Ostatni dzień w Hogwarcie zawsze był przepełniony emocjami. W wierzy Gryffindoru było ogromne zamieszanie, wszystkim się przypominało, że coś zgubili, że wypadałoby pogodzić się z koleżanką, albo jak w przypadku Huncwotów, że należy zrobić ostatniego psikusa. Zachowywali się, jakby to był koniec świata, a to tylko koniec roku. Po wakacjach i tak tu wrócimy i wtedy to co zrobiliśmy dzisiaj nie będzie miało żadnego znaczenia.
-Lily! - dostałam w głowę od Alicji poduszką - słuchasz mnie?
-Co? Nie... muszę się przejść, chwilę mnie nie będzie - powiedziałam i wyszłam, nie zwracając na nie uwagi. Chciałam przez chwilę pobyć sama. Kochałam je bardziej niż siostry (porównywanie ich do Petunii było czymś niedorzecznym), ale teraz potrzebowałam ciszy. Nie wiedziałam czemu miałam poczucie, jakbym powinna coś zrobić, przecież sama krytykowałam tych wszystkich latających w kółko ludzi, próbujących pozamykać ostatnie szkolne sprawy.
Wyszłam na dwór. Błonia powoli okrywał zmrok, w pobliżu nie było nikogo.
Usiadłam na trawie twarzą w stronę zamku. Kochałam to miejsce, miało niepowtarzalną energię, było największą przygodą mojego życia. Jutro wrócę do domu, do rodziców i Petunii... nie wiedziałam czemu, ale bałam się tego. Nie chodziło o wojnę, Śmierciożerców, czy Lorda Voldemorta, bo niby czemu mieliby się mnie czepiać? Moja rodzina była całkowicie niemagiczna, a ja miałam dopiero szesnaście lat. Śmierciożercy nie mieli powodu, żeby czegoś ode mnie chcieć. Za rok, kiedy znowu tu wrócę, będzie to już ostatni raz. Zamknę swoją przygodę i ruszę w dorosłe życie, a Hogwart, który zawsze był moim drugim domem, zostanie w tyle.
-Lily? To ty? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam James'a. W ręku trzymał miotłę i łatwo było się domyślić, jak on żegnał się z Hogwart'em. Usiadł koło mnie i szczerze się uśmiechnął. Czułam jego wzrok na twarzy, nagle zdałam sobie sprawę, że po policzku płynie mi jedna samotna łza. Nie mogłam sobie wyobrazić gorszej chwili na płacz. Spuściłam głowę w dół, ukrywając twarz za włosami, ale nie łudziłam się nawet, że tego nie zobaczył.
-Wszystko okej? - zapytał.
-Tak - odparłam, a na widok jego powątpiewającego wyrazu twarzy dodałam - Naprawdę. Tak sobie tylko siedzę i myślę.
-O czym?
-Nawet nie wiem. Mogę cię o coś zapytać? - chciałam uniknąć wypytywania o mój smutek. James na szczęście zawsze potrafił wyczuć, kiedy po prostu nie należało zadawać pytań.
-No jasne.
-Przez sześć lat byłam dla ciebie okropna, dlaczego chcesz ze mną jeszcze rozmawiać? Dlaczego mnie nie nienawidzisz?
Chwilę milczał, jakby rozważając swoją odpowiedź, po czym powiedział:
-Po prostu nie ma sensu nienawidzić kogoś, kogo się kocha.
James:
Wróciłem do dormitorium, kiedy było już zupełnie ciemno, a na korytarzach zaczęły się patrole.
Kiedy wszedłem, Syriusz spojrzał się na mnie z podejrzliwym wyrazem twarzy.
-Czemu się tak cieszysz?
-Mam dobry dzień. - odparłem, podchodząc do kufra. Zaklęciem zapakowałem wszystkie rzeczy i zamknąłem wieko. Przyniosłem jeszcze moją miotłę i gitarę i byłem gotowy.
-Coś się stało, zanim wyszedłeś nie miałeś dobrego dnia. Byłeś wkurzony.
-Nie jesteście moimi rodzicami, nie muszę wam o wszystkim mówić.
-Rogaczu, ty chcesz nam powiedzieć. Zawsze wszystko wypaplasz.
-Wcale nie i nie powiem.
Syriusz, Remus i Glizdogon spojrzeli się na mnie, jakbym był chory umysłowo.
Prawda była taka, że nie umiałem długo utrzymać języka za zębami, no chyba że chodziło o coś serio poważnego. Byłem dobry w dotrzymywaniu obietnic, świetnym szukającym i czarodziejem, ale byłem gadatliwy, jeśli chodziło o błahe sprawy i oni o tym wiedzieli jak nikt inny.
Prawda była taka, że nie umiałem długo utrzymać języka za zębami, no chyba że chodziło o coś serio poważnego. Byłem dobry w dotrzymywaniu obietnic, świetnym szukającym i czarodziejem, ale byłem gadatliwy, jeśli chodziło o błahe sprawy i oni o tym wiedzieli jak nikt inny.
-Dobra. - skapitulowałem, a oni uśmiechnęli się z satysfakcją.
-Od dzisiaj możecie mi mówić James-chłopak-Lily-Potter.
Zapadła cisza, domyśliłem się, że pewnie zastanawiają się, czy ich nie wkręcam, albo co gorsza czy nie jestem chory umysłowo. W pewnym momencie milczenie przerwał Remus.
Zapadła cisza, domyśliłem się, że pewnie zastanawiają się, czy ich nie wkręcam, albo co gorsza czy nie jestem chory umysłowo. W pewnym momencie milczenie przerwał Remus.
-W końcu! - zawołał i z radości podskoczył na łóżku, wyrzucając ręce w górę.
Zaczęliśmy się z niego śmiać, a potem posypały się gratulacje.
Nagle drzwi otworzyły się z rozmachem, a ja zostałem powalony na łóżko i oślepiony przez burze blond włosów.
-Jamie! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!
-Dor, jestem zajęty, nie możesz mnie tak nagle obłapiać.
-Oj wiem, że jesteś zajęty, wiem. Nareszcie. - pozwoliła mi normalnie usiąść, ale jeszcze raz mnie uściskała.
-No Rogaczu, tego się nie spodziewałem. Powinniśmy to oblać. Całe szczęście, że nie zapakowałem tego zbyt głęboko. - powiedział Syriusz, wyciągną z kufra butelkę ognistej i rozdał wszystkim szklanki.
-To ja idę - powiedziała Dorcas, a on spojrzał się na nią z chytrym uśmiechem. Zaczyna się, przemknęło mi przez myśl i chyba nie tylko mi, bo już widziałem, jak Remus uniósł oczy ku niebu, a Peter nerwowo przygryzł wargę.
-No proszę, znalazła się wstrzemięźliwa. - zakpił Syriusz. Dor przewróciła oczami i odparowała:
-Po prostu nie zamierzam uczestniczyć w libacji alkoholowej i jutro obudzić się z kacem w obcym łóżku.
-Myślę, że ciebie nikt by w swoim łóżku nie chciał.
-To może i lepiej, znając ciebie, Black od razu zaraziłabym się jakąś chorobą weneryczną.
-Myślę, że ciebie nikt by w swoim łóżku nie chciał.
-To może i lepiej, znając ciebie, Black od razu zaraziłabym się jakąś chorobą weneryczną.
Syriusz już chciał jej coś odpowiedzieć, ale szybko zatkałem mu usta ręką i powiedziałem:
-Nie ma sprawy, Doruś, dobranoc.
-Dobranoc, Jamie - cmoknęła mnie w policzek, pokazała Łapie język i wyszła.
-Czemu wy zawsze musicie na siebie warczeć? - zapytałem, nie oczekując nawet odpowiedzi. Ich darcie kotów było już tak naturalne, że gdyby nagle skończyli, chyba cały świat czarodziejski doznałby strasznego wstrząsu. To nie zmieniało faktu, że wolałbym, żeby dwoje moich najlepszych przyjaciół nie skakało sobie do gardeł, jak tylko się zobaczą.
-Pijmy - powiedział sucho Wąchacz i odkręcił butelkę.
-Czemu wy zawsze musicie na siebie warczeć? - zapytałem, nie oczekując nawet odpowiedzi. Ich darcie kotów było już tak naturalne, że gdyby nagle skończyli, chyba cały świat czarodziejski doznałby strasznego wstrząsu. To nie zmieniało faktu, że wolałbym, żeby dwoje moich najlepszych przyjaciół nie skakało sobie do gardeł, jak tylko się zobaczą.
-Pijmy - powiedział sucho Wąchacz i odkręcił butelkę.
Syriusz:
Rano potrzebowaliśmy eliksiru na kaca, zwłaszcza ja i Rogacz, na szczęście zawsze byliśmy przygotowani. Nauczyciele nie mogli zobaczyć, że wczoraj piliśmy, w końcu została nam jeszcze jedna klasa w tej szkole. Za rok będziemy mogli popłynąć, ale jeszcze nie teraz. Zaspaliśmy na śniadanie, więc od razu sprowadziliśmy kufry do Sali Wejściowej i poszliśmy do powozów.
Dziewczyny spotkaliśmy dopiero w pociągu. Kiedy weszliśmy do ich przedziału, wszyscy czekali na to, co zrobią Lily i James, ale nie zawiedli nas, bo przywitali się pocałunkiem, jak przystało na parę. Co prawda Evans od razu zrobiła się czerwona, ale rudzi już tak chyba mają.
-To co, w przyszłym tygodniu morze? - zapytała Alicja, uśmiechając się szeroko do przyjaciółek. Dziewczyny pokiwały głowami, a Al powiedziała do mnie i reszty chłopaków:
-Przemyślałyśmy to i ostatecznie możecie do nas dołączyć.
Domyśliłem się, że nie obyło się bez marudzenia Meadowes, ale to już jej sprawa. Ja na pewno pojadę i wykorzystam jak najlepiej ten czas, żeby jej jeszcze bardziej osłodzić życie.
Uśmiechnąłem się do niej szelmowsko i poruszyłem brwiami, a ona zwęziła oczy do małych szparek, ale zanim ktokolwiek poza mną zdążył to zauważyć, ona już była uśmiechnięta.
Droga do Londynu szybko upłynęła, zanim się obejrzałem, zdejmowaliśmy kufry z półek i wychodziliśmy z wagonów na peron. W tłumie zobaczyłem rodziców James'a, którzy przyjechali po nas mugolskim samochodem, a kilka metrów od nich stali moi rodzice. Wyglądali jak dwie góry lodowe, ubrani w drogie czarne szaty, na palcach mieli połyskujące zielone kamienie z herbem Black'ów. Koło nich stali mój wuj z ciotką, czekali na swoje trzy córki, ale tego dnia do domu miały wrócić tylko dwie.
Z sąsiedniego przedziału wysiadała właśnie Andromeda, wyglądała na przestraszoną. Zobaczyła swoich rodziców i korzystając z tego, że oni jej nie zauważyli, szybko wmieszała się w tłum i zniknęła mi z oczu.
-Łapo, idziesz? - usłyszałem głos James'a i szybko poszedłem w jego stronę. Razem przywitaliśmy się z państwem Potter, a kiedy mieliśmy już przejść na King's Cross, ktoś dotknął mojego ramienia.
-Syriusz? - odwróciłem się, przede mną stała Dromeda, ściskając za rękę jakiegoś chłopaka.
-Zaraz do was przyjdę - powiedziałem do Potter'ów i odszedłem z nimi kawałek dalej.
-Gotowa? - uśmiechnąłem się do niej, a ona pokiwała pewnie głową.
-Chciałam ci podziękować, to wszystko dzięki tobie. Gdyby nie ty, Syriuszu, zostałabym żoną Mulciber'a, albo gorzej.
-Nasza rodzina zawsze miała inne poglądy, my się z tym po prostu nie zgadzaliśmy i tak to się musiało skończyć. Inaczej patrzymy się na ludzi, ale to nie jest nic złego. Myślę, że to jest ostatnia nadzieja dla Black'ów. - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się do mnie. Wyglądała na zdenerwowaną, co chwila zerkała na prawo i lewo, czy przypadkiem jej rodzice się nie zbliżają.
-Hej, będzie dobrze - chciałem jej dodać otuchy.
-Nie boisz się? - zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
-Nie. - powiedziałem, choć w głębi serca czułem, że to kłamstwo.
Uśmiechnęła się do mnie, to drobne oszustwo dało jej siłę i nadzieję, wiarę w to, że kiedyś i ona będzie tak szczęśliwa jak ja. Wątpliwości, czy ja aby na pewno byłem szczęśliwy, schowałem głęboko w sobie, na twarz zakładając maskę. To był pierwszy moment, kiedy tak naprawdę poczułem się samotny, odkąd uciekłem z domu, wiedziałem, że miałem ludzi, którym mogłem zaufać, ale teraz skazywałem na niepewność inną osobę. Ufała mi, a ja tak naprawdę nie mogłem wiedzieć, co miało ją czekać, kiedy opuści King's Cross bez rodziny. Teraz było już za późno, żeby to odkręcać, mała niepewność nie powinna ważyć na zmianie tak ważnej decyzji.
Uśmiechnęła się, a ja zmusiłem się, żeby zrobić to samo.
-A właśnie, to jest Ted. - odparła, wskazując na chłopaka, koło siebie. Był wysoki i raczej przystojny. Miał w sobie coś nieporządnego, czego nigdy nie widziałem w naszej rodzinie, ani u żadnego innego czarodzieja ze szlachetnego rodu. Może dlatego wydał mi się fajnym gościem i nie zdziwiłem się, że Andy na niego poleciała.
-Syriusz - powiedziałem, podając mu dłoń.
-Ted Tonks. Ja też chciałbym ci podziękować, Dromeda napisała mi, że to wszystko dzięki tobie. Chociaż słyszałem same okropne opowieści o waszej rodzinie, to ty wydajesz się być w porządku.
Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się.
-Życzę wam szczęścia, teraz muszę już lecieć bo rodzina, która mnie przygarnęła zaraz chyba odjedzie beze mnie. Andy, napisz do mnie, a zresztą widzimy się po wakacjach. Powodzenia w mugolskim świecie! - uściskałem ją po raz ostatni, podałem rękę Ted'owi i pobiegłem do Potter'ów, którzy już wsiadali do samochodu. Słowa Ted'a nie poprawiły mojego samopoczucia, jak najszybciej chciałem odejść. Nie byłem w porządku, raz w życiu starałem się zrobić coś dla drugiego czarodzieja, a czułem się jakbym niszczył jej życie. Potrząsnąłem głową, odganiając myśli i z powrotem założyłem maskę, żeby nie sprawić zawodu Potter'om.
W głowie już widziałem wściekłość matki i ojca, wuja, ciotki i Bellatrix, satysfakcję Regulusa, że jego nieudolny starszy brat kolejny raz zrobił coś, co sprawiło, że rodzice nienawidzili go jeszcze bardziej. Widziałem wykrzywione złością twarze przodków na portretach na Grimmauld Place, a w uszach dźwięczały mi obelgi Walburgi.
Jednak teraz zaczynały się wakacje, a moje problemy mogłem odsunąć na całe dwa miesiące. Może i byłem czarną owca rodziny, ale to teraz nie było ważne, bo do września było jeszcze daleko, a to w wakacje działy się najlepsze przygody.
-Przemyślałyśmy to i ostatecznie możecie do nas dołączyć.
Domyśliłem się, że nie obyło się bez marudzenia Meadowes, ale to już jej sprawa. Ja na pewno pojadę i wykorzystam jak najlepiej ten czas, żeby jej jeszcze bardziej osłodzić życie.
Uśmiechnąłem się do niej szelmowsko i poruszyłem brwiami, a ona zwęziła oczy do małych szparek, ale zanim ktokolwiek poza mną zdążył to zauważyć, ona już była uśmiechnięta.
Droga do Londynu szybko upłynęła, zanim się obejrzałem, zdejmowaliśmy kufry z półek i wychodziliśmy z wagonów na peron. W tłumie zobaczyłem rodziców James'a, którzy przyjechali po nas mugolskim samochodem, a kilka metrów od nich stali moi rodzice. Wyglądali jak dwie góry lodowe, ubrani w drogie czarne szaty, na palcach mieli połyskujące zielone kamienie z herbem Black'ów. Koło nich stali mój wuj z ciotką, czekali na swoje trzy córki, ale tego dnia do domu miały wrócić tylko dwie.
Z sąsiedniego przedziału wysiadała właśnie Andromeda, wyglądała na przestraszoną. Zobaczyła swoich rodziców i korzystając z tego, że oni jej nie zauważyli, szybko wmieszała się w tłum i zniknęła mi z oczu.
-Łapo, idziesz? - usłyszałem głos James'a i szybko poszedłem w jego stronę. Razem przywitaliśmy się z państwem Potter, a kiedy mieliśmy już przejść na King's Cross, ktoś dotknął mojego ramienia.
-Syriusz? - odwróciłem się, przede mną stała Dromeda, ściskając za rękę jakiegoś chłopaka.
-Zaraz do was przyjdę - powiedziałem do Potter'ów i odszedłem z nimi kawałek dalej.
-Gotowa? - uśmiechnąłem się do niej, a ona pokiwała pewnie głową.
-Chciałam ci podziękować, to wszystko dzięki tobie. Gdyby nie ty, Syriuszu, zostałabym żoną Mulciber'a, albo gorzej.
-Nasza rodzina zawsze miała inne poglądy, my się z tym po prostu nie zgadzaliśmy i tak to się musiało skończyć. Inaczej patrzymy się na ludzi, ale to nie jest nic złego. Myślę, że to jest ostatnia nadzieja dla Black'ów. - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się do mnie. Wyglądała na zdenerwowaną, co chwila zerkała na prawo i lewo, czy przypadkiem jej rodzice się nie zbliżają.
-Hej, będzie dobrze - chciałem jej dodać otuchy.
-Nie boisz się? - zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
-Nie. - powiedziałem, choć w głębi serca czułem, że to kłamstwo.
Uśmiechnęła się do mnie, to drobne oszustwo dało jej siłę i nadzieję, wiarę w to, że kiedyś i ona będzie tak szczęśliwa jak ja. Wątpliwości, czy ja aby na pewno byłem szczęśliwy, schowałem głęboko w sobie, na twarz zakładając maskę. To był pierwszy moment, kiedy tak naprawdę poczułem się samotny, odkąd uciekłem z domu, wiedziałem, że miałem ludzi, którym mogłem zaufać, ale teraz skazywałem na niepewność inną osobę. Ufała mi, a ja tak naprawdę nie mogłem wiedzieć, co miało ją czekać, kiedy opuści King's Cross bez rodziny. Teraz było już za późno, żeby to odkręcać, mała niepewność nie powinna ważyć na zmianie tak ważnej decyzji.
Uśmiechnęła się, a ja zmusiłem się, żeby zrobić to samo.
-A właśnie, to jest Ted. - odparła, wskazując na chłopaka, koło siebie. Był wysoki i raczej przystojny. Miał w sobie coś nieporządnego, czego nigdy nie widziałem w naszej rodzinie, ani u żadnego innego czarodzieja ze szlachetnego rodu. Może dlatego wydał mi się fajnym gościem i nie zdziwiłem się, że Andy na niego poleciała.
-Syriusz - powiedziałem, podając mu dłoń.
-Ted Tonks. Ja też chciałbym ci podziękować, Dromeda napisała mi, że to wszystko dzięki tobie. Chociaż słyszałem same okropne opowieści o waszej rodzinie, to ty wydajesz się być w porządku.
Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się.
-Życzę wam szczęścia, teraz muszę już lecieć bo rodzina, która mnie przygarnęła zaraz chyba odjedzie beze mnie. Andy, napisz do mnie, a zresztą widzimy się po wakacjach. Powodzenia w mugolskim świecie! - uściskałem ją po raz ostatni, podałem rękę Ted'owi i pobiegłem do Potter'ów, którzy już wsiadali do samochodu. Słowa Ted'a nie poprawiły mojego samopoczucia, jak najszybciej chciałem odejść. Nie byłem w porządku, raz w życiu starałem się zrobić coś dla drugiego czarodzieja, a czułem się jakbym niszczył jej życie. Potrząsnąłem głową, odganiając myśli i z powrotem założyłem maskę, żeby nie sprawić zawodu Potter'om.
W głowie już widziałem wściekłość matki i ojca, wuja, ciotki i Bellatrix, satysfakcję Regulusa, że jego nieudolny starszy brat kolejny raz zrobił coś, co sprawiło, że rodzice nienawidzili go jeszcze bardziej. Widziałem wykrzywione złością twarze przodków na portretach na Grimmauld Place, a w uszach dźwięczały mi obelgi Walburgi.
Jednak teraz zaczynały się wakacje, a moje problemy mogłem odsunąć na całe dwa miesiące. Może i byłem czarną owca rodziny, ale to teraz nie było ważne, bo do września było jeszcze daleko, a to w wakacje działy się najlepsze przygody.
Linki:
- http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
- http://tonsofgifs.tumblr.com/post/16659551218/andrew-garfield-gifs-pt-2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz