Minęły dwa dni, odkąd przyłapałyśmy młodego Black'a na robieniu nam zdjęć. Tego dnia wstałam z łóżka w wyjątkowo fatalnym humorze. Nic dziwnego - był poniedziałek, czyli dzień, w którym większość lekcji mieliśmy ze ślizgonami. Naprawdę nie uśmiechało mi się słuchanie przez parę godzin sprośnych żartów o blondynkach.
Dziewczyn już nie było i dzięki Merlinowi, że spojrzałam się na zegarek, bo za 2 minuty zaczynała się lekcja. Po prostu świetnie! Wypadłam z dormitorium tak jak stałam i pognałam w niedopiętej szacie, z rozwianymi włosami i spadającymi trampkami do klasy eliksirów. Dzwonek zadzwonił, kiedy byłam w połowie drogi do lochów. Cholera! Modliłam się w duchu, żeby Slughorn jeszcze nie przyszedł. O mało co nie zabiłam się o rozwiązane sznurówki, biegnąc po schodach.
W końcu wpadłam jak torpeda do klasy. Wszystkie głowy odwróciły się w moim kierunku a wstrętne gady ze Slytherinu wyszczerzyły zęby w głupich uśmiechach. Zacisnęłam pięści i wysapałam w kierunku starego Horacego :
W końcu wpadłam jak torpeda do klasy. Wszystkie głowy odwróciły się w moim kierunku a wstrętne gady ze Slytherinu wyszczerzyły zęby w głupich uśmiechach. Zacisnęłam pięści i wysapałam w kierunku starego Horacego :
-Przepraszam za spóźnienie.
Kiwnął głową, ale wiedziałam, że odejmie nam z pięć punktów. Nigdy mnie specjalnie nie lubił. Nie miałam pojęcia, jak Lily sprawiła, że ją tak ubóstwiał. Usiadłam koło James'a i próbowałam ogarnąć włosy i mundurek.
-Będzie się pani tak wiercić przez całą lekcję, panno Meadowes? - zapytał głośno Slughorn. Bąknęłam przepraszam i spuściłam głowę.
James przyglądał mi się przez dobre parę minut. Starał się mnie sprowokować, czy co? Już i tak miałam przechlapane. Nie zamierzałam odpowiadać na zaczepki. On jednak gapił się i gapił. Zadzwonił dzwonek, wstaliśmy z ławek. Cały czas się gapił. W końcu nie wytrzymałam i wypaliłam:
-O co ci człowieku chodzi, co? - wszyscy znowu się na mnie spojrzeli, kilka osób się zachichotało, ale nauczyciela na szczęście nie było w pobliżu. Pokazałam ślizgonom środkowy palec.
-Oj Dorcuś jesteś jakaś nerwowa. Zaczyna mi się podobać. - powiedział James ze szczerym uśmiechem.
-Niby co? - zapytałam nic nie rozumiejąc. Wepchnęłam notatki do torby i ruszyłam do wyjścia z lochu.
-A to, że zachowujemy się coraz bardziej jak prawdziwe rodzeństwo. Nie widzisz? Kłócimy się jak rodzeństwo, godzimy się, gadamy, nie mamy przed sobą sekretów. Prawie. - powiedział doganiając mnie. Zaśmiałam się. James potrafił poprawić mi humor. No i miał idiota rację. Znaliśmy się jak łyse konie i wiedzieliśmy o sobie serio wszystko. Prawie. Zaraz...
-Prawie? Czy ja o czymś nie wiem?- zapytałam podejrzliwie.
-Aaa takie tam. Nie powiem ci, bo jesteś dziewczyną. - zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami.
-Nie wyjeżdżaj mi tu z męskim szowinizmem, Potter. Co to niby ma do rzeczy?
-Nooo... cholera innym razem ci wszystko opowiem, a teraz spadam, bo robi się niebezpiecznie. Facet musi mieć jakieś sekrety, zapamiętaj to - powiedział, dając mi buziaka w policzek i pobiegł na trening.
Do kolejnej lekcji było jeszcze kilkanaście minut. Brak śniadania zaczął dawać mi się we znaki. Byłam straszliwie głodna, więc skierowałam swoje kroki prosto do kuchni. Przelazłam przez otwór po obrazie z owocami i po chwili otoczyły mnie skrzaty.
-W czym możemy pomóc, panienko? - zapiszczały, tłocząc się dookoła.
-Ominęło mnie śniadanie, więc gdyby udało się zorganizować parę kanapek, to byłoby... - nie zdążyłam skończyć, bo te małe stworzonka już podtykały mi pod nos talerz z górą jedzenia.
-O rany, wielkie dzięki, jesteście najlepsi - powiedziałam, uśmiechając się do nich z wdzięcznością.
Złapałam dwie kanapki z samego szczytu i butelkę soku dyniowego. Już chciałam wychodzić, kiedy na korytarzu usłyszałam coś co mnie zaniepokoiło. Od strony puchońskich lochów nadciągały szybkie kroki. Nie wróżyło to najlepiej. Nie powinno mnie tu być - kuchnia nie była otwarta dla uczniów.
Nie myśląc długo jednym susem przemierzyłam kuchnię i ukryłam się pod jednym z blatów za stertą wyszorowanych garnków.
Zrobiłam to dosłownie w ostatniej chwili. Zaraz potem do kuchni weszły dwie pary nóg - buty męskie i damskie. Z początku spodziewałam się nauczycieli, ale przez sekundę twarze przybyszów mignęły mi między patelniami. Wstrzymałam oddech. Tej dwójki się tu na pewno nie spodziewałam. Dwoje Black'ów - Regulus i Narcyza.
-W czym możemy pomóc? - zapiszczały od razu skrzaty. Regulus odpędził je krótkim machnięciem ręki i sięgnął do tacy, którą chwilę temu podsuwały mnie. Wziął kanapkę i zaczął ją spokojnie jeść. Kiedy przełknął powiedział do Narcyzy:
-To jedyne miejsce, w którym można porozmawiać, w Hogwarcie ściany mają uszy.
-Bez przesady, Reg...
-Mówię poważnie. Wszyscy nasłuchują, a już zwłaszcza ślizgoni. Nie mogę ryzykować, że to się rozniesie.
-Nie musiałbyś być taki ostrożny, gdybyś nie robił takich głupot.
-Nie rozumiem, co ci to przeszkadza. - odparł Regulus wyraźnie poirytowanym głosem.
-Mówiłam już. To nie w porządku.
-Wydaje mi się, że nie jesteś najlepszą osobą, żeby mówić mi co jest w porządku a co nie. Po tej aferze z mugolem twojej siostry? - zakpił chłopak.
-Dobrze wiesz, że nie mam wpływu na to co robi Andromeda.
-A co ci pozwala myśleć, że masz wpływ na to co robię ja?
-Reg, martwię się o ciebie, to wszystko. Po co ci to?
-To nie twój interes.
-Reg... - Narcyza spojrzała się na niego błagalnie. Widziałam po jej minie, że naprawdę była czymś bardzo przejęta i chyba serio się martwiła.
-Jeśli to się rozniesie, będę wiedział kto mnie zdradził... - zagroził Regulus.
-Proszę cię, ile my się znamy. Przecież wiesz, że nikomu bym nie powiedziała! Jesteś dla mnie jak brat. Nie odpychaj mnie.
Zapadła chwila ciszy. Próbowałam dojrzeć zza garów ich twarze, ale przesunęli się poza moje pole widzenia. Nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć o jaką wielką tajemnicę chodziło. Regulus Black napawał mnie dziwnym lękiem, a jego ślizgońscy przyjaciele tym bardziej. Nie raz widziałam w skrzydle szpitalnym uczniów z licznymi urazami, którzy zadarli z domem węża. Większość uczniów w Slytherinie pochodziła ze śmierciożerczych rodzin. Byli bezwzględni, brutalni i po prostu źli. Spodziewałam się, że po skończeniu szkoły również zasilą szeregi Czarnego Pana.
-Jesteśmy przyjaciółmi. Ufam ci. Jeśli komuś powiesz... - Regulus przerwał złowieszczą ciszę.
-Nie musisz mi grozić. Po prostu powiedz o którą z nich ci chodziło. Może będę mogła ci jakoś pomóc.
-W porządku. Ale potem masz mi dać spokój i przestać wypytywać. Chodziło o Meadowes. Reszta mnie nie interesuje.
Słowa Regulusa zawisły w ciszy. Zabrakło mi powietrza. A więc o to się kłócili. I to ja byłam jego celem. Czyli dziewczyny się nie myliły. Cholera jasna, ale po co to wszystko? Poczułam jak włosy stają mi dęba, ogarnęło mnie jakieś dziwne zimno. Musiałam wepchnąć sobie knykcie do buzi, żeby nie pisnąć słowem. Przerażenie zmroziło mnie do szpiku kości.
-Ale zdjęcia? Nie przesadzasz trochę? - zapytała Narcyza. Jej głos też zdradzał zdenerwowanie. Widać plan przyjaciela wcale jej się nie podobał. To tylko jednak pogarszało moją sytuację.
-Mam mój plan. Nie będę ci się zwierzać. A zresztą im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. - warknął zirytowany Regulus.
-Wiesz, co o tym myślę. - powiedziała Narcyza - Ale w porządku, nie zamierzam się więcej wtrącać. Tylko proszę cię, żebyś nie przesadził, Reg. To może się źle skończyć.
-Wiem. Chodź, musimy już iść, zaraz zaczyna się lekcja.
Znowu usłyszałam kroki i skrzypnięcie zamykającego się za nimi obrazu. Kiedy już wyszli, nie byłam w stanie się ruszyć. Siedziałam bez ruchu pod blatem za patelniami i nie wiedziałam, czy kiedykolwiek zdobędę się na to, żeby wyjść. Chyba nigdy w życiu nie czułam takiego strachu. "To może się źle skończyć" - ciągle rozbrzmiewały mi w głowie ostatnie słowa Narcyzy Black.
Wcześniej z dziewczynami żartowałyśmy sobie, że Regulusowi mogło chodzić o mnie, ale kiedy teraz stało się to realne? Nie chciałam skończyć w skrzydle szpitalnym jako jeden z tych pobitych, zastraszonych biedaków. Nie chciałam, żeby Śmierciożercy wzięli mnie sobie na celownik. Oddychałam głęboko, starając się uspokoić, ale czarne myśli nie dawały mi spokoju. Byłam skamieniała ze strachu.
Syriusz :
Zaczęła się Obrona Przed Czarną Magią, a Meadowes znowu nie ma? Ktoś tu będzie miał kłopoty. Siedziałem sobie z Rogaczem, próbowałem uważać, ale ten nauczyciel nudził jak jeszcze żaden z tego przedmiotu. Wyjąłem pergamin, złożyłem samolot i zacząłem różdżką wodzić nim po klasie. Ten durny belfer nawet nic nie zauważył! Kretyn.
-Widziałeś Dor? - zapytał James.
-Nie, a co?
-Znowu gdzieś zniknęła...
-Może Ruda coś wie.
-Może. Daj to tutaj. - powiedział wskazując na samolot. Kiedy wylądował, naskrobał na nim kilka słów i puścił do Evans.
Lilka :
Gdzie jest ta Dorcas?! Przepadła jak kamień w wodę.
Nagle wylądował koło mnie ten głupi samolot, którym bawił się Black i wkurzał mnie już od ładnych trzydziestu minut. Samolocik sam rozłożył w prościutką kartkę i okazało się, że zawierał nabazgraną wiadomość od Pottera:
Niestety. Na lekcjach byłam kłębkiem nerwów, nie potrafiłam się na niczym skupić. Nie miałam pojęcia, jak Black mógł być taki wyluzowany, kiedy wszyscy siedzieli jak na szpilkach. To w końcu też jego przyjaciółka. Czasy były niepewne. Za murami Hogwartu toczyła się wojna. Wolałam nie dopuszczać do siebie myśli, że Śmierciożercy mogli być też w szkole. Dorcas, na Godryka, gdzie ty się podziewasz?!
Lekcje dobiegły końca i wszyscy stanęliśmy w Sali Wejściowej.
-No dobra. Trzeba jeszcze sprawdzić na błoniach, przejść się korytarzami, może Pokój Życzeń...- zastanawiałam się.
-Cały czas się zastanawiam po co to wszystko. Na noc na pewno wróci do pokoju. - westchnął zirytowany Black. Zignorowaliśmy go - każdy poza nim się martwił. Co za nieczuły buc.
-Najlepiej jak się rozdzielimy. - zauważyła Mary. Miała rację. Alicja poszła z Frankiem i Syriuszem na błonia, Mary, Peter i Remus obiecali przejść się po piętrach, a przy okazji zajrzeć do Pokoju Życzeń, no a mi został Potter.
-My zajrzyjmy do lochów. - powiedział do mnie, kiedy reszta ruszyła na poszukiwania. Kiwnęłam głową i poszłam przodem. Kiedy chodziło o Dorcas byłam w stanie zakopać topór wojenny.
Przeszukaliśmy stronę Slytherinu, zaglądaliśmy do każdej klasy po kolei. James zajrzał nawet do Filtch'a. Ja zbyt się bałam, więc stanęłam tylko na czatach.
-Nie ma. Mamy przynajmniej pewność, że Filtch jej nie więzi i nie torturuje. - zażartował, a dreszcz strachu przebiegł mi po plecach.
-Gdzie teraz? Byliśmy już wszędzie!
-Spokojnie Evans, zostały nam jeszcze lochy Puchonów.
Za oknami było już ciemno, w zamku zapalały się pochodnie i świece, a ja czułam mrożący niepokój. Potter musiał to zauważyć. Kiedy schodziliśmy do lochów wziął mnie za rękę i mocno ścisną moją dłoń, żeby dodać mi otuchy. Ze zdziwieniem odkryłam, że jego bliskość zadziałała na mnie kojąco. Zupełnie nie tak jak zwykle.
Pierwszym miejscem, do którego poszliśmy była kuchnia. W ciemności widzieliśmy skrzaty krzątające się po nisko sklepionym pomieszczeniu, szykujące kolację. Rozejrzałam się dookoła, ale nic podejrzanego nie dostrzegłam. Już miałam wyjść, kiedy James zaczepił jednego skrzata.
-Nie chce wam przeszkadzać, ale mam pytanie.
-Czego pan sobie życzy, sir? - zapiszczało stworzonko.
-Czy widziałeś może tutaj blondynkę, średniego wzrostu, w szacie Gryffindor'u? - po tym pytaniu, skrzat zawahał się wyraźnie. Pochyliłam się nad nim.
-Jeśli coś wiesz, to proszę powiedz. Jesteśmy jej przyjaciółmi, martwimy się o nią. - powiedziałam, a skrzat wskazał na słabo oświetloną część kuchni, gdzie stały rozmaite szafki z garnkami, talerzami i patelniami.
Zerknęłam na James'a. Kiwnął głową, a ja poszłam sama w tamtą stronę. Skrzat podreptał za mną i wskazał na blat ukryty za wielkimi wyszorowanymi rondlami.
-Dor? - rzuciłam cicho w ciemność.
Przez chwilę panowała cisza, ale zaraz spod blatu dobiegł mnie jej cichy, przestraszony głos:
-Lily!
Uklękłam na ziemi i dopiero wtedy ją zobaczyłam. Kamień spadł mi z serca. Siedziała skulona w kącie, obejmowała nogi obiema rękami i cała się trzęsła. Na jej policzkach błyszczały łzy, a jej ogromne oczy były bardzo bardzo smutne. Wyciągnęłam do niej ręce.
-Dor, chodź do mnie. Razem się tu nie zmieścimy - powiedziałam, a ona przysunęła się do mnie i mocno mnie przytuliła. Rozpłakała się na dobre.
Nad jej ramieniem widziałam twarz Jamesa. Stał parę metrów dalej i przyglądał nam się z niepokojem. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Pójdę dać znać reszcie, że się znalazła. - powiedział cicho i wyszedł z kuchni.
Pomogłam Dorcas stanąć na nogach i razem ruszyłyśmy do wyjścia. Ciągle obejmowałam ją ramieniem. Już miałyśmy przejść przez dziurę po obrazie, kiedy Dor mnie zatrzymała. Spojrzałam się na nią ze strachem.
-Lily, tak się boję. Jemu naprawdę chodziło o mnie.
Do kolejnej lekcji było jeszcze kilkanaście minut. Brak śniadania zaczął dawać mi się we znaki. Byłam straszliwie głodna, więc skierowałam swoje kroki prosto do kuchni. Przelazłam przez otwór po obrazie z owocami i po chwili otoczyły mnie skrzaty.
-W czym możemy pomóc, panienko? - zapiszczały, tłocząc się dookoła.
-Ominęło mnie śniadanie, więc gdyby udało się zorganizować parę kanapek, to byłoby... - nie zdążyłam skończyć, bo te małe stworzonka już podtykały mi pod nos talerz z górą jedzenia.
-O rany, wielkie dzięki, jesteście najlepsi - powiedziałam, uśmiechając się do nich z wdzięcznością.
Złapałam dwie kanapki z samego szczytu i butelkę soku dyniowego. Już chciałam wychodzić, kiedy na korytarzu usłyszałam coś co mnie zaniepokoiło. Od strony puchońskich lochów nadciągały szybkie kroki. Nie wróżyło to najlepiej. Nie powinno mnie tu być - kuchnia nie była otwarta dla uczniów.
Nie myśląc długo jednym susem przemierzyłam kuchnię i ukryłam się pod jednym z blatów za stertą wyszorowanych garnków.
Zrobiłam to dosłownie w ostatniej chwili. Zaraz potem do kuchni weszły dwie pary nóg - buty męskie i damskie. Z początku spodziewałam się nauczycieli, ale przez sekundę twarze przybyszów mignęły mi między patelniami. Wstrzymałam oddech. Tej dwójki się tu na pewno nie spodziewałam. Dwoje Black'ów - Regulus i Narcyza.
-W czym możemy pomóc? - zapiszczały od razu skrzaty. Regulus odpędził je krótkim machnięciem ręki i sięgnął do tacy, którą chwilę temu podsuwały mnie. Wziął kanapkę i zaczął ją spokojnie jeść. Kiedy przełknął powiedział do Narcyzy:
-To jedyne miejsce, w którym można porozmawiać, w Hogwarcie ściany mają uszy.
-Bez przesady, Reg...
-Mówię poważnie. Wszyscy nasłuchują, a już zwłaszcza ślizgoni. Nie mogę ryzykować, że to się rozniesie.
-Nie musiałbyś być taki ostrożny, gdybyś nie robił takich głupot.
-Nie rozumiem, co ci to przeszkadza. - odparł Regulus wyraźnie poirytowanym głosem.
-Mówiłam już. To nie w porządku.
-Wydaje mi się, że nie jesteś najlepszą osobą, żeby mówić mi co jest w porządku a co nie. Po tej aferze z mugolem twojej siostry? - zakpił chłopak.
-Dobrze wiesz, że nie mam wpływu na to co robi Andromeda.
-A co ci pozwala myśleć, że masz wpływ na to co robię ja?
-Reg, martwię się o ciebie, to wszystko. Po co ci to?
-To nie twój interes.
-Reg... - Narcyza spojrzała się na niego błagalnie. Widziałam po jej minie, że naprawdę była czymś bardzo przejęta i chyba serio się martwiła.
-Jeśli to się rozniesie, będę wiedział kto mnie zdradził... - zagroził Regulus.
-Proszę cię, ile my się znamy. Przecież wiesz, że nikomu bym nie powiedziała! Jesteś dla mnie jak brat. Nie odpychaj mnie.
Zapadła chwila ciszy. Próbowałam dojrzeć zza garów ich twarze, ale przesunęli się poza moje pole widzenia. Nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć o jaką wielką tajemnicę chodziło. Regulus Black napawał mnie dziwnym lękiem, a jego ślizgońscy przyjaciele tym bardziej. Nie raz widziałam w skrzydle szpitalnym uczniów z licznymi urazami, którzy zadarli z domem węża. Większość uczniów w Slytherinie pochodziła ze śmierciożerczych rodzin. Byli bezwzględni, brutalni i po prostu źli. Spodziewałam się, że po skończeniu szkoły również zasilą szeregi Czarnego Pana.
-Jesteśmy przyjaciółmi. Ufam ci. Jeśli komuś powiesz... - Regulus przerwał złowieszczą ciszę.
-Nie musisz mi grozić. Po prostu powiedz o którą z nich ci chodziło. Może będę mogła ci jakoś pomóc.
-W porządku. Ale potem masz mi dać spokój i przestać wypytywać. Chodziło o Meadowes. Reszta mnie nie interesuje.
Słowa Regulusa zawisły w ciszy. Zabrakło mi powietrza. A więc o to się kłócili. I to ja byłam jego celem. Czyli dziewczyny się nie myliły. Cholera jasna, ale po co to wszystko? Poczułam jak włosy stają mi dęba, ogarnęło mnie jakieś dziwne zimno. Musiałam wepchnąć sobie knykcie do buzi, żeby nie pisnąć słowem. Przerażenie zmroziło mnie do szpiku kości.
-Ale zdjęcia? Nie przesadzasz trochę? - zapytała Narcyza. Jej głos też zdradzał zdenerwowanie. Widać plan przyjaciela wcale jej się nie podobał. To tylko jednak pogarszało moją sytuację.
-Mam mój plan. Nie będę ci się zwierzać. A zresztą im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. - warknął zirytowany Regulus.
-Wiesz, co o tym myślę. - powiedziała Narcyza - Ale w porządku, nie zamierzam się więcej wtrącać. Tylko proszę cię, żebyś nie przesadził, Reg. To może się źle skończyć.
-Wiem. Chodź, musimy już iść, zaraz zaczyna się lekcja.
Znowu usłyszałam kroki i skrzypnięcie zamykającego się za nimi obrazu. Kiedy już wyszli, nie byłam w stanie się ruszyć. Siedziałam bez ruchu pod blatem za patelniami i nie wiedziałam, czy kiedykolwiek zdobędę się na to, żeby wyjść. Chyba nigdy w życiu nie czułam takiego strachu. "To może się źle skończyć" - ciągle rozbrzmiewały mi w głowie ostatnie słowa Narcyzy Black.
Wcześniej z dziewczynami żartowałyśmy sobie, że Regulusowi mogło chodzić o mnie, ale kiedy teraz stało się to realne? Nie chciałam skończyć w skrzydle szpitalnym jako jeden z tych pobitych, zastraszonych biedaków. Nie chciałam, żeby Śmierciożercy wzięli mnie sobie na celownik. Oddychałam głęboko, starając się uspokoić, ale czarne myśli nie dawały mi spokoju. Byłam skamieniała ze strachu.
Syriusz :
Zaczęła się Obrona Przed Czarną Magią, a Meadowes znowu nie ma? Ktoś tu będzie miał kłopoty. Siedziałem sobie z Rogaczem, próbowałem uważać, ale ten nauczyciel nudził jak jeszcze żaden z tego przedmiotu. Wyjąłem pergamin, złożyłem samolot i zacząłem różdżką wodzić nim po klasie. Ten durny belfer nawet nic nie zauważył! Kretyn.
-Widziałeś Dor? - zapytał James.
-Nie, a co?
-Znowu gdzieś zniknęła...
-Może Ruda coś wie.
-Może. Daj to tutaj. - powiedział wskazując na samolot. Kiedy wylądował, naskrobał na nim kilka słów i puścił do Evans.
Lilka :
Gdzie jest ta Dorcas?! Przepadła jak kamień w wodę.
Nagle wylądował koło mnie ten głupi samolot, którym bawił się Black i wkurzał mnie już od ładnych trzydziestu minut. Samolocik sam rozłożył w prościutką kartkę i okazało się, że zawierał nabazgraną wiadomość od Pottera:
Cześć Evans!
Widziałaś może gdzieś Dor? Nikt nie wie gdzie jest.
Od tyłu wyglądasz bardzo ponętnie ;)
Niech go Merlin pogoni, bo nie wytrzymam! Obróciłam się gwałtownie i rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
On tylko poruszył brwiami w ten irytujący, zboczony sposób. Chwyciłam pióro i napisałam na odwrocie kartki :
Poszukam jej, a ty jesteś, obrzydliwy, zboczony i niewyżyty!
Zaśmiał się pod nosem, kiedy przeczytał wiadomość. Przewróciłam oczami.
Lekcja dobiegała końca, a ja ciągle myślałam o tym uśmiechu. Od razu kiedy zadzwonił dzwonek, wybiegłam z klasy.
Słyszałam za sobą wołanie Potter'a, ale nie zamierzałam się zatrzymywać. Pomachałam mu ręką i pognałam do dormitorium. Po Dorcas nie było śladu ani tam ani w łazience. Następna była biblioteka, gdzie w desperacji postanowiłam zapytać o Dor bibliotekarkę, ale tylko pogoniła mnie różdżką. W drodze do sowiarni spotkałam Hagrida - on też nigdzie nie widział Meadowes. Rezygnując z godziny numerologii przeszukałam toalety na wszystkich piętrach, pobiegłam też na boisko, ale dalej nic. Zaczynałam powoli panikować. Co jeśli coś jej się stało? To nie było do niej podobne tak znikać bez śladu.
Zerwałam się z dwóch godzin Zielarstwa, szukając jej po całym zamku. W końcu przyszła pora obiadu i zmęczona poszłam do Wielkiej Sali, żeby nabrać sił do dalszych poszukiwań. Miałam nadzieję, że Dorcas też przyjdzie coś zjeść, ale niestety się zawiodłam. Z Zielarstwa przyszli Huncwoci i dziewczyny. Potter usiadł naprzeciwko mnie.
-I jak? - zapytał.
-Nie wiem, naprawdę nie wiem, gdzie może być. Przeszukałam cały zamek i nic. Nie mogę jej dalej szukać, bo mam durny referat na Transmutacje i McGonagall na pewno mi go nie odpuści.
-Meadowes ciągle się nie znalazła? - wtrącił się Black, spoglądając na mnie znad Proroka Codziennego. Pokręciłam głową.
-Jeśli się nie znajdzie do wieczora, możemy wszyscy razem jej poszukać. - zaproponował Remus i reszta od razu się zgodziła. Miałam nadzieję, że jednak do tego czasu się znajdzie.
Lekcja dobiegała końca, a ja ciągle myślałam o tym uśmiechu. Od razu kiedy zadzwonił dzwonek, wybiegłam z klasy.
Słyszałam za sobą wołanie Potter'a, ale nie zamierzałam się zatrzymywać. Pomachałam mu ręką i pognałam do dormitorium. Po Dorcas nie było śladu ani tam ani w łazience. Następna była biblioteka, gdzie w desperacji postanowiłam zapytać o Dor bibliotekarkę, ale tylko pogoniła mnie różdżką. W drodze do sowiarni spotkałam Hagrida - on też nigdzie nie widział Meadowes. Rezygnując z godziny numerologii przeszukałam toalety na wszystkich piętrach, pobiegłam też na boisko, ale dalej nic. Zaczynałam powoli panikować. Co jeśli coś jej się stało? To nie było do niej podobne tak znikać bez śladu.
Zerwałam się z dwóch godzin Zielarstwa, szukając jej po całym zamku. W końcu przyszła pora obiadu i zmęczona poszłam do Wielkiej Sali, żeby nabrać sił do dalszych poszukiwań. Miałam nadzieję, że Dorcas też przyjdzie coś zjeść, ale niestety się zawiodłam. Z Zielarstwa przyszli Huncwoci i dziewczyny. Potter usiadł naprzeciwko mnie.
-I jak? - zapytał.
-Nie wiem, naprawdę nie wiem, gdzie może być. Przeszukałam cały zamek i nic. Nie mogę jej dalej szukać, bo mam durny referat na Transmutacje i McGonagall na pewno mi go nie odpuści.
-Meadowes ciągle się nie znalazła? - wtrącił się Black, spoglądając na mnie znad Proroka Codziennego. Pokręciłam głową.
-Jeśli się nie znajdzie do wieczora, możemy wszyscy razem jej poszukać. - zaproponował Remus i reszta od razu się zgodziła. Miałam nadzieję, że jednak do tego czasu się znajdzie.
***
Niestety. Na lekcjach byłam kłębkiem nerwów, nie potrafiłam się na niczym skupić. Nie miałam pojęcia, jak Black mógł być taki wyluzowany, kiedy wszyscy siedzieli jak na szpilkach. To w końcu też jego przyjaciółka. Czasy były niepewne. Za murami Hogwartu toczyła się wojna. Wolałam nie dopuszczać do siebie myśli, że Śmierciożercy mogli być też w szkole. Dorcas, na Godryka, gdzie ty się podziewasz?!
Lekcje dobiegły końca i wszyscy stanęliśmy w Sali Wejściowej.
-No dobra. Trzeba jeszcze sprawdzić na błoniach, przejść się korytarzami, może Pokój Życzeń...- zastanawiałam się.
-Cały czas się zastanawiam po co to wszystko. Na noc na pewno wróci do pokoju. - westchnął zirytowany Black. Zignorowaliśmy go - każdy poza nim się martwił. Co za nieczuły buc.
-Najlepiej jak się rozdzielimy. - zauważyła Mary. Miała rację. Alicja poszła z Frankiem i Syriuszem na błonia, Mary, Peter i Remus obiecali przejść się po piętrach, a przy okazji zajrzeć do Pokoju Życzeń, no a mi został Potter.
-My zajrzyjmy do lochów. - powiedział do mnie, kiedy reszta ruszyła na poszukiwania. Kiwnęłam głową i poszłam przodem. Kiedy chodziło o Dorcas byłam w stanie zakopać topór wojenny.
Przeszukaliśmy stronę Slytherinu, zaglądaliśmy do każdej klasy po kolei. James zajrzał nawet do Filtch'a. Ja zbyt się bałam, więc stanęłam tylko na czatach.
-Nie ma. Mamy przynajmniej pewność, że Filtch jej nie więzi i nie torturuje. - zażartował, a dreszcz strachu przebiegł mi po plecach.
-Gdzie teraz? Byliśmy już wszędzie!
-Spokojnie Evans, zostały nam jeszcze lochy Puchonów.
Za oknami było już ciemno, w zamku zapalały się pochodnie i świece, a ja czułam mrożący niepokój. Potter musiał to zauważyć. Kiedy schodziliśmy do lochów wziął mnie za rękę i mocno ścisną moją dłoń, żeby dodać mi otuchy. Ze zdziwieniem odkryłam, że jego bliskość zadziałała na mnie kojąco. Zupełnie nie tak jak zwykle.
Pierwszym miejscem, do którego poszliśmy była kuchnia. W ciemności widzieliśmy skrzaty krzątające się po nisko sklepionym pomieszczeniu, szykujące kolację. Rozejrzałam się dookoła, ale nic podejrzanego nie dostrzegłam. Już miałam wyjść, kiedy James zaczepił jednego skrzata.
-Nie chce wam przeszkadzać, ale mam pytanie.
-Czego pan sobie życzy, sir? - zapiszczało stworzonko.
-Czy widziałeś może tutaj blondynkę, średniego wzrostu, w szacie Gryffindor'u? - po tym pytaniu, skrzat zawahał się wyraźnie. Pochyliłam się nad nim.
-Jeśli coś wiesz, to proszę powiedz. Jesteśmy jej przyjaciółmi, martwimy się o nią. - powiedziałam, a skrzat wskazał na słabo oświetloną część kuchni, gdzie stały rozmaite szafki z garnkami, talerzami i patelniami.
Zerknęłam na James'a. Kiwnął głową, a ja poszłam sama w tamtą stronę. Skrzat podreptał za mną i wskazał na blat ukryty za wielkimi wyszorowanymi rondlami.
-Dor? - rzuciłam cicho w ciemność.
Przez chwilę panowała cisza, ale zaraz spod blatu dobiegł mnie jej cichy, przestraszony głos:
-Lily!
Uklękłam na ziemi i dopiero wtedy ją zobaczyłam. Kamień spadł mi z serca. Siedziała skulona w kącie, obejmowała nogi obiema rękami i cała się trzęsła. Na jej policzkach błyszczały łzy, a jej ogromne oczy były bardzo bardzo smutne. Wyciągnęłam do niej ręce.
-Dor, chodź do mnie. Razem się tu nie zmieścimy - powiedziałam, a ona przysunęła się do mnie i mocno mnie przytuliła. Rozpłakała się na dobre.
Nad jej ramieniem widziałam twarz Jamesa. Stał parę metrów dalej i przyglądał nam się z niepokojem. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Pójdę dać znać reszcie, że się znalazła. - powiedział cicho i wyszedł z kuchni.
Pomogłam Dorcas stanąć na nogach i razem ruszyłyśmy do wyjścia. Ciągle obejmowałam ją ramieniem. Już miałyśmy przejść przez dziurę po obrazie, kiedy Dor mnie zatrzymała. Spojrzałam się na nią ze strachem.
-Lily, tak się boję. Jemu naprawdę chodziło o mnie.
Linki do zdjęć:
- http://fanfiction.com.br/historia/470034/The_Veela_And_Your_Mate/capitulo/17/
- https://www.tumblr.com/tagged/take-my-hand-gif