sobota, 31 października 2015

rozdział 26

Dorcas:
-Interes? - zapytałam dziwnie piskliwym głosem.
Uśmiechnął się lekko, pochylił nade mną i delikatnie musnął wargami moją szyję. Niestety nie mógł nie usłyszeć cichego jęku, który w tej sekundzie wydałam. Moje ciało było zdrajcą!
Zacisnęłam jeszcze mocniej dłonie na ręczniku i wpatrzyłam się w sufit. Zaczęłam szybciej oddychać, dziwna mgła zakryła mi pole widzenia, nie byłam do końca pewna, co się ze mną działo ani dlaczego, ale nie chciałam, żeby się skończyło.
Jednak w chwili, gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie, Black przejechał wargami w górę mojej szyi do ucha i wyszeptał:
-Chodź ze mną na randkę, Meadowes.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
-Wow, wow, wow - zawołałam, nagle znajdując się na drugim końcu pokoju. No proszę, jakie to było proste.
-Ja się przesłyszałam, powiedz, że to jakieś twoje męskie czary mary i że naprawdę tego wcale nie powiedziałeś!
Spojrzał się na mnie zdezorientowany.
-A niby czemu? - zapytał, podchodząc.
-Ooo nie, o nie! - krzyknęłam odskakując od niego i wyciągnęłam daleko jedną rękę, żeby powstrzymać te jego zapędy. - Co ty sobie myślisz, proponując mi takie rzeczy? Ja mam chłopaka!
-Yyyy, wydaje mi się, czy jeszcze dziesięć sekund temu się całowaliśmy? Wtedy jeszcze żaden chłopak nie stał nam na drodze - powiedział ironicznie.
-Nie. To ty mnie całowałeś.
-O tak, przepraszam bardzo, zapomniałem, że ty ze mną walczyłaś na śmierć i życie, kiedy próbowałem cię zgwałcić. - odparł, robiąc zdegustowaną minę.
-Meadowes, nie jestem takim idiotą, żeby się z tobą umawiać z własnej woli. Robię przysługę Rogaczowi, bo chce się spotkać z Evans, a coś mi się wydaje, że sama by na to nie poszła. A tak to pójdziemy na podwójną randkę, Evans będzie szczęśliwa, bo będzie miała swoją psiapsiółeczkę, James wreszcie może coś zdziała, a ty będziesz miała szansę chwalić się, że umówiłaś się z najprzystojniejszym facetem w szkole. Uwierz mi, to ja jestem tu najbardziej poszkodowany.
-Sądzisz, że jesteś takim bożyszczem? Chyba nigdy nie patrzyłeś w lustro. Pewnie ego zasłaniało ci widok. - warknęłam, ale po chwili namysłu dodałam -No ale w porządku, dla James'a jestem w stanie się poświęcić. Zresztą mogłeś tak od razu, bez tego całego... całowania.
-Skarbie, nie oszukuj się, że ci się nie podobało. - powiedział, idąc w stronę drzwi. - Zgarnę cię w walentynki, powiedz Evans. A! I ubierz się w coś ładnego.
Mój Upiorogacek trafił w zamknięte drzwi.
Znowu opadłam na łóżko. Byłam jeszcze bardziej zmęczona niż piętnaście minut temu.
-Witamy w Hogwarcie - mruknęłam sama do siebie.


James:
-Co zrobiłeś? - zapytałem, przerywając pisanie eseju na eliksiry.



-To co słyszałeś, zaprosiłem ją na randkę. - powiedział Łapa, rozsiadając się na fotelu w pokoju wspólnym.
-Po co? - spojrzałem się na niego zszokowany. Wyglądał na zadowolonego z siebie, ale jednocześnie starał się zachowywać obojętnie. - Chcesz mi o czymś powiedzieć?
-No co ty, Rogaczu, myślisz, że ja i ona, że my to coś...? Nie, nie, nie. Popatrz się na to, jak na przysługę z mojej strony. Nie oszukujmy się, Evans nie zgodziłaby się tak łatwo na tą randkę z tobą, ale jeśli będzie z Meadowes, to na pewno potraktuje to trochę łagodniej.
-Nie do końca o takiej randce mówiłem, kiedy ją zapraszałem. - powiedziałem, marszcząc brwi.
-To już jakiś początek, co nie?
Chcąc, nie chcąc, musiałem przyznać mu rację. Wciąż jednak miałem dziwne wrażenie, że nie chodziło tu tylko o to.
-Jesteś pewien, że to tylko przysługa? Bo wiesz, ona ma chłopaka.
-To już jest jej problem, prawda? W końcu się zgodziła.
-Tak po prostu? - nie mogłem w to uwierzyć. Przecież Dor i Syriusz od niepamiętnych czasów darli koty, a tu nagle randka? Dorcas dopiero co pochowała rodziców, dziwne, żeby miała ochotę na chodzenie do Hogsmeade w walentynki. I to z Łapą.
-Tak, tak po prostu. Uwierz mi, potrafię być przekonujący - powiedział, uśmiechając się szatańsko. Co prawda, to prawda. Łapa zawsze potrafił uwieźć dosłownie każdą, no ale nie Dorcas. Ona znała na pamięć każdy z jego podbojów i byłaby głupia, gdyby stała się jego kolejną zabawką. A wcale głupia nie była. Ich relacja zawsze była dziwna. No, a kolejna sprawa to Jasper, przecież jak się ma chłopaka, to nie umawia się z innymi.
W tym momencie dziura po portrecie otworzyła się i ukazał się w niej nie kto inny jak właśnie Jasper. O wilku mowa, pomyślałem.
-Cześć - powiedział, kiedy nas zobaczył - słyszałem, że Dor wróciła, wiecie może gdzie jest?
-Siema Jasper - podałem mu rękę i zerknąłem na Syriusza.
-Łapo, ty się widziałeś ostatni raz z Dorcas, została w dormitorium? - zapytałem.
-Jak tam byłem, nigdzie się nie wybierała - powiedział, a potem dodał, biorąc do ust papierosa i patrząc się Jas'owi prosto w oczy - w końcu była w samym ręczniku.


Jasper nie dał po sobie znać, że ta uwaga zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie. Pokiwał tylko głową i poszedł do dormitorium dziewczyn.
-W ręczniku? - zapytałem, patrząc się na niego wymownie.
On jednak nic nie powiedział, tylko jeszcze raz się zaciągnął.
Po piętnastu minutach z dormitorium dziewczyn wrócił Jasper.
-Co tak szybko? - zapytałem, śmiejąc się cicho. Zwykle jak przychodził, siedział u niej dużo dłużej.
Wzruszył ramionami i odparł:
-Zerwała ze mną.
Kiedy dziura po portrecie się za nim zamknęła, spojrzałem się na Syriusza. Nie trudno było na jego twarzy dojrzeć wyrazu triumfu.
-Nie wmówisz mi, że nie masz z tym nic wspólnego. - powiedziałem, zabierając mu piersiówkę.


Lily:
Przyszłam do dormitorium około drugiej, byłam wyczerpana do granic możliwości. Dziewczyny już spały, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo kiedy wróciłam z łazienki już w piżamie, zobaczyłam stłumione światło zza zasłony przy łóżku Dor.
Rozsunęłam ją cicho i weszłam do łóżka Meadowes. Siedziała po turecku pod kocem i skrobała piórem w jakimś zeszycie. Kiedy weszłam, szybko zatrzasnęła okładki i wsadziła go pod poduszkę.
-Jeszcze nie śpisz? - zapytała, a ja pokręciłam głową i usiadłam naprzeciwko.
-Dopiero wróciłam z obchodu. Mówię ci, prefekci mają przerąbane. Do tego miałam dzisiaj patrol z tym idiotą Malfoy'em. Wyobraź sobie jak było miło, wiesz jakie ma nastawienie do szlam - odparłam, pocierając skronie.
-Nie mów tak, przecież wierz, że nie jesteś żadną...
-Ja to wiem, ale on widać głęboko w dupie ma wszystko, co nie jest czystokrwiste i pływające w galeonach.
-Pójdź do McGonagall, może da ci kogoś innego do towarzystwa.
-Nie ma po co. Miałam z nim patrol tylko na zastępstwo za tego gościa z Ravenclaw. Zresztą nawet gdybym miała każdą noc spędzać w towarzystwie tej glizdy, to i tak nie pozwoliłabym mu cieszyć się z tego, że udało mu się zastraszyć kolejną szlamę. Ale dzięki, Doruś, że się martwisz.
-Jak się czujesz? - zdecydowałam się jednak zadać to pytanie, które grało w mojej głowie przez cały przeklęty patrol.
-Sto razy lepiej, odkąd jestem w zamku. Mam wrażenie, jakby to, co dzieje się poza zamkiem, było tylko złym snem. Ta cała wojna i rodzice...
-Wiesz, zawsze możesz przyjeżdżać do mnie na święta i w wakacje. Moi rodzice cię kochają, a Petunia jakoś to przełknie. W każdym razie będzie musiała.
-Błagam nie mówmy teraz o tym. Jeszcze za wcześnie. Już wiem co to znaczy żyć chwilami zapomnienia.
-To dlatego zerwałaś z Jasper'em? - zapytałam, potem dotarło do mnie jak okrutnie mogło to zabrzmieć - Sorry, spotkałam go na patrolu z jakąś laską, kiedy się zapytałam co jest grane, powiedział mi, że się rozstaliście.
-Szybko się pozbierał - mruknęła - ale skończyłam to pewnie właśnie dlatego. Chociaż już wcześniej czułam, że to nie ma sensu, nie zaprosiłam go na pogrzeb rodziców, nic mu o tym nawet nie powiedziałam. Jeszcze zanim to się stało myślałam nad rozstaniem. - powiedziała, bawiąc się piórem.
-Jesteś pewna, że to dobra decyzja? Wyglądałaś z nim na szczęśliwą.
-Bo byłam. Naprawdę. Tyle że w ciągu tych dwóch miesięcy bardzo się zmieniłam, od nowa porządkuję życie. To co kiedyś dawało mi szczęście, po prostu przestało wystarczać.
Chwilę żadna z nas się nie odzywała, ale nagle Dor wypaliła:
-Lily, ja muszę ci coś powiedzieć.
Wyglądała na bardzo przejętą, coś od dłuższego czasu musiało leżeć jej na sercu.
-No dobra, jasne, wszystko co powiesz, nie opuści tego łóżka. - powiedziałam i dla potwierdzenia rzuciłam zaklęcie wyciszające.
-Tylko błagam, nie osądzaj mnie, wystarczy, że sama czuję się paskudnie. No więc w dzień, kiedy było to spotkanie z rodzicami ja, tak jakby... całowałam się z... z Black'iem. Całowałam się z Black'iem, Lily. - powiedziała i zakryła usta ręką, jakby chcąc wymazać słowa, które zawisły w ciszy jak wyrok śmierci.
Patrzyłam się na nią z takim niedowierzaniem, jak nigdy wcześniej. Nigdy bym się tego nie spodziewała, nigdy by mi nawet przez głowę to nie przeszło... no dobra przeszło, bo wiedziałam już od dawna, że ona coś tam do niego czuje, ale to? I że tak długo trzymała to w tajemnicy?
-Wow - tylko tyle udało mi się wydusić.
-Lily, ja wiem, jak to brzmi i wiem, że to jest nawet jeszcze gorsze, niż to brzmi i ja naprawdę nie wiem, jak do tego doszło, serio, czuję się przez to jak ostatnia szmata i do tego jeszcze wtedy byłam z Jas'em... - zaczęła się plątać, więc położyłam jej ręce na ramionach i potrząsnęłam nią lekko.
-Dor, spokojnie. Po kolei, jak to się stało?
Westchnęła ciężko i zaczęła jeszcze raz:
-No to tak. Kiedy było to zebranie, to parę rzeczy się pokomplikowało i byłam wściekła na Black'a  i on na mnie i wtedy nagle go spotkałam. To jakoś tak samo wyszło, że kłóciliśmy się i tak nagle... Lils, ja nie wiem jakby to się skończyło, bo było naprawdę gorąco, ale całe szczęście zadzwonił dzwonek i uciekłam. Potem on mnie strasznie ignorował, ogólnie to oboje staraliśmy nie wchodzić sobie drogę. Potem były święta, ten... wypadek i dzisiaj znowu go zobaczyłam. Wyjaśniliśmy sobie, że to co się stało, to się nie odstanie i żeby było normalnie, ale potem jak wróciliśmy do zamku, to on przyszedł i ja akurat byłam w samym ręczniku...
Wcześniej starałam się nie przerywać, ale teraz wyrwało mi się:
-Czekaj, czekaj i że wy dzisiaj...
-Nie! On po prostu przyszedł i rozmawialiśmy i on zaczął podchodzić... było wszystko jak ostatnim razem. Potem zaczął całować mnie po szyi... i tak nagle zaprosił mnie na randkę. Ale to nawet nie jest prawdziwa randka, bo on wcale tego nie chce, nawet mi to powiedział, że robi to tylko dla James'a. A ja się głupia zgodziłam. I idziemy razem, w czwórkę.
-Czekaj, w czwórkę?
-No ja i Black, no i ty z James'em. - powiedziała głosem, jakby się wstydziła, że się na to wszystko zgodziła.
-Ale ja wcale nie idę z Potter'em na żadną randkę!
-Teraz już chyba nie masz wyboru. Nie możesz mnie zostawić samej z Black'iem. Wiesz do czego on jest zdolny. Nie chcę zostać jego kolejną zdobyczą, a jak na razie jestem na dobrej drodze.
Westchnęłam głęboko.
-Jak żyć? - mruknęłam pod nosem.
-Liluś, co ja mam robić? On praktycznie powiedział mi, że z własnej woli nigdy w życiu nie zaprosiłby mnie na randkę.
-Jasne, jasne, jakoś cię całował tak? Zapraszał może ze względu na Potter'a, ale całował to już chyba nie dla niego.
Dor zakryła twarz dłońmi i głośno jęknęła.
-Doruś, to jest tylko gra, wiesz jaki jest Black. Mimo wszystko, z jakiegoś powodu zaczął grać właśnie z tobą, więc nie możliwe jest, żebyś mu się chociaż trochę nie podobała.
-To co ja mam robić?
-Skoro on może, to dlaczego nie ty? Zaprosił cię do zabawy, to niech się liczy z konsekwencjami. Nie pozwól mu tak łatwo się podejść. Wiem, że powinnyśmy być od nich lepsze, ale możemy zagrać ich kartami. Przepraszam cię, ale jestem strasznie zmęczona, Dori. Możemy pogadać o tym jutro, a teraz już iść spać? Jutro sobota, co ty na to, żebyśmy zrobiły w czwórkę coś fajnego, nadrobimy zaległości?
-Jasne, śpij dobrze Lily.

***

-Hej, jeśli zaraz nie wstaniecie, to przegapicie śniadanie - zawołałam, wychodząc rano z łazienki.
Powoli zaczęli się zbierać, Frank, który okazało się, że u nas nocował, szybko cmoknął Al w czoło i pobiegł do chłopaków.
-Dobra, dzisiaj urządzamy dzień relaksu - oznajmiłam i zaprowadziłam je na czwarte piętro i sekretnym hasłem otworzyłam drzwi do łazienki prefektów.
-Wow, ale czad! - zawołała Mary, podskakując z radości, kiedy zobaczyła co jest za drzwiami.
-O Merlinie! -Ali wbiegła do środka, przetransmutowała ubrania w kostium kąpielowy i zaczęła odkręcać kraniki z różnokolorową pianą. - O Merlinie! - co chwila wołała. Patrzyłyśmy się na nią i nie mogłyśmy przestać chichotać.
-Na co wy czekacie? - krzyknęła, kiedy to usłyszałyśmy, od razu popędziłyśmy w jej ślady.
Po piętnastu minutach, każda z nas leżała po uszy w pianie i ani nam się śniło wychodzić.
-Och Godryku, tu jest bosko - westchnęła Ali, zajadając ciastka.



-Mogłabym tak spędzać każdy weekend - powiedziałam, a dziewczyny pokiwały leniwie głowami.
Było naprawdę bosko, ale nagle drzwi się otworzyły i do łazienki wparowali nikt inny jak Huncwoci.
-Cześć laski, co u was? - zapytali.
Spojrzałam się na resztę, miny Ali, Mary i Dor były tak samo mordercze, jak moja. Widać żadna z nas nie miała ochoty ich dzisiaj oglądać.
-Co wy tu robicie, co? - zapytałam. Potter z miną niewiniątka powiedział:
-Evans, nie tylko wy chcecie się zrelaksować w wolny dzień, wyluzuj. A tak na serio, to Frank szepnął nam słówko, że tu jesteście i uznaliśmy, że to bombowy pomysł. - zdjął koszulkę.
-I postanowiliście go ukraść? - zapytałam.
-Znasz mnie, skarbie, gdzie ty, to i ja. - zaśmiał się, transmutując spodnie w kompielówki i wskoczył do basenu.
-Dobra, to my idziemy, chodźcie, znajdziemy sobie jakieś inne miejsce do relaksu. Wy zabiliście cały nastrój. - odparłam oskarżająco. Wyszłam z wody, a dziewczyny za mną. Chłopcy siedzieli w długim basenie z kilkoma torami, kiedy ich mijałyśmy, James złapał Dorcas za łydkę, pociągną, a ona wydając przeraźliwy pisk, z głośnym pluskiem wpadła do wody.
Kilka sekund potem i my byłyśmy pod wodą.
-Nienawidzę was! - wrzasnęłam, łapiąc powietrze.
-A ja myślę, że ty mnie kochasz - zaśmiał się James.
-Nie myśl!
-Hej, gdzie jest Peter? Nie szedł z nami? - zapytał Remus.
-Załatwia coś dla mnie - powiedział Black i dosłownie sekundę później do łazienki wbiegło parędziesiąt osób i zaczęło wskakiwać na bombę do wody.
-Nie, nie, nie, nie, nie! - zawołałam. Z mojego całego planu została ruina. Czemu Huncwoci musieli niszczyć mi życie?
-Co się stało, nie podoba ci się nasza imprezka na basenie? - zapytał Potter, podpływając do mnie i kładąc mi ręce na talii.
-Nie! - krzyknęłam, strzepując jego ręce i odpływając parę metrów - co jeśli coś się komuś stanie?
-Wyluzuj, Evans. -  zawołał Black i włączył muzykę.





Linki:
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • https://www.pinterest.fr/pin/476185360604410297/
  • https://www.tumblr.com/tagged/clean-harry

poniedziałek, 19 października 2015

rozdział 25

Lily:
Spałam bardzo krótko, dwie godziny z hakiem i było to widać. Zaspana zwlokłam się z łóżka i zaczęłam potrząsać najpierw Ali a potem Mary, żeby się obudziły.
Zwykle, kiedy ktoś tak wcześnie kazał nam wstawać, cały poranek upływał nam przy akompaniamencie marudzenia i ciężkich westchnień. Dzisiaj jednak wszystkie przygotowania minęły w ciszy, żadna z nas nie miała ochoty na rozmowę, a do tego czułyśmy, że po prostu nie powinnyśmy dzisiaj narzekać. To był zbyt ważny dzień, przepełniony smutkiem i współczuciem dla naszej najdroższej przyjaciółki. Nie wypadało więc się nad sobą rozckliwiać.
Za oknem było jeszcze ciemno, od podłogi wiało zimno, a samo spojrzenie na łóżko wywoływało w sercu przykre uczucie tęsknoty.
-Powinnyśmy iść, już pora. - powiedziała nagle Mary, a my tylko kiwnęłyśmy głowami, przerwałyśmy dotychczasowe czynności i wyszłyśmy z dormitorium.
Wszystkie byłyśmy ubrane na czarno, jak najbardziej pasowało to do naszego samopoczucia.
Droga do Wielkiej Sali ciągnęła się w nieskończoność, znowu milczałyśmy, każda z nas zakopana we własnych ponurych myślach.
Huncwoci już siedzieli przy stole, ale nawet Peter nie mógł jeść. Potter kiwał się w przód i w tył, wpatrzony pustym wzrokiem w ścianę przed nim. Poza nami nie było tu nikogo, tylko Dumbledore i paru innych nauczycieli, przyodzianych w czarne, powłóczyste szale, tiary i nieśmiertelne, połatane szaty.
-Jesteście gotowi? - zapytał dyrektor. Pokiwaliśmy powolnie głowami i poszliśmy po płaszcze.
Kwadrans później zebraliśmy się w gabinecie Dumbledore'a i stamtąd świstoklik przeniósł nas do celu.
Stanęliśmy na drodze, która przez ośnieżoną dolinę prowadziła do małego kościoła. Z daleka widać było sporą grupkę ludzi dobrze widoczną w czarnych strojach na tle bialusieńkiego śniegu. Zaczynało świtać, zza wzgórz otaczających dolinę zaczynało wyglądać słońce, a niebo przybrało różowawą barwę.
-Chodźcie kochani, już czas. - powiedział Dumbledore, a my bez słowa podążyliśmy za nim.
-Profesorze, gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytał nagle Remus.
-Myślę, że gdzieś w zachodniej Norwegii, ale różdżki bym nie postawił. - rzucił przez ramię i już nikt więcej się nie odzywał do momentu, gdy stanęliśmy przed kościołem.
W środku było pełno ludzi, wszyscy siedzieli w milczeniu lub wymieniali ciche rozmowy szeptem.
Usiedliśmy w ławce na końcu.
Uroczystość pogrzebowa była dość długa, ale piękna i bardzo wzruszająca, a kiedy wszyscy wyszli z kościoła, mogłam się rozejrzeć za Dorcas.
W końcu ją znalazłam. Stała otoczona przez tłum, co chwila ktoś ściskał jej rękę, albo całował w oba policzki. Zanim udało nam się do niej dopchać minęło pół godziny.
Gdy w końcu stanęłam z nią twarzą w twarz, moje całe plany co powiedzieć i jak się zachować wydały mi się tak głupie i bezsensowne, że kompletnie straciłam wiarę w siebie.
Patrzyłyśmy się chwilę na siebie, aż w końcu odważyłam się ją przytulić.
Poczułam jak jej ciepłe łzy spływają mi po karku i jak cała trzęsie się od płaczu. Mary i Alicja też nas objęły i nic nie mówiąc stałyśmy, nie zwracając uwagi na otaczający nas tłum czarodziejów.
Zobaczyłam kontem oka, jak nauczyciele podchodzili do siwej kobiety, która do tej pory cały czas trzymała Dorcas pod rękę i również składali kondolencje. Zdołałam usłyszeć jak Dumbledore mówi:
-Olenno, pamiętam doskonale jak Roslin się urodziła, a potem poszła do Hogwartu, tak samo Edmure. Zawsze byli wspaniałymi czarodziejami, a co ważniejsze wspaniałymi ludźmi. Wojna jest okrutna i niesprawiedliwa. Nikt nie zasłużył bardziej, aby żyć od nich.
Staruszka pokiwała głową i uśmiechnęła się ciepło.
Dorcas podniosła głowę i wyswobodziła się z naszych objęć. Wyglądała na załamaną. Jeden wypadek i straciła obydwoje rodziców. Państwo Meadowes byli niezwykłymi ludźmi, byłam niezwykłą szczęściarą, że mogłam ich poznać. Jej matka, Roslin była bardzo piękna i dobra, Dorcas we wszystkim ją przypominała. A jej ojciec, Edmure, był najweselszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałam. Kiedy się na nich patrzyło, widać było na pierwszy rzut oka, że byli bardzo szczęśliwi. Teraz jednak, leżeli głęboko pod ziemią w białych trumnach, a wszystko czym byli, zostało zabrane jednym zaklęciem.
Wszystkie płakałyśmy, ale Dorcas nagle się uspokoiła, ostatni raz ścisnęła mnie za rękę i poszła w stronę czarnowłosego chłopaka.


James:
Z dala obserwowałem jak płacze moja mama, ciocia Roslin była jej najlepszą przyjaciółką od dzieciństwa. Tata objął ją ramieniem i pustym wzrokiem patrzył się podwójny grób z białego marmuru, na którym wyryte było jedno proste zdanie:
"Kiedy odchodzą Anioły, na wietrze pozostaje trzepot ich skrzydeł"
Odwróciłem się od tego smutnego widoku i stanąłem twarzą w twarz z Dorcas. 
-Cześć - powiedziałem, kładąc jej rękę na policzku. Uśmiechnęła się niezdarnie i pozwoliła kolejnym łzom wypłynąć na zaróżowione od zimna policzki. 
-Chodź tu - przyciągnąłem ją do siebie i mocno objąłem ramionami. Trochę zdziwiło mnie to, że nie zaczęła trząść się od szlochów, tylko stała spokojnie, z twarzą wtuloną w mój płaszcz. 
Pamiętam, jak przybiegła do mnie, kiedy ich znalazła. Tę chwilę można było zaliczyć do najgorszych w moim życiu. Nie mogłem nic zrobić, żeby jej pomóc, gdy mi powiedziała, co się stało, myślałem, że to jakiś żart, że to nie może być prawdą, bo ludzie, których traktowałem jak drugich rodziców, matka i ojciec mojej najlepszej przyjaciółki nie mogli tak po prostu zginąć. Ale Dorcas była w zupełnej rozsypce i musiałem zderzyć się z tym okrutnym faktem, żeby chociaż w jakimś maleńkim stopniu postarać się jej pomóc. 
Nie wiem ile czasu tak staliśmy, ale i zimno przestało nam doskwierać i czas się dla nas zatrzymał. Po prostu staliśmy i nadrabialiśmy stracone miesiące. 
-Tęskniłem za tobą, wiesz? - szepnąłem jej do ucha i usłyszałem ciche: 
-Ja za tobą też, Jamie. 


Syriusz: 
Razem z Remusem, Frank'iem i Peter'em siedzieliśmy na murku cmentarza i patrzyliśmy na ludzi. Kursowali od Dorcas, do jej babci, spotykali starych znajomych i teleportowali się na uroczysty obiad. Sam nie miałem ochoty na podejście do Meadowes i złożenie jej kondolencji. Ostatnio jak się widzieliśmy, nie skończyło się to dobrze. Na samą myśl przygryzłem dolną wargę. No ale jednak mnie zaprosiła, tak, czy nie? Mimo że miała ślady płaczu i zmęczenia na twarzy, wyglądała bardzo ładnie.
Współczułem jej, sam wiedziałem, co to znaczyło nie mieć rodziców, ale mimo wszystko nasza sytuacja była nieco inna. Przypomniała mi się nasza kłótnia z początku roku, o to, które z nas ma ciężej w życiu i natychmiast zrobiło mi się głupio, że nazwałem jej problemy dziecinnymi. 
-Chodź, Łapo, powinniśmy się przywitać. - powiedział Remus, klepiąc mnie po ramieniu. Nawet nie zauważyłem, kiedy Frank i Glizdogon sobie poszli, a my zostaliśmy na murku sami. 
Podeszliśmy więc do James'a, stojącego razem z Dorcas, a Rem cicho odchrząknął. 
-Witaj Dorcas, chcieliśmy się przywitać. - powiedział i posłał jej miły uśmiech. Stałem pół kroku za nim z opuszczoną głową, nie miałem odwagi, żeby się na nią spojrzeć. 
-Dziękuję, że przyszliście, gdyby nie wy, byłabym skazana na towarzystwo ciotek i wujków, których nigdy nie widziałam na oczy. - powiedziała i uścisnęła Remusa. 
-Ciebie też miło widzieć, Black. - dodała - Może chodźmy na obiad, większość osób już poszła. 

***

Wszyscy bez licencji na teleportację musieli złapać jakiś świstoklik i chwilę później znaleźliśmy się w zupełnie innym otoczeniu. 
Dom był mały i przytulny, urządzony w staromodny sposób, pełen pamiątek rodzinnych. Za oknami było widać ogród z wielkim białym namiotem pełnym gości, a parę metrów dalej plażę i morze. 
-To dom babci, mieszkam tu od wypadku - wyjaśniła cicho Meadowes - witajcie w Australii. - dodała bez ciecia entuzjazmu. 
Przyjrzałem się fotografiom. Na niektórych było dwoje starszych ludzi, siedzących wygodnie w fotelach, w kobiecie rozpoznałem babcię Dorcas. Na innych byli jej rodzice, albo mała Dorcas, na jeszcze innych cała rodzina na urodzinach, w święta, na plaży, w domu, nad jeziorem, w górach, na każdym wszyscy się uśmiechali, machali rękami, albo robili głupie miny. 
-To moi rodzice w dniu ich ślubu - usłyszałem za plecami. Obejrzałem się i zobaczyłem Meadowes, trzymającą w ręce jedno ze zdjęć. Byliśmy sami. - Moja mama zawsze wspominała ten dzień, jako najpiękniejszy w jej życiu. 
Nie wiedziałem co powiedzieć, nie miałem pojęcia co ona teraz czuła odnośnie do mnie, po tym co zrobiliśmy. 
-Meadowes, posłuchaj ja.... 
-Nie musisz się tłumaczyć, na serio. Miałam dużo czasu, żeby przemyśleć sobie całą tą... sytuację i lepiej będzie, jeśli nie będziemy tego roztrząsali. Po prostu, stało się i się nie odstanie, nie ma sensu się nad tym rozckliwiać. 
Chwilę przyglądałem się jej twarzy, zastanawiając się nad tym, co powiedziała. 
W końcu kiwnąłem głową. 


Mary: 
-Teraz wrócisz, Dor, prawda? - wszystkie spojrzałyśmy się na nią z wyczekiwaniem. Siedziałyśmy na łóżku w małym gościnnym pokoiku, który od świąt był jej domem. Dorcas stała przy oknie i patrzyła się w niebo. Kiedy usłyszała moje pytanie, odwróciła się do nas i po chwili milczenia odparła: 
-Chyba tak, nie ma sensu dłużej zwlekać. 
Mimowolnie wszystkie się uśmiechnęłyśmy. 
Podeszła do łóżka i usiadła obok nas. Po cichym westchnięciu zwinęła się w kłębek i ułożyła głowę na kolanach Lily. 
-Nie będzie już tak jak wcześniej - powiedziała, cicho pociągając nosem. 
-Będzie, będzie, zobaczysz. Z biegiem czasu wszystko stanie się łatwiejsze. - Alicja uśmiechnęła się i zaczęła bawić się kosmykami jej włosów. 
-Dziewczyny, musicie mi obiecać, że nie będziecie się ze mną cackać i obchodzić jak z jajem smoka. 
-Nawet nam to przez głowę nie przeszło - powiedziałam i wstałam z łóżka. 
-Goście pewnie już wyszli, chodźmy pomóc twojej babci w sprzątaniu. 
Zeszłyśmy na dół, rzeczywiście wszyscy się już zdążyli rozejść, za oknami powoli zapadał zmrok, a co jakiś czas słychać było przytłumiony trzask teleportacji. 
W kuchni siedzieli chłopcy, kiedy weszłyśmy przestali rozmawiać i śmiać się, natychmiast wbili wzrok w podłogę i zrobili zbolałe miny. 
Zerknęłam w stronę Dorcas, nie wyglądała na zadowoloną. Przed chwilą prosiła nas, żebyśmy się zachowywały przy niej najnormalniej w świecie, a tu Huncwoci robili takie przedstawienie. 
-To jak, wracamy? - zapytałam szybko. Dor od razu kiwnęła głową. Paroma zaklęciami uprzątnęłyśmy bałagan po przyjęciu i spakowałyśmy rzeczy Dor do kufra. Chłopcy wciąż starali się do niej nie odzywać, ale nasza trójka zaczęła rozmawiać i żartować z nią jak jeszcze parę miesięcy temu. Ciągle można było wyczuć, że chowa gdzieś głęboko ogromny smutek i żal, ale puki co starałyśmy się robić wszystko, żeby było jej choć odrobinę lżej. 


Dorcas: 
Świstoklik przeniósł nas prosto do pokoju wspólnego gryfonów. Z ulgą w sercu rozejrzałam się po pomieszczeniu. Z babcią było mi dobrze, mogłam z nią całymi dniami rozmawiać, ale też siedzieć w samotności na plaży i nie robić nic. Moje rany nie mogły się jednak zabliźnić, gdy codziennie widywałam zdjęcia rodziców i mieszkałam w pokoju, który w swoim czasie zajmowała moja mama. 
-Locomotor kufer - mruknęłam pod nosem i przeniosłam wszystkie bagaże do dormitorium. 
Skorzystałam z chwili, że dziewczyny nie przyszły za mną i rzuciłam się na łóżko. 


Byłam zmęczona do granic możliwości, a w końcu mogłam przestać udawać. Jednak chwilę później dobiegły do mnie głosy z dołu. Podeszłam do drzwi i bezszelestnie je uchyliłam, żeby lepiej słyszeć. To Alicja głosem pełnym emocji tłumaczyła coś chłopakom. Z kontekstu łatwo było się domyśleć, że chodziło o mnie. Odsunęłam się od drzwi, nie chciałam tego słuchać, weszłam do łazienki, ściągnęłam niewygodną sukienkę i buty i weszłam pod prysznic. 
Ciepły strumień wody rozluźnił moje napięte mięśnie, sama nie wiedziałam, jak długo tam stałam, ale kiedy wyszłam głosy z dołu ucichły. Owinęłam się ręcznikiem, wytarłam włosy i ruszyłam w poszukiwaniu piżamy. 
-Meadowes - usłyszałam za plecami i zamarłam. Na Merlina, ja byłam w samym ręczniku! 
-To nie najlepszy moment, wiesz? - odparłam, odwracając się twarzą do Black'a. Cholera byliśmy sami, co gorsza ja byłam praktycznie nago. Cholera, cholera, cholera. 
-Twoje przyjaciółeczki poinstruowały nas, że mamy cię traktować jak najnormalniej. A więc wydaje mi się, że wpadanie w nieodpowiednim momencie i robienie reszty rzeczy, które ci się nie podobają, są w takim razie całkowicie na miejscu. - odparł, podchodząc bliżej. 
-Tak? - fakt, że się do mnie zbliżał, trochę mi wszystko komplikował. Wstyd się przyznać, ale nie myślałam trzeźwo. 
-Yhm - zamruczał, będąc już naprawdę blisko. Na litość boską, przecież rano o tym rozmawialiśmy i on znowu chce to rozgrzebywać? 
Przełknęłam ślinę i nerwowo podtrzymałam ręcznik. Nie waż się teraz spadać. O Merlinie, przecież my byliśmy w dormitorium, do którego w każdej chwili mógł ktoś wejść. Nie, nie, nie, proszę nie rób nic, czego oboje będziemy bardzo żałować. 
-A więc Meadowes... 
-Nie zaczyna się zdania od więc. - wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. 
-Wiem i dlatego zacząłem od a. Meadowes, nie rób problemów, błagam. 
-To mów czego chcesz i idź sobie. Jakbyś nie zauważył, jestem w samym ręczniku. 
-Zauważyłem. 


Zapadła niezręczna cisza. Choć pewnie tylko ja to tak postrzegałam, on wyglądał, jakby czerpał z niej nieopisaną satysfakcję. 
-Dobra, Meadowes, nie przyszedłem tutaj, żeby robić jakieś umizgi. 
-Całe szczęście - mruknęłam, a on wyraźnie zirytowany, że kolejny raz mu przerywam, położył palec na moich ustach. W tej chwili moje plecy dotknęły chłodnej ściany. Zapachniało mi to czymś znajomym. Może jeszcze zaraz rzucimy się na siebie i zaczniemy zjadać swoje twarze? Ta sytuacja była o tyle bardziej żałosna, że jak mówiłam już pięćdziesiąt razy - byłam w samym ręczniku! 
-Mam interes - powiedział, zbliżając swoją twarz do mojej, a mi serce zamarło. 
 
 




Linki:
  • http://cake-rpc.tumblr.com/post/27349844754/amanda-seyfried-a-decent-gif-hunt-pt-1
  • http://rpgifhelper.tumblr.com/post/34859664967/ben-barnes-gifs

poniedziałek, 12 października 2015

rozdział 24

Lily:
Zerknęłam przez stół na Potter'a. Ignorował mnie. Znowu. Skoro on uważał, że ja będę siedzieć z założonymi rękami po tym, co usłyszałam, to chyba mnie kompletnie nie znał. No ale obiecałam, a gryfoni dotrzymywali obietnic. Nikomu nie powiedziałam, nic nie zrobiłam, nie pisałam, nie wypytywałam o więcej. Ale on mnie zaczął ignorować. 
Wreszcie podniósł spojrzenie, a kiedy spotkał mój natarczywy wzrok, podniósł pytająco brwi i odruchowo zmierzwił włosy. 
-Evans, możemy pogadać? - zapytał tym swoim denerwującym głosem, na który tyle dziewczyn z zupełnie nieznanej przyczyny leciało. 
-Jak sobie chcesz - odparłam i wstałam. 
Wyszliśmy z Wielkiej Sali i poszliśmy schodami na drugie piętro. Korytarze były zupełnie puste, wszyscy byli już od dawna na śniadaniu, więc mogliśmy swobodnie porozmawiać. 
-Ja rozumiem, że jestem przystojny i w ogóle, ale bądź tak miła i nie wgapiaj się tak. To trochę przerażające - powiedział, robiąc minę. 
-Myślałam, że twoje ego już nie może być większe - sarknęłam i osiągnęłam zamierzony cel. Potter spochmurniał i teraz łypał na mnie nieprzyjaźnie. 
-Czego chcesz? - burknął, swobodnie opierając się o ścianę. Niesamowite, że jeszcze dwa tygodnie temu wyglądał jak wrak człowieka. 
-Nie podoba mi się, że mnie ignorujesz. - powiedziałam, zakładając ręce. 
-Evans, Evans, nie wszystko kręci się wokół ciebie, wiesz? - zaśmiał się, a ja już pożałowałam, że w ogóle zaczęliśmy rozmawiać. 
-Dobrze wiesz o co mi chodzi. 
-Wiem? Oświeć mnie, Słońce, bo ciągle nie łapię. 
-Bo masz mózg gumochłona! 
-Błąd, gumochłony nie mają mózgu - zaśmiał się. 
-No właśnie - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
-Jaka nie miła. - zakpił - To powiesz mi w końcu, o co ci chodzi? 
-O Dorcas, a o co innego?! 
-No nie wiem, może o naszą wspólną pracę na zielarstwie? Albo o... - uciszyłam go zanim porządnie się rozgadał. Z Potter'a byłaby niezła przekupka na Pokątnej. 
-Zamierzałaś o tym ze mną rozmawiać? Wybacz, że cię rozczaruje, ale ja mam przyjemniejsze tematy. O! Na przykład nasza randka! - zawołał, kiedy już pozwoliłam mu się odezwać. 
-Randka? - zapytałam, nieco zbita z tropu. 
-No nie mów, że nie pamiętasz - wyglądał na trochę rozczarowanego - obiecałaś mi randkę na balu. Nie wywiniesz się, Evans. Mamy początek lutego, zaraz walentynki, a wiesz co ludzie robią w walentynki?



-Śpią do południa i oglądają na łóżku maratony seriali z pudełkiem lodów jeśli jest weekend, a jeśli nie, to chodzą na lekcje. - powiedziałam, a on zaśmiał się dźwięcznie i odparł: 
-Podobno taka mądra, widać, że nie masz doświadczenia. W Walentynki, ludzie, chodzą, na, randki. - wytłumaczył mi jak choremu umysłowo. 
-Czyli nie zamierzasz rozmawiać o Dorcas i tym, co ona aktualnie przeżywa? - zapytałam, chcąc zmienić temat. 
-Nie mam zamiaru. Powiem po raz setny, ona nie chce, żeby się w to mieszać, chce sama sobie z tym poradzić. Niedługo i tak powinniśmy dostać listy, wtedy wszyscy się dowiedzą. - odparł i zaczął iść w stronę Wielkiej Sali. Szybko go dogoniłam. 
-Ale przecież my... - zaczęłam, ale mi przerwał. 
-Koniec dyskusji, Evans, wiesz co o tym myślę. - po chwili milczenia dodał z uśmiechem - Niedługo dam ci znać co z naszą randką. 


Mary: 
Patrzyłam jak Lily wychodzi razem z James'em... głupio się przyznać, nie powinnam się tak zachowywać, ale... zazdrościłam jej odrobinę. Miała James'a i choć sama tego nie dostrzegała, to reszta z nas widziała, że mu na niej serio zależało. Wrócili. Westchnęłam cicho. Rozejrzałam się. Przy stole Gryffindor'u siedziało mnóstwo uczniów, koło mnie Alicja i Frank, w ich oczach malowała się prawdziwa miłość, było dla mnie jasne, że nie minie dużo czasu od skończenia szkoły, a powiedzą sobie sakramentalne tak.



Dalej siedział Syriusz z nieodstępującym go na krok wianuszkiem dziewczyn. Może dobrze, że teraz nie było Dor... sama nigdy by tego nie przyznała, ale ja widziałam. Jakoś tak miałam, że sama nie mieszałam się w te wszystkie zagmatwane sprawy, tylko obserwowałam i jak trzeba pocieszałam. Dalej siedział Peter, znowu zajęty jedzeniem, a za nim Remus. Jajecznica na jego talerzu już dawno musiała ostygnąć, zajęty książką od OPCM, nawet nie zaczął jeść. 
Nagle podniósł głowę i spojrzał się prosto na mnie. Nie zdążyłam uciec spojrzeniem, więc po prostu uśmiechnęłam się, przy okazji cała się rumieniąc. W tym momencie wstał, wziął książkę i swój talerz i przesiadł się na wolne miejsce obok mnie. 
-Cześć - powiedział, siadając. 
-Hej - mruknęłam, starając się nie zarumienić bardziej niż dotychczas. Bezskutecznie. 
-Czemu siedzisz sama? -zapytał po chwili ciszy. Widziałam, że krępował się tak samo jak ja, było tak odkąd wyjaśniliśmy sobie tą sprawę z wilkołakiem. 
-Zwykle przy śniadaniu rozmawiałam z Dor. - odparłam, a on zmarszczył brwi. 
-Przecież masz jeszcze Alicję i Lily. W czym problem? 
-Sam zobacz - wskazałam głową na Ali i Lilkę, które w stu procentach zaabsorbowane były Frank'iem, albo James'em. - Lily zwykle ma obowiązki prefekta, albo kłóci się z Potter'em, a Alicja... 
-Taa, już łapię. 
Próbowałam machnąć ręką i się roześmiać, ale za bardzo mi to nie wyszło. Wylałam tylko sok dyniowy na stół. 
-No dobra, to nie powinno się zdarzyć. Chłoszczyść. - machnęłam różdżką i kałuża soku zniknęła. 
-Wiesz, zawsze masz mnie - powiedział i nieśmiało się uśmiechnął. Nie wiem dlaczego, ale cała się na te słowa rozpromieniłam. 
-Wiem i eee dzięki. Masz teraz może zielarstwo? Sorry, cały czas mam problemy z ogarnięciem tego planu i z kim chodzę na lekcję. - postanowiłam zmienić temat, bo robiło się już za bardzo niezręcznie. 
-Tak i chyba nawet powinniśmy się już zbierać, Trzeba jeszcze wziąć kurtki z dormitorium. 
-Fakt - odpowiedziałam i wyszliśmy z Wielkiej Sali. 
Reszta rozmowy była z każdą minutą coraz swobodniejsza, a całą drogę do szklarni się śmialiśmy. Zawsze Dorcas najbardziej potrafiła mnie rozweselić, okazuje się, że Remus był w tym równie dobry. 


Syriusz: 
-No proszę, proszę - podniosłem głowę i od razu przewróciłem oczami. 
-Zjeżdżaj - mruknąłem i odwróciłem się od tego jego cynicznego uśmiechu. 
-Zadziwiające, kota nie ma, myszy harcują, co? Takie mugolskie powiedzenie, ale coś mi się wydaje, że tu bardzo pasuje. - zaśmiał się. kiedy z powrotem odwróciłem się do niego, pokręcił głową i wskazał na cztery puchonki siedzące naprzeciwko mnie. 
-Bredzisz. 
-No a nie? Gdzie zgubiłeś Meadowes? Coś jej ostatnio nie widuję. Pokłóciliście się? A może ci się już znudziła. - zakpił. 
-A ty co się nią tak interesujesz, co braciszku? Jeszcze trochę, a pomyślę, że się zakochałeś. 
-Przestańcie - zza pleców Regulusa wyjrzała głowa Narcyzy. Była bledsza niż zwykle i miała podkrążone oczy. Z tego co powiedziała Andy, Cyzia niezbyt dobrze znosiła swoje zaręczyny. Fioletowe cienie pod oczami były tego namacalnym dowodem. 
Regulus spojrzał się na nią zdziwiony, a ona odparła cicho: 
-Czy możecie się chociaż raz nie kłócić? Na litość boską, jesteście braćmi.
-Ależ my się wcale nie kłócimy. Ja tylko staram się przypomnieć mojemu, jak to nazwałaś, bratu, że istnieją lepsze sposoby na podryw, od robienia zdjęć z ukrycia. To się wydaje trochę straszne, nie sądzisz? - spojrzałem się na Regulus'a z uniesionymi brwiami. Zrobił wkurzoną minę i już chciał coś odpyskować, ale po raz kolejny odezwała się Cyzia. 
-Proszę, Reg. Czy możemy już iść? Widzę Lucjusza, a wolałabym nie spotykać się z nim wcześniej, niż przed końcem lekcji. Mamy Eliksiry. Syriusz, też na pewno musi już iść. 
Chwilę jeszcze biliśmy się na spojrzenia, aż w końcu Regulus odpuścił i poszedł za Narcyzą do lochów. 
-Co to było? - usłyszałem głos Rogacza. Podniosłem się z ławki i ruszyłem koło niego wolnym krokiem. Westchnąłem ciężko i odparłem: 
-Regulus. 
-Dobrze słyszałem, że gadaliście o Dorcas? - zmarszczył brwi. Założyliśmy kurtki i buty i wyszliśmy z zamku na zaśnieżone błonia. 
-Coś mi się wydaje, że mój drogi braciszek ma lekką obsesję. - mruknąłem niemrawo, kiedy przedzieraliśmy się przez zaspy w stronę szklarni. 
-Na punkcie Dor? Nigdy bym nie przypuszczał, że... 
-To jest Regulus. Kto wie jak nasrane ma w głowie. 
-Spóźnieni! - zawołała Sprout, kiedy udało nam się dotrzeć do szklarni numer trzy. - Minus cztery punkty dla Gryffindor'u. Panowie, to już szósta klasa, musicie się troszkę ogarnąć! 
-Przypomnij mi, dlaczego chodzimy na zielarstwo? - mruknąłem w stronę James'a, a on westchnął ciężko i odparł: 
-Jest niezbędne do zostania aurorem. Ej słuchaj, myślisz, że Evans da się namówić na wyjście gdzieś w walentynki? Czy uzna, że to przesada?


Lily:
Dobra, wcześniej przeszkadzało mi, że Potter mnie ignorował, teraz jednak poświęcał mi stanowczo za wiele uwagi. Nauczyciele co gorsza też zauważyli, odejmowali nam punkty, śmiali się i robili kąśliwe uwagi. Miałam tego już po dziurki w nosie, znowu odczułam brak Dorcas, przy niej mogłam wyrzucić z siebie całą złość, jaka mnie męczyła przez Potter'a. Ona miała do tego dystans, potrafiła poprawić mi humor i wytłumaczyć, żebym nie brała tego wszystkiego tak bardzo do siebie. Chociaż sama dobrze o tym wiedziałam, to nie umiałam zastosować tego w praktyce. Tęskniłam za nią. Najbardziej wieczorami. Czułam wtedy taką pustkę, niepokój i kiedy wszystko to kumulowało się we mnie, to nie umiałam powstrzymać płaczu.
Minął już chyba miesiąc odkąd ostatnio ją widziałam i rozmawiałam z nią. Teraz kiedy powoli zapadał zmrok, patrzyłam, jak słońce znikało za horyzontem, ciekawe czy u Dor też był teraz zachód. Czasem w czwórkę siedziałyśmy na parapecie i bezmyślnie łapałyśmy ostatnie złociste promyki. Kolejny raz w ciągu tego roku zostawałyśmy rozdzielone, przerabiałyśmy to już z Mary, Dor wtedy była strasznie smutna, jak więc mogła pozwolić, by znowu działo się to samo?
Ale teraz na pewno jej serce było roztrzaskane jeszcze bardziej niż moje. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Łzy popłynęły mi po policzkach. To było okropne.



Nagle na tle zachodzącego słońca pojawiła się malutka ciemna plamka, potem rosła i rosła, aż ukazała się przede mną w całej okazałości mała płomykówka. Od razu rozpoznałam w niej sówkę Dor o imieniu Allamaris. Zerwałam się, żeby otworzyć jej okno. Wleciała do dormitorium i z gracją przysiadła na oparciu krzesła. Wyciągnęła nóżkę, do której rzemykiem przywiązany był grumy plik listów. Trzęsącymi z podekscytowania dłońmi chciałam odwiązać wszystkie, ale gwałtownym szarpnięciem dała mi znać, że dla mnie był tylko jeden. Gdy wydobyłam ten zaadresowany do mnie, Allamaris rozprostowała skrzydła i wyleciała przez okno, które chwilę później z hukiem zamknął przeciąg.
Trzymałam w ręce kopertę. Stresowałam się samym przeczytaniem listu. Mógł zawierać zarówno szczęśliwe, jak i straszne wiadomości. Spokojne, Lily, spokojnie. Dwa głębokie wdechy i rozdarłam pergamin.
Łzy rozmyły mi drobne literki, to już oficjalnie. Bolesna gula jeszcze bardziej urosła mi w gardle.
Usiadłam na łóżku, ściskając w ręce list. Wsadziłam głowę między kolana i zaniosłam się głośnym szlochem.
Usłyszałam trzask drzwi, podniosłam wzrok i zobaczyłam Mary, ze zszokowanym wyrazem twarzy. Pociągnęłam głośno nosem i wstałam z łóżka.
-Dostałaś. - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Pokiwała głową i wychrypiała:
-Wszyscy dostaliśmy. Siedzieliśmy w salonie... wszyscy ześwirowali. Lily, ja...
-Wiem, musimy iść do McGonagall. Teraz, Mary.
Wzięłam ją za rękę i zbierając w sobie resztki siły, wyszłam z dormitorium. Od razu wlepiły się we mnie oczy moich przyjaciół. Zbiegłam po schodach, zatrzymałam się, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyśliłam i poszłam do dziury po portrecie.
Szłam z Mary po korytarzu, było tam jeszcze mnóstwo uczniów, ci których mijałam, patrzyli się na mnie i moją zapuchniętą od płaczu twarz, jakbym była jakimś wybrykiem natury. Puściłam się biegiem. W końcu dopadłam do drzwi gabinetu McGonagall, nie przejmowałam się pukaniem, pchnęłam drzwi i na starcie zaczęłam:
-Pani profesor, musimy z panią porozmawiać, to bardzo pilne, chodzi o...
-O Dorcas Meadowes, wiem o wszystkim.
-Pani wie?
-Tak, Dorcas napisała do mnie i zawiadomiłem profesor McGonagall kiedy tylko się dowiedziałem. - usłyszałam za plecami. Nawet nie zauważyłam Dumbledore'a, kiedy wchodziłam.
-To nieprawdopodobna tragedia. Oczywiście, będziecie mogli opuścić szkołę na czas uroczystości, myślę, że profesor McGonagall pozwoli wam również zostać z Dorcas na kilka dni, żeby pomóc jej się pozbierać, prawda Minewro?
-Oczywiście.
-Ja również chciałbym złożyć kondolencje Dorcas i Olennie. Panno Evans, bądźcie gotowi jutro po śniadaniu. Użyjemy świstoklika.





Linki:
  • http://prawdziwamagiaslow.blog.onet.pl/
  • http://danysalternate.tumblr.com/post/25386779391/aaron-johnson-gifs
  • http://wifflegif.com/gifs/467018-karen-gillan-doctor-who-gif