środa, 25 lipca 2018

rozdział 66

Syriusz:
Zrobiłem pierwszy ruch. Podszedłem do niej i odważyłem się ją objąć. Pachniała tak jak zawsze. Lawendą i różami. Przez głowę przebiegły mi tysiące rzeczy, które mógłbym powiedzieć, ale żadna nie przeszłaby przez moje gardło.
-Meadowes, proszę cię, bądź szczęśliwa. - wyszeptałem tak cicho, że tylko ona mogłaby to usłyszeć. Nie byłem w stanie powiedzieć nic innego.
-Ty też. - kiedy to powiedziała, jej usta musnęły moją szczękę. Był to tak delikatny dotyk, że można go było pomylić z podmuchem powietrza.
Wstrzymałem oddech, całe moje ciało się spięło. Zrobiła to specjalnie? Nieee, chyba nie.
Odsunęła się i jedyne co jeszcze dostałem, to przelotne spojrzenie, trwające mniej niż sekundę.
Potem zniknęła, a ja zostałem sam.

image

Staliśmy pod dębem. Cisza wokół nas był tak przejmująca, jakbyśmy oddawali hołd komuś poległemu. Pierwszy drgnął James. Nic nie powiedział, na nikogo nie spojrzał, tylko poszedł do zamku. Lily powiodła po nas spojrzeniem i poszła za nim. My nadal staliśmy, nikt nie wiedział co powiedzieć, bo nikt nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, że Dorcas zniknęła.
Nie wyobrażałem sobie, żebym mógł się stamtąd ruszyć. Zapadał zmrok, ale mnie coś przykuło do ziemi. Mój wzrok jakby zarzucił kotwicę w miejscu, gdzie chwilę temu stała Dorcas. Żywa, prawdziwa, była tu. Pożerałem powietrze, które jeszcze przecież musiało mieć z nią coś wspólnego! Nie sądziłem, że mogę się tak czuć. Ten ucisk w sercu, brak tchu... to były kompletnie obce mi doświadczenia.
Nagle zza moich pleców dobiegły jakieś odgłosy. Szuranie stóp na trawie, kilka nerwowych odchrząknięć...
-Co teraz będzie? - zapytał Glizdogon. Jego głos doszedł do mnie jakby z wnętrza głębokiej studni. Odpowiedziała mu martwa cisza.
-Musimy się spakować - powiedział po dłuższej chwili Remus. Dotarła do mnie fala westchnień, znowu skrzypienie trawy pod stopami... nie ruszyłem się.
-Syriusz, idziesz? - spytała delikatnie Mary. Powoli pokiwałem głową, odwróciłem się i poszedłem za nimi. Szedłem na szarym końcu grupy. W połowie drogi do zamku stwierdziłem, że rozmawianie z resztą paczki to ostatnia rzecz, na jaką miałem w tamtej chwili ochotę. Zwolniłem kroku i kiedy wszyscy odeszli wystarczająco daleko, przemieniłem się w psa i pobiegłem w przeciwną stronę.
Przysiadłem pod dębem. Mój wzmocniony psi węch jeszcze wyczuł resztkę zapachu Meadowes. Wciągnąłem w nozdrza tyle powietrza, ile się tylko dało i pobiegłem dalej, do lasu.
Im szybciej biegłem, tym moje myśli krzyczały głośniej. Rozsadzały mi głowę. Co miało być dalej? Życie nie mogło wrócić na zwykły tor. Zwykły... w ogóle co to oznaczało? Miałem wrócić do Stanów? Do pracy z wujem? Do Pam? Miałem z nią mieszkać, żyć, kochać się...?
Biegłem tak szybko, ile tylko miałem sił w nogach. Gdzieś na środku Zakazanego Lasu zmieniłem się z powrotem. Przez chwilę ciężko dyszałem. Moim ciałem wstrząsały drgawki. Nie mogłem oddychać. Zacząłem krzyczeć.


***


Obudziło mnie przeszywające zimno. Otworzyłem oczy. Pierwsza ocena? Leżałem na skraju Zakazanego Lasu, w postaci człowieka, świtało. Musiało być koło czwartej.
Silne dreszcze wstrząsały całym moim ciałem. Było strasznie zimno. Potarłem dłońmi ramiona. Całe ubranie było mokre, brudne, zniszczone. Koszulę miałem rozdartą na piersi, a rękawy we krwi, jakbym stoczył brutalną walkę na śmierć i życie. Ale to nie była moja krew.
Dalsza ocena?
Powoli podpełzał do mnie, czając się jeszcze w ciemnych zakamarkach ciała i umysłu ogromny ból. Nie, to nie był ból. Strach? Też nie.
To nie było uczucie, które można nazwać. To był wręcz brak uczucia. Zupełna, kompletna pustka.
Przez jedną cudowną chwilę, trwającą mniej niż sekundę, usiłowałem sobie przypomnieć, dlaczego doszło do tego wszystkiego, dlaczego tak się czułem.
Ale zaraz potem z całą siłą spadła na mnie świadomość tego wszystkiego, co się stało i opadła na dno mojego żołądka jak ciężki głaz.
Już nie czułem złości, całą wczoraj wykrzyczałem i wybiłem z siebie.
Opadłem na mokrą trawę.
Co miałem robić? Od dawna nie czułem się tak... bezbronny.


***


Wróciłem, kiedy zamek już się budził. Użyłem sekretnego przejścia, żeby dostać się chyłkiem do wieży. Nie chciałem, żeby ktoś mnie zauważył, wyglądałem fatalnie. W dormitorium było pusto. Ściągnąłem zniszczone ciuchy i wszedłem pod prysznic.
Ciepła woda sprawiła, że moje ciało się odrobinę rozluźniło. Odetchnąłem.
Na śniadanie zszedłem dopiero po godzinie. Wszyscy tam siedzieli.
Moje nadejście wywołało standardowe poruszenie. Tym razem jakoś nie sprawiło mi to przyjemności.
Podszedłem do stołu Gryffindoru i usiadłem koło reszty przyjaciół.
-Czołem - powiedziałem beztroskim tonem.
Wszyscy utkwili we mnie zdziwione spojrzenia. Remus odezwał się pierwszy:
-Siema, Łapo. Gotowy na powrót do zwykłego świata?
-Jasne, wszystko pozapinane na ostatni guzik - uśmiechnąłem się do nich najlepszym uśmiechem. Kilka szesnastoletnich gryfonek parę miejsc dalej zachichotało posyłając mi długie spojrzenia. Westchnąłem.
Już wiedziałem, że nie będzie rozmowy na temat mojego nocnego zniknięcia. Zobaczyli, że nie chciałem gadać i wiedzieli, że nie mogli mnie do tego zmusić. Tak było po prostu lepiej.
Kiedy nadszedł moment powrotu do Londynu, nikt za bardzo nie miał ochoty na rozmowę. Odpowiadało mi to. Całą drogę pociągiem spędziłem na prześwietlaniu moich wspomnień w poszukiwaniu tych blond włosów i niebieskich dużych oczu. Nic konkretnego nie mogłem wydobyć z pamięci, zupełnie jakby nic się nigdy nie zdarzyło. Jakbyśmy się nigdy nie spotkali. Jednak ten ból nadal pozostawał, wżarty w moje serce i myśli. Dlaczego dopiero teraz docierało to do mnie z taką siłą? Wcześniej nie czułem tego tak mocno. Szczerze mówiąc to prawie nic nie czułem. Dorcas była dla mnie zawsze raczej wkurzającą przyjaciółką najlepszego kumpla. Komplikacją, z którą trzeba było się liczyć. A teraz? Sam siebie nie poznawałem.
Już prawie Londyn.
Powiodłem oczami po reszcie paczki. Większość z nich spała, albo zamyślona tkwiła gdzieś w swoich głowach.
Koniec, Syriusz - powiedziałem sobie twardo w myślach. Jak sobie nakazałem, tak się stało. To wszystko, co było z Meadowes... nie ważne. Wszyscy, którzy myśleli, że coś między nami było - mylili się.
Pierwsza sprawa. Że niby powiedziałem Lily, że kocham Dor? No cóż, zawsze grałem w tą grę i co mi szkodziło pójść o krok dalej? Przecież i tak Evans naciskała. Uwierzyli w każde słowo, a to małe kłamstwo wszystkich uszczęśliwiło. W końcu się odczepili, przecież o to mi chodziło.
Sprawa numer dwa. Moja rozmowa z Meadowes przed jej wyjazdem. Miłości przecież jej nie wyznałem, co nie?
No i po trzecie - dlaczego nie wróciłem na noc do Hogwartu. Cóż, Huncwoci wiedzieli tylko, że nie wróciłem do dormitorium. Nikt nie powiedział, że nie wróciłem do zamku. Kto wie, może właśnie tej nocy dobrałem się do majtek tej ślicznej krukonki z ostatniego roku.
Gdyby ktoś pytał, to to była przecież prawda. Jedna, jedyna prawda. Potrafiłem być bardzo przekonujący. Jeśli było trzeba byłem w stanie przekonać nawet samego siebie.
Z uśmiechem wyszedłem z pociągu na peron.
-Będę pisać i liczę na rewanż z waszej strony - Peter przerwał panującą między nami ciszę.
Kiedy każde z nas zapewniło, że rewanż oczywiście będzie, powiedziałem:
-Wiem, że jest wojna i tak dalej, ale przyjedźcie do mnie kiedyś.
-Bardzo chętnie! - zawołała Alicja, ale usłyszałem w jej głosie nutę współczucia. Nie spodobało mi się to. Nie chciałem współczucia!
-No to wpadajcie kiedy chcecie. Będę czekał na sowę.
-Ale ty też przyjedź!
Zasalutowałem im ze śmiechem i teleportowałem się prosto na ulicę Nowego Yorku.
Stałem pod wieżowcem, a na górnym piętrze było moje stare życie.
Wszedłem do środka i kiwnąłem do faceta w recepcji.
-Panie Black, już pan jest...
Zignorowałem go i wsiadłem do windy.
Moje mieszkanie było na ostatnim piętrze, ale jazda na sam szczyt zajęła tylko kilka sekund. Niektóre mugolskie wynalazki rzeczywiście się do czegoś przydawały. Kiedy drzwi windy otworzyły się, przede mną stanął stary zgarbiony skrzat domowy.
-Panicz Black wrócił! - zapiszczał, a ja szybko pokazałem mu, że ma być cicho.
Kufer zostawiłem w holu i najciszej jak się dało ruszyłem wgłąb korytarza. Drzwi do salonu były uchylone, a ze środka dobiegał cichy dźwięk muzyki. Wszedłem do środka. Pam stała tyłem do mnie, przeglądając jakieś papiery na stole. Zbliżyłem się do niej, delikatnie położyłem jej ręce na talii i pocałowałem ją w szyję. Od razu spięła się cała i cicho krzyknęła.
-Witaj. - szepnąłem jej do ucha, a ona zamruczała jak zadowolona kotka.
-Jesteś - poruszyła zadziornie biodrami, ocierając się o mnie.
Zacisnąłem dłonie na jej talii i gwałtownie odwróciłem ją w swoją stronę.
-Jestem. - obdarzyłem ją uśmiechem, który powinien wyrażać tęsknotę i pożądanie.
Była ubrana w letnią, mocno wydekoltowaną sukienkę. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Cieszyło mnie takie powitanie. Pocałowałem ją w oba obojczyki. Wplotła palce w moje włosy i zacisnęła tak, że poczułem przyjemny ból.
Podniosłem głowę i przez chwilę patrzyłem się w jej oczy. Zupełnie nie podobne do tamtych...
Wpiłem się mocno w jej usta. Przez chwilę walczyłem z nią o dominację. Pam uwielbiała, kiedy wszystko było jak chciała, ale i tak to ja zawsze wygrywałem.
-Tęskniłam - powiedziała, kiedy przerwaliśmy, żeby zaczerpnąć oddech.
-Domyślam się.
Wyciągnęła mi koszulę ze spodni i wsunęła rękę pod materiał, gładząc skórę na moim brzuchu.
-Bardzo. - wymruczała.
-Ja też - Nie zająknąłem się, ani nie skrzyżowałem palców za plecami. Byłem bezbłędnym kłamcą. Ale nie skłamałbym, jeśli bym powiedział, że teraz jej nie pragnąłem. Była tak piękną i seksowną kobietą, że żaden młody i zdrowy mężczyzna by z niej nie zrezygnował.
Powoli, nieśpiesznie całowałem ją po szyi i dekolcie. Zataczałem kółeczka językiem niedaleko jej ucha, aż westchnęła cicho z rozkoszy.
Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. Nasza sypialnia mieściła się po drugiej stronie korytarza. Zamknąłem nogę kopniakiem i pchnąłem ją na łóżko.



Peter:
Chciałem się teleportować do domu, ale ciągle bolało mnie ucho po ostatnim rozszczepieniu się. Wtedy całe szczęście pomógł mi James, ale teraz go ze mną nie było.
Chwyciłem rączkę kufra i pociągnąłem go do wyjścia ze stacji. Przystanek autobusowy był na szczęście niedaleko. Usiadłem na kufrze i czekałem na mój autobus. Błędnego Rycerza nie opłacało mi się wzywać. Nie miałem przy sobie za wiele pieniędzy, a mój dom był na przedmieściach Londynu, więc mogłem poczekać na mugolski transport.
Minęło pół godziny zanim autobus przyjechał. W nim spędziłem jeszcze godzinę, zanim wyjechaliśmy z korków i dotarliśmy na mój przystanek. Lewitowałem kufer do domu, ignorując, że mugolscy sąsiedzi mogli to zobaczyć z okna.
Pogrzebałem kluczem w zamku i wszedłem do środka. Oparłem kufer o ścianę w przedpokoju, ruszyłem dalej, ściągając buty.
-Mamo, jesteś? - zawołałem, wchodząc do kuchni.
Nie odpowiedział mi żaden głos. Nie zdziwiło mnie to - jej nigdy nie było. Zajrzałem do lodówki. Stał tam garnek z wczorajszym obiadem - jakaś szara paciaja, która nie zachęcała nawet do powąchania.
Z westchnieniem usiadłem przy blacie i sięgnąłem po pocztę. Wszystko to rachunki - znów podwyższyli nam czynsz. Poszedłem po schodach do mojego pokoju. Usiadłem na łóżku, a sprężyny zaskrzypiały potwornie. Wlepiłem wzrok w ścianę. Wisiało na niej kilka zdjęć paczki i plakat drużyny Quidditch'a, który kiedyś dał mi Łapa. Podszedłem do niego i odkleiłem jeden róg. Pod spodem na ścianie prowadziłem swój własny kalendarz, o którym wolałem, żeby mama nie wiedziała.
Mój ojciec zostawił nas, kiedy miałem dziesięć lat. Był zbyt dużym tchórzem, żeby sprostać odpowiedzialności, jaką było wychowanie syna i zadbanie o rodzinę. Nie tęskniłem za nim. W każdym razie już nie. W mojej głowie pozostało mgliste wspomnienie jego twarzy, ale rzadko do niego wracałem. Kiedy byłem mały nie rozumiałem, co właściwie się stało, że mnie zostawił. To była moja wina? Gdy poszedłem do Hogwartu w wakacje postawiłem swoją pierwszą kreskę na ścianie. Wtedy jeszcze wyczekiwałem jego powrotu. Ale z biegiem czasu, im więcej kresek pojawiało się w moim kalendarzu, tęsknotę zastępowała złość i niechęć. Teraz postawiłem dziesiątą. Dziesiąty rok. Nienawidziłem go z całego serca.


Przykleiłem róg plakatu z powrotem do ściany. Chwilę stałem, obserwując, jak gracze w srebrnych szatach pędzą na miotłach na tle granatowego nieba jak komety.
-Pozerzy - szepnąłem w ich stronę i odwróciłem się do nich plecami.



Syriusz:
Prowadzenie firmy i działalność dla Zakonu były sporym wyzwaniem. Zdecydowanie wymagały wiele sprytu i niekonwencjonalnych metod. Jednak jakoś to szło.
Firma wuja oficjalnie zajmowała się zakładaniem ekskluzywnych hoteli w Ameryce i Europie. Odnosiliśmy dużo sukcesów, chodziliśmy na bale, bankiety i przyjęcia również takie dla mugoli. Nazwisko Black było już dobrze znane wszystkim ludziom siedzącym w branży oraz w show biznesie. Znane i poważane.
Tydzień po moim powrocie do pracy zostałem umówiony na wywiad do mugolskiej telewizji. Z początku się opierałem, ale wuj oznajmił mi, że dzięki temu zapunktujemy. Widać mało mu było wywiadów dla gazet i czasopism.
Dlatego teraz siedziałem w fotelu charakteryzatorki, słuchając jej rozanielonego świergotania.

image

-Pewnie zastanawiasz się po co to wszystko, przecież jesteś taki ładniutki, ale odrobina pudru nie zaszkodzi!
Zaśmiałem się, kiedy zaczęła mnie łaskotać puchatym pędzlem po twarzy.
-Cholera, chyba już na mnie czas - powiedziałem udając zmartwienie. Wstałem, zrzucając jej ręce i ruszyłem do wyjścia.
-Pan Black! Bardzo mi miło! - zawołała prezenterka, wyciągając rękę w moją stronę. Była szczupła, koło dwudziestu pięciu lat z ciemnymi włosami przystrzyżonymi na krótkiego boba. Uśmiechnąłem się czarująco i pocałowałem jej dłoń. Zaczerwieniła się cała i uśmiechnęła zakłopotana.
-Cała przyjemność po mojej stronie...
-Sally. Zaraz zaczynamy, jest pan gotowy?
-Zawsze.
-To może usiądźmy.
Zajęliśmy miejsca w wygodnych fotelach po dwóch stronach niskiego stolika. Po chwili zapłonęły reflektory, a kamery zwróciły swoje czarne oczy na mnie.
-Moim dzisiejszym gościem, jest pan Syriusz Black. Młody biznesmen, którego zapewne wszyscy kojarzymy z licznych zdjęć pojawiających się ostatnio w prasie. - zaczęła, uśmiechając się do kamer.
-Proszę cię, Sally, mów mi Syriusz. - powiedziałem i zobaczyłem jak kobieta ledwo zauważalnie się czerwieni.
-Oczywiście. A więc, Syriusz, jeśli pozwolisz, chciałabym się dla odmiany trochę bliżej przyjrzeć temu, co interesuje Amerykę na równi z twoją firmą. Mianowicie twoje życie osobiste.
-Jasne.
-Świetnie! A więc pracujesz w firmie swojego wuja Alpharda Blacka już trochę czasu, prawda?
-Już prawie dwa lata. Chociaż na poważnie zająłem się tym dopiero po skończeniu szkoły.
-Jesteś bardzo młody, masz...
-Dziewiętnaście lat.
-To niesamowite. Mimo tak młodego wieku odnosisz mnóstwo sukcesów i jesteś w dziesiątce najlepiej zarabiających młodych ludzi w Ameryce.
-Moim zdaniem to żadne osiągnięcie. Nadal stać mnie na dużo więcej. - zaśmiałem się do niej.
-Nie wątpię. Jednak zanim nie zaproponowano ci współpracy, nie interesowałeś się firmą wuja, tak?
-Tak, to znaczy wiedziałem co wuj robi, ale nie miałem do tego dostępu.
-Co masz na myśli?
-Widzisz, Sally, moja rodzina jest podzielona ze względu na przekonania. To ród z długą, skomplikowaną historią. Dlatego łatwo w nim o uprzedzenia i stare urazy.
-A więc masz arystokratyczne korzenie?
-Można tak powiedzieć. Moja rodzina jest jedną z najstarszych w Anglii. Rzeczywiście, zawsze miała duży wpływ na władzę.
-Powiedz mi, nie żal ci trochę twojej młodości na zajmowanie się takimi poważnymi sprawami? Twoi rówieśnicy raczej studiują i imprezują do białego rana.
Zaśmiałem się.
-Nie, ani trochę nie żałuję. W szkole przeżyłem tysiące imprez, a mogą to potwierdzić moi nauczyciele. Pozdrawiam gorąco, chociaż pewnie przeklinają dzień, kiedy zacząłem naukę. Zresztą teraz też nie narzekam na brak rozrywek. A to że prowadzę teraz firmę, nie jest dla mnie dużą zmianą. Widzisz, moi rodzice nigdy mnie nie rozpieszczali i nie skłamię, mówiąc, że musiałem sobie od małego radzić sam.
-A więc mówisz, że byłeś utrapieniem dla twoich nauczycieli...
-No zdecydowanie nie umilaliśmy im pracy.
-Ciężko mi uwierzyć w to, że nie brakuje ci czasu. Prowadzisz wielomilionowy interes, imprezujesz... co jeszcze robisz?
-Dużo podróżuję. Służbowo, ale często odwiedzam też Anglię. Tam mam drugi dom.
-U rodziców?
-Nie. Z rodziny kontakt mam tylko z wujem. Od szesnastego roku życia bardzo sporadycznie widzę się z innymi. Mówiąc drugi dom, miałem raczej na myśli moich przyjaciół. Są dla mnie jak prawdziwa rodzina. Jeśli na kogoś mogę liczyć, kiedy mam problem, to właśnie na nich.
-No właśnie, rodzina...
-Wiem o co chcesz zapytać. Ale nie. Póki co nie planuję zakładać własnej. - zaśmiałem się, kręcąc zdecydowanie głową.
-Masz dziewczynę?
Znowu się roześmiałem.
-To propozycja?

image

-Nie, ale przyznam, że wiele dziewczyn się tobą interesuje.
-Cóż, w takim razie będę musiał je rozczarować. Jestem zajęty.
-A więc jednak!
-No tak i to głównie ona może narzekać na to, że mój czas zajmuje tyle spraw.
-A czy to nie właśnie praca powstrzymuje cię przed założeniem rodziny?
-Nie, raczej nie. Mam dopiero 19 lat i to chyba nie byłby najlepszy pomysł. Nie mam oczywiście na myśli tego, że w tym wieku rodzin się nie zakłada. Nawet wśród moich najlepszych przyjaciół jest para już po ślubie i w ich przypadku to strzał w dziesiątkę. Jednak wątpię, żeby zadziałało to w moim przypadku.
-Dlaczego?
-Cenię sobie wolność.
-Skoro masz dziewczynę...
-Jesteśmy jak partnerzy i doskonale się rozumiemy. Ona też jest w pewnym sensie wolnym ptakiem. 
-No to w takim razie przygotuj się na próby podboju twojego serca przez tysiące fanek.
-Bardzo mi miło, ale małe są szansę, że to się uda.
-Dlaczego?
-Jestem bardzo wymagający.
-To znaczy?
-Nie lubię się nudzić. A poza tym mimo że mój związek jest podobny do szkolnego romansu, to i tak miejsce w moim sercu jest już zajęte.
-Zabrzmiało to bardzo poważnie.
-Chyba takie właśnie jest. - odparłem, uśmiechając się tajemniczo.
-Kiedy się tak tego słucha, to twoje życie brzmi, jakby było piękną bajką. Chłopak z Europy, arystokrata, jedna z najbogatszych osób w kraju. Inteligentny, przystojny z ogromnym powodzeniem u kobiet. Brakuje ci czegoś?
Zapadła chwila ciszy.
-Jak powiedziałaś, to faktycznie brzmi jakby było bajką. Zapewne dlatego mam równie wielu wielbicieli jak i ludzi, którzy mnie nienawidzą. Bo widzą tylko to, a o reszcie się w końcu nie mówi. Nie miałem przyjemnego dzieciństwa. Gdyby tak wyobrazić sobie obraz z jakiejś książki o arystokratycznej rodzinie, mieszkającej w wielkim lodowatym dworze, zupełnie nie związanej ze sobą, a myślącą tylko o tym jak zachować czystość drzewa genealogicznego, to z grubsza można by zrozumieć, jak się wychowywałem. Moja historia potoczyła się zupełnie nie tak, jak w bajkach. Jedyne co mnie uratowało to moi przyjaciele.
-No i twój wuj. Chyba okazał się niezwykłą podporą. Skoro to ty dziedziczysz firmę, to zapewne nie masz rodzeństwa.
-Tak. To znaczy już nie mam. Mój młodszy brat zmarł w ubiegłym roku.
-Bardzo mi przykro - powiedziała Sally, a w jej oczach rzeczywiście zobaczyłem żal.
-Ostatnio zniknąłeś na dłuższy czas. Wyjechałeś z Ameryki, czy gdzie się podziewałeś? - szybko zmieniła temat.
-Wyjechałem. Jedna bliska mi osoba wpadła w tarapaty i należałem do ekipy ratunkowej.
Sally zaśmiała się. Zajrzała do notatek i zaczęła dalej wypytywać o różne sprawy. Gdy wywiad dobiegł końca, teleportowałem się do biura.


***


-Syriusz, gratuluję, bardzo dobrze ci poszło - powiedział wujek Alphard, kiedy wszedłem do jego gabinetu.
-Dzięki. - bąknąłem i opadłem na fotel. Byłem wykończony i wzbierało we mnie dziwne uczucie frustracji i beznadziei. Myśl o powrocie do domu i spotkania z Pam przyprawiała mnie o bardzo parszywy humor. Wolałem już zostać w biurze i spać na fotelu.
-Chyba muszę wyjechać. - powiedziałem w końcu, a wujek spojrzał się na mnie zdziwiony.
-Wiem, dopiero co wróciłem, ale jakoś nie mogę zostać. Zabiorę robotę ze sobą.
-Chodzi o Pamelę?
-Tak. Nie. Nie wiem. Pewnie też. - wstałem i zacząłem przeglądać teczki z papierami, żeby wziąć te, które mogą się przydać. Kiedy skończyłem, przywołałem do siebie kufer, żeby już być gotowym do odwrotu.
-Mówiłeś o niej miłe rzeczy - wuj Alphie stanął przede mną i świdrował mnie spojrzeniem swoich jasnych oczu. No cóż z jednej strony to co mówiłem w wywiadzie było prawdą, ale teraz czułem się i tak, jakbym kłamał.
Westchnąłem i spojrzałem się na niego zrezygnowany. Położył mi ręce na ramionach i uściskał mnie po ojcowsku. Kiedy mnie puścił, wziąłem rączkę kufra i zarzuciłem na siebie płaszcz. Zawahałem się, zanim to powiedziałem, ale ostatecznie stwierdziłem, że lepiej to wypowiedzieć, zanim ta myśl zeżre mnie od środka:
-Nie chodziło o nią.
Teleportowałem się, zanim zdążył odpowiedzieć. Nie chciałem więcej pytań, ani współczującego kiwania głową. Ten jeden raz musiałem wypuścić z siebie trochę tej palącej trucizny, żeby na nowo przybrać na twarz i serce swoją obojętną maskę.
Stanąłem przed drzwiami niewielkiego domku, stojącego na uboczu wioski. Zastukałem kołatką, a w środku rozległy się kroki. Drzwi się otworzyły, a mnie prawie ścięło z nóg mocne uderzenie w twarz.







Linki do zdjęć:
  • http://eternalroleplay.tumblr.com/post/135390876985/ben-barnes-gif-hunt 
  • http://thousands-of-gifs.tumblr.com/post/26441327589/ben-barnes-gifs
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/20740097566/jamie-bell-gifs