sobota, 10 grudnia 2016

rozdział 55

Autua:
-Opowiedz mi o swoich przyjaciołach. - rzuciłem w ciemność. Gdzieś niedaleko dostrzegałem słaby zarys jej sylwetki, leżała skulona na swojej koi, ale wiedziałem, że nie spała. Odstawili ją z przesłuchania zaledwie parę godzin temu. Ja też nigdy nie spałem, w tak złym miejscu nie dało się zamknąć oczu bez krwawych wizji pod powiekami. Zastanawiałem się, czy Śmierciożercy właśnie tak to wymyślili, że pod ich nieobecność będą nas torturować własne myśli.
Odwróciła się w moją stronę, wielkie oczy błysnęły w ciemności.
-Już tyle razy... - zaczęła, ale ostatecznie z głębokim westchnieniem zaczęła opowieść. Kochałem tą historię. Była czymś, czego ja nigdy w moim życiu nie zaznałem.
Zacząłem podążać za jej głosem, który kluczył po Hogwarcie i Dolinie Godryka, wspaniałych miejscach, których nawet nie obejmowała moja wyobraźnia. Jedyne co w mojej głowie było wyraźne, to obraz małego domku z bielonymi ścianami, dużym ogrodem i starym drzewem na podwórku, którego gałęzie zwieszały się przez płot, łącząc okna sąsiadów. Ten obraz żył w mojej głowie, czasem była zima, innym razem lato. Zawsze był tym, na czym Dorcas zatrzymywała się na chwilę, żeby uspokoić drżący głos i zanurzyć się w dobrych minionych dniach.
Nie wiedziała, co planowałem już od kilku tygodni, odkąd usłyszałem pewną rozmowę strażników. Nie miała pojęcia, że ta chwila była już naprawdę blisko.
-Kogo kochasz? - zapytałem ją, wbijając spojrzenie w jej niewyraźny zarys.
Przez chwilę patrzyła się na mnie w milczeniu, jakby zdziwiona moim pytaniem, aż nagle jej oczy zaszły łzami. Spanikowałem. Wjednej chwili byłem koło niej, nie mogła płakać. Nie mogła, nie zasługiwała na to. To było przeze mnie.
-Nie płacz, nie płacz, aniele, nie nie nie. - objąłem jej małe, kruche ciało i poczułem, jak cała drżała.
-Co za różnica kogo kocham, oni wszyscy albo nie żyją, albo mają mnie gdzieś. A ja i tak nigdy stąd nie wyjdę. - wyszeptała, dosłownie chwilę przed tym, jak kraty zaskrzypiały złowieszczo, a jedyne źródło światła - ledwo tlący się kaganek na biurku strażnika - zasłoniła wielka czarna postać.
Znieruchomieliśmy. Zbliżył się do nas, złapał moją małą ptaszynę za włosy i mocno pociągnął w górę.
-Czekają na ciebie - powiedział, uśmiechając się lubieżnie.
Nawet się nie opierała. ruszyła przed siebie utykając, trzymana przez tego potwora.
Kraty zamknęły się z łoskotem. Zostałem sam z ciemnością i jedną, kiełkującą w głowie myślą.


Syriusz:
Nie obchodziło mnie to, co mówili inni o tym, że dobrze mi się powodziło. Oczywiście wiedziałem, że czasy były ciężkie i wiele ludzi bardzo cierpiało. Jednak ja pomagałem im jak mogłem. Jeździłem na misje, przygotowywałem akcje propagandowe i walczyłem na wielu frontach. Ale wielu ludziom nie podobało się, że miałem kupę forsy, piękną dziewczynę i opływałem w luksusy. No cóż. Widać miałem szczęście, za które nie zamierzałem nikogo przepraszać. W moim życiu spaprało się wystarczająco wiele, żebym teraz miał żałować tego, że wreszcie było dobrze.
-Co proszę? - zapytałem, unosząc wysoko brwi, kiedy jakiś zgrzybiały dziadek przyskoczył do mnie na zebraniu Zakonu, żeby wyrazić swoją dezaprobatę.
-To co słyszałeś, młodzieńcze, to co słyszałeś! - zawołał i rzucił na stół mugolską gazetę.
Przewróciłem oczami, kiedy zobaczyłem swoje zdjęcie przy jednym z artykułów.
Nie zdążyłem niestety nic mu powiedzieć, bo przechwycił mnie James. wyciągając na korytarz.
-Lily jest w szpitalu - powiedział, chodząc w tą i z powrotem.
-Zaraz, co?
-Tak! A muszę tu siedzieć, bo Dumbledore chce czegoś ode mnie.
Wyglądał na cholernie zdenerwowanego. Choć moim zdaniem Evans poradziłaby sobie sama, uznałem, że to nie dobry moment na takie komentarze.
-Przysłała mi patronusa, żebym się nie martwił.
-No to się nie martw.
-Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Tyle się złego już wydarzyło. Łapo, mam złe przeczucia.
-Właśnie widzę - powiedziałem, sięgając do kieszeni marynarki po piersiówkę. Dokładnie wiedziałem, co mogło pomóc w takiej sytuacji się uspokoić. Najchętniej sam pociągnąłbym dużego łyka.
-Słuchaj, jak chcesz, to mogę za ciebie pójść do Munga, wybadać sytuację. Ty tu zostań.
-Nie wpuszczą cię.
-Umiem się wkraść niezauważony - powiedziałem, mrugając do niego.
James zawahał się, ale ostatecznie chyba przypomniał sobie, jak dobry byłem w te klocki i kiwnął głową.
-Dobra, jestem ci winien przysługę.
-Nie jedną! - zawołałem, wychodząc.

***


-Dzień dobry, szukam Lily Evans, właśnie dostałem wiadomość, że przyjęli ją na oddział - powiedziałem, uśmiechając się czarująco do młodziutkiej recepcjonistki w szpitalu. Zarumieniła się i zajrzała do papierów. Widziałem jak przelotnie zerknęła na bukiet różowych róż, które ze sobą miałem. Na blacie leżała ta sama gazeta, którą jeszcze chwilę temu wymachiwał mi przed nosem ten starzec. To było jedno z moich lepszych zdjęć na okładce. Przezornie położyłem na nim kwiaty, żeby przypadkiem mnie nie skojarzyła.
-Czy jest pan kimś z rodziny? - zapytała, prześwietlając mnie spojrzeniem.
Uśmiechnąłem się, ukazując jej cały rząd zębów. Zarumieniła się jeszcze bardziej. Merlinie, dzięki ci za to, jak działałem na kobiety.
-Jasne, jestem jej bratem. Przyszywanym. Z poprzedniego małżeństwa jej ojca. Severus Snape.
-No to... w takim razie, pańska siostra leży na czwartym piętrze w sali 7b. Zachęcamy również do zajrzenia piętro wyżej do naszej herbaciarni...
-Jasne, na pewno wpadnę. - rzuciłem przez ramię, kierując się w stronę schodów. Kwiaty mogła sobie zatrzymać.
Szybko znalazłem odpowiednią salę i pchnąłem drzwi, gotowy na wszystko, co mogłem tam zobaczyć.
-Evans, James odchodzi od zmysłów, a ty wyglądasz mi na zupełnie zdrową. - powiedziałem oskarżająco, kiedy ją zobaczyłem. Idąc korytarzem, widziałem ludzi w bardzo złym stanie, a ona tu sobie praktycznie leżała jak na wczasach.
-Cicho - szepnęła i ręką przywołała mnie do siebie.
-Jak tu wszedłeś? - zapytała.
-Łatwizna, ta mała w recepcji od samego początku na mnie leciała.
-Syriusz, to poważna sprawa. Nie żartuj sobie. - powiedziała, jakoś nie wpadając na to, że mówiłem szczerą prawdę - Musimy stąd wyjść jak najszybciej. To pułapka. - wyszeptała, zerkając w stronę drzwi.
-To czemu nadal tu jesteś? Czemu nie zwiewałaś od razu?
-Cały czas ktoś mnie pilnuje. Jestem prawie pewna, że ten gość z łóżka obok to Śmierciożerca. - wskazała na puste, rozkopane łóżko po drugiej stronie pokoju. - Na pewno zaraz wróci.
-Dobra, w takim razie główne wejście odpada. Możemy... - rozejrzałem się i nagle przyszło mi coś do głowy.
-Jak bardzo źle się czujesz? - zapytałem, prześwietlając ją spojrzeniem.
-Jestem zdrowa jak Hipogryf, możemy wyjść nawet oknem. - obwieściła.
-Dobra, to się zbieraj.
Spojrzała się na mnie jak na wariata.
-Mówisz serio? Wiesz, które to jest piętro?
-Oj, Evans, nie takie rzeczy się robiło. - zaśmiałem się cicho i wyszedłem na korytarz, żeby sprawdzić, czy nikt się nie zbliżał.
-Pusto. Teraz albo nigdy. Chodź.
Lily boso poszła za mną. Weszliśmy do sali na drugim końcu korytarza. Jedyny rezydent akurat leżał w śpiączce, więc warunki były idealne.
-Trzymaj - ściągnąłem z siebie kurtkę i podałem jej - Na dworze śnieżyca, James nie darowałby mi, gdybym kazał ci schodzić po rynnie w samej koszuli. Tylko jej nie zepsuj, była dość droga.
Lily uśmiechnęłam się blado. Widziałem, że się stresowała, ale czy było inne wyjście? Trzeba było się zmywać jak najszybciej, nie było czasu na wymyślenie czegoś innego.
-Dobra, ja idę pierwszy, pod nami powinien być niższy dach. Nie schodź, póki na niego nie zeskoczę.
Pokiwała głową, ale nie byłem przekonany, że wszystko do niej dotarło.
-To lecimy.
Otworzyłem na oścież okno, a do środka wpadł mroźny wiatr, nawiewając mnóstwo śniegu na podłogę. Wszedłem na parapet i oparłem stopę na wystających śrubach od rynny. Zacząłem powoli schodzić w dół, z różdżką w zębach, na ślepo szukając czegoś, na czym można by oprzeć nogę. Po paru minutach mozolnej wędrówki, udało mi się zeskoczyć na dach, który był mniej więcej w połowie drogi na ziemię.
-Droga wolna!
Zobaczyłem, jak ruda czupryna wychyla się za okno. Zielone oczy spojrzały się na mnie ze strachem.
-Nie pękaj, będę cię asekurował.
Pokiwała głową i spuściła jedną nogę. Wiatr rozwiał jej włosy. Bose stopy zaczęły szukać oparcia, ale miała za krótkie nogi, żeby dosięgnąć tej samej śruby.
-Spuść się na rękach. Jakieś dziesięć centymetrów na lewo będziesz miała oparcie. - powiedziałem, a Lily spojrzała się na mnie jak na szaleńca - Nie mamy całego dnia, Evans.
-Och, zamknij się - warknęła i opuściła się, jak jej mówiłem. Niedługo potem była koło mnie.
-No dobra, to teraz już nic trudnego. Masz różdżkę?
Kiwnęła głową.
-To tak jak poprzednio. Ja pierwszy.
Szybko znalazłem drogę na ziemię, ale Lily nie miała już tak łatwo. Musiałem ją kierować to na wystający parapet, to na lekko wysuniętą cegłę, aż w końcu stanęła na ośnieżonym chodniku.
-Dziękuję. - szepnęła, szczękając zębami. Oddałem jej swoje buty i poszliśmy szukać dobrego punktu na teleportację.
-To jak to było? Dlaczego właściwie dałaś się zamknąć w szpitalu? - zapytałem po chwili, choć tylko częściowo mnie to interesowało.
-Kiedy byłam na misji, dostałam sowę od Dumbledore'a, że Dorcas zniknęła i żebym sprawdziła jeszcze jedną rzecz. I wtedy złapałam ogon. Na początku nie zauważyłam, ale po jakimś czasie było to już dla mnie jasne. Byłam głupia, bo zaczęłam jeszcze więcej szukać, nie chciałam się poddać. Ale wkurzałam tym coraz więcej ludzi. I wtedy zdarzył się wypadek. To była jakaś głupota, którą dałoby się wyleczyć jednym zaklęciem, ale oni potrzebowali tylko pretekstu, żeby mnie wsadzić do szpitala. Tam już mogli mnie stale obserwować. Nie wiem czemu mnie po prostu nie sprzątnęli...
-A dowiedziałaś się chociaż czegoś? O Meadowes. - zapytałem, przyśpieszając kroku. Stopy w przemoczonych skarpetkach zaczynały mi serio zamarzać.
-Niestety. Nie ma ani śladu. Zupełnie jakby się rozpłynęła w powietrzu. Och, Syriusz, tak bardzo się o nią boję. Mam koszmary, że jest w jakimś strasznym miejscu, albo... to po prostu nie może być prawda. - głos jej się złamał.
-Albo rzuciła to wszystko w cholerę i pojechała do Australii. - powiedziałem, żeby ją rozweselić, ale sam w to nie wierzyłem. Też wolałem nie myśleć, gdzie mogła teraz być.
-Tutaj będzie idealnie - powiedziałem, biorąc ją za rękę. Teleportowałem się, zabierając ją ze sobą prosto do Kwatery Głównej.
James czekał na zebraniu, siedząc jak na szpilkach.
-I co? - zapytał, kiedy wszedłem po cichu do salonu.
Otworzyłem szerzej drzwi i wpuściłem Lily do środka. Mogłem zobaczyć na własne oczy ulgę na jego twarzy, kiedy znowu miał ją w swoich ramionach. Chwilę obserwowałem ich, kiedy siedzieli na fotelu i szeptali ze sobą, ignorując całe zamieszanie Zakonu dookoła. Merlinie, miłość robiła z ludźmi straszne rzeczy. 

image


W moich myślach znowu zagościła Meadowes. Wyobraziłem sobie ciemny loch, niezdobytą twierdzę, tortury... wszystko jakby zmaterializowało się w mojej głowie. Ale to była właśnie sytuacja bez wyjścia. Nie wiedziałem gdzie była, ani czy w ogóle żyła. W najlepszym wypadku znajdowała się w miejscu, do którego nie było żadnego dostępu. Jak mogliśmy do tego pozwolić? Rany, Meadowes, czemu ty zawsze musiałaś się wplątać w jakąś aferę? Na dodatek nie mogłem przestać zadręczać się tym, jak wyglądała nasza ostatnia rozmowa.
Wyszedłem z zebrania na korytarz, bo i tak nie mogłem się skupić, a zrobiło mi się nieprzyjemnie duszno. Oparłem czoło o ścianę i przymknąłem oczy, zatapiając się w własnych czarnych myślach.
-Syriusz? - usłyszałem za plecami głos, którego jakoś wcale nie miałem ochoty słyszeć.
-Pam - szepnąłem i odwróciłem się do niej. Przytuliła mnie, ale poczułem się przez to jeszcze gorzej.


Remus:
To już parę tygodni, odkąd było zebranie zakonu, a mi została przydzielona misja odnalezienia Dorcas. No właśnie. Misja, która jako pierwsza całkowicie spędzała mi sen z powiek i jako jedyna przyprawiała mnie o jakiś dziwny niepokój. Bałem się, że jak ją odnajdę, to odkryję coś naprawdę przerażającego. Z drugiej strony... przecież jakbym jej nie znalazł to byłoby o wiele gorzej. Bałem się o nią. Mogła być wszędzie, mogła przecież już nie żyć. Nie chciałem w to wierzyć, ale musiałem dopuszczać wszystkie opcje. Gdybym jej nie znalazł, zabiliby mnie. Moi właśni przyjaciele. Nie miałbym im tego za złe. Gdyby oni tego nie zrobili, sam bym ze sobą skończył. To była w końcu nasza Dor.
Niestety. Po długich poszukiwaniach i staraniach wróciłem do punktu wyjścia. To śledztwo nie miało sensu, wszystkie tropy urywały się tam, gdzie się zaczynały, a po Dorcas jak nie było śladu te kilka tygodni temu, tak nie było i później.
Nie mogłem spać, nie mogłem jeść, uzależniłem się od poszukiwań, które coraz bardziej mnie dobijały. Do tego zbliżała się pełnia. Zaszyłem się w moim małym mieszkanku na poddaszu w centrum Londynu i zakopywałem się w papierach, raportach i zeznaniach.
Był kolejny szary dzień, zacząłem od kawy i odstawiłem pusty kubek na stertę brudnych naczyń, która piętrzyła się na pryzmach bezużytecznych papierzysk. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Krzyknąłem proszę, nie przejmując się bzdurnymi wymogami bezpieczeństwa.
Drzwi zaskrzypiały za moimi plecami, a ja machnąłem niedbale ręką, żeby zaprosić gościa do środka.
-Remus? - odwróciłem się na znajomy głos. Serce ścisnęło mi się boleśnie.
-Mary - mruknąłem, tracąc ochotę na cokolwiek.
-Cześć, ja tylko... - przerwała, bo zaczęła się rozglądać w zdumieniu po mieszkaniu.
-Masz jakąś sprawę? - zapytałem oschle - Mam dużo pracy.
-Tak, Zakon przydzielił ci świadka, może być ważny w sprawie Dor... słuchaj, może ty potrzebujesz jakiejś pomocy, nie wiem... w poszukiwaniach, albo w domu? - wyjąkała, patrząc się na mnie nieśmiało.
Spojrzałem się na nią surowym wzrokiem.
-Nie widzę potrzeby.
W tym momencie w drzwiach stanął sam Dumbledore. Zerwałem się na nogi. Dopiero wtedy dostrzegłem jaki bałagan i brud był dookoła.
-A ja widzę. Remus. Nasz świadek to wysoko postawiony Śmierciożerca. Nie dość, że może wiedzieć coś o Dorcas, ale zna różne sposoby, żeby wyprowadzić cię z równowagi. Idąc na przesłuchanie, musisz schować swoje słabości tak głęboko, jak tylko się da. Weź się w garść - powiedział ostro.
-Jest na dole - dodał łagodniejszym tonem i wyszedł.
Zostałem znowu sam na sam z Mary. Odrzucenie sprzed paru tygodni nadal mnie bolało i żadne z nas nie wiedziało co zrobić. Łatwiej było mi nie patrzeć na nią.
-To co mam robić, szefowo? - zapytałem błądząc spojrzeniem po pokoju. Było mi wstyd, że widziała mnie w takim stanie.
-Na początek się ogól. Ja czekam na dole. - powiedziała i ostatni raz omiatając wzrokiem mieszkanie, wyszła.
Westchnąłem i potarłem ręką kilkudniowy zarost. Zacząłem kompletować ubrania i przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu maszynki do golenia.

*** 

Zszedłem do małej kawiarenki, zajmującej lokal na parterze. Mary siedziała przy jednym ze stolików i czytała gazetę. Miejsce koło niej zajmował wysoki mięśniak i pił herbatę. Parę miejsc dalej zobaczyłem mężczyznę z włosami przyprószonymi siwizną i małą łysiną na czubku głowy. Siedział nienaturalnie sztywno, domyśliłem się, że był związany zaklęciami. Poprawiłem kurtkę i ruszyłem w jego stronę, lawirując między plastikowymi stolikami.
-Witam - powiedziałem, siadając naprzeciwko niego.
Z bliska wyglądał dużo młodziej. Zmierzył mnie pewnym siebie wzrokiem, a zmarszczki wokół oczu pogłębiły mu się.
Oparłem na stole łokcie i przyjrzałem mu się.
-Mam kilka pytań. - powiedziałem rzeczowo, a Śmierciożerca uśmiechnął się kpiąco.
-Będę się streszczać. Wiem, że brałeś udział w zasadzce na weselu Lonbottom'ów. To ciebie znokautowała Dorcas Meadowes. Potem uciekłeś z aresztu Zakonu Feniksa. Moje pytanie brzmi, co wiesz o zniknięciu Meadowes?
-Dorcas Meadowes mówisz? - zaśmiał się chłodno. - Pierwsze słyszę.
Spojrzałem się na niego ze złością. Oczywiście wiedziałem, że to nie będzie takie łatwe. Zacząłem z nim rozmawiać, z każdą odpowiedzią, coraz lepiej rozumiałem, o co chodziło Dumbledore'owi, kiedy powiedział, że potrafił wyprowadzić człowieka z równowagi. On coś wiedział, byłem pewien, ale był doskonałym zawodnikiem. Najlepszym w swojej dziedzinie. Pewny siebie, cyniczny, przekonany o własnej wyższości.
Jednak w końcu i mi udało się go sprowokować. Wtedy zacisnął mocno szczęki i wysyczał przez obnażone zęby:
-Ta szmata jest już martwa. Jeśli jeszcze jej nie zabili, to i tak nie wyżyje tam dłużej niż do końca tygodnia. Wszyscy uwielbiają przedstawienia z jej udziałem. Nigdy jej nie dostaniecie.
-Gdzie jest wasza baza? - zapytałem wściekły.
Śmierciożerca roześmiał się ochryple. Miałem ochotę walnąć go z całej siły w twarz.
-Cholera, nie próbuj się nawet ze mnie śmiać - powiedziałem.


Nie wytrzymałem długo. Wstałem i wymierzyłem mu cios w głowę. Wszyscy zerwali się z miejsc. Mugolska kasjerka krzyknęła przestraszona, Mary zawołała moje imię, żebym się opanował, ale to tylko pogorszyło sytuację. Jej głos był jak zapalnik, który wyzwalał we mnie jeszcze więcej rozgoryczenia i złości. Mój więzień nie mógł się nawet bronić, wciąż związany zaklęciem. Jednak nadal ryczał ze śmiechu. Wielki mięśniak złapał mnie za ręce i odsunął od stolika. Potem zdjął zaklęcia z więźnia i wyprowadził go, żeby zaraz teleportować się do aresztu.
Mary stała, zasłaniając usta dłonią i wpatrywała się we mnie z szokiem wymalowanym na twarzy.
-Remus... - szepnęła, ale ja tylko podniosłem dłoń, żeby już nic nie mówiła i wyszedłem.


Dorcas:
Ocknęłam się, kiedy zostałam gwałtownie poderwana do góry.
W jednym momencie straciłam grunt pod nogami i jeszcze przez chwilę nie mogłam ocenić, co się ze mną działo.
Mignęła mi gdzieś ciemna twarz Autua, jego czarne oczy spotkały się z moimi i nagle upadłam. Grzmotnęłam o ziemię tak mocno, że aż mnie zamroczyło. Autua szybko znalazł się koło mnie i jednym ciosem znokautował mężczyznę, który stał nade mną i coś krzyczał. To on mnie wcześniej podniósł i próbował gdzieś wybiec.
-Autua - wykrztusiłam, próbując zebrać się z ziemi. Schylił się, zabrał nieprzytomnemu strażnikowi różdżkę i wziął mnie na ręce.
-Wszystko dobrze, wszystko dobrze, musimy teraz biec. Musimy być bardzo bardzo cicho.
Zaczął się skradać po schodach, prowadzących do świata Śmierciożerców.
Ktoś po drugiej stronie drzwi przekręcił klucz w zamku i nacisnął klamkę. Wstrzymałam oddech. Autua przylgnął plecami do ściany i trzymał mnie blisko siebie. Nie wiedziałam, co się działo. Nie mogłam sama iść, kolejne przesłuchanie tego dnia zupełnie pozbawiło mnie sił. W naszej celi już od kilku dni nie było wody ani jedzenia, strażnik odstawił mnie z przesłuchania parę godzin temu, Autua zdążył obmyć mi rany i kazał iść spać. Koszmar z tamtego czasu był nadal żywy w mojej głowie. Gdy zamykałam oczy...
-Dzisiaj opuszczają na pół godziny zasłonę przeciwteleportacyjną w Dolinie Godryka. Tam są przyjaciele. Strażnik mówił, że opuszczają - szeptał podekscytowany do mojego ucha, a ja nie mogłam w to uwierzyć. Zaczęło do mnie docierać, co chciał zrobić.
To było niewykonalne. Nie wierzyłam, żebyśmy mieli szanse. Ale Autua był silny. Czułam jak jego serce szybko pompowało krew, widziałam przejęcie w jego oczach. Był zdecydowany. Tyle razy mówił o ucieczce, nie wierzyłam, że to wszystko na serio. Ja już się dawno poddałam, nawet się nie bałam, że mogli nas złapać, wtedy nie mieliby wyboru. Musieliby nas zabić. To oddałoby mi spokój.
On jednak chciał walczyć. Nie robił tego dla siebie, robił to dla mnie.
Ktoś z drugiej strony otwierał drzwi. Coraz szerzej... Autua kopnął je tak mocno, że człowiek po drugiej stronie oberwał w czoło i odskoczył na parę kroków. Wtedy wypadliśmy. I to z takim impetem, że nikt nie wszczął alarmu. Autua przebiegł przez korytarz tak szybko, że wszyscy, którzy tam akurat stali ze zdumieniem wlepili w niego oczy, zapominając o bożym świecie.
Zamachnął się różdżką, a rozdzieliła nas i gapiów ściana dymu. Dopiero wtedy zaczęły fruwać nad nami zaklęcia. Jedno za drugim, odbijały się od ścian. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w Autua. A on dalej biegł. Dopadł w końcu do wielkich drzwi, które zawsze pozostawały bezwzględnie zamknięte. Zaczął szarpać klamkę, ale nie chciały ustąpić. Odsunął się więc i zamachnął różdżką za głową. Krzyknął zaklęcie, a drzwi rozleciały się w drzazgi z przeraźliwym hukiem. Autua ruszył w chmurę pyłu i przelazł przez ziejącą w murze dziurę. Uderzyła we mnie fala lodowatego powietrza. On biegł dalej. Widziałam, jak Śmierciożercy zmieniali się w przerażające cienie, żeby nas dopaść, słyszałam jak coś krzyczeli, a wokół nas co chwila rozlegał się świst zaklęć, które z przeraźliwą siłą wpadały na drzewa i rozbijały je na trociny. Autua zaczął zwalniać. Bose stopy brodziły w śniegu, kropelki potu pojawiły się na jego twarzy. Zaczął powłóczyć nogami.
-Proszę, Autua. Proszę, już tak niedaleko. - szepnęłam mu do ucha, przejmując całą wolę walki. Uwierzyłam. Wtedy znów zobaczyłam determinację na jego twarzy. Zacisnął zęby i wbił oczy w jeden punkt przed sobą.
Nagle poczułam ciarki na plecach i wiedziałam, że przekroczyliśmy osłony przeciwteleportacyjne. Autua zacisnął powieki i wciągnęła nas noc.


 

 

Linki:

  • https://bellas-gifhunts.tumblr.com/post/139996209561/karen-gillan-gif-hunt
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/16659551218/andrew-garfield-gifs-pt-2