Alicja:
Szłam do pracy z duszą na ramieniu. Spodziewałam się naprawdę koszmarnego przedpołudnia. Niestety odkąd pracowałam z Crouchem, nie było to żadną nowością. Frank pożegnał się ze mną w atrium - pocałował mnie lekko w policzek i szepnął mi do ucha słowa otuchy. Powtarzałam je sobie w myślach, kiedy winda wiozła mnie chybotliwie między piętrami. Gdy szłam korytarzem Departamentu Przestrzegania Prawa za każdym razem musiałam minąć moje stare miejsce pracy - biureczko upchnięte między mnóstwo innych szpargałów w biurze aurorów. I tym razem zerknęłam na nie z nostalgią. Cóż, nie była to posada moich marzeń, ale przynajmniej nie dostawałam palpitacji serca za każdym razem, gdy wychodziłam z ministerialnego kominka. Westchnęłam ciężko i poszłam w stronę zdobionych drzwi szefa departamentu. Nie zdążyłam jednak nawet opuścić hałaśliwej, oblepionej plakatami strefy aurorów, gdy usłyszałam za plecami głos Croucha:
-Pani Longbottom, jest pani gotowa?
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z tym człowiekiem-górą lodową. Nerwowo przygryzłam wargę.
-Dzień dobry, panie Crouch. Tak, myślę, że mam wszystko co trzeba. - powiedziałam, siląc się na spokój.
-Świstoklik znika z atrium za dziesięć minut. Proszę się nie spóźnić, to nasza jedyna droga do Azkabanu. - oznajmił, nie odrywając oczu od dokumentów. Natychmiast odwrócił się na pięcie i po chwili krata windy zamknęła się za nim z głośnym zgrzytem. Zrobiło mi się sucho w ustach na myśl o czekającym mnie popołudniu. Nie zamierzałam panikować, ale sama myśl o dementorach sprawiała, że oblewałam się zimnym potem.
***
Azkaban. Czy istnieje gorsze miejsce na ziemi? Wszyscy czarodzieje znali historie o strasznym więzieniu - zamieszkanym przez okrutnych morderców i wysysających duszę dementorów. Mimo to moje najśmielsze wyobrażenia nie umywały się do rzeczywistości. Kiedy świstoklik przeniósł mnie i pozostałych urzędników na miejsce, dosłownie zabrakło mi tchu. Lodowaty wiatr wył tak głośno, że z trudem słyszałam rozmowę towarzyszących mi czarodziejów. Dużo gorsze od wiatru było jednak łapiące za gardło przerażenie. Więzienie wyglądało jak wyjęte rodem z mugolskiego horroru, a nad naszymi głowami wirowała niemal setka dementorów. Poczułam, że robi mi się słabo. Nie wyobrażałam sobie spędzić w tym miejscu najbliższych pięciu minut, a co dopiero być skazaną na dożywotnią odsiadkę.
-Pani Longbottom! Czekamy tylko na panią! - zniecierpliwiony głos Crouch'a wyrwał mnie z odrętwienia.
-Expecto Patronum - wyszeptałam cicho i ruszyłam za resztą po wąskiej skalnej ścieżce.
Droga do więzienia nie była łatwa. Prowadziła skomplikowanymi zakosami, a ja ledwo mogłam utrzymać równowagę na śliskich, ostrych kamieniach. Wędrówka trwała długo, a gdy w końcu dotarliśmy na szczyt wzniesienia, z trudem łapałam oddech.
W końcu dotarliśmy do podnóża strzelistej, kamiennej wieży. Do środka wiodły ogromne, najeżone kolcami drzwi - jeszcze grubsze niż te strzegące Hogwartu. Oczy zaszły mi łzami, kiedy poczułam u progu ohydną woń zgnilizny i wilgoci. Crouch dał znak, żebyśmy zaczekali i sam poszedł rozmówić się ze strażą.
Rozejrzałam się dookoła. Cała wieża była zbudowana z wielkich kamiennych bloków. Lśniły od wilgoci i w wielu miejscach pokrywały je szerokie zacieki z soli morskiej. Jedyna droga wgłąb więzienia prowadziła przez otwór w ścianie zamknięty solidną kratą. Dalej ciągnął się długi korytarz ginący w mroku - nie było tam ani jednej lampy czy pochodni oświetlających wnętrze. Nawet przy świetle dnia miejsce to budziło ogromną grozę. Skupiłam wzrok na swoim patronusie. Krążył dookoła mnie i był ostatnią rzeczą, która w tym strasznym miejscu dodawała mi otuchy.
-Wszystko załatwione, chodźmy dalej - Crouch wrócił i ponaglił nas ruchem ręki. Ruszył przez grubą na kilka centymetrów kratę, jakby ta była zrobiona z powietrza. Zerknęłam niepewnie na resztę urzędników i poszłam za nimi.
Nasze patronusy pomknęły wgłąb korytarza. Bijąca od nich poświata rozświetliła wąskie, kręte schody, które pięły się kilkanaście pięter w górę. Zaczęliśmy mozolną wspinaczkę. Stopnie były strome i śliskie, a ja wciąż starałam się utrzymać skupienie, aby mój patronus nawet na chwilę nie przygasł. W końcu Crouch zatrzymał pochód na jednym z pięter.
-To tutaj, jeśli się nie mylę. Pani Longbottom, proszę o teczkę Mulcibera.
Drżącymi palcami wyszukałam w torbie odpowiednie dokumenty. Otarłam z czoła zimny pot. Na piętrze było tylko kilka cel. Od korytarza oddzielały je kolejne grube kraty i kilka potężnych zaklęć. Crouch pierwszy a my za nim - podeszliśmy do jednej z cel. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic poza wąską pryczą. Dopiero po chwili dostrzegłam w kącie wychudzoną, mamroczącą do siebie postać - cień człowieka. Zgromadziliśmy się przed wejściem do celi, a więzień podniósł na nas rozbiegane spojrzenie. Nie byłam w stanie wytrzymać tego pełnego nienawiści wzroku, musiałam szybko odwrócić głowę. Crouch zaczął przesłuchanie Śmierciożercy. Zadawał proste pytania formalnym tonem, a pozostali czarodzieje od czasu do czasu posyłali w stronę więźnia brutalne zaklęcia. Kurczowo ściskałam pióro i notes. Ręce mi się tak trzęsły, że ledwo mogłam pisać. Było mi coraz bardziej słabo. Co jakiś czas ciszę przerywał wrzask śmierciożercy, z pozostałych pięter dochodziło wycie innych skazańców, a skórę owiewał mi lodowaty chłód dementorów. Zacisnęłam oczy. Przywołałam w myślach twarz Franka i uczepiłam się tego obrazu jak kotwicy.
Mary:
Wsypałam do kominka garść proszku fiuu. Kiedy płomienie się zazieleniły, uklękłam przed paleniskiem i włożyłam do środka głowę. Chwilę nie mogłam skupić wzroku, bo popiół latał wszędzie dookoła, ale wkrótce zobaczyłam siedzącą na kanapie Alicję. Marszczyła czoło, będąc myślami gdzieś daleko i skrobała piórem w dokumentach.
-I jak było? - zawołałam przez trzask płomieni. Alicja poderwała się ze strachem.
-Na Godryka, Mary. Mało na zawał nie zeszłam. - jęknęła, łapiąc się za serce - Zrobiłam przez ciebie paskudnego kleksa.
-Byłyśmy umówione, zapomniałaś?
Alicja spojrzała na zegarek i walnęła się ręką w czoło.
-Pamiętałam, ale kompletnie straciłam poczucie czasu. Cała ta papierologia kiedyś mnie wykończy. - westchnęła. Chwyciła różdżkę i niewerbalnym zaklęciem wywabiła kleksa z pergaminu. Zsunęła się z kanapy na dywan i przycupnęła obok kominka.
-Opowiadaj. Było serio tak przerażająco? - zapytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
-To prawdziwe piekło, Mar. Nigdy przenigdy nie chcę tam wracać. To najstraszniejsze miejsce na świecie. - powiedziała łamiącym się głosem. Była bledsza niż zazwyczaj. Chyba wciąż nie mogła do siebie dojść po porannej wizycie w Azkabanie. Oczywiście, byłam ciekawa szczegółów, ale nie chciałam jej zadręczać pytaniami. Na pewno wolała teraz uciec myślami do innego tematu.
Zobaczyłam, że do salonu wszedł Frank. Pomachał do mnie wesoło i usiadł na dywanie obok Alicji.
-Cześć, Mary. Co u ciebie słychać?
-A wiesz. Praca i praca. Końca nie widać.
-To co powiesz na kolację u nas? Właśnie miałem się zabrać za coś do jedzenia. Na pewno musisz zrobić sobie przerwę. - powiedział Frank, uśmiechając się do mnie zachęcająco.
-Bardzo bym chciała, ale muszę w końcu usiąść do faktur z kwiaciarni. Pewnie zejdzie mi na tym cały wieczór. - powiedziałam z szczerym żalem. Ostatnio nie miałam wiele czasu dla przyjaciół. Dzisiaj udało mi się wcześniej skończyć, ale tylko dlatego, żeby zabrać się w końcu za te zaległe papiery. Już dawno temu powinnam je wypełnić, ale jeśli nie pracuję w kwiaciarni, przesiaduję w Mungu.
Alicja pokiwała smętnie głową.
-Kochana, wiem co czujesz. - westchnęła - Ale jesteś pewna? Ominie cię popisowe spaghetti Franka.
Wszyscy się roześmialiśmy. Każde z nas miało już po dziurki w nosie jedynej potrawy, którą pan Longbottom potrafił przyrządzić.
-Nawet nie wiecie jak żałuję - zaśmiałam się, chociaż o wiele bardziej wolałabym spędzić ten wieczór z nimi nad niedogotowanym makaronem niż sama przy papierologii.
-A może zjemy coś na mieście? - zapytał Frank, nadal nie tracąc entuzjazmu. -Ali, na co miałabyś ochotę?
Alicja wzruszyła ramionami, a Frank pomasował jej delikatnie kark. Widać, że była cała spięta. Nie łatwo było jej zapomnieć o tym, co dzisiaj widziała.
-Chyba nie jestem głodna - powiedziała, robiąc zmęczoną minę. - Może położę się już spać.
Frank przewrócił oczami.
-Drogie panie, wystarczy jęków. Mamy piątek, jesteśmy młodzi, nie będziemy siedzieć w domu. Idziemy na miasto, postanowione. - powiedział stanowczo.
Obie z Alicją się skrzywiłyśmy. Nie było mowy, o imprezowaniu. Ja naprawdę miałam masę roboty! Frank jednak patrzył się na nas nieustępliwie.
-Wiecie, że nie odpuszczę.
Alicja pękła pierwsza. Przewróciła oczami i westchnęła głęboko.
-I tak kupiłam sobie ostatnio nowe buty.
Frank uśmiechnął się uradowany, a potem przeniósł wyczekujące spojrzenie na mnie.
-Mary - zaczął śpiewnie - Odpuścisz taką okazję?
-Nie daj się prosić... - dodała Alicja, która jak widać szybko zmieniała fronty.
-Papiery poczekają.
-Trzeba czasem mieć coś od życia.
Nie pomogły moje jęki, ani próby przemówienia im do rozsądku - że wojna, że żałoba po Dorcas, że jutro trzeba wstać. Prawda była taka, że jutro była sobota, ja nie spędzałam czasu z przyjaciółmi całe wieki i jeśli kolejny wieczór siedziałabym nad tymi dokumentami, to chyba bym oszalała i sama strzeliła w siebie Avadą. Skapitulowałam.
-Ale nie mam się w co ubrać - powiedziałam licząc, że to coś zmieni. Na to jednak dwie pary rąk wciągnęły mnie przez kominek do salonu, a Alicja pociągnęła mnie do ich sypialni, żeby tam dać nurka do szafy pełnej ubrań.
Lily:
Tak, wiem, że zawsze to powtarzam, ale odkąd zamieszkałam z James'em moje życie było po prostu cudowne. Kochałam tego faceta i byłam pewna, że on kochał mnie. Tyle było mi potrzebne do szczęścia. Widziałam go codziennie, razem się budziliśmy, razem zasypialiśmy i absolutnie nie miałam tego dość! Niestety w pewnym momencie zorientowałam się, że nie do końca wszystko było w porządku. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że żyję w tej bańce szczęścia już ładne parę tygodni a mój cały świat bardzo się skurczył. W skrócie - uderzyło mnie to, od jak dawna nie widziałam się z moimi przyjaciółmi. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, ogarnęły mnie okropne wyrzuty sumienia.
Oczywiście, pracowałam w kwiaciarni u Mary, ale w praktyce nie widywałyśmy się za często. Zwykle mijałyśmy się w drzwiach między zmianami - każda z nas gdzieś pędziła i nie było czasu, żeby porozmawiać. Poczułam, jak pieką mnie policzki z poczucia winy. Chwyciłam różdżkę i wysłałam patronusa do Mary. Modliłam się, żeby dziewczyny nie były na mnie zbyt wkurzone. Na szczęście nie musiałam czekać bardzo długo. Po paru minutach zmaterializował się przede mną lśniący patronus i przemówił głosem MacDonald:
-Lily, właśnie miałam do ciebie pisać! Idziemy na miasto. Widzimy się za kwadrans u Longbottom'ów.
Patronus rozpłynął się w powietrzu. Zamrugałam kilka razy, przetwarzając nowiny, a potem pognałam na górę do naszej sypialni.
-James! - zawołałam, łapiąc go za ramię, żeby wyciągnąć go z łóżka. Leżał z jedną ręką za głową i czytał gazetę. Leniwie przeniósł na mnie spojrzenie, uniósł brwi i zapytał:
-Pali się?
-Wstawaj, idziemy do Frank'a i Alicji. - powiedziałam, dalej ciągnąc go za rękę.
-Teraz? Jestem zmęczony, nie chce mi się. - marudził, nie zamierzając wstawać.
-James, prooooszę! Spóźnimy się. Wieki nie widziałam nikogo z paczki! I to twoja wina! - zawołałam, udając oburzenie. Zrezygnowałam z prób wyciągnięcia go z łóżka i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej trampki i zmieniłam porozciągany sweter na skórzaną kurtkę. - Jeśli nie chcesz ze mną pójść to trudno. Pójdę sama.
-Moja wina? - zapytał, unosząc brwi jeszcze wyżej.
-Omotałeś mnie, zapewne przy pomocy jakiejś klątwy. To jasne. Przez ciebie wieki się nie widziałam z dziewczynami, a teraz na pewno mnie nienawidzą. Wszystko przez ciebie. - powiedziałam, nadal z naburmuszoną miną. James przewrócił oczami, ale wstał i podszedł do mnie.
-Lily, Lily, Lily - zaczął śpiewnie, biorąc mnie za rękę. - Zrób mi ten zaszczyt i chodź ze mną na to głupie spotkanie. Może rzeczywiście czas się upić w starym gronie.
***
Przenieśliśmy się kominkiem do Longbottom'ów. Omal nie wpadliśmy na Remus'a, który użył fiuu chwilę przed nami. Chłopcy zostali w salonie z Frankiem, a ja popędziłam na piętro, żeby przywitać się z Ali i Mary. Znalazłam je w sypialni. Mary właśnie poprawiała fryzurę, a Alicja przeglądała się w lustrze. Wyglądały ślicznie jak zawsze.
Kiedy mnie zobaczyły, Mary cmoknęła mnie w policzek, a Alicja uśmiechnęła się wesoło.
-Dziewczyny, właśnie się zorientowałam, że jestem najgorszą przyjaciółką na świecie. Ostatnio nie miałam dla was w ogóle czasu, przepraszam! - powiedziałam, przysiadając na łóżku.
-Kochana, zakochałaś się. Nie ty pierwsza i nie ostatnia. - odparła Alicja i machnęła ręką, bagatelizując sprawę.
-Nie wiedziałam, że kiedyś tak stracę dla kogoś głowę... to niepoważne. - westchnęłam.
-No to teraz możesz nam to wynagrodzić - zaśmiała się Mary - Jesteś gotowa?
-Chyba tak.
Alicja przyjrzała mi się od stóp do głów, a na koniec rzuciła zdegustowane spojrzenie moim wyświechtanym trampkom.
Wzruszyłam ramionami. Nie zależało mi zbytnio na opinii innych. Gdy pomyślałam już, że nie będzie komentarza, Alicja tylko spojrzała na mnie wymownie i otworzyła drzwi do swojej szafy. Ukazała mi się garderoba pełna pięknych ubrań i boskich butów. Ali z miną niewiniątka usiadła na małym taborecie i zaczęła mierzyć parę szpilek. Mary zachichotała za moimi plecami. Westchnęłam głośno i powiedziałam:
-Przynajmniej będzie mi wygodnie.
-Kochanie, nie idziesz na pieszą wędrówkę, tylko rozerwać się w centrum Londynu. - odparła słodko Al, ale rzuciła moim stopom kolejne spojrzenie pełne politowania. Merlinie, zachowywała się, jakbym wyciągnęła te buty ze śmietnika za rogiem. Cała Al. Mogłabym się uprzeć, ale wolałam oszczędzić sobie tych teatralnych westchnień. Znałam ją i wiedziałam, że mogła nie dać mi spokoju przez cały wieczór.
-Dobra, które?
-Każde lepsze niż te. Wybieraj.
Remus:
-Trzymaj - Frank wcisnął mi w rękę butelkę piwa kremowego, a drugą podał James'owi.
-Godryku, to zwykłe wyjście na miasto, czy jednak na rewię mody na lodzie? - westchnął Rogacz, przeciągając się w fotelu. Dziewczyn nie było już dwa kwadranse i nic nie zapowiadało, żeby miały się tu niedługo zjawić. W końcu, kiedy każdy z nas dopijał piwo, usłyszeliśmy kroki na schodach.
-Wiemy, wiemy, grzebiemy się jak nieśmiałki w smole. - powiedziała Alicja, wchodząc do salonu.
-A myślałem, że jestem niezły w oklumencji - mruknął James i pociągnął ostatniego łyka z butelki.
-Zabawne, Potter. Idziemy?
-A właściwie, to nam tu jest bardzo dobrze. Może jednak zostaniemy? - zaśmiałem się.
-Taa, ja to już zdaje się korzenie zapuściłem w tym fotelu - dodał James.
-Dobra, buraki. Siedźcie sobie na zdrowie. My idziemy i będziemy się świetnie bawić. - powiedziała Lily, dumnie unosząc głowę. Rogacz zrobił do nas minę, ale Evans wcisnęła mu w ręce kapelusz i ostatecznie wszyscy ruszyliśmy do wyjścia.
***
Dawno nie byłem tak pijany. Potoczyłem wzrokiem po klubie, szukając przyjaciół. Było jednak tyle ludzi, że trudno było mi ich dostrzec. W końcu pojawił się Frank. Oparł się koło mnie o bar i wskazał mi palcem kierunek, gdzie była reszta.
Mary tańczyła z Alicją, a Lily przytulona do Jamesa. Wypiłem z Longbottomem jeszcze po jednym piwie. Cieszyłem się z tego spotkania. Ostatnio trudno było o chwile takie jak ta. Większość czarodziejów wolała ukrywać się w domach przed śmierciożercami. Każdy zajęty był tylko pracą i walką o przetrwanie. W sztabie Zakonu Feniksa nastroje też były dużo gorsze niż kiedyś. Pogłoski o śmierci Dorcas odcisnęły piętno na wszystkich. Ciągle pamiętałem to mrożące przerażenie, kiedy w pierwszej chwili uwierzyłem, że to prawda.
-Merlinie, co one odwalają? - głos Franka wyrwał mnie z zadumy. Podążyłem za jego spojrzeniem i zobaczyłem kuriozalną scenę, która tylko świadczyła o tym, że nie tylko ja przesadziłem z alkoholem. Alicja jakimś cudem wdrapała się na scenę między koncertujący zespół i ze śmiechem zaczęła sama śpiewać do mikrofonu. Moja opinia? Szło jej nawet nieźle. Lily kibicowała jej pod sceną, głośno piszcząc i klaszcząc. Frank zaśmiał się pod nosem.
-Trzymaj - powiedział, wpychając mi w ręce swoje piwo i poszedł ściągnąć żonę na ziemię.
-Hej, Rem - usłyszałem obok siebie. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Mary. Uśmiechała się do mnie wesoło.
-Aparat? - zapytała zdziwiona, patrząc się na moje ręce. Zdziwiony też spojrzałem w dół i zorientowałem się, że razem z butelką piwa, Frank wcisnął mi swój aparat.
-Proszę, proszę. Uśmiech! - zaśmiałem się i pstryknąłem jej fotkę.
-Rem! Nie zdążyłam się przygotować! - wbiła mi oskarżająco palec w klatkę piersiową. Zaśmiała się głośno. Pociągnęła dużego łyka ze szklanki z kolorowym drinkiem i skrzywiła się teatralnie.
-Niedobre?
-Mocne - zaśmiała się.
Nagle usłyszeliśmy jeszcze głośniejsze brawa Lilki i oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Udało mi się zrobić zdjęcie w ostatniej chwili, zanim Frank odciągnął Alicję od mikrofonu. Chwilę później już obściskiwali się pod sceną. Mary roześmiała się jeszcze głośniej. Uwielbiałem jej śmiech.
-Godryku, kocham ich - westchnęła, opierając mi głowę na ramieniu.
Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, muzyka się zmieniła - Mary krzyknęła mi do ucha:
-Kocham tę piosenkę! Chodź tańczyć!
Byłem chyba zbyt pijany, żeby protestować. Weszliśmy między kłębiących się na parkiecie ludzi. Był straszny ścisk. Mary zarzuciła mi ręce na szyję i uśmiechnęła się wesoło. Objąłem ją w talii, a potem nie myśląc wiele, schyliłem się do niej i delikatnie musnąłem wargami jej usta. Oparłem czoło o jej czoło i spotkałem jej spojrzenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno oddała pocałunek.
Syriusz:
Misja ciągnęła się już od paru tygodni i końca nie było widać. W obozie jednak nie miałem za wiele do roboty. Tom co parę dni przychodził do mnie i oznajmiał, że jest kolejny stwór, którym pogromca potworów musi się zająć. Serio. Tak właśnie mnie nazywali. Najgłupsza ksywa jaką można było wymyślić, a odpowiadał za nią nie kto inny jak oczywiście Tom. Przyjęła się od razu i prawdopodobnie nikt już nie pamiętał, jak naprawdę miałem na imię. I tak nie robiło to wielkiej różnicy, bo poza Tomem i Emmą prawie nikt w obozie nie mówił po angielsku. Dlatego o zgrozo od paru ładnych tygodni moim jedynym kompanem do rozmów była dziesięcioletnia dziewczynka.
Całe szczęście nie odziedziczyła po ojcu tych najbardziej irytujących genów. Spędzaliśmy razem czas, bo z braku lepszego zajęcia starałem się pomagać w namiocie medycznym. Przygotowywałem eliksiry, których receptury jeszcze pamiętałem z lekcji Slughorn'a, a Emma pokazywała mi, jak opatrywać różne rany. A rannych było wielu. Byliśmy jedynym obozem w promieniu wielu kilometrów, który miał coś takiego jak punkt medyczny. Ściągali więc do nas czarodzieje po przeróżnych urazach. Podczas pracy opowiadałem Emmie przygody z Hogwartu i z misji dla Zakonu. Nie było to najgorsze zajęcie, bo zawsze słuchała historii o Huncwotach z ogromnym zafascynowaniem. Robiła wielkie oczy i co chwila wybuchała głośnym dziecięcym śmiechem.
Poza smokiem walczyłem jeszcze z paroma innymi bestiami. Tom przychodził do mnie ze świstoklikiem, który zabierał mnie w różne zakamarki świata. Zawsze polecenie było takie samo - uśpić, unieszkodliwić, nie dać się zabić. I chyba nieźle mi to szło. Oczywiście zdarzało się, że coś mnie poparzyło, opluło jadem, albo usiłowało zeżreć, ale zwykle wychodziłem z potyczki cało.
Mijały tygodnie, a ludzi w obozie przybywało. Pewnego dnia postanowiłem więc oddać komuś w potrzebie swój namiot i wynająć sobie coś w najbliższym miasteczku. Nadal całe dnie spędzałem na obozowisku - opatrując rannych i chorych, ale na noc mogłem wrócić do mieszkania.
Nudziło mi się jednak okropnie. Tęskniłem za przyjaciółmi i za Londynem. Adrenalina przy walce ze smokami była fajna, ale w końcu i do niej się przyzwyczaiłem. Nie żartuję, przyzwyczaiłem się do chronicznego narażania życia. Moją rzeczywistość wypełniała walka na śmierć i życie, przeplatana z pomocą rannym i cierpiącym w dość podłych warunkach, do tego bez możliwości porozmawiania z kimś w moim języku. Parę razy rozegrałem z ludźmi z obozu mecz Quidditch'a, ale było mu daleko od rozgrywek z Jamesem z Hogwartu. W końcu i Tom Seaborn zaczął być mniej wkurzający - chyba trochę mi współczuł, że utknąłem tam na tak długo, bez perspektyw na rychły powrót. Rozumiałem, że to co tu robiłem, było ważne dla tej wojny i że Zakon bardzo mnie potrzebował. Jednak kompletnie nie wiedziałem, o co chodziło Dumbledore'owi, gdy stwierdził, że będę zadowolony z tego, gdzie mnie wyślą. Jeszcze nie wiedziałem. Ale niedługo miałem się przekonać.
Źródła:
- https://may0osh.tumblr.com/post/101683395912/leighton-meestergif-hunt
- http://lspring18.tumblr.com/post/29734012397/aaron-johnson-gif-hunt
- http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
- https://may0osh.tumblr.com/post/123905532902/aaron-johnson-short-hair-gif-hunt-under-the