - zaśmiał się Lupin, a ja wymieniłam spojrzenia z James'em. Oboje myśleliśmy to samo. Miłość między tą dwójką jeszcze nie wygasła.
-Kochani jesteście, że tak mi pomagacie. - powiedziała Mary. Zerknęła na zegarek i westchnęła ciężko - Muszę lecieć. Jakby co, wyślijcie patronusa.
Pożegnała się z nami i pobiegła do zaułka, w którym mogła się bezpiecznie teleportować.
-Na ciebie też już chyba pora - zwróciłam się do James'a. Wiedziałam, że jego gburowaty szef nie znosił spóźnień. Potter przewrócił oczami i kolejny raz westchnął.
-Wpadnę po ciebie wieczorem. Nie chcę, żebyś wracała sama - powiedział, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Pokiwałam głową, bo wiedziałam, że i tak nie było sensu się sprzeciwiać. Też się codziennie o niego martwiłam i modliłam w duchu, żeby wrócił do domu cały i zdrowy.
-Lupin, oddaję w twoje ręce mój skarb - zaśmiali się, a ja zaczerwieniłam się ogniście. James pocałował mnie jeszcze w policzek, puścił nam oko i odszedł w stronę tego samego zaułka, w którym kilka minut wcześniej zniknęła Mary.
Dorcas:
-Skończone - odparł Desire. Odsunął się ode mnie na odległość kilku kroków i przyjrzał mi się uważnie. Miał jakąś dziwną minę, więc niepewnie odwróciłam się, żeby spojrzeć na siebie w lustrze. Wytrzeszczyłam oczy w niemym szoku, a potem wybuchłam głośnym śmiechem.
-Ty tak na poważnie? - zapytałam, patrząc się na jego odbicie. Wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu i wzruszył ramionami.
-Nikt cię nie rozpozna - powiedział pogodnie, patrząc na mnie chytrze.
-Wyglądam jak dziwka - zawołałam, znowu się śmiejąc. Taka prawda. Miałam na sobie bardzo obcisłą, różową spódnicę z jakiegoś połyskliwego materiału i skąpą, głęboko wyciętą koronkową bluzkę. Do tego czarne kabaretki i niebotycznie wysokie szpilki. Z twarzy jednak wciąż łatwo było mnie rozpoznać, ale Desire powiedział, że przed wyjściem załatwimy to specjalnymi czarami.
-Raczej pracownica ekskluzywnego domu publicznego - sprostował Desire, też się śmiejąc. - Jedno jest pewne, po tej misji drzwi do najstarszego zawodu świata będą stały dla ciebie otworem.
-Bardzo zabawne. Który z naszych wybrańców jest tym zboczuchem? - zapytałam żartobliwie. Mimo wszystko pod skórą czułam spore zdenerwowanie. Tego wieczora mieliśmy zastawić pułapkę na pierwszego ze śmierciożerców. Od paru dni ciągle zajęta byłam przygotowaniami. Razem z Desire wymyślaliśmy różne scenariusze i czytaliśmy, co tylko się dało o naszych celach, żeby dopasować do każdego z nich idealny plan. W ten sposób do tej pory udawało mi się trzymać myśli z dala od tego, że zbliżał się moment, gdy miałam stanąć z tymi ludźmi twarzą w twarz. Aż w końcu ten dzień nadszedł i tego wieczora mieliśmy się przekonać, ile warte było całe nasze planowanie. Choć omówiliśmy chyba każdą możliwą sytuację i wymyśliliśmy do planu cztery opcje awaryjne, to nie mogłam wiedzieć, jak może zachować się moje ciało, gdy dojdzie już do konfrontacji. Wydawało mi się, że wróciłam do względnie dobrej kondycji psychicznej po tym, co działo się ze mną w niewoli. Jednak bałam się, że stanięcie przed nimi wyzwoli we mnie cały ten strach, który ukrywałam w sercu odkąd uciekłam. Bałam się, że moje ciało odmówi mi posłuszeństwa i nasza misja będzie spalona.
-Hej, nie bój się - powiedział Desire, dotykając lekko mojego ramienia. Musiał zauważyć, jak bardzo nagle zbladłam, bo po chwili objął mnie ramieniem - Obiecuję ci, że nic ci nie grozi. Cały czas będę obok i jakby co obronię cię.
Nadal nie byłam pewna, jak właściwie zamierzał to zrobić. Ciągle nie zdradził mi jakie moce odziedziczył po swoich przodkach, ale miałam nadzieję, że wystarczą, żeby wyjść cało z tarapatów. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Znaliśmy się dopiero kilka tygodni, ale czułam, że naprawdę dobrze mnie znał. Ufałam mu bezgranicznie. Był moim przyjacielem, obrońcą i pocieszycielem. No i oczywiście jedyną osobą, do której mogłam otworzyć usta od bardzo dawna.
-A wracając do twojego pytania... dzisiejszą gwiazdą wieczoru będzie sam Pollux Lestrange - powiedział Desire uroczystym tonem - Z naszych informacji wynika, że należy do wąskiego grona najbardziej zaufanych generałów Sama Wiesz Kogo. Jest kimś w rodzaju sekretarza, ma więc dostęp do planów i dokumentów, które bardzo chcielibyśmy poznać. Na nasze szczęście, jego więź z uroczą małżonką nie należy do najmocniejszych i co jakiś czas stary Lestrange pozwala sobie na wizyty w pewnym luksusowym przybytku rozkoszy, do którego się dziś udamy. - mówił dalej ironicznym tonem. Wiedziałam, że chciał mnie choć odrobinę rozbawić, żeby oderwać mnie od moich mrocznych myśli. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Desire był chyba jedyną osobą, z którą zdobyłabym się na udział w takim przedsięwzięciu.
-Zostałaś wybrana do tego zadania, bo Dumbledore uważa, że jesteś na nie gotowa. I chociaż osobiście wolałbym, żebyś nie wyściubiała nosa za drzwi, to myślę, że rzeczywiście Albus ma rację. To, że spotkałaś już tych śmierciożerców w przeszłości działa na naszą korzyść. Wiesz o nich więcej niż ktokolwiek z Zakonu.
-Desire... cieszę się, że będziesz ze mną. - westchnęłam i jeszcze raz spojrzałam w lustro. Znowu uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam się w tym wdzianku. Merlinie, sama nigdy przenigdy bym się tak nie ubrała. Ale jeśli Pollux Lestrange miał się na to skusić, to niech i tak będzie.
Frank:
Wyszedłem z bazy Zakonu Feniksa po zdaniu szczegółowego raportu z misji. Należała ona do tych udanych, ale oczywiście nie obyło się bez kilku komplikacji. Śmierciożercy parę razy namierzyli obóz, w którym stacjonowałem razem z oddziałem paru innych czarodziejów. Kilka razy było na tyle niebezpiecznie, że musieliśmy się szybko ewakuować, ale całe szczęście udało nam się wykonać przydzielone zadanie. Byłem taki szczęśliwy, że mogłem już wrócić do Londynu i zobaczyć się z Alicją. Tak cholernie za nią tęskniłem. Miałem nadzieję, że ten wieczór uda nam się spędzić razem i spokojnie nadrobić stracony czas. No i liczyłem na to, że Crouch nie zepsuł jej dziś zbytnio humoru w pracy, bo miałem dla niej pewną nowinę. Taką, z której raczej się nie ucieszy.
Mrok zapadł już dawno i październikowa pogoda dawała się we znaki. Postawiłem kołnierz płaszcza, żeby ochronić się przed zimnym wiatrem i deszczem, który od paru dni siąpił bez przerwy. Teleportowałem się w pobliże naszego domu. W środku paliło się światło, więc założyłem, że Al zdążyła wrócić z pracy przede mną. Zapukałem cicho do drzwi i po chwili usłyszałem spokojny głos mojej żony:
-Frank? Czekaj, muszę coś wymyślić... Mam! Co dałeś mi, gdy zapraszałeś mnie na pierwszą randkę?
-Bukiet róż. Co mi wtedy odpowiedziałaś?
-Że na randkę pójdę, ale moje ulubione kwiaty to goździki. - zaśmiała się i otworzyła szeroko drzwi.
-Miłe wspomnienie - szepnąłem tuż przy jej ustach, zanim pocałowałem ją na powitanie.
-Jak poszło? - zapytała Alicja, odrywając się ode mnie.
-Dobrze, Dumbledore był zadowolony. Myślę, że na jakiś czas mamy spokój z misjami.
Alicja uśmiechnęła się do mnie szczęśliwa i pociągnęła mnie za rękę do salonu, gdzie już czekała kolacja.
-A jak minął twój dzień? - zapytałem, choć wiedziałem, że nie mogła mi za dużo powiedzieć. Jej praca dla Croucha była tajna, a nie chciałem, żeby miała przeze mnie kłopoty.
-Nie było tak źle. Dzisiaj na szczęście siedziałam w papierach, ale jutro czeka mnie koszmar... Crouch zapowiedział wizytację w Azkabanie. - jęknęła, grzebiąc widelcem w swojej porcji makaronu.
Wziąłem jej dłoń i uścisnąłem lekko. Podziwiałem ją za to, że zgodziła się na zadanie, które postawił przed nią Dumbledore, bo wiedziałem, jakie to jest dla niej trudne. Była zupełnie przeciwna przemocy i nadużywaniu władzy. Czy to w wykonaniu Śmierciożerców, czy ministerialnych ważniaków. Mimo wszystko uważałem, że Alicja była najlepszą osobą do tego zadania. Była bardzo odważna, ale przede wszystkim miała świetną intuicję i umiała obserwować. Zawsze jako pierwsza dostrzegała różne ukryte znaki i sygnały. Wystarczyło przypomnieć sobie życie naszej paczki w Hogwarcie - Alicja zawsze wiedziała kto z kim, jak i dlaczego, na długo zanim inni się pokapowali. Wzbudzała zaufanie wszystkich dookoła i umiała słuchać, dlatego też była powierniczką wielu tajemnic.
Gdy skończyliśmy jeść, przenieśliśmy się na kanapę i jeszcze długo rozmawialiśmy. Mieliśmy naprawdę wiele do nadrobienia.
-Tak za tobą tęskniłam - szepnęła Alicja, siadając mi na kolanach. Pocałowała mnie delikatnie, a po chwili przyciągnęła mnie bliżej i nasze pocałunki stały się o wiele bardziej namiętne. Oboje w ten sposób chcieliśmy sobie przekazać, jak bardzo trudna była ta rozłąka. Alicja była dla mnie naprawdę najważniejsza na świecie. Już nigdy nie chciałem jej puszczać, zawsze chciałem być przy niej. Jeszcze bardziej mnie nakręcało to, że doskonale wiedziałem, że ona myślała o mnie dokładnie to samo. Wplotła rękę w moje włosy i zacisnęła lekko palce, a ja poczułem przyjemny ból.
-Kocham cię, Ala - westchnąłem między pocałunkami, gdy rozpinała górne guziki mojej koszuli.
-Ja też, bardzo... - szepnęła, ale nie skoczyła bo nagle rozległo się głośne walenie do drzwi. Już mieliśmy je zignorować i wrócić do przerwanych pieszczot. Miałem nadzieję, że nieproszony gość sam zrezygnuje.
-Hej, Longbottom! Jesteś tam?! - rozległo się wołanie, a my zamarliśmy. Cholera, pomyślałem, gdy uświadomiłem sobie, kto to był. Zapomniałem.
Alicja odwróciła się i widziałem po jej minie, że też poznała głos. Nie wyglądała na zadowoloną. Zeszła z moich kolan, poprawiła spódnicę i spojrzała na mnie wyczekująco. Westchnąłem głęboko i ruszyłem do drzwi.
-Siema, Longbottom. Wieki się nie widzieliśmy! - zawołał Max, gdy wkroczył do przedpokoju. Uściskał mnie i bezceremonialnie otrzepał mokry parasol, zachlapując całą podłogę.
-Skarbie, zapomniałem ci powiedzieć, że Max dzisiaj wpadnie. - powiedziałem, odwracając się do Alicji. Stała w progu salonu z niezwykle poirytowaną miną. Wiedziałem, że tak będzie. Chciałem ją uprzedzić, ale przez naszą miłą rozmowę na kanapie zupełnie wyleciało mi to z głowy. Uśmiechnąłem się do niej przepraszająco.
-Właśnie widzę - mruknęła pod nosem, mierząc nas obu niechętnym spojrzeniem. Maxwell chyba nie dostrzegał jej skwaszonej miny, bo ruszył w jej stronę, otwierając ramiona, jakby chciał ją uściskać.
-Alicja, jak to możliwe, że ani razu na siebie nie wpadliśmy przez te ostatnie miesiące? Teraz jak Frank wrócił, będziemy się częściej widywać, co? Co ty byś beze mnie zrobiła? - roześmiał się z własnego żartu, a Alicja prychnęła pod nosem, jak wściekła kotka i odsunęła się z zasięgu jego ramion.
-Jak widzisz, przetrwałam bez ciebie. - powiedziała, a od jej tonu wiało chłodem.
Wychyliłem się ponad ramieniem Maxa i bezgłośnie powiedziałem "przepraszam", uśmiechając się do niej słodko. Przewróciła oczami i ruszyła do salonu.
-Co cię do nas sprowadza, jeśli można wiedzieć? - zapytała, siadając na kanapie i obserwując spode łba, jak Maxwell przechadzał się po naszym domu. Podszedł do stołu i zajrzał do garnka, w którym została resztka naszej kolacji. Później stanął nad szafką, na której leżały jakieś papiery, które przyniosłem dziś z ministerstwa. Co za wścibski typ, pomyślałem, dostrzegając wyraźniej, dlaczego Alicja tak nie znosiła Barnett'a. Stanąłem przed nim i zatrzasnąłem teczkę z dokumentami.
-Siadaj - powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-Napiłbym się whiskey - odparł niezrażony Max, gdy opadł już na fotel naprzeciwko Al.
-Niestety, mamy tylko wodę - wymamrotała przez zęby, choć nasz barek był dobrze wyposażony. Uśmiechnąłem się pod nosem i przywołałem z kuchni szklankę napełnioną kranówką. Postawiłem ją na stoliku przed Maxem i usiadłem koło mojej żony.
-A więc? Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? - zapytałem i objąłem Alicję ramieniem. Pogładziłem ją kciukiem po łopatce. Nie chciałem, żeby zaczynała awanturę i miałem cichą nadzieję, że Maxwell szybko sobie pójdzie, gdy już dostanie to, czego chce.
-Czy już nie można odwiedzić starych przyjaciół bez powodu? - zaśmiał się, a ja poczułem, jak Alicja się cała spina.
-Przyjaciół może i można, ale my z pewnością do nich nie należymy - wysyczała, mordując go wzrokiem. Spojrzałem się na nią zdziwiony. Nie spodziewałem się, że była aż tak na niego wściekła. Coś musiało być jednak na rzeczy, bo, nadal sztyletując go wzrokiem, warknęła:
-Myślisz, że jesteś tu mile widziany, po tym co dzisiaj zobaczyłam? Zawsze doskonale wiedziałam, że jesteś zwykłą świnią, a te garniturki nosisz tylko dla niepoznaki. Dzisiaj jednak przeszedłeś samego siebie!
-Zaraz, o czym ty mówisz? - zapytałem, bo już się serio pogubiłem. Alicja spojrzała na mnie, a ja o mało się nie wzdrygnąłem, kiedy zobaczyłem furię w jej oczach.
-Widziałam dzisiaj w Ministerstwie tego padalca, jak obściskiwał się z jakąś niunią z księgowości! - zawołała, wbijając oskarżająco palec w powietrze przed Maxwellem. Słucham?! Moje brwi powędrowały wysoko, a ja spojrzałem się na niego w niemym szoku. Zabrało mi mowę.
Barnett jednak chyba niewiele sobie robił z tych oskarżeń, bo nadal siedział w fotelu zupełnie zrelaksowany, a nawet trochę znudzony.
-Oj bez przesady, Al. To wcale nie było tak. Ta mała od kilku dni mi się narzucała i to wcale nie moja wina. Weszłaś w złym momencie. Kilka sekund później, a zobaczyłabyś nas w zupełnie innej pozycji. Zobaczyłabyś, jak ją od siebie stanowczo odpycham. - uśmiechnął się cynicznie, ale Alicja wcale nie zamierzała odpuszczać.
-O doskonale wiem, że zobaczyłabym was w zupełnie w innej pozycji! Mam jednak to cholerne szczęście, że nie musiałam być świadkiem tego jak "przypadkowo" wpadłeś pani między nogi!
-Co za insynuacje... nigdy bym nie zdradził Dorcas. To, co widziałaś, nic nie znaczyło. Zresztą nie muszę się przed tobą tłumaczyć - machnął ręką od niechcenia, jakby opędzał się od irytującej muchy. Alicja wcale nie wyglądała na udobruchaną. Wręcz przeciwnie, musiałem złapać ją za rękę, bo przez chwilę bałem się, że zaraz rzuci się na niego, żeby wydrapać mu oczy. Sam nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony, już podczas wcześniejszego zniknięcia Dorcas, zastanawiałem się, czy Max nie zaliczył skoku w bok. Niby deklarował się przed nią i przed nami, że jest taki zakochany i czysty jak łza, ale sam nie byłem tego taki pewny. Jednak z drugiej strony, był dorosły i nie mieliśmy prawa zaglądać mu do łóżka. Chciałem szczęścia Dorcas, tak jak każdy, a to właśnie Max ją uszczęśliwiał. Podczas mojej misji tym, co trzymało mnie w kupie była myśl, że miałem kogoś takiego jak Alicja. Kogoś, kto mnie kochał i na mnie czekał. Podejrzewałem, że dla Dorcas tym kimś był Maxwell Barnett. Wielu osobom mogło się to nie podobać, ale to nie była nasza sprawa. A ta awantura... cóż, słowo przeciwko słowu i obawiałem się, że bez veritaserum i tak byśmy się więcej nie dowiedzieli. Jeśli Maxwell zdradzał, to była to sprawa między nim a Dorcas. My jako jej przyjaciele mogliśmy ją tylko wspierać. Mieszanie się w to bagno, mogłoby tylko pogorszyć sytuację.
Dlatego przytrzymałem rozwścieczoną Alicję na kanapie i nie pozwoliłem jej na dokonanie egzekucji w naszym salonie. Zapadła dłuższa chwila ciszy. Al dalej rzucała gromy spojrzeniem, a Max, wzdychając, oglądał swoje paznokcie.
-Czyli twoja wizyta ma czysto kurtuazyjny charakter? - zapytałem cicho, gdy atmosfera stała się odrobinę mniej napięta. Max podniósł na mnie spojrzenie i przykleił do ust szeroki uśmiech.
-Tak, usłyszałem w ministerstwie, że wróciłeś i postanowiłem wpaść do starego kumpla. Przy okazji, może będziesz miał ochotę wpaść z żoną na bankiet organizowany przez wydawnictwo, dla którego piszę.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki zaproszenie i położył je przed nami na stoliku kawowym.
-Nie wiem, czy uda nam się znaleźć czas. Wiesz jak jest, po powrocie mam dużo do nadrobienia w departamencie. Ale to miło, że o nas pomyślałeś. - odparłem uprzejmie, bo tak wypadało.
Maxwell na moje szczęście nie gadał już wiele więcej i wkrótce zaczął zbierać się do wyjścia. Jednak gdy zakładał płaszcz, zrobił minę, jakby coś mu się nagle przypomniało.
-Aha, jeszcze jedno... Nie macie żadnych wieści od Dorcas, prawda? - zapytał, a ja zacząłem przeczuwać, o co mu chodziło. Pokręciłem głową i odparłem:
-Niestety, jest zupełnie poza zasięgiem.
-Szkoda, stęskniłem się. - powiedział, ale jego mina wskazywała na to, że bardzo ucieszyły go moje słowa. Alicja nie skwitowała tego żadną ciętą ripostą, tylko zacisnęła mocno szczęki.
Maxwell niezbyt wylewnie pożegnał się z nami i wyszedł w deszczową noc, a Al zatrzasnęła za nim z hukiem drzwi.
-Co za drań! - krzyknęła, a z jej różdżki, poleciało kilka iskier. Westchnąłem głęboko i potarłem twarz dłońmi. Byłem naprawdę zmęczony, ale Al chyba nie zamierzała mi odpuścić.
-Co za wstrętny typ! Nie sądziłam, że tacy ludzie w ogóle żyją na tym świecie! Ale chyba po prostu Maxwell Barnett nie jest człowiekiem! To wstrętny, oślizgły gad! Wiem, że się ze mną zgadzasz, Frank, tylko po prostu jesteś zbyt dobry, żeby mi to przyznać. Oboje wiemy, że przylazł tu tylko po to, żeby upewnić się, że nic nie powiemy Dorcas!
Niestety, Alicja miała rację. Jeśli wcześniej jakaś cząstka mnie wierzyła Max'owi, to po ostatnich wypowiedzianych przez niego słowach, wiedziałem, że jego wymówki to stek bzdur. Przyszedł tu tylko po to, żeby się upewnić, że jego związek był bezpieczny, a on pozostawał bezkarny. Biedna Dorcas, pomyślałem sobie, tracąc resztki szacunku, jakie miałem jeszcze dla Barnett'a. Poszedłem do kuchni i nalałem wina do dwóch kieliszków. Podałem jeden Alicji i obserwowałem, jak opróżnia swój w kilka sekund. Była wściekła nie na żarty.
-Gdyby tylko był jakiś sposób, żeby skontaktować się z Dor... - jęknęła Al, a ja pokręciłem głową.
-Nadal uważam, że nie powinniśmy się mieszać.
-Stajesz po stronie tej kupy gnoju?
-Oczywiście, że nie. Uważam, że Dorcas powinna się dowiedzieć, ale to raczej nie jest dobry moment. Jej życie wywróciło się do góry nogami, a jedyna rzecz jaka jest dla niej pociechą to właśnie Max, który ją kocha, który na nią czeka i który o niej myśli.
-Ale on nie jest dla niej dobry! - odparowała Alicja, znowu pociągając łyk wina.
-Nie, ale chyba dobrze byłoby pozostawić jej powód do nadziei i radości.
-I tak nie mamy jej adresu - powiedziała kwaśno - Ale nie mogę patrzeć, jak temu idiocie to uchodzi na sucho. Nie daruję mu tego. Choćbym miała knuć dzień i noc, to Maxwell Barnett gorzko pożałuje!
Dorcas:
-Przydałby mi się jakiś drink na odwagę - westchnęłam, gdy staliśmy w przedpokoju, zakładając płaszcze. Mój pasował idealnie do reszty kreacji. Był pokryty wzorem w lamparcie cętki, a rękawy i kołnierz miał wykończone puchatym futrem. Do tego był przeraźliwie krótki i na sam jego widok w mojej głowie pojawiała się myśl, że po tym wieczorze jak nic będę miała chore nerki.
-Oj tak, też bym nie pogardził. Ale akurat dzisiaj musimy być w stu procentach trzeźwi. Napijemy się jak wrócimy. - odparł Desire, owijając szyję wełnianym szalikiem.
-Jeśli wrócimy - mruknęłam cicho, ale i tak usłyszał. Spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Koniec tych czarnych myśli, bo ściągniesz na nas jakieś fatum.
-Nie wiedziałam, że jesteś taki przesądny.
-A żebyś wiedziała. Dobra, rzucaj te zaklęcia i chodźmy już.
Stanęłam przed lustrem i wyciągnęłam różdżkę z dekoltu. Wzięłam głęboki oddech i powtórzyłam w myślach formułki zaklęć, dotykając kolejno różnych miejsc na twarzy. Gdy różdżka zetknęła się z nosem, ten natychmiast wydłużył się odrobinę i zadarł się lekko do góry. Następnie kości policzkowe stały się bardziej wydatne, brwi ostrzej zarysowane, a powieki cięższe.
-Nie przesadzaj za bardzo. Pollux ma w końcu na ciebie polecieć - zatrzymał mnie Desire, gdy chciałam dalej modyfikować rysy twarzy.
-Ale to nie wystarczy. Może obcy człowiek mnie nie skojarzy, ale Lestrange mnie już widział. Na bank mnie rozpozna!
-Te zaklęcia mają cię ochronić przed innymi. Lestrange'a zostaw mnie - powiedział Desire i otworzył drzwi. Poczułam powiew zimnego wiatru.
-Nie rozumiem. Jak chcesz to załatwić? - zapytałam, wychodząc za nim na dwór. Pogoda była paskudna. Ulica tonęła w deszczu i tylko zaklęcie chroniło nas przed zmoknięciem do ostatniej nitki. Wzięłam Desire pod rękę i ruszyliśmy do wioski, omijając kałuże na drodze.
-Spokojnie, kochana, jestem lepszy niż eliksir wielosokowy. - zaśmiał się cicho, a ja nadal nic nie rozumiałam. Naprawdę wolałam wiedzieć o wszystkim, zanim wkroczę do jaskini węży.
-Desire, proszę powiedz mi. Nie mogę się chyba bardziej stresować, a takie tajemnice nie pomagają.
-Nie martw się. Po prostu zobaczysz dzisiaj, co miałem na myśli, kiedy mówiłem o moich specjalnych zdolnościach.
Źródła:
- http://lspring18.tumblr.com/post/29734012397/aaron-johnson-gif-hunt
- https://may0osh.tumblr.com/post/178429940217/gif-hunt-under-the-cut-you-will-find
- https://giphy.com/gifs/leighton-meester-gossip-girl-blair-waldorf-b7URMqmYF0gWA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz