To był ten dzień. Już myślałam, że to nigdy nie nastąpi, ale teraz się bałam. Randka. Niby nic, ale jednak coś. Przygryzłam dolną wargę i wzięłam głęboki oddech. Musiałam się uspokoić, za godzinę mieliśmy iść do Hogsmeade, a ja byłam w lesie z przygotowaniami. Ochlapałam twarz chłodną wodą i zacisnęłam dłonie na krawędzi umywalki. Luzik Mary, poradzisz sobie.
Aż podskoczyłam, kiedy rozległo się walenie do drzwi.
-No już już - zawołałam, wytarłam twarz ręcznikiem i otworzyłam drzwi.
-W końcu - westchnęła Al i zniknęła w łazience. Po chwili usłyszałyśmy szum wody i ulubioną piosenkę Alicji, którą od tygodnia codziennie wyśpiewywała pod prysznicem.
-Błagam, puśćmy coś, bo nie zniosę tego kolejny raz - jęknęła Lily i nastawiła gramofon. Zaraz potem do rytmu Heroes David'a Bowie zaczęłyśmy przygotowania.
-Nie zamierzam się za bardzo stroić - powiedziała Dorcas, przeglądając bluzki w szafie. - W końcu ledwo się znamy, nie wiem nawet gdzie idziemy.
-Rozmawialiście odkąd się z nim umówiłaś? - spytałam, wkładając sukienkę przez głowę.
-Nie - Dor uśmiechnęła się i dodała - może to i lepiej, będzie większa niespodzianka. A wy? Wiadomo gdzie wasi książęta was zabierają?
Lily pokręciła głową w zamyśleniu, a ja uśmiechnęłam się sama do siebie, szczęśliwa, że Remus uprzedził mnie co będziemy robić. Nie miało być to nic wielkiego, żadnych fajerwerków, co mi nawet odpowiadało, bo czułabym się jeszcze bardziej niezręcznie. A tak wszystko mogło iść naturalnie, tak jak zawsze.
-Chyba jestem gotowa - powiedziała Alicja, wychodząc z łazienki już kompletnie ubrana i umalowana. Wyglądała prześlicznie, w zwykłej czarnej spódniczce, gorsetowej bluzeczce bez ramiączek, z różową torebką i butami na obcasach. Nic szczególnego jak na Alicję, ale i tak bił od niej wdzięk i urok.
Uśmiechnęłam się do niej.
-Ślicznie wyglądasz.
Al rozpromieniła się na te słowa i usiadła na łóżku, obserwując nasze przygotowania.
-Może tak być? - zapytała Lily, okręcając się dookoła własnej osi. Nadal wyglądała jakby nie do końca była z nami myślami, ale nie było sensu wypytywać o co chodzi, to mógł być po prostu stres. Wszystkie pokiwałyśmy głowami, a Ali wyjęła ze swojej szkatułki z biżuterią białą kokardkę i przypięła ją do jej włosów.
-Teraz idealnie - odparła i z powrotem zajęła miejsce na łóżku.
-Dobra, co o tym myślicie? Ale szczerze. - Dorcas włożyła naszyjnik i spojrzała się na nas wyczekująco, robiąc nieprzekonaną minę. Kiedy powiedziała, że nie zakłada nic specjalnego, nie pomyślałam o bluzce z głębokim dekoltem i obcasach, które jeszcze bardziej wydłużały jej nogi, ale taka była Dorcas. Byłam pewna, że Trey padnie, jak ją zobaczy.
No i zostałam już tylko ja. Ściągnęłam sukienkę, to jednak nie był dobry pomysł. Skoro to było zwykłe spotkanie, mogłam ubrać się zwyczajnie. Bez obcasów, bez sukienki, tak chyba byłoby najlepiej. Wciągnęłam spódniczkę i bluzkę, zawiesiłam na szyi wisiorek, na głowę założyłam okulary i zasznurowałam trampki.
-Gotowa - powiedziałam, prostując się, a dziewczyny z uśmiechami pokiwały głowami.
-Ładnie ci, chociaż ja założyłabym co innego - odparła Ali uszczypliwie.
-Całe szczęście, że Remus umówił się ze mną. - powiedziałam, robiąc do niej minę.
Wszyscy razem poszliśmy drogą do Hogsmeade, przy wyjściu z zamku dołączył do nas Trey i dziewczyna Syriusza. Przez całą drogę szłam z Remusem z tyłu, wokół nas było dużo innych par zmierzających do wioski, reszta z naszej grupki szła zaledwie kilka metrów z przodu, więc jeszcze słyszeliśmy, o czym rozmawiali.
-Powiedziałam tej sprzedawczyni, że to jakaś pomyłka, żeby zwykła para szpilek kosztowała osiemdziesiąt galeonów, ale ona nie chciała nawet ze mną rozmawiać, całe szczęście, że tata kupił mi te buty, od razu było widać, że głupia z niej krowa. Już nigdy nie postawię nogi w tym butiku... - trajkotała Chloe, randka Syriusza. Nie wiedziałam jak to możliwe, że ci z przodu nie zwijają się ze śmiechu, ale chyba nikt na nią za bardzo nie zwracał uwagi, a Chloe, była święcie przekonana, że cały świat jej słucha.
Kolejną rzeczą, która mnie zdziwiła, a propos tej ciszy, był fakt, że dwoje największych papli i awanturników, jakich widział świat, szło cicho i po prostu się ignorowało. Syriusz szedł, patrząc się w ziemię, nie zwracając najmniejszej uwagi na gadaninę swojej partnerki, a Dorcas po drugie strony grupy, rozmawiała cicho z Trey'em, nie zaszczycając Black'a ani jednym spojrzeniem. Albo coś się stało, albo naprawdę sobie go odpuściła.
-O czym tak rozmyślasz? - zapytał nagle Remus.
-Nie wydaje ci się dziwne, że Dor i Syriusz są tak cicho? Zwykle kłócą się o wszystko, a teraz? Nic. - powiedziała w zadumie, ale zaraz dodałam - ale to chyba nie nasze zmartwienie.
Rem pokiwał głową z uśmiechem i wziął mnie pod rękę.
-Och uwielbiam tą piosenkę! - zawołała nagle Chloe, podskakując z radości, kiedy na placu rozbrzmiała nowa melodia. Na początku nie mogłam skojarzyć skąd ją znam, ale zastanawiałam się tylko chwilkę, bo nagle mnie olśniło. Spojrzałam się na Dorcas, zobaczyłam tą minę. Spojrzałam na Syriusza, ta sama mina. O kurcze, pomyślałam, uniosłam brwi i nie tylko moja, ale miny Alicji, Lily i chłopaków też zrobiły się pełne zakłopotania, po czym naraz wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
Wyglądało na to, że wszyscy pamiętamy wielką rozmowę Syriusza i Dorcas o muzyce.
Państwo Kłótliwi w wakacje wybrali się na festiwal muzyczny, nikt właściwie nie rozumiał skąd wzięła się ta nagła zażyłość między nimi, chociaż może to nieodpowiednie słowo. Akceptacja pasuje lepiej. Jednak faktem jest, że spędzili cały dzień i noc razem, a kiedy wrócili przez dwie doby rozmawiali o tym co się tam działo, co się podobało, a co nie i które zespoły zasługują na uwagę, a które wręcz przeciwnie. No i tu dochodzimy do tej piosenki. Podczas najbardziej burzliwej z rozmów oboje zgodnie doszli do wniosku, że ta jedna należy do gatunku, który całkowicie nadaje się do śmieci, bowiem niszczy, zabija i profanuje muzykę.
Myślałam, że teraz Dor i Black też się zaśmieją, albo chociaż uśmiechną, ale kiedy tylko się na siebie spojrzeli, Dor opuściła wzrok na swoje buty, a Syriusz spojrzał się na Chloe i powiedział:
-Rzeczywiście, fajnie brzmi.
I to na tyle z kontaktu dwojga największych znawców i krytyków sztuki. Wszyscy wyglądali na zdziwionych, nikt jednak nie odważył się nic powiedzieć. Bo o ile odpowiedź Syriusza była dziwaczna, to wymiana spojrzeń między nim a Dor, należała do największych zagadek czarodziejskiego świata, w które żadne z nas nie powinno się zagłębiać. Rzadko takie zdanie pada w naszym gronie, ale chyba tym razem wszyscy się zgodzą, że to po prostu ich sprawa.
Rozdzieliliśmy się na głównym placu w lekko niezręcznej atmosferze, pomachałam dziewczynom, kiedy odchodziły i zostałam sam na sam, jeśli nie liczyć setki anonimowych przechodniów, z Remusem.
-To co dalej? - zapytałam niepewnie.
-Może się przejdziemy? - powiedział, a kiedy kiwnęłam głową, chwycił mnie za rękę i teleportował się.
-Wow, nie spodziewałam się tego - powiedziałam, gdy morskie powietrze uderzyło mnie w nozdrza.
-Mówiłem, że będzie spacer, ale nie mówiłem gdzie. Tutaj przyjeżdżałem z rodzicami, kiedy byłem mały, zobaczysz, spodoba ci się.
Już mi się podobało. Poczułam się znowu jak na wakacjach, było to małe miasteczko nad morzem, z rynkiem, molo i maleńkimi sklepikami sprzedającymi watę cukrową i napoje.
Remus kupił dla nas lody i poszliśmy na molo. Wiatr rozwiewał mi włosy, czułam orzeźwiający, słony zapach, wszystkie problemy wydały mi się tak odległe i nieprawdziwe. Bo czy Śmierciożercy nawiedzają takie miejsca? Czy tutaj ktokolwiek martwi się szkołą, pracą domową, albo zastanawia się, co będzie robił po skończeniu ostatniej klasy?
-Nie - powiedziałam, nie zdając sobie sprawy, że zaczęłam myśleć na głos.
-Co?
-Och, nie nic, po prostu, to taki niesamowite.
-Mary - powiedział Remus, biorąc mnie za rękę - dziękuję, że się na to wszystko zgodziłaś.
-To ja dziękuję, że mnie zaprosiłeś - uśmiechnęłam się szeroko i oparłam głowę na jego ramieniu. W tej chwili, czując zapach jego perfum i miły w dotyku materiał jego marynarki pod policzkiem, nie potrzebowałam ani pocałunków, ani długich, szczerych rozmów i wyznań. Tak było dobrze.
Dorcas:
Trey zaprowadził mnie pod ratusz, gdzie z Zaklęciem Kameleona przemknęliśmy za plecami strażnika, pilnującego schodów na wierzę.
Zaczęliśmy biec po schodach na górę, a kiedy byliśmy na najwyższym piętrze i myślałam, że to już koniec on pociągnął mnie jeszcze w stronę drabinki, prowadzącej na dach.
Wyszliśmy przez klapę suficie, najpierw Trey, a potem ja. Pomógł mi usiąść na pochyłej powierzchni dachu i dopiero wtedy sam zajął miejsce koło mnie.
-Dobra, teraz zamknij oczy i nie otwieraj dopóki ci nie powiem.
Zrobiłam jak kazał, choć nie wiedziałam po co. Widok już i tak zapierał dech w piersiach.
-W porządku, możesz otworzyć - usłyszałam, a kiedy uchyliłam powieki, uderzył mnie niesamowity blask. To było... naprawdę brak mi słów.
Kto nie kocha zachodów słońca? Ale to było coś innego, jeszcze bardziej niezwykłego. Niebo jarzyło się barwami czerwieni, żółci, różu i granatu, słońce, jak wielka pomarańcza, znikało za czarną linią Zakazanego Lasu, odbijając się od dachów. Patrzyłam się na to jak zahipnotyzowana. Najpiękniejsza rzecz jaką widziałam w życiu.
Kolory powoli zaczęły znikać, a niebo utonęło w granacie. Noc była bezchmurna i gdy położyłam się na plecach na rozgrzanej dachówce, widziałam tyle gwiazd ile jeszcze nigdy w życiu.
-To było...
-Wiem - powiedział, obracając głowę w moją stronę.
-Czuję się, jakbym nie widząc tego, zmarnowała siedemnaście lat życia.
-Też się tak czułem, kiedy pierwszy raz tu przyszedłem. Przychodzę tu zawsze kiedy coś się dzieję. Wymykać się z zamku nie jest łatwo, ale warto ryzykować.
-Dziękuję - powiedziałam jedyną rzecz, która wydała mi się teraz wystarczająco wartościowa. Właśnie widziałam jak zmienia się świat, wszystko co wcześniej czułam i znałam wydało mi się takie małe.
Leżeliśmy tak długo jak się dało. Co jest lepszego do roboty od gapienia się w gwiazdy? Niestety trzeba było się zbierać. Doszły do nas głosy uczniów idących do Hogwart'u i chcąc nie chcąc musieliśmy iść. Zeszliśmy z wierzy i dołączyliśmy do tłumu, idącego drogą do zamku. Trey objął mnie ramieniem, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Spojrzałam się jeszcze raz w niebo. Takie samo jak zawsze, a jednak zupełnie inne. Jakbym odkryła jego tajemnicę.
James:
-Macie wszystko? - zapytałem, podchodząc do reszty Huncwotów w pokoju wspólnym. Syriusz skinął głową i wyciągnął z kieszeni marynarki papierową torebkę.
-Dobra, to wiecie co robić, jutro wieczorem, to ostatni dzwonek panowie.
-A co jak nie wypali? - zapytał Glizdogon podniesionym głosem. Syriusz kopnął go w kostkę.
-Ciszej, nikt nie może nic podejrzewać, zapomniałeś?
Peter skinął głową i powtórzył szeptem:
-A co jak nie wypali?
-Remus? - spojrzałem się na Lupina, a on uśmiechnął się przebiegle i powiedział:
-W razie czego mamy plan B.
O co chodzi? Już wyjaśniam. Razem z Huncwotami planowaliśmy wielkie zakończenie weekendu, wszystkim nam układało się pomyślnie, a kiedy każdy z nas był zadowolony, działy się złe rzeczy. Nasz huncwocki plan był idealny w swej prostocie, tak banalny, że już w pierwszej klasie na to wpadliśmy. Jednak nasze młode umysły były wtedy jeszcze zmotywowane do rzeczy większych. Nie żeby to się zmieniło. Co to to nie. Jednak ostatnia klasa dała nam tak mało czasu, że postanowiliśmy uciec się do gotowych rozwiązań. Ktoś mógłby pomyśleć, że Huncwoci obniżają poprzeczkę, jednak to jak bardzo był w błędzie, miało się dopiero okazać.
Rano obudziłem się z uśmiechem na ustach, nie dość, że mieliśmy nasz plan, to w nocy śniła mi się moja piękna rudowłosa Gryfonka. Zapowiadał się dobry dzień.
Cała niedziela upłynęła jak zawsze, zeszliśmy razem na śniadanie, Remus spędził czas z Mary w bibliotece, ja cały boży dzień latałem na miotle, Peter zaszył się w pokoju z paczką ulubionych słodyczy i książką do Eliksirów, a Syriusz na zmianę grał ze mną w Quidditch'a i powtarzał formuły zaklęć. Jednak kiedy przyszedł czas kolacji, wszyscy porzuciliśmy nasze sprawy i spotkaliśmy się w Pokoju Życzeń.
-Gotowi? - spytałem, a oni równo uśmiechnęli się, nie mogąc doczekać się jedynej rzeczy, która sprawiała nam tak nieopisaną przyjemność. Psikusy.
-To do dzieła - powiedział Syriusz i ruszyliśmy do wyjścia.
Kuchnia była jak zwykle przepełniona Skrzatami, krzątały się w zawrotnym tempie, zaraz miała zacząć się kolacja, więc trzeba się było uwijać. Tuż przed wejściem rzuciliśmy na siebie Zaklęcie Kameleona, nie chcieliśmy używać peleryny niewidki, jeszcze coś mogłoby się z nią stać.
Remus otworzył wieczko niewielkiej tabakierki i każdemu z nas na otwarte dłonie nasypał odrobinę czerwonego proszku.
-Oszczędnie, chłopcy, oszczędnie - powiedział, a my poszliśmy robić swoje. Nie minęło pięć minut, gdy każdy napój i każda potrawa były zaprawione naszej roboty magią w proszku.
-A teraz coś na osłodę - powiedział Glizdogon i wyciągnął z kieszeni spodni cztery okrągłe tabletki.
-No Peter, jeśli to tabletka gwałtu, to przysięgam... - zaśmiał się półgłosem Syriusz, a Glizdogon lekko się zaczerwienił i sam zażył szybko swoją.
Plan był wykonany, trzeba było się tylko wmieszać w tłum i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Weszliśmy do Wielkiej Sali, usiedliśmy przy stole, zajęliśmy się jedzeniem i rozmową z Gryfonami. Byliśmy mistrzami w udawaniu, że nic się nie dzieje, No cóż, praktyka czyni mistrza, prawda?
Zajęło może cztery minuty zanim czar zaczął działać. Co najlepsze, zaczęło się przy stole nauczycielskim. I to od samej McGonagall! A masz, wiedźmo!
-O Merlinie, patrzcie! - zawołał jakiś pierwszoroczniak, wskazując na nią palcem. Cała sala ryknęła śmiechem, kiedy zobaczyli jak wygląda najgorsza wizja samej siebie szanowanej profesor Minewry.
Ich radość nie potrwała długo, bo zaraz sami zaczęli się zmieniać. Niektórzy obrastali futrem, inni dostawali paskudnego trądziku, a jeszcze inni łysieli. Do wyboru do kolory. Przezabawne było oglądanie typowych księżniczek Hogwart'u z dziesięciocentymetrowymi włosami w nosie i wrednych ślizgonów, którzy marszczyli się, albo tyli do rozmiaru jak dwóch Vernonów Dursley'ów. Nie mogliśmy się powstrzymać, zaczęliśmy płakać ze śmiechu, Wielka Sala wyglądała jak zoo, albo jak cyrk dziwadeł. Wiedzieliśmy, że z tego numeru się nijak nie usprawiedliwimy, ale czego się nie robi dla śmiechu, prawda?
-Marsz do mojego gabinetu! - przez całą salę przebiegł ryk McGonagall, która ze zgniło zieloną brodą, patrzyła się na nas z dziką furią.
Wstaliśmy i poszliśmy za nią, ostatni raz zerkając przez ramię na ten komiczny widok.
-Co to ma znaczyć?! - zaczęła, miotając się po pokoju, co chwila potykając się o brodę, która nadal rosła i ciągnęła się za nią po ziemi.
-To co pani widzi pani profesor - powiedziałem, starając się nie uśmiechnąć.
-Kiedy to... zniknie? - zapytała drżącym z emocji głosem, zerkając ze strachem w lustro.
-A kto to wie?
-Panie Black! - krzyknęła na Syriusza, który wyglądał jakby przeżywał najlepszą noc w swoim życiu.
Lupin westchnął, jako jedyny zdołał się całkowicie opanować i powiedział:
-Pani profesor, my tylko staraliśmy się pokazać naszym drogim kolegom i koleżankom, że kompleksy są zupełnie bezpodstawne, zobaczyli jak bardzo źle mogą wyglądać, a więc jak już wrócą do swojej normalnej postaci, będą czuli się piękni jak nigdy wcześniej.
Pokiwałem głową z uznaniem, nieźle powiedziane.
-Kiedy? Kiedy to zniknie?
-Za godzinę, góra dwie - powiedziałem po namyśle.
-Co to za czary?
-Sekretne. - powiedział od razu Łapa.
-Chcę wiedzieć!
-Tajemnica służbowa, poważnie, pani profesor, żąda pani niemożliwego. - Syriusz spojrzał się na nią twardo.
-Czemu wasza czwórka wygląda normalnie?
-Pani profesor, błagam, ma nas pani za amatorów, oczywiście, że się zabezpieczyliśmy. Antidotum, piękna rzecz, nie testowana na zwierzętach, nieuczulająca. - zaśmiałem się.
-Szlaban! - wykrzyknęła, jakby chciała zrobić na nas jakiekolwiek wrażenie - od jutra do końca tygodnia trzy godziny dziennie i zero treningów Quidditch'a! Zawieszam drużynę Gryfindoru do końca tygodnia.
To było niesprawiedliwe! Rozumiem zawiesić mnie i Łapę, ale całą drużynę?! Moi chłopcy tego nie zniosą. Zwłaszcza, że teraz sami siedzieli w Wielkiej Sali z brodawkami na twarzach, nie wiedząc co ze sobą zrobić... biedaczyny. Ale nie było sensu się z nią kłócić. Powiedziałbym słowo i wydłużyła by nam siedzenie na ławce na cały miesiąc.
Wyszliśmy z jej gabinetu, nie chciało nam się już wchodzić do Wielkiej Sali, Irytek ciągle miał polewkę z uczniów, ale oni już wracali do siebie, nie było co oglądać.
Poszedłem pod prysznic, a kiedy wyszedłem zastałem całą resztę raczącą się whiskey zwycięstwa.
-Nalejcie mi - powiedziałem, a Syriusz posłusznie sięgną po butelkę, najpierw wlał mi trochę do szklanki, a potem sam napił się z gwinta.
-Ej, pamiętaj, że jutro lekcje. - powiedział Lupin. Łapa wzruszył ramionami, ale odstawił butelkę na stolik. Byłem w świetnym humorze, nawet szlaban nie potrafił zniszczyć radości z udanego dowcipu.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
-To chyba fani z gratulacjami - powiedział Remus.
-Otworzę - wstałem i podbiegłem do drzwi. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem Lily.
-Cześć - uśmiechnąłem się szeroko, już miałem szerzej otworzyć drzwi, ale ona pokręciła szybko głową.
-Posłuchaj, ja... ja chcę się przyjaźnić, nie chcę się umawiać. - powiedziała. Zmarszczyłem brwi.
-Jak to? Od kiedy?
-Po prostu... to jest moja decyzja, przepraszam. - powiedziała cicho, odwróciła się i odeszła.
-Nie, co zrobiłem... chodzi o tamto? To był tylko głupi żart! Lily! - złapałem ją za rękę, wyszarpnęła ją, nawet się nie odwróciła.
-Lily! - zawołałem, ale ona już zatrzasnęła drzwi od swojego pokoju.
Linki:
- https://pl.pinterest.com/pin/567453621779641833/
- https://pl.pinterest.com/pin/567453621779431610/
- https://pl.pinterest.com/pin/567453621779365103/
- https://pl.pinterest.com/pin/567453621779609639/
- http://tonsofgifs.tumblr.com/post/16659551218/andrew-garfield-gifs-pt-2
No bez jaj...
OdpowiedzUsuńTo chyba jakaś kpina. Proszę niech To nie będzie prawda Lily i James byli w cudownym związku od 7 klasy do końca życia więc proszę powiedz że to ktoś przebrany lub cokolwiek takiego. Tak się nie robi :'( oni mają być razem no... Teraz się roztrzygały problemy już innych