piątek, 29 kwietnia 2016

rozdział 41

Cześć! 
Tak, wiem, że znowu minęła kupa czasu, zanim pojawił się ten rozdział, ale na pocieszenie mogę powiedzieć, że jest baaardzo długi. Miałam nad nim strasznie dużo roboty, ale teraz, kiedy już jest zakończony, mogę powiedzieć, że jestem nawet zadowolona :). 
Mam nadzieję, że i Wam się spodoba, 
miłego czytania
tusia2709



Alicja:
Spojrzałam się w górę. Ten dom był ogromny. Miał ze cztery piętra, plątaninę wież, balkonów i tarasów, dookoła rozciągały się hektary lasu, łąka, jezioro i Merlin wiedział co jeszcze. Mimo zadziwiającego piękna, jego widok budził niepokój, jakby pod zapierającą dech w piersiach fasadą, kryła się forteca nie do zdobycia, zbyt dobrze strzeżona żeby wejść i żeby wyjść.
Wygładziłam sukienkę, chciałam się jak najlepiej prezentować, wystarczyło, że spóźniliśmy się na ślub. 
Stałam na samym końcu naszej grupki i czekałam aż Syriusz w końcu zdecyduje się wejść do środka. Słychać było delikatną muzykę i gwar rozmów. Nie spodziewałam się przychylnych spojrzeń, jednak to był zdecydowanie mój klimat i zamierzałam się dobrze bawić. Z niecierpliwością przestąpiłam z nogi na nogę, czemu tak długo? 
W końcu, pomyślałam, kiedy Black z podniesioną do góry głową ruszył w stronę drzwi. 
Westchnienie zachwytu, kiedy weszłam do tego przepełnionego bogactwem pałacu, zostało zagłuszone przez muzykę i drgające w powietrzu poruszenie. 
Ruszyliśmy do głównej sali balowej, z zapartym tchem w piersiach oglądałam wszystkie wspaniałości czarodziejskiego świata, na które nie byłoby stać nikogo z moich znajomych. 
Po drodze spotkaliśmy Walburgę Black, zniknęła gdzieś razem z Syriuszem, a my poszliśmy wmieszać się w innych gości. 
-Dorcas Meadowes - usłyszeliśmy za plecami. Rozejrzałam się dookoła, Lily była na parkiecie razem z James'em. Wokół nich wirowały pary, ale oni bujali się powoli, zamknięci w swoich ramionach, jak dwie idealne połówki. Trochę mnie to zmartwiło, Lily nie powinna teraz znowu zmieniać zdania.



Frank, Remus i Peter rozmawiali z jakimś chłopakiem ze szkoły, ubranym w czarne szaty,a przy mnie została tylko Dor. Głos pochodził od trójki dziewczyn, idących w naszą stronę. Ze swoimi blond lokami i wstążkami wplecionymi we włosy, przypominały potrojoną bohaterkę bajki Złotowłosa i trzy misie. Ich bladoróżowe sukienki kojarzyły się z wielką kupą bitej śmietany, a wredne uśmiechy zwiastowały złe zamiary. 
-Blishwick... - mruknęła z wyraźną niechęcią Dorcas i uniosła wysoko głowę, przyjmując bojową postawę. 
-Nie wiedziałyśmy, że wpuszczają tu taką szmaciarnię - powiedziała jedna z kremówek. 
-No proszę, a jednak tu weszłyście - powiedziała pod nosem, przewracając oczami. Nie wiedziałam o co chodziło, ale te trzy coraz mniej mi się podobały. Z bliska wyglądały jeszcze gorzej niż z daleka. Ich okrągłe twarze pokryte były grubą warstwą pudru, przywodzącą na myśl ciasto. 
-Pyskata się zrobiłaś, szkoła dla prostaków ci nie służy. 
-Zdziwisz się, ale zawsze taka byłam. 
-Jesteście aż nadto miłe - wtrąciłam się. Nie podobało mi się to, co mówiły do Dorcas. Może i przyjaźń w naszej paczce się rozsypała, ale ciągle byłam gotowa stanąć murem za Meadowes. 
-A to kto? - usłyszałam najbardziej pogardliwy ton, z jakim się kiedykolwiek spotkałam. Odetchnęłam głęboko, zbierając resztki cierpliwości, jakie jeszcze miałam. Wzięłam od kelnera kieliszek z szampanem, żeby zająć czymś dłonie. 
-Miałam nadzieję na kulturalny wieczór w czarodziejskim gronie choćby z funduszem powierniczym w skrytce Gringotta, ale ten strój przekonał mnie, że trafiłam na zebranie wielbicieli lumpeksów z Hogsmeade. - zaśmiała się podle kremówka. 
Zapiekły mnie policzki. Nie powinna tego mówić, spędziłam godziny na szukaniu sukienki, wyglądałam ładnie, naprawdę, nie tandetnie. Nie miałam na sobie kreacji za tysiąc galeonów, ani drogocennych kamieni wielkości pięści, ale nie potrzebowałam tego. A ona przegięła. Poczułam, jak przepełnia mnie złość, zalała mnie jak fala i musiała się jakoś uwolnić. 
-Ja przynajmniej nie wyglądam jak pączek w maśle - warknęłam. Ironiczny uśmiech zniknął, pojawiła się złość. Jedna z kremówek ruszyła w moją stronę z rozpędu, jak szarżujący byk. W ostatniej chwili odsunęłam się na bok, a blondynka z impetem wpadła na stół, zanurzając się po łokcie w misie z puddingiem. 
Wszyscy dookoła spojrzeli się na naszą grupkę z szokiem i potępieniem wymalowanym na twarzach. Jednak kiedy dziewczyna pozbyła się resztek jedzenia z rąk i sukienki, jak przewidywała etykieta, wszyscy się rozeszli, wymazując zdarzenie z pamięci. 
Kremówki spojrzały się na mnie i Dorcas z jeszcze większą wściekłością niż wcześniej. Moja złośliwość wzięła górę, podniosłam kieliszek z szampanem, jakbym wznosiła toast i uśmiechnęłam się ironicznie. 
Wszystkie Blishwick wydały z siebie dźwięk coś pomiędzy piskiem i warknięciem i odeszły, kołysząc sukienkami zrobionymi z bitej śmietany.



Zrobiłam minę do ich pleców i z triumfem spojrzałam się na Dorcas. 
-Wyższe sfery mnie wykończą. - powiedziałam, a ona uśmiechnęła się pogodnie i odparła: 
-Raczej to ty wykończysz je. 


Syriusz: 
-O co chodzi? - zapytałem się Walburgę, kiedy znaleźliśmy się sam na sam w gabinecie. 
Usiadła za biurkiem i opierając łokcie na blacie, złączyła czubki palców, mierząc mnie badawczym spojrzeniem. 
-Za każdym razem jak cię widzę, jesteś coraz bardziej dorosły. - powiedziała z niespotykanym u niej spokojem, wciąż obserwując mnie znad złączonych palców. 
-Po co mnie tu zaprosiłaś? - zapytałem rzeczowo. Nie miałem ochoty wdawać się w pogawędki o tym, jak duży urosłem. 
-Żeby ci udowodnić ile straciłeś. 
-Na razie udowadniasz mi tylko, ile zyskałem. 
-Przyznaję, ty już zostałeś spisany na straty, ale Andromeda... - zawiesiła głos, patrząc się na mnie prowokująco. 
-Ona też nie wróci - przerwałem jej - ma Ted'a, kocha go. 
-Chcesz mi powiedzieć, że ten mugol może się równać ze ślubem Bellatrix? Nie rozśmieszaj mnie. Ona go na prawdę nie kocha. - żachnęła się, zapalając papierosa, drżącymi rękami.



-Ty akurat nie masz o tym pojęcia - warknąłem, wspominając jej oziębłe stosunki z ojcem. Wątpiłem, żeby kiedykolwiek kogoś kochała. Była doskonałym przykładem człowieka bez uczuć. 
-Masz na myśli swojego ojca? - odgadła moje myśli, uśmiechając się z satysfakcją - Przyznaję, nasze małżeństwo jest tylko kontraktem biznesowym, ale żadne z nas nie narzeka. Andromeda mogłaby mieć to samo. 
-Wybrała mądrze. Nie zmieni zdania. 
Zapadło milczenie, oboje mierzyliśmy się niechętnymi spojrzeniami, matka co jakiś czas głęboko zaciągała się dymem, wypuszczając go gęstą gryzącą chmurą prosto w moją twarz. Wdychałem zapach, który towarzyszył mi całe dzieciństwo, przygnieciony wspomnieniami, które miałem z tego domu. 
Dopaliła papierosa do końca i zaczęła grzebać nim w popielniczce.
-Idę się przebrać do kolacji, widzimy się na dole. 
-Pięknie - mruknąłem pod nosem i też wyszedłem, zabierając paczkę papierosów z szuflady biurka. 

***

Wszedłem do sali balowej, pary schodziły z parkietu, zajmując miejsca przy prostokątnych stolikach. W tłumie znalazłem matkę, ubraną w czarną kreację, witającą się z gośćmi z fałszywym uśmiechem na fałszywej twarzy. Czułem się obserwowany, co druga osoba w tym domu życzyła mi jak najgorszej śmierci, a połowa z tych osób była w stanie osobiście pomóc mi przejść na drugą stronę. Zobaczyłem Bellę, omiotła mnie triumfalnym spojrzeniem i minęła bez słowa. Domyśliłem się, że czuje się teraz jak królowa Anglii, władcza, bogata i gotowa na wszystko.



Podszedłem do stolika, gdzie siedzieli Huncwoci, wszyscy mieli pochmurne miny, nikt się nie odzywał, panowała atmosfera jak na pogrzebie. Dołączyłem do nich, rozglądając się po gościach. 
Trzeba się było mieć na baczności, towarzystwo było niebezpieczne. 


James: 
Wyszedłem na taras, dochodziła północ, a goście robili się coraz bardziej pijani i nieprzyzwoici. Dostałem dość jednoznaczną propozycję od starej lady, która bezwstydnie się do mnie przystawiała. 
Zamknąłem za sobą drzwi i rozkoszowałem się ciszą, która pulsowała w nocy. 
-W porządku? - usłyszałem kobiecy głos za plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem dziewczynę ubraną w długą zieloną suknię, która falowała na delikatnym wietrze. Siedziała na schodach i obejmując rękami chude ramiona, patrzyła się w noc. 



Podszedłem bliżej i dopiero wtedy rozpoznałem jej twarz. Mina Andromedy Black pokazywała bezgraniczny smutek i rozdarcie. Zdziwiłem się. Cechą Black'ów było wręcz doskonałe maskowanie emocji i uczuć, wystarczyło spojrzeć się na Łapę, a z jej twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. 
-Taa, przyszedłem odetchnąć, trochę tam duszno. - powiedziałem i usiadłem koło niej. - A ty? Bez urazy, ale nie wyglądasz najlepiej. 
-Życie - mruknęła, a ja pokiwałem głową. Przez ostatnie godziny w mojej głowie dudniły myśli, przywołujące wspomnienia, których wolałem nie pamiętać. Sam się zastanawiałem dlaczego zaprosiłem Lily do tańca. To było skończenie głupie, nie wiem na co liczyłem, ale kiedy już z nią tańczyłem, poczułem się niezwykle dobrze. Przypomniała mi się nasza podwójna randka z Dor i Syriuszem, kiedy choć jeszcze nie byliśmy razem, oboje do siebie coś poczuliśmy. Tańczyliśmy przez jeden kawałek w zupełnej ciszy, żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Kiedy taniec się skończył, poczułem się, jakby napadł na mnie dementor i wyssał ostatnie iskry nadziei, jaka mi została. 
-Rozumiem - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się w stronę gwiazd.
Zacząłem oklepywać kieszenie marynarki, w poszukiwaniu paczki papierosów, w końcu znalazłem pudełko, które dzieliłem z Łapą, na tak zwaną czarną godzinę. W środku zostały już tylko trzy.
Podsunąłem jej paczkę pod nos, ale ona pokręciła głową, nawet nie patrząc się w moją stronę.
Mi też odechciało się palić. Schowałem pudełko do kieszeni i powiedziałem, chcąc przerwać dziwną ciszę: 
-Twoja ciotka Hester... przemiła kobieta Zaproponowała mi pracę jako jej narzeczony. 
-Chyba nałożnica - powiedziała, a jej głos niezauważalnie zadrżał. 
-Moja przyjaciółka... zanim jej rodzina odwróciła się od arystokratycznego życia, bywała na tego typu imprezach. Opowiedziała mi wiele historii, które tylko dowiodły, że w wyższych sferach pod peruką, sztuczną szczęką i toną pudru roi się od perwersji. - powiedziałem ze śmiechem, wspominając, jak kiedyś żartowaliśmy z Dorcas. 
-Hester, jak wypije, bywa dość bezpośrednia, najlepiej uciekać. Jest też parę innych. Ale to raczej nie przez nie tu jesteś... 
-Owszem. 
-Porozmawiaj z nią. - powiedziała, a ja zaśmiałem się zmieszany. 
-Skąd pomysł, że chodzi o nią? Może chciałem się tylko przewietrzyć. 
-Intuicja. 
-Taa, eee, raczej nie. Nie dogadujemy się. - powiedziałem, rezygnując z udawania. 
-Dlatego masz z nią porozmawiać. 
-Merlinie, co wy Black'owie macie z wtrącaniem się w życie innych... no dobra, ale mam warunek. Masz zrobić to samo. 
-To nie takie proste. 
-E! To mój warunek. - spojrzałem się na nią twardo, ale się uśmiechnąłem. Andromeda westchnęła głęboko i pokręciła głową z rezygnacją. 
-I tak prędzej czy później musiałabym to zrobić. - odparła, przygryzając wargę. 
-Idziemy? - zapytałem, podnosząc się. Wyprostowałem smoking i podałem jej rękę. 
-Co, już? - zapytała, a ja pokiwałem głową, pewny tego, że właśnie to jest dobre - Tak - odparła i wspierając się moją dłonią, wstała. Wygładziła sukienkę i ruszyła do wejścia. 
-A przy okazji - powiedziałem, kiedy już trzymała palce na klamce. - James. 
Wyciągnąłem do niej dłoń, a ona uśmiechnęła się przyjaźnie i uścisnęła ją. 
-Andromeda. 
-Powodzenia. 
-Wzajemnie. 

***

-Lily, możemy porozmawiać? - zapytałem, stając nad rudą. Podniosła na mnie zdziwione spojrzenie, tak samo, kiedy zaprosiłem ją do tańca. 
-O czym? - spytała głupio. Usiadłem koło niej, miałem mętlik w głowie, musiałem zebrać myśli. 
-Chcę tylko powiedzieć, że... nie wiem dlaczego podjęłaś taką, a nie inną decyzję, ale... powiedziałem ci, że nie chcę się przyjaźnić, jednak kiedy minęło trochę czasu i myślę, że moglibyśmy dać sobie czystą kartę. 
-Nie wiem czy to dobry pomysł... 
-Twoim zdaniem lepiej będzie się do siebie nie odzywać? Zobacz co się stało z naszą paczką. 
-Wiem - powiedziała dopiero po chwili, kiwając głową, nadal mając zmartwioną minę.

image

Wyciągnęła w moim kierunku rękę. 
Uścisnąłem ją, palce miała zimne i drżące, stresowała się. 
-Ten taniec... powiedzmy, że to był pierwszy krok - powiedziałem, poczuwając się do wyjaśnienia mojego zaskakującego ruchu sprzed kilku godzin. 
-Rozumiem. - powiedziała, uśmiechając się niezręcznie. Gdybym nie znał Lily, zapewne pomyślałbym, że widzę w nim smutek, jakby zawód, że to nie była prośba o powrót do związku. Ale wiedziałem, że raz podjęta decyzja jest dobrze przemyślana, nie mogła więc żałować, że się rozstaliśmy. 

Andromeda: 
Czekałam aż Cyzia odejdzie od stołu, w końcu, kiedy poszła do łazienki, mogłam ruszyć do akcji. 
-Cyziu? - szepnęłam, schowana w mrocznym korytarzu. 
-Dromeda? Co ty robisz? Nie możesz... 
-Chcę porozmawiać. - powiedziałam i ignorując jej szeptane protesty, pociągnęłam ją w kierunku pokoju na piętrze, w którym bawiłyśmy się w dzieciństwie. 
-Merlinie, ja na prawdę nie powinnam... 
-Pamiętasz jak byłyśmy małe? Rozmawiałyśmy w tym pokoju na wszystkie tematy, chowałyśmy się pod kołdrą. - powiedziałam, starając się załatwić to jak najszybciej. Kwestią czasu było to, aż zaczną jej szukać, nie mogli zastać nas razem. Niestety odkąd porzuciłam rodzinę, nie miałam ani jednej możliwości, żeby porozmawiać z nią sam na sam. W Hogwarcie zawsze byłam obserwowana przez czujne oczy życzliwych ślizgonów, którzy zawsze byli gotowi donieść komu trzeba. Nie chciałam przysparzać jej problemów. Jednak teraz musiałam z nią porozmawiać, nie było wyjścia, musiałam wyjaśnić wszystko. Domyślałam się, że rodzina podała jej swoją wersję wydarzeń, ale ona musiała poznać prawdę. 
Położyłam się na materacu i przykryłam się cała kołdrą. Cyzia po paru sekundach dołączyła do mnie z miną, która wskazywała na ciężką walkę, która toczyła się właśnie w jej głowie. 
-Tęsknię - zaczęłam, a ona uśmiechnęła się szczerze i ze łzami w oczach pokiwała głową. 
-Chciałam ci tylko powiedzieć, że możesz iść ze mną - powiedziałam, nie wiedząc jak przekazać jej wszystko co mi się plącze w głowie od tak dawna. 
-Co? - zapytała zdziwiona. 
-Jeżeli tylko chcesz, możesz dzisiaj wyjść ze mną z przyjęcia i nie wracać do Lucjusza. U Ted'a jest jeszcze jeden pokój. Bardzo chce cię poznać, tyle mu o tobie opowiadałam, na pewno by...
-Nie. Andy, ja nie mogę. Już zdecydowałam, wezmę ślub z Malfoy'em, nie mogłabym zostawić rodziców, poza tym... Lu nie jest taki zły, na prawdę już się do siebie przyzwyczailiśmy, traktuje mnie dużo lepiej. - powiedziała, ale zabrzmiało to tak, jakby starała się przekonać i mnie i siebie.
-Przecież to nie jest człowiek, w którym się zakochałaś, nie chciałabyś się zakochać tak na prawdę?
-Niektórzy po prostu nie mają takiego szczęścia, Ted i ty byliście sobie pisani, bardzo chciałabym go poznać, jednak... to tutaj jest mój świat. Od zawsze wiedziałyśmy co nas czeka.
-Ale...
-Na prawdę. Nie zmienię zdania.
-Pamiętaj tylko, że małżeństwo nie powinno być spowodowane pieniędzmi.



-Wiem - powiedziała z powagą, udowadniając mi, jak bardzo wydoroślała przez te miesiące.
Kiwnęłam głową. Nie było sensu się kłócić, szanowałam jej decyzję, stwierdziłam, że nie będę jej dłużej przekonywać. Ale na pewno nigdy przenigdy jej nie zostawię. Byłyśmy siostrami.
-Będę pisać. Obiecuję - powiedziała, jakby czytając mi w myślach.
Przyjrzałam się jej. Błękitne oczy skrzyły się jeszcze od niedawnych łez, a na zwykle śnieżnobiałych policzkach zakwitły różowe wypieki. Wyglądała niby tak jak zawsze, ale zupełnie inaczej. Nie wiedziałam, co tak na nią wpłynęło, ale była zdecydowanie dużo silniejsza. Uodporniona.
Niedługo na korytarzu rozległo się wołanie. Narcyza wyplątała się z prześcieradła, wygładziła sukienkę i zatrzymała się z dłonią na klamce. Jednak zanim przekroczyła próg, odwróciła się i mocno mnie przytuliła, potem od razu wyszła.
Odczekałam jeszcze parę minut i zamknęłam za sobą drzwi.

 
Syriusz:
Z każdą minutą miałem coraz większą ochotę, żeby wyjść z tego przeklętego domu, w głębi serca poprzysiągłem sobie, że przy pierwszym spotkaniu naszej ekipy przekonam resztę, żeby uciekać stąd jak najdalej i jak najszybciej. Wszedłem na górę, po schodach wyłożonych miękką, ciemnozieloną wykładziną. Na pierwszym piętrze było kilka mniejszych saloników, w których urządzono własne przyjęcia w mniejszym gronie. Zaglądałem do kolejnych pomieszczeń, otwierały się przede mną drzwi do zgromadzeń palaczy, koneserów whiskey i hazardzistów. W końcu natrafiłem na pokój z gronem mniej więcej w moim wieku, zapełniony ładnymi dziewczynami, dymem i ciężkim zapachem mieszaniny alkoholi. Wszedłem do środka, kierując się ku wygodnej kanapie w rogu. Natychmiast, jakbym rzucił jakiś sygnał, krok po kroku, trzepocząc rzęsami, zaczęły zbliżać się młode czarownice, z kokieteryjnymi minami.
-Syriusz Black, prawda? - zapytała szatynka z fantazyjną fryzurą, siadając tuż koło mnie.
-Zgadza się, a ty to?
-Ursula - powiedziała, zakładając nogę na nogę. Jej i tak krótka sukienka podjechała wysoko w górę, pokazując większą część wysmarowanego samoopalaczem uda.
Podała mi dłoń, która do złudzenia przypominała wyrzuconą na brzeg rybę.
-Miło mi - mruknąłem pod nosem, od razu zanurzając wargi w szklance. Bez większego zainteresowania obserwowałem, jak wokół mojego skromnego lokum zbiera się coraz więcej dziewczyn. Byłem znudzony, Ursula kleiła się do mnie, zadręczając mnie monotonną opowieścią o ziemiach jej ojca, nawet nie udawałem, że słucham.
Nagle jednak stało się coś, co wyrwało mnie z odrętwienia nudy, jeden dźwięk przebiegł przez moje uszy aż do umysłu, w którym zagrał, jak odbijające się od czaszki echo.
Podniosłem się z kanapy, ignorując paplaninę dziewczyny.
Zmrużyłem oczy, to wydawało się nieprawdopodobne, ale byłem prawie pewien, że mi się nie przesłyszało.
Wyjrzałem z tłumu, kierując się na drugi koniec salonu.



A jednak. Słuch mnie rzadko mylił, tym razem też mnie nie zawiódł. Na innej kanapie, w szarej chmurze dymu siedziała znajoma postać, jej blond włosy sięgały prawie pasa, a sukienkę już dzisiaj widziałem. Dorcas Meadowes we własnej osobie. Jednak to nie jej obecność zdziwiła mnie najbardziej. Koło Meadowes na kanapie z ramionami rozciągniętymi szeroko po oparciu, siedział dumnie jakiś podstarzały facet, ewidentnie się do niej przystawiając. Dorcas w porównaniu z nim zajmowała trzy razy mniej miejsca. Widok dziewczyny jej typu w takim otoczeniu, przywodził na myśl przestraszone dziecko wracające w ciemności do domu. Jednak jej mina nie wskazywała na strach, ani nawet na zmieszanie. Tępym spojrzeniem patrzyła się na wzorzysty zielony dywan na podłodze, co jakiś czas zerkając na swojego adoratora i posyłając mu atrakcyjny uśmiech, który można by odebrać za zachętę do dalszego działania.
Stałem, nie za bardzo wiedząc co powinienem zrobić. Dostałem wyraźny zakaz zbliżania się do Meadowes, który był mi nawet na rękę. Jednak James chyba by mnie zabił, gdybym zostawił ją z tym podstarzałym adoratorem sam na sam.
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero gest mężczyzny śliniącego się do Dorcas. Jego duża, niezgrabna dłoń musnęła cienkie przedramię Meadowes. Na jej twarzy zaobserwowałem ledwo zauważalny grymas niezadowolenia. To mi wystarczyło.
-Lepiej więcej tego nie rób - powiedziałem szorstko w stronę faceta, który spojrzał się na mnie najpierw ze zdziwieniem, a potem z nieukrywaną kpiną.
-Mówisz do mnie, Mały? Chyba coś ci się pomyliło. - powiedział prześmiewczo, zagarniając wielką łapą Dorcas bliżej siebie.
-Mały? Poważnie? Jestem w tym samym wieku co dziewczyna, do której się właśnie ślinisz - warknąłem, jednocześnie wkurzony i wyluzowany. To był mój żywioł.
-Hej! Lepiej spuść z tonu, co? Uważaj do kogo mówisz! Ty masz swoje dziewczyny i ja swoje, lepiej się odwal.
-Słucham? Coś mi się wydaje, że jesteś trochę za stary dla swojej dziewczyny.
-No proszę, ktoś się chyba zakochał - zaśmiał się gardłowo, a ja z irytacją przewróciłem oczami - nie twoja sprawa kogo będę pieprzył, zjeżdżaj młody!
Zagotowało się we mnie. Nigdy nie potrafiłem zapanować nad zasadą najpierw myśl, potem rób, ale tym razem przeszedłem samego siebie. Zupełnie jakby moja dłoń, nie pytając rozumu o zdanie, zacisnęła się w pięść i przejmując kontrolę nad całym ciałem, wymierzyła staruchowi mocny prawy sierpowy. Nie zdążył się nawet podnieść, bo z głośnym trzaskiem sprężyn wylądował z powrotem na kanapie. Dorcas wydała zduszony okrzyk, kiedy wielkie cielsko wylądowało koło niej i zerwała się na równe nogi, cała czerwona od emocji.
-Oszalałeś?! - zawołała i wymaszerowała zamaszystym krokiem z salonu i popędziła prosto na schody.
Dogoniłem ją dopiero piętro wyżej, gdzie wkurzona przystanęła, żeby ściągnąć wysokie szpilki.
-O co ci chodzi? - zapytałem ze złością.
-Musiałeś się wtrącić! Oczywiście! - zawołała, zaciskając pięści.
-Właśnie uratowałem ci skórę, nie podziękujesz?
-Nie mam za co, sama bym sobie poradziła, ale ty oczywiście musiałeś zrobić scenę.
-Meadowes, jesteś aż tak głupia?! Dobierał się do ciebie! Słyszałaś co powiedział? Pieprzyć! Proszę cię, nie wkurzaj mnie.
-Nikt cię nie prosił, żebyś się wtrącał!
-Ale się wtrąciłem - powiedziałem, przewracając oczami. Była taka dziecinna, mogłaby podziękować i byłoby po sprawie.
-Nie spodziewaj się podziękowań - warknęła.
-Od ciebie, Meadowes? Nawet mi przez głowę nie przeszło, że mogłabyś za cokolwiek dziękować.
-No na pewno nie tobie - mruknęła pod nosem. Wnętrzności skręcały mi się w ciasny supeł, kiedy słuchałem jej głosu. Nie znałem drugiej tak irytującej wiedźmy.
-Rany, o co ci znowu chodzi, co? Ratuję ci dupę, a ty się jeszcze o to rzucasz! Ten obrzydliwy staruch cię molestował...
-Nie potrzebuję niańki!
-Przystawiał się do ciebie...
-A ty jesteś od niego lepszy?!
-Przecież chciałem cię przeprosić! Tylko ty nie chciałaś mnie słuchać!
-I to wszystko moja wina, tak?
-Tego nie powie... wiesz jak się wtedy czułem? Wiesz jak bardzo nienawidzę siebie przez tamten wieczór?!
-O, biedaku... skąd wyrzuty sumienia? Przecież jestem tylko jedną z tłumu...
-Daj już z tym spokój, cały czas się czepiasz tego co powiedziałem w wakacje. Minęło kilka miesięcy, daj już spokój!
-Co ci zależy?
-Po prostu zależy i już, Meadowes, to nie twoja sprawa. Odpuść już, dobra?
Spojrzała się na mnie w złowieszczym milczeniu zawieszonym między nami w powietrzu. Czekałem aż coś powie, ale ona odwróciła się tylko i pomaszerowała w stronę schodów na dół. Nienawidziłem jak to robiła, działało to na mnie jak płachta na byka. Złapałem ją za ramiona i przygwoździłem do ściany. Zachwialiśmy się, przez chwilę myślałem, że spadniemy ze schodów, ale przycisnąłem ją mocniej do boazerii i utrzymaliśmy równowagę.
-Puść - warknęła. Tym razem się nie wyrywała, tylko z miażdżącym spokojem wbijała we mnie oczy, jakby czekając aż przyjmę wyzwanie. Zbliżyłem twarz jeszcze bliżej, nasze nosy prawie się zetknęły.
-To staje się naszą tradycją, co? Ty, ja i ściana za plecami... - szepnąłem do jej ucha, wzmacniając uścisk.
-Nie wartą wspominania - warknęła, nadal stojąc spokojnie. Czułem jak jej klatka piersiowa unosi się i opada, rytmicznie ocierając się o mój tors. Głupie, niestosowne myśli wdarły się do mojej głowy, ale od razu je odepchnąłem. Wspomnienie ostatniej takiej sytuacji nie dawało mi spokoju, było aż nadto wyraźne, nie chciałem powtórki.
-Puść mnie - powtórzyła lodowatym tonem.
-Nie - odparłem, uśmiechając się do niej szelmowsko.
-Black, daj mi spokój, bo zacznę krzyczeć.
-Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia, skarbie, wydzieramy się tu od dłuższego czasu, gdyby ktoś miał cię uratować, już by to zrobił. - powiedziałem, ciesząc się, że mogłem dać jej tak niepodważalny argument.
-Nienawidzę cie. - usłyszałem i uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Wszystko wracało do normy.
-Ja ciebie też, możesz być spokojna.
-Jesteś najgorszym koszmarem w moim życiu, Black.
-Zamknij się już, co?
-Sam się zamknij.
-Ile my mamy lat? Żałosne.
-Czarujące - usłyszałem nagle i gwałtownie odskoczyłem od Dorcas, ledwo utrzymując się na stopniach.
-Długo tu jesteś? - zapytałem Walburgę. Stała w cieniu, który całkowicie zakrywał jej twarz, ale doskonale wiedziałem, że to ona. Dlaczego ona zawsze wszystko widziała?
-Od samego początku - powiedziała, wysuwając z paczki papierosa i zapalając go grawerowaną zapalniczką. Wyglądała, jakby tryskała samozadowoleniem, że znowu udało jej się mi dokuczyć. Ale tu nie chodziło tylko o mnie, była jeszcze Dorcas. Spojrzałem się na nią. Na jej twarzy zdziwienie ustępowało zmieszaniu.
-Gratuluję, a teraz wybacz, ale my...
-Dziwię się, że wybrałeś akurat ją, zero gustu.
-Dzięki za troskę. Matka roku.
-Pójdę już - powiedziała Dor i wyślizgnęła rękę z mojego uścisku.
Walburga wypuściła w jej stronę chmurę dymu.
-Ty mała niechlujna, wiedźmo. - warknęła, wbijając oskarżająco palec w powietrze przed nią.



-Daj nam spokój, to nie twoja sprawa.
-Troszczę się o ciebie, synku - powiedziała, ckliwym tonem. Wąż w ludzkiej skórze.
-Bardzo miło z twojej strony, ale mogłaś pomyśleć o tym zanim wpuściłaś tu tłum śmierciożerców.
Dorcas spojrzała się na mnie zdziwiona i mimowolnie zadrżała.
-Ktoś tu się boi - zakpiła matka, od razu zauważając jej reakcję. Zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować, minęła nas z zadowoloną miną, zostawiając za sobą chmurę szarego dymu.
-Na całym wielkim, niegodziwym świecie, jedyną rzeczą, której powinnaś się bać, jestem ja - powiedziała, odwracając się, zanim zniknęła za zakrętem.

image

-Black, nie znoszę ciebie i całej twojej rodziny - powiedziała Dorcas, gdy obudziła się z szoku.
Przewróciłem oczami i zacząłem się śmiać.
-Przestań! Mówię serio! Twoja matka jest psychiczna!
-Wcale nie jesteś lepsza od Walburgi.
-Bardzo śmieszne.
-Chodź, Meadowes, napijmy się czegoś mocniejszego.
Widziałem, że cały czas się na mnie złości i bardzo możliwe, że naprawdę nienawidziła całej mojej rodziny. Jednak ważniejsze było to, że spod cienkiej warstwy niechęci do mojej skromnej osoby, przebił się uśmiech. Oczywiście od razu przywołała się do porządku, zakładając z powrotem maskę niechęci, ale ja widziałem.

***

-Wychodzicie już? - w głosie matki zabrzmiała fałszywa słodycz, mógłbym się założyć, że jak mówiła ciekł jad.
-Trzeci raz w ciągu jednego wieczoru? Matko, jestem zaszczycony. Wybacz, nie zabawimy dłużej - powiedziałem, odwracając się do niej. Obdarzyłem ją radosnym uśmiechem. Był szczery do bólu, nic nie cieszyło mnie bardziej, niż wyjście z tego domu.
-Bella na pewno czeka na pożegnanie.
Walburga nie spojrzała się na żadne z moich przyjaciół. Utkwiła swoje zimne oczy w mojej twarzy, były jak dwa lodowce zakotwiczone głęboko pod wodą.
-Nie zapomniałbym o drogiej kuzynce - powiedziałem śpiewnie i minąłem ją, żeby wejść do sali balowej, z której nadal dochodziły dźwięki muzyki, brzęk sztućców i szum rozmów.
-Bello! - zawołałem, stając w progu. Usłyszałem, jak inni stają za mną, matka była wśród nich.
Orkiestra przestała grać, a wszyscy goście rozejrzeli się, poszukując źródła głosu. Kiedy ich oczy spoczęły na mnie, twarze, wykrzywiły im się w ledwo zauważalnym grymasie, jakby zdumieni, że odważyłem się odezwać.



Bellatrix spojrzała się na mnie, jak na coś co brzydko pachnie.
-Kochana kuzynko! - zacząłem, kłaniając się teatralnie do samej ziemi. Bella przewróciła oczami. - Niesamowicie cieszę się, że mogłem uczestniczyć w tej zapierającej dech ceremonii. to było... brak mi słów! Naprawdę! Jednak ja i moi przyjaciele, niezwykle bolejemy z tego powodu, musimy już wyjść. Jestem pewien, że każde z nas zapamięta ten jakże obfitujący we wrażenia wieczór, do końca naszego skromnego życia. Jak można zapomnieć tak niesamowite przeżycie... tyle osób, tyle nowych twarzy! W towarzystwie pijaków, prostytutek, zboczeńców, śmierciożerców... zabawa się kręci, prawda? Jak wiele osób wie, a na pewno moja słodka matka, że jeszcze zanim opuściłem rodzinny dom, a potem! Potem to już na całego! Że przepadałem za podejrzanym towarzystwem, uwielbiałem upijać się do nieprzytomności... tak. Ale ukochana kuzynko, wszyscy młodzi, piękni i bogaci jesteśmy tacy sami. Twój mąż też, uwierz mi, ale jesteś z nim szczęśliwa, a to cieszy moje serce jak nic innego. Ciepło mi się robi, kiedy na was patrzę, gołąbki! Szczęścia, kochani! - zawołałem i ukłoniłem się jeszcze raz, zamiatając grzywką marmurową posadzkę.
Odwróciłem się na pięcie i uśmiechając się do matki, która ze skwaszoną miną kręciła głową, poszedłem do wyjścia.
Byłem zadowolony z siebie, zdziwione miny reszty dały mi jeszcze większą satysfakcję. W końcu zamknęły się za nami drzwi i po raz ostatni spojrzałem się na ten okropny dom. Teleportowałem się do Hogsmeade, mając za sobą naprawdę okropny dzień z zadziwiająco dobrym finałem.




 
 
linki:
  • http://tonsofgifs.tumblr.com/post/30211539887/holland-roden-gifs
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • http://deadsetgdr.forumcommunity.net/?t=56387190
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/56269068624/katie-mcgrath-gif-hunt-105-please-likereblog
  • https://www.tumblr.com/tagged/atonement--gif
  • http://hellagifhunts.tumblr.com/post/84109175893/holland-roden-upset-hq-gif-hunt-under-the
  • http://giphy.com/gifs/keira-knightley-pride-and-prejudice-ts4IyHcdLiABW
  • http://rpgifhelper.tumblr.com/post/34859664967/ben-barnes-gifs
  • http://wifflegif.com/gifs/218174-keira-knightley-anna-karenina-gif
  • http://sarahdrunkson.tumblr.com/post/114135473796/the-signs-as-rad-quotes-by-jessica-langes

czwartek, 7 kwietnia 2016

rozdział 40

James:
Zacząłem rozumieć o co chodziło Dorcas, kiedy powiedziała, że się coś popsuło. Było to widać coraz wyraźniej, życie towarzyskie naszej ekipy upadło, każde z nas zajęło się sobą.
Powoli zaczynała mi doskwierać nuda i samotność. Jedyną rozrywką było latanie na miotle, na szczęście szlaban McGonagall się skończył i moja drużyna mogła wrócić do treningów. Niedługo miał być mecz, zbliżał się też ślub Bellatrix, jednak wszystkie dni snuły się w spowolnionym tempie. Chodziliśmy na lekcje, ale nikt się do siebie właściwie nie odzywał. Wyglądało to tak, jakbyśmy byli pokłóceni, zastanawiałem się, czy przypadkiem tak nie jest.
Zrobiłbym coś z tym, naprawdę. Ale czułem się sparaliżowany, nie mogłem się przemóc, żeby porozmawiać z Lily, Dorcas też przestała się do mnie odzywać, Syriusz chodził struty, a reszty nigdy nie było. Widywaliśmy się na lekcjach, ale potem każde z nas znikało, zaszywając się w swojej własnej samotności.
Zwykle po skończeniu zajęć szedłem do dormitorium, zabierałem książki i miotłę i szedłem latać. Potem uczyłem się, siedząc na trybunach. Tak też było tym razem.
Pogoda się pogorszyła, niebo było zakryte ciężkimi chmurami, tylko czekać, aż każdy dzień będzie tonął w deszczu. Położyłem się na ławce i zapaliłem papierosa. Nie miałem siły już czytać, jak na złość nie mogłem się skupić.



Rozkoszowałem się ciszą, która zagościła na błoniach. Jednak chwilę potem usłyszałem kroki, całe trybuny zaczęły trzeszczeć pod stopami kogoś, kto najwyraźniej szedł w moją stronę. Uniosłem głowę, żeby zobaczyć kto to.
-Cześć - zawołał z daleka Remus. Uniosłem dłoń w geście powitania i podniosłem się do pozycji siedzącej.
-Tak myślałem, że tu będziesz - powiedział Lupin, kiedy już usiadł obok mnie.
-No jestem, potrzebujesz czegoś?
Remus wzruszył ramionami. Zmarszczyłem brwi.
-To po co mnie szukałeś? - zapytałem.
-Chciałem tylko pogadać, wiesz, dawno się nie widzieliśmy. - odparł, a ja od razu załapałem o co mu chodzi. Faktycznie było tak, jakbyśmy od tygodni się nie widzieli.
Nie wiedziałem co mu powiedzieć, pokiwałem tylko głową i zapaliłem drugiego papierosa.
-Nie wiem, czy mamy o czym rozmawiać - odezwałem się po dłuższej chwili milczenia.
-Niedługo pełnia, chciałem wiedzieć, czy mi pomożecie - powiedział, a ja spojrzałem się na niego zdziwiony.
-Dlaczego mielibyśmy ci nie pomóc?
-Wiesz jak teraz jest...
-Jest jak jest, ale nadal pozostajemy przyjaciółmi, Remus, ja bym cię nie zostawił samego z przemianą. - powiedziałem z powagą. Lupin pokiwał głową i uśmiechnął się.
-Czyli jeszcze jest nadzieja. - odparł, a ja zmarszczyłem brwi.
-Nadzieja? Niby na co?
-Że będzie jak wcześniej.

Alicja:
Nie miałam co robić, dziewczyn nie było, zostałam sama jak palec w dormitorium. Co tu się działo? Dlaczego wszyscy byli tacy dziwni? Tacy nieobecni?
-To nie ma sensu - mruknęłam sama do siebie. Tęskniłam za nimi, a ich nie było. Wyciągnęłam spod łóżka sfatygowane pudełko, w którym przechowywałam wszystkie pamiątki odkąd przyjechałam do Hogwart'u. Uchyliłam wieko i uderzył mnie zakurzony zapach wspomnień.
Zaczęłam wyciągać rzeczy, rozkładać je na łóżku. Najwięcej było zdjęć, uśmiechałam się do siebie, kiedy oglądałam każde z nich.


Widziałam zdjęcia, na których byliśmy na pierwszym roku, te z czasów, kiedy zaczęłam się umawiać z Frank'iem, zdjęcia z dziewczynami i całej ekipy. Dlaczego teraz tak nie może być?
-Ali? - usłyszałam za plecami. Podniosłam głowę i zobaczyłam Lily.
-Płaczesz? - zapytała, podchodząc do mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje oczy stały się wilgotne.
-To nic, oglądam stare fotografie, wszystkie te wspomnienia... sama wiesz...
-Posuń się - powiedziała z uśmiechem. Wgramoliła się na łóżko koło mnie i oparła mi głowę na ramieniu.
-Ojej, nie wiedziałam, że ktoś zrobił nam wtedy zdjęcie - zaśmiała się, pokazując odbitkę, na której siedziałyśmy wszystkie cztery, szczerząc zęby. Miałyśmy może dwanaście lat.
-Tęsknię za tym wszystkim. - mruknęłam, a Lily mnie objęła.
-Nie zatrzymuj się w przeszłości, jeśli przyszłość jest przed twoim nosem. - powiedziała, a ja pokręciłam głową.
-Jaka przyszłość? - zapytałam - Nic nie jest dobrze, nie ma już nas, wszyscy to widzimy, ale nikt nie mówi na głos. Dlaczego tak się zrobiło? Dlaczego zerwałaś z James'em?
-Jestem niewidzialną dziewczyną, która zakochuje się w chłopcach, którzy świecą jak gwiazdy. - powiedziała spokojnie, ale widziałam jaką przykrość sprawia jej ten temat.
-Wcale nie jesteś niewidzialna, jesteś super.
-Po prostu nie czuję się dość dobra, żeby z nim być, męczyłam się.
-Ale nadal go kochasz. On o tym nie wie.
-To nic nie zmienia.
-Czy to nie dziwne? Na świecie jest tylu ludzi, którzy kogoś sekretnie kochają i tylu ludzi, którzy nie mają pojęcia, że ktoś ich sekretnie kocha. - powiedziałam wcale nie myśląc tylko o niej.
-Kogo jeszcze masz na myśli?
Wzruszyłam ramionami. To było dość oczywiste.
-Dorcas, Syriusz traktuje ją jak służącą, ona udaje, że wcale jej się nie podoba, ale oszukuje przede wszystkim siebie. Oczywiście, że nie jest w nim zakochana, ona go po prostu kocha. Gdyby to było zwykłe zauroczenie przeszło by jej przy Jasperze, albo przy Trey'u. Syriusz jest taki ślepy.
-Całe szczęście, że przynajmniej Mary i Remus z tego wyszli. - powiedziała Lily.
-Ale ty wróciłaś na start, znowu jesteś w tym samym martwym punkcie co przed wakacjami.
Lily uśmiechnęła się smutno. Wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć "tak musiało być" i spuściła wzrok na zdjęcia.
-Alicja?! - nagle ciszę rozdarł wrzask. Przewróciłam oczami. Co znowu?
Otworzyłam drzwi i w uszy uderzył mnie gwar pokoju wspólnego. Frank leżał na podłodze w salonie tuż pod schodami do naszego dormitorium, wokół niego było mnóstwo chichoczących pierwszoroczniaków.
-Coś was śmieszy? No słucham! - warknął na nich, a oni od razu zajęli się sobą.
-Co ty tam robisz? - zapytałam, stając na szczycie schodów.
-Śpieszyłem się, zapomniałem o tym cholernym zaklęciu. Same kłopoty z nim. Mogłabyś po mnie zejść? - uśmiechnął się czarująco, a ja westchnęłam teatralnie i z wdziękiem zeszłam na dół. Wzięłam go za rękę i razem weszliśmy po schodach, które tym razem już zostały na swoim miejscu. -Mam nadzieję, że nie jesteś zajęta - powiedział, kiedy już byliśmy prawie na samej górze. Ja jednak uświadomiłam sobie, że Lily siedzi na moim łóżku w bardzo złym stanie emocjonalnym. To byłoby niesprawiedliwe, gdybym sprowadziła jej mojego faceta, kiedy ona jest w rozsypce po zerwaniu. Odwróciłam się do niego, stojąc już w korytarzu.
-Wybacz kochanie, ale to babski wieczór - powiedziałam ze śmiechem i puściłam jego rękę.



Najpierw nie zrozumiał co się dzieje, ale schody zaraz zamieniły się w zjeżdżalnię i już drugi raz tego dnia Frank zjechał na sam dół.
Strzepnęłam ręce, jak po ciężkiej robocie i zniknęłam w dormitorium.

Dwór Black'ów:
Leżała na łóżku, słuchając, jak do domu zatrudnieni czarodzieje wnoszą stoły, krzesła, jak z trzaskiem pojawia się coraz więcej skrzatów domowych, jak jej przyszła teściowa wydaje polecenia w ogrodzie.
-Bello, jesteś gotowa? - usłyszała za sobą głos matki.
Nawet się nie odwróciła.



-Bello, zdałam ci pytanie - powiedziała twardo Druella.
Przymknęła oczy i przygryzła język. Nie chciała powiedzieć czegoś niewłaściwego.
-Przepraszam, nie usłyszałam, musiałam przysnąć - powiedziała, odwracając się do niej.
-Właśnie widzę, musisz się natychmiast doprowadzić do porządku, państwo Lestrange już są.
-Ciężko nie usłyszeć wrzasków tej kobiety - powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Policzek, który dostała, był konkretny, wymierzony wprawioną ręką.
-Załóż tą niebieską suknię, którą podarował ci Rudolf. - powiedziała, jakby nic się nie stało matka.
Bella posłusznie poszła w stronę garderoby, zaciskając szczęki, z całej siły powstrzymując się, żeby nie dotknąć dłonią policzka, który pulsował tępym bólem.
-Czy oni muszą tu być? Skompromitują nas - odezwała się naturalnym tonem, jakby pytała jaka jest dzisiaj pogoda.
-Obiecałam twojej ciotce, że ich zaproszę, nie proś więcej. Bez dyskusji, przyjdą tu, choćbyś miała sama zanieść im to zaproszenie.
Założyła suknię, dzięki jednemu zaklęciu miała cały makijaż, a kolejne ułożyło jej włosy.
-Usiądź - powiedziała jej matka.
Bellatrix posłusznie usiadła przy toaletce, a Druella zawiesiła jej na szyi srebrny naszyjnik z zielonym połyskującym kamieniem.
-To pamiątka, którą przekazujemy sobie w rodzinie od pokoleń. Twoja babka lady Rosier podarowała mi go, kiedy brałam ślub z twoim ojcem.
Bella dotknęła lśniącego w słońcu kamienia. Dziwnie ciążył jej na szyi. Jej matka wyglądała jednak na niezwykle dumną z pamiątki, jaką jej sprezentowała. Była osobą, która o swojej matce mówiła per lady Rosier, nie była więc szczególnie sentymentalna. Nie była, jeśli nie chodziło o takie błyskotki. Z pewnością porozumienie między Black'ami i Lestrange'ami zostało zawarte głównie ze względu na niezwykłą zamożność jej przyszłego małżonka.
Westchnęła i uśmiechnęła się do odbicia Druelli.
-Jesteś prawdziwym skarbem jeśli porównać cię z twoimi siostrami. Andromeda złamała mi serce, kiedy uciekła, twój ślub będzie szansą, żeby pokazać jej, jaki błąd popełniła. Zobaczysz, będzie jeszcze błagać, żeby mogła wrócić. Ale już za późno, może gnić razem z tym swoim plugawym mugolem. Ale ty jesteś dużo lepsza. Dużo bardziej podobna do mnie. - powiedziała i wyszła.
Bellatrix została sama ze swoim odbiciem. Spojrzała się głęboko w swoje oczy, czy była do niej aż tak podobna? Jej Andromeda też złamała serce, przez wiele dni płakała, nie mogąc zrozumieć, czemu wymieniła ją na jakiegoś mugola. Jednak nie chciała, żeby gniła, nie ważne gdzie i z kim była. Nie rozumiała, czemu Druella może mówić takie rzeczy o własnej córce. Ale rozwiązanie było właściwie całkiem proste. Wszystkie trzy były dla niej transakcją handlową, żeby zdobyć więcej naszyjników ze szczerego srebra.
-Nie zatrudniłam was po to, żebyście niszczyli ślub mojego syna! Parszywe skrzaty! Głupie brudasy! - w całym domu aż zadzwoniły szyby od wrzasku pani Lestrange.
Bella wyjrzała przez okno, jej przyszła teściowa miała furię w oczach, miotała się po ogrodzie, skrzatami domowymi.
-Witaj rodzino - powiedziała do siebie i zamknęła okno.





 

 

Linki:

  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/54403677576/aaron-taylor-johnson-gif-hunt-200-please
  • http://lena11517.pinger.pl/p/5
  • http://themanicheart-resources.tumblr.com/post/27743401213/leighton-meester-gifs
  • http://wifflegif.com/gifs/502654-harry-potter-rp-bellatrix-black-gif
  • http://gifhunterress.tumblr.com/post/56269068624/katie-mcgrath-gif-hunt-105-please-likereblog