Złapałem się za policzek, który pulsował ostrym bólem.
-Cholera! Przepraszam! - usłyszałem i spojrzałem się w stronę, z której zostałem tak nagle zaatakowany. Ted Tonks patrzył się na mnie z poczuciem winy i rozmasowywał sobie kostki. Poruszyłem szczęką. Nie była chyba złamana, ale spodziewałem się porządnego siniaka.
-W porządku? Syriusz, strasznie cię przepraszam. Nie spodziewałem się, że to ty...
-A, czyli mam rozumieć, że nie każdego witasz prawym sierpowym - zaśmiałem się, ale szybo przestałem, bo to tylko pogorszyło ból.
-Chodź do środka, trzeba tu coś przyłożyć - powiedział i wziął mój kufer.
-Dzięki, ale tu wystarczy proste zaklęcie - odparłem, kiedy posadził mnie na krześle w kuchni i zaczął grzebać w zamrażalniku, poszukując jakiejś mrożonki. Kiedy wyjmowałem różdżkę, do kuchni wbiegła Andromeda.
-Syriusz! Co ty tu robisz? Merlinie, co z twoją twarzą? Ktoś cię pobił?! - przeraziła się, a Ted jeszcze raz uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
-Taa, nie martw się.
-Poczekaj, zaraz to naprawię - delikatnie dotknęła mojej twarzy i nastawiła mi szczękę jakimś niewerbalnym zaklęciem. - Już po wszystkim. Ale kto cię tak urządził?
Spojrzałem się na Ted'a, a do niej zaraz dotarło.
-Ted! - zawołała szczerze oburzona.
-To pomyłka. Nigdy bym nie zaatakował Syriusza.
-A tak z ciekawości, to myślałeś, że kto jest za drzwiami? - zapytałem i z ulgą zauważyłem, że mówienie nie sprawiało mi już problemu.
Ted westchnął ciężko i spojrzał na Andromedę.
-Obawiam się, że mój ojciec - powiedziała i usiadła przy stole koło mnie.
-Stary Cygnus? A czego tu szukał?
-Poczekaj, Syriusz, nie obraź się, ale co ty tu tak właściwie robisz? - spytała mnie Dromeda, jakby przypominając sobie, że nie widzieliśmy się od dość dawna, a ja tak nagle zjawiłem się pod jej domem.
-Potrzebowałem wakacji i pomyślałem sobie... jeśli to jakiś problem, to oczywiście pójdę do hotelu.
-Nie! - krzyknęła nagle Andromeda i złapała mnie za rękę, jakbym chciał uciec - Nie, oczywiście, możesz zostać. Do jakiego hotelu... Syriusz, jesteś tu zawsze mile widziany!
Uśmiechnęła się do mnie ciepło i zerknęła na Ted'a, a on ochoczo pokiwał głową.
-To super! A wracając do poprzedniego... dlaczego wuj Cygnus miałby tu przychodzić?
Andromeda zrobiła zmieszaną minę i westchnęła ciężko. Z pewnością temat jej ojca nie był dla niej czymś przyjemnym.
-A więc ojciec... zaprosiłam go tu dzisiaj. Chciałam się dowiedzieć, co z Cyzią i czy data ślubu jest już znana. Martwiłam się o nią. Ten Lucjusz Malfoy to kawał drania.
-No i dowiedziałaś się czegoś? - zaciekawiła mnie. Rzeczywiście Malfoy wystarczająco długo czekał na to, aż Narcyza skończy szkołę i kiedy w końcu się doczekał, pewnie od razu przeszedł do rzeczy.
-Niestety. Mój ojciec przyszedł tu, oznajmił, że nie mam prawa się tym interesować i poszedł.
-No nie do końca. Jeszcze zwyzywał ją od zdrajców, szmat i dziwek. Potem poszedł. - dodał Ted, zaciskając pięści. Nic dziwnego, że miał ochotę mu przywalić. Nawet teraz te słowa sprawiły, że po policzku Dromedy popłynęła łza. Ted westchnął i przytulił ją mocno.
Domek Teda i Andromedy był położony na wybrzeżu. Z jednej strony domu okna wychodziły na morze, a z drugiej na miasteczko. Nie był duży, ale idealny dla tej dwójki. Wiedli w nim spokojne życie, starając się z każdego dnia po prostu cieszyć tym co mają. Ted rano wychodził do pracy, a Dromeda stojąc na progu w szlafroku machała mu na pożegnanie. Sama zajmowała się wyrobem różnego rodzaju mikstur, eliksirów i maści z magicznych ziół, które potem sprzedawała czarodziejom i mugolom. Byli naprawdę szczęśliwi i to mnie w nich bardzo inspirowało. Żyli zupełnie inaczej niż ja. Z dala od tego całego szumu i pędu. Mieszkając u nich mogłem się naprawdę wyciszyć i dobrze sobie wszystko przemyśleć. Najlepiej myślało mi się, kiedy wchodziłem na dach przez małe okno w moim pokoju. Mogłem się wtedy godzinami gapić na morze, albo na mugoli, którzy załatwiali swoje sprawy w miasteczku. A myślałem dużo. O tym, że całkiem możliwe, że świat niedługo się skończy, zniszczony przez Lorda Voldemorta i jego armię, o tym, że może wcale nie żyłem tak, jak powinienem. Że to wszystko, co robiłem dla Zakonu Feniksa, albo dla wuja Alpharda było zupełnie niepotrzebne. Wszyscy kiedyś umrzemy. O tym, że może rzeczywiście czas był znaleźć sobie kogoś i zacząć wieść normalne życie, jak mówili wszyscy dookoła.
Drogi Syriuszu,
jak mogłeś nam nie powiedzieć, że udzielasz wywiadu w telewizji?! Lily natrafiła na niego przypadkiem i od razu wysłała nam patronusa, żebyśmy też oglądali! Dlaczego się nie pochwaliłeś?! Wypadłeś REWELACYJNIE, naprawdę brawa dla charakteryzacji, bo byłeś jeszcze przystojniejszy niż na żywo (sorry, Łapo, to pisze moja żona)!
Ale piszemy głównie po to, żeby Ci powiedzieć, że też Cię kochamy i jesteś dla nas jak rodzina! To było takie miłe, co o nas mówiłeś, cała paczka jest tego zdania. Ale przede wszystkim CZY NAPRAWDĘ MYŚLISZ, ŻE JESTEŚMY STRZAŁEM W DZIESIĄTKĘ?!
Merlinie, rozpłakałam się, jak to usłyszałam. Przed milionami ludzi za telewizjerami! Poważnie, Syriusz, brak nam słów. Musimy to uczcić!
Kochamy Cię!
Z wyrazami szacunku,
Harry, 18 lat później:
Po świętach jeszcze parę dni spędziłem na Grimmauld Place. Następnego dnia po gwiazdce przyjechali do nas Weasley'owie, Hermiona i kilku członków Zakonu Feniksa. W domu zapanował taki gwar, że nie było chwili spokoju. Od rana do wieczora drzwi trzaskały, bo ludzie wpadali i wypadali, zostawiając sprawozdania z misji, rozkazy od dowództwa i tonę innych dokumentów. Słowem, wszędzie panował harmider i zamieszanie.
Dorcas zniknęła w środku nocy. Kiedy obudziłem się rano, już jej nie było. Poczułem niemiłe ukłucie w sercu, ale wiedziałem, że tak musiało być. W ogóle nie powinna wracać do Anglii i teraz my musieliśmy trzymać buzie na kłódkę, żeby nie miała problemów. Zostawiła mi list. Zszedłem rano do salonu i zauważyłem błękitną kopertę leżącą na wyszorowanym stole.
"Kochany Harry,
domyślam się, że możesz czuć rozczarowanie, ale muszę zniknąć. Nie mam wyboru. Nikt z Zakonu nie może się dowiedzieć o tym, że wróciłam do Anglii, to było bardzo nierozsądne i niebezpieczne. Ale nie mogłam się oprzeć. Musiałam cię zobaczyć! Nigdy nie wiemy, co się kolejnego dnia wydarzy. Trzeba doceniać każdą chwilę. Proszę cię, nie mów nikomu, że się widzieliśmy.
Nie przejmuj się tą całą Umbridge, to na pewno długo nie potrwa, a mogą z tego wyniknąć prawdziwe korzyści.
Ściskam cię mocno i całuję,
Po ostatniej tego dnia lekcji, nie poszedłem na kolację, tylko zaszyłem się w dalekim kącie pokoju wspólnego. Usiadłem w jednym z wysłużonych foteli i głęboko się zamyśliłem. Zbyt wiele pytań krążyło mi po głowie, nie dając mi spokoju. Krótka wizyta Dorcas sprawiła, że dużo spraw się skomplikowało. Tęskniłem za jej beztroskim podejściem do życia, ale chyba przede wszystkim za tym, że była dla mnie namiastką matki. Już prawie miesiąc jak zniknęła po świętach. Znowu zacząłem się martwić, czy była bezpieczna, czy jeszcze kiedyś miałem ją zobaczyć... A Syriusz? Od ich tajemniczej rozmowy w kuchni na Grimmauld Place przygasł tak, jak jeszcze nigdy. Domyślałem się, że było mu koszmarnie ciężko siedzieć samotnie w tym wielkim domu i tylko słuchać opowieści innych członków Zakonu. Kiedyś to on sam polował na Śmierciożerców, żył pełnią życia i nigdy się nie nudził. A teraz siedział zamknięty w czterech ścianach, które na domiar złego kojarzyły mu się z wyjątkowo podłym dzieciństwem.
Kiedy siedziałem tak, rozmyślając, do pokoju wspólnego napłynęli uczniowie z kolacji a po paru godzinach znowu wynieśli się tym razem do swoich dormitoriów. Zapadła noc. Ciągle jednak nie czułem się gotowy, żeby samemu iść spać. Patrzyłem się na płomienie w kominku, które z każdą kolejną minutą przygasały. Nie było w tym żadnego sensu, żeby tak dalej siedzieć bezczynnie. Westchnąłem i już miałem się zbierać, żeby iść do sypialni, kiedy nagle ogień zamrugał nieco żywiej i wypluł kilka rozżarzonych węgielków na dywan.
-Harry! - usłyszałem cichy szept z płomieni. Zamrugałem szybko i podbiegłem do paleniska. Pogrzebałem w czarnych węgielkach metalowym prętem, żeby pobudzić nieco ogień. Po chwili w płomieniach zobaczyłem niezbyt wyraźny zarys twarzy.
-Łapo! - wykrztusiłem i wrzuciłem do paleniska kilka gazet, żeby ogień mocniej zapłonął. - Łapo, co ty tu robisz? To niebezpieczne...
-Harry, nie miałem wyjścia. Mamy poważne kłopoty... - powiedział Syriusz, nie siląc się nawet na szept. Wyglądał na bardzo czymś zdenerwowanego.
-Co się stało? - zapytałem, ale on już mi nie odpowiedział. Zaczął rozglądać się z niepokojem, rozległ się jakiś dziwny szum i dwie dłonie z grubymi palcami pojawiły się wśród płomieni. Syriusz zaczął się z nimi żywo szarpać, po czym zniknął.
Zerwałem się z podłogi i chwyciłem różdżkę. Nie wiedziałem, co robić, ale miałem jak najgorsze przeczucia. Podejrzewałem, do kogo mogły należeć te ręce. Poza Dumbledorem tylko jedna osoba miała dostęp do kontroli wszystkich kominków w Hogwarcie. Umbridge. A to oznaczało niestety najgorsze - Syriusz był w Hogwarcie i to w łapach tej jędzy.
Nie było czasu. Pobiegłem po mapę huncwotów i wybiegłem z wieży Gryffindoru. Ściskałem w palcach różdżkę, gotowy na wszystko. Bez planu skierowałem się prosto do gabinetu Umbridge. Nagle, gdy byłem w połowie drogi, jakieś zaklęcie podcięło mi nogi i runąłem jak długi na ziemię.
-Mam cię. Już tak łatwo nie uciekniesz... - usłyszałem nad sobą głos różowej ropuchy. Jednak gdy tylko się podniosłem, jej triumfalny uśmieszek zniknął z twarzy. - Potter? Co ty tu... myślałam, że to... cholera, czyli jednak uciekł. Ale na pewno jeszcze gdzieś się chowa... - zaczęła mamrotać pod nosem. Miała na sobie różowy szlafrok a we włosach wałki. Dyszała ciężko po biegu. Kiedy ułożyła sobie wszystko w głowie, spojrzała się na mnie znowu i warknęła:
-Bardzo dobrze, chodź za mną. Będziesz moim świadkiem.
Domyślałem się już, co się stało. Syriusz musiał jej uciec, a ona teraz goniła go po całym zamku. Ja natomiast miałem być świadkiem ujęcia przez nią niebezpiecznego przestępcy. Nie wiedziała w takim razie, że to ze mną rozmawiał Black.
Ciągnęła mnie po korytarzu, z wyciągniętą różdżką, co chwila się rozglądając na boki. Nie odzywałem się. Starałem się wymyślić cokolwiek, co mogłoby pomóc Syriuszowi. Kiedy doszliśmy do Sali Wejściowej, okazało się, że drzwi zamku były uchylone.
-Tu cię mam. - szepnęła Umbridge z chorobliwym grymasem na twarzy.
Na dworze szalała śnieżyca. Zaspy sięgały do połowy kostek, a temperatura spadła grubo poniżej zera. Wyszliśmy jednak i zaczęliśmy długą, mozolną przeprawę przez ośnieżone błonia. Strach sparaliżował całe moje ciało, kiedy na świeżym śniegu dostrzegłem odciski stóp Syriusza co parę kroków upstrzone kroplami krwi. Umbridge podążała ich tropem w stronę jeziora. Zęby szczękały mi z zimna, ale nie zwracałem na to uwagi. Modliłem się tylko w duchu, żeby Syriuszowi udało się jakimś sposobem uciec. Jeśli był ranny, mogło być jeszcze gorzej niż przypuszczałem.
Ku mojej rozpaczy chwilę później na brzegu jeziora naszym oczom ukazała się mała czarna postać. Umbridge ścisnęła mnie jeszcze mocniej za ramię i zaczęła mnie wlec w tamtą stronę.
Syriusz opierał się o drzewo. Nawet z daleka było widać, że coś było z nim nie tak. Po chwili osunął się po pniu na ziemię. Wydałem zduszony okrzyk. Umbridge obnażyła zęby w upiornym uśmiechu. Wyciągnąłem różdżkę. Jeśli będzie chciała zrobić mu krzywdę, byłem gotów ją zaatakować.
W porę zorientowałem się, gdy chciała rzucić w Black'a zaklęciem. Popchnąłem ją mocno na śnieg i wrzasnąłem:
-Syriusz! Uważaj!
Czerwona smuga oszałamiacza roztrzaskała jedną z gałęzi drzewa. Łapa z wielkim trudem podniósł się z ziemi. Ściskając się za ranny bok, zaczął uciekać dalej. Umbridge stanęła na nogach i spojrzała się na mnie z furią w oczach.
-Tyyy - zawyła, mierząc w moją stronę różdżką - A więc to ty jesteś po jego stronie.
Jej głos ociekał jadem. Już zamachnęła się, żeby rzucić zaklęcie i we mnie, kiedy ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach ryk.
Rozejrzeliśmy się wokół siebie. Nauczycielka jakby ocknęła się z zimnej furii i zaczęła miotać się na boki, szukając źródła dźwięku. Syriusz też się zatrzymał. Był kilka metrów od nas, ale widziałem strach na jego twarzy. Oczy utkwił gdzieś w Zakazanym Lesie. Zapadła cisza, jakby nawet wiatr przestraszył się czegoś, co czaiło się w ciemności.
I wtedy go zobaczyłem. Stał na samym skraju lasu. Wyższy od człowieka, porośnięty krótką szarą sierścią, z lśniącymi ślepiami. Zerknąłem na księżyc. Pełnia. Zrobiło mi się sucho w ustach. Wilkołak zaczął iść w naszą stronę - powoli, nisko przy ziemi, z oczami utkwionymi w swoich ofiarach.
-Harry, trzymaj się z tyłu - zawołał Syriusz drżącym głosem. Nogi jednak odmówiły mi posłuszeństwa. Umbridge natomiast równie powoli, jak wilkołak zbliżał się do nas, zaczęła się cofać.
Nagle wilkołak przyspieszył. Długimi susami pokonywał dzielącą nas odległość. Syriusz przemienił się w psa i ruszył mu na przeciw. Krew polała się po śniegu, gdy zwarli się ze sobą, gryząc i głośno ujadając. Umbridge wrzasnęła i upadła na śnieg. Ja stałem jak zaklęty, nie wiedząc co zrobić. Wyglądało to dokładnie, jak dwa lata temu, gdy Łapa bronił nas przed Lupinem. Jednak tym razem był już ranny. Widziałem doskonale, że brakowało mu sił.
Nagle jednak zdarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Umbridge wystrzeliła z różdżki zaklęciem, od którego drzewo, pod którym przed chwilą siedział Łapa, zajęło się ogniem. To tylko rozzłościło wilkołaka tak, że odrzucił od siebie Black'a na kilka metrów, a mnie para silnych łap powaliła na ziemię. Nie wiedziałem, co to było, bo gdy upadałwm spadły mi okulary. W świetle płonącego drzewa szybko je jednak odnalazłem i kiedy odzyskałem ostrość widzenia, zastałem przed sobą zupełnie inną scenę.
Syriusz w swojej ludzkiej postaci leżał niedaleko mnie, a jego rana mocno krwawiła. Z szeroko otwartymi oczami obserwował to, co działo się kilka metrów od nas. Pod płonącym niczym pochodnia drzewem, na czterech łapach stał wilkołak. Wściekłym spojrzeniem mierzył śnieżnobiałego wilka.
Powarkiwali na siebie z obnażonymi zębami, wilkołak ciągle szykował się do skoku. Jednak po chwili w końcu odpuścił. Zawył przenikliwie do księżyca i pognał z powrotem w stronę Zakazanego Lasu.
Ja, Syriusz i Umbridge nadal leżeliśmy na ziemi. Każdy bał się poruszyć, nie wiedząc czego spodziewać się po białym wilku. Dlaczego nas obronił? I czy zaraz mogło mu się to odwidzieć i sam nas zaatakuje? Patrzył jeszcze chwilę za wilkołakiem po czym odwrócił do nas biały łeb. Zmierzył nas spojrzeniem błękitnych oczu. Coś mi mówiło, że jego nie musimy się obawiać.
Nagle zaczął się zmieniać. Po chwili tam, gdzie jeszcze przed sekundą stał biały wilczur, teraz kuliła się ludzka postać. Gdy wstała, dosłownie zaparło mi dech w piersiach.
-Dorcas! - zawołałem, kiedy wróciła mi mowa. Zerwałem się z ziemi i podbiegłem do niej, brodząc w zaspach śniegu. Złapała mnie w ramiona i mocno przytuliła.
-Harry, jesteś cały? Nic ci się nie stało? - zapytała, kiedy mnie już puściła.
-Ze mną w porządku - powiedziałem, przypominając sobie, że przecież Syriusz był ranny. Dorcas podążyła za moim spojrzeniem i zobaczyła leżącego na ziemi Łapę. Śnieg dookoła niego był cały czerwony.
Szybko do niego podbiegła i uklękła przy nim. Obserwowałem, jak z troską spoglądała na niego, a jej oczy zachodzą łzami.
-No no Meadowes, tego się po tobie nie spodziewałem - wydyszał, uśmiechając się z bólem. Zaniósł się kaszlem i dysząc ciężko jęknął z bólu.
-Co ty... nie płacz - wyszeptał, widząc minę Dorcas. Spróbował się znowu uśmiechnąć, ale jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.
-Nie płaczę, tylko... och, czy ty mógłbyś się chociaż raz nie pakować w kłopoty? - powiedziała, wycierając szkliste oczy krawędzią czerwonej peleryny.
-Za to mnie przecież lubisz. - odparł, gdy ona zaczęła podwijać jego bluzkę, żeby zobaczyć ranę. Paskudna szrama ciągnęła się po całym boku obicie krwawiąc.
-Nieprawda, nie za to. - zniżyła głos do szeptu - A teraz zamknij się, bo muszę cię opatrzyć.
Wzięła do ręki różdżkę i ze skupioną miną zaczęła mruczeć zaklęcia gojące.
-Jak to się stało? - zapytała, kiedy w końcu przestał krwawić i wyczarowała kilka bandaży, którymi go owinęła. Syriusz spojrzał się spode łba na Umbridge, siedzącą nieopodal. Miała twarz białą jak kreda, włosy poczochrane i była w wyraźnym szoku po wszystkim, co się przed chwilą wydarzyło. Ani trochę jej nie współczułem. Jednak teraz poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku... ona przecież widziała Syriusza. Na pewno wszystkim powie!
-Chyba nie idzie nam za dobrze rzucanie zaklęć wiążących, co Dolores? - zapytał kpiąco Syriusz. A więc, zamiast go związać, po prostu go zraniła?
Dorcas wstała i otrzepała swoją czerwoną pelerynę ze śniegu. Nadal patrzyła na Syriusza ze zmartwioną miną.
-Meadowes, właściwie to co ty tu na Godryka robisz? - Black uniósł wysoko brwi i spojrzał się na nią podejrzliwie.
-Dumbledore mnie zawiadomił. Powiedział, że jakiś kretyn wpakował się w niezłe kłopoty i jak zawsze będzie potrzebował mojej pomocy. - powiedziała, patrząc się na niego ze złością.
-Bardzo śmieszne. Wcale jej nie potrzebowałem. - obruszył się i ciężko dysząc wstał na nogi.
-Właśnie widziałam.
Syriusz puścił jej słowa mimo uszu. Wyjął swoją różdżkę i podszedł do Umbridge. Na jej ropuszej twarzy przemknął cień strachu.
-Narozrabiałaś, Dolores. - powiedział z nutą rozbawienia w głosie. Odwrócił się do mnie i Dorcas, westchnął ciężko i odparł:
-Chyba nie mam wyboru. Muszę ją skasować.
Umbridge cofnęła się z przerażeniem. Syriusz teatralnym gestem odebrał jej różdżkę. Dor przewróciła oczami i podeszła do Łapy.
-Obliviate - powiedziała, celując w nauczycielkę. Syriusz się roześmiał, kiedy różowa ropucha potoczyła po nas błędnym spojrzeniem i uśmiechnęła się błogo.
-Można i tak - Black wzruszył ramionami. Przeniósł wzrok znowu na Dorcas i otaksował ją spojrzeniem od góry do dołu.
-No więc, Meadowes - zaczął, kiedy ruszyliśmy razem do zamku - Nie wiedziałem, że jesteś animagiem.
-Tak? No to już wiesz.
-Od kiedy? - wtrąciłem się. Szliśmy sobie swobodnie po ośnieżonych błoniach, prowadząc luźną pogawędkę. Można by pomyśleć, że po prostu wybraliśmy się na nocny spacer, gdyby nie to, że nad naszymi głowami Syriusz lewitował uśpioną Umbridge. Chcieliśmy położyć ją do łóżka tak, żeby nazajutrz myślała, że to wszystko było snem.
-Już od wielu lat. Twój ojciec mnie nauczył. To przydatne, zawsze można się bronić inaczej niż tylko różdżką. Albo przynajmniej szybciej uciekać.
-Dzisiaj, jak pokonałaś tego wilkołaka, to było niesamowite! Jak to zrobiłaś?
-Wilk z wilkiem najlepiej się rozumieją. - machnęła lekceważąco ręką.
-Przynajmniej może jutro Lunatyk nie będzie tak posiniaczony - powiedział Syriusz, a ja i Dor zatrzymaliśmy się gwałtownie.
-To był Lupin? - zawołałem jednocześnie z Dorcas.
-No właśnie miałem ci powiedzieć, Harry. Wtedy, jak rozmawialiśmy przez sieć fiuu. Remusowi skończył się eliksir tojadowy, a piwnica, w której do tej pory przechodził przemiany, została namierzona przez Śmierciożerców. Ciężko uwierzyć, ale Snape powiadomił mnie, że dzisiaj był u niego o pomoc! Wiedział, że jest pełnia, a nie miał gdzie przejść przemiany. No i postanowił wykorzystać Wrzeszczącą Chatę. Najpierw myślałem, że Severus zmyśla, ale potem Rem nie wrócił na Grimmauld Place i wiedziałem co się święci.
A więc wszystko jasne! To profesor Lupin był dzisiaj w gabinecie nietoperza podczas moich eliksirów.
-Harry, gdzie ona ma komnaty? - zapytała Dorcas, bo już doszliśmy do zamku.
-Chodźcie za mną - powiedziałem i na palcach, żeby nie natrafić na żaden patrol, zacząłem iść wgłąb korytarzy. Za to Dorcas i Syriusz jakby wcale się nie przejmowali tym, że Filch może nas przyłapać i zaczęli się po cichu kłócić.
-Dlaczego go w to wciągnąłeś? Przecież naraziłeś go na straszne niebezpieczeństwo! Remus mógł mu zrobić krzywdę, nie mówiąc o tym, że mogli go wywalić ze szkoły!
-Meadowes, wyluzuj. Nic się przecież nie stało.
-No jasne, mów tak dalej i zobaczymy, jak długo jeszcze wam się poszczęści. On ma dopiero 15 lat!
-My w jego wieku już nie takie rzeczy robiliśmy - Syriusz wzruszył ramionami.
-Ciekawe co by powiedzieli James i Lily, gdyby cię teraz usłyszeli. - prychnęła Dor.
-Ciekawe co by powiedzieli James i Lily, gdyby cię teraz usłyszeli - Syriusz zaczął ją przedrzeźniać zrzędliwym głosem.
-Nie zachowuj się jak dzieciak! Jesteś jego ojcem chrzestnym. Weź do cholery odpowiedzialność!
-Meadowes, nie przesadzaj. Zachowujesz się jakbyś była jego matką.
-Może dlatego, że nikt inny jakoś się do tego nie poczuwa!
-Ale Harry to nie jest twój syn! Nie wychowuj go. Nie masz własnych dzieci, nie możesz nic o tym wiedzieć!
Nagle zapadła cisza. Szedłem tylko kilka metrów przed nimi i spodziewałem się usłyszeć kolejne odcięcie się. Ale to nie nastąpiło. Ich kroki ucichły. Odwróciłem się, żeby zobaczyć, co ich zatrzymuje. Dorcas stała dalej, miała spuszczoną głowę i zaciśnięte pięści. Syriusz posłał mi bardzo zakłopotane spojrzenie i podszedł do niej.
-No przepraszam, nie powinienem tak mówić. - powiedział, stając przed nią. Uniósł dłoń do jej twarzy i zmusił ją, żeby na niego spojrzała. Widziałem, że w miała zaszklone oczy.
-Jesteś cudowną matką chrzestną, Harry na pewno jest szczęśliwy, że cię ma.
Założył jej włosy za uszy i przytulił ją lekko. Podszedłem do nich i również ich objąłem. Tak, to była moja rodzina. Jakkolwiek każde z nas było samotne, rozbite i nieszczęśliwe, to razem było nam po prostu lepiej. Co z tego, że żadne z nas nie było spokrewnione? Byłem pewien, że oni czuli to samo. Mimo kłótni potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Po prostu byliśmy rodziną. Bez ładu ani składu, ale rodziną.
- https://pl.pinterest.com/pin/116882552818460276/
- http://www.listal.com/list/keira-knightley-world-gifs
- https://giphy.com/gifs/love-girl-flowers-lb0whDfCuSrg4
Cuuuudo❤❤❤❤ Idealne umilenie trwającego już roku szkolnego 😂
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, jak zawsze. Codziennie wpadam żeby zobaczyć czy jest nowy (wyświetlenia wbijam), ale jestem cierpliwą osobą, więc nie przeszkadza mi oczekiwanie. Sama piszę (co prawda na Wattpadzie), i rozumiem, że wena jest nieprzewidywalna i raz jest, a raz nie ma. Zaprosiłabym Cię do siebie, ale nie chce się tak chamsko reklamować, więc jeśli dostanę odpowiedź twierdzącą na chęć z Twojej strony na przeczytanie mojego ficka to jakoś ten link Ci podeślę
OdpowiedzUsuń