James:
Teleportowałem się tuż przed barierą otaczającą Dolinę Godryka Gryffindora. Postawiłem kołnierz, żeby osłonić się przed zimnym wiatrem - była już późna jesień, a pogoda zdążyła się zrobić naprawdę paskudna. Ruszyłem wolnym krokiem w stronę centrum miasteczka. Mijałem znajome ulice, domy, parki. Miejsca, z którymi miałam tyle wspomnień, teraz wydawały mi się dziwnie zimne i puste.
Niedługo po tym, jak zamieszkałem z Lily, moi rodzice postanowili się wyprowadzić. To był ich plan od wielu miesięcy. Mama męczyła się w tym miejscu. Miała słabe zdrowie, a presja wojny tylko pogarszała jej stan. Mimo tylu dobrych wspomnień, które łączyły ich z Doliną, trudno było im tak dłużej żyć. Każdego dnia gazety informowały o kolejnych atakach Śmierciożerców, a rodzice wiedzieli, że ja, Syriusz i wszyscy nasi przyjaciele, narażaliśmy swoje życie w tej wojnie.
Śmierć Meadowes'ów była dla nich pierwszym ciosem. Ja i Dorcas byliśmy jak prawdziwe rodzeństwo. Wychowaliśmy się razem, a nasi rodzice przyjaźnili się odkąd sięgałem pamięcią. Gdy Roslin i Edmure zginęli, mama i tata otoczyli Dorcas jeszcze większą miłością. Każdy z nas musiał się pozbierać po tej tragedii. Zaginięcie Dor sprawiło, że rodzice wpadli w prawdziwą panikę. Mama ze strachu nie mogła spać. Codziennie wybiegała z domu przed świtem, czekając na sowę z porannym wydaniem Proroka. Potem na krótką chwilę przychodziła ulga, gdy okazywało się, że nie ma doniesień o jej śmierci. Wiedziałem doskonale, jak się czuła. Do dziś miałem w nocy koszmary z tego dnia, gdy Dor pojawiła się na naszym progu. Ten widok był zbyt straszny, by wyrzucić go z pamięci. To wtedy tata zaczął namawiać mamę na wyprowadzkę. Jedyne co trzymało ich dalej w Dolinie to strach o mnie, Dorcas i Syriusza. Teraz jednak Dor była pod skrzydłami Dumbledore'a i chociaż nie wiedzieliśmy gdzie, to musieliśmy mu zaufać. Syriusz z kolei wiódł swoje zawiłe życie, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Traktował moich rodziców jak swoich - kochał ich i szanował, ale nie mógł żyć w Dolinie. Doświadczenia z dzieciństwa nie pozwalały mu na zbytnie przywiązanie do jednego miejsca. Domyślałem się, że Hogwart i Dolina Godryka były mu najbliższe, ale po prostu łatwiej mu było żyć z dala.
Kiedy ja zamieszkałem z Lily, dałem rodzicom zielone światło. Chciałem ich szczęścia i wiedziałem, że to najlepsza decyzja. Potrzebowali spokoju. Dom zabezpieczyli wszelkimi znanymi zaklęciami i zostawili go mnie.
Doszedłem w końcu na miejsce i spojrzałem na ten smutny widok. Dwa kiedyś niezwykle piękne ogrody powoli zmieniały się nie do poznania. Ten przed moim domem zaczynał stopniowo żyć własnym życiem, a ogród domu Meadowes'ów dawno już porosła bujna trawa i chwasty. Maxwell zawinął manatki z domu w Dolinie, kiedy Dor przeniosła się do kryjówki. Wygodniej było mu mieszkać w apartamencie w centrum Londynu, niż przejmować się dbaniem o dziedzictwo Dorcas. Jedynie wysokie drzewo z grubym pniem nic się nie zmieniło. Gałęzie nadal łączyły okna sypialni na piętrze, jakby ciągle czekały na to, aż dziesięcioletni chłopiec przelezie po nich do pokoju swojej najlepszej przyjaciółki.
Usłyszałem za plecami szmer. Gdy się odwracałem, przez ułamek sekundy spodziewałem się zobaczyć śliczną dziewczynę z długimi blond włosami i usłyszeć jej perlisty śmiech. Był to jednak tylko szmer liści poruszonych jesiennym wiatrem.
Włożyłem klucz do zamka i wszedłem do ciemnego korytarza. Chwilę błąkałem się po domu i ciągle powracały do mnie przeróżne wspomnienia. Moje obecne życie było całkiem niezłe i byłem naprawdę szczęśliwy. Jednak nie mogłem się oprzeć wszechogarniającej nostalgii. Poszedłem do mojego starego pokoju. Mój wzrok od razu pobiegł do okna. Jesienne liście dawno opadły i miałem doskonały widok na dawną sypialnię Dor. Usiadłem przy biurku i wyciągnąłem z szuflady czysty pergamin. Zanurzyłem koniuszek pióra w atramencie i zacząłem pisać:
Cześć Dorcas,
Odwiedziłem Dolinę i właśnie siedzę w mojej starej sypialni. Siedzę i Myślę - o tym wszystkim co za nami, o naszych rodzinach, no i o Tobie. Od Twojego zniknięcia nie było chyba ani jednego dnia, gdy nie pojawiałaś się w moich myślach. Ciągle zastanawiam się gdzie jesteś, czy masz z kim porozmawiać i czy jesteś w końcu bezpieczna. Jak to jest, Dor? Tyle razem przeżyliśmy, byłaś ze mną od samego początku i nie potrafię przyzwyczaić się do tego, że Cię nie ma.
Nic nigdy nie było dla mnie takie oczywiste jak to, że nie jestem jedynakiem - mam w końcu najlepszą na świecie młodszą siostrę. Tak, doskonale wiem, co chcesz powiedzieć "Nie wywyższaj się, masz tylko parę miesięcy przewagi". Nic nie poradzę jednak na to, że zawsze będę Cię traktował jak moją małą siostrzyczkę. Są takie rzeczy, których się po prostu nie da zmienić i to właśnie jest jedna z nich. To moja klątwa, ale już zawsze będę się o Ciebie martwić.
Od tak dawna nie rozmawialiśmy, że nie jestem pewien, czy pamiętam Twój głos. Nie wierzę, że to piszę, ale brakuje mi tego jak zawsze wciskałaś nos w moje sprawy. Bywało to wkurzające, ale powiedz, czy nie tak właśnie zachowuje się prawdziwe rodzeństwo? Ja zawsze sprawdzałem Twoich chłopaków, a Ty prawiłaś mi morały, kiedy latałem za Lily. Teraz możesz być z siebie dumna. Osiągnęłaś swój cel - mój związek z Evans jest chyba najlepszą rzeczą w moim obecnym życiu. Co ja gadam. Nie chyba, tylko na pewno.
Oderwałem pióro od pergaminu i sięgnąłem w stronę kałamarza. Nagle usłyszałem czyjeś kroki na schodach i drzwi za moimi plecami skrzypnęły delikatnie. Odwróciłem szybko głowę i zamrugałem ze zdziwienia.
-Profesorze? Co pan tu robi? - zapytałem, bo do mojej starej sypialni właśnie wkroczył Dumbledore. Na ramionach miał podróżną pelerynę, a brodę przerzucił przez ramię. Miał spokojną minę, ale było w niej coś co mówiło mi, że sprawa była poważna. Wstałem od biurka.
-Witaj, James - przywitał się, a ja skinąłem głową. Dumbledore rozejrzał się po moim pokoju i na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na widoku za oknem. Chwilę zbierał myśli, aż w końcu odparł spokojnym głosem:
-Mam do ciebie prośbę, James.
-Słucham.
-Chcę cię prosić, żebyś przestał to robić. Wiem, że to bardzo trudne, ale przestań pisać do Dorcas. - patrzył się na mnie przenikliwie, a ja nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Zdziwiłem się, bo przecież skąd mógł o tym wiedzieć? Miałem wrażenie, że słyszę w jego głosie współczucie.
-Skąd pan o tym wie? - zapytałem w końcu. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej peleryny i wyciągnął z niej plik listów. Od razu je rozpoznałem. Odkąd Dor odeszła do kryjówki, pisałem jeden w miesiącu, licząc, że sowa jakoś ją odnajdzie. Wiedziałem, że to ryzykowne, ale zabezpieczałem je każdym zaklęciem, jakie znałem. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Niestety - ani razu nie dostałem odpowiedzi. Nie zniechęcało mnie to jednak. Gdziekolwiek Dorcas była, chciałem, żeby wiedziała, że o niej nie zapomniałem.
-Skąd pan je ma? - zapytałem, kiedy dyrektor położył listy na blacie biurka. Żadna z kopert nie została otwarta.
-Nie martw się, nie czytałem ich. Mam je, bo wszystkie sowy wysłane do panny Meadowes lecą prosto do mnie.
-Dorcas nigdy ich nie dostała?
Dumbledore skinął tylko głową. Usiadłem z powrotem przy biurku, czując ukłucie zawodu.
-To zbyt niebezpieczne, James. Ja jeden mam kontakt z opiekunem Dorcas. Wiem, że to trudne, ale dla bezpieczeństwa przyjaciółki nie pisz do niej więcej.
Westchnąłem głęboko. Tego się nie spodziewałem. Dumbledore nie wyglądał jakby był na mnie zły. Może serio było mu przykro? Ja też nie zamierzałem się złościć. Nie było żadnego sensu - bo z czym miałem się kłócić? Bezpieczeństwo Dor było najważniejsze. Jednak bolało, że ta ostatnia łącząca mnie z nią linia, właśnie została przerwana.
-Dorcas wie, że o niej pamiętasz. Mogę cię zapewnić, że jest cała i zdrowa. Ma na miejscu przyjaciela, który się o nią troszczy. - Dumbledore poklepał mnie po ramieniu w pokrzepiającym geście. Spojrzał jeszcze raz na widok za oknem i wyszedł z pokoju.
-Profesorze, proszę zaczekać! - zawołałem za nim, kiedy był już na schodach.
-Tak?
-Skoro ma pan kontakt z tym jej opiekunem, może mógłby pan jemu przekazać list dla Dor. Napisalibyśmy go wszyscy razem z Lily, Remusem i resztą. Tylko jeden.
Dumbledore chwilę zastanawiał się w milczeniu.
-Tylko jeden. - powiedział wreszcie, a potem skinął mi głową i wyszedł.
Wróciłem do pokoju. Przez chwilę tępo patrzyłem się na gałęzie drzewa, które tyle lat były pomostem między dwiema sypialniami. Westchnąłem ciężko ostatni raz i zgarnąłem wszystkie listy z biurka.
Od razu skierowałem się do ogrodu na tyłach. Usiadłem na pożółkłej trawie i po raz ostatni spojrzałem na listy. Wyciągnąłem z kieszeni różdżkę i wiedząc, że to najlepsza decyzja, podpaliłem je zaklęciem.
Narcyza:
Gości przybywało. W drzwiach zrobił się już mały korek
złożony z wystrojonych dam i wymuskanych gentelmenów - wszyscy czekali
aż skrzaty domowe odbiorą od nich futra i wielkie angielskie kapelusze.
Usłyszałam za sobą stukot obcasów i w porę odskoczyłam od uchylonych
drzwi. Nie byłoby dobrze, gdyby wyszło na jaw, że podglądałam.
-Ach, to tylko ty - odetchnęłam z ulgą, gdy do komnaty wkroczyła Bella.
-A
kogo ty się spodziewałaś? - zapytała nieco zbyt kpiącym tonem. Stanęła
przed lustrem i poprawiła włosy, które spływały czarną, lśniącą kaskadą
na jedno ramię. Wyglądała naprawdę zjawiskowo. Miała na sobie piękną czarną suknię, ozdobioną klejnotami wielkości orzechów włoskich.
Dzisiejszy bankiet niby nie różnił się niczym szczególnym od
dotychczasowych, jednak miałam wrażenie, że Bella była podenerwowana. Może
dlatego obdarzyła mnie tak zimnym tonem? Ludzie zwykle z góry spodziewali się po niej pogardliwych uwag, ale tak naprawdę rzadko obdarzała nimi kogoś z najbliższej
rodziny. W każdym razie do niedawna. Od jej ślubu z Rudolfem zaczęła się zmieniać. Nigdy nie była ciepłą osobą, ale
wiedziałam, że w głębi duszy kochała swoich bliskich. Teraz jednak nie wiedziałam, co o tym
wszystkim myśleć.
-Napatrzyłaś się już? - rzuciła sarkastycznie
Bella, spoglądając na mnie w lustrze. Uśmiechnęłam się cierpliwie i
podeszłam bliżej, żeby poprawić jeden niesforny kosmyk włosów w jej fryzurze.
-Pięknie wyglądasz - szepnęłam, chcąc ją udobruchać.
-W
końcu niecodziennie zdarza się takie święto - powiedziała Bella,
uśmiechając się z uznaniem do swojego odbicia. Zmarszczyłam brwi, ale
nic na to nie odpowiedziałam. Bankiety takie jak ten nie były
czymś szczególnym w naszym środowisku. Lestrange'owie lubili
popisywać się swoją fortuną i regularnie co parę tygodni ściągali do
swojego dworu armię skrzatów i spraszali tłum gości z wyższych sfer. Co
więc wyróżniało ten konkretny bal?
-Gdzie Lucjusz? - głos Bellatriks
przerwał mój potok myśli. Wzruszyłam ramionami, bo wcale nie miałam ochoty
szukać mojego narzeczonego. Zanim jednak zdążyłam na nowo zatopić się w
rozmyślaniach, drzwi otworzyły się na oścież i do sali wkroczył Malfoy.
-Tu jesteście. Rudolf szuka pani domu. - powiedział,
przeciągając sylaby. Podszedł do nas bliżej i władczym gestem
przyciągnął mnie do siebie. Musiałam oprzeć rękę o jego tors, żeby
utrzymać równowagę. Nie lubiłam, kiedy to robił.
-Zjawił się już? - zapytała Bella, a jej głos
zdradzał ogromne podekscytowanie. Łatwo było się domyślić, że nie
chodziło o Rudolfa - zazwyczaj traktowała swojego kochanego męża z
chłodną obojętnością. Lucjusz skinął głową. Bella natychmiast odwróciła się z powrotem do lustra, żeby jeszcze raz ocenić
swój wygląd. Nie wiedziałam o co im chodziło, ale widać nie
mogłam liczyć na jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony tej dwójki.
Bella
ruszyła do sali balowej jako pierwsza. Lucjusz kurtuazyjnie użyczył mi
swojego ramienia i poszliśmy za nią. Rzeczywiście, wszyscy już się
zebrali, a Rudolf czekał na nas przy głównym stoliku. Sala wyglądała olśniewająco. Odniosłam wrażenie, że
postarali się bardziej niż zwykle - wszystko dosłownie ociekało
luksusem i elegancją, skrzaty roznosiły tace z kieliszkami szampana, a w
tle przygrywała orkiestra. Usiedliśmy na miejscach, Bella z Rudolfem
wygłosili toast, a potem została podana wykwintna kolacja. Przez dłuższy
czas nie działo się nic szczególnego. Zaczynała mnie już nudzić sztywna rozmowa, którą na czas bankietu przewidywała etykieta.
-Rudolf, twoi rodzice się nie
pojawili? Co za szkoda. - powiedział nagle Lucjusz,
uśmiechając się kpiąco do Lestrange'a. Rudolf zbladł i odpowiedział szybko:
-Nie mogli się wyrwać.
Malfoy
skomentował to tylko kolejnym kpiącym uśmiechem. Szczerze nie
pałałam sympatią do państwa Lestrange i odpowiadała mi ich nieobecność. Przy naszym stoliku stało jedno puste krzesło, ale uznałam,
że musiało wypaść im coś ważniejszego. Uwaga Lucjusza jednak wyraźnie rozzłościła Bellę. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i zacisnęła mocno szczęki. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo nagle stało się coś, co zwróciło uwagę całej sali.
Szczęk zastawy
ucichł, gwar rozmów zamarł i zapadła cisza, jakby wszyscy na raz
wstrzymali oddech. Bella, Rudolf i Lucjusz utkwili spojrzenia w drzwiach
z moimi plecami. Jedynym odgłosem, który wybrzmiał niezwykle wyraźnie w
tej głuchej ciszy był dźwięk kroków, dochodzący właśnie z tamtej
strony. Raz - dwa, raz - dwa, kroki zbliżały się coraz bardziej, a ja
miałam wrażenie, że już kompletnie nikt w pomieszczeniu nie oddychał.
-Witajcie
- usłyszałam nagle za plecami i zamarłam. Znałam ten głos i doskonale wiedziałam do kogo należał. Nie mogłam w to uwierzyć. Struchlałam ze strachu. Właściciel głosu obszedł dookoła nasz
stolik w stronę pustego krzesła, a ja w końcu zobaczyłam tę twarz.
Gdzieś
kiedyś usłyszałam, że Tom Marvolo Riddle był przystojnym mężczyzną.
Rzeczywiście, jego twarz przykuwała uwagę - coś nienaturalnego, wręcz
odrealnionego czaiło się w jej rysach. Sprawiało, że wydawał się niemal nieludzki. Co to było? Nie wiedziałam, ale nigdy w życiu nie
widziałam takiej istoty. Drżałam na samą myśl o tym, co będzie, jeśli
nasze oczy się spotkają, ale jednocześnie nie mogłam wprost oderwać od
niego wzroku. Jego skóra była przeraźliwie blada, niemal sina, a przy
ciepłym płomieniu świec sprawiała wrażenie promieniować zimnym blaskiem.
Obserwował gości na sali. Leniwie sunął spojrzeniem ciemnych oczu po
wszystkich twarzach, a jego usta powoli wykrzywiały się w zimnym
uśmiechu. Czy naprawdę dostrzegłam w tych strasznych
oczach czerwony, morderczy błysk, czy to tylko odblask płomienia świecy?
Wszyscy wciąż zdawali się wstrzymywać oddech w oczekiwaniu na jego
najmniejszy gest. W końcu od niechcenia machnął dłonią, a życie jak gdyby nigdy nic powróciło do sali. Wszyscy goście równo odetchnęli i wrócili do
przerwanych rozmów i jedzenia. Ja także odważyłam się na nieco głębszy
oddech.
Wciąż miałam wrażenie, że znalazłam się w jakimś przedziwnym
śnie. Co się tutaj działo?! Dlaczego na przyjęciu w domu mojej siostry pojawił się
właśnie najokrutniejszy czarnoksiężnik w historii magicznego świata? I
dlaczego wszyscy zachowywali się jakby to była zupełnie normalna
rzecz?
Rzuciłam Belli ukradkowe spojrzenie. Poszukiwałam u niej jakiegokolwiek sygnału normalności. Ku mojemu przerażeniu odkryłam, że ona również wpatrywała się w
Czarnego Pana ze służalczym uwielbieniem. Zimny dreszcz przebiegł
mnie po plecach. Nagle poczułam, jak chłodne palce Lucjusza zaciskają
się pod stołem na mojej dłoni. Wiedziałam, że to było ostrzeżenie - miałam
się pilnować. Jakbym sama na to nie wpadła.
Czarny Pan wykonał kolejny lekki gest dłonią a puste krzesło przy naszym stoliku odsunęło się cicho. Usiadł wśród nas. Odważyłam się
jeszcze raz unieść na niego spojrzenie. O mało nie krzyknęłam, kiedy
zobaczyłam te zimne, nieludzkie oczy wbite prosto we mnie. Miał
nieodgadnioną minę, kompletnie wypraną z jakichkolwiek emocji. W momencie, gdy nasze oczy się spotkały, od razu poczułam jakąś nieznaną siłę wwiercającą się
prosto do mojego umysłu. Starałam się postawić w głowie obronne
bariery, ale byłam zbyt przestraszona, a on zbyt silny. Bez trudu złamał
moje marne próby oklumencji. Rzucił mi drwiący
uśmieszek, a ja uciekłam wzrokiem na bok, starając się powstrzymać łzy. Wiedziałam już,
że przed nim nic się nie ukryje. Nawet mój umysł nie był bezpieczny.
-Panie, to ogromny zaszczyt gościć cię w naszym domu - odezwał się Rudolf. Chociaż z jego twarzy zdążyły już odpłynąć wszystkie kolory, jego głos zabrzmiał pewnie.
-Tak, Lestrange. To ogromny zaszczyt. - głos Czarnego Pana był cichy, ale tak przenikliwy, że wybrzmiał bardzo wyraźnie w mojej głowie. Jeszcze przez chwilę dźwięczało mi w uszach jego echo.
-Cieszę się, że nie byłeś na tyle głupi, żeby zapraszać tu swojego ojca. - dodał nagle Voldemort. Uśmiechnął się przebiegle, a Rudolf zbladł jeszcze bardziej.
-Tak, panie. - odparł i zwiesił głowę.
Po tych słowach przy stoliku zapadła ciężka cisza. Każdy skupił się na jedzeniu, ale ja nie mogłam przełknąć już ani kęsa. Wpatrywałam się tylko w moje nakrycie, nieświadomie ściskając z całej siły łyżkę.
Sekundy dłużyły się w nieskończoność. Nagle z odrętwienia wyrwał mnie piskliwy głosik skrzata domowego. Stanął koło mnie, ściskając nad głową srebrną tacę. Leżała na niej pergaminowa koperta. Od razu rozpoznałam pismo Dromedy i serce zabiło mi mocniej. Tak dawno nie miałam od niej żadnych wieści. Choć moment nie był najszczęśliwszy, szybko rozerwałam kopertę i przeczytałam krótką wiadomość. Cała zaczęłam drżeć od emocji. Merlinie, takie wiadomości w takiej chwili! Martwiłam się o los siostry, ale zdecydowanie chciałam jej szczęścia. Nie wiedziałam, co teraz zrobić. Naprzeciwko mnie siedział nie kto inny, jak Czarny Pan, a na sali zapewne co druga osoba należała do grona jego popleczników. Powinnam jakoś ukryć tę wiadomość. Chciałam już wstać i na chwilę przeprosić zebranych, gdy Bella złapała mnie za rękę i niezbyt elegancko wyszarpnęła z niej list. Przez chwilę błądziła wzrokiem po pergaminie. Obserwowałam ze strachem, jak coraz mocniej zaciskała szczęki ze złości. W końcu zmięła wiadomość w dłoni i zanim zdążyłam zaprotestować, podpaliła ją różdżką.
-Wybacz, panie. Tak trudno dziś o dobrą służbę. Jeszcze dziś ukażę tego zuchwałego skrzata, za to, że ośmielił się zaprzątać nam głowy jakimiś głupotami - Bella uśmiechnęła się kokieteryjnie do Czarnego Pana. Do tej pory zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na nasze zachowanie. Ze znudzeniem przyglądał się zawartości swojego kryształowego kieliszka. Teraz jednak podniósł na Bellę rozbawiony wzrok i powiedział:
-O ile się nie mylę, były trzy siostry Black. Co słychać u drogiej Andromedy?
Wstrzymałam oddech. Błagam, tylko nie to... Poczułam na dłoni jeszcze mocniejszy uścisk ręki Lucjusza. Bellatriks spojrzała się Voldemortowi prosto w oczy i powiedziała zimnym, zdecydowanym głosem:
-Panie, nie znam nikogo o tym imieniu. Siostry Black są tylko dwie.
Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Spuściłam spojrzenie i modliłam się do Salazara, żeby łzy odeszły. Lucjusz nadal mocno ściskał moją rękę i po raz pierwszy poczułam za to wdzięczność. Naprawdę starał się dodać mi otuchy. Był jedyną osobą w całym tym cholernym dworze, która była po mojej stronie.
-Proponuję toast - powiedział Czarny Pan donośnym głosem, a wszyscy na sali znowu ucichli. Voldemort uśmiechał się złowrogo. Czerpał nieopisaną satysfakcję z naszego strachu i cierpienia.
-Toast za czystą krew czarodziejów, jedyną przyszłość tego świata! I toast za tych głupców, którzy ośmielili się ją zbrukać. Należy im się ta chwila. Wkrótce nie będą się mieli gdzie ukryć.
Nie mogłam się ruszyć. Obserwowałam z przerażeniem, jak cała sala piła za niechybną śmierć jednej z moich sióstr. Oparłam się lekko o Lucjusza, bojąc się, że zaraz upadnę. Poczułam, jak oplata mnie w talii ręką i lekko podtrzymuje. Oddychałam ciężko, starając się za wszelką cenę uspokoić.
Spojrzałam na Bellę. Miała nadal zaciśnięte ze złości szczęki i obserwowała gości wyzywającym wzrokiem. Nie dostrzegłam w jej oczach ani odrobiny żalu czy współczucia. Nie chciałam w to wierzyć, ale Bella naprawdę skreśliła już Andromedę. Dla niej siostry Black były tylko dwie. Przekreśliła wszystkie wspólne lata, wszystkie wspomnienia. Dla niej Andromeda była już martwa.
Syriusz:
-Pogromco Potworów! Pogromco Potworów! - przewróciłem oczami, słysząc znowu tę głupią ksywę.
-Co jest? - zapytałem, podnosząc wzrok na zdyszaną Emmę. Właśnie przebiegła do mnie cały obóz, ale mimo zmęczenia nadal szczerzyła się w szczerbatym, szerokim uśmiechu.
-Sowa do ciebie - powiedziała, a ja natychmiast zerwałem się na równe nogi. Wyczekiwałem jakiejkolwiek wiadomości od Zakonu od wielu dni i czyżbym w końcu się doczekał? Szybkim ruchem rozdarłem kopertę, żeby dorwać się do listu. Jednak, kiedy tylko zobaczyłem sam charakter pisma, wiedziałem już, że to nie Zakon Feniksa wysłał sowę. Piękna, zadbana kaligrafia była domeną dzieci z arystokratycznych domów.
Od razu cały zapał ze mnie uleciał. Emma jednak nadal wpatrywała się we mnie z entuzjazmem, czekając na raport, więc zmusiłem się do uśmiechu i zacząłem czytać.
Kochany Syriuszu,
Mam ogromną nadzieję, że sowa odnajdzie Cię, gdziekolwiek się teraz znajdujesz.
Mam Ci do przekazania bardzo ważne wieści. Ted wrócił z misji! Jest cały i zdrowy, a ja nie potrzebnie się tak zamartwiałam. Jednak dopiero teraz czuję, jak ogromny ciężar spadł ze mnie, kiedy już wiem, że na pewno jest bezpieczny. Mówi, że to dzięki Tobie udało mu się wrócić w jednym kawałku. Już wcześniej mieliśmy u Ciebie dług wdzięczności, ale teraz nie wypłacimy się chyba do końca życia.
Mam więc jeszcze jedną nowinę do ogłoszenia. Pamiętasz, jak tuż przed wyjazdem Ted powiedział, że ożeni się ze mną, kiedy wróci z misji? No więc wrócił i naprawdę chce to zrobić! Oświadczył mi się! Sama nie mogę w to uwierzyć i ciągle boję się, że zaraz się przebudzę z jakiegoś cudownego snu. Całe ręce mnie bolą, bo Teddy każdego dnia mnie szczypie, żebym naprawdę w to uwierzyła. Nic jednak na to nie poradzę. Po prostu nigdy nie byłam taka szczęśliwa. I to wszystko dzięki Tobie!
Musiałam do Ciebie napisać. Wysyłamy sowy z tymi wieściami do
każdego, kto jest dla nas bliski i wiemy, że cieszyłby się naszym
szczęściem. Mam nadzieję, że i Ty jesteś bezpieczny tam, gdzie Zakon Cię wysłał. Bezpieczny i szczęśliwy, bo właśnie na to zasługujesz. Może jednak klątwa Black'ów z nas zrezygnowała? Bardzo za Tobą tęsknimy i mamy nadzieję, że też niedługo do nas wrócisz!
Ściskam Cię mocno i całuję,
Twoja Andromeda
Kiedy skończyłem czytać, poczułem, jak cudowne ciepło rozlewa się w moim sercu. Miałem namacalny dowód tego, że moi przyjaciele gdzieś tam są, pamiętają o mnie i są bezpieczni i szczęśliwi. Przez wiele lat martwiłem się, czy podjąłem dobrą decyzję, nakłaniając Andromedę do ucieczki z domu. Bałem się, że zniszczyłem jej tym życie. Teraz w końcu mogłem odetchnąć - naprawdę odnalazła szczęście.
Całe życie sądziłem, że nazwisko Black niosło za sobą jakiś rodzaj klątwy. Owszem, dawało bogactwo, status społeczny, urodę, szacunek... ale nie pozwalało być prawdziwie szczęśliwym. Wierzyłem, że takie jest też moje przeznaczenie - że mam to wpisane w geny. Ostatecznie sam odpychałem od siebie to, co mogłoby mi dać prawdziwe szczęście. Bałem się po prostu, że jeśli za bardzo się przywiążę, to strata będzie zbyt bolesna. Sam rezygnowałem z miłości, zadowalając się przelotnymi romansami. Rezygnowałem z rodziny, wybierając wieczną samotność. Rezygnowałem z prawdziwego domu, bojąc się gdziekolwiek dłużej zagrzać miejsca.
Ale Andromedzie się udało. Znalazła swoje szczęście, a to znaczyło, że może i ja je kiedyś odnajdę. Może to był właśnie moment, w którym los mówił, żebym wreszcie przestał uciekać. Patrzyłem się na list, jak na najcenniejszy skarb, a cały świat zwolnił, kiedy głęboko zatopiłem się w swoich myślach.
-Syriusz? - usłyszałem piskliwy głosik Emmy. Musiałem zamrugać kilka razy, żeby zebrać znowu uwagę na tym, co się dookoła mnie działo. Mała patrzyła na mnie dużymi, dziecięcymi oczami i nadal uśmiechała się pogodnie.
-Dobre wiadomości?
-Najlepsze. - odparłem, oddając jej uśmiech - Moja kuzyka bierze ślub. Jej narzeczony wrócił z wojny cały i zdrowy.
Emma podskoczyła z podekscytowania i klasnęła w dłonie. Zaczęła coś pleść o ślubach, sukniach i pannach młodych, ściągając na siebie uwagę całego obozu. W pewnym momencie zatrzymała się jednak i spojrzała się na mnie czujnie.
-Czy to znaczy, że już wyjeżdżasz? - zapytała, nagle pochmurniejąc. Uśmiechnąłem się do niej i potargałem ją po włosach.
-Nigdzie się na razie nie wybieram.
Emma jednak wcale się nie rozpogodziła. Załamała ręce, co wyglądało dość zabawnie w jej wykonaniu i odparła:
-Ale to znaczy, że nie będziesz na ślubie?
-Potwory bardziej mnie potrzebują - wzruszyłem ramionami, ale też było mi trochę przykro z tego powodu. Andromeda była dla mnie jak siostra i chciałem być przy niej, gdy bierze ślub a jej marzenia się spełniają. Jednak nie mogłem nic poradzić na rozkazy Zakonu. Wojna trwała i nie było zmiłuj.
-Ale trzeba przecież jakoś to uczcić! - zawołała oburzona Emma. Domyślałem się, że dziewczynkom w jej wieku ciężko było się pogodzić z opuszczeniem wydarzenia jakim było bajkowe wesele. Ale musiałem jej tu przyznać rację. Może i Zakon nie puści mnie do Anglii, może i będę musiał siedzieć w obozie jeszcze kilka miesięcy, ale nie zabroni mi przecież uczcić szczęścia Andromedy tu na miejscu. Tak. Zamierzałem oblać porządnie miłość Teda i Dromedy. Uśmiechnąłem się szeroko do Emmy, potargałem ją jeszcze raz po włosach i ruszyłem do wyjścia z namiotu.
-Gdzie idziesz? - pisnęła, wygładzając włosy.
-Sama powiedziałaś, że trzeba to jakoś uczcić, szefowo - odparłem i wychodząc, puściłem jej oczko.
Kiedy teleportowałem się z obozu, miałem nadal w uszach perlisty śmiech dziewczynki. Przeniosłem się na ulice pierwszego lepszego pobliskiego miasta i zacząłem rozglądać się za jakąś imprezą. Miałem plan wypić dziś zdrowie wszystkich moich przyjaciół. Chociaż nie mogłem do nich jeszcze wrócić, to byłem w tej chwili naprawdę szczęśliwy. Niosła mnie na skrzydłach myśl, że teraz nic mnie już nie może powstrzymać. Skoro los mógł się uśmiechnąć nawet do Black'a, to jedno było dla mnie pewne - wszystko jest możliwe. Chciałem znaleźć swoje szczęście. I jak to mówią: chcieć to móc. Właśnie tej nocy miałem się o tym przekonać.
Źródła:
- https://giphy.com/gifs/crackship-freya-mavor-s-T1Hl0jOywnxTy
- http://gifhunterress.tumblr.com/post/54403677576/aaron-taylor-johnson-gif-hunt-200-please
- http://thequeen-rp.tumblr.com/post/56495926519/rosamund-pike-gif-hunt
- http://gifhunterress.tumblr.com/post/56269068624/katie-mcgrath-gif-hunt-105-please-likereblog
- https://pl.pinterest.com/pin/862720872366861670/