-James! Poczekaj, no proszę!
Zwolnił kroku i pozwolił się dogonić. Wzięłam jego dłoń i wplotłam w nią swoje palce.
-Nie chcę rozmawiać. - powiedział cicho. Pokiwałam głową i poszliśmy w stronę zamku.
Obserwowałam, jak pakował się do kufra. Nie powiedział nawet słowa, ale nie dało się nie zauważyć, że myśli go gryzły. Martwił się, to jasne. Zauważyłam, że zdjęcie, które miał zrobione z Dorcas spakował na samym końcu, uważając, żeby nic się z nim nie stało.
W końcu, kiedy klapa kufra była zamknięta, miotła leżała na wierzchu przywiązana rzemieniem, a futerał z gitarą opierał się bezpiecznie o ścianę koło drzwi, James spojrzał się na mnie zmęczonymi oczami.
-Będzie z nią dobrze, jestem pewna - powiedziałam. Wyciągnęłam ręce w jego stronę i przyciągnęłam go, żeby usiadł koło mnie.
-Nie chcę wracać do zwykłego życia - mruknęłam, opierając głowę na jego ramieniu.
-Ja też nie.
-To może jeszcze nie wracajmy.
-Nie możemy zostać. Dumbledore...
-Wiem, ale nie wracajmy do Londynu. Jeszcze nie jutro. - powiedziałam i spojrzałam się na niego błagalnie.
-Myślisz, że uprowadzisz mnie tą słodką minką? - zaśmiał się, a ja uznałam to za dobry znak.
-Tak, właśnie tak myślę.
-No to masz rację.
Roześmiałam się i mocno go przytuliłam.
-No to gdzie pojedziemy?
-Morze - powiedziałam stanowczo. Zdecydowanie potrzebowałam już zwykłych wakacji, na plaży, z opalaniem i małym domkiem w jakiejś leśnej głuszy.
-Teleportacja?
-Nieee - jęknęłam - nie możemy tak normalnie? Pociągiem?
-Możemy możemy.
Uśmiechnęłam się do niego i cmoknęłam go w policzek. Nie każdy czarodziej zgodziłby się na mugolski wyjazd na wakacje. James Potter był naprawdę cudownym chłopakiem.
***
Jak zaplanowaliśmy, tak wyszło. Ekspres z Hogwartu przyjechał do Londynu późnym popołudniem. Pożegnaliśmy się z całą resztą, wycałowaliśmy ich, złożyliśmy honorowe obietnice, że niedługo się zobaczymy i poszliśmy w swoją stronę.
Jakoś znaleźliśmy kasy biletowe na King Cross.
-Pociąg odchodzi za godzinę z peronu trzeciego. Oto bilety. - powiedziała pani w okienku, wręczając mi dwa bilety i resztę w mugolskich pieniądzach. Zmierzyła osądzającym wzrokiem nasze kufry i krzyknęła "Następny!"
-O co jej chodziło? - zapytał James, przyglądając się swojemu kufrowi, jakby zastanawiał się, co zrobił nie tak.
-Nie przejmuj się. Po prostu dla mugoli nasze kufry są trochę... niedzisiejsze.
James wzruszył ramionami i powlekliśmy się na peron numer trzy.
Przycupnęłam na niskim murku i oparłam się o kufer. Jeszcze ponad czterdzieści minut czekania. James usiadł na gołym betonie naprzeciwko mnie i z nieodgadnioną miną przyglądał się mojej twarzy.
-Jak to jest, że mnie już nie nienawidzisz? - zapytał po paru minutach, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam się na niego zdziwiona.
-Nigdy cię nie nienawidziłam - odparłam całkiem szczerze, ale on wydawał się nieugięty.
-Mówię zupełnie poważnie, Potter. Kiedyś owszem byłeś irytującym, zadufanym w sobie, egoistycznym playboyem, który według mnie nie miał powodu, żeby popadać w aż takie samouwielbienie, ale cię nigdy nie nienawidziłam.
-Wielkie dzięki, idealne podsumowanie mojej osoby.
-Nic nie poradzę, że cię tak kiedyś odbierałam. Zresztą nie dałeś mi powodu, żeby myśleć, że jest inaczej.
-Nie zastanawiało cię nigdy, po co to wszystko robiłem? Po co tyle się za tobą nalatałem?
-Zastanawiało. Ale chyba ciągle byłam pewna, że po prostu postawiłeś sobie za punkt honoru mieć na swoim koncie taką osobę jak ja. Czyli dla odmiany jakieś wyzwanie, a nie jedną z tych, które na jedno pstryknięcie palcami wskoczyłyby ci do łóżka.
-No faktycznie, trzeba było tu trochę więcej niż pstryknięcie palcami - powiedział, uśmiechając się lubieżnie. Zarumieniłam się ogniście.
-Mam zasady. To nic złego.
-Naprawdę odbierałaś mnie tak źle? - zapytał po chwili drążąc temat.
-No cóż... tak. - powiedziałam, a on się zachmurzył.
-To znaczy widziałam, że czasami potrafiłeś być naprawdę w porządku. Dla Dorcas na przykład. Dla niej zawsze byłeś cudowny. Albo dla chłopaków, byłeś prawdziwym przyjacielem. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może mieć w sobie aż tak różne dwie natury.
Wzięłam go za rękę, żeby go pocieszyć.
-Jakoś ja zawsze widziałem, że byłaś tym, czego szukam. - odparł po chwili milczenia.
Uśmiechnęłam się skrępowana jego spojrzeniem. Było takie intensywne. Niczym promienie rentgena prześwietlało mnie na wylot.
Wolną rękę wplotłam w jego włosy i zaczęłam bawić się jego niesfornymi czarnymi kosmykami.
-Jakbyś dopiero co zsiadł z miotły - szepnęłam do siebie.
-Hm?
-Nie nic. Tylko... cieszę się, że się znaleźliśmy.
James:
Nie rozmawialiśmy wiele. Właściwie już od dawna nie potrzebowaliśmy słów, żeby odnaleźć sens tego, co mieliśmy na myśli. To trochę tak, jakbyśmy już wyczerpali nasz zapas słów i emocji w trakcie naszych licznych kłótni i teraz już tego nie potrzebowaliśmy. Mi wystarczało, że czułem ją przy sobie. Jej obecność to było wszystko, czego potrzebowałem do życia. Trzymałem ją za rękę, czułem jej zapach, jej bliskość i już wiedziałem, że ja sam na pewno istnieję.
W pociągu zasnęła tak szybko. Zwinęła się w kłębek, położyła mi głowę na kolanach i osunęła się w objęcia Morfeusza. Przez chwilę jeszcze rozkoszowałem się tym, że mam ją przy sobie. Dotykałem jej włosów, obserwowałem uśpioną twarz, która wyglądała tak niewinnie, jakby nie była w stanie nigdy skrzywdzić jakiejś żywej istoty. Potem jednak i moja głowa opadła, a oczy mi się zamknęły.
James wzruszył ramionami i powlekliśmy się na peron numer trzy.
Przycupnęłam na niskim murku i oparłam się o kufer. Jeszcze ponad czterdzieści minut czekania. James usiadł na gołym betonie naprzeciwko mnie i z nieodgadnioną miną przyglądał się mojej twarzy.
-Jak to jest, że mnie już nie nienawidzisz? - zapytał po paru minutach, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam się na niego zdziwiona.
-Nigdy cię nie nienawidziłam - odparłam całkiem szczerze, ale on wydawał się nieugięty.
-Mówię zupełnie poważnie, Potter. Kiedyś owszem byłeś irytującym, zadufanym w sobie, egoistycznym playboyem, który według mnie nie miał powodu, żeby popadać w aż takie samouwielbienie, ale cię nigdy nie nienawidziłam.
-Wielkie dzięki, idealne podsumowanie mojej osoby.
-Nic nie poradzę, że cię tak kiedyś odbierałam. Zresztą nie dałeś mi powodu, żeby myśleć, że jest inaczej.
-Nie zastanawiało cię nigdy, po co to wszystko robiłem? Po co tyle się za tobą nalatałem?
-Zastanawiało. Ale chyba ciągle byłam pewna, że po prostu postawiłeś sobie za punkt honoru mieć na swoim koncie taką osobę jak ja. Czyli dla odmiany jakieś wyzwanie, a nie jedną z tych, które na jedno pstryknięcie palcami wskoczyłyby ci do łóżka.
-No faktycznie, trzeba było tu trochę więcej niż pstryknięcie palcami - powiedział, uśmiechając się lubieżnie. Zarumieniłam się ogniście.
-Mam zasady. To nic złego.
-Naprawdę odbierałaś mnie tak źle? - zapytał po chwili drążąc temat.
-No cóż... tak. - powiedziałam, a on się zachmurzył.
-To znaczy widziałam, że czasami potrafiłeś być naprawdę w porządku. Dla Dorcas na przykład. Dla niej zawsze byłeś cudowny. Albo dla chłopaków, byłeś prawdziwym przyjacielem. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może mieć w sobie aż tak różne dwie natury.
Wzięłam go za rękę, żeby go pocieszyć.
-Jakoś ja zawsze widziałem, że byłaś tym, czego szukam. - odparł po chwili milczenia.
Uśmiechnęłam się skrępowana jego spojrzeniem. Było takie intensywne. Niczym promienie rentgena prześwietlało mnie na wylot.
Wolną rękę wplotłam w jego włosy i zaczęłam bawić się jego niesfornymi czarnymi kosmykami.
-Jakbyś dopiero co zsiadł z miotły - szepnęłam do siebie.
-Hm?
-Nie nic. Tylko... cieszę się, że się znaleźliśmy.
James:
Nie rozmawialiśmy wiele. Właściwie już od dawna nie potrzebowaliśmy słów, żeby odnaleźć sens tego, co mieliśmy na myśli. To trochę tak, jakbyśmy już wyczerpali nasz zapas słów i emocji w trakcie naszych licznych kłótni i teraz już tego nie potrzebowaliśmy. Mi wystarczało, że czułem ją przy sobie. Jej obecność to było wszystko, czego potrzebowałem do życia. Trzymałem ją za rękę, czułem jej zapach, jej bliskość i już wiedziałem, że ja sam na pewno istnieję.
W pociągu zasnęła tak szybko. Zwinęła się w kłębek, położyła mi głowę na kolanach i osunęła się w objęcia Morfeusza. Przez chwilę jeszcze rozkoszowałem się tym, że mam ją przy sobie. Dotykałem jej włosów, obserwowałem uśpioną twarz, która wyglądała tak niewinnie, jakby nie była w stanie nigdy skrzywdzić jakiejś żywej istoty. Potem jednak i moja głowa opadła, a oczy mi się zamknęły.
***
Obudził mnie głośny gwizd i skrzypienie hamujących kół. Świtało. Cieniutka kreseczka jaskrawopomarańczowego światła zarysowała się na bladym niebie. Za oknem pojawiła się maleńka stacja kolejowa z obdrapanymi tablicami rozkładowymi i dużym napisem, który chyba był naszą stacją docelową. Wyciągnąłem z kieszeni bilet, żeby się upewnić. Tak, to była nasza stacja. Jechaliśmy więc całe sześć godzin, z czego znakomitą większość przespaliśmy. Lily nadal spała.
Pochyliłem się nad nią i delikatnie dmuchnąłem na jej twarz. Zmarszczyła brwi, ale nadal się nie obudziła. Zniżyłem się jeszcze bardziej i pocałowałem ją lekko w skroń, a potem w policzek.
-Mmmmm - zamruczała niezadowolona zachrypniętym głosem - ...drapiesz.
-Budzimy się, śpiąca królewno - zanuciłem jej do ucha i w końcu otworzyła oczy.
Powoli wyprostowała się i jęknęła głośno.
-Merlinie, mój kark.
-To chyba nasza stacja - powiedziałem, żeby zwrócić jej uwagę na to, gdzie byliśmy.
-Rzeczywiście - wstała, przeciągnęła się jak leniwa kotka i uchyliła okno. Do przedziału wpadł orzeźwiający wiatr, przynosząc ze sobą zapach morza.
-Musieliśmy być bardzo zmęczeni - stwierdziła, przechadzając się po wąskim przejściu między fotelami, rozciągając mięśnie szyi.
Ściągnęliśmy kufry na podłogę i poszliśmy do wyjścia. Poza nami nikt z pociągu nie wysiadł. Wyglądało na to, że rzeczywiście trafiliśmy na sam koniec świata.
Stacja kolejowa była podupadła i wychodziła na wąską polną ścieżkę. Nie widząc specjalnego wyboru, ruszyliśmy nią, wyjmując mugolską mapę.
Dałem Lily jedną z moich kanapek i pozwoliłem się prowadzić, bo sam nie za bardzo rozumiałem, jak ta cała mapa działała. Była bardzo niejasna i czułem się niezmiernie dumny, że Mapa Huncwotów, którą w końcu rysowałem wydawała się dużo lepsza.
-To chyba już za rogiem - powiedziała Evans i rzeczywiście, kiedy ścieżka skręciła, naszym oczom ukazało się zalesione pole z kilkoma drewnianymi domkami do wynajęcia.
Nie wyglądało to na specjalnie dochodowy interes, wszystko było tam bardzo stare i omszałe, ale szczerze powiedziawszy nawet przypadło mi do gustu.
Zdecydowanie można było w takim miejscu odpocząć od zgiełku panującego w Hogwarcie i w Londynie.
Kiedy weszliśmy przez bramę, powitała nas przyjaźnie wyglądająca kobieta w średnim wieku. Nosiła robocze ubranie, a na rękach miała rękawice uwalane ziemią.
-Wybaczcie mi - powiedziała, ściągając rękawicę, a w jej głosie dało się wyczuć południową nutę.
Uścisnęła nam dłonie i odgarniając siwe włosy ze zmęczonej twarzy, wyjaśniła:
-Właśnie staram się doprowadzić ogród do jako takiego ładu. Naturalnie, wasz domek jest już gotowy. Chodźcie za mną.
Ruszyliśmy, ciągnąc nasze kufry po ubitej leśnej drodze.
-To tutaj.
Stanęliśmy przed domkiem ze spadzistym dachem, który sięgał prawie do samej ziemi. Dookoła rosły wysokie świerki i jodły, na najbliższych drzewach wisiał hamak, a na małym tarasie na sznurkach suszyły się poszewki na pościel. Kobieta wyciągnęła z fartucha kluczyk i otworzyła nam drzwi.
-Zapraszam. Oto klucz. Świeżo wyprałam dla was pościel, powinna być już sucha. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z pobytu. - odrzekła dziarsko i wróciła do swoich spraw.
Lily z zaciekawieniem zajrzała do środka, a ja za nią.
Wnętrze składało się z dużego pokoju, pełniącego jednocześnie funkcję salonu i sypialni z wypolerowaną do czysta podłogą i staroświeckimi meblami. Dalej była kuchnia, łazienka i jeszcze jeden mały pokój, w którym mieściło się tylko łóżko. Wszystko było dość stare, ale też zadziwiająco schludne i czyste.
-Jest tu dokładnie tak, jak na wakacjach z moimi rodzicami. Oni uwielbiają jeździć w takie miejsca! - powiedziała Lily, obchodząc wszystko z uśmiechem.
Kiedy przeniosła wzrok na mnie, jej uśmiech trochę zbladł. Nie! Proszę, uśmiechnij się....
-Jesteś zadowolony? - zapytała nieśmiało, jakby bała się, że powiem, że ja jeżdżę tylko i wyłącznie do pięciogwiazdkowych hoteli i moja noga nie postanie dłużej w miejscu takim jak to.
-No wiesz, kurort to to nie jest. - powiedziałem, a Lily struchlała.
Roześmiałem się głośno.
-Nie rób takiej miny, żartuję sobie tylko! Bardzo mi się podoba. Jest tak... spokojnie.
Evans rozchmurzyła się i podeszła do mnie, żeby mnie pocałować.
***
-James, napisałeś kiedyś dla mnie piosenkę? - zapytała Lily.
Poszliśmy na długi spacer w stronę morza. Szliśmy długo w ciszy, tylko trzymając się za ręce. W końcu Lily zapragnęła się odezwać.
-Oczywiście.
-Zaśpiewałbyś mi?
-Nie mam gitary.
-To jak wrócimy do domku.
-Jest ich kilka.
-Uuuu aż kilka... chyba jestem twoją muzą.
-Nie schlebiaj sobie.
-I tak znam prawdę, Potter. Musisz mi zaśpiewać.
-No nie wiem...
-Proooszę! Wybierz którąś.
-Nie wiem którą.
-Ja wiem! Jednak pamiętam. Kiedyś w Hogwarcie powiedziałeś mi, że napisałeś coś o mnie. A już wiem... nazywała się "Suka w mundurku". Pamiętam, jak mi to powiedziałeś.
-A tak. Była taka.
-Chcę ją usłyszeć.
-Evans, to stare czasy.
-E tam, jeszcze nie takie stare. Kiedy jeszcze się nie lubiliśmy.
-Ja cię nigdy nie lubiłem.
-A no tak.
***
-Słyszysz morze? To chyba już tutaj!
-Przecież ta ścieżka się urywa...
-Chyba klif.
-Jak niby mamy zejść na dół?
-Evans, nie marudź. Accio, miotła!
-Ugh, wiesz, że nie lubię latać...
-Przecież ta ścieżka się urywa...
-Chyba klif.
-Jak niby mamy zejść na dół?
-Evans, nie marudź. Accio, miotła!
-Ugh, wiesz, że nie lubię latać...
***
Było zdecydowanie za zimno na kąpiel, czy opalanie. Lily skwitowała to niezadowoloną miną, jakby to była moja wina.
-Nie krzyw się tak, bo ci zostanie.
-Ale jesteś miły. Chyba za dużo czasu spędzasz z Syriuszem.
Zaśmiałem się. Może rzeczywiście była to prawda. Bo Łapa był z reguły czarujący i szarmancki. Miał nienaganne maniery i urok osobisty, któremu każdy niezależnie od płci ulegał. Widać było po nim, jakąś taką wrodzoną szlachetność. Był niezwykle popularny i niezależnie czy ktoś go lubił, czy nie, to chciał, żeby Syriusz lubił jego. Uzależniał. Ale nie bez przyczyny na początku padło "z reguły". Bo, jak wiadomo, od każdej reguły musiał być wyjątek. Łatwo się domyślić, kto był tym wyjątkiem. W tym pojedynczym przypadku Black świadomie lub nie zrzucał z siebie obowiązek zachowywania arystokratycznych manier i czaru, którym wszystkich dookoła uwodził. Pogodziłem się już z tym, że dwoje moich najlepszych przyjaciół działało na siebie jak coś radioaktywnego. Jednocześnie przyciągali się jak dwa magnesy, ale gdy tylko się do siebie zbliżali trawiła ich śmiertelna trucizna.
Zastanawiałem się, kiedy to się tak skomplikowało. Przecież kiedyś chyba tak nie było. Dorcas poznała Syriusza wtedy co ja. W pociągu. Razem jechaliśmy w jednym przedziale, podekscytowani rozmawialiśmy o Hogwarcie i snuliśmy wielkie plany, kiedy drzwi rozsunęły się i stanął w nich Łapa.
-O czym tak rozmyślasz? - usłyszałem głos Lily tak nagle, że aż się wzdrygnąłem. Zupełnie zapomniałem o tym, gdzie byłem.
-Myślałaś kiedyś o tym, kiedy Łapa i Dor się tak... kiedy to wszystko stało się takie trudne?
-Wielokrotnie.
-I co? Wymyśliłaś coś?
Lily pokręciła głową.
-Zawsze wydawało mi się, że wiem o Dor wszystko. Ale jednak tej sprawy nigdy nie mogłam rozgryźć.
-Być może oni sami nie wiedzą.
-Gdzie lecimy? - zapytała Lily, zmieniając temat.
-Proszę, proszę. Czyżby ktoś tu polubił latać?
-Polubić to za dużo powiedziane. No ale jednak z tobą czuję się dziesięć razy lepiej niż sama na miotle.
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Mocno odbiłem się od ziemi i poszybowałem z nią daleko nad falujące morze. Opuściłem drążek miotły i zbliżyłem się do niespokojnej wody.
Lily wychyliła się i dotknęła fal dłonią. Jej rude włosy zatańczyły na wietrze.
-Nie krzyw się tak, bo ci zostanie.
-Ale jesteś miły. Chyba za dużo czasu spędzasz z Syriuszem.
Zaśmiałem się. Może rzeczywiście była to prawda. Bo Łapa był z reguły czarujący i szarmancki. Miał nienaganne maniery i urok osobisty, któremu każdy niezależnie od płci ulegał. Widać było po nim, jakąś taką wrodzoną szlachetność. Był niezwykle popularny i niezależnie czy ktoś go lubił, czy nie, to chciał, żeby Syriusz lubił jego. Uzależniał. Ale nie bez przyczyny na początku padło "z reguły". Bo, jak wiadomo, od każdej reguły musiał być wyjątek. Łatwo się domyślić, kto był tym wyjątkiem. W tym pojedynczym przypadku Black świadomie lub nie zrzucał z siebie obowiązek zachowywania arystokratycznych manier i czaru, którym wszystkich dookoła uwodził. Pogodziłem się już z tym, że dwoje moich najlepszych przyjaciół działało na siebie jak coś radioaktywnego. Jednocześnie przyciągali się jak dwa magnesy, ale gdy tylko się do siebie zbliżali trawiła ich śmiertelna trucizna.
Zastanawiałem się, kiedy to się tak skomplikowało. Przecież kiedyś chyba tak nie było. Dorcas poznała Syriusza wtedy co ja. W pociągu. Razem jechaliśmy w jednym przedziale, podekscytowani rozmawialiśmy o Hogwarcie i snuliśmy wielkie plany, kiedy drzwi rozsunęły się i stanął w nich Łapa.
-O czym tak rozmyślasz? - usłyszałem głos Lily tak nagle, że aż się wzdrygnąłem. Zupełnie zapomniałem o tym, gdzie byłem.
-Myślałaś kiedyś o tym, kiedy Łapa i Dor się tak... kiedy to wszystko stało się takie trudne?
-Wielokrotnie.
-I co? Wymyśliłaś coś?
Lily pokręciła głową.
-Zawsze wydawało mi się, że wiem o Dor wszystko. Ale jednak tej sprawy nigdy nie mogłam rozgryźć.
-Być może oni sami nie wiedzą.
-Gdzie lecimy? - zapytała Lily, zmieniając temat.
-Proszę, proszę. Czyżby ktoś tu polubił latać?
-Polubić to za dużo powiedziane. No ale jednak z tobą czuję się dziesięć razy lepiej niż sama na miotle.
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Mocno odbiłem się od ziemi i poszybowałem z nią daleko nad falujące morze. Opuściłem drążek miotły i zbliżyłem się do niespokojnej wody.
Lily wychyliła się i dotknęła fal dłonią. Jej rude włosy zatańczyły na wietrze.
Lily:
Mijał czas. Dni były ciepłe, błogie, owiane w sielską otoczkę możliwości zrobienia wszystkiego i nie robienia niczego. Noce dzikie, senne, magiczne. Z Jamesem Potterem jeszcze ani razu nie wpadłam w rutynę. Zawsze było coś nowego, nawet jeśli czymś nowym okazywał się uśmiech lub spojrzenie. Mogliśmy nie robić absolutnie nic, leżąc przez cały dzień w łóżku, a ja i tak czułam, że takiej drugiej chwili nie było i nie będzie. Wręcz z podekscytowaniem czekałam na to, co stanie się za chwilę. Gdy tym czymś okazywał się delikatny pocałunek lub leniwy dotyk, serce biło mi mocniej, a umysł i ciało rozpływały się w oczekiwaniu na jeszcze.
Byłam szczęśliwa. Bardzo. Szczęśliwa jak jeszcze nigdy wcześniej.
Zamknęłam oczy i przesłoniłam twarz ręką. W tym szczęściu mogłam zasnąć, mogłam zapomnieć o wojnie i zatrzymać się w czasie i przestrzeni. Przeczekać burzę.
W dłoni ściskałam kilka gałązek białych polnych kwiatów. Powietrze pachniało latem. Chciałam usnąć.
Mijał czas. Dni były ciepłe, błogie, owiane w sielską otoczkę możliwości zrobienia wszystkiego i nie robienia niczego. Noce dzikie, senne, magiczne. Z Jamesem Potterem jeszcze ani razu nie wpadłam w rutynę. Zawsze było coś nowego, nawet jeśli czymś nowym okazywał się uśmiech lub spojrzenie. Mogliśmy nie robić absolutnie nic, leżąc przez cały dzień w łóżku, a ja i tak czułam, że takiej drugiej chwili nie było i nie będzie. Wręcz z podekscytowaniem czekałam na to, co stanie się za chwilę. Gdy tym czymś okazywał się delikatny pocałunek lub leniwy dotyk, serce biło mi mocniej, a umysł i ciało rozpływały się w oczekiwaniu na jeszcze.
Byłam szczęśliwa. Bardzo. Szczęśliwa jak jeszcze nigdy wcześniej.
Zamknęłam oczy i przesłoniłam twarz ręką. W tym szczęściu mogłam zasnąć, mogłam zapomnieć o wojnie i zatrzymać się w czasie i przestrzeni. Przeczekać burzę.
W dłoni ściskałam kilka gałązek białych polnych kwiatów. Powietrze pachniało latem. Chciałam usnąć.
Poczułam jak ktoś kładzie się koło mnie.
-Śpisz? - miękki głos Jamesa odgonił ode mnie pierwsze wiązki snu.
Mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego.
-Chodź nad wodę - powiedział, a ja zmarszczyłam brwi, nie otwierając oczu.
-Nie mam siły.-Śpisz? - miękki głos Jamesa odgonił ode mnie pierwsze wiązki snu.
Mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego.
-Chodź nad wodę - powiedział, a ja zmarszczyłam brwi, nie otwierając oczu.
Długo nie słyszałam żadnego dźwięku, więc pomyślałam, że James już sobie poszedł. Zaczęłam znowu zasypiać. Oddech mi zwolnił, senny uśmiech wypłynął mi na twarz, kiedy poczułam jak obejmują mnie objęcia snu, aż tu nagle...
-Aaaa! - krzyknęłam brutalnie wyrwana ze snu, gdy coś poderwało mnie gwałtownie do góry.
-Co ty robisz?! - wrzasnęłam na James'a, który uśmiechał się beztrosko, trzymając mnie na rękach.
-Jeśli nie masz siły, to nie ma sprawy. Ja mam siłę za nas dwoje, księżniczko.
-Wątpię, jestem dużo cięższa niż myślisz.
Objęłam go ramionami, żeby nie spaść.
-Lily, chciałbym ci coś powiedzieć. To chyba już najwyższy czas.
Zamarłam. To brzmiało poważnie. Cała się spięłam.
-A właściwie coś pokazać.
Postawił mnie na ziemi. Odsunął się o krok i wyjął różdżkę.
-Co robisz? - zapytałam, ale on wyciągnął rękę, jakby mówiąc "poczekaj".
Przymknął oczy, odetchnął głęboko i... zamienił się w ogromnego jelenia.
Krzyknęłam i cofnęłam się o dwa kroki w tył. Potknęłam się i upadłam na pupę.
Jeleń zbliżył się do mnie i pochylił głowę, obserwując mnie swoimi ciemnymi oczami. Były to oczy Jamesa. Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam ciepłego pyska. Przymknął oczy, jakby sprawiało mu to niewyobrażalną przyjemność.
-James - szepnęłam.
Podniosłam się, a jeleń zgiął przednie nogi, jakby chciał, żebym na niego wsiadła.
-Nawet nie wiesz, jak dziwnie się czuję - mruknęłam pod nosem, ale przerzuciłam nogę na drugą stronę i usiadłam, obejmując go za szyję.
Jak na komendę jeleń wyprostował się i galopem ruszył w stronę, z której dochodził szum fal.
Na plaży pędziliśmy, on rozbryzgiwał wodę kopytami. W końcu jeleń stanął i pozwolił mi zejść. Z powrotem przemienił się w James'a.
-Co myślisz?
-Jesteś animagiem!
-Nie da się tego nie zauważyć - zaśmiał się.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Wiedzą tylko Huncwoci. Dorcas dowiedziała się przypadkiem rok temu.
-Ale... - nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę szukałam słów, ale potem już tylko się roześmiałam.
Przytuliłam się do niego mocno.
-To niesamowite.
***
-Wracamy? - zapytał. Zapadł już zmrok i robiło się chłodno.
-Jeszcze chwilkę - powiedziałam jak mała dziewczynka, zakopując bose stopy w piasku.
-Myślisz, że Dorcas jest bezpieczna? - obserwował, jak na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Doskonale wiedziałam, że to go martwiło. Widziałam, jak czasami zawieszał się, myśląc nad czymś intensywnie i domyślałam się, że właśnie nad tym.
-Tak, Dumbledore na pewno ją zabezpieczył. - powiedziałam zdecydowanie.
-Nie wiemy, gdzie jest, ani co się z nią dzieje. Czym to się różni od tego, gdy została porwana? Nigdy nie będziemy wiedzieć, czy nie stało się coś złego.
-Oczywiście, że się różni! Wierzę, że w jednej z kwater zakonu jest absolutnie bezpieczna.
-Raczej chcesz w to wierzyć.
Nie powiem, zabolało mnie to. Mówił jakbym była naiwnym dzieckiem.
Nic mu na to nie odpowiedziałam. Wstałam, otrzepując się z piasku i ruszyłam w stronę morza.
Wiał mocny wiatr. Fale podpełzały do moich stóp i wycofywały się. Hipnotyzowało mnie to. Woda była lodowata.
Zdjęłam sweter i rzuciłam go na piasek. Następna poleciała koszulka i jeansy. Usłyszałam zdziwione wołanie Jamesa, żebym wracała, ale puściłam to mimo uszu. Było mi naprawdę zimno, jednak moim planem nie było się zatrzymać. Chciałam wejść dalej. Ściągnęłam bieliznę i rzuciłam ją za siebie przez ramię.
Wbiegłam do morza. Poczułam jakby miliony małych szpileczek wbiło mi się w całe ciało. Zaczęłam pływać, było po prostu cudownie!
-Lily!
Spojrzałam się w stronę brzegu. James biegł w moją stronę, też ściągając ubranie. Wpadł w wodę z rozbiegu i zaczął płynąć do mnie kraulem. Zaledwie kilka sekund później był już koło mnie.
-Ty mała wariatko - powiedział, kręcąc głową.
-Cudownie, prawda? - zapytałam, szczękając zębami.
James roześmiał się i przywarł do mnie wargami. Oplotłam nogami jego tors.
Naprawdę cudownie.
James:
Wschód słońca zaskoczył nas, gdy leżeliśmy na plaży, przytuleni, okryci kocem. Lily przytuliła policzek do mojej klatki piersiowej, a ja objąłem ją mocniej ramieniem.
-Musimy wrócić - szepnęła, a ja przymknąłem oczy, żeby odciąć się od tej nieprzyjemnej rzeczywistości. Spędziliśmy nad morzem cudowne dwa tygodnie, a ja czułem, że mógłbym zostać tam na zawsze.
-Nie mów tak - jęknąłem. Kiedy chciała coś jeszcze powiedzieć, zamknąłem jej usta zdecydowanym pocałunkiem.
-James - mruknęła między pocałunkami i położyła mi dłoń na mostku, żeby się odsunąć.
Sięgnęła ramieniem ponad mną i wzięła swoją koszulkę. Wciągnęła ją przez głowę i wstała.
Przeciągnęła się i rozejrzała się dookoła. Zatoka była piękna. Obserwowałem Lily z leniwym uśmiechem na ustach. Wyglądała przepięknie.
Wiatr zawiał, rozwiał jej włosy i obudził stado mew, które z krzykiem wzbiły się w powietrze.
Lily roześmiała się, kiedy ptaki okrążyły jej głowę, jakby była ich królową.
-Kochanie, wracaj do mnie - powiedziałem, głębokim głosem, ale ona nie dała się uwieźć. Spojrzała się na mnie cynicznie i jednym ruchem ściągnęła ze mnie koc.
-Ty mała wiedźmo! - zawołałem, zrywając się na równe nogi, żeby ją złapać. Lily z piskiem uciekała, ale ja byłem w końcu najlepszym szukającym w stuleciu.
Złapałem ją za łokieć i przyciągnąłem mocno do siebie.
-Kocham cię, rudzielcu, wiesz?
-Wiem, wiem.
-To jest moment, w którym mówisz "Ja też cię kocham, James".
-Skoro tak mówisz...
-Wredniejszej wiedźmy jeszcze nigdy nie spotkałem.
Lily zaśmiała się, ale za chwilę spoważniała i odparła:
-Ja też cię kocham, James.
-Wiem, wiem.
Znowu się zaśmiała.
-Potter, wykończysz mnie.
Pocałowałem ją w czubek nosa, rozluźniając objęcia.
-Wracamy?
-Wracamy.
Linki do zdjęć :
- http://album-huncwotow.blogspot.com/2013/03/32.html
- https://giphy.com/gifs/perfect-2008-aaron-johnson-NdwOScso7wbe0
- http://rebloggy.com/post/gif-ocean-sea-elle-fanning-ginger-and-rosa-this-is-my-favourite-scene-btw-there/43311925265
- https://pl.pinterest.com/pin/111112315795567462/
- https://pl.pinterest.com/pin/862720872365835301/
- https://www.stocksy.com/595964/young-girl-staring-up-at-birds-flying-above-her
Świetny rozdział 💓😏
OdpowiedzUsuń