piątek, 28 sierpnia 2015

rozdział 23

Tym razem krótko, wydaje mi się, że rozdział sam w sobie jest trochę nudny, ale niestety niezbędny dla całej reszty. Miałam zamiar opublikować go nieco wcześniej, ale dopiero niedawno wróciłam z wyjazdu i jak to zwykle u mnie bywa, ogarnięcie wszystkiego trochę potrwało. Poza tym 1 września tuż tuż, dla mnie oznacza to nową szkołę i serce bijące gdzieś w okolicach gardła :D. 
No ale nie będę Was zanudzać szczegółami, bo nie warto :). 
Życzę przyjemnego czytania, pozdrawiam
tusia2709 ;**


Nagle zapadła cisza. Słychać było tylko deszcz siekający w szybę i dźwięk pociągu, obijającego się o szyny. Wszyscy spojrzeli się na James'a, z takim szokiem, jakby właśnie nazwał Lily szlamą. On jednak tylko westchnął cicho, odwrócił się z powrotem w stronę okna i wbił wzrok w deszcz.
-Jak to nie wróci? - zapytała po chwili Lily. Głos jej zadrżał i złamał się na ostatnim słowie. 
-Jak to nie wróci? - powtórzyła pewniej. Wyminęła Alicję i Mary i stanęła nad nim, zakładając ręce. 
-Powiedz mi, Potter. Co tu jest grane? 
-Po prostu nie wróci. - powiedział, nie patrząc się na nią. 
-Tak po prostu? 
-Tak, Evans. Tak po prostu. Najzwyczajniej w świecie. To jej decyzja, więc nie wypytuj się, bo i tak więcej ci nie powiem. - zirytował się i wbił w nią spojrzenie. 
-I nie przeszkadza ci to? Przecież widzę, że też jest ci przykro. Co się stało? - usiadła na miejscu naprzeciw niego i starała się wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Bezskutecznie. Była jak stalowa maska, pozbawiona uczuć. Tylko w jego oczach nadal tlił się smutek. W jednej chwili chciała nawet wziąć go za rękę, żeby go zachęcić, ale od razu się rozmyśliła. To był nadal ten sam Potter. 
-Dorcas wie co robi. A to czy jest mi przykro, czy nie, nie ma tu nic do rzeczy. Szanuję decyzję Dor i wy też powinniście - powiedział dobitnie, rozglądając się po reszcie. 
Mary nie patrzyła się na niego, jakby była małym dzieckiem przyłapanym na kłamstwie, Alicja zwęziła oczy i pokręciła głową, Peter skulił się na fotelu w rogu i nerwowo ściskał w ręce torebkę po fasolkach wszystkich smaków, a Remus spoglądał na niego oskarżająco.

image

image

Lily obserwowała Potter'a ze spokojem, chociaż miała ochotę się na niego rzucić, złapać go za szyję i nie przestawać dusić, dopóki nie powie jej, co się stało z Dorcas. 
-Nie chcesz, to nie mów. - odparła po chwili, zakładając ręce.

karen gillan amelia pond gif


Syriusz: 
Usiadłem przy oknie w dormitorium, wytrząsnąłem z paczki jednego papierosa i zapaliłem go końcem różdżki. Czekałem na przyjazd pociągu z Londynu. Zostało już tylko pięć minut do uczty powitalnej. Zaciągnąłem się głęboko dymem, zatrzymałem go na chwilę w płucach i wypuściłem za okno, tworząc małe kółeczka. Pierwsze święta bez rodziców i Regulus'a. Jak na razie najlepsze święta w moim życiu. W zamku nie zostało wielu uczniów, z Gryfindor'u poza mną nie było nikogo. Całą przerwę świąteczną spędziłem więc razem z Andromedą, siedzieliśmy przed kominkiem i rozmawialiśmy. Przypominało mi się wtedy, jak kiedyś przyjeżdżała z siostrami na Grimmauld Place. Kiedy byliśmy mali bawiliśmy się z Regulus'em, Andy i Narcyzą na strychu, nigdy jednak nie było z nami Belli. Chowaliśmy się przed nią od dnia, gdy powiedziała rodzicom, gdzie byliśmy. Matka się wściekła. Nigdy nie pozwalała mi i Regulus'owi na zabawę, dni wypełniały nam lekcje manier, historia krwi i inne niepotrzebne w życiu pierdoły.
Przetarłem twarz ręką i jeszcze raz zaciągnąłem się gryzącym dymem. Nie chciałem o tym myśleć. Wspomnienia domu były zbyt bolesne, niemal czułem w kościach ból Crucio ojca.



Udało mi się przekonać Dromedę, żeby nie wracała do domu na święta. 
Kiedy dostała pierwszego wyjca przybiegła do mnie z płaczem, ale z kolejnych już tylko się śmialiśmy. Ten jej cały Ted okazał się całkiem w porządku, zaprosił ją do siebie na ferie. Codziennie dostawała od niego jeden list, razem je czytaliśmy, Andy czasem płakała, co szczerze mówiąc trochę mnie żenowało. Nie miałem wprawy w pocieszaniu kobiet, w podrywaniu tak, ale w pocieszaniu? Byłem chyba jeszcze gorszy od Smarka. No dobra, bez przesady. 
Spojrzałem na zegarek. Zdecydowanie za długo tu siedziałem. Wyrzuciłem niedopałek przez okno i chwilę obserwowałem jak spada razem z płatkami śniegu. Poprawiłem szatę, przejrzałem się w lustrze. Nie da się zaprzeczyć, jestem i zawsze będę Black'iem. Mam ten wygląd, ruchy i mimowolne gesty charakterystyczne dla kogoś wysoko urodzonego. Pokręciłem głową i z ciężkim westchnieniem wyszedłem. 
W Wielkiej Sali byli już wszyscy. Zobaczyłem Huncwotów i ruszyłem w tamtym kierunku. Jednak już z daleka widać było, że coś jest nie tak. 
-Siema, dostaliście moje prezenty? - zapytałem, siadając. Peter podziękował za koszyk słodyczy z Miodowego Królestwa, ale pozostali milczeli. Przyjrzałem się ich twarzom, Rogacz wyglądał jakby był chory, siedział cicho, tak jakby słuchał Dumbledore'a. Przecież on nigdy nie słuchał przemowy! Remus zerknął na mnie i podparł ręką głowę, posyłając mi wymowne spojrzenie. 
-Co się stało? - zapytałem, pochylając się nad stołem. Lunatyk zerknął na James'a, potarł czoło ręką i szepnął: 
-Była mała sprzeczka w pociągu. 
-Z Evans? - zapytałem się, szukając wzrokiem dziewczyn przy naszym stole. 
-Ogólnie, wszyscy jakoś tak...- wskazał głową na drugi koniec stołu, gdzie siedziały dziewczyny. 
-Hej, a gdzie Meadowes? - zdziwiłem się. 
-No właśnie. 
-No właśnie? Wybacz Luniaczku, z wróżbiarstwa mam nędzny. 
-Rany, czy ty w ogóle kojarzysz? Dorcas nie wróciła do Hogwart'u. Nikt nie wie dlaczego. 
Przełknąłem ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle. Nie wróciła. Czy to możliwe, że to przeze mnie? Nie, przecież Rogacz już by mnie zabił. Musiało stać się coś innego. Przyjrzałem się James'owi, a potem zerknąłem w stronę dziewczyn. 
Dotknąłem ręką warg, dzisiaj mijał miesiąc odkąd... westchnąłem ciężko. 
Głupi jesteś, Black, głupi jak gumochłon. 


James: 
W zamku mieliśmy być tylko dwa tygodnie, potem zaczynały się ferie i wszyscy jechaliśmy do Frank'a. Dwa tygodnie. Tyle czasu nikt się do mnie nie odzywał. No może poza Łapą, wiedziałem, że stara się jakoś załagodzić sytuację, ale w końcu też sobie odpuścił. Nie dziwiłem mu się. Nie miałem ochoty rozmawiać, ani planować nowych dowcipów. Zająłem się nauką, co wieczór zabierałem miotłę i ćwiczyłem na boisku, było już wtedy zupełnie ciemno. Czasem rozchmurzało się i było widać gwiazdy. Zastanawiałem się co robiła Dorcas. Obiecałem jednak do niej nie pisać. Wiedziałem, że Lily, Mary i Alicja wysyłały sowy codziennie, ale byłem pewien, że nie dostawały odpowiedzi. 
W nocy nie mogłem spać, za dużo myślałem. O Dorcas, o tym jak żyła, gdzie była i z kim. Brałem wtedy mapę i pelerynę niewidkę i włóczyłem się po zamku. 
Każdego dnia wyglądałem coraz gorzej, zastanawiałem się, kiedy wyląduję w Skrzydle Szpitalnym. Nie jadłem, nie spałem, na zmianę uczyłem się i latałem na miotle. 
Kiedy zostały już tylko dwa dni do wyjazdu z zamku, podszedł do mnie Remus i zaciągnął mnie do jakiejś pustej klasy. 
-James, co ty na Godryka wyprawiasz? - zapytał. 
-O co ci chodzi? 
-Nie udawaj idioty, bo ci nie uwierzę. Jestem prefektem, muszę dbać o gryfonów... Jestem też Huncwotem i muszę dbać o przyjaciół. Nie chcesz, to nie mów co się stało w święta, ale przynajmniej zmądrzej. Zaraz będziesz wyglądał jak Binns. Masz - wcisnął mi fiolkę z niebieskim płynem - rąbnęliśmy to dla ciebie Slughorn'owi. Masz się wyspać. 
-Mam lekcje...
-Biorę to na siebie. Ty masz iść spać. Będę wiedział, jak tego nie zrobisz. - powiedział i wskazał na Mapę Huncwotów zwiniętą w rolkę i wetkniętą pod pachę. Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem. 
-Dobra już dobra. 
Poszedłem do dormitorium, rzuciłem się w ubraniu na łóżko. Przez chwilę przyglądałem się baldachimowi nad moją głową. Znowu zacząłem myśleć o Dorcas... Chwyciłem buteleczkę i paroma łykami wypiłem Eliksir Słodkiego Snu. 


Lily: 
Pakowałyśmy kufry z ogromnym entuzjazmem. Frank powiedział, że Dorcas ma być z nami na feriach. Za pół godziny mieliśmy przenieść się siecią Fiuu do jego domku w górach. Czekały tam na nas narty, kupa śniegu i bajeczne stoki. Jednak to Dor była tym, czego najbardziej wyczekiwałam. 
-Gotowe? - zapytał Frank, stojący razem z chłopakami przed kominkiem w pokoju wspólnym. Zerknęłam na Potter'a. Uparty buc. Zacisnęłam zęby i podniosłam dumnie głowę. Wkroczyłam w zielone płomienie zaraz za Mary. 
Myślałam, że kiedy wyjdę z kominka, od razu zobaczę Dorcas, ale zamiast niej przede mną stali rodzice Frank'a, mały chłopczyk, chowający się za panią Longbottom i Mary. Cała moja radość zeszła ze mnie, jak powietrze z przekutego balonika. 
-Dzień dobry, jestem Lily - przywitałam się bez entuzjazmu z państwem Longbottom, uśmiechnęłam się jednak do małego chłopca. - Cześć, jak masz na imię? 
Odwrócił tylko głowę i przylgnął do nogi swojej mamy. Dobra, jak nie chcesz to nie mów. 
-Sorry Lily, Algie jest raczej nieśmiały. Zobaczysz, jeszcze się rozkręci. - powiedział Frank, który wyszedł z płomieni zaraz za mną. 
-Gdzie jest Dorcas? - zapytałam. Trochę zabrzmiało to jak wyrzut, nie o to mi chodziło. 
Frank wzruszył ramionami.
Kiedy wszyscy pojawili się w salonie, zaprosił nas na śniadanie. Dom był cudowny, zbudowany z bali, z zewnątrz wydawał się maleńki, ale w środku była kupa miejsca i kilka wolnych sypialni. Magia to coś pięknego. Razem z dziewczynami wybrałyśmy śliczny pokoik z widokiem na góry. 
Potem poszliśmy na stok. Nie umiałam za dobrze zjeżdżać, trochę wstydziłam się, bo Huncwoci byli w tym naprawdę świetni. Poszli na czarną trasę z Frank'iem i jego tatą, a ja, Alicja i Mary wybrałyśmy sobie trasę dla małych dzieci. Przynajmniej na oślej łączce czułyśmy się w miarę bezpiecznie. 
Nawet nie zauważyłam, jak minęło całe popołudnie, a pani Longbottom wołała nas na obiadokolację. Udało mi się oderwać myśli od mojego zawodu na Dorcas i zaczynałam się dobrze bawić. 
Przy stole panowała luźna atmosfera, każdy żartował, opowiadał kawały i co chwila wybuchaliśmy śmiechem. Mały Algie rzeczywiście szybko się z nami oswoił i sam śmiał się najgłośniej, chociaż nie rozumiał większości z tego, co mówiliśmy. 
Kiedy siedzieliśmy przed kominkiem, każdy z kubkiem herbaty i obserwowaliśmy trzaskające płomienie, usłyszeliśmy dziwny dźwięk z kuchni. 
-Frank, to do ciebie! - zawołała pani Longbottom, po czym weszła do salonu ze śpiącym Algie'm na rękach, niosąc list. - Nadawca chyba nie czeka na odpowiedź, sowa odleciała - powiedziała i wyszła, położyć małego spać. 
Frank mało elegancko rozerwał kopertę i wyciągnął z niej list zapisany znajomym pismem. Chwilę czytał w ciszy, po czym podniósł na nas spojrzenie i powiedział: 
-Dorcas nie przyjedzie. Przykro mi.
Zerwałam się z fotela, jakby nagle mnie poparzył i wyrwałam mu kartkę z ręki.
Zaczęłam śledzić linijki pełne drobnych, pochylonych literek, przeczytałam cały list trzy razy, potem wpatrywałam się w jej podpis. Wyglądał tak zwyczajnie. Nie mogłam jednak oderwać od niego spojrzenia, jakby miał mi zaraz wyjaśnić, dlaczego Dorcas nie daje znaku życia. Bo ten list to w skrócie tylko przepraszam, że nie przyjadę i mam nadzieję, że dobrze się bawicie.
Z odrętwienia wyrwała mnie Mary, która położyła delikatnie rękę na moim ramieniu.
-Lily... - zaczęła, ale nie mogłam jej słuchać.
Zacisnęłam dłoń na kawałku pergaminu i wybiegłam z salonu.
Jakby nie patrzeć zachowałam się jak małe, kapryśne dziecko. Pobiegłam do pokoju, który dzieliłam z dziewczynami, trzasnęłam głośno drzwiami i rzuciłam się na łóżko.
Nie zdążyłam powstrzymać szlochu, który wyrwał się ze mnie, razem z wydychanym powietrzem. Przestań Lily, przestań zachowywać się jak beksa, masz szesnaście lat, a nie cztery!
Byłam tak zdziwiona nagłymi łzami, że nawet nie usłyszałam, kiedy drzwi się uchyliły i ktoś wszedł do pokoju.
Zorientowałam się dopiero, kiedy sprężyny mojego materaca charakterystycznie zaskrzypiały i poczułam obok siebie ciężar.
-Evans, daj spokój - usłyszałam. A byłam pewna, że to Alicja, albo Mar! Potter, ty przebrzydły... zrobiło mi się tak strasznie głupio, że widział, jak ryczałam.
-Wynoś się. - powiedziałam urywanym głosem, starając się uspokoić oddech.
-Zachowujesz się strasznie samolubnie, wiesz? Nie wiesz, czemu Dor nie przyjechała, a robisz wokół siebie tyle szumu, jakbyś to ty była tu największą ofiarą. Gdybyś ty nie wróciła do Hogwart'u, to Dorcas uszanowałaby twoją decyzję i nie zachowywałaby się jak rozkapryszona księżniczka!
Zabolało, nie powiem, że nie. Byłam jednak na niego za bardzo wkurzona, żeby przyznać mu w tamtej chwili rację.
-Powiedziałam, wynoś się - syknęłam, odwracając zapłakaną twarz w jego stronę.
-Nie poznaję cię, Evans.
-Spadaj. - nadal nie ruszał tyłka z mojego łóżka. Postanowiłam, że przynajmniej go przycisnę, może powiedziałby, co się stało z Dor.
-Jak nie chcesz wyjść, to przynajmniej powiedz, co się z nią dzieje?
-A skąd ja to mam wiedzieć? Nie piszemy ze sobą. - odburknął nieprzyjemnie. Zawiało chłodem. Objęłam się ramionami i wbiłam w niego twarde spojrzenie. Tym razem mi nie uciekniesz.
-Co się takiego stało wtedy, zanim zaczął się semestr?
-Nie twoja sprawa.
-To taka wielka tajemnica?! Merlinie, ja tylko to chcę wiedzieć! Nie musisz mówić gdzie jest, ani co robi, ale jeśli wiesz co się stało, to błagam, powiedz mi! Martwię się.
Zrobił minę, jakby bił się sam ze sobą. Nie ma mowy, nie odpuszczę mu.
-Proszę powiedz - szepnęłam cicho, z błaganiem w oczach. Potter jeszcze chwilę milczał, lustrując moją twarz w skupieniu, aż w końcu powiedział coś, co sprawiło, że na chwilę zabrakło mi powietrza.
 





Linki:
  • http://astridrps.tumblr.com/post/65188927181/gif-hunt-carey-mulligan
  • http://wifflegif.com/gifs/search?utf8=%E2%9C%93&q=karen+gillan
  • http://noxious-amelia.tumblr.com/
  • https://www.tumblr.com/tagged/peter-pettigrew-imagine
  • https://banditthewriter.tumblr.com/post/172928306404/soulmate-event-remus-lupin
  • http://weheartit.com/entry/33200010
  • http://giphy.com/search/to-queue-or-not-to-queue

sobota, 15 sierpnia 2015

rozdział 22

Dorcas: 
Stałam na krześle i zawieszałam bombki na najwyższych gałęziach choinki. Cieszyłam się, że już byłam w domu, szczerze powiedziawszy, ostatni tydzień w Hogwarcie był jak tortura. Za każdym razem, kiedy widziałam Go na korytarzu, w Wielkiej Sali, albo na lekcjach, nie mogłam powstrzymać tych cholernych rumieńców, wpływających na moją twarz. Zastanawiałam się, czy tak będzie już zawsze. On oczywiście zachowywał się, jakby nic się nie stało, ignorował mnie tak, jak zwykle, nie odezwał się do mnie ani słowem. Ale jakoś wcale nie miałam mu tego za złe. Nie musiałam przynajmniej rozmawiać o tym, co między nami zaszło, ani jak na Merlina się to stało. Zero konfrontacji, zero wytłumaczeń. Tak było lepiej. 
Ale prawdę mówiąc, nie mogłam przestać się tym zadręczać. No bo jak to jest w ogóle możliwe, żebym ja z Nim...Dorcas, co ty najlepszego narobiłaś?

Wróciłyśmy z Lily do zamku, chwilę porozmawiałyśmy z jej mamą i miałyśmy iść na lekcje. Byłam jednak pewna, że tam go zobaczę, a wtedy jak nic puszczą mi nerwy. Ciągle byłam zła za to, że pozwolił zatriumfować jego matce i nas wszystkich upokorzyć. Łatwo wymigałam się przed Lily, powiedziałam, że słabo się czuję i okropnie zmarzłam na błoniach. Ona poszła, a ja zostałam. Chodziłam chwilę po zamku, starając się poukładać wszystko w głowie. W końcu zatrzymałam się, zafascynowana widokiem za oknem, to może było dziecinne, ale od zawsze uwielbiałam patrzeć się na padający śnieg, a w Hogwarcie wyglądało to na prawdę magicznie. Otworzyłam okno i zaciągnęłam się głęboko mroźnym powietrzem. Nagle usłyszałam za sobą kroki, odwróciłam głowę...i ON tam stał. Jeszcze nie byłam gotowa na oglądanie jego gęby. Już miałam odejść, ale usłyszałam: 
-Gdzie się wybierasz? - jego głos miał temperaturę zera absolutnego. Był wkurzony. Mało mnie to obchodziło. 
-Nie twój zasrany interes, Black - odwróciłam się. 
-Jaka nie miła - zakpił. Ten jego bezczelny ton zdziałał na mnie jak płachta na byka. Tego było za wiele, nie będzie się ze mnie nabijał. Nie tym razem. 
-Spójrz na siebie, Black. - choć chciałam mu jeszcze nagadać, wiedziałam, że to nie może się dobrze skończyć. Resztkami woli powstrzymywałam się, żeby nie rzucić w niego Upiorogackiem. Chciałam odejść, ale poczułam, jak jego ręka ściska mnie za ramię. Odwrócił mnie twarzą do siebie. Szarpnęłam mocno ręką. Zaczęłam się cofać, ale...przeklęta ściana, zaklęłam w duchu. Cały czas się zbliżał, był już zdecydowanie za blisko. Podniosłam głowę - mimo wszystko nie mogłam pokazać mu, że się bałam. Nie on jeden był gryfonem. 
Przyparł mnie do ściany, nasze nosy prawie się stykały. Nie mogłam nigdzie uciec. Byłam w pułapce. 
Czułam zapach jego perfum, co tu dużo mówić - były piękne. I zapewne bardzo drogie. Co ty Dor! To nie jest dobry moment, żeby rozpływać się nad jego zapachem! Jesteście wrogami do jasnej anielki! 
-Nie jesteś tu najważniejsza, Meadowes. - wyszeptał mi do ucha, a nie wiedzieć czemu nagle zrobiło mi się gorąco. To jeszcze bardziej mnie rozzłościło, ten panoszący się dupek mnie obrażał, a moje ciało tak na niego reagowało. Black to idiota, Dorcas, jego niedoczekanie! 
-No tak, nie wolno zapominać o wielkim buntowniku Syriusz'u Black'u, chlubie szlachetnego i starożytnego rodu Black'ów, niekoronowanym księciu całego Hogwart'u - wysyczałam. Och, gdyby tylko spojrzenie mogło zabijać...
-Uważaj na słowa bo...
Jeszcze mi grozi! Zawrzało we mnie. 
-Bo co? No słucham, co mi zrobisz? - zakpiłam. Miałam ogromną nadzieję, że nie usłyszał, jak głos mi zadrżał.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie będę więcej powtarzał. Nie wciskaj się tam, gdzie cię nie chcą, nikt cię nie prosił o odgrywanie wojowniczki przed moją matką i nikt ci nie będzie za to dziękował. Zajmij się swoimi sprawami. Poza ty, czy ty w ogóle myślisz? Ona była gotowa cię tam przekląć najgorszymi klątwami! 
-Dla twojej wiadomości, ja chciałam ci tylko pomóc. Co ty niby zrobiłbyś na moim miejscu?
-Myślałbym, Meadowes. - warknął na mnie. 
-To byłabym pod wielkim wrażeniem. - skoro mu było wolno mnie obrażać, to dlaczego mi nie? Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wkurzonego. 
-Coś ty powiedziała?! 
-Chcesz, żeby ci to przeliterować? - zapytałam, jednocześnie zastanawiając się, czy nie przegięłam. Czułam, jak napina wszystkie mięśnie. 
-Zamknij się! - warknął w końcu. Pochylił się nade mną, a ja poczułam się strasznie mała. Wyglądał serio przerażająco, ale byłam zbyt wściekła, żeby się bać. 
-Tak jest, panie...- powiedziałam i wtedy to się stało. To był ułamek sekundy, nie więcej. Oboje jednocześnie rzuciliśmy się na siebie, na ślepo odnajdując swoje usta. Potrzebowałam tego, potrzebowałam jak kolejnego łyku powietrza. Zarzuciłam mu ręce na szyję i wplotłam palce w jego włosy. Najpierw powoli przesuwał dłonie po moich plecach, potem mocniej przycisnął mnie do ściany, jednocześnie lekko podnosząc. Oplotłam go nogami w pasie. Wolę nie znać finału tego ekscesu, zwłaszcza, że robiło się naprawdę gorąco. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek, a fala uczniów zalała korytarz. Uratowana przez dzwonek. Odskoczyliśmy od siebie, złapałam torbę, poprawiłam zmiętą bluzkę i zagłębiłam się w tłumie. Chciałam uciec z tamtego miejsca jak najszybciej. 

Potrząsnęłam głową i przetarłam oczy ręką. Po raz kolejny powtarzałam w myślach to, co się wydarzyło. I za każdym razem tak samo przygryzałam dolną wargę.
A co było potem? Nic. Zupełna cisza, każde z nas wróciło do codzienności. Ale ja nie mogłam zapomnieć. Może nie chciałam, może nie umiałam, wiedziałam tylko, że to historyczne wydarzenie będę pamiętać aż do śmierci. Nie powiedziałam nikomu, nawet Lily. Nie odważyłabym się. To był temat tabu, nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie go poruszyć. Słowa, które znaczyłyby, że ja - Dorcas Meadowes, całowałam się z Nim - Syriuszem Black'iem, nie przeszłyby mi po prostu przez gardło. 
Na szczęście Black nie pojechał do Potter'ów na święta, tylko z tego co mówił James, został w Horwarcie. Nie żeby jakoś specjalnie mnie to obchodziło. Po prostu nie zniosłabym jego widoku, potrzebowałam chwili odpoczynku. 
-Dorcas, chodź mi pomóc! - usłyszałam głos mamy z kuchni i szybko tam pobiegłam. Musiałam korzystać z każdej okazji, żeby oderwać od niego swoje myśli, bo zaczynałam dostawać paranoi. 


James: 
Miałem nadzieję, że Syriusz przyjedzie do mnie na święta, ale kiedy powiedział, że zostaje w szkole, wolałem się nie pytać o powód. Jak zwykle pewnie chodziło o jakąś laskę. Nie zdziwiłbym się gdyby po prostu zależało mu na pustym dormitorium. No cóż, mówi się trudno.
Kończyłem właśnie pakować ostatni prezent. Było to małe pudełeczko, obłożone granatowym papierem i przewiązane srebrną wstążką. Wziąłem różdżkę i odesłałem paczuszkę do adresata. Ciekawe jak zareaguje...
Wstałem od biurka i przeciągnąłem się. Wyjrzałem za okno i w domu obok zobaczyłem zamyśloną blondynkę, też wyglądającą na dwór. Zacząłem wymachiwać rękami jak szalony, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. W końcu mnie zobaczyła, odmachała mi i też się uśmiechnęła. Ale tak jakoś...to nie był uśmiech mojej Dor. A ją co znowu ugryzło? 
Otworzyłem okno na oścież, a mroźny wiatr naniósł na parapet trochę śniegu. 
-No witam - odparłem, uśmiechając się zawadiacko. 
-No witam - powtórzyła i założyła przez głowę czerwony sweter, od którego od razu naelektryzowały jej się włosy.  
-Co dzisiaj robimy? - zapytałem, poruszając sugestywnie brwiami, a ona się głośno roześmiała. Ucieszyłem się, właśnie o to mi chodziło. Nie powinna teraz siedzieć ze smutną miną, tylko cieszyć się z każdej chwili w domu. Dolina Godryka była jak zwykle przepiękna w święta Słychać było kolędy w pobliskim kościele, gwiazdy mrugały radośnie na czarnym niebie, a śnieg pokrywał grubo dachy domów, drzewa i ulice, na których jeszcze godzinę temu bawiły się dzieci, okładając się śnieżkami. Zawsze razem wspominaliśmy pamiętne bitwy naszego dzieciństwa, do tamtej pory co roku Dorcas robiła aniołki w śnieżnych zaspach, albo zmuszała mnie do lepienia bałwana. Potem wracaliśmy do domów zziębnięci i przemoczeni, słuchaliśmy dziesięciominutowych wykładów naszych drogich rodzicielek, o tym jacy to jesteśmy nieodpowiedzialni, a później śmialiśmy się razem, siedząc przy oknach w naszych sypialniach z kubkami gorącej czekolady w dłoniach. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie o naszej corocznej tradycji. W tym roku nie mogło być inaczej. Dlatego ona musiała odzyskać dobry humor, niezależnie od tego co jej go wcześniej zepsuło. 
-My? Nic. O, zapomniałabym...-zniknęła mi na chwilę z widoku, ale zaraz wróciła, niosąc ładnie zapakowane  w czerwony papier pudełko. Przez chwilę patrzyła się na mnie jeszcze nieufnie, ale po chwili powiedziała: 
-To dla ciebie, ale obiecaj nie otwierać przed resztą prezentów.
Rzuciła do mnie pakunek, a ja złapałem go z instynktem prawdziwego szukającego. Złożyłem jej uroczystą przysięgę, którą przypieczętowałem zaklęciem, że jej prezent rozpakuję na samiusieńkim końcu. Śmiała się ze mnie, jakbym był poważnie chory umysłowo. I dobrze. Od tego mnie miała.
-Dorcas! Chodź,bo zaczniemy bez ciebie! - usłyszeliśmy z głębi jej domu. Podeszła do drzwi, uchyliła je i odkrzyknęła coś do mamy. Kiedy wróciła do mnie, powiedziała: 
-Muszę już iść, wołają mnie. Ty też może lepiej się zbieraj. Jest już ciemno.
Wzięła jeszcze tylko różdżkę i przetransmutowała swoje czarne leginsy i sweter w ładną sukienkę, a ciepłe skarpetki frotte w baleriny. Wzięła jeszcze torebkę i pierścionki z biurka i zakręciła się wokół własnej osi, żeby się zaprezentować. Podniosłem oba kciuki do góry i szeroko się uśmiechnąłem.


Zanim zniknęła za drzwiami, przesłała mi w powietrzu całusa.


Lily: 
Cały dzień wszystko było nie tak, jak powinno. Uwielbiałam święta, ale te okazały się kompletną klapą. Od rana kłóciłam się z Petunią, mama była zdenerwowana, bo bała się, że nie zdąży ze wszystkim do przyjazdu gości, a tata jeszcze nie wrócił z pracy, co dezorganizowało sprzątanie domu. 
Kiedy w końcu wszystko było gotowe, tata wrócił i przyjechali dziadkowie, usiedliśmy do stołu. Jednak każdy z domowników miał już po części zepsuty humor i rozmowa za bardzo się nie kleiła. Myślami byłam przy przyjaciołach,. Nie mogłam się doczekać aż się znowu spotkamy i opowiemy sobie wszystko. Mary będzie narzekać na braci, Ali rozwodzić nad tym jak się stęskniła za nami i za Frankiem, a Dor będzie się śmiała z tego, co tym razem zrobił Potter. A ja co powiem? Że moje ulubione dni w roku okazały się klapą i nikt nic nie mówił?
Rozejrzałam się po obecnych przy stole. Nie zauważyłam nawet jak wszyscy się wkręcili w rozmowę. Dziadkowie obgadywali swoich sąsiadów, mama starała się namówić wszystkich do jedzenia. Przecież jak nie zjemy, to wszystko się zmarnuje, mówiła. Petunia opowiadała tacie i babci, co ostatnio działo się u niej w szkole. Chwaliła się, że ten okropny Vernon Dursley, chłopak, który mieszkał parę przecznic od nas, cały czas ją podrywał. Ja na jej miejscu nie cieszyłabym się tak z tego, bo Vernon był gruby, puszył się, a jego siostra Marge była postrachem wśród młodszych koleżanek.
Poczułam się dziwnie samotna. Kiedy obserwowałam, jak rodzina się śmiała i śpiewała razem kolędy, wydało mi się to takie oczywiste. Byłam zupełnie inna, nie pasowałam do tego obrazka szczęśliwej rodzinki. Byłam taka jak zawsze powtarzała Tunia, byłam dziwadłem.



Zobaczyłam, że mama patrzy się na mnie niespokojnie, więc z udawanym uśmiechem przyłączyłam się do śpiewów, ale ciągle nie mogłam pozbyć się wrażenia, że byłam intruzem.
Kiedy nastała pora prezentów, przeszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie koło choinki. Ja i Tunia miałyśmy w zwyczaju wszystkim rozdawać prezenty, ale oczywiście nie obyło się bez kłótni o to gdzie kłaść dla kogo, co jest czyje i która z nas ma co zanieść.
Po pół godzinie uporałyśmy się ze wszystkim i mogłam w spokoju rozpakować to, co sama dostałam. Nie było tego wiele, ale i tak cieszyłam się z każdej rzeczy. W końcu został ostatni prezent. Granatowy papier i srebrna wstążka. Nie miałam pojęcia od kogo to mogło być. Od wszystkich już dostałam prezenty, a nawet zaproszenie do Frank'a na ferie. Ale to? 
Rozerwałam papier, otworzyłam białą szkatułkę i zamarłam. 
To wyglądało na drogie. Bardzo drogie i bardzo stare. Jakąś pamiątkę rodzinną, czy coś w tym stylu. 
Łańcuszek był niezwykle delikatny, bałam się, że moje dwie lewe ręce od razu go uszkodzą. Wisiała na nim śliczna zawieszka w kształcie serca, ozdobiona malusieńkimi diamencikami. Zajrzałam jeszcze raz do szkatułki i wtedy zobaczyłem zwitek pergaminu. 
Rozwinęłam go i przeczytałam: 
I jak? Podoba się, Evans? 
Nie było podpisu, ale jakoś domyślałam się, od kogo to było. Od razu na twarzy wykwitły mi szkarłatne rumieńce. 


Mary: 
Siedziałam na łóżku i zastanawiałam się, czy aby na pewno wszystko spakowałam. Już jutro wracaliśmy do Hogwart'u. Święta i nowy rok minęły jak z bicza strzelił, ale zdążyłam zatęsknić za dziewczynami i za zamkiem. Westchnęłam cicho i zatrzasnęłam wieko kufra. Nie ma co się dłużej zastanawiać. Ziewnęłam przeciągle i położyłam się, wtulając głowę w poduszkę. Zasnęłam, zastanawiając się, co nowego zaoferuje mi Hogwart. 
Obudziłam się, potrząsana przez Rickon'a. Czemu oni nigdy nie dawali mi spokoju? 
-Maly! Maly, musisz wstać, mama woła na śniadanie. Zaraz wyjezdzacie! - uchyliłam oczy na dźwięk jego sepleniącego głosiku i pierwsze co zobaczyłam to rząd jego mlecznych zębów i wielkie, dziecięce oczy. 
-Tak, tak. Już wstaję. Już. - wymamrotałam, podnosząc się.
Ubrałam się w przygotowane wczoraj urania. Zeszłam na dół, lewitując przed sobą kufer. 
W kuchni siedzieli już rodzice, Sam i Brandon z niesamowicie zaspanymi minami i Rickon, który skakał dookoła mamy, domagając się śniadania. Nie miałam pojęcia skąd to dziecko miało tyle energii. 
-No już, już. Zostało niewiele czasu, musicie się zbierać - powiedział tata, całując mnie w czoło i idąc w stronę reszty.
-A ty z nami nie idziesz? - zapytałam zdziwiona.
-Nie Mary, ja już jestem spóźniony, mam urwanie głowy w pracy - powiedział, jeszcze raz pocałował mnie w czoło, zmierzwił włosy Rickon'owi, przybił piątkę z Bran'em i poklepał po ramieniu Sam'a.
-No, do zobaczenia, kocham was - pocałował mamę w policzek i zniknął z trzaskiem teleportacji.
-No dobra, tutaj macie kanapki na drogę, wolałabym żebyście nie kupowali nic w pociągu. Mary jedz śniadanie, za pięć minut wychodzimy, musisz jeszcze umyć zęby... - zaczęła nami dyrygować mama.
Po pięciu minutach teleportowała się z Sam'em na King's Cross, trzymając mnie i Bran'a za ręce. Od pierwszego kursu w Hogwarcie nie cierpiałam teleportacji. 
Kiedy stanęliśmy na dworcu przenikliwy wiatr uderzył mnie w twarz. Zaczynało kropić. I tyle po pięknej zimie, witaj Londyński deszczu, pomyślałam. Po chwili rozpadało się na dobre. Rozejrzałam się po peronie i zaśmiałam się cicho sama do siebie.



W oddali stali Frank i Alicja. 
-Pa dzieciaki - pożegnała nas mama i wepchnęła do pociągu, przytulając szybko każde z nas. Po chwili rozległ się gwizd i przez okno zobaczyłam jak Longbottom i Ali biegli do wagonu.


Alicja:
W pośpiechu poprawiłam włosy w lustrze i chwyciwszy rączkę kufra, wybiegłam z domu. Podniosłam wysoko różdżkę i po sekundzie pojawił się przede mną Błędny Rycerz.
-Nazywam się...
-Na King's Cross - przerwałam mężczyźnie, który wyszedł, żeby mnie powitać. Wpadłam do środka, ciągnąc za sobą kufer i szybko usiadłam na jednym z krzeseł, żeby odliczyć pieniądze.
-Przepraszam, zaraz spóźnię się na pociąg - mruknęłam, dając konduktorowi należność za bilet. Miał nieco obrażoną minę, ale kiwnął głową.
Wyjrzałam za okno, zaczęło lać. No pięknie, pomyślałam, mogę pożegnać się z fryzurą.
Nie minęły trzy minuty, a Błędny Rycerz zatrzymał się przed dworcem. Jakimś cudem udało mi się znieść kufer po śliskich schodkach autobusu.
Spojrzałam na zegar. Jeszcze siedem minut. Zdążyłam. Odetchnęłam z ulgą i szybkim krokiem zaczęłam lawirować między ludźmi na peronie. Niezauważona przeszłam przez barierkę między peronem dziewiątym i dziesiątym i zobaczyłam pociąg do Hogwart'u. Udało mi się przepchnąć przez tłum rodziców i wepchnąć kufer do pociągu.
-Ali! - odwróciłam się. Na chwilę zamarłam, po czym szybko wyszłam z pociągu, przeszłam po peronie w jego stronę. Zatrzymałam się na krótką chwilę, podziwiając jego osobę i rzuciłam się w ramiona Frank'a.



-Tęskniłem - wyszeptał mi we włosy, a ja mocniej go objęłam.
Oderwaliśmy się od siebie dopiero na dźwięk gwizdka do odjazdu. Wzięłam go za rękę i razem poszliśmy do pociągu.
Te święta bez niego były torturą. 


Lily: 
Znalazłam przedział, w którym siedziały Alicja i Mary. Wszystkie byłyśmy przemoczone do suchej nitki, ale uśmiechałyśmy się najszerzej, jak się dało. Wreszcie byłam na swoim miejscu. 
-A gdzie jest Dorcas? - zapytałam po paru minutach, bo pociąg już dawno odjechał ze stacji, a jej ciągle nie było.
-Może jest z Huncwotami - mruknęła Mary i postanowiłyśmy, że wszystkie pójdziemy sprawdzić. 
Ale tam jej nie było. 
-A nie widzieliście jej? - zapytałam, zaczynając się martwić. Co jeśli nie zdążyła na pociąg? 
Pokręcili głowami. Wszystkie trzy spojrzałyśmy na James'a, który siedział z czołem opartym o szybę i patrzył się, jak deszcz siąpił za oknem. Nie wyglądał najlepiej. Miał podkrążone oczy i był bardzo blady. Trochę mnie to zdziwiło, ale uznałam, że może po prostu zatęsknił za Black'iem i mu się nudziło, albo rodzice dali mu wycisk w domu. 
-Potter, widziałeś ją, czy nie? - zapytałam, a on nie odrywając oczu od widoku za oknem pokręcił głową. Tak, to było strasznie dziwne, kto jak kto, ale on akurat powinien wiedzieć gdzie jest Dor. 
-Dobra, może jest u Jasper'a - powiedziała Ali i już chciałyśmy wyjść, kiedy James w końcu się odezwał: 
-Nie ma jej tam. - jego głos był wyprany z emocji. Nie wiedzieć czemu po plecach przebiegły mi ciarki. To nie było zabawne, miałam jakieś złe przeczucie. Czemu milczał, choć coś wiedział? Co się tu na gacie Merlina działo? 
-To widziałeś ją, czy nie? - zapytała Alicja, po tym jak głos jej zadrżał, domyśliłam się, że ma podobne myśli. 
Potter w końcu skierował swoje spojrzenie w naszą stronę i zatrzymał je na mojej twarzy.



Poczułam się niekomfortowo, że się tak przyglądał. Chwilę milczał, w jego oczach widziałam coś na kształt smutku. 
-Ona nie wróci do Hogwart'u. - powiedział, a coś ciężkiego jak głaz spadło na dno mojego żołądka.  
 





Linki:
  • http://wifflegif.com/tags/45572-kiss-in-the-rain-gifs
  • http://www.chickensmoothie.com/Forum/viewtopic.php?f=28&t=1753809
  • http://if-youcantsleep.tumblr.com/post/5346651787
  • http://phoebetonkin-gifhunter.tumblr.com/post/24861424716/aaron-johnson-gifs