Spojrzałam na zegarek. Dobiegała siedemnasta. Odetchnęłam z ulgą, bo ten dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Miałam za sobą kilka godzin uzupełniania dokumentów, sortowania raportów i porządkowania notatek ze spotkań. Chciałam już być w domu. Marzyła mi się odprężająca kąpiel i wieczór na kanapie z ciekawą książką.
Ułożyłam dokumenty w równy stosik i ruszyłam w stronę gabinetu szefa. Zapukałam, poczekałam aż usłyszę ze środka zwięzłe "proszę" i uchyliłam drzwi.
-Panie Crouch, idę zanieść dokumenty do archiwum. Będzie mnie pan jeszcze potrzebował?
-Dziękuję Longbottom. Na dzisiaj to wszystko. - Crouch nadal skrobał piórem po pergaminie, zbyt zaaferowany pracą, żeby na mnie spojrzeć. Mruknęłam ciche "do widzenia" i bezgłośnie zamknęłam drzwi gabinetu. Przywołałam z wieszaka moją pelerynę i z dokumentami pod pachą ruszyłam w stronę windy.
Korytarz był zapchany pracownikami departamentu. Ogonek do windy zmniejszał się co parę sekund, gdy kratownica rozsuwała się ze zgrzytem. Ustawiłam się na końcu kolejki. Był piątek i wszyscy zebrani na korytarzu omawiali plany na weekend. W niedzielę miała się odbyć na Pokątnej coroczna giełda kociołków i wielu czarodziejów planowało spędzić wolny dzień właśnie tam.
Ja z kolei błądziłam myślami między rozgrzewającą kąpielą a kolacją, którą miał dzisiaj przygotować Frank. Nagle jednak moją uwagę przykuła rozmowa kilku młodych czarownic, które stały w ogonku przede mną.
-...tak Barnett. Jego ostatnia książka była bardzo interesująca.
Maxwell Barnett? Interesująca książka? Mimowolnie nadstawiłam uszu. Dla mnie ta wypowiedź brzmiała jak oksymoron, ale takich sygnałów nie należało lekceważyć. Spuściłam wzrok na dokumenty i wytężyłam słuch.
-Wiem! Bardzo ciekawy punkt widzenia na rozwijającą się populację goblinów w południowej Anglii. Ministerstwo powinno się temu przyjrzeć! - zaskrzeczała blondwłosa czarownica w wyjątkowo nietwarzowej koszuli.
-Myślę, że jutro też dowiemy się czegoś ciekawego. Już nie mogę się doczekać! - pisnęła jej koleżanka.
-Pewnie będą tłumy, mam nadzieję, że uda mi się zdobyć autograf.
-Oczywiście, że będą tłumy. Barnett nie ma dużej konkurencji. Obecnie na rynku ciężko o drugiego takiego autora. Niby będą w Esach też inni pisarze, ale raczej nie ma na kim oka zawiesić - wymądrzała się blondynka.
-Ja tam idę tylko dla Barnetta. Słyszałyście, że jest teraz wolny? - zarechotała trzecia z czarownic.
-Przepraszam, będzie pani tak tarasować korytarz? - huknął mi nad głową jakiś zniecierpliwiony czarodziej.
-Przepraszam - mruknęłam i szybko wcisnęłam się do windy razem z trzema plotkarami.
Znowu nadstawiłam uszu, ale temat ich rozmowy zdążył już skręcić na giełdę kociołków.
Wysiadłam w atrium i popędziłam do archiwum. Kiedy przekazywałam księgowej raporty, nadal w głowie rozbrzmiewały mi zasłyszane plotki. Mieliłam je w głowie, kiedy czekałam w kolejce do kominka i kiedy wchodziłam do przedpokoju, żeby zdjąć płaszcz i buty.
-Cześć, kochanie - usłyszałam i dopiero zwróciłam uwagę na Frank'a, który siedział na kanapie i czytał książkę.
-Hej - pocałowałam go w policzek i ruszyłam do kuchni zobaczyć co na obiad.
-Za parę minut będzie gotowe - zawołał Frank.
Otworzyłam butelkę wina, wyciągnęłam dwa kieliszki i zaniosłam je do salonu. Podałam jeden Frankowi i usiadłam koło niego na kanapie.
-Co ciekawego dzisiaj robiłaś? - zapytał, odkładając książkę na stolik.
-Crouch wciąż jest Crouchem. Wiele się nie działo. - odparłam i pociągnęłam łyk wina.
-Może to i lepiej. Dumbledore pewnie będzie zadowolony, że Barty jeszcze nie fika. Kiedy idziesz do Zakonu z raportem?
-Pewnie jutro. Ale a propos jutra... w Ministerstwie usłyszałam coś ciekawego. Wiedziałeś, że w Esach i Floresach ma być jakieś spotkanie z Maxwellem? - zapytałam, podejrzewając, że Frank jest o wiele lepiej poinformowany ode mnie.
-Tak, chyba jakieś przyjęcie autorskie.
-Przyjęcie autorskie. Żeby komuś sodówa do głowy nie uderzyła. - mruknęłam do siebie, zanurzając usta w winie.
-Wiesz jaki jest Max. Czemu cię to interesuje? Chyba nie planujesz tam iść...
Wzruszyłam ramionami.
-Bez powodu - powiedziałam, ale Frank spojrzał się na mnie podejrzliwie.
-Knujesz coś? - zapytał ze śmiechem. Pokręciłam głową z miną niewiniątka.
-Po prostu nie mogę pojąć co takiego ciekawego ma do powiedzenia Maxwell Barnett, że ludzie się nim tak zachwycają.
-Jacy ludzie?
-Wszyscy! Dorcas była w niego zapatrzona jak w obrazek. Ty też go uwielbiałeś! - zawołałam, nie mogąc wciąż pojąć jak taka niesympatyczna, dwulicowa osoba może ciszyć się takim powodzeniem.
Frank zaśmiał się cicho.
-Ale ty mi pokazałaś jaki jest naprawdę.
-No i całe szczęście. Ale ciągle nie rozumiem co takiego w sobie ma, że wszystkich do niego ciągnie! To taki śliski... gad.
Frank wzruszył ramionami.
-Jeśli chce, to potrafi zjednać sobie ludzi. - powiedział i sięgnął po książkę, jakby uznając, że w tej sprawie nie ma nic więcej do dodania.
Dopiłam swoje wino i poszłam po dolewkę. Krzątając się po kuchni, nakrywając do stołu i pilnując dochodzącego obiadu, ciągle byłam myślami gdzieś daleko. Nie mogłam wyrzucić Maxwell'a z głowy. Biłam się z myślami, aż w końcu doszłam do wniosku, że jeśli nic nie zrobię, to nie da mi to spokoju. Postawiłam na stole miskę z makaronem i obwieściłam:
-Pójdę na to cholerne przyjęcie.
-Co? - Frank zadarł głowę i spojrzał się na mnie wątpiąco.
-Nie patrz tak na mnie. Nie oszalałam. Muszę tam iść i przekonać się na własne oczy co ten cholerny Barnett w sobie ma. Poza tym dzisiaj w Ministerstwie podsłuchałam rozmowę jakichś raszpli, które twierdzą, że Maxwell jest nie tylko świetny, ale też wolny!
Frank pokręcił głową ze śmiechem.
-A, czyli o to chodzi. Krótko mówiąc, idziesz tam na przeszpiegi. Wyjaśnij mi tylko proszę po co ci to do szczęścia?
-Od razu przeszpiegi. Jeśli Max zamierza wyrolować Dorcas to wolę mieć na niego oko.
-Nie sądzisz, że mamy na głowie wystarczająco własnych problemów?
-To mi nie da spokoju. Nie ufam mu i nie rozumiem dlaczego ty to bagatelizujesz. Nie musisz ze mną iść, jeśli nie chcesz.
-Kochanie moje, pójdę z tobą, bo twoja obsesja na punkcie Maxa staje się już niezdrowa. Jeśli to przyjęcie ma cię jakoś uspokoić, to niech będzie. Umówmy się jednak, że jeśli okaże się, że wszystkie mroczne przypuszczenia się nie spełnią a Maxwell będzie na swoim przyjęciu autorskim po prostu autorem podpisującym książki, to już na dobre damy mu spokój. - powiedział Frank.
-Zgoda. Ale jeśli okaże się, że dzieje się tam cokolwiek, co nie powinno mieć miejsca na przyjęciu autorskim to przyznasz mi cholerną rację.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
Lily:
-Cześć Mary! Jak tam dzisiaj? - uśmiechnęłam się szeroko wchodząc do kwiaciarni. Mary stała za ladą i notowała coś w kalendarzu.
-Hej, właśnie szykuję kolejną dostawę. Myślę, że jutro wieczorem będzie idealnie. W niedzielę mamy zamknięte, więc na spokojnie wszystko rozładuję. Może wyskoczyłabyś na Pokątną rozejrzeć się za nowym kociołkiem dla firmy?
-Jasne. A dziś dużo było klientów? - zapytałam, idąc na zaplecze, żeby założyć fartuch.
-Rano tylko kilku, ale w południe był młyn. Zaczynam się zastanawiać, czy by nie zatrudnić kogoś jeszcze. Co o tym myślisz?
Mary włączyła czajnik i zalała wrzątkiem dwa kubki z herbatą.
-Sama nie wiem, może rzeczywiście przydałaby się pomoc... - zawahałam się. W kwiaciarni pracy było naprawdę dużo. Dzieliłam się z Mary zmianami po połowie, ale ona łączyła to św Mungiem a ja co jakiś czas znikałam, gdy potrzebował mnie Zakon.
-Oczywiście jest jeszcze Remus, ale sama wiesz jak z nim teraz jest... - westchnęła MacDonald. No tak. Remus bardzo nam pomagał, kiedy tylko mógł. Tylko, że to tak naprawdę nie była jego praca. Był w bardzo trudnej sytuacji, bo ilekroć któryś z jego szefów dowiadywał się o jego problemach z pełnią, nagle kończył współpracę. Wtedy Remus znowu lądował u nas. Współczułyśmy mu obie, a Mary dwoiła się i troiła, żeby jakoś mu pomóc. Wiedziałam oczywiście, że tak postępują przyjaciele, ale... No właśnie. Już parę tygodni minęło od naszej ostatniej hucznej imprezy na mieście, a jednak ja nie mogłam zapomnieć jednego malutkiego szczególiku z tamtej nocy. Może i byłam trochę zamroczona alkoholem, ale postawiłabym wszystkie galeony, że pocałunek Mary i Remusa mi się nie przewidział.
Od tamtej pory nie poruszałam z MacDonald tego tematu, bo ciągle się mijałyśmy, albo praca paliła nam się w rękach. Teraz jednak na przerwie przy herbacie to co innego.
-A propos Lupina... ciągle do tej pory wspominam sobie to nasze ostatnie wyjście na miasto - zagaiłam niezgrabnie.
-Serio? Ja mam wrażenie, że minęły całe miesiące - odparła obojętnie Mar.
-Fajnie było się spotkać całą paczką, co nie? Chętnie bym to powtórzyła. Może rozmawialiście z Remusem o jakimś spotkaniu? - zapytałam brnąc po grząskim gruncie.
-Nieee, nie było okazji. Mam przed sobą mega pracowity okres w Mungu. W najbliższym czasie raczej nie dam rady nigdzie wyskoczyć.
-No tak. Szkoda, bo w tamtym klubie było mega fajnie. Pamiętasz Alicję na scenie? - zaśmiałam się, a Mary uśmiechnęła się nerwowo. Zanim jednak cokolwiek zdążyła powiedzieć, drzwi kwiaciarni się otworzyły i weszli nowi klienci. Cóż jak nie tym razem, to kolejnym.
Alicja:
Na Pokątnej kręciło się sporo ludzi. Trwały przygotowania do jutrzejszej giełdy, ekipa techniczna rozkładała stragany i szyldy, a dostawcy lawirowali między nimi wydając polecenia tragarzom. Przed Esami i Floresami ustawiła się spora grupa elegancko ubranych czarownic i czarodziejów. Księgarnia była zatłoczona. Część regałów przesunięto pod ściany, żeby zrobić na środku miejsce na przemowy, autografy i temu podobne.
Frank zręcznie złowił dwa kieliszki szampana z tacy, która akurat przepływała w powietrzu niedaleko nas.
-Twoje zdrowie, kochanie - powiedział, uśmiechając się krzywo i wypił spory łyk. Wiedziałam, że nie był zadowolony z mojego postępowania. Prawdopodobnie uważał, że mam paranoję. Jednak potrzeba chronienia interesów przyjaciółki była we mnie zbyt silna i nie zamierzałam się przejmować jego humorami.
-Idę się rozejrzeć - powiedziałam oddając mu mój kieliszek. Ruszyłam wgłąb księgarni, wypatrując Maxwella. Co tak naprawdę spodziewałam się zobaczyć? Wątpiłam przecież, że na oczach wszystkich gości i reporterów Barnett będzie obściskiwał się po kontach z jakimiś wiedźmami. Ale miałam złe przeczucia. Intuicja zwykle mnie nie myliła.
No i właśnie. Ni stąd ni zowąd Maxwell Barnett wyrósł przede mną ze swoim wielkim, obłudnym uśmiechem na twarzy.
-Alicja! Co za zaszczyt! - zawołał. Nie trudno było zauważyć, że prawdopodobnie był już po drinku albo dwóch.
-Nie sądziłam, że jesteś moją fanką - zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem.
-Dobrze sądziłeś - odparłam, kiedy opierając się na mnie ruszył przez tłum z powrotem w stronę Franka.
-Nie ma potrzeby tego ukrywać, skarbie. W końcu przyszłaś tu specjalnie dla mnie - zaśmiał się.
-Dla ścisłości, przyszłam tu dla Dorcas. Może ją pamiętasz? Długie blond włosy, duże oczy, a ostatnio jak się widzieliście była twoją dziewczyną.
Maxwell westchnął.
-Oczywiście, moja słodka Dor. Ile to już minęło?
-Wnioskując po twoim zainteresowaniu chyba strasznie dużo - odparłam cierpko.
Max jednak nic nie odpowiedział. Zauważył Franka i rzucił się, żeby się z nim witać.
-Oczywiście mam coś dla was - odparł, sięgając na najbliższy stos książek. - Z dedykacją oczywiście.
Wyciągnął z kieszeni pióro i nabazgrał coś na okładce.
-A teraz wybaczcie, ale sława wzywa - powiedział, wciskając mi niedelikatnie książkę w ręce. Odszedł do najbliższej grupki czarownic.
Frank spojrzał się na mnie znudzony.
-Cóż, może i nie jest najskromniejszą osobą pod słońcem, ale chyba nie to chciałaś mi dziś udowodnić.
Spojrzałam się na niego zirytowana.
Mimo lejącego się strumieniami szampana i iście szampańskiego humoru, Maxwell przez resztę wieczoru zachowywał czujność. Był zbyt sprytny, żeby na oczach wszystkich otwarcie z kimś flirtować. Moja frustracja rosła z każdą chwilą, bo nie zamierzałam się poddać. Jednak obserwowanie go przez cały wieczór nie sprawiało ani mi ani Frankowi przyjemności. On był coraz bardziej znudzony, a ja coraz bardziej zła. Zapewne, kiedy przez całe przyjęcie staliśmy pod ścianą z nachmurzonymi minami, wyglądaliśmy jak dwoje najgorszych na świecie imprezowiczów, albo para z okropnymi problemami małżeńskimi. Nikt nie ośmielił się do nas podejść.
A Maxwell tymczasem był prawdziwą duszą towarzystwa. Podpisywał autografy, zagadywał swoich fanów i pozwalał fotografować się reporterom Proroka. Czarownice ustawiały się do niego w kolejkach, odrzucały do tyłu włosy, posyłały mu zalotne uśmiechy i chichotały z jego głupich żartów. Ale zasadniczo nie można było przyczepić się do niczego. Kokietował, ale w granicach zdrowej normy. Nie mógł mi bardziej zepsuć humoru. W tej chwili nie lubiłam go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Nie było w końcu niczego gorszego niż niewierny chłopak, na którego nie ma żadnych dowodów.
-Kochanie, wiem, że to twoja misja, ale chyba tyle nam wystarczy. Chodźmy do domu. - powiedział mi do ucha Frank. Nie mogłam się kłócić. Spędziliśmy na tym cholernym przyjęciu kilka godzin i nic. Mieliśmy umowę, musiałam jej dotrzymać. Pokiwałam więc tylko głową i poprosiłam go, żeby przyniósł mi płaszcz.
-Ja pójdę jeszcze tylko do toalety - mruknęłam, traktując to jako moją ostatnią szansę.
Gości ubywało, a przyjęcie zmierzało do końca. Kiedy szłam między stertami książek do łazienki, Maxwell stał otoczony przez kilka najbardziej wytrwałych kokietek. Posłałam mu oceniające spojrzenie, ale nie zwrócił na nie uwagi.
W łazience spotkałam jeszcze kilka trzpiotek, które zachwycały się najbardziej rozchwytywanym autorem miesiąca. Przewróciłam oczami i jak najszybciej wyszłam, trzaskając trochę za głośno drzwiami. Odwróciłam się i już miałam wrócić do Franka, kiedy zobaczyłam coś, od czego serce zabiło mi szybciej.
Maxwell siedział ciągle przy stoliku od autografów i pakował swoje rzeczy. Zastęp fanek też już się zbierał do domu. Ostatnia dziewczyna odchodziła od jego stolika, posyłając mu ostatnie zalotne mrugnięcia, a wtedy on uśmiechnął się szeroko pod nosem i wykonał gest, którego nie dało się pomylić z niczym.
-Zadzwoń - wyszeptał, wykręcając numer na niewidzialnej tarczy telefonu.
Wytrzeszczyłam oczy i od razu spojrzałam na Franka. On też gapił się na Barnett'a z rozdziawionymi ustami. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Mam cię!
Lily:
Nie spodziewałam się, że giełda kociołków może przyciągnąć aż takie tłumy. Przeciskałam się przez napierające z każdej strony masy czarownic i czarodziejów, usiłując dotrzeć do któregokolwiek straganu. Cóż, widać w naszym kraju były ogromne deficyty garnków z grubym denkiem.
-Lily! Lily, cześć! - usłyszałam za plecami znajomy głos. Odwróciłam się i dostrzegłam Remusa, który przepychał się w moim kierunku.
-Cześć! Nie wiedziałam, że tu będziesz. Tak to już wcześniej bym się z tobą złapała.
Ucieszyłam się na jego widok. Działanie w parze zwiększało nasze szanse na szybsze opuszczenie tego sajgonu.
-Tak, sam z siebie nigdy bym tu nogi nie postawił. Moja mama postawiła mnie dziś rano przed faktem dokonanym. - zaśmiał się.
-Ach, dobry syn. To rozumiem. Cieszę się, że cię widzę. Miejmy nadzieję, że szybko się z tym uporamy. Gdybyś gdzieś przypadkiem zauważył dziesięciolitrowy z grubym denkiem to byłabym niesamowicie wdzięczna.
-To twój szczęśliwy dzień, Evans. Właśnie mijałem dokładnie taki stragan. - powiedział i pociągnął mnie w stronę, z której przyszedł.
I w ten sposób po niespełna godzinie poszukiwań udało mi się opuścić zatłoczoną Pokątną z wymarzonym dziesięciolitrowym kociołkiem.
-Co za ulga. Nie znoszę takich tłumów - westchnął Remus, kiedy dotarliśmy do mniej tłocznej części Magicznego Londynu.
-Po tym wszystkim jestem już kompletnie bez sił. Co powiesz na kawę, najlepiej w jakimś bezludnym miejscu? - zapytałam, uśmiechając się zachęcająco.
-Bezludne miejsce brzmi wspaniale.
Szybko znaleźliśmy jakąś kafejkę, na którą nie przypuścili szturmu żądni kociołków czarodzieje. Usiedliśmy w zacisznym kąciku, a wkrótce kelnerka przyniosła nasze zamówienia.
-Jakie plany na resztę dnia? - zagaił Remus, upijając duży łyk kawy.
-Nic specjalnego. James wyjechał gdzieś dla Zakonu, więc siedzę sama. Pewnie znajdę sobie coś do roboty w domu. A ty?
-Wieczorem spotykam się z Peterem.
-Pozdrów go koniecznie! Wieki się nie widzieliśmy!
-Właśnie wiem. Mam nadzieję, że uda mi się go namówić na jakieś spotkanie z resztą. Kompletnie nie wiem, co się u niego dzieje - powiedział z niepokojem. No tak. Poza przelotnymi spotkaniami w kwaterze Zakonu od paru miesięcy nie mieliśmy kontaktu.
-James niedługo ma wrócić. Chętnie spotkałabym się większą grupą. Może wpadlibyście do nas na kolację? Tęsknię za czasami, kiedy widywaliśmy się częściej.
-Ja bardzo chętnie. Teraz to już nie jest to samo co w Hogwarcie. Każdy miał jeden plan, siedzieliśmy na kupie...
-...no i była Dorcas - dodałam, a Remus pokiwał ponuro głową.
-Kiedy ostatni raz się widzieliśmy? - zapytał, a ja nie mogłam przecież nie wykorzystać takiej okazji.
-Wtedy kiedy poszliśmy na miasto. Merlinie, co to była za impreza - zaśmiałam się. Remus też uśmiechnął się do wspomnień.
-Godryku, ale miałem po tym kaca. Chyba się starzeję.
-James spał do szesnastej. Ale właśnie o tym mówię. Takie wspomnienia są najfajniejsze. Alicja na scenie, Frank z aparatem, ty i Mary w tańcu...
Remus spojrzał się na mnie przenikliwie. Uśmiechnął się delikatnie i spuścił wzrok na blat stołu.
-Widziałaś? - zapytał już na mnie nie patrząc.
-Tylko przez momencik. - powiedziałam cicho, wstydząc się jednak trochę, że tak się wtrącam. Jednak nie mogłam inaczej. Tych dwoje po prostu nie potrafiło samemu skonfrontować się z rzeczywistością. Ile już czasu udawali?
Remus westchnął głęboko.
-Tylko nie mów nic Mary. - spojrzałam się na niego zdziwiona. Zaraz. Co?
Lupin w końcu podniósł na mnie wzrok i zauważył szok wymalowany na mojej twarzy.
-Ona nie pamięta. Urwał jej się film. - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
-I nic jej nie powiedziałeś?! - zawołałam trochę za głośno. Kelnerka za ladą spojrzała się na mnie krzywo.
-I nic jej nie powiedziałeś? - powtórzyłam szeptem.
Remus przewrócił oczami.
-Merlinie, no a co miałem powiedzieć? Hejka Mary, pamiętasz, jak wczoraj się całowaliśmy? Może powtórzmy to kiedyś na trzeźwo?
-Na przykład to! Brzmi lepiej, niż trzymanie tego w tajemnicy!
-Nie żartuj...
-Jestem śmiertelnie poważna. Remus, jak długo zamierzasz trzymać takie uczucia w sobie? Przecież to jest cholernie nie zdrowe. Ani dla ciebie, ani dla niej.
Remus spojrzał się na mnie zirytowany. Westchnęłam i dodałam łagodniej:
-Przepraszam, że czepiam się waszych spraw. Ale martwię się o was, ok? Martwię się o ciebie. Co w tym dziwnego?
-Nie sądzę, żeby ona była zainteresowana czymś więcej. Schodziliśmy się już nieraz, pamiętasz? Nie wyszło nam to na dobre. - powiedział zrezygnowany.
-Ja mam wrażenie, że ilekroć byliście razem jak najbardziej wychodziło wam to na dobre. Za każdym razem to były wasze najszczęśliwsze chwile. Mylę się? Jeśli chodzi o Mary to wiem na pewno. Z tobą jest jej po prostu lepiej. Poza tym serio? Nie jest zainteresowana? Uwierz mi, że jak znam Mary MacDonald to jest zainteresowana i to bardzo. Po prostu jest zbyt miła i taktowna, żeby o to zawalczyć. Przykro mi, Rem, ale uważam, że to ty musisz zrobić dla niej pierwszy krok.
Zapadła cisza. Remus patrzył się za okno i myślał.
-Wiesz, Lily... Ja chyba naprawdę to wszystko wiem. Tylko... Tylko ciągle się zastanawiam co dobrego może to przynieść dla Mary. Widziałaś jak ostatnio wygląda moje życie. Nie mogę utrzymać pracy dłużej niż kilka miesięcy, bo prędzej czy później szef dowiaduje się o moim problemie z księżycem. Zamiast tego pomagam wam w kwiaciarni, żeby mieć jakiekolwiek zajęcie, a i tak wiszę na waszym utrzymaniu. Wróciłem do mieszkania z rodzicami, bo samemu nie radziłem sobie z wojną, zaginięciem Dorcas i rozstaniem z Mar. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że nie jestem dobrym materiałem na chłopaka. A Mary jest zbyt dobrą osobą. Nie zasługuje na to, żeby zrzucić na nią taki kłopot.
Tak bardzo mu współczułam. Był tak wspaniałą osobą, a świat go odrzucał. Nie zasługiwał na to. Zasługiwał tylko i wyłącznie na szczęście.
-Rem. Jesteś najwspanialszym przyjacielem jakiego można mieć. Nigdy nie zostawiasz ludzi w potrzebie, zawsze można na ciebie liczyć. Wszyscy ci ludzie, którzy oceniają cię tylko po jednym sami na tym tracą. Wiem, że się o nią martwisz. Ale moim zdaniem, będzie dla niej dużo większym ciosem, gdy pozbawisz ją możliwości wyboru. Nie chcę się wtrącać w wasze sprawy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że na mnie możesz liczyć i ja będę wam kibicować, jeśli jednak spróbujecie. Bo chciałabym zobaczyć was jeszcze raz tak szczęśliwymi, jak wtedy, gdy byliście razem.
Złapałam go za rękę i ścisnęłam ją w pokrzepiającym geście.
-Będzie dobrze.
Linki:
- http://rp-archives.tumblr.com/post/86068054048/accessing-gif-hunt-ed-westwick-fc-age
- http://torie-rph.tumblr.com/post/27903185243/gif-hunt-penn-badgley
- http://wifflegif.com/tags/4752-leighton-meester-gifs
- https://giphy.com/gifs/penn-badgley-uzy9Isj7drboI
- https://may0osh.tumblr.com/post/103914127142/andrew-garfield-gif-hunt-under-the-cut-you
- https://ac-cio-sophie.tumblr.com/post/145176911481/eleanor-tomlinson-poldark-gif-hunt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz